#16
"Świadomości samego siebie nabieramy poprzez relacje z drugim człowiekiem; i to właśnie sprawia, że ta relacja z innym człowiekiem staje się nie do zniesienia." — Michel Houellebecq — "Platforma"
Kobiecy śmiech słyszalny był na korytarzu siedziby zwiadowców i niósł się echem aż do pierwszego zakrętu. Subtelny chichot Niny był mniej wyraźny od charakterystycznego rechotania Zoe, jednak w połączeniu oba sprawiały, że miejsce to, które tak naprawdę było stanowiskiem stacjonowania wojska, stawało się jedynie gmachem gromadzącym pewną ilość niezwykłych, poświęconych sprawie osobistości.
Ogień tlący się na zapalonych przez dyżurowego pochodniach oświetlał korytarze, gdyż na dworze zrobiło się już prawie całkowicie ciemno. Kristein przemykał pomiędzy kamiennymi ścianami, pokonując drogę dwa razy szybciej znanymi mu na ogół skrótami, a buty rytmicznie wybijały rytm zderzając się z kamienną posadzką.
Z każdym jego krokiem słyszany przez niego śmiech stawał się głośniejszy, aż w końcu osiągnął swoje apogeum, kiedy lekko zestresowany stanął przed drzwiami prowadzącymi do salki szpitalnej, w której leżała Kastner. Chłopak przymknął oczy i wziął głębszy wdech, poprawiając przy tym swoją żołnierską kurtkę, po czym gdy tylko trochę się uspokoił, zgodnie z kulturą zapukał niezgrabnie trzy razy.
Niemal od razu gwar po drugiej stronie drzwi ucichł, a w piersi narósł niepokój, że przez przypadek mógł przyjaciółce oraz Pułkownik w czymś przeszkodzić. Szybko jednak minął gdy donośny głos Hanji, zezwolił mu na wejście do środka.
— Kimkolwiek jesteś, właź śmiało! — krzyknęła kobieta, co w pewien sposób spowodowało nieświadome spięcie mięśni u zwiadowcy.
Ręka automatycznie znalazła się na klamce, a dłoń bez zastanowienia nacisnęła metal uruchamiając mechanizm i uchylając drzwi. Jean starał się wejść do środka z dumą oraz pewnością siebie, a wyszło na to, że jedynie sztucznie się uśmiechał, dostrzegając na od razu plecy Zoe, która z zapałem godnym podziwu dokonywała ostatnich poprawek.
— O Jean, to ty? — do uszu chłopaka doszedł głos nowej Kapitan, na co od razu próbował pochwycić jej spojrzenie, co przez głowę Pułkownik nie do końca mu się udało.
— Przybyłem cię eskortować, arystokratko. — próbował zażartować.
Chciał w ten sposób poczuć się trochę bardziej zrelaksowany, jednak jego wypowiedź została całkowicie przez kobiety zignorowana. Były zdecydowanie zbyt zajęte sobą, by nawet odwrócić się w jego kierunku. Postanowił więc powolnym krokiem podejść do pryczy przyjaciółki i zorientować się w sytuacji.
— Nie ruszaj się, bo jeszcze ci trafię w oko! — oburzyła się Zoe, gdy brunetka obróciła głowę w kierunku Kristein'a.
Zaraz potem okularnica siłą ustawiła sobie twarz Niny w odpowiedniej pozycji, by mieć do niej pełny dostęp. Kastner tylko odburknęła coś pod nosem o "stracie czasu" po czym dała przyjaciółce dokończyć swoją pracę.
Jean z zaciekawieniem przyjrzał się brunetce, która w tym momencie gdyby nie obandażowane dłonie, wcale nie wyglądałaby jak poszkodowana. Spódnica sięgająca jej do kostek o bordowym odcieniu ładnie komponowała się z białą koszulą, a kręcone włosy ograniczone zostały przez czarną opaskę, przez co teraz uroczo wykręcały się na boki, natomiast grzywka starannie przykrywała czoło Niny, sięgając aż do jej brwi.
Hanji dokańczała tak w zasadzie jedynie jej makijaż przykrywając piegowate policzki warstwą pudru na tyle małą, by te wyjątkowe plamki wciąż były mimo tego widoczne. Pomalowane czerwoną szminką usta wyciągały się w uśmiechu, a podkreślone w lekki sposób oczy przyciągały spojrzenie. To wszystko sprawiło, że Kristein poczuł się zmieszany. Nina wyglądała naprawdę pięknie w tym wydaniu.
— Ładnie ją wyszykowałam, prawda kadecie? — spytała go Zoe modulując głos kiedy po raz ostatni przykładała wacik do skóry swojej przyjaciółki.
Z rozbawieniem obserwowała zapatrzonego w Kastner chłopaka, który był na tyle zachwycony wyglądem brunetki, że nie umiał nawet kryć swoich emocji, a z lekko uchylonymi ustami wpatrywał się w Kapitan. Dopiero w momencie, gdy Pułkownik go upomniała prychnął pod nosem odwracając wzrok w kierunku okna.
— Hanji, nie onieśmielaj mi przyjaciół. — zwróciła się do kobiety prześmiewczo, tylko po to by potem przenieść spojrzenie na skrępowanego całą tą sytuacją Jean'a.
Patrząc tak na to jak cicho oraz nieswojo się zachowuje można było się zdziwić, gdyż niemal wcale nie przedstawiał siebie z tej strony. Widocznie samotnie był zupełnie inny pod względem otworzenia się na innych, niż w grupce, a jakby się tak dłużej nad tym zastanowić, to Nina widziała go bez towarzystwa pozostałych po raz pierwszy.
— Oj dobra to ja już będę lecieć. Nie przeszkadzam wam już. — odparła Zoe, chwytając w dłonie przyniesione ze sobą kosmetyki, po czym w miarę szybko odwróciła się w kierunku drzwi.
Można było zauważyć charakterystyczny błysk w jej okularach, a widniejący na twarzy, z lekka przerażający uśmiech świadczył o tym, że czuła się spełniona w związku z efektem wizualnym do którego doprowadziła. W jej głowie zaraz po tym jak dostrzegła spojrzenie Kristein'a, narodziła się pewna myśl, która może pchnąć tą przykrą sytuację pomiędzy Ackermanem a brunetką do przodu. Musiała się jedynie pośpieszyć.
— Bawcie się dobrze! — krzyknęła, zatrzaskując za sobą drzwi.
Po jej wyjściu oraz charakterystycznym odgłosie oddalających się kroków w pomieszczeniu zapanowała cisza. Każdy miał wrażenie, że jedno obserwuje drugie, a jego oddech jest wyjątkowo dobrze słyszalny wraz z biciem serca. Jean pierwszy raz czuł się tak nieswojo w towarzystwie kogokolwiek, natomiast brunetka miała co do tego wszystkiego mieszane uczucia.
Początkowo liczyła nawet, że to on jako osobnik płci męskiej odważy się nawiązać z nią rozmowę jednak, gdy czas mijał a chłopak dalej milczał Nina stwierdziła, że musi zacząć bo inaczej całe ognisko przeleci jej koło nosa, a makijaż oraz zaangażowanie Hanji jakie włożyła w przygotowanie jej do wyjścia, pójdzie na marne.
— To pomożesz mi Jean, czy zamierzasz tak patrzeć niemo w okno i spędzić ze mną cały wieczór? — zagaiła, posyłając w jego kierunku tak przenikliwe spojrzenie, iż miał wrażenie że jest w stanie poczuć je na swojej skórze. Odkaszlnął, próbując przywołać się do porządku, po czym napiął mięśnie.
— Jak mogę ci pomóc? — zwrócił się do niej, pozwalając sobie na spojrzenie prosto w jej niebieskie tęczówki. Ta jedynie tylko zachichotała pod nosem, widocznie będąc jeszcze w dobrym humorze.
— Muszę jakoś zejść z łóżka i założyć buty. — oznajmiła wskazując dłonią na przyniesione przez Zoe, czarne półbuty stojące przy nodze pryczy.
Przypomnienie o tym po co tam właściwie jest, sprowadziło Jean'a na ziemię, a dążenie do pewnego celu stało się dla niego siłą napędowa. To prawda, że miał niewielki kontakt z kobietami, w ogóle z płcią damską, co zresztą wielokrotnie pokazywał próbując zaimponować w jakiś sposób Mikasie, jednak uznał, że z kimś starszym i bardziej doświadczonym do kogo nic poza przyjaźnią nie czuje uda mu się współpracować.
— Gdzie jesteś ranna? — zapytał domyślając się, że nie tylko ręce mogły ucierpieć na jej tajnej misji, o której nie mogła nikomu powiedzieć.
Poprawił przy tym pospiesznie rękawy kurtki od swojego mundury i już bez krępacji zmierzył twarz brunetki zaciekawionym spojrzeniem.
— Poza dłońmi jeszcze biodro i kolano. Na biodrze mam szwy więc zbytnio nie mogę się wiercić, jednak kolano to tylko rana powierzchowna. — wyjaśniła mu, obdarzając pocieszającym uśmiechem.
Kristein jedynie na to męczeńsko westchnął i pochylił się przed nią w dziwny sposób, jakby próbując wymyślić sposób w jaki poradzić sobie z jej transportem. W końcu w jakiś sposób Pułkownik była w stanie przebrać Kastner bez większego problemu więc dlaczego coś takiego jak przeniesienie miałoby mu się nie udać. Miał jednak ułatwione zadanie, gdyż Nina wydawała się dostrzec jego nieporadność i odpowiednio na nią zareagować. Uniosła ręce do góry niczym małe dziecko i spojrzała na chłopaka wyczekującym wzrokiem.
— Poradzimy sobie, Jean. — pocieszyła go, dostrzegając wahanie na jego twarzy, które na szczęście nie trwało jednak długo.
Cały proces poszedł dość szybko. Kristein chwycił brunetkę pod ramiona pomógł jej usiąść w poprzek łóżka. Wsparł także w założeniu półbuów na bose stopy. W tym samym czasie uraczył również kobietę krótką rozmową na temat jego wcześniejszej sprzeczki z Erenem nim jeszcze udał się do skrzydła szpitalnego, na co brunetka tylko ze zrezygnowaniem pokręciła głową. Postanowił również zamknąć uchylone przez pół dnia okno, by do pomieszczenia nie dostały się męczące owady kiedy brunetka tu wróci. Co prawda mogło się mówić o nim wiele, jednak mózg jeszcze jakiś miał i wziął pod uwagę również taką opcję. Zaraz potem obrócił się znowu do przyjaciółki i posłał jej zawadiacki, charakterystyczny dla siebie uśmiech.
— No to co... — przeciągnął, skupiając wzrok na jej lekko uchylonych wargach.
— Idziemy? — spytał, opierając jedną z dłoni na biodrze.
W tym momencie pomalowane na czerwono usta uniosły się w uśmiechu, a serce zwiadowcy zabiło szybciej. Oboje mieli wrażenie, że po wyjściu z siedziby stanie się coś czego nie będą w stanie zapomnieć do końca życia. Spędzanie czasu we wspólnym towarzystwie dla zwiadowców było przecież wszystkim. Każda chwila mogła być tą ostatnią, a następne piękne wspomnienie, myślą która uspokajałaby duszę w momencie śmierci w paszczy tytana. Nie spodziewali się jednak, że wszystko potoczy się właśnie w tak zawirowany sposób.
— Idziemy. — potwierdziła Nina, kiwając na zgodę głową.
****
Herbata wydawała się być dzisiaj bardziej gorzka niż zwykle, a dodatkowa praca przy świetle lampy wcale nie wydawała się sprzyjać jego oczom. Czarnowłosy nie zamierzał jednak w żadnym stopniu odpuszczać, gdyż skoro sam zainicjował taki, a nie inny tok wydarzeń musiał się go trzymać, szczególnie że miał już połowę dokumentów za sobą.
Od czasu do czasu robił sobie przerwy, by udać się do pomieszczenia gospodarczego po kolejną porcję czarnego naparu, który nie pozwalał mu zasnąć, a także spoglądał momentami w okno jakby oczekując cudu. Mimo upływu kilkunastu godzin wciąż nie potrafił wybić sobie z głowy jej słów, a to nie dawało mu się skupić. Praca przy wspomnieniu głosu, wyobrażeniach oraz możliwym biegu wydarzeń, gdyby tylko nie zdecydował się wyjść — nie była wcale łatwa.
Wciąż rozpraszał się przeklinając pod nosem, przecierając zmęczone oczy, które momentami zaczynały go nieprzyjemnie piec. Sam nie mógł zrozumieć dlaczego postąpił tak wtedy w skrzydle szpitalnym. To wszystko w tamtym momencie wydawało się go uderzyć tak mocno, że jedyną najprostszą decyzją była właśnie ucieczka. Choć wielokrotnie otrzymywał podobne wyznania od zdesperowanych jego aprobaty kadetek nigdy nie poczuł się jednak w taki sposób jak wtedy.
Nina również była przez chwilę jego podwładną, którą swoją drogą starał się traktować w sposób oschły, choć było to wyjątkowo trudne ze względu na jej odmienność od tłumu. Wyróżniała się nie tyle co wyglądem oraz zdolnościami, ale samym charakterem. Widziała więcej, doświadczyła więcej, a przez to co ją spotkało była w pewien sposób podobna do niego — rozumiała go. Była wyjątkowa i początkowo wydawała się nie w jego typie, a przynajmniej sam tak sobie wmawiał. Bo w końcu jaka kobieta może być idealnym typem dla Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości?
Ludzie ciągną w końcu do kogoś podobnego, kto będzie ich w stanie zrozumieć, kto ma niemal identyczne poglądy jak on sam, a plecenie o tym że to przeciwieństwa się przyciągają sprawdza się w niewielu przypadkach i jest zwykłą bzdurą. Jeśli nie masz z kimś wspólnych tematów, to siedzieć będziecie w ciszy, jeżeli żyjesz w swoim małym świecie, nigdy nie będziesz w stanie zrozumieć kogoś kto wzleciał w niebo, a przynajmniej nie w tym samym stopniu co ptak. To było proste — nie dało się ze sobą porozumieć, przy tak wielu rozbieżnościach.
Jedyną przeszkodą dla dwóch dopełniających się i skrzywdzonych dusz była bariera emocjonalności oraz słów, z którą naprawdę ciężko było sobie poradzić. Jak miał z nią rozmawiać, gdy nie wiedział jak ubrać w słowa to o czym myśli? Jak miał mówić o tym co czuje, kiedy nawet nie potrafił zidentyfikować niektórych uczuć? Wszystko wynikało z przypadku, a on w takiego rodzaju relacji czuł się jak największa fajtłapa. Mógł zabijać tytany — to nie było dla niego problemem — jednak przerastało go zwykłe spotkanie z kimś na kim mu zależy.
Przeklinał w duchu swoje wyobcowanie już wielokrotnie, ale tym razem kiedy Nina zaskoczyła go tak bezpośrednim wyznaniem pewien mur zbudowany przez niego samego — runął, a on nie miał pojęcia co zrobić. Jeżeli by się u niej pojawił, to jedynie siedziałby w ciszy jak idiota lub przy kumulacji stresu po prostu z jakiegoś błahego powodu by na nią nakrzyczał, a tego z całą pewnością nie chciał.
Natomiast jeśli zostanie tutaj do czasu aż brunetka wyjdzie ze szpitala, pogrzebie całkowicie wszelkie nadzieje na to by im się udało. W ogóle "im" jak to dziwnie brzmiało w myślach, podejmując się odpowiedniego kontekstu. Nie miał jednak już odwrotu — przywiązał się do niej i dał sobie poczuć to czego nie czuł nigdy w obecności nikogo. Musiał to ratować w jakiś sposób, dlatego też myślał jak to osiągnąć. Nic jednak nie przychodziło mu do głowy.
Nie był typem romantyka, prawić ładnych przemówień oraz komplementów również nie potrafił, a jedyną zaletę jaką w sobie widział to szacunek w stosunku do niej. Zawsze miał szacunek do ludzi, zawsze starał się traktować ich równo i nie oskarżać o coś czego nie zrobili bez wyraźnego powodu. Jakim cudem miał osiągnąć przy pomocy właśnie tych cech, sukces?
— Cholera... — mruknął, dociskając nasadę nosa dwoma palcami.
Kobaltowe tęczówki skupiły się na wypitej niemal do dna herbacie, a brwi zmarszczyły się w irytacji. To była już jego czwarta z rzędu filiżanka. Jeżeli dalej tak pójdzie to wypije cały zapas czarnego naparu obecny w pomieszczeniu naprzeciwko jego gabinetu. Wtedy pozostałby mu jedynie ten zapas w stołówce, a do niej nie miał ani chęci ani zamiaru teraz iść.
Westchnął głośniej wstając zza biurka. Skrzypienie krzesła charakterystycznie rozbrzmiało po pomieszczeniu kiedy starannie dosuwał je do blatu, a powolne ruchy świadczyły wyraźnie o jego zmęczeniu. W tym momencie najchętniej rzuciłby to wszystko i poszedł zobaczyć jak czuje się Nina, jednak nie wiedział czy przez przypadek nie natknąłby się na nią. Było zbyt wcześnie by ryzykować. Mogła przecież jeszcze nie spać, a na dzisiaj nie potrzebna była mu dodatkowa ilość nerwów. Wystarczyło już to, że nawyklinał się nad ogromną ilością papierologii.
Spokojnym krokiem wyszedł ze swojego gabinetu, przemierzając w poprzek korytarz tylko po to, by podgrzać ciepłą jeszcze wodę, która stała w garnku na malutkim palenisku obecnym w pomieszczeniu. Oparł się o ścianę i z wyczekiwaniem spojrzał na znajdujący się w pomieszczeniu stolik, przy którym siedział ostatnim razem z Jeager'em jeszcze przed całą akcją w stolicy. Uderzyła go dziwnego rodzaju nostalgia.
Słowa tego dzieciaka wyryły mu się w pamięci i za każdym razem kiedy pojawiał się tutaj by zaparzyć herbatę, przypominał mu się właśnie tamten moment. Bardzo często zastanawiał się również, dlaczego Nina nie zadaje się z kimś równym jej wiekowi. Co prawda takich osób było niewiele i należeli do nich już głównie weterani, jednak zawsze wyobrażał sobie, że łatwiej jest się porozumieć między sobą ludziom z tego samego pokolenia. Obowiązywały ich przecież te same wydarzenia oraz czas w jakim trafili do jednostki. Czy nie powinno się czuć wśród nich jak wśród swoich?
Kastner jednak wbrew stereotypom dogadywała się właśnie z najbardziej rzucającą się w oczy grupą w całej jednostce zwiadowców. Wszyscy pod jakimś kątem wyrwani byli z rzeczywistości, paru z nich miał również w swoim oddziale. Ten dzieciak dużo wyższy od całej reszty zawsze wszczynał bójki z Erenem, które on jako Kapitan musiał kończyć. Jakaś dziewczyna jednego razu dobrała się do kluczu przetrzymywanego przez jedną z kucharek, który otwierał spiżarnię i kiedy dostała się do środka w ciągu jednej z nocy, nie było co liczyć na jakieś śniadanie kolejnego dnia. Towarzyszył jej jakiś idiota, który dodatkowo tylko przyznał się do winy wymieniając w argumentach, że to właśnie on rozproszył grupę gospodyń, by brunetka mogła zwędzić po kryjomu klucz. No i jeszcze zostawał do kompletu ten chudy dzieciak co czytał książki oraz numer jeden z dziesiątki najlepszych kadetów, uganiający się ciągle za Jeager'em.
Wszyscy byli kompletnymi przeciwieństwami złączonymi przez los, którzy jednak znajdowali wspólny temat do rozmów. Ackerman nie potrafił zrozumieć jak możliwe jest w ogóle posiadanie tak wielu zaufanych osób. Kastner nawiązywanie znajomości szło naprawdę szybko, czego niestety skrycie jej zazdrościł. On w przeciwieństwie do niej nigdy nie był zbyt otwarty na relacje z ludźmi.
Nagły pisk czajnika wyrwał go z rozmyślań, a nostalgia zniknęła, gdy chwilę potem zalał wrzątkiem wyselekcjonowane liście herbaty w odpowiedni dla siebie sposób. Odczekał moment by w odpowiednim stopniu oddały one wodzie swoją gorycz, a gdy już był pewny że tak się stało, odcedził z naparu nieczystości. Szło mu to wyjątkowo sprawnie, a przez to że robił to niemal codziennie i to kilka razy w ciągu dnia sprawiało, że wyszłoby mu to zapewne nawet z zamkniętymi oczami.
Chwycił po wszystkim białą filiżankę w charakterystyczny dla siebie sposób i przed wyjściem jeszcze raz upewnił się, iż wszystko pozostawione przez niego zostało w jak najlepszym porządku. Następnie opuścił pomieszczenie, przemierzając spokojnie korytarz ponownie kierując się do swojego gabinetu. Sam nie pamiętał już ile razy tego dnia pokonał tę samą trasę. Para wydobywająca się znad porcelany smagała skórę jego dłoni, a palce czuły ciepło wytwarzane przez wrzątek. Był jednak już do tego przyzwyczajony i nawet nie reagował. Za pomocą kopnięcia otworzył sobie drzwi, a następnie spokojniej je za sobą zamknął, dociskając drewno ciężarem ciała wchodząc.
Kiedy jednak odwrócił się w kierunku biurka z zamiarem powrotu do obowiązków, dostrzegł na swoim krześle nikogo innego niż Zoe, która z wyraźnym zainteresowaniem wczytywała się w jeden z dokumentów. Czarnowłosy zmarszczył brwi, początkowo zastanawiając się co Hanji może od niego chcieć, jednak gdy zdał sobie sprawę, iż zapewne odwiedziła już Ninę i wiedziała o wszystkim co pomiędzy nim a brunetką zaszło. Po zdaniu sobie z tego sprawy jedynie męczeńsko westchnął.
— O wróciłeś. — ocknęła się nagle kobieta, odkładając na blat trzymaną wcześniej kartkę.
Dostrzec dało się jej ubrudzone czymś dłonie, co Levi skomentował tylko wymownym prychnięciem z nadzieją, że nie usmarowała tym zapisanego przez niego papieru. Jeszcze brakowałoby mu tego, żeby przepisywać wszystko od nowa tylko ze względu na ciekawską naturę Hanji.
Podszedł powoli do mebla i odstawił ostrożnie czarny napar na część blatu najbardziej oddaloną od okularnicy. Co do jej nagłych wybuchów emocji oraz nadmiernej gestykulacji nigdy nie miał pewności, a zaufaniem obdarzał ją tylko emocjonalnie, wiele rzeczy woląc załatwić po prostu samemu. Wiedział bowiem, że jeżeli zrobi coś indywidualnie, to spełniać to będzie jego standardy, a jeżeli dopuści do jakiejś rzeczy kogoś takiego jak Zoe, może mieć to tragiczne skutki. Mogła przecież przez roztargnienie wylać herbatę, więc wolał dmuchać na zimne.
— Co tutaj robisz? — spytał, uciekając wzrokiem w kierunku okna.
Nie miał nastroju na jakiekolwiek rozmowy, które niepotrzebnie zabierały mu czas. Chciał tylko skończyć wypełniać dokumenty i potem się wyciszyć, by dać myślom płynąć. Czy to było dużo?
— Ależ tyś to nabazgrał. — brunetka zaśmiała się wskazując palcem, na odstawiony przed chwilą papier, co tylko wprowadziło mężczyznę w większy stan irytacji.
Hanji miała zdecydowany talent do tego, by go denerwować, dlatego też, gdy jego ciężka praca została skrytykowana Levi skupił wymownie spojrzenie na uśmiechniętej twarzy towarzyszki, której w tej chwili najchętniej by coś zrobił. Pułkownik dobrze wiedziała, że przez rękę w gipsie ma ogromny problem z codziennymi obowiązkami. Od nowa musiał uczyć się podstawowych czynności takich jak kąpiel, sprzątanie, czy pisanie, co szło mu swoją drogą niezwykle opornie. Praca jednak nie uciekała, a wręcz sam ją sobie przygarnął z dobroci serca. Możliwe, że w ten sposób chciał też jakoś wynagrodzić zachowanie wobec Kastner.
— No mniejsza. — odparła w końcu po dłuższej chwili ciszy ze strony Ackerman'a.
Poprawiła okulary na swoim nosie i zaśmiała się, podchodząc bliżej do mężczyzny, na co ten tylko lekko uniósł głowę, by mieć z Zoe stały kontakt wzrokowy. Jej szkła połyskiwały przy zachodzie słońca, a pożółkła koszula raziła oczy. Pozytywnie wyglądająca twarz brunetki jednak z każdą chwilą poważniała, a czarnowłosy zaczynał czuć się w jej obecności wyjątkowo nieswojo.
— Powiesz mi sam co się tam wydarzyło, czy mam cię zmusić? — spytała poważnym tonem, kładąc rękę na jego lewym ramieniu pozbawionym temblaka.
Levi zmarszczył brwi i zacisnął szczękę, spodziewając się właśnie takiego toku wydarzeń. Nie zamierzał jednak poruszać tego tematu z Hanji, gdyż istniało ryzyko, że ta kiedy tylko o wszystkim się dowie wpadnie na jakiś głupi pomysł swatki albo jeszcze lepiej — od razu pobiegnie powiedzieć o całej ich rozmowie, Ninie.
— Zajęłabyś się sobą, okularnico. — warknął, próbując wyminąć ją w celu dostania się do swojego biurka.
Nie udało mu się jednak tego zrobić, gdyż Zoe wyjątkowo mocno trzymała go w miejscu wbijając swoje palce w jego ramię, na co tylko prychnął. Zwiadowcy mierzyli się chwilę wzrokiem, nieustępliwie upierając się na swoim. Nikt nie zamierzał odpuścić, a atmosfera z każdą chwilą coraz to bardziej gęstniała.
— Do jasnej cholery, Levi! — w końcu zirytowała się Zoe, nie mogąc powstrzymać głośniejszego krzyku.
Nie mogła znieść tego jak wzajemnie siebie ranią, jak siebie unikają i jak boleśnie przechodzą w samotności wszystko co w swoim kierunku posłali. To nie była normalna relacja, jednak w pewien sposób dziwnie do nich pasowała. Hanji patrząc na to wszystko z boku miała wrażenie, że bierze udział w jakiejś sporego rozmiaru dramie, nadającej się do przedstawienia większej publice. Levi jako zamknięty w sobie, zraniony żołnierz, który nie chce do siebie nikogo dopuścić, a Nina jako ta jedyna, która jest w stanie zrozumieć jego uczucia, jego ból oraz samotność. Przecież to brzmiało jak idealne przedstawienie.
Pasowali do siebie i dopełniali się we wszelkich dziedzinach, jednak upartość, brak szczerej rozmowy oraz w pewnym sensie śmiałości sprawiał że nie potrafili dojść do etapu, gdzie mogli by się sobą cieszyć. A jak już na to się patrzyło to serduszko zaczynało samo umierać w klatce piersiowej.
Brunetka musiała nareszcie na nich wpłynąć i dać do myślenia, że jeżeli oboje nie będą w dalszym ciągu wierzyć oraz walczyć o siebie nawzajem, to ta ich relacja po prostu boleśnie będzie przeplatać się z codziennością. Jaką Levi miał gwarancję, że z następnej wyprawy Nina wróci cała i zdrowa? Jaką miał pewność, że on sam wróci?
— Czy ty jesteś idiotą? Naprawdę nie widzisz, że twoje zachowanie ją rani? Tak trudno było tam zostać? — zadawała pytanie za pytaniem, obserwując jego obojętną twarz. Jej nagły wybuch był z całą pewnością niespodziewany.
Reakcja czarnowłosego potwierdzała jednak tylko, że kobieta trafiła w sedno. Spuścił wzrok, spoglądając teraz na swoje buty, a nieprzyjemne kłucie rozrastało się w jego klatce piersiowej, powodując pewnego rodzaju gorycz.
— Wiesz ile kosztuje powiedzenie tego na głos? Wiesz, że "kocham cię" nie jest tylko nic nie wartymi słowami, a uczuciami drugiego człowieka, z którymi ciężko sobie poradzić? Wiesz...— chciała kontynuować uświadamianie Ackerman'a, jednak ten gwałtownie wyrwał się z jej chwytu i spojrzał w czekoladowe tęczówki w taki sposób, że również sama Hanji zamilkła.
Obojętna twarz wciąż nie wyrażała żadnych emocji, a jej jedynym elementem rozpoznawczym w dalszym ciągu były sińce po nieprzespanych nocach. Mężczyzna wciąż jednak nie był w stanie całkowicie ukryć emocji w swoich oczach. Kobaltowe tęczówki lśniły teraz od zbierających się w ich kącikach łez, a on wyraźnie walczył ze sobą, by zwiadowczyni nie uderzyć. Sam nie pamiętał też nawet kiedy coś doprowadziło go do tego stanu i czy w ogóle coś było w stanie to zrobić.
— Wiem... — mruknął przyciszonym tonem w tak smutny sposób, że naskakującej na niego Hanji zrobiło się nawet bardziej smutno niż wtedy, gdy pocieszała zapłakaną Kastner.
Przełknęła głośniej ślinę i poczęła zastanawiać się co może zrobić, by jej ślepi przyjaciele nareszcie zaczęli zauważać to, iż oboje znaczą dla siebie naprawdę dużo. Jednak jak mogła im pomóc, nie raniąc ich tym samym?
Levi był w kiepskim stanie od zawsze, gdyż stracił ogromną liczbę towarzyszy, do których za każdym razem mimo wszystko się przywiązywał. Potrafił zapamiętać najmniej rozpoznawalnego towarzysza broni i ogólne dane o nim, gdyż zawsze wolał wiedzieć z kim ma do czynienia. Zoe nie miała jednak na celu jeszcze tylko dodatkowo potęgować jego cierpienia, a jedynie w jakiś sposób wytłumaczyć co powinien robić i jakoś zmotywować go do działania. Zdawała jednak też sobie sprawę, że pięknymi słówkami nie da rady do niego dotrzeć, czy do czegokolwiek co może go zmotywować. Nie mogła mieć też pojęcia, że Ackerman już od dawna sam o wszystko się obwiniał, nie potrafiąc jednak wymyślić czegokolwiek sensowniejszego co mógłby zrobić, przez co jej słowa dwa razy bardziej go rozdzierały.
Kiedy tylko Zoe zebrała w głowie myśli i nabrała większej ilości odwagi, powoli podeszła do niższego przyjaciela i ostrożnie przycisnęła jego głowę do swojego ramienia, sama opiekuńczo otulając go ramionami. Niemal od razu poczuła chłodną fakturę gipsu przy brzuchu oraz spięcie mięśni Ackerman'a, dla którego cała ta sytuacja wydawała się być jednym wielkim żartem.
Czuł się podatniejszy na ataki bardziej niż zwykle, dużo słabszy i otwarty, a uważał, że jest to jego najgorsza wersja jaka może istnieć. Nienawidził polegać na innych, ponieważ gdy tylko dawał im wybór, ci opuszczali go na dobre nie raz pozostając już za murami, podczas gdy on za każdym razem wracał, natrafiając na ich zrozpaczonych członków rodzin, którzy mieli nigdy nie zobaczyć swoich ukochanych oraz dzieci.
Czuł jak łzy bezsilności oraz pewnego rodzaju wyrzutów do samego siebie zbierały mu się w oczach, nie posiadając wciąż na tyle motywacji by z nich wypłynąć. Ciepłota ciała Zoe choć niezręczna na pewno w pewnym stopniu dla nieprzyzwyczajonego do bliższych kontaktów mężczyzny była dziwna, jednak z niewiadomego mu powodu — pomagała. Dawała mu coś wspierającego, co uspokajało bojowo nastawioną, zranioną duszę poharataną przez życie na wszelkie możliwe sposoby, sklejając ją z powrotem do kupy.
Całe życie unikał bliskości, by nikogo nie stracić, jednak za każdym razem zawsze się przeliczał. Wszyscy na jego drodze odchodzili i zostawiali go, sprawiając że jego serce boleśnie kołatało w piersi, a sam umysł wydawał się tracić sens. Cholernie się tego wszystkiego bał. Nie chciał ranić i być zranionym, pragnął być jak najlepszy i dawać szczęście, jednak jak miał to zrobić gdy nie wiedział jak się zachowywać? Doświadczenie w boju nie zapewnia ci przecież dobrych kontaktów z innymi, choć z całą pewnością bardzo w nich wspiera.
Przygryzł wargę, nieświadomie bardziej wciskając twarz w ramię Hanji, która tylko delikatnie zaczęła klepać go po plecach. W tej chwili Levi przeżywał jedno ze swoich załamań wyzwolonych słowami kogoś na kim mu zależało, spotęgowane dodatkowym naciskiem ze strony Pułkownik oraz całym bagażem odpowiedzialności jaka na nim spoczywała. Ciężko było stać tam wraz z nim i na to wszystko patrzeć. Trudno było wspierać człowieka, który na co dzień dla innych był jak niezmącona oaza spokoju o wytrzymałości największego z głazów, a w tej chwili wyglądał jak bezradne dziecko, które udowadnia niemo swoje przywiązanie oraz wrażliwość.
— Wiem, że jest ci ciężko. — brunetka w końcu odważyła się otworzyć usta.
— I że masz trudność w wyrażaniu siebie poprzez słowa. — kontynuowała swój przekaz.
Dotarła dłońmi w pobliże szyi Ackerman'a dobrze wiedząc dzięki Ninie, że jest to miejsce które w pewnym stopniu pozwala mu się rozluźnić. Nie minęło dużo czasu nim zaczęła lekko przeciągać palcami po granicy pomiędzy jego skórą a starannym podcięciem.
— Masz na tyle szczęścia, że Nina rozumiecie cię bez słów. — przyznała, spoglądając kątem oka za okno.
Zoe starała się mówić ciszej oraz przede wszystkim spokojniej, by wszystko co chciała przekazać zostało przez czarnowłosego zapamiętane, choć i tak nawet gdyby to do niego wykrzyczała, zapewne zostałoby wysłuchane. Ponieważ wbrew pozorom Kapitan był osobą, która naprawdę umiała słuchać.
— Wydaje się widzieć w tobie wszystko, czego nie widzą inni, choć muszę powiedzieć ci, że nawet ona zaczyna wątpić w to wszystko. — Zoe zdecydowała się uchylić rąbka tajemnicy z rozmowy pomiędzy nią a przyjaciółką.
Choć przez moment coś ścisnęło ją w gardle, kiedy mówiła, ostatecznie zdecydowała się niczego nie żałować. W tej sytuacji było to jedyne czym mogła w jakikolwiek poprawić ich relację. Myślała, że nie można już tego bardziej poplątać. Jednak czy najtrudniejszym do rozplątania supłem, nie jest przypadkiem ten najmocniej zaciśnięty?
— Jednak kto nie byłby zawiedzony, gdy po wyznaniu czegoś tak dla nas ważnego, ta osoba nas opuszcza? — wymamrotała, wyczuwając jak Ackerman zaczyna powoli się od niej odsuwać.
Czarnowłosy ze spuszczoną głową odszedł od okularnicy na kilka kroków i patrzył z dziwnym spokojem wprost na swoje buty. W tej chwili cisza stawała się bardziej nieznośna niż zwykle, a Hanji po raz pierwszy od dawna nie miała pojęcia co w tej sytuacji jeszcze mogła zrobić. Zacisnęła pięści, spoglądając na jego pochyloną sylwetkę ze smutkiem i przeklinała w myślach swój głupi pomysł przyjścia tutaj. Może rzeczywiście powinna dać mu więcej czasu na oswojenie się z nowymi dla niego emocjami. Tylko, że wtedy Nina...
— Co mam zrobić? — spytał w końcu, nie mogąc znieść tej ogarniającej bezczynności.
I ta jedna oznaka uwagi, iskra chęci zmian, całkowicie Hanji wystarczyła. Może i czarnowłosy nie wiedział co ma powiedzieć na ten temat, ale sama inicjatywa z jaką wyszedł sprawiła, że przed czekoladowymi oczami kibicującej jego szczęściu brunetki stanęło światło. Kto mógł pomyśleć, że ktoś taki jak Ackerman, który stara się zwykle nie robić czegoś czego nie musi, sam wyszedł z inicjatywą i poprosił ją o pomoc? Na pewno nie ona. A jednak stała teraz naprzeciw niego i była świadkiem jednej z jego niewielu zmian.
Wcześniejszy smutek został przykryty pozytywizmem pojawiającej się nadziei, a zmartwiona twarz powoli wróciła do swojego przyjaznego wyrazu. Spuszczone na żołnierskie buty kobaltowe spojrzenie uniosło się powoli, spotykając się z brązem, a pewnego rodzaju niezręczna atmosfera, zmusiła mężczyznę do cichego prychnięcia.
— To bardzo proste. — odparła Zoe poprawiając na nosie swoje okulary, na co Levi tylko w oczekiwaniu uniósł brew.
— Jeżeli ma być to twój sposób, to udowodnij to tak jak już to zrobiłeś. — wytłumaczyła nie dość precyzyjnie, przez co Ackerman postawiony został przed dość sporą zagwozdką.
Przez chwilę zastanawiał się jaki słowa Hanji mają sens. Jego zdaniem nie zrobił nic istotnego. Zawsze postępował tak jak to w danej chwili uważał za słuszne. Kiedy Nina potrzebowała pomocy, starał się jej pomóc tak by inni nie połączyli wątków, że mogłoby go z nią coś łączyć. Kiedy wymagała opieki, robił wszystko, byleby tylko ją otrzymała, a kiedy coś zagrażało jej życiu, on naturalnie przedkładał nad to jej, te swoje, gdyż z jakiegoś powodu wtedy to jego traciło na wartości. Kiedy źle postąpił próbował przeprosić. Czy właśnie o to chodziło Zoe z tym udowadnianiem?
Wszystko co robił służyło temu, by trwać w czymś czego nie mógł opisać. Czuł się dziwnie. Za każdym razem cholernie nim rzucało w obecności Kastner. Wszelka nieciekawość, zaczynała wzbudzaj jego zainteresowanie, kiedy pojawiała się tam nowa Kapitan. Otoczenie stawało się ważne bo ona w nim przebywała, stawało się istotniejsze, by w razie konieczności móc uratować ją samą.
Ilekroć Levi przyłapywał się na kojarzeniu jednak osoby Kastner z ciepłem, pięknem oraz pewnego rodzaju pragnieniem, za każdym razem starał się być dla niej jeszcze bardziej podły. Działo się tak dlatego, że kiedy tylko zaczynał mieć nadzieję i czuć się szczęśliwszy, za każdym razem przed oczami stawali jego martwi towarzysze, którzy już nie mogli zaznać takiej radości. W pewnym sensie było to głupie, bo rezygnował z czegoś na poczet kogoś kogo już tutaj nie ma i już nie będzie, jednak z czasem stało się to też jednym z jego wytłumaczeń.
Pozycja, charakter, strata, oddanie, rola w wojsku oraz społeczeństwie jaką mu narzucono. W pewnym stopniu nie potrafił sobie wyobrazić samego siebie jako kogoś, kto posiada osobę tak bardzo ukochaną, że każdy dzień bez niej stawałby się cierpieniem. Długo przekonywał się, że on również mimo wszystkich obowiązków, też zasługuje choć na ulotną chwilę szczęścia. Wszystko to doprowadziło go jednak do teraz, gdzie stał z zaczerwienionymi oczami przed największą swatką całego korpusu zwiadowczego i błaźnił się na jej oczach nawet nie wiedząc od czego ma zacząć.
— To wszystko brzmi tak idiotycznie. —przyłożył dłoń do twarzy ograniczając tym samym swoje pole widzenia.
— Z twoich ust może i tak. — zgodziła się z nim w pewnym stopniu, przykładając palec w pobliże warg, jakby się nad czymś mocno zastanawiała. W zasadzie na ogół biorąc, tak naprawdę było.
— Wcale nie pomagasz. — odburknął mężczyzna w swoim stylu, co mimo wszystko brzmiało dość zabawnie, patrząc ogólnie na temat ich rozmowy.
Nie minął jednak moment, a na zamyślonej twarzy Pułkownik pojawił się jeden z większych uśmiechów, jakimi była w stanie obdarzyć przyjaciół. Poprawiła swoją kitę, mocniej pociągając za końcówki włosów zaraz przy gumce, tylko po to, by zaraz potem podejść i zmusić w pewien sposób mężczyznę do bliższego kontaktu.
Z lekkim zawahaniem zarówno w oczach jak i w piersi, uniosła rękę nad głową czarnowłosego. Nim jednak Levi zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, ta naturalnie położyła dłoń na jego czaszce wplątując palce w ułożone odpowiednio kosmyki, które potrafiły przysporzyć Ackerman'owi naprawdę sporą dawkę problemów. Ich mycie, przycinanie oraz układanie rano zajmowało mężczyźnie zdecydowanie zbyt dużo czasu, by mógł wyglądać na kogoś porządnego. Tym razem nie było inaczej, z tą różnicą, że poczuł w pewnym sensie zmarnowany na tą czynność czas, przelewający mu się przez palce. Po co w ogóle się starał, skoro w ostatnim czasie zbyt dużo osób macało go po głowie, niszcząc to wszystko?
— Spójrz. — wymamrotała prześmiewczym tonem, mrużąc radośnie oczy.
Zaczęła tarmosić jego włosy, burząc resztę ładu jaki jeszcze się ostał, w taki sposób, że nawet charakterystyczny przedziałek zdążył zniknąć w zadziwiająco dużej ilości kruczych kosmyków. Zoe była w szoku, że mężczyzna ma tyle włosów, bo na pierwszy rzut oka za nic nie było tego widać. Dopiero kiedy się dotknęło...
— Ej no, odsuń się... — odburknął zirytowany, chwytając kobietę za nadgarstek. Zmarszczył brwi i prychnął dostrzegając jej rozbawione spojrzenie.
Choć rozumiał co miała na myśli, nie miał pojęcia dlaczego się nad nim tak pastwiła. Przecież mogła mu to wprost powiedzieć bez naruszania jego bariery osobistej. I w momencie kiedy znowu w jego głowie pojawiła się znajoma blokada, zrozumiał z jakich pobudek to zrobiła.
— Tak też udowadniam, że mi na tobie zależy. — wyjaśniła, poprawiając nerwowo swoje okulary pod naporem kobaltowych tęczówek.
Ponownie zaległa pomiędzy nimi cisza, podczas której Ackerman jedynie podszedł do pobliskiej ściany, by wygodnie się o nią oprzeć, a Zoe dziwnie zamarła w miejscu, wpatrzona ciągle w ten sam punkt. Choć oboje byli sobie bliscy, ich relacja z czarnowłosym szła tak samo opornie jak ta z Niną.
Jako towarzysze rozumieli się bez słów. W wielu sytuacjach Hanji była przy Levi'u wtedy kiedy przechodził naprawdę ciężkie chwile — dzisiaj również. To nigdy się nie zmieniło. Jednak w żaden sposób niczym innym poza sympatią do siebie nie pałali. Nie było pomiędzy nimi tego "czegoś" co dawała czarnowłosemu Nina.
Kiedy było się z Hanji miało się wrażenie obcowania z czymś wybuchowym czego nie dało się okiełznać, a Ackerman stronił od zbyt energicznych osób. Potrzebował kogoś kto go zrozumie, wesprze i zrobi coś co sprawi, że nareszcie będzie mógł zaznać spokoju. Można powiedzieć, że w odmienny od Kastner sposób dążył do tego samego co ona niedawno prawie osiągnęła. Do pełni szczęścia potrzebowali już tylko siebie.
— Ale mogę zrobić również to w ten sposób. — odezwała się nagle zwiadowczyni, rozganiając chmurę myśli w głowie czarnowłosego.
Z mniejszym niepokojem odwrócił się znowu w jej kierunku i mruknął, próbując ją w ten sposób pośpieszyć. Minęło w końcu już dość dużo czasu odkąd Pułkownik odciągnęła Kapitana od obowiązków, co tylko potwierdzało z każda kolejną sekundą, że będzie musiał siedzieć po nocach by to wszystko dokończyć. Jak można się domyślić niezbyt napawało go to optymizmem, o ile cokolwiek potrafiłoby w tym momencie właśnie na niego tak oddziaływać.
Tym razem nawet słowa Zoe okazały się go zaskoczyć. Co prawda mógł się spodziewać po całej ich rozmowie, jednak w żadnym stopniu nie uwierzyłby, że kobieta może być przy tym aż tak szczera. To była jedna z zalet brunetki. Nie ważne jak lekkomyślna by nie była, czego by nie zrobiła, do czego nie doprowadziła — nigdy nie kłamała, nawet kiedy starała się mu uparcie coś wyjaśnić.
— Levi, jesteś moim przyjacielem i za nic nic nie chciałabym, by było ci w jakikolwiek sposób smutno. — odbijające się od jej szkieł światło raziło Ackermana w oczy przez niefortunne ustawienie, jednak spokojny głos rekompensował to wszystko.
Czarnowłosy może i był niezdarny w jakichkolwiek bliższych relacjach międzyludzkich, jednak dobrze wiedział kiedy coś próbowało mu się uświadomić. Wcześniejsze potarganie włosów, teraźniejsze wyznanie — to wszystko było sposobami. Hanji pokazywała mu, że istnieją inne drogi na okazanie drugiej osobie przynależności, pewnego rodzaju przywiązania, które choć on również znał, to jednak za każdym razem męczyła go ta trudność, jaka sprawiała, że uciekał i chował się za swoją barierą nieprzystępności.
Dzisiejszy dzień był dla niego emocjonalnie ciężki, szczególnie sama jego końcówka. Nie spodziewał się, że niespokojne picie herbaty zaraz po pojawieniu się Zoe, będzie potrafiło przekształcić się w słabość, która doprowadziła go do łez. Było mu wstyd, że tak zareagował i to jeszcze w kogoś obecności. Miał wrażenie jakby przez tamten krótki moment nie był całkowicie sobą, a odkrył się tak jak jeszcze nigdy, tylko dlatego, że Zoe posiadała w sobie moc, która wyciągała drugie dno ludzi na wierzch.
— Rozumiem. — odparł w końcu, poprawiając dłonią włosy, które Hanji pozostawiła w nieładzie.
— To wymyśl coś. Coś co będzie łączyć was oboje. — nalegała, nie dostrzegając z jego strony jakiejś większej aprobaty.
Nic dziwnego, w końcu czego więcej mogła się spodziewać po i tak już niespodziewanym wyrzucie żalu z jego strony. Wyglądało na to, że wyczerpał swoje zasoby jakiegokolwiek widocznego człowieczeństwa. Znowu wrócił do typowego dla siebie zachowania obojętnego Kapitana, którego wbrew pozorom było grać bardzo łatwo. Najlepsze że nawet już nie zauważał kiedy zaczyna zachowywać się w ten sposób.
— Ta. — mruknął, poprawiając zsuwający się z ramienia temblak.
Zoe tylko westchnęła z rezygnacją, przenosząc wzrok z niego na okno. To co jednak za nim dostrzegła było w stanie na tyle poprawić jej humor, że nawet całą tą rozmowę z czarnowłosym uznała za owocną.
Słońce już dawno schowało się za murami, choć jego łuna wychylająca się zza muru była na tyle jasna by oświetlić dwójkę zwiadowców zmierzających w kierunku lasu. Byli tak charakterystyczni, że nie można było pomylić ich sylwetek z żadnymi innymi. Spódnica Kastner powiewała na lekkim wietrzyku, a wstrząsy przy chodzie poruszały jej nogami, które bezwładnie tylko się kołysały. Chytry uśmiech pojawił się na twarzy Hanji, kiedy zdała sobie sprawę, że nawet Ackerman będzie w stanie ich rozpoznać.
— Ej patrz! — zawołała go, przysuwając palec do szyby, na co automatycznie ciało Levi'a zdrętwiało.
Okno mył zaledwie tydzień temu i każdy odcisk palca na wypolerowanej szybie, przy porannym słońcu z tej strony siedziby był wyraźnie widoczny. Zwiadowca napiął mięśnie i natychmiast podszedł do okularnicy, stając w taki sposób przed nią, by musiała choć trochę odsunąć się do tyłu, a co za tym również od okna. Mało brakowało.
— Na co znowu? — spytał przyciszonym tonem, od razu dostrzegając jednak dwie postacie powoli oddalające się od siedziby.
— Spójrz idzie moja piękna! Jean niesie ją jak księżniczkę! — brunetka poczerwieniała na twarzy, dociskając dłonie do policzków, przez co ostatnią część zdania wypowiedziała dość niewyraźnie.
— Że kogo? — czarnowłosy uniósł brew, prychając pod nosem.
Miał już zdecydowanie dość porównań jak na dzisiaj. Najchętniej zostawiłby to wszystko tak jak jest i zaszył gdzieś by spokojnie wypić herbatę. Czy to było aż tak dużo? Nawet na to nie mógł sobie pozwolić?
— Widzisz? Czy nie pięknie ją przygotowałam? — ekscytowała się Zoe, podnosząc głos, na co Ackerman tylko przekręcił oczami. Już z samej jej reakcji można było wywnioskować kogo zobaczyła.
— Czy to jest...? — próbował udawać zaskoczonego, jednak nawet to mu nie wyszło, gdyż okularnica uprzedziła jego pytanie.
— Tak to Nina. — potwierdziła, klepiąc Ackerman'a po plecach. Ten tylko zagryzł policzek od środka próbując ukryć swoje zaniepokojenie.
Z tego co powiedziano mu w skrzydle szpitalnym Nina nie była w stanie praktycznie niczego zrobić, ze względu na rany na dłoniach, a także sporej wielkości nacięcie na biodrze. W podobnym stopniu do niego jej życie oraz zwykła codzienność stała się zależna od innych. To czy ktoś ją wykąpie, nakarmi, ubierze, pomoże w czymkolwiek, było upodleniem, które przynajmniej on jako Kapitan źle znosił. Choć większość rzeczy mógł robić sam, tak nie wyobrażał sobie być a takiej sytuacji w jakiej znalazła się Nina. Chociaż ona mogła przynajmniej liczyć na Hanji. Kogo on mógłby o coś takiego poprosić? "Ej, Jeager chodź tu. Pomożesz mi się wykąpać?" — jakby to w ogóle brzmiało? Miał trochę szczęścia w nieszczęściu.
— Co ona robi poza szpitalem? Powinna odpoczywać. — stwierdził, nie kontrolując głosu, który nabrał na barwie.
Jego mięśnie z każdą chwilą bardziej się napinały, a myśl że ktoś na kim mu zależy, tak nieodpowiedzialnie podchodzi do swojego zdrowia niesłychanie go denerwowała. Samo to że znikała gdzie i kiedy chciała, miała przed nim sekrety, przed wszystkimi się ukrywała, a potem przychodziła jakby nigdy nic z uśmiechem na twarzy w stanie, którego nie skomentowałby każdy z obecnych. Ufali jej, jednak jak mieli tolerować to że niszczy siebie za każdym razem, kiedy znika im z oczu?
— A co martwisz się? — schyliła się niżej Zoe, próbując dostrzec wyraz twarzy towarzysza, jednak ten znowu tylko prychnął.
— Może tak i co z tego? — odparł, nie obdarzając ją nawet spojrzeniem.
— Słodziutko z twojej strony. — stwierdziła, szczerząc się. Mogła uznać to za mały sukces po swoim wywodzie. Chociaż do tego się przyznał.
— Dlaczego pozwoliłaś jej iść i to właśnie ten szczyl musi ją nieść? Jeszcze krzywdę jej zrobi. — spytał z pretensją, marszcząc brwi.
Nie znał co prawda zbyt dobrze Kristein'a jednak miał co do tego całego wyjścia złe przeczucia. Nie wiedział gdzie i po co idą, ani dlaczego tylko we dwójkę, a ten fakt wyjątkowo mocno go irytował. Co prawda gdyby zachowałby się inaczej z całą pewnością to właśnie on spędzałby z nią czas. Znajome palenie w klatce piersiowej rozrywało mu płuca, a pięści samoistnie się zaciskały. Czasami towarzyska natura charakteru Niny oraz różnego typu wyjścia, których nie miał prawa jej zabronić skłaniały go do naprawdę dziwnych reakcji.
— Nie przejmuj się, po tym jak się zachowałeś przyda jej się chwila oderwania. — przypomniała mu Zoe, dostrzegając jego nazbyt poważny wyraz twarzy.
Momentami zaczynała się go nawet bać. Wyglądał w końcu prawie tak jakby ktoś naniósł piasku do jego gabinetu i rozrzucił po wszelkich możliwych miejscach, a przecież wiadome było jak trudno piasek jest posprzątać. To byłoby skazanie na śmierć z jego ręki albo dożywotnie zbieranie każdej drobiny i ziarnka, które zostałoby przez jego doświadczone oko dostrzeżone na jakiejkolwiek powierzchni.
— Ty i te twoje głupie pomysły... — wysyczał, patrząc na kobietę kątem oka.
— Wcześniej pytałeś mnie o zdanie. — przyznała, unosząc palec wskazujący do góry, przy czym bardziej się wyprostowała.
— Ale wcześniej brzmiałaś sensownie. — odgryzł się, odwracając się plecami do okna.
Spojrzał na nią jeszcze raz wymownie po czym głośniej westchnął, przechodząc obok zaskoczonej brunetki. Zaraz potem rozsiadł się w swoim krześle i poprawił stos papierów, który ruszany był przez Pułkownik. Przysunął sobie bliżej także białą filiżankę już z chłodnym naparem, po czym wziął jeden większy łyk nie kontrolując nawet tego, iż zbyt głośno siorbnął.
— I co wracasz teraz do pracy? Tak po prostu? — dopytywała z niedowierzaniem Zoe, spodziewając się bardziej spektakularnej reakcji po swoim przyjacielu.
Można było ją zrozumieć. Dotąd w końcu czego by nie powiedziała Akcerman zawsze dał się w jakimś stopniu namówić do wyjścia ze strefy komfortu. Kiedy przyszła po niego, żeby wyciągnąć go na ognisko albo kiedy obiecywała dobrą zabawę na swoich urodzinach. Za każdym razem udawało jej się namówić go na coś na co nie miał ochoty albo to poprzez kłamstwo albo nadzieję, chociaż zazdrość też z pewnością była tego przyczyną. Co się więc stało, że siedział teraz tak zrezygnowany? Dlaczego tym razem zdecydował się powstrzymać i wrócić do pracy?
— A co innego mógłbym teraz zrobić? — zapytał retorycznie, dość znudzonym tonem.
Zaczął powoli kreślić już pierwsze litery na nowej stronie dokumentu, dokończając rozpoczętą wcześniej pracę, jednak rozmowa wciąż nie pozwalała mu się w pełni skupić na danej czynności. Nikt poza nim nie wiedział również, jak w danej chwili mocno można ściskać pióro, by przy tym przypadkiem go nie połamać.
— Nie jesteś o nią zazdrosny? — nie dowierzała, próbując innej strony taktyki.
Hanji próbowała zmusić Ackerman'a do działania ostatnimi pomysłami jakie walały jej się po głowie, co nie dość że stawało się uciążliwe dla niej, to męczyło jeszcze czarnowłosego. Irytujące było mieć obok siebie kogoś kto po prostu nie umie odpuścić, dopóki nie zrobi się dokładnie tego czego oczekuje.
— A dlaczego miałbym być? — odpowiedział pytaniem na pytanie, stawiając kropkę na końcu kolejnego napisanego przez siebie zdania.
— Idą na ognisko, podobno mają być tam inni. — wypomniała mu, dalej nie ustępując.
— No i? — skomentował, odwracając głowę w jej kierunku.
Kobaltowe tęczówki błyszczały irytacją, zderzając się z determinacją w czekoladowych oczach Pułkownik, którą aż ciarki przeszły od samego spojrzenia towarzysza. Ackerman posiadał tą dziwną zdolność, że potrafił patrzeć na duszę człowieka, doszczętnie ją przeszyć i jeszcze z niej zadrwić.
W takich momentach jak tamten, człowiek chciał po prostu znowu stać się niewidocznym elementem pośród tłumu, by uwaga tych pięknych oczu została skierowana na kogoś innego. Teraz jednak w pomieszczeniu byli kompletnie sami, a cała uwaga czarnowłosego skupiona została tylko na brunetce.
— No wiesz... za moich czasów w korpusie na ogniskach to się różne rzeczy działy... — zakłopotała się, dalej próbując ciągnąć temat co nie do końca jej wyszło.
Levi nie był niestety tym typem osoby, która marnowałaby czas na jakieś nieistotnie i nieinteresujące go rzeczy, a sama Zoe już dobrze zdążyła się o tym przekonać. Mimo wychowania w Podziemiu potrafił być szarmancki, mieć klasę oraz poszanowanie dla drugiego człowieka, więc nawet kiedy miał coś głęboko gdzieś po prostu milczał, pozwalając tej drugiej osobie dokończyć myśl. Nigdy też również nie miał na tyle silniej psychiki, by wytrzymać historie Zoe jeszcze z korpusu szkoleniowego, kiedy była chyba jeszcze bardziej niestabilna emocjonalnie niż jest teraz.
— Shadis i ja mieliśmy realną szansę... — próbowała ciągnąć okularnica, jednak nim zdążyła powiedzieć coś więcej, zwiadowca skutecznie ją powstrzymał.
— Nie kończ. — uciął stanowczo, odkładając pióro. Odsunął się na krześle i wstał, spoglądając ze zrezygnowaniem na niedopitą herbatę.
— O czyli jednak zamierzasz coś z tym zrobić? — ożywiła się Zoe, od razu pogodniejąc.
Pojawiła się w niej bowiem nadzieja, że naprawdę swoją zatwardziałością dała radę zmusić Ackerman'a do podjęcia się rękoczynów. Co prawda, gdyby naprawdę zamierzał zrugać niczemu winnego Jean, Pułkownik pobiegłaby zaraz za nim, by Kristein'owi nic się nie stało, a nawet jeżeliby nie zdążyła — gotowa była na ofiary. Zrobiłaby wszystko, by jej towarzysze nareszcie mogli być szczęśliwi, nawet kosztem własnego szczęścia. Sama nigdy nie zaznała czegoś takiego co łączyło ich dwójkę więc można powiedzieć, że w pewnym sensie zazdrościła im tego co mieli i nie zamierzała biernie przyglądać się jak sobie nie radzą. Jej cel wciąż pozostał taki sam.
— Nie. — zaprzeczył, okrążając powoli swoje biurko.
— To gdzie idziesz? — zapytała, nie nadążając za jego tokiem myślenia.
Czarnowłosy tylko prychnął, przystając na chwilę, żeby dać brunetce znać, że nie musi interesować się wszystkim co zamierza robić. Uznał po prostu, że to będzie jego jedyny moment na uwolnienie się z jej towarzystwa. Dobrze znał możliwości Hanji i wiedział, że gdyby tylko musiała — mogła mówić bez przerwy całą noc, nie odczuwając nawet zmęczenia. Nie raz już był świadkiem jak podczas eksperymentów męczyła Jeager'a, nie raz pozbawiając snu.
— Przejść się i pomyśleć. — mruknął, by kobieta dała mu nareszcie odejść.
Czuł się w tym momencie jakby go osaczono, choć w zasadzie naprawdę tak było. Nikt nie potrafił tak psychicznie obsadzić człowieka jak Zoe właśnie. Kiedy coś nie szło po jej myśli, albo co gorsza — zdenerwowała się, po człowieku rzadko było co zbierać, a wyszczerzona w szaleńczym uśmiechu twarz śniła się poszkodowanemu po nocach. To nie Levi wbrew pozorom był najstraszniejszą personą należącą do korpusu zwiadowczego, a właśnie ona.
— Tylko nie zawędruj na ich ognisko, bo zniszczysz zabawę. — przypominała mu jak troszcząca się o niego matka, której nawet nie pamiętał. Nie zamierzał jednak już ciągnąć tej farsy więc ponownie obrócił się w kierunku wyjścia.
— Ta. — odparł pod nosem tak cicho, że można było wątpić, czy doszło to do uszu brunetki. Jednak jak można było się domyślić na tym gadulstwo Zoe się nie skończyło.
— Acha i Levi? — próbowała go jeszcze po raz ostatni zatrzymać.
— Co znowu? — warknął już nieco głośniej, tym razem jawniej obrazując swoje niezadowolenie.
Pułkownik stała zaraz przy jego biurku, zbliżając się do mebla jedynie o parę kroków. Poprawiła okulary na nosie i oparła dłoń na swoim biodrze nonszalancko decydując się na ostatnią konfrontację z nim. Obdarzyła jego osobę wspierającym uśmiechem, którego Levi nigdy jakoś nie mógł zrozumieć i uniosła prawą dłoń, by zaraz wskazać na niego palcem, na co Ackerman tylko przekręcił oczami, dostrzegając na jej policzkach delikatne rumieńce. W przeciwieństwie do Niny uważał że zbyt duża dawka pozytywizmu i wpychania się w prywatne sprawy wcale nie jest taka dobra, a cała ta dzisiejsza pogawędka nie tyle co była błędem, ale mało mu pomogła. Mógł dojść do tego wszystkiego równie dobrze samodzielnie, a tak tylko zbłaźnił się na jej oczach.
— Zaczekaj na nią i porozmawiaj. To może naprawdę dużo zmienić. Nie ma się czego bać, ona zrozumie. — poradziła, zaciskając pięść w wyciągniętej przed siebie dłoni.
Wymowna cisza oraz dźwięk zamykanych drzwi musiał jej jednak wystarczyć jako zapewnienie, że to wszystko jakoś na jej towarzysza wpłynęło. Rozstali się w dość nieprzyjemnej atmosferze, jednak ze świadomością, że ta rozmowa choć w pewnym sensie była błędem, musiała się też prędzej czy później odbyć.
Jednak nawet wtedy gdy Zoe z dziwną nostalgią ponownie zerknęła za okno, a Ackerman minął już kilka zakrętów, oboje posiadali jakieś dziwne przeczucie, że coś jest nie tak. Nieznajomy strach oraz zaniepokojenie kierowało ich ciałami, a to co nazywali intuicją podpowiadało, że dziś wydarzy się coś co zmieni wszystko. Nie mylili się.
****
— A uwierzycie, że ten idiota dalej śpi na gołej pryczy po tym jak oddał Ninie swoją jedyną poduszkę?! — zaśmiał się Jean, klepiąc przyjaciela w tył głowy na tyle mocno, że dało się usłyszeć charakterystyczne plaśnięcie.
— Naprawdę?! — krzyknęła, lekko podpita już Nina.
— Ej przestańcie... — mruknął obrażony Connie biorąc soczystego łyka przyniesionego przez Jeager'a whisky — przecież dobrze wiecie, że nie chciało mi się jechać do miasta jedynie po to. — wytłumaczył się, nie będąc jednak przez nikogo poza brunetką słuchanym.
Nikt nie spodziewał się, że wszystko potoczy się znowu w podobny sposób jak podczas poprzedniego ogniska. Nie było co prawda tak samo, jednak bardzo ten ostatni raz przypominało. Każdy miał swój określony humor po alkoholu. Jedni robili się senni, inni bardziej agresywni, jeszcze inni choć normalnie nie grzeszyli śmiałością, po spożyciu napojów wyskokowych stawali się duszą towarzystwa. Wśród nich nie było jednak osoby, która od razu po spożyciu trunków kładłaby się grzecznie do łóżka.
Nina siedziała na rozłożonym na trawie kocu zaraz obok ogniska, by nie przemęczać kręgosłupa oraz jednocześnie nie przeziębić się. Z pełną aprobatą przyjmowała każdą kolejną, podawaną w towarzystwie kolejkę trunku, coraz bardziej się upijając. Tak jak się spodziewała, obecność przyjaciół w niezobowiązującym spotkaniu, kiedy nareszcie mogła porzucić zaplątane myśli na rzecz zabawnych konwersacji, leczyła jej duchowe rany.
Eren jako przewodni głos towarzystwa, przytulał do siebie klejącą się do wszystkich Mikasę, próbując opowiadać poznane przy ulicznych straganach historie, a Armin z zacięciem relacjonował zajętej pieczeniem ziemniaków Sashy o fabule ostatnio przeczytanej książki. Blondyn i Braus ledwo zamieniali z Kastner jakiekolwiek słowo, gdyż Nina pełną aprobatę zyskała przez Springera i Kristein'a, którzy wpierw chwalili jej wygląd, a potem nawiązywali do zabawnych sytuacji z życia korpusu szkoleniowego oraz czasu jeszcze sprzed jej pojawienia się w zwiadowcach, o których nie mogła mieć pojęcia.
Wszystko wydawało się być jak sen, gdzie jako wolny od przeszłości człowiek mogła pozwolić sobie na wszystko. Czuła się wyśmienicie. Ciepło gorzkiej cieczy rozgrzewające ciało od środka, rumieńce doskonale widoczne w świetle płomieni oraz uwaga zaangażowanego w opiekę nad nią Jean'a, który za każdym razem fatygował się ze swojego miejsca tylko po to by pomóc jej napić się trunku.
Po kolei z każdym z nich z osobna zyskiwała lepszy kontakt. Otwierała się i dawała się poznać, a oni nie pozostawali w tej kwestii do niej obojętni. Najpierw spotkała Sashę, z którą najłatwiej było jej się dogadać, gdyż wystarczyła zaledwie jedna rozmowa, by zorientować się jakie rzeczy lubi oraz czego panicznie się boi. Zaraz potem wkroczył Eren, z którym co prawda najpierw tematy jej się nie kleiły, jednak potem jakoś udało im się obejść tą dziwną niezręczność. W sumie to dzięki brunetowi właśnie mogła poznać całą resztę, która pomogła jej w pewnym sensie dalej trzymać się nadziei o lepszym jutrze.
— Dzięki. — wymamrotała, przełykając gorzką ciecz, która od razu rozgrzała jej podniebienie.
Oblizała usta nieświadomie spoglądając prosto na uśmiechającego się lekko Jean'a, który tylko skinął głową, by zaraz potem wrócić na swoje miejsce obok Springera. Oprócz trzaskającego w ognisku drewna w tle dało się usłyszeć las, a śmiech przyjaciół koił najbardziej rozdartą duszę. Obraz przyjemnie zamazywał się przed oczami, a szum w głowie spajał ze sobą wszystko, tworząc jedność. Jak wcześniej rany nieprzyjemnie ją piekły, tak w tej chwili miała wrażenie iż wcale ich nie czuje oraz gdyby nie czysty rozsądek, to najchętniej wstałaby i zaczęła tańczyć.
— Trochę tutaj cicho. — skomentował Connie, odrzucając metalową piersiówkę Erenowi na co brunet ledwo dał radę ją złapać.
Było się już zdecydowanie zbyt pijanym, by można z łatwością posługiwać się dłońmi, a to co się widziało stawało się jedynie rozmazem przypominającym znajome kształty. W pewnym momencie kiedy już ponad połowa z nich osiągnęła swój limit ciało zaczynało odmawiać współpracy, a dziwne zachowania nasilały się. Nikt nie był już w stanie wpaść na kolejne tematy do dłuższych dyskusji i nie było to spowodowane z pewnością ich brakiem. Alkohol miał bowiem to do siebie, że potrafił nabić człowieka w niespotykaną ilością energii, tylko po to by nagle i równie szybko tą energię z niego wyssać.
Wszyscy byli zwiadowcami i rządziły nimi sprzeczne emocje, które dotyczyły ich najbliższych towarzyszy, a kiedy człowiek się napił to wbrew pozorom pobudzał obszary mózgu odpowiedzialne za prostotę. Chwilowe pragnienia, ukrywane smutki, rzeczywiste zaspokajanie potrzeb danego momentu, którego nie dało się cofnąć w żaden sposób lub takiego który nigdy nie nadszedł.
Okazało się ponadto, że nie tylko Nina obiecała sobie tego wieczoru dobrą zabawę i robienie tego na co w danym momencie ma ochotę. Wśród grupy takich osób, windykowali również inni o wiele bardziej w tym doświadczeni, choć z całą pewnością nie do końca świadomi istoty działania ludzkiego umysłu przyjaciele.
— Ej Mikasa, przestań się ślinić. — potrząsnął młodą Ackerman Eren, jednak ta jedynie co zrobiła to tylko bardziej się do niego przytuliła.
W pewnej chwili zrezygnowany brunet po kolejnej zabawnej jego zdaniem historii, również zaczął tak jak i ona robić się senny oraz w niemal identyczny sposób dosłownie kilka minut potem, oparł lekko głowę na tej, która należała do czarnowłosej zwiadowczyni. Siedzieli razem przytuleni do siebie, pogrążeni we śnie oraz widocznie zmęczeni, tak blisko, że aż dziwnie było na to patrzeć. Choć bardzo często zachowywali się jak brat siostra, Nina która z ciekawości obserwowała ich od czasu do czasu mogła dostrzec pomiędzy nimi więź dużo głębszą niż ta rodzinna. Jej zdaniem ich dwójka pasowała do siebie, choć z pewnością ich widok razem musiał być przykry dla zakochanego w Mikasie Jean'a. To tylko potwierdzało, że ona jako nowa Kapitan miała prawie te same problemy co nastolatki, choć tak w zasadzie powinna już sobie z nimi zdecydowanie lepiej radzić. Życie potrafiło zaskakiwać.
Armin wraz z Sashą oddalili się po jakimś czasie tłumacząc się tym, że wracają po coś tylko na chwilę do siedziby, a przy tlących się płomykach, jednak jak się potem okazało już nie wrócili. Ostatecznie wyszło więc na to, że wspólnie spędzony czas był niemiarodajny, a jedyni przytomni pozostali właśnie ci którzy przyszli tutaj razem — Nina i Kristein. Springer po dłuższym momencie przechwalania się jak mocnej głowy on to nie ma oraz zawziętej rywalizacji w piciu z Jean'em okazał się być słabszy i po kilku kolejkach po prostu odleciał. Kastner podejrzewała, że to był jeden z jego pierwszych odlotów w życiu, choć Connie z całą pewnością usilnie by temu zaprzeczał.
Tak więc brunetka tak jak szybko wpadła w dobry nastrój i nie mogła się wręcz uwolnić od pytań, tak teraz siedziała w ciszy spoglądając raz to na ognisko, a raz na równie znudzonego co ona zwiadowcę. Choć od ognia biło ciepło ogrzewające jej ciało, a alkohol rozgrzewał ją od środka, znowu czuła w sobie jakiegoś dziwnego rodzaju chłód. Procenty zaczynały z niej już powoli wyparowywać i kiedy ich sobie na nowo nie dostarczała, cała ta sytuacja z dzisiaj i wczoraj zaczęła do niej znowu powracać.
Dobrze się dzisiaj bawiła, ale zdecydowanie brakowało jej jeszcze czegoś czego nie potrafiła określić. Wzięła głębszy wdech i przymknęła oczy wsłuchując się w panującą wokół ciszę. Spokój zalewał jej ciało, jednak zmartwienie wciąż tkwiło w duszy. Naprawdę dziwne uczucie jak na to co przeszła. To zadziwiające jak wiele człowiek potrafił zdefiniować za pomocą słów, a to co kryło się głęboko w nas samych wciąż przez długi czas pozostawało nieodkryte. Oddech za oddechem i przedłużająca się chwila za kolejną chwilą tylko zwiększała odczucie bezczynności, a wspomnienie kwitnącej wiosną wiśni zaczęło niewyraźnie majaczyć jej w głowie. Ile by teraz dała, żeby tam iść.
— Tobie też się nudzi? — nagły głos przyjaciela, zmusił ją do otworzenia oczu i spojrzenia w kierunku, z którego dobiegał.
Jean stał zaraz przy niej, lekko pochylony. Zasłaniał swoim ciałem światło bijące od ogniska, przez co jego twarz była ledwo widoczna, jednak mimo to i tak można było domyślić się, że ma swój charakterystyczny uśmiech. W dłoni trzymał metalową piersiówkę z jaką tutaj przyszli, w której pozostało alkoholu jedynie na kilka łyków. Kastner przy krążących w krwioobiegu procentach zaśmiała się cicho, zadziornie podgryzając wargę. Zawsze, gdy wypiła za dużo posuwała się do głupich zachowań, nie do końca nawet wiedząc dlaczego coś robi. Dopóki jednak nie przysparzało jej to żadnych problemów, wcale nie zamierzała z tego zrezygnować.
— Może troszeczkę. — przytaknęła towarzyszowi, który chwilę potem przykucnął zaraz przy niej.
Jego zacięty wyraz twarzy, choć tak podobny do tego Jeager'a dużo się jednak od niego różnił. Piwne oczy wydawały się złagodnieć, a zaczerwienione od alkoholu policzki dodawały mu uroku, którego na pierwszy rzut oka nikt nie zauważał. Zbyt rzadko dostrzegaliśmy piękno ludzi i nie docenialiśmy ich indywidualnych cech. Może i każdy z nas był inny, jednak w pewnym stopniu byliśmy tacy sami. Nina odkaszlnęła, przyciskając nagle dłoń do pomalowanych na czerwono ust, których kolor nie zszedł nawet po tak długim czasie przykładania ich do metalowego gwintu pojemnika z alkoholem.
— Źle się czujesz? — zaniepokoił się zwiadowca, marszcząc brwi.
Trzymaną w dłoni piersiówkę wsunął do kieszeni zwiadowczej kurtki, a sam bardziej przyjrzał się przyjaciółce. Obawiał się tego, że przez ich spotkanie i tak już kiepski stan zdrowia Kastner tylko dodatkowo się pogorszy. Jeszcze jej brakowało przeziębienia, czy innych problemów na głowie w czasie, gdy nie wiadomo było nawet kiedy obecne rany się zagoją.
— Jest dobrze. Czymś się zakrztusiłam. — wyjaśniła brunetka, zaciskając wargi na co Kristein tylko cicho prychnął pod nosem.
Choć wypił zdecydowanie większą ilość alkoholu od niej, z całą pewnością lepiej go znosił. Kapitan bujała się lekko, uśmiechając i zamglonym spojrzeniem lustrowała jego twarz. Kilka górnych guzików od jej koszuli zostało przez nią odpiętych, przez co nawet w tym świetle wyraźnie dało dostrzec się zarys jej piersi, a włosy, które pod wpływem czasu zaczęły się ze sobą bardziej plątać, wyglądały teraz co najmniej tak jakby dopiero wstała. Jean przełknął ślinę, uciekając wzrokiem w przypadkowym kierunku, a jako że los lubił z niego drwić, przed oczami pojawiła się znajoma mu parka, która jak nigdy się do siebie kleiła.
— Jean. — zawołała go brunetka, dostrzegając jego nagłą zmianę zachowania.
Choć gardło wciąż paliło ją od alkoholu, a zapach dymu dochodzący od strony gasnącego powoli ogniska drażnił nos, gdzieś w powietrzu dalej mogła wyczuć słodki zapach. Na dworze robiło się coraz to chłodniej, a wiatr z większą częstotliwością zderzał się ze skórą niż miało to miejsce kilka godzin temu, jednak nawet mimo tej niedogodności w sercu wciąż tliło się pragnienie. Odkąd tylko przypominała sobie różowe płatki, te wszystkie głupie sytuacje oraz spokój ducha, a nawet w ostatnim czasie ten sen, skrycie chciała się tam udać. Przełknęła głośniej ślinę i zbliżyła dłoń do zwiadowczej kurtki towarzysza, by zaraz potem silniej za nią złapać. Było to jednak automatyczne i nagły ból przeszył jej ciało, rezonując aż do kręgosłupa.
— Zaniesiesz mnie w jedno miejsce? — zapytała powoli próbując spojrzeć Kristein'owi w oczy, nawet wtedy gdy nie miała pojęcia czy patrzy we właściwe miejsce.
Po obserwacji poczynań przyjaciela dobrze zdawała sobie sprawę, że najchętniej zarówno ona, jak i on rozpłynęliby się gdzieś w tle, chociaż na chwilę zapominając o otaczającym ich świecie, relacjach z innymi, problemach oraz murach. Drobny moment odejścia od tego wszystkiego, możliwość spojrzenia na całość z dalszej perspektywy tak jak gdyby cię ona nie dotyczyła. Ich ucieczka.
— Nie sądzisz, że to nieodpowiedzialne? — spytał z lekkim wyrzutem Jean, wciąż mając na uwadze zdrowie przyjaciółki.
Włosy leciały mu do oczu, popękane usta prosiły o kolejne krople trunku, a ciepła dłoń kobiety, skłaniała do złamania zasad zdrowego rozsądku oraz wszelkiego zachowania przyzwoitości. Chociaż, czy on kiedyś przejmował się konsekwencjami? Normalnie nie, ale nie był tak głupi za jakiego brali go inni.
— Jestem teraz Kapitanem, więc niewypełnienie rozkazu będzie traktowane jako niesubordynacja. — zagroziła Kastner na tyle chłodnym głosem, że znajdujący się zaraz naprzeciwko niej zwiadowca, musiał dwa razy przypatrzeć się jej twarzy, by upewnić się, iż nie rozmawia z kimś innym.
Znieruchomiał na chwilę, przypatrując się zaciętym błękitnym tęczówkom, które w lekkim rozbawieniu spoglądały w te jego, wywołując dziwne dreszcze na ciele. Chłopak przełknął ślinę, mocniej zaciskając szczękę. Nie mógł uwierzyć, że osoba która wczoraj wręcz nalegała, by nazywać ją po imieniu po zmianie stopnia, nagle zasłoniła się pozycją, chcąc osiągnąć swój zamierzony cel, nawet wtedy, gdy nie był on dla niej wcale dobry — przynajmniej w tym momencie.
Brązowe tęczówki znieruchomiały tak samo jak całe ciało, a Kristein nawet nie zauważył, że wstrzymywał przez ten cały czas oddech. Jego postawa wydała się jednak nietrzeźwej kobiecie na tyle śmieszna, że chwilę po tym wybuchła rechotem i to na tyle mocnym, iż musiała niepostrzeżenie upewnić się, czy przez śmiech nie zerwały jej się szwy na biodrze.
Kiedy jednak uspokoiła się i otarła nadgarstkiem pojawiające się w oczach łzy rozbawienia, a mina Kristein'a wciąż pozostawała identyczna jak wcześniej, o mało na nowo się nie roześmiała. Musiała przyznać, że już od dawna nie miała tak dobrego humoru i choć obraz Levi'a powracał na nowo w jej myślach nawet podczas upojenia alkoholowego to nie był on dla niej tak bolesny jak wcześniej. A przynajmniej tak jej się wydawało.
— Tak by powiedział, prawda? — zapytała retorycznie, wiedząc że brunet o jasnych włosach dobrze będzie wiedział o kogo jej chodzi.
Na jej pytanie Jean wydawał się jakby rozbudzić i z lekkim zakłopotaniem przyłożył dłoń do szyi, rozmasowując ją sobie. Podświadomie zwiadowca znów kątem oka spojrzał na Erena i Mikasę, spodziewając się chociażby zirytowanych spojrzeń z ich strony. Pozostała przy ognisku dwójka mimo zgiełku wciąż jednak spała, wydając się całkowicie nie słyszeć powstałego przy nierozwadze hałasu. Musieli mieć naprawdę mocny sen, by nie zerwać się z miejsca. Zawiódł się.
— Cholera... — przełknął ślinę Jean — naprawdę mnie wystraszyłaś. — przyznał, opuszczając rękę, tylko po to by zaraz oprzeć ją o kolano.
Nina natomiast tylko lekko machnęła ręką w geście dezaprobaty, dając mu tym samym znać jak bezsensowny okazał się jego strach. Zwiadowca musiał jej jednak przyznać jedno mimo wszystko — jeżeli chciała być Kapitanem podobnym do tego przewodzącemu jednostce specjalnej, miała do tego zdecydowanie dobre predyspozycje.
— To co zabierzesz mnie w to miejsce? — zapytała ponownie, uśmiechając się błagalnie.
Jean zmierzył ją wzrokiem i zagryzł policzek od środka, powstrzymując się od ostrzejszego komentarza, który związany był z jej propozycją. Brunetce wydawało się mocno zależeć na tym, by właśnie teraz się tam udać. Jej przyjaciel uznał więc, że musi mieć ona z pewnością bardzo ważny powód, żeby ignorować swój stan. Nigdy nie spodziewałby się też, że była to jedynie jej chwilowa zachcianka, kierowana zbyt dużą dawką emocji oraz alkoholu we krwi.
— Niech ci będzie. — ustąpił w końcu, przekręcając oczami.
Z każdą sekundą twarz przyjaciółki wydawała mu się coraz to bardziej promienieć. Oczy błyszczały radośnie, krwisto pomalowane wargi uniosły się do góry tworząc uroczy uśmiech, a nos z rozsianymi przypadkowo piegami lekko się marszczył. W tamtym momencie, kiedy widział jej szczęście po tak długiej nieobecności oraz wrażeniu dziwnego wycofania, poczuł się tak jakby nigdy nic złego miało ich nie spotkać. Wszelkie wątpliwości wydawały się odejść na dalszy plan, a sama obecność kobiety sprawiła, że nabrał nadziei.
Nagły powiew wiatru szybko jednak ponowienie przywrócił go chociaż do podstawowej trzeźwości umysłu, a wzdrygnięcie się Kastner spowodowane dreszczami, automatycznie kazało jego ciału działać. Natychmiast zdjął z siebie kurtkę od munduru, zarzucając ją niedbale na ramiona brunetki, która w żaden sposób nie raczyła nawet protestować. Może i ten element munduru nie porywał zaraz do miana czegoś co chroniłoby przed zimnem, jednak w obecnej sytuacji, był jedynym co mogło zapewnić choć odrobinę ciepła brunetce.
— Dziękuję. — wyraziła swoją wdzięczność, kiwając głową z uznaniem.
Kristein nie ociągał się potem już dłużej jak to miał w zwyczaju robić, nie powodował również jakiś większych problemów. Jako, że już wiedział jak się z towarzyszką obchodzić, uważając na jej obandażowane ręce oraz biodro, delikatnie wziął ją na ręce, podnosząc w ten sam sposób jak zrobił to w siedzibie.
Niemal od razu kiedy się wyprostował, a kobieta bardziej osunęła się w jego ramionach, przyciskając do klatki piersiowej dotarło do niego jak ciepła była. Charakterystyczna woń perfum, których Zoe na niej użyła wydawał się idealnie zgrywać z jej charakterem, a loki które przez moment otarły się o jego szczękę sprawiły, że na chwilę znieruchomiał. Kiedy tylko jednak zorientował się jak idiotycznie się zachowuje, zrugał się wewnętrznie, biorąc głębszy wdech.
— To gdzie mam iść? — spytał w końcu, starając się złapać kontakt wzrokowy z Kastner.
Okazało się to jednak dość trudne biorąc pod wzgląd słabe oświetlenie oraz jej pozycję. Głowę skierowaną miała w stronę pobliskiego lasku, nad którym wydawał unosić się wyjątkowo jasny tej nocy księżyc. Chłopak musiał wręcz zamrugać szybciej, czując charakterystyczny ból zwężających się od światła źrenic.
— Przed siebie. — odparła, spokojniejszym niż wcześniej głosem.
Nie był jednak on też tak chłodny, a posiadał w sobie pewnego rodzaju niezrozumiałą dla bruneta głębię. Nie miał pojęcia czego mógł oczekiwać na miejscu, ani gdzie kobieta go poprowadzi, jednak z jakiegoś powodu uznał jej odpowiedź za pewien rodzaj żartu. Wciąż nie wyszedł z roli pijanego przyjaciela poświęconego ich chwili komizmu, podczas gdy inni dawno odpadli z zabawy, zalewając się w trupa.
— Bardzo zabawne. — skomentował, modulując głos.
— Ale ja serio mówię. — oburzyła się brunetka.
Zacisnęła usta w wąską linię przez co wyglądała w tym momencie jak niezadowolone dziecko, które nie otrzymało ukochanej zabawki. Miała ochotę uderzyć go lekko w ramię, jednak jej stan fizjologiczny bardzo jej to utrudniał. Co prawda Jean nie miał w ogóle możliwości zobaczenia jej miny, gdyż jedyne co dostrzegał to czubek jej głowy, jednak z dalszej perspektywy wyglądała naprawdę zabawnie.
Jej słowa były dla Kristein'a jednak na tyle dosadne, iż nie musiał pytać ani zastanawiać się nad niczym więcej. Westchnął głośniej, poprawiając chwyt pod kolanami po czym kiedy tylko upewnił się, że nie kręci mu się niebezpiecznie w głowie, zaczął podążać w kierunku wspomnianym przez brunetkę.
Marzec jako kolejny miesiąc roku zbliżał cały korpus do następnej wyprawy poza mury. Mimo że był dość męczącym miesiącem i choć tak w zasadzie powoli się kończył. Drzewa już kwitły odpowiadając za słodką woń unoszącą się w powietrzu, a kwiecień zbliżał się nieubłaganymi krokami.
Zwiadowcy byli mocno osłabieni przez wszystko co się do teraz wydarzyło. Pozostali członkowie oddziału szturmowego nie byli w stanie wyruszyć na tereny tytanów, a Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości zmuszony został do pozostania w siedzibie, gdyż na wyprawie ze swoją złamaną ręką jedynie by wadził. To wszystko sprawiło, że mimo iż Smith planował przełożyć wyprawę na późniejszy termin nie miał szans by to zrobić, gdyż krytyczny Zackley nie akceptował jego argumentów.
Dlatego więc nawet gdy nie miał odpowiednio wyszkolonych ludzi, musiał poprowadzić ich w taki sposób, by osiągnąć identyczny efekt jak z obecnością jego najlepszych w boju towarzyszy. Spowodowało to że nawet teraz kiedy spisywał wszystko na kartkach licząc trupy z poprzedniej wyprawy, to jeszcze rozplanować musiał od nowa to wszystko w taki sposób by miało to ręce i nogi.
Robaczy księżyc z całą pewnością zbierał żniwa w ludziach, a jego bliskość ku ziemi wydawała się bardziej ekscytująca niż większość obowiązków jakie miały miejsce w korpusie. Ponieważ choć wyprawa nadchodziła wielkimi krokami, tak na ten moment w siedzibie nie działo się nic ciekawego. Wzajemne spotkania, obowiązki dowódców, nocne spacery i szczere rozmowy wydawały się nie mieć końca. Choć przez chwilę miało się wrażenie, że ich życie jest normalne, przeciętne. Takie jak powinno być, choć toczyło się w jednej wielkiej klatce wszelkich dyskryminacji.
Dwójka zwiadowców powoli posuwała się razem do przodu, nie śpiesząc się wcale w żadnej chwili. Spokojnie przemieszczali się w tylko sobie znanym kierunku, dając ponieść się ciepłej, wiosennej nocy, która pozwalała im zapomnieć o wszystkim. Oddalali się na dalszy plan, uciekając od otaczającego ich świata, od siedziby, od wszelkich myśli, które krajały ich serca. W swoim towarzystwie zmierzali przed siebie, w głowie posiadając jedynie kojącą pustkę.
Znajoma polana wydawała się więc im być bliżej niż kiedykolwiek, ponieważ kiedy człowiek nie zastanawia się nad niczym męczącym duszę, czas wydaje się mu lecieć wyjątkowo szybko. Jean widział ją po raz pierwszy z zaskoczeniem obserwując oświetlaną przez księżyc wiśnię o różowych płatkach, które w tym momencie przypominały bardziej fiolet. Do uszu dobiegał znajomy rechot żab, a gdzieś w lesie rozbrzmiało pohukiwanie sowy wyruszającej na nocne łowy.
— Jesteśmy. — wymamrotał nieprzytomnie, wciąż podziwiając widok jaki miał przed oczyma.
Choć tyle czasu spędził już w siedzibie oraz terenach wokół niej, nigdy specjalnie nie zapuszczał się samotnie do lasu. Chłodne powiewy lekkiego wiatru owiewały jego policzki, a słodka woń kwiatów sprawiała, że doznawało się wrażenia wstąpienia do całkiem innego świata. Pomyśleć, że gdyby miał choć trochę więcej chęci, sam mógłby trafić w to miejsce i wykorzystać jego potencjał pod swoje własne potrzeby.
— Nie miałem pojęcia, że gdzieś na terenie korpusu jest takie miejsce. — skomentował, kierując się w stronę drzewa położonego na lekkim pagórku.
— Prawda, że jest tu pięknie? — zapytała Nina, nostalgicznie wpatrując się w robiącą wrażenie koronę.
Wciąż była tak samo imponująca jak wtedy. Dokładnie dalej taka sama jaką ją zapamiętała. Smutny uśmiech pojawił się na jej ustach, a oczy na dłuższą chwilę zostały przysłonięte powiekami, wizualizując sobie nostalgiczną chwilę, podczas której kobieta była tutaj po raz ostatni. Brunetka w tej chwili sama już nie wiedziała czy bardziej była smutna, czy może szczęśliwa.
— To mało powiedziane. — przyznał Kristein, zbliżając się do grubego pnia.
Rosa moczyła jego żołnierskie buty, a brak kurtki skutkował pojawianiem się na skórze dreszczy, skutecznie tłumionych przez jego męskie ego. Powstrzymywał się od telepania ze względu na towarzyszkę, która przy każdym gwałtowniejszym ruchu mogła doznać poważnych obrażeń. W momencie kiedy zabierał ją ze skrzydła szpitalnego już miał wrażenie, że trzymał przy sobie delikatny kawałek porcelany, a przy każdej kolejnej zagrażającej zerwaniu się szwów sytuacji, wciąż nie rozumiał dlaczego się na to wszystko zgadzał.
— Usiądźmy na ławce. — zaproponowała rozkazującym tonem zwiadowczyni.
Wskazała głową na znajdujący się zaraz przed nimi kawałek drewna, pomalowany na biało. Jean natomiast tylko zmrużył oczy nie do końca wierząc w to co słyszy i widzi. Jaki sens miało targanie ze sobą tylu kilogramów drewna zbitego w mebel, tylko po to by odpoczywać sobie przy tych urzekających widokach.
Zawsze można było zaopatrzyć się przecież w koc, czy bardziej wygodną skrzynię, która służyłaby jako siedzisko. Co prawda należał do leniwego pokolenia, które dopiero gdy dostrzegało większy sens robienia czegoś, zabierało się za to, jednak w tym wszystkim nie było logiki. Przynajmniej do momentu, w którym nie usłyszało się imienia osoby, która odpowiadała za to wszystko.
— Ławce? Kto u diabła tachałby taki kawał drogi ławkę z siedziby? — zapytał na głos nawet nie spodziewając się, że mógłby otrzymać odpowiedź.
Można było się jednak zorientować, że Kastner dobrze wie, kto jest za to odpowiedzialny, a wręcz wydawała się mieć w tym swój większy udział. Uśmiechnęła się pod nosem, głośniej wzdychając, na co brunet tylko uniósł brew ku górze.
— Oj zdziwiłbyś się. — skomentowała, cicho podśmiewając się pod nosem.
Jean westchnął męczeńsko, rezygnując z dalszego ciągnięcia tematu. Nigdy bowiem nie czuł się dobry w zbytnim przeciąganiu konwersacji oraz grzebaniu w ludzkiej psychice na tyle, by wyciągnąć z niej to co jest dla niego istotne. Ufał przyjaciółce na tyle, by wierzyć iż ma ona powód nie mówienia mu o czymś.
Kiedy jednak nareszcie dotarli na miejsce, a Kristein w miarę bezpiecznie wspomógł brunetkę przy usadowieniu się na ławce, dopiero sam odważył się powoli usiąść obok niej. Kawałek drewna był jednak tak mały, że siedząc stykali się praktycznie ramionami, a ciepło ciała kobiety przysparzało mu jedynie tylko większego zakłopotania.
— Dlaczego chciałaś tutaj przyjść? — spytał po dłuższej chwili ciszy, podczas której niemo wpatrywali się w taflę jeziora na jakie z całą swoją wspaniałością padało światło ogromnego księżyca.
— Był jakiś specjalny powód? — nalegał, nie potrafiąc przyzwyczaić się do dłuższej chwili ciszy, ze strony zwykle bardzo gadatliwej towarzyszki.
Z każdą chwilą słodki zapach kwitnącej wiśni zaczynał sprawiać, że w głowie mu szumiało, a ten dziwny spokój tak obcy w życiu, które wybrał był wręcz nienormalny. On jako zwiadowca, który wbrew sobie przez nagłą decyzję postanowił dołączyć do korpusu treningowego, siedział teraz ze starszą od niego kobietą, nie dość że pijaną, to jeszcze niezwykle atrakcyjną, a sam również nie był do końca pewny tego co z nią tutaj robi.
Mimo całego tego czasu wciąż nie potrafił poznać potencjału wykorzystywania chwili na tyle tak jak potrafiła to robić Nina. Ludzie, którzy doświadczyli bowiem drastyczności Podziemia zawsze będą mieli już w sobie coś z niego. Oczy nie wymarzą obrazów, dusza nie zapomni, a dłonie nie przestaną czuć na sobie znajomego ciepła ludzkiej krwi.
— Można powiedzieć, że to była zachcianka. — przyznała Nina, przygryzając w zastanowieniu wargę.
Te wszystkie wydarzenia, które dotąd miały miejsce wpłynęły na nią zbyt gwałtownie i nawet jeżeli czuła się szczęśliwa, to to co nadchodziło zaraz po szczęściu zaczynało ją ponownie druzgocąco niszczyć. Gdyby więc nie wyjście i zaprzestanie zadręczania się, czy chociażby właśnie ta rozmowa, z całą pewnością wróciłaby na nowo do skrzydła szpitalnego i przepłakała kolejne pół nocy, tylko po to by zasnąć ze zmęczenia. To ognisko było dla niej czymś co pozwoliło zasypiać, a samo zachowanie Ackerman'a po tym co powiedziała, przyprawiało ją o zażenowanie. Była szczęśliwa bo doznała wolności przeszłości, jednak nie potrafiła przestać zadręczać się swoim nieplanowanym zrywem.
Wiedziała że kiedy się przyzna sprawi, iż pomiędzy nimi nigdy nie będzie tak samo i spodziewała się po nim naprawdę wszystkiego. Wszystkiego poza tym, że Levi najzwyczajniej w świecie zdecyduje się uciec nie posiadając nawet tyle odwagi by spojrzeć jej w oczy. Tamte wyznanie było nagłe i niespodziewane, jednak poniosło za sobą identyczne konsekwencje co sytuacja kiedy czarnowłosy uderzył ją kiedy wykazała inicjatywę zajęcia się jego życiem.
Obie te sytuacje nie powinny mieć miejsca lub miały je za szybko. Powinna się wtedy wstrzymać i pomyśleć. To też jednak tak samo jak Bowman było już przeszłością. Pozostało jej jedynie czekać, obserwując skutki swoich posunięć z niepokojem wypisanym w duszy.
Kiedy jednak siedziała wraz z kimś kogo z całym przekonaniem mogła nazwać swoim przyjacielem, kiedy przypominała sobie moment, gdy Levi pierwszy raz i z pewnością nieświadomie się przed nią otworzył wpadała w pewne zawieszenie, z którego ciężko było jej wybrnąć. Obecność Jean'a wspierała ją, jednak w pewnym stopniu czuła się również słaba w jego oczach.
— Widzisz ten księżyc? — zaczęła w końcu temat, spoglądając na białą tarczę lekko przysłoniętą przez napływające na nią chmury.
Dobrze pamiętała moment, w którym raz w roku wraz z Olivią zakradały się w zakazane zaułki jaskiń należących do Podziemia, tylko po to by przez dziurę móc zobaczyć wiosenne niebo, a co za tym idzie najpiękniejszy w całym roku księżyc. Jedna z największych pełni, którą obserwowały od kilku lat dyskutując o tym co będą robić, gdy wydostaną się wspólnie na powierzchnię.
Była tutaj teraz pod wiśnią patrząc na ten sam księżyc, w miejscu gdzie zapewne również i blondynka chciałaby się znaleźć, pod wiśnią gdzie na dobre się pożegnały, z osobą na której też jej zależy. Mogła powiedzieć, że niczego nie było jej brak poza kobaltowym spokojem ukochanych tęczówek, a jednak z jakiegoś powodu po głowie wciąż krążyła jej opowieść, którą Layla opowiadała jej do snu za każdym razem gdy jako dziecko z ciekawości pytała o niezwykłe kształty występujące na odbijającej światło słońca tarczy.
— Widzę. — odpowiedział jej Jean, poprawiając włosy jedną z rąk.
Przyjrzał się nawet bardziej niesamowitemu zjawisku i zacmokał uwydatniając tym samym swoją aprobatę. Mimo, że jako jedynemu z ich korpusu treningowemu, los postanowił oszczędzić tak dużej ilości cierpienia i nieszczęść, wciąż wydawał się nie doceniać tego wszystkiego. Jego mentalność do momentu kiedy stracił Marco opierała się na przetrawieniu dnia i w przeciwieństwie do reszty żołnierzy nawet skłaniał się do myśli o tym co będzie jutro.
Miał szczęśliwe dzieciństwo z dobrymi wspomnieniami, przyjaciół którzy ufali mu ponad wszystko, a jedyną niedogodnością okazała być się dla niego nieszczęśliwa miłość. Wydawało mu się jakby żył w innym świecie, całkowicie odmiennym od tego, którego doświadczali wszyscy wokół. Posiadał wrażenie, że nikt go nie rozumie mimo że on stara się zrozumieć wszystkich innych, a jednak dopiero w momencie, kiedy wdał się w dłuższą dyskusję właśnie z Niną, mógł poczuć że coś robi nie tak.
Kiedy patrzył na nią całą, kiedy przypominał sobie co ją spotkało oraz w jakim stanie jest teraz, złość rozpychała go od środka, ponieważ on w pełni dalej nie potrafił jej współczuć, a przynajmniej nie do tego stopnia, do którego uważał że jest to stosowne. Choć byli z tego samego świata patrzyli na niego zupełnie inaczej, a jednak jego towarzyszce mimo to udawało znajdować się dla nich wspólne i o dziwo interesujące tematy do rozmów.
— Wiesz, kiedy byłam mała lubiłam zadawać dużo pytań. — spokojny głos sprawiał, że Jean słuchał z większym zaciekawieniem niż zwykle.
Błękitne tęczówki zderzyły się na moment z tymi brązowymi, co wywołało większe łomotanie wyrównanego dotąd rytmu jego serca. Z lekkim zakłopotaniem, by nic po sobie nie pokazać, przeniósł wzrok na rękawy swojej białej koszuli, zaczynając ją sobie delikatnie podskubywać palcami. Chciał chociaż ten jeden raz być dla kogoś idealnym słuchaczem, nawet jeżeli na co dzień kompletnie się do tego nie nadawał.
— Uwierz albo nie, ale z jakiegoś powodu spytałam jej wtedy dlaczego księżyc cały czas chudnie lub tyje, nie posiadając w swoim zasięgu tak dużej ilości jedzenia. — brunetka zaśmiała się krótko, z powrotem skupiając swój wzrok na ziemskim satelicie.
— Całkiem niezłe pytanie, jak na dzieciaka. — odparł, aprobując jej wypowiedź.
Wiedział, że kiedyś tak jak i on, kobieta miała spokojne życie, kochającą rodzinę oraz życie takie jakie każde dziecko za murami pragnęłoby mieć. Niezbyt bogate, nie dające wszystkiego czego się chce, ale na pewno zapewniające wszystko czego się potrzebuje. Choć wszystko potem wyraźnie się popsuło, podziwiał swoją przyjaciółkę za to, że wciąż potrafiła mówić o przeszłości z tak wielkim optymizmem i nadzieją w oczach. Te wspomnienia nie napawały jej smutkiem, czy uczuciem straty, a wręcz przeciwnie — stawały się czymś na wzór dobrej części życia, o której zwiadowczyni chciała mówić oraz pamiętać.
Przypatrywał się jej kątem oka, uciekając jednocześnie na chwilę z powrotem do swoich dłoni, by nie zostać przez brunetkę przyłapanym na gapieniu się. Czuł się źle z tym, że w ciągu kilku dni jej obecność działała na niego w ten sposób, choć wcześniej jego organizm kompletnie tak na nią nie reagował. Sam zaczynał czuć się źle z tym wszystkim co się działo, aczkolwiek nie mógł nic na to poradzić. Zagryzł więc zęby na wewnętrznej stronie policzka i słuchał Kastner dalej z ciekawością co chwilę kiwając jedynie głową. Nie chciał wyglądać na kogoś nachalnego, jednocześnie nie chcąc sprawiać wrażenia niezainteresowanego jej słowami. Musiał nauczyć się w jej towarzystwie tego jak być sobą, nie kryjąc się towarzystwem.
— Prawda? Inne dzieciaki też zawsze uważały mnie za mądralę. — wpadła w kokieteryjny ton, szczerząc się w jego kierunku. Kristein jednak tylko charakterystycznie dla siebie się uśmiechnął.
— W pewnym sensie miały rację. — odparł weselszym tonem, odpowiadając w pewnym sensie na jej niewidoczną zaczepkę.
— Jean! — podniosła lekko głos, w żartobliwym jednak wydźwięku.
Miała ochotę najchętniej go za to typowo uderzyć, jednak po raz kolejny tego wieczoru, w ostatniej chwili zdążyła się od tego powstrzymać. Tego dnia przyjaciel wydawał jej się być nawet bliższy niż zwykle, a od momentu kiedy przyniósł jej wtedy kwiaty, miała wrażenie że bardziej się na nią nawet otworzył. Nie mogła zaprzeczyć, że wpłynęło to pozytywnie na jej morale, tak boleśnie pokiereszowane przez Ackerman'a.
— No co? Szczera prawda. — wybronił się, unosząc ręce ku górze w geście niewinności na co Kastner jedynie prychnęła pod nosem.
— Wracając, otrzymałam od niej tak złożoną odpowiedź, że potem sama prosiłam ją by opowiadała mi ją do snu. — kobieta wróciła do głównego wątku, ponownie unosząc wzrok ku niebu.
— Nie mogła być aż tak ciekawa. — po raz kolejny wciął się Jean.
— A była i to nawet ciekawsza niż niektóre bajki na dobranoc. — uśmiechnęła się smutno brunetka, która wydawała się na nowo przypomnieć jakiś szczegół ze swojego dzieciństwa.
— Moja wersja jest i tak lepsza. — upierał się zwiadowca, sam nawet nie wiedząc jakim cudem zebrały się w nim tak duże zapasy odwagi.
— No, a moja na pewno mądrzejsza od tej twojej. — Kastner podjęła się z nim ostrej wymiany zdań, podobnej do początkowego etapy kłótni pomiędzy nim a Eren'em.
Było to jednak inne uczucie niż wtedy kiedy Jeager wraz z nim stali przed wszystkimi czysto się obrażając oraz rzucając w swoją stronę najbardziej wymyślne obelgi. Te słowa, które Nina wraz z nim teraz między sobą wymieniali były starannie przemyślane, jednak sam cel tych przekomarzań wciąż pozostawał im nieznany. Wiedzieli jednak jedno — było miło, a znajomy dreszcz przechodził ich ciała, napawając ich pozytywnymi emocjami.
— Nie mogę się nie zgodzić. — wymamrotał, wpatrując się chwilę dłużej w profil towarzyszki.
Przez krótką chwilę miał wrażenie jakby się zagubił i choć rzeczywiście tak było, wydawał się całkowicie tego nie zauważać, czekając z wyczekiwaniem na kolejną odpowiedź kobiety. Nie musiał na nią jednak długo czekać.
— Nawet jej nie słyszałeś. — od razu skomentowała, z wyczuwalną pretensją w głosie.
— To opowiedz. — nalegał, jak najdelikatniej szturchając ją w ramię.
Jego propozycja sprawiła jednak, że brunetka na dłuższy moment zderzyła z nim spojrzenie, przez co niemal mógł poczuć palące ciepło pojawiające się na jego policzkach. Jej wzrok był prawie tak przenikliwy jak ten należący do młodej Ackerman, a nieświadomie podgryzane przez nią usta przykuwały jego uwagę zdecydowanie bardziej niż powinny. Widać było jej wyraźne zawahanie, które choć na moment wydawało się go odwieść od tematu.
— Jesteś pewny? To depresyjna historia. — spytała dla pewności, szybciej mrugając, na co żołnierz tylko w zaciekawieniu uniósł brew.
— Skoro słuchałaś jej za dzieciaka do snu to nie może być najgorzej. — przedstawił jej swój tok myślenia, próbując brunetkę do niego przekonać.
— Wszystko da się zrobić. — dodał szybko, nie dostrzegając jednak jej żadnej reakcji.
Nina w tym momencie wyglądała tak jakby na moment się zacięła. Patrzyła na niego z pewnego rodzaju niedowierzaniem, badając jego twarz poprzez omiatanie jej pobieżnie wzrokiem co sprawiało, że sam oddech przyśpieszał, poganiając również i serce. Kristein niepostrzeżenie uszczypnął się w nadgarstek, powstrzymując się od natrętnych myśli zalewających z każdą chwilą jego umysł.
— No dobra sam chciałeś. — zdecydowała w końcu, uśmiechając się pod nosem, co utemperowało trochę pojawiające się w powietrzu napięcie.
Jean natomiast wygodniej poprawił się na białej ławce, opierając na oparciu i westchnął głośniej, tak samo jak jego towarzyszka, skupiając spojrzenie na księżycu.
— "W ciemną bardzo mroźną noc, gospodyni wysłała małą dziewczynkę po wodę. Ubrała się ciepło, dzielnie wyszła za drzwi, przebyła długą podróż, aby napełnić dzban." — spokojny głos Kastner próbował odtworzyć, zapamiętany przez nią klimat, który skutecznie potrafiła nadać chwili Layla.
Jej głos był stały, wręcz jednolity, jednak raził w pewnym sensie swoimi emocjami. Każde słowo było odpowiednio uwydatnianie, a ręce wręcz świerzbiły ją ciągnąć do gestykulacji. Emocje potęgowane były również przez niezwykłe widowisko oraz klimat miejsca w jakim oboje się znajdowali.
— "Jednak w drodze powrotnej zaczepiła swoim kubraczkiem o wiklinę, przewróciła się i wylała całą wodę na ziemię. Zmarznięta, z czerwonymi policzkami, siadła smutna na zimnym śniegu. Nie miała już sił zawrócić nad jezioro, a do domu bała się przyjść z pustymi rękoma." — kontynuowała, przywołując w głowie wspomnienie, gdy spokojnie wtulała się w swojego pluszaka, oczekując dalszego rozwoju tragicznego obrotu wydarzeń.
— "Siedząc w blasku Księżyca zaczęła płakać, łzy spływające jej po policzkach natychmiast zamarzały. Oprócz bladego rozjaśniającego mrok Srebrnego Globu, nie było nikogo w pobliżu." — jej dokładne opisy robiły wrażenie na zwiadowcy.
Jean nigdy nie spodziewałby się w tym wszystkich tak pieczołowicie zawartych drobiazgów. Sprawiało to, że mógł bardziej wczuć się w całą historię.
— "Dziewczyna zwróciła się do niego z prośbą, aby zabrał ją do siebie, bo tu, na świecie, nie ma już nikogo. Księżyc natychmiast przybył spełnić prośbę sieroty, lecz ta przerażona jego blaskiem i wielkością, schowała się w wiklinie." — smutny wydźwięk słów, przyczynił się do pojawienia się łez w oczach Niny, która nieświadomie w dalszym ciągu odnawiała wielokrotnie powtarzaną w głowie fabułę. Przełknęła głośniej ślinę.
—"Nagle, na ratunek przybyło Słońce, które wyczuło strach małej istoty. Między Księżycem a Słońcem wybuchła kłótnia, które z nich może zabrać ze sobą dziewczynkę." — kontynuowała powoli, bardziej tym razem zaciekawiając słuchającego ją Kristein'a.
Choć historia z całą pewnością nie należała do tych przeznaczonych dla dzieci, gdyż było w niej wiele brutalności, metafor oraz niezrozumiałych przenośni, z jakiegoś powodu pięknie wyjaśniała funkcjonowanie oraz sens życia owianego tajemnicą. Spowodowało to uczucie nostalgii również przez to nie tylko u brunetki, ale również u samego zwiadowcy. Towarzysz Niny, będąc jednak na tyle zafascynowanym rozbudowanymi opisami oraz fabułą, wciąż nie zauważał spływających po jej policzkach łez. Możliwe, że gdyby głos zdradzał smutek, a emocje wprawiły go w drżenie, to zareagowałby inaczej niż tylko swoim osobistym stwierdzeniem.
— To pewnie tłumaczy dlaczego Księżyc i Słońce nie występują na niebie obok siebie. — powiedział, przerywając na moment monolog Kastner.
Kobieta jednak zamiast rozwinąć wątek w dalszym ciągu pragnęła go ciągnąć, po krótce jedynie potakując mu. Sprawiło to, że ponownie się wyciszył, skupiając się na kolejnym etapie historii.
— "Gwiazda okazała się dobroduszna i zgodziła się poddać na prośbę Księżyca." — ciągnęła, niekontrolowanie zaczynając podciągać nosem.
Dopiero też w tamtej chwili zaniepokojony jej zdrowiem Jean wychylił się bardziej, spoglądając na pokrytą łzami twarz. Zamrugał szybciej, chcąc upewnić się, że to co zobaczył nie jest jedynie przywidzeniem, a gwałtowna zmiana nastroju kobiety jest spowodowana niczym innym niż głębokim poruszeniem. Czuł się jednak coraz dziwniej, nie do końca wiedząc co może zrobić, czy powiedzieć by brunetce zrobiło się lżej na sercu.
— Ej co się dzieje? — spytał w końcu, podczas dłuższej ciszy, która w pewnym sensie trochę go wystraszyła.
Z lekkim wahaniem, powoli przysunął się do przyjaciółki, obejmując ją delikatnie ramieniem, by ta po krótkiej chwili schowała głowę w jego ramię, przekręcając ją w prawo. Cienki materiał koszuli zaczął nasiąkać łzami, a brunet nadal nie miał pojęcia co wywołać mogło u kobiety płacz.
—"Do dziś, gdy noc jest jasna, na Księżycu można dostrzec zarys małej kobiety z nosidłem na plecach trzymającej się wikliny. Raz w miesiącu dziewczynka umiera, wówczas Księżyc zasmucony ciemnieje z żalu, jednak z czasem jej narodzin przechodzi on znów w pełnię." — dokończyła historię lekko łamliwym głosem, szybciej oddychając.
Cała jej opowieść przestała mieć po chwili jednak jakiekolwiek znaczenie dla zwiadowcy, który skupił się jedynie na jej samopoczuciu. Emocje w nim były sprzeczne i dużo mieszały, jednak gdyby teraz wypuścił je na zewnątrz zapewne sam przed nią również by się rozpłakał.
Na dworze zrobiło się dużo chłodniej, a Robaczy Księżyc oświetlał ich sylwetki przytulone do siebie w geście wsparcia zza powielających się na jego tarczy chmur. Jean przyciskał do siebie lekko Ninę, głaszcząc ją kciukiem po szyi, próbując nie myśleć nad tym co w tym momencie odczuwa. Skupiał się na problemie, który sprawiał że jego towarzyszka płacze.
Każda jedna myśl, która przychodziła mu teraz do głowy i tak okazałaby się jednak błędna, gdyż głównym powodem pojawiających się łez nie były wcale wspomnienia z dzieciństwa, kochającej matki opowiadającej bajkę, czy nawet sama smutna historia, tłumacząca w pewnym sensie działanie ciał niebieskich.
Głównym powodem płaczu Niny było pragnienie powtórzenia podobnej chwili pod tą wiśnią właśnie z Ackerman'em. Nie to, że towarzystwo Jean'a jej nie wystarczało, po prostu oczekiwała czegoś innego, a niejasne zachowanie czarnowłosego wciąż męczyło jej duszę. Łzy pojawiły się przy wyobrażeniu tego jak cudnie mogłoby być, a ból w klatce nasilił je w momencie kiedy od nowa chciała wypowiedzieć w jego kierunku ważne dla niej słowa, nawet jeżeli było to jedynie w myślach.
Ciepłe ramię przyjaciela, na którym mogła się wypłakać, było pomocne jednak z całą pewnością nie wystarczało. Nie zdawała sobie też sprawy, że nie tylko ona uroniła tego dnia łzy w związku z tymi uczuciami, które ogarniały całą duszę. Wzajemne zranienie choć niepotrzebne, istniało i bolało jak nic innego, a piękne słowa, ukrywanie tego w sobie oraz miejsce nostalgii bogate w skojarzenia wcale nie leczyło ran, dodatkowo je tylko rozdrapując. Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości nie mógł tego znieść, ona nie mogła tego znieść, a całość i tak musiała w końcu skończyć się ich konfrontacją. Kiedy jednak miało do niej dojść? Nikt z nich przecież nie wiedział, kiedy przez przypadek wzajemnie napotkają siebie na korytarzach.
Nina korzystała z towarzystwa Jean'a uspokajając się z każdą chwilą coraz to bardziej, ostatecznie przyjmując od niego kilka ostatnich łyków alkoholu z piersiówki, które się ostały. Wymieniała z nim swoje poglądy, oddalając się od delikatnego dla niej tematu. Dawała porwać się zabawnym opowieściom żołnierza o jego dzieciństwie, a także dowiedziała się jak to wszystko co dzieje się w korpusie wygląda z jego perspektywy. Tego wieczoru dostała wsparcie od kogoś innego niż Zoe, a Kristein o dziwo bardzo dobrze sobie radził.
Z czasem gdy czas mijał, a chmury coraz to bardziej gromadziły się na niebie, zabierając coraz to większe połacie światła, w końcu nastała pomiędzy nimi cisza. Rechot żab ucichł, wzmógł się chłodny wiatr, a trzęsienie się z zimna było nieuniknione, nawet gdy Kristein starał się skutecznie opatulić Kastner swoją kurtką, wydawało się to nic nie dawać. Siedzieli więc bliżej siebie, ogrzewając się w ten sposób, obserwując zmieniającą się pogodę, aż do momentu, gdy na swojej skórze nie poczuli pierwszych kropli wiosennego deszczu.
— Wracajmy do siedziby nim całkiem się rozpada. — zaproponował brunet, wstając na równe nogi, czując znajome uczucie ścisku żołnierskich pasów.
W tym momencie szczerze żałował, że założył na ognisko swój mundur, zamiast ubrać coś bardziej odpowiedniego. Teraz musiał się męczyć z niewygodą, a po powrocie również z charakterystycznymi dla skóry otarciami.
— Wracajmy. — potwierdziła kobieta, potakując mu głową.
Wiatr rozwiał jej włosy jeszcze bardziej, a gęsia skórka pojawiła się na całym ciele. Zachrypnięty głos wywołany płaczem, świszczał w uszach, jednak wszelkie emocje zdołały dzięki Kristein'owi znaleźć swoje ujście. Dziś ich dwójka zbliżyła się do siebie tak jak jeszcze nigdy, poznając w zasadzie od całkiem innej, nieznanej nikomu strony. Po wspólnej rozmowie uświadomili sobie mnóstwo rzeczy, a sama atmosfera choć z lekka stresująca, pomogła im poradzić sobie z problemami.
Nie był to jednak koniec ich wspólnych chwil, a to co przyniósł wzmagający się deszcz oraz płynący w żyłach alkohol miało dopiero nadejść. Cisza przed burzą okazała się mieć całkowicie odmienne znaczenie niż te w zapisanych na stronach książek historiach.
****
Ostrzeżenie: treści nieprzyzwoite.
Szum spływającej wody w zacienionej łazience na piętrze, która uderzała nie tyle co o kamienne ściany, ale również i o rozgrzane ciała. Wspierające się sylwetki jedna przy drugiej, które znając się już od dawna nigdy jednak nie spotykały się na drodze, na której powinny się połączyć. Chłód przyprawiał je o dreszcze jednak to nie od niego, a właśnie od dotyku pojawiały się na ciele znajome ciarki odpowiedzialne również za emocjonalne doznania.
Same nie miały już pojęcia ile spędziły ze sobą czasu w tym miejscu najpierw znowu tylko dłużej rozmawiając o tym co było, a potem kiedy już robiło się ciemno, decydując się na kąpiel. To było szalone. Mówiły tak jakby znały się od lat, a coś nie do wyjaśnienia ciągnęło je do siebie już od momentu kiedy pierwszy raz na siebie spojrzały.
Wzajemne upewnianie się o pięknie oraz podnoszenie swojej samooceny nakręcało je obie, a rozczulające spojrzenie oraz z całą pewnością atrakcyjność wzbudzała poczucie zaufania do tej drugiej osoby. Z jakiegoś dziwnego powodu Mulle potrafiła dać Clarke siłę do odkrycia prawdziwej siebie. Zawsze myślała, że jest tylko szarą masą wśród całości, która wcześniej czy później zginie na wyprawie. Wszystko co robiła było kierowane dobrocią oraz pewnego rodzaju sprzeciwem odnośnie rodziców, którzy pragnęli by wyszła za znajomego ich rodzinie rolnika, tylko po to by ich gospodarstwo mogło się rozrosnąć. Aurelia jednak ani na moment nie spojrzała na wybranka z miłością, i choć pragnęła jedynie szczerego uczucia nie przykrytego w żaden sposób interesami, to ostatecznie zdecydowała się na opuszczenie rodzinnych stron i samodzielną walkę o swoją przyszłość.
Samantha, która jednak nie miała nigdy czasu na żadne związki czuła się samotna. Na ulicy każdy dzień był przetrwaniem, a kiedy zdecydowała się na dołączenie do wojska, mimo większej liczby osób do rozmów również się to nie zmieniło. Nie poznała bowiem nikogo, komu w pełni byłaby w stanie powierzyć wszystkie swoje niedoskonałości. Zawsze wymagała perfekcji, bo to dzięki niej wiele razy udało jej się przeżyć, a teraz kiedy bez wstydu mogła pokazać się komuś, kto mimo wad wciąż widział ją jako tą silną, zdała sobie sprawę, że znalazła kogoś idealnego.
Były dopełnieniem siebie i duszami połączonymi przez jedną dziewczynę, która choć już nie istniała na tym świecie, wciąż okazywała się ich strzec. Pilnowała swoich wspomnień i dobrych chwil, które dawały jej szczęście, by teraz również i one tego szczęścia doświadczały.
Dłonie przejeżdżające po linii ciała, które z delikatnością sprawdzały reakcję drugiej osoby. Mydliny, które dawały pianę w połączeniu z wodą i szybszymi ruchami, a także dreszczyk ryzyka, że ktoś je tutaj przyłapie. Choć rany rudowłosej z całą pewnością wydawały się poważne, w momencie, gdy powoli z każdą chwilą oraz wszelką zadziornością kobieta zaczynała z siebie zsuwać warstwy ubrań, dla Aurelii zeszły praktycznie na drugi plan. Powoli obmyła je poddając się dotykowi Mulle, która wcale nie kryła się ze swoim pożądaniem w stosunku do niej.
Obie były niedoświadczone, jednak obie również dobrze zdawały się wiedzieć czego oczekują od tej drugiej. Namydlały starannie swoje ciała przyklejając się do siebie, obcałowując wzajemnie dekolty i ciesząc bliskością. Nigdy nie czuły czegoś podobnego, a ta cudna iskra przeskakująca pomiędzy nimi, która powodowała skurcz w podbrzuszu sprawiała, że w głowie wszystko zaczynało szumieć.
Kiedy kolejna fala wody spłynęła po nagich ciałach oświetlanych jedynie przez wpadający do kabiny księżyc Samantha obróciła Clarke do ściany i zebrała pośpiesznie jej włosy przyklejające się do twarzy, by następnie chwycić niższą kobietę za szczękę. Przyjrzała się uważnie jej twarzy i przygryzła wargę dostrzegając lekko zaczerwienione policzki, a także zamglone spojrzenie. Dlaczego wcześniej nie dostrzegła jak piękna jest? Oliwkowa cera, zielone oczy oraz ciemne włosy zwykle związane w warkocz były ucieleśnieniem jej snów. Nie mogła uwierzyć, że wcześniej nie dostrzegała jej potencjału. Jedną z dłoni przeniosła na drobnej wielkości pierś kobiety i ścisnęła ją mocniej, masując przez chwilę, by ta przyzwyczaiła się do jej nacisku.
— Wciąż jesteś piękna, Smantha. — usłyszała po raz kolejny tego wieczoru przyciszony głos towarzyszki, na co ucisk w podbrzuszu ponownie ogarnął jej ciało.
Tego wieczoru wręcz rozpływała się pod wpływem jej ciepłych i przekonujących słów. Gdy tutaj szły nigdy nie spodziewała się, że skończą właśnie w ten sposób — obie w kabinie, wspólnie się kąpiąc i posuwając się z każdą chwilą o krok dalej. Schyliła się do towarzyszki zderzając ich klatki piersiowe razem i zbliżyła usta do ucha Aurelii tylko po to, by również przekazać zwiadowczyni jak bardzo wyjątkowa jest
— A ty jesteś perfekcyjna. — wyszeptała, przygryzając lekko płatek jej ucha, na co brunetka lekko się wzdrygnęła.
Uderzające o ich ciało kropelki wody oraz cudowny zapach owocowego mydła robił atmosferę, nie wspominając już nawet o półcieniu, który zapewniał im księżyc. Mulle odsunęła się od towarzyszki jednak tylko na momenty, by za chwilę nareszcie z pełną zachłannością wpić się w jej wargi. Przycisnęła ją do siebie jak najmocniej tylko mogła, by jedną z dłoni wciąż opierając się o ścianę kabiny, dać tej drugiej zjeżdżać coraz to niżej.
Lekkie pociągnięcia za włosy, ciche i momentami przyduszone westchnięcia tworzyły ich prywatne "ja", które nieświadomie pogłębiało z każdą chwilą ich relację. Wzajemne przygryzanie warg i testowanie się pod każdym względem, zasysanie skóry, bawienie się piersiami dalej jednak było dla nich niewystarczające. Obie nie znały umiaru, a to co nieznane przez zwiadowców zawsze było pożądane.
Połączone oddechy i wzajemne zaufanie sobie do tego stopnia było ich drogowskazem, który nie znał umiaru. Dla nich i tak było już za późno by wrócić do poziomu ich znajomości sprzed całego tego incydentu. Mogły jedynie się zatracać i niczego nie żałować, choć wątpiły by ta chwila kiedyś była przez nie źle wspominana.
— Samantha. — wyjęczała przeciągle brunetka, przywracając tym samym kobietę do rzeczywistości.
Rudowłosa omiotła wzrokiem rozmarzoną twarz Clarke i uśmiechnęła się lekko, czując nieopisane ciepło w klatce piersiowej. Cieszyła się, że to właśnie ona była jej pierwszą. Poprawiła swoją rękę na jej pośladku, po czym wygodniej stanęła, dokładając zaraz również i drugą.
— Tak? — wymamrotała, przyciskając powoli do siebie ich biodra.
— Kocham cię. — wyznała brunetka, również powoli zjeżdżając dłońmi w dół ciała kobiety.
Te słowa i to wszystko wydawało się tak bardzo irracjonalne oraz oddalone od rzeczywistości, iż wydawać by się mogło, że jest tylko snem. Tak niewiele wystarczyło by zyskać aprobatę drugiej osoby, by ją zrozumieć oraz żeby sprawić by zaufała ci bezgranicznie po tylu latach ukrywania swojego prawdziwego ja. To "coś" się po prostu czuło i nie dało się tego wyjaśnić. Pomyśleć, że tylko ich dwójka, w dodatku ta należąca do bardziej nieporadnych trafi tutaj razem, by wspólnie przeżywać przyjemność.
— Ja ciebie też. — odpowiedziała jej Samantha, zjeżdżając jedną z dłoni w pobliże jej ud.
I to wystarczyło im wzajemnie. W pewnym sensie właśnie potwierdziły swoje zamiary oraz oczyściły dusze. Tak ważne słowa wypowiadane do kogoś innego mogły zranić, mogły przyczynić się do wywołania zamieszania oraz największego smutku, jednak w takich momentach jak ten pomiędzy nimi, stały się obietnicą, że nigdy siebie nie opuszczą. To właśnie wtedy kiedy było się kompletnie pewnym, należało je wypowiadać. Nie pod wpływem chwili, a w przemyślanych momentach życia, bez nadużywania, tylko dlatego by stały się przekazem uczucia.
Jeden palec za drugim rytmicznie poruszał się uderzając o ścianki. Głośne westchnięcia i oddechy mieszały się ze sobą, a mrowienie oraz ucisk w podbrzuszu sprawiały, że ledwo trzymały się na nogach, opierając jedynie wzajemnie na sobie. Cudowne uczucie rozpierania oraz szybsze ruchy po dodaniu kolejnych. W jednym momencie woda przestała im przeszkadzać, a szaleństwo oraz połączenie jakie w tym momencie czuły stawało się czymś co tylko bardziej je nakręcało. Uderzające o siebie usta, gładka skóra w dłoniach napinająca się za każdym razem kiedy napór na nią był większy oraz szum w uszach.
Właśnie tak spędzały czas z pozoru nigdy nie zauważane członkinie oddziału szturmowego, które tego wieczora odkryły przed sobą wszystkie swoje wady. Zaciskające się ścianki na wciąż poruszających się palcach napawały je przyjemnością, która rezonowała od tamtego miejsca na całe ich ciało, a ból którego się przy tym spodziewały nigdy nie nadszedł. Z czasem woda jednak robiła się coraz bardziej chłodna, a ich żądza mimo osiągnięcia szczytu wciąż została niezaspokojona, więc robiąc sobie krótką przerwę, przeniosły się razem do stojącej obok wanny, wypełniając ją na szybko resztką ciepłej wody. I dopiero w momencie, kiedy ciała znalazły się w stabilnym miejscu — jedno obok drugiego — mogły połączyć się w jeszcze bardziej szalonych pozycjach, całkowicie w sobie zatracając.
Tego wieczoru owładnięte nowego rodzaju doświadczeniami, nigdy już nie zamierzały dopuścić do siebie nikogo innego niż siebie. Blizny były ich wspomnieniami, pierwszy raz ich przyrzeczeniem, a słowa zawieszoną obietnicą, która zapewniała im spokój oraz szczęście. Po tylu latach wciąż nieświadome swojej wcześniejszej znajomości były w stanie dać szansę czemuś nowemu.
Amare.
cdn.
*Amare. — (łac. Miłość.)
Źródło legendy w treści mojego ff;
https://akademiaducha.pl/mity-i-legendy-ksiezyc/
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top