#14
"Miłość jest dziką siłą. Kiedy próbujemy ją okiełznać, pożera nas. Kiedy próbujemy ją uwięzić, czyni z nas niewolników. Kiedy próbujemy ją zrozumieć, miesza nam w głowach." — Pulo Coelho — "Zahir"
— Mógłbyś mnie chociaż przykryć? — oburzyłam się, gdy od dłuższego czasu leżałam wciąż w tej samej pozycji, nie mogąc nic zrobić, podczas gdy czarnowłosy zapewne spokojnie stał i się na mnie patrzył.
Bok wciąż nieprzyjemnie piekł mnie od środków dezynfekujących, chłód jaki panował w pomieszczeniu przyprawiał mnie o dreszcze, a cała ta sytuacja wyprowadziła mnie mocno z równowagi. Wiedziałam, że Levi bardzo często i chętnie korzysta z zasłaniania się swoją pozycją, zdając sobie sprawę, iż realnie nikt nie odważy się mu czegokolwiek zrobić. Na mnie również stosował tą prostą sztuczkę, której ku jego niezadowoleniu nie dawałam się złapać.
Kiedy znalazłam się w korpusie nie należałam do osób, które akceptują odgórnie nałożone zasady. Znając je, pragnęłam je złamać za wszelką cenę, a wiedza o nich nie była dla mnie aż tak istotna. Nie przejmowałam się nimi.
Czas jaki spędziłam tutaj zmienił mnie jednak na tyle, iż zasady te stały się kluczem do pewnego rodzaju prawidłowego funkcjonowania w grupie. Konieczność noszenia mundurów na treningi, które były wytrzymalsze od zwykłych ubrań, dyżury na stołówce, żeby utrzymać porządek. Wszystko to miało sens. No, prawie wszystko...
Jedynym odstępstwem od zasad zawsze był człowiek i tym razem również nie było inaczej. Uciekaliśmy w przepisy bo tak było nam wygodnie, jednak powód ich łamania był również taki sam. Kiedy już raz zrobiłeś coś niezgodnego z zasadami i poczułeś tą wolność, z którą się to wiąże — nie było dla ciebie odwrotu.
To tak jak z zasmakowaniem nieba. Chciałeś tam wrócić i znowu doświadczyć tego samego. Najczęstszy schemat postępowania ludzi, a przynajmniej większości z nich. Za każdym razem dopadały cię jednak konsekwencje własnych działań. Od nich nigdy nie dało się uciec.
— Nie powinnaś pozwalać sobie na takie spoufalanie. — fuknął, niechlujnie zarzucając na mnie narzutę.
Wzdrygnęłam się czując lekko kłujący materiał na odkrytej skórze, jednak zdając sobie sprawę, z kim mam do czynienia, postanowiłam go jednak nie ruszać. Przy gwałtownym wstrząśnięciu narzuta mogła przecież się zsunąć i spaść na podłogę, a wtedy wręcz byłam pewna, iż Levi nie byłby zbyt chętny do podnoszenia jej. Przygryzłam wargę.
Temat, który zaczął, był dla mnie wyjątkowo niekorzystny. Nie dość, że wprawiał mnie w złość, to w dodatku irytował. Ackerman widział tylko czubek własnego nosa i w ogóle nie przejmował się uczuciami innych, a przynajmniej nie wyglądało na to, by zachowywał się inaczej w tym momencie. Wystarczyła jedna ingerencja ze strony Gregor'a skierowana bezpośrednio do mnie, a on już myślał tylko o tym żeby się na nim zemścić. Momentami naprawdę go nie rozumiałam.
— Wystosujesz mu odpowiednią karę dyscyplinarną, czy dasz ten przywilej mnie? — spytał, odsuwając krzesło obok pryczy nieco dalej, na co trochę się wzdrygnęłam. Dźwięk skrzypienia zawsze należał do nieprzyjemnych.
Uniosłam wzrok na przeciwległą ścianę i skupiłam się na rzucanym przez mężczyznę cieniu. Można było dostrzec jak siada oraz usłyszeć głośniejsze westchnięcie, które tylko świadczyło o jego zniecierpliwieniu.
— Ej, słyszysz mnie? — podniósł głos, nie zamierzając odpuścić sobie tego tematu.
Jego zachowanie spowodowało, że moja szczęka automatycznie się zacisnęła, a zęby prawie zazgrzytały. Czułam pojawiający się w klatce piersiowej żar oraz rozsadzające uczucie rozrywania w głowie. Byłam wściekła. Karać Mortain'a za pomoc mi?
— A czy ty siebie słyszysz? — wymamrotałam, próbując powstrzymywać wylewający się ze mnie agresywny wydźwięk słów.
Dłonie przeciągle mnie zapiekły, gdy odruchowo próbowałam zacisnąć pięści, a w oczach zamajaczyły łzy. Nie wiedziałam już sama, czy było to spowodowane tym, że zawiodłam jako Kapitan, tym że gorzej wyglądam w oczach czarnowłosego, czy może przez otulający moje ciało ból. Nie miałam pojęcia, jednak szybsze mruganie oraz powstrzymywanie targających mną emocji to było najlepsze co wtedy mogłam zrobić. Kiedy zrobiła się ze mnie taka beksa?
Wzięłam głębszy wdech i odwróciłam się w stronę Levi'a, olewając wszelkie konsekwencje jakie się z tym wiążą. Nie obchodziła mnie już ta narzuta, którą dosłownie przed sekundą się przejmowałam, nie obchodziło mnie jego lekceważące podejście. Z jakiegoś powodu wszystko co czułam potęgowało się i uderzało w jednym momencie, tylko po to by odpuścić i wywołać płacz. Przełknęłam ślinę, by choć trochę się uspokoić. Bałam się spojrzeć mu w twarz więc wbiłam wzrok w podłogę. Czyżby wizyta w stolicy odbiła się na mnie bardziej niż myślałam?
— Co mam niby słyszeć? Gówniarz postąpił wbrew zasadom, więc mam prawo go ukarać. — bronił się, argumentując swoje zdanie, na co tylko krótko się zaśmiałam.
— Dalej nie rozumiesz. — wymamrotałam, oblizując popękane usta.
— Czego niby nie rozumiem?! — podniósł głos, co świadczyło o tym, że również musiał się zdenerwować. Ja jednak się tym nie przejmowałam. Czy istniał lepszy moment niż ten, żeby nareszcie sobie wszystko wyjaśnić i dać mu do myślenia?
— Wszystkiego, Levi! Wszystkiego! — zrównałam z nim ton, co brzmiało prawie tak jakbym krzyczała, gdyż nie mówiłam tak głośno dość często. Można powiedzieć, że praktycznie nigdy. Zabawne jak to się sprawy potoczyły.
Przymknęłam oczy, zbierając myśli, w momencie gdy on oczekiwał w ciszy na moje dalsze słowa. Wiedziałam, że czuł się zazdrosny o Gregor'a. Każdy by to widział, dostrzegając jego zmianę nastawienia tuż po wejściu do pomieszczenia.
Nie oznaczało to też jednak, że miał prawo się tak zachowywać. Nigdy nie doszłoby do tego by Mortain mnie opatrywał, gdyby samodzielnie toon samodzielnie to zrobił, albo dopilnował chociaż by zrobiła to jakaś osoba kompetentna, taka jak pielęgniarka, czy ktoś z oddziału medycznego. Był sam sobie winien i właśnie dlatego tak bardzo go to denerwowało. Miał świadomość, że mógł do tego nie dopuścić.
— Nie będę karać Gregor'a. — odparłam po chwili ciszy jaka zapanowała po moim niespodziewanym wybuchu.
Czułam, że serce jak szalone wali mi w piersi, a ja cała pocę się ze stresu przed jego reakcją. Nie mogłam jednak tak tego zostawić. Teraz byłam Kapitanem, więc nie miałam prawa oskarżać moich ludzi oraz karać ich za to czemu nie byli całkowicie winni. Nie zamierzałam opierać relacji pomiędzy mną a podwładnymi na strachu, tak jak robił do Levi. Wiedziałam, że nie będę potrafiła być tak wymagająca i wyrachowana. Każdy miał swój sposób na to wszystko i ja również musiałam takowy znaleźć. Swój własny plan na wszystko. Swoją drogę.
— Ha? — mruknął, wyraźnie zdziwiony.
Mogłam się założyć, że ma teraz na twarzy ten charakterystyczny grymas, wymieszany z irytacją, co w połączeniu z uniesioną do góry brwią, stanowiłoby typowy obraz jego stosunku do ludzi. Najchętniej pewnie wszystko by tylko krytykował, sam nie dążąc do niczego osiągalnego przez zwykłych ludzi. Kłótnia z nim nie miała sensu, choć była jedynym co mogliśmy zrobić w parciu przed siebie. Każdy z nas chciał wyrazić swoje zdanie i żadne nie zamierzało zrezygnować. Z tego nie mogło wyniknąć nic dobrego.
— Pozwoliłam mu na to. Ktoś musiał mnie opatrzyć, a nikogo poza nim, nie było w pobliżu. — wyjaśniłam, czując nasilającą się duszność, która spowodowana była nienaturalną pozycją ciała ułożonego na pryczy.
Przepływ krwi był znacznie utrudniony, a niemożność pomocy sobie dłońmi, lepszego przykrycia się, czy czegokolwiek, przez rany stawała się nie do zniesienia. Przysięgam, że od teraz naprawdę zacznę na siebie uważać, bo każde obrażenia poniesione podczas akcji, są po tym wszystkich strasznie upierdliwe.
Gdy głowa była tak bardzo spuszczona, a wzrok uciekał od kontaktu z kobaltowymi tęczówkami, wszystko choć łatwiejsze do zniesienia, stawało się też w pewnym stopniu bardziej uciążliwe, o czym znać dawał nie nasz umysł, a nieprzyzwyczajone do dłuższych przerw ciało. No powiedz coś.
— A ty nie powinieneś się zachowywać tak nieprofesjonalnie. — przełknęłam ślinę w końcu decydując się unieść wzrok, czego niemal od razu zaczęłam żałować.
Mocno zmarszczone brwi tworzyły na jego czole cień, usta zaciśnięte miał w wąską linię, a włosy zachodziły na oczy, przysłaniając zionące dziwnym światłem tęczówki, które ani na moment nie uciekały od mojego spojrzenia. Bacznie mnie obserwował, będąc przy tym nie tyle co niezwykle poważnym, ale i po prostu wściekłym. Skrytykowałam go, naruszając jego ego, czego nie robił zwykle nikt, po prostu szanując swoje życie. Byłam odmianą w jego świecie, która w przeciwieństwie do innych nie zamierzała trzymać buzi na kłódkę.
Uważano go za idealnego, za kogoś kto był niesamowicie silny i pedantyczny do każdego cala, rozplanowując to co zamierza zrobić. Nie znali go. Nikt nie znał go tak jak ja. Nikt nie był na tyle odważny by wyrazić przy nim swoje zdanie na jego temat. Wszyscy obawiali się wymyślanych przez niego kar, straty pozycji, wyrzucenia z korpusu, czy tyrania na treningach. Woleli nie ryzykować i powstrzymywali się od jakichkolwiek kąśliwych uwag. Nauczył ich szacunku do siebie, budując swój wizerunek wyrachowanego dupka.
Prawda była jednak o wiele bardziej bolesna nie tyle co dla ludzi którzy go podziwiali, ale dla niego samego. Tak, Levi Ackerman nie był idealny, a wręcz przeciwnie — wykazywał wiele wad, które wszyscy mogliby śmiało wyliczyć, tylko spoglądając na to jak się zachowuje.
Agresywny, niemiły, arogancki idiota, który na sprzeciw potrafił reagować jedynie siłą. Ciągle narzekający, trzymający się starych nawyków, powstrzymujący się od nowych doświadczeń, tylko na rzecz swoich wewnętrznych barier. A teraz ku mojemu zdziwieniu doszła do tego wszystkiego zazdrość, która w żadnym stopniu nie była uzasadniona. Nie mogłam w końcu wymusić z siebie miłości do drugiej osoby, gdy już jedna zajmowała moje serce. Nie dało się tego zrobić. Mógł czuć się co do tego spokojny. A mimo wszystko...
Nagle krzesło zaskrzypiało, wyrywając mnie z transu, w jaki wpadłam, wpatrując się dotychczas w jego kobaltowe tęczówki, a sam czarnowłosy wstał odwracając się do pryczy na której leżałam bokiem. Intensywniej kiwnął głową i charakterystycznie dla siebie prychnął. Wyglądał na obrażonego słowami, które w jego kierunku posłałam. Przygryzłam wargę. A może nie powinnam być jednak tak bardzo otwarta?
— Skoro ja jestem "nieprofesjonalny"... — zaczął, robiąc cudzysłów w powietrzu lewą ze swoich dłoni, co wywołało we mnie nieprzyjemne ukłucie. Cholera, że też cytuje moje słowa.
— To pójdę po kogoś, kto będzie wystarczający do opieki nad tobą. — fuknął, obrzucając mnie pojedynczym spojrzeniem.
Skrzywiłam się. W brzuchu znowu coś mi się skręciło, a znajomy odgłos rozbrzmiał, informując Ackerman'a o moim rosnącym z każdą chwilą apetycie. Przysiąc bym mogła, że widziałam jak kącik jego ust delikatnie zadrżał.
Zacisnął szczękę i spiął mięśnie, ruszając przed siebie, co dopiero sprawiło, iż pojęłam co zamierza zrobić. Zadrżałam, poddając się wewnętrznemu uczuciu rozdarcia i przeklęłam w duchu swój niewyparzony język, który chociaż raz chciał być w stosunku do niego całkowicie szczery. Nie sądziłam, że będzie tak bardzo wrażliwy na moje słowa. Zachowywał się jak baba przed okresem, podczas gdy to ja myślałam, że to ze mną jest dzisiaj coś nie tak.
Spanikowałam, widząc jak jego sylwetka zbliża się coraz to bardziej do drzwi, a kroki niekontrolowanie przyśpieszają z każdą sekundą. Nie chciałam tego tak zostawiać. To nie tak miało być. Owszem, mógł posłać kogoś innego do mnie wcześniej, jednak podczas kiedy był już tutaj osobiście, to czy nie powinien się mną zająć osobiście?
Przyniósł tą zupę nie po to, by stała bez celu na parapecie. Pofatygował się tutaj nie bez powodu. Robił to wszystko dla mnie, tylko po to by po moich słowach, tak po prostu wyjść i mnie tutaj zostawić? Podczas gdy w przeszłości sam wiele razy mnie poniżał, wyzywał i mi ubliżał, teraz nie mógł znieść mojego zdania wypowiedzianego na głos. Wzięłam głębszy wdech. Mógł już nie udawać, że tak bardzo uraziła go moja opinia.
Kiedy między nami nareszcie będzie dobrze? Chciałabym chociaż raz czegoś nie spieprzyć jak miałam to w zwyczaju robić. To była zarówno jego jak i moja wina. Nikt z nas nie był winny, choć tak naprawdę skrzywdziliśmy się oboje. Cholera, ale on jest uparty!
Przełknęłam ślinę i zamrugałam szybciej, próbując podjąć jakąś szybszą oraz bardziej racjonalną decyzję. Nic jednak jak na złość nie przychodziło mi do głowy. Całkowita pustka, z której nic nie mogłam wyciągnąć. Zagłuszało ją jedynie pragnienie obecności, którą chciałam przy sobie zatrzymać, a nic innego poza strachem nie mogło przebić się przez tą nieprzeniknioną otchłań. Czyżby naprawdę jedyną opcją, by go przy sobie zatrzymać, były przeprosiny?
Tak, miał wady, które dostrzegałam, jednak mimo wszystko to właśnie dzięki nim był sobą. Oczarował mnie swoją tajemniczością i początkowo zdenerwował wymaganiami, jednak to właśnie utwierdzało mnie z każdym dniem, że warto poświęcić mu więcej uwagi. Że nie będę mieć prosto, by go rozgryźć, że nim to zrobię minie naprawdę dużo czasu. Fascynowałam się nim ze względu na charakter oraz pewnego rodzaju więź, którą czułam tylko przy nim. Nadal nie wiem, w którym punkcie to wszystko — to jak go postrzegałam i to jak mnie traktował — sprawiło, że go pokochałam. Nina, nie zaprzeczysz już temu.
Duszność i łomotanie w sercu, które sprawiało, że krtań sama zaciskała się uniemożliwiając wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa. Oczy wyostrzały swoje postrzeganie, a lekkie niedotlenienie wywoływało napady gorąca oraz uczucie dławienia się.
— Przepraszam cię, Levi! Zostań, proszę! — pisnęłam, próbując zapanować nad swoimi emocjami, co tylko dodatkowo utrudniał mój pusty żołądek, zaciskający się w pętlę.
Chociaż sama już nie wiedziałam czy jest to spowodowane głodem, czy może jednak buzującymi we mnie emocjami. Miałam zdecydowanie zbyt dużą tendencję do dramatyzowania, jednak w tym momencie po prostu czułam, że jego obecność jest mi bardzo potrzebna. Tyle dni nie widziałam siedziby, tyle czasu z nim nie rozmawiałam. Levi, bądź choć raz człowiekiem!
Chciało mi się wymiotować choć nie miałam czym, a niewidzialna dłoń, jak gdyby przyciskała mnie do materaca, nie pozwalając na wykrztuszenie reszty słów, które chciałam mu przekazać, ale zawsze zbyt bardzo się bałam. Dasz radę.
W uszach zaczynało mi szumieć, a wciąż odbijające się echem kroki, uświadamiały, że miałam niewiele czasu. Zaśmiałam się w duchu, przeklinając, że nie tak miało to wszystko wyglądać. Wyobrażałam sobie lepsze miejsce i okoliczności, a na pewno nie kłótnię. Może herbatę u niego w gabinecie albo przypadkowe spotkanie pod wiśnią, a nawet krótkie spotkanie na korytarzu. Znowu jednak nie było na to szans. Los był nieprzewidywalny i nie mógł zapewnić mi tego, że nawet dzisiaj, nawet za moment, te chroniące nas wszystkich mury, po prostu nie upadną. Nie bądź pizda i to powiedz.
Słyszałam charakterystyczny zgrzyt naciskania klamki oraz skrzypienie przy otwieraniu drzwi, walczyłam z samą sobą, zaciskając pięści, próbując przez ból chociaż trochę się uprzytomnić. Mało to jednak dało. Bolało, ale nie na tyle by zagłuszyć stres, cierpiałam, ale nie na tyle by przestać się bać. Czułam się tak jakbym płonęła. Skręcało mnie od środka, ale musiałam to wytrzymać i powiedzieć to co należało powiedzieć już dawno. Usiadłam gwałtownie, spoglądając na jego plecy i nabrałam w płuca powietrza, czując się jak w transie.
— Kocham cię! Proszę zostań! — krzyknęłam, dostrzegając jak bardzo drżą mi dłonie, które promieniowały bólem do nadgarstków aż po ramiona. Trzęsłam się, a emocje przykrywały mi odpowiedni odbiór sytuacji. Czułam jedynie strach. Zrobiłam to.
Zachowywaliśmy się jak się zachowywaliśmy. Nie jak dorośli ludzie odpowiedzialni za swoje czyny, a błądzące dzieci we mgle, które nie wiedzą co mają z tym wszystkim zrobić. On pokazywał, że jest zazdrosny, dawał znać że mu zależy na swój własny sposób, że nie jestem mu obojętna, jednocześnie wielokrotnie też podkreślając to, iż nasze stanowiska nas różnią i nie może złamać zasad. Od tamtej rozmowy, która tak bolała dążyłam właśnie do tego momentu, gdzie będziemy stać na równi. Osiągnęłam to. Uwolniłam się od wszystkiego co na mnie ciążyło i pozbyłam się przeszkód ograniczających. Miałam wolną rękę do działania. Pozostawała tylko chęć oraz odwaga. No i jego odpowiedź.
Tym co mnie tym razem jednak ograniczało, było tchórzostwo. Mimo naszych zbliżeń, potyczek słownych, pocałunków, których nie mogłam wyrzucić z głowy, on wciąż zachowywał się tak jakby to wszystko co między nami zaszło — było błędem. W czasie, gdy ja przy nikim innym nie czułam się tak bezpiecznie, on za każdym razem mnie odrzucał, sprawiając że to wszystko mocno mnie raniło. Jako jedyny mógł dać mi najpiękniejsze szczęście, ale również przyprawić o największe cierpienie. Powiedziałam to jednak. Nie było już odwrotu.
Oczy mi się zaszkliły, a obraz zaszedł mgłą. Dostrzegłam, że zatrzymał się w progu, jakby się nad tym zastanawiał. Znieruchomiał, stojąc przede mną jak słup soli. Widziałam jedynie jego plecy odziane w materiał białej koszuli oraz charakterystyczne podcięcie, na które padała smuga światła, przechodząca przez szybę, posyłając w jego kierunku ciepłe promienie słoneczne. Nawet teraz lśnił w moich oczach, a to jak się zachowywał przykrywane było przez pryzmat moich odczuć.
W tym momencie sekundy ciągnęły się jak godziny, a ja miałam wrażenie, że utknęłam w innym świecie, gdzie przestrzeń ani czas nie istnieją. Mimo tego wszystkiego co się wydarzyło, nigdy nie powiedzieliśmy sobie, że nam na sobie zależy. Nigdy nie wymówiliśmy tak ważnych dla nas słów, które kiedyś nie miały dla nas praktycznie żadnego znaczenia. Wszystko zmieniło się, kiedy zaczęliśmy rozumieć ich znaczenie oraz wagę. Potęgę, która w tej chwili tak znacznie ciążyła na naszych barkach, sercach oraz duszach. Ja byłam już na nie gotowa. Nie wiedziałam tylko czy dla niego nie było to tylko głupią grą, czy rozumie je tak samo jak ja. Nie miałam pojęcia, czy nauczył się doceniać ich znaczenie.
Z nadzieją wbijałam wzrok w jego plecy, w jego sylwetkę, próbując odgadnąć jaki ma wyraz twarzy, rozszyfrować co może myśleć, co czuje. Dezorientację? Szok? Obrzydzenie? Nie było szans, bym kiedyś chociaż w małym stopniu dała radę zbliżyć się do odpowiedzi. Ackerman był nieprzenikniony dla wszystkich. Dla mnie również. Nie byłam wyjątkiem. Pozostawała mi jedynie cierpliwość. Proszę powiedz coś.
Moja nadzieja minęła jednak na dobre, nim w ogóle zdążyła się pojawić. Pojedynczy krok w przód, głośne skrzypnięcie drzwi, a następnie charakterystyczny trzask sprawiły, że coś złamało się wewnątrz mnie. Jego plecy zniknęły z mojego pola widzenia, a zastąpił je widok ciemnych desek drzwi skrzydła szpitalnego. Czułam jak coś się we mnie łamie, jak pęka i zostaje zdeptane. Nie umiałam tego nazwać w żadnym stopniu, przynajmniej na razie, ale po chwili całkowitej pustki, nadeszło — rozczarowanie.
W oczach poczułam znajome pieczenie, a chwilę potem charakterystyczny chłód na policzkach od spływających po skórze łez. W klatce piersiowej coś mnie ukłuło tak jak jeszcze nigdy nie miało to miejsca, a oddech ugrzązł w piersi, niemal tak, jakbym całkowicie przestała oddychać. Dlaczego on mi to robił? Dlaczego to tak cholernie bolało?
Z bezsilności z powrotem położyłam się na pryczy i w miarę możliwości, wetknęłam głowę w poduszkę. Urywany oddech sprawiał, że kręciło mi się w głowie, dodatkowy ból doprowadzał mnie do szału, a mięsień pompujący krew tuż pod moim mostkiem, wydawał się być czymś co pędziło tak jak jeszcze nigdy. Wywoływał cierpienie, w żadnym stopniu nie porównywalne do moich obrażeń oraz ich opatrywania. Przygryzłam wargę przełykając gorzkość w ustach, po czym zacisnęłam szczękę, powstrzymując się od chęci uderzenia ręką w poduszkę.
— Pieprzony tchórz... — wyszeptałam, mamrocząc przez łzy.
Nie tego się spodziewałam. Nie byłam na to gotowa. Nie chciałam by mnie zostawił i wyszedł. A jednak — zrobił to. Nawet mi nie odpowiedział, w żaden sposób nie zareagował. Pozbawił mnie swojej obecności skazując na samotne cierpienie, gdy nie mogłam nawet na pocieszenie zjeść zupy, którą ze sobą przyniósł. To nie tak miało wyglądać. To wszystko nie tak miało się potoczyć. Marzyłam o czymś zupełnie innym. Idiotka, przecież to nierealne.
— Proszę nie zostawiaj mnie...
****
Słońce wypalało mu oczy, a na sobie wciąż mógł poczuć jej przenikliwe spojrzenie. Plecy zetknęły się z twardą strukturą desek, a nogi były na tyle słabe, by pozwolić mu zjechać na kamienną posadzkę i poczuć jej chłód. Siedział na podłodze opierając się plecami o zamknięte przez siebie drzwi. Nie przejmował się już nawet tym, że jest tu brudno, nie interesowało go nic innego poza jej słowami. Nawet chwilowa złość wymieszana w pewnym stopniu z zazdrością wydawała się zniknąć. Nie było po niej śladu, co z pewnością było czymś zadziwiającym jak na pamiętliwość czarnowłosego do takiego typu spraw.
Przełknął powoli ślinę, wyczuwając suchość w gardle, a zaraz po tym spierzchnięte wargi uchyliły się pozwalając mu wypchnąć z siebie dający niewielką ulgę wydech. Szybciej zamrugał, spoglądając na okno, które usytuowane zostało akurat bezpośrednio naprzeciw wejścia do skrzydła szpitalnego. Nie mógł jednak ku staraniom skupić wzroku na czymkolwiek co znajdowało się za szybą, bo liczyła się dla niego tylko ta jedna osoba, która mieściła się w sali za jego plecami. Miał tylko jej twarz przed oczami, a w uszach dźwięczał mu jej charakterystyczny głos. Co się właśnie stało?
Kolejny raz sprawiła, że zmuszony został do ucieczki przez swoje wewnętrzne ja. Nie wiedział jak się zachować, co powiedzieć, jak zareagować na jej słowa. Taka sytuacja nigdy go nie spotkała, ani on sam takowych nie aranżował. Zawsze był sam, a gdy tylko na kimś mu zależało nie umiał tego okazać inaczej niż czynami. Nie był dobry w słowach, a to co czuł oraz jak się po tym zachowywał było irracjonalne nie tylko dla niego samego, ale wyrządzało krzywdę innym.
Wiedział, że powinien wtedy wrócić i chociaż przy niej posiedzieć. Nie musiałby odpowiadać, a ona by to zrozumiała, bo jako jedna z nielicznych, wiedziała jaki był naprawdę i jak trudno przychodzi mu wyrażenie tego co czuje. Udowodniłby tym samym, że nie odrzuca jej uczuć, a nawet w pewnym stopniu je odwzajemnia. Bo do cholery, nigdy przy nikim nie czuł się w ten sposób!
Dawała mu nadzieję na to, że nawet w tym świecie który otulał go ze wszelkich stron śmiercią towarzyszy dało się znaleźć coś tak cennego. Była światłem w mroku, którego potrzebował, ciepłem w krainie skutej lodem i emocjonalnym wyparciem się wszystkich zasad. Dlaczego, więc zdecydował się wyjść? Dlaczego znowu posunął się do zostawienia jej?
To był odruch. Mimo iż ustalił już co do niej czuje i że nie będzie się tego w stanie wyprzeć. Zrozumiał, że się martwi gdy tylko nie ma możliwości zobaczenia jej, zazdrości kiedy ktoś inny wpatruje się w nią zbyt wnikliwie, reaguje automatycznie gdy tylko grozi jej niebezpieczeństwo, zasłaniając ją swoim ciałem. Mimo że to wiedział, że to rozumiał — nie był w stanie pokonać tej bariery. Blokowała go i nie miał pojęcia co powinien zrobić żeby zniknęła. Zbyt wiele się wydarzyło, by próbować zmienić to kim jest, a to do czego jedynie mógł się przyłożyć to drobne uczynki, których pewnie nikt nie doceni albo nawet i nie zobaczy.
— Kurwa. — mruknął, przykładając dłoń do twarzy, którą powoli przejechał począwszy od czoła aż do szczęki, ostatecznie się na niej zatrzymując.
Serce wciąż mocno łomotało mu w piersi, a oddech zrównywał się z jego rytmem. Na jego policzkach można było zauważyć ledwo zauważalne zaczerwienienia, a ostre spojrzenie nabrało swojego rodzaju łagodności. Nikt go nie widział, nikt nie słyszał jak ciężko było mu to wszystko znieść. Miał wrażenie jakby zaraz miał wybuchnąć, choć skurcze żołądka w odmienny od zatrucia sposób przyprawiały go o dyskomfort. To uczucie coraz bardziej go niszczyło, choć jednocześnie sprawiało, że chciał poczuć je w większym stopniu. Z każdą bowiem sekundą dyskomfort zamieniał się w ciepło nie do opisania, które natomiast napawało go niemierzalną radością. Czy on był w ogóle do czegoś takiego zdolny?
— Tch. — znajome prychnięcie wydobyło się z jego ust, gdy próbował rozładować napięcie, a mięśnie znajomo się spięły.
Pomagając sobie lewą z rąk, podniósł się powoli, nie trudząc się nawet otrzepywaniem spodni z kurzu jak to miał w zwyczaju i westchnął przeciągle. Po raz pierwszy ledwo mógł ustać na nogach, gdyż wydawały się one tak ciężkie i niestabilne, że problemem stawało się proste poruszanie się bez dziwnego rodzaju niepotrzebnych ruchów. Nie było mowy by po tym wszystkim znów mógł przyjąć swoją obojętną maskę — przynajmniej nie w najbliższym czasie.
Przełknął żal wraz ze śliną i zrobił pierwszy krok przed siebie, wciąż czując na twarzy palący go żar, który usilnie starał się wytłumaczyć, zwalając winę na prażące tego dnia słońce. Kłamał wciąż przed oczami widząc jednak brunatne serpentynki jej włosów i piegi na policzkach. Zaraz potem pojawiały się kolejne kroki, rytmicznie wybijające tempo, wraz z którym oddalał się coraz to bardziej od skrzydła szpitalnego.
Zapomniał już jak to jest widzieć świat innymi barwami niż szarości. Kamienne posadzki mieniły się dziwnym blaskiem, a połyskujące w świetle słońca żołnierskie buty wydawały charakterystyczne odgłosy, przy każdym zetknięciu z podłożem. Sam nie wiedział już co o tym myśli. Był wściekły na siebie, na swoje zachowanie, ale te słowa, to jak je przekazała, budziło w nim skrajności, których nie mógł wyjaśnić. Bo tak naprawdę chciał tam z nią być. Negatywne emocje mieszały się z pozytywnymi, raz za razem zostając z nimi w nierównym konflikcie. Powstrzymywanie się nie miało prawa bytu, skoro uczucie to posiadło już cały jego umysł i duszę. Nie miał jednak odwagi po tym do niej wrócić.
— Bardzo Kapitana, przepraszam. — nagły głos oraz mocne szturchnięcie, oprzytomniły go na tyle, by mógł dostrzec przed sobą sporą grupkę zwiadowców.
Odkaszlnął, próbując wrócić do swojego typowego zachowania, co w tym momencie wydawało się szczytem jego możliwości. Przeklinał w duchu, że też to właśnie oni teraz musieli mu stanąć na drodze.
— Uważaj jak chodzisz, Arlert. — warknął, mierząc go kobaltowym spojrzeniem.
Nie było ono jednak już na tyle straszne, by zwykle kulący się pod jego naporem blondyn, jakkolwiek zareagował. Mało tego, widok Ackerman'a poczerwieniałego na twarzy jak dorodny pomidor, nie było dość częstym zjawiskiem, a praktycznie w ogóle nie występowało, bo po prostu nie sposób było sobie go wyobrazić. Nic więc dziwnego, że obecni z Arminem przyjaciele, pomylili to z gorączką i upojeniem alkoholowym, a sam zwiadowca, cofnął się o kilka kroków do tyłu, by oddalić się od ich Kapitana.
— Co się tak gapicie, gówniarzeria? — spytał, próbując uciec od nich spojrzeniem. Od kiedy zaczął się obawiać ich zdania?
Oczy wszystkich zostały zwrócone w jego kierunku, a on już dawno nie czuł się tak bardzo mały psychicznie. Nigdy też nie powalał jakoś wzrostem w fizycznym wydźwięku, a zamiast tego starał się to zastępować, czy nadrabiać; charyzmą, ignorancją i lekceważeniem osoby, która ma z nim do czynienia. Tym razem to on stał na jej miejscu, mimo iż za wszelką cenę starał się udowodnić zarówno sobie jak i żołnierzom, że jest całkowicie inaczej — z marnym skutkiem.
— Czy Kapitan, jest pijany? — zapytał, zaskoczony całą tą sytuacją Jean, na co tylko Levi prześmiewczo prychnął. Nie brzmiało to jednak tak jak pogarda, a szczera dezaprobata, na co Kristein uniósł tylko brew.
— A może ma gorączkę? — dołączył do tego swoje trzy grosze Connie.
Podrapał się po swojej krótko ostrzyżonej głowie, na której przez dobrą widoczność, można było dopatrzeć się nawet przebijającej się między włosami skóry. Levi zmarszczył brwi, z każdą chwilą coraz bardziej przytomniejąc. Nie mógł sobie pozwolić na utratę szacunku, przez brak panowania nad sobą.
— Tch. Zmyślajcie tak dalej, a ja już zagospodaruję wasz wolny czas. — prychnął, zaciskając mocniej pięści.
Jego chrapliwy ton oraz wyraźna agresja, wraz z nagłą zmianą łagodnego wcześniej nastawienia mocno szokowały. Ledwo trzymał się na nogach, najchętniej pobyłby teraz sam, by sobie to wszystko przemyśleć, jednak nim będzie mógł cokolwiek w tym kierunku zrobić jakimś cudem musi się dostać do swojego gabinetu po drugiej stronie siedziby. Pozostało mu też ominięcie dwóch najgorszych miejsc, w których istniała możliwość, iż spotka kogoś kogo spotkać nie chciał.
Prychnął pod nosem, ostatni raz obrzucając żołnierzy swoim spojrzeniem. Czerwony rumień zszedł już z jego policzków, a dziwnie szczęśliwy wzrok młodych zwiadowców, napawał go spokojem. Mikasa, Armin, Eren, Connie, Jean, Sasha — szli zapewne w odwiedziny do Kastner. Z tym nie można było się zbyt wiele pomylić. Kwiaty w dłoni Kristein'a na to wskazywały, prawie tak samo jak lekkie uśmiechy na ich twarzach. Cieszyli się, że po tak długim okresie czasu w jakim kobieta się od nich oddaliła i zniknęła, znowu będą mieli szansę z nią porozmawiać, zobaczyć ją, a Levi po raz pierwszy rozumiał ich jak nikt inny. Nie mógł zagarniać jej tylko dla siebie, gdy miała wokół siebie towarzyszy, którzy również mogliby oddać za nią życie.
Też chciał do niej wrócić. Chciał coś powiedzieć, coś zrobić, jakoś zareagować. Był jednak zbyt zdezorientowany i zagubiony oraz nie wiedział w dodatku jak to zrobić. Dlatego też chwilę po przeskanowaniu młodych oraz wyższych od niego sylwetek, westchnął przeciągle i minął ich, powoli się oddalając. Oni natomiast tylko spoglądali na jego plecy, odczuwając pewnego rodzaju ulgę wymieszaną z respektem.
Momentami dojście do własnego lokum zajmowało mu dłużej niż droga na trening oraz stawało czymś o wiele trudniejszym. Po tym wszystkim co się dzisiaj wydarzyło, musiał dobrze przemyśleć drogę, by Zoe, czy Smith, nie natknęli się na niego na korytarzach. Obie sytuacje, kiedy był w tym stanie i nie mógł zebrać myśli, stawały się niebezpieczne.
Erwin sprawiał, że łatwo było mu się do wszystkiego przyznawać, a jego intuicja oraz inteligencja, poprzez zadawanie odpowiednich pytań, idealnie się do tego nadawały. Hanji natomiast nawet jeżeli wyciągnąć by to miała z niego siłą, to dałaby radę, czy to poprzez atak fizyczny, czy piękne słowa, które potrafiły mu dać do myślenia. W dodatku cała ta jej umiejętność współodczuwania oraz zrozumienia, która choć była momentami naprawdę pomocna i wnikliwa, to niezwykle irytująca. Nienawidził otwierania się przed ludźmi, z którymi obcował, choć naprawdę bardzo ich cenił. To było zbyt trudne.
Ackerman obawiał się ich dwójki nie dlatego, że nie znał prawdy, czy za mało im ufał. Bał się tego, że nie ufa samemu sobie, że jeżeli się przed nimi odkryje, postawi na stole siebie tak kruchego jak porcelanę, która w każdej chwili może się zbić i pewnego dnia to wszystko będzie boleć go dużo bardziej. Pokazywanie prawdziwego siebie napawało go strachem, a mógł robić to jedynie przy osobach, które rozumiały go bez słów, nie pytając, nie naciskając nachalnie na to co ma powiedzieć — przy kimś takim jak Nina.
Wyciągała z niego wszystko przez milczenie, choć samo to, że była obok niego, uśmiechała się delikatnie, poświęcając mu uwagę — całkowicie mu wystarczało. Wtedy sam nie zauważał nawet kiedy zaczynał temat, a rozmowa łatwo się kleiła, jakby znali się dłużej niż ten krótki ułamek czasu. Dzięki niej nie czuł się samotny, dzięki niej wiedział, że to co robi nie idzie na marne, że ma nareszcie kogoś, kto rozumie go bez słów, ratując od niepotrzebnego tłumaczenia się. Kogoś takiego jak on o powściągliwej naturze i strasznej przeszłości. Nie czuł się samotny.
Kroczył powoli pustymi korytarzami, w stronę placu treningowego. Słońce odznaczało się na jego bladej skórze, a smoliste kosmyki połyskiwały, odbijając jego ciepłe promyki. Serce ponownie z każdą chwilą zaczynało bić szybciej w jego piersi, oddech ulegał zmianie, a spojrzenie robiło się bardziej mgliste. Znów przed oczami miał tylko jej twarz, a w uszach dźwięczały ciężkie do przetrawienia słowa. Musiał się nad tym wszystkim poważnie zastanowić.
W tym samym czasie grupka znajomych dotarła do skrzydła szpitalnego, stając przed drewnianymi drzwiami, które były cienką przestrzenią oddzielającą ich od Niny. Zwiadowczyni wciąż nie była gotowa na jakiekolwiek odwiedziny po tym co się wydarzyło, nie otrzymała jednak też zbytniego wyboru co do tego.
Wolność od przeszłości dawała jej pole do bezpieczniejszych działań i mniejszego zamartwiania się, jednak ta którą sama na nowo wciąż tworzyła, już zaczynała zarzucać na niej swoje pętle, które za kilka dobrych lat, tak samo jak niedawno Chris mogły ją dopaść. Od tego co było, nie dało się uciec i już zawsze miała się o tym przekonywać.
— Jean, weź zapukaj. — rozkazał Eren, który zwątpił z w ostatniej chwili, czując jakiegoś rodzaju, dziwny niepokój.
— Dlaczego ja?! — zdenerwował się Kristein, wskazując na drzwi, trzymanym w prawej ręce bukietem polnych kwiatów. Brunet tylko zmarszczył brwi.
— Sam weź sobie pukaj. — prychnął, kolejny raz tego dnia prowokując Jeager'a. Jakby to co wydarzyło się na treningu wcale im nie wystarczyło.
Z jakiegoś powodu, Jean potrafił Eren'a bardzo skutecznie wyprowadzić z równowagi i nigdy nie mógł pojąć dlaczego tak to odbierał. Tym razem nie było inaczej i ze złością zacisnął tylko zęby, by nie posunąć się do rękoczynów. Każdy pamiętał wybuch Kastner, który miał miejsce kilka miesięcy temu, podczas jednej z ich przepychanek. Nikt z nich nie chciał tutaj wywierać negatywnych emocji u Niny, tylko dlatego, że taką miał zachciankę. Musieli się kontrolować nie tylko ze względu na siebie, ale przede wszystkim dla niej. Przynajmniej do momentu, kiedy to ona może ich zobaczyć, czy usłyszeć.
— Przesuńcie się. Ja je otworzę. — zadecydowała Mikasa, odsuwając ich dwójkę na bok.
Przeszła między nimi, dostając się do drzwi i nie kłopocząc się nawet pukaniem, weszła do środka uważając na próg. Stanęła jednak zaraz obok, przytrzymując naturalnie ciągnięte przez zawiasy deski, by reszta przyjaciół śmiało mogła wejść do środka. Nie była nawet świadoma, jak wielką rezerwę czasu dała na uspokojenie się brunetce, która nie mogła zrozumieć, dlaczego Levi potraktował ją w taki sposób. W dalszym ciągu było jej przykro, jednak zmuszona została by to ukrywać. Podniosła się na łokciach, wycierając pośpiesznie oczy o rękaw swojej koszuli i spojrzała w kierunku wejścia, gdzie jako kolejna w drzwiach pojawiła się roześmiana Braus.
Zwiadowczyni zaraz znalazła się obok jej łóżka, doskakując z zaciekawieniem do pozostawionej przez Ackerman'a zupy. Kątem oka można było zobaczyć jak jej brązowe oczy, zalśniły zainteresowaniem. Kastner zamrugała szybciej, próbując pozbyć się resztek napływających jej do oczu łez, choć w gardle wciąż pozostawało dziwne napięcie, którego się obawiała.
Martwiła się, że przyjaciele, których tak dawno nie widziała, odkryją prawdziwy powód jej smutku i choć nie chciała im kłamać już w żadnej sprawie, tak samo bardzo zależało jej by nikt poza Zoe nie dowiedział się co łączy ją i Levi'a. Przynajmniej do czasu, aż sobie tego wszystkiego nie wyjaśnią.
— Hej, nowa pani Kapitan! Jak tam zdrówko? — wypalił Connie, wyrywając się na przód, przez co prawie został zdeptany przez Jean'a, który w odpowiedzi na jego nieostrożność, tylko na niego fuknął.
Cała grupa weszła do pomieszczenia, otaczając pryczę na której leżała 22- latka, przez co ona sama poczuła się wyjątkowo zawstydzona. Z całą pewnością, tylko obecność jej przyjaciół wpatrzonych w nią jak w obrazek, była w stanie oderwać ją od dręczących myśli oraz negatywnego nastawienia. Uśmiech sam zaczynał cisnąć się na usta, a ona nie była w stanie tego kontrolować.
— Nie musicie się tak do mnie zwracać. Jesteśmy przyjaciółmi. — odparła, próbując wygodniej się ułożyć.
Gdy ponownie tego dnia odruchowo położyła dłonie na pościeli w celu podsunięcia się wyżej, pisnęła, lekko podskakując. Przez środki dezynfekujące, skóra oraz same rany stały się jeszcze bardziej wyczulone na ból, co nie pomagało wcale w podstawowych czynnościach.
Arlert widząc ile problemów przynosi to brunetce oraz dostrzegając widoczny grymas na jej twarzy, automatycznie doskoczył do zwiadowczyni, chwytając ją pod pachami i wygodnie oparł ją o ustawioną już odpowiednio poduszkę. Podciągnął wyżej także przykrywającą kobietę narzutę, tylko po to by następnie sam rozsiąść się na stojącym obok krześle i złożyć ręce na swoich kolanach, nerwowo je zaciskając. Gdyby miał pojęcie, że jego przyjaciółka leży tutaj tylko w koszuli i bieliźnie, nie byłby aż tak otwarty. Rumieńce pojawiły się na jego twarzy, a wstyd ogarnął niedoświadczonego w kontaktach z płcią żeńską Armina. Wciąż jednak nie zaprzestał szukania wzroku nowej Kapitan, która w tym momencie wydawała się go odruchowo unikać. Cóż za niezręczność.
— Jak się czujesz, Nina? — spytał blondyn, zaspokajając tym wewnętrzną potrzebę wiedzy, która płynęła od całej ich zbieraniny, wciąż był jednak w swoich słowach dość niepewny.
— Jest dobrze, choć zawsze mogłoby być lepiej. — przyznała półszeptem, próbując poradzić sobie z suszą w gardle, by nie brzmieć jakby dopiero co płakała. Niestety niezbyt jej się to udało.
— Coś się stało? Masz zaczerwienione oczy. — zauważyła Mikasa, pociągając stojącego obok niej Eren'a za rękaw kurtki od munduru, na co on tylko bardziej się wzdrygnął.
Pod naporem Ackerman, przyjrzał się swojej przyjaciółce i z trudem przyznał, że naprawdę nie wyglądała dzisiaj za dobrze. Co prawda wszyscy widzieli już jak potrafiła narażać się Kapitanowi, poświęcać podczas walki, jak lekkomyślna potrafiła być, jednak nie mieli pojęcia, że to wszystko doprowadzi ją do tak nędznego stanu.
Mimo woli, ta dziwna atmosfera roztaczająca się po wejściu do pomieszczenia nie była jednak wcale negatywna tak jak się tego spodziewali. Świeże powietrze, ledwo wyczuwalny zapach medykamentów oraz wzajemna obecność dodawała im otuchy, a w połączeniu z ich żywą towarzyszką, napawała również spokojem. Nie mogli narzekać.
— Nie, nie. — zaprzeczyła prawie od razu, machając dłonią, co wywołało lekkie skrzywienie na jej twarzy.
— Chyba coś mi wpadło do oka. — zignorowała ich zatroskane spojrzenia, próbując się śmiać, jednak nie był on tak naturalny jakby tego chciała. Z pewnością zauważyli.
— Mam nadzieję, że to nic groźnego. — odparł Jeager, strząsając z siebie dłoń czarnowłosej, która wciąż kurczowo trzymała się jego rękawa.
Kiedy mu się to już udało, jej spojrzenie znacząco jednak posmutniało. Kristein obserwował ich bezdźwięczne przekomarzania kątem oka, jedynie cicho prychając.
Nina w końcu zakopując swoje obawy, postanowiła w przypływie odwagi oraz w towarzystwie niezręcznej ciszy, unieść wzrok przez co spotkała się z widokiem, który rozczulił jej serce. Byli tam wszyscy. Przyszli i nawet jeżeli z jej powodu nie było im do śmiechu, starali się dla niej uśmiechać. Ciepło rozlało się po jej klatce piersiowej, a serce samo wyrywało się do przodu. Cieszyła się, że widzi ich całych i zdrowych, tak samo jak oni cieszyli się w stosunku do niej z identycznego powodu. Wróciła do nich.
Kiedy trafiła do korpusu była zraniona. Rzucała się w stosunku do innych, dusząc w środku, walcząc z myślami oraz emocjami, które nigdy nie były wypowiedziane. Nim postanowiła porozmawiać z Hanji, to właśnie ich spotkała pierwszych. Sasha i jej pocieszający bełkot na treningach. Potem rozmowy z Eren'em w przerwach oddziału specjalnego. Potem ich pomoc w przygotowaniu jej własnego miejsca, gdy jeszcze nie wiedzieli jakie to dla niej ważne i ostatecznie te wszystkie podarunki. Mimo, że nie zawsze się dogadywali, a pomiędzy Jeager'em a Jean'em dochodziło do bójek, to całe te przepychanki urozmaicały dzień i stawały się pewnego rodzaju rytuałem. Nigdy się to nie nudziło. Każdy w ich małej społeczności mógł być sobą i to ich spajało. Indywidualności potrafiły różnić, w ich przypadku to właśnie one sprawiły, że każdy czuł się we wspólnym towarzystwie spełniony.
— A właśnie... — zaczął Kristein, uciekając wzrokiem w róg sali — przynieśliśmy coś dla ciebie. — wymamrotał, wyciągając przed siebie bukiet nazrywanych przez siebie polnych kwiatów.
Jego twarz się zaczerwieniła, jedna z rąk automatycznie poleciała na kark, a w tle rozbrzmiał donośny śmiech reszty zwiadowców. Wszystko co mówił chłopak było całkowitą prawdą, gdyż ustalili iż będzie to prezentem od nich wszystkich właśnie dla Niny, jednak to właśnie też on wyszedł z inicjatywą czegoś takiego. Wcześniej mieli zamiar pojawić się w skrzydle szpitalnym z gołymi rękami, oferując brunetce jedynie swoje towarzystwo, jednak propozycja ich przyjaciela wydała im się naprawdę dobra.
— Jean? — spytała, niedowierzając, że ten arogancki żołnierz, był w stanie wpaść na coś takiego.
On jednak wciąż wyciągał dłoń z bukietem, stabilnie pokazując, że nic co ma miejsce nie jest jedynie przypadkiem. To sprawiało, że cały smutek jaki jeszcze odczuwała, rozpłynął się, napędzany dobrocią ze strony towarzyszy.
— Trochę tu pusto, więc uznaliśmy, że ci się spodobają. — napomniał Eren, wspierając milczącego przyjaciela.
Wszyscy skupili uwagę na kobiecie, próbując obdarzyć ją swoimi pokrzepiającymi uśmiechami, co wydawało jej się być jeszcze milsze z ich strony. Nie zapomnieli o niej, nie zostawili jej choć tak często znikała z ich towarzystwa, tłumacząc się obowiązkami, czy niezależnymi od niej okolicznościami. Nie naciskali na siłę, gdy nie chciała im o czymś powiedzieć i wydawali się naprawdę rozumieć, że każdy ma swoje prywatne sprawy, w które nikt — nawet oni — nie powinni się mieszać. Pozostawali u jej boku mimo wszystkiego — byli. Czuła, że może na nich liczyć i w razie takiej potrzeby, nie zostawią jej. Nie tak jak...
— Dziękuję wam bardzo. To naprawdę miłe z waszej strony. — uśmiechnęła się w ich kierunku najpiękniej jak potrafiła.
Wzrok skierowała na trzymane przez Kristein'a kwiaty i westchnęła głośniej, gdy charakterystyczny, słodki zapach chabrów dotarł do jej nozdrzy. Wraz z białymi dzwonkami i nieznanymi jej żółtymi kwiatami, tworzyły naprawdę śliczną kompozycję. Chociaż, czy przypadkiem chabry nie powinny kwitnąć latem?
Jako iż nie mogła sama wziąć bukietu do rąk, tylko nieśmiało skinęła głową w kierunku łóżek z lewej strony, gdzie na szafkach nocnych mieściły się niewielkie miseczki niewiadomego celu, które świetnie mogły posłużyć za prowizoryczny wazon. Jeżeli wsadzi się kwiaty do wody, to wytrzymają z nią chociaż jeszcze kilka dni i będą skutecznie przypominać o tym, że jej przyjaciele wciąż pamiętają. Jean nie czekał długo, od razu, gdy zauważył o co chodzi brunetce, udał się w tamtym kierunku, wraz z bukietem w dłoni.
— Jesteś głodna? — odezwała się nagle Sasha, przepychając się obok siedzącego na krześle Armina.
Los chciał, by też w tym akurat momencie pusty żołądek Kastner wydał z siebie charakterystyczny odgłos, a poważna mina Braus jeszcze bardziej się zaostrzyła. Kto jak kto, ale akurat ona w kwestii jedzenia nigdy nie żartowała, a była to dla niej tak samo poważna kwestia jak dla Kapitana Ackerman'a sprzątanie. Nic więc dziwnego, że stan brunetki mocno ją niepokoił.
— Nikt cię jeszcze nie nakarmił? — spytała, nie ustępując miejsca rozbawionemu spojrzeniu jej towarzyszy.
— Gdzie jest ktoś z drużyny medycznej? Zaraz kogoś zawołam. — nagle obudził się blondyn, podnosząc się z krzesła, co prawie poskutkowało rozlaniem przez zwiadowczynię, trzymanej w dłoniach zupy wprost na niego.
Dziewczyna zachwiała się ostatecznie utrzymując równowagę i posyłając w jego kierunku groźne spojrzenie, na które on zareagował jedynie większym speszeniem. Nie usiadł jednak z powrotem na stojącym przy pryczy meblu, a ustąpił miejsca, przepychającej się Sashy.
— Nie, zaczekajcie! — odezwała się Nina, zatrzymując wycofującego się do drzwi Arlert'a, który na dźwięk jej głosu, zatrzymał się w pół kroku.
— Tu jest zupa i co prawda powinna być już zimna... — próbowała wyjaśnić kobieta spoglądając na miskę trzymaną przez Braus, jednak Connie nie dał jej dokończyć.
— To dlaczego jej sobie nie zjadłaś, gdy nas nie było? — zapytał.
Nachylił się bardziej nad jej pryczą, co poskutkowało tym, iż Jean, który przed chwilą pojawił się znowu wśród nich, niespodziewanie i z niezbyt dużą siłą, wymierzył cios w jego potylicę. Springer zatoczył się lekko i dość zdezorientowany, odwrócił w kierunku zwiadowcy.
— Idioto! Ona ma całe poranione ręce! Ślepy jesteś, czy jak? — podniosły głos Kristein'a uświadomił towarzysza, a sam chłopak obrzucił go pogardliwym spojrzeniem, jakoby ten coś mu zrobił.
Co prawda, Connie nigdy nie grzeszył ani to spostrzegawczością, ani intelektem więc nic dziwnego, że nie do końca zrozumiał przekaz. Jego negatywne cechy jednak nie miały z tym nic wspólnego, ponieważ przykrywała je płachta lojalności, o którą zabiegałby każdy. To co było tutaj ważne to przesłanie, a biła od niego jedynie troska. To, że nie był zbyt mądry, nie świadczyło o tym, że nie ma serca.
— Ej, weź ty mnie nie obrażaj... — wymamrotał, łapiąc się lewą ręką za miejsce, gdzie uderzył go zwiadowca. Miał zamiar jakoś mu się odgryźć jednak nim zupełnie udało mu się to zrobić, do rozmowy wtrąciła się dotąd milcząca Mikasa.
— Przestańcie. Nie przyszliśmy się tutaj kłócić. — nakazała swoim bezuczuciowym tonem, co wydawało się w jakimś stopniu przywołać ich do porządku.
Jej charyzma miała w sobie coś co sprawiało, że atmosfera gęstniała, a pomiędzy nimi robiło się dziwnie nieswojo. To też jednak miało swoje zastosowanie i przydawało się w konfliktach, które dość często powstawały w takiej społeczności. W pewnym sensie to ona spajała nas wszystkich, sprawiając, że dotąd nie rozeszliśmy się do mniejszych grupek. Poza tym czarnowłosa potrafiła być momentami naprawdę zabawna oraz mówić z wyjątkowym sensem. Wpadała na pomysły, na które nikt inny by nie wpadł. Jeżeli do kogoś chciało się udać z problemem, który musiałby być wzorowo rozwiązany, to udać powinno się właśnie do Mikasy.
Tym razem jednak czarnowłosa znowu sprawiła, że pomiędzy towarzyszami zapanowała niezręczna cisza, a jedyną oznaką, że wciąż tutaj są stały się ich głośniejsze westchnięcia. Wszystko wydawało się spowolnić na korzyść dla umysłu i podekscytowanych wspólnym obcowaniem serc. Nina poczuła się z tym nie na miejscu, więc po dłuższej chwili znowu podjęła temat, dostrzegając ukradkowe spojrzenia, które Jean wciąż posyłał Springer'owi.
— Hah, spokojnie. Opatrunki nie rzucają się zbytnio w oczy. Mógł nie zauważyć. — wytłumaczyła.
Uniosła dłonie do góry, przez co słońce wpadające przez szyby w skrzydle szpitalnym dobrze odznaczało się na jej zniszczonej koszuli, jak i pobrudzonych od krwi bandażach. Po słowach brunetki ich spojrzenia złagodniały, a na twarzach znów pojawił się spokojny wyraz, co osobiście 22- latka uznała za mały, osobisty sukces.
— Daj, ja ci pomogę! — zaoferowała się w końcu Sasha, usadawiając się wygodniej na krześle.
Przysunęła się bliżej do zdezorientowanej Kastner wraz z trzymaną przez siebie miską i przystawiła ją kobiecie pod samą brodę, na co ona po raz kolejny dzisiejszego dnia spojrzała na kogoś z obawą.
Naprawdę nie przepadała za tym, gdy ktoś zmuszany był do podawania jej jedzenia w taki sposób. Nawet w przypadku Ackerman'a było to wyjątkowo dla niej krępujące, nie mówiąc już o tym, że teraz każdy skupiony był przede wszystkim na niej, na tym co robi, co mówi oraz jak się czuję.
Wyczuwała na sobie wzrok ich wszystkich co wywoływało nieprzyjemny uścisk w jej trzewiach oraz gorąc przesuwający się na policzki. Brązowe tęczówki zafascynowanej jedzeniem Sashy, które widziały w tym wszystkim tylko pozytywy, były jednak na tyle przekonujące, że z rumieńcami na twarzy lekko uchyliła usta.
— Otwórz buzię! Leci zwiadowca samobójca! — powiedziała entuzjastycznie Braus, sama dla pokrzepienia, otwierając szeroko buzię. Kiedy tylko dostrzegła, uchylone usta przyjaciółki z zapałem włożyła do środka łyżkę zupy.
Jej słowa, zachowanie, a także atmosfera wywołująca zakłopotanie panujące pomiędzy wszystkimi, doprowadziła do tego, że napięcie w nich siedzące mógł uwolnić jedynie śmiech. Porównania Sashy do ich żołnierskiego fachu też poniekąd się do tego przyczyniły, jednak nie były one też jedynym powodem. Grupka wybuchła śmiechem, powstrzymując zdezorientowane dziewczyny od dalszych poczynań, a łzy radości w oczach towarzyszy oraz sama atmosfera, sprawiły, że również i one same zaczęły się śmiać.
— No co? Co was tak bawi? — spytała Braus, z każdą chwilą coraz to bardziej poważniejąc.
Zdawała sobie bowiem sprawę, że z każdą chwilą zwłoki i tak już chłodny posiłek, stygł coraz bardziej, a to co zimne nie smakowało już tak samo jak na ciepło. Poza tym cieplejsze potrawy lepiej działały na zdrowie od tych zimnych. Kiedy tylko zdała sobie z tego sprawę, cała ironia tej sytuacji zeszła dla niej na drugi plan, a dożywienie odpowiednio przyjaciółki stało się dla niej sprawa priorytetową.
— Sashka to zawsze coś wymyśli. — wymamrotał Connie, klepiąc Jean'a po ramieniu, na co ten tylko lekko się od niego odsunął.
— Ja nadal nie wiem co w tym śmiesznego. Jedzenie jest bardzo ważnym elementem dnia, jak nie najważniejszym, więc trzeba się nim cieszyć w jak największym stopniu. — wygłosiła dumnie brunetka, nabierając zupy na trzymaną przez siebie łyżkę.
Brązowe tęczówki wydawały się być całkowicie matowe, a zaostrzone rysy twarzy nakazywały nie kwestionować jej zdania. Nikt zresztą nie zamierzał tego robić. Niebezpiecznie było zabierać, pouczać czy robić cokolwiek innego w stosunku do jedzenia, kiedy Braus była w pobliżu.
— Tak, tak przecież wszyscy wiemy jakie to ważne. — odparł ironicznie Kristein, przewracając oczami, podczas gdy brunetka wsadziła do buzi Kastner kolejną dawkę zupy.
— Przesadzacie. — wymamrotała z pełnymi ustami, niemal dławiąc się przyprawionym wywarem.
Bystre spojrzenie Braus, w skupieniu oceniło sytuację, jednak gdy wiadomo było, że kobiecie nic nie jest, nie tylko sama dziewczyna stała się spokojniejsza. Głośniejsze westchnięcie rozległo się między nimi, informując o pojawiającej się uldze. Można powiedzieć, że dbali o najstarszego członka ich grupy jak o dziecko, które samo nie do końca wie co robi.
— Nie mówi się podczas jedzenia. — upomniała Ninę, Sasha unosząc w geście ostrzeżenia, trzymany w palcach kawałek metalu.
— I kto to mówi. — próbował wtrącić swoje trzy grosze Springer, jednak szybko został przez brunetkę uciszony.
— Cicho, Connie. To naprawdę ważne, ponieważ jedząc nieuważnie można się zadławić. — starała się go pouczyć, jednak ze względu na jej przeciwną temu naturę, nie brzmiała zbyt wiarygodnie.
— Wiem! Niejednokrotnie z tego faktu, cię ratowałem. — zarzekł się chłopak, wyrzucając ręce do góry, przez co niemal nie uderzył, stojącego obok niego Kristain'a.
— Osz ty... — zwiadowca miał już jakoś zareagować, jednak nim zdążył cokolwiek powiedzieć, przerwał mu donośny i urokliwy śmiech.
Jej ramiona trzęsły się pod wpływem skurczów przepony, a chropowaty głos po raz pierwszy nie wydawał się w ramach zmiany tonu, ranić uszu. Twarz była lekko zarumieniona, a dzięki słońcu, które padając na jej policzki dawało wyjątkowo korzystny cień, wydawała się być zjawiskowa.
Rzadko można było zobaczyć by coś wstrząsnęło nią aż do tego stopnia, ale jeżeli już miało miejsce, to stawało się elementem, który warto było pamiętać. Brunatne loczki podskakujące pod wpływem jej ruchów, śmiesznie marszczący się nos oraz równie roześmiane oczy.
— Nawet nie wiecie jak tęskniłam, za waszymi przekomarzaniami. — przyznała, biorąc głębszy wdech, by zaraz potem obdarzyć ich jednym z najbardziej wdzięcznych spojrzeń.
Wszyscy byli jednak w zbyt wielkim szoku, by odpowiedzieć, a wciąż tylko wpatrywali się w kobietę jak w obrazek. W ich głowach pojawiła się nawet myśl, że wszelkie plotki oraz zakłady w wojsku podczas gdy była nieprzytomna oraz tuż po tym — nie były bezpodstawne. Choć typ jej urody był dość przeciętny i nie wyróżniał się zbytnio na tle innych, to jednak jej twarz miała w sobie coś co przyciągało, coś co kazało zaczekać i przyjrzeć się dokładnie każdej odciśniętej na niej emocji. Ujrzeli w niej to co Levi dostrzegał w niej przy każdym spotkaniu.
— To cię nie denerwuje? — zapytał nagle Jeager, wracając pamięcią do kolacji przed ich wyjazdem w rodzinne strony. Był zdziwiony jej zachowaniem, z resztą nie on sam. Wszyscy byli oniemieli. On potrafiła szczerze się roześmiać.
— Wręcz przeciwnie. — przytaknęła, kiwając głową na boki. Eren niespokojnie się poruszył, a część z nich mocniej zacisnęła pięści w przypływie dziwnego napięcia.
— Czuję się na swoim miejscu. — przyznała, obrzucając ich jednym ze swoich spojrzeń, które wyrażało jedynie wdzięczność.
— Wiecie, zawsze kiedy jestem wśród was mam wrażenie, że wiek w którym aktualnie jestem, jest tylko liczbą. — ciągnęła dalej, czując dziwnego rodzaju swobodę.
Po tym jak Sash'a karmiła ją na ich oczach, pojęcie wstydu odeszło już na dalszy plan. Czego ona w ogóle się bała? Przy swoich towarzyszach przecież nie miała czego się bać. Zdecydowała się więc wyznać to co w danym momencie czuje. W końcu nie wiadomo, czy pewnego dnia nie może być już za późno. Teraz jest teraz, a więc wykorzysta je właśnie w tej chwili najlepiej jak potrafi. Jak już pchać się w wyznania to trzeba ciągnąć je do końca.
— To, że traktujecie mnie jak członka swojej paczki, jest dla mnie naprawdę ważne. — przygryzła wargę, czując na sobie spojrzenia przyjaciół, po czym przełknęła ślinę i głośniej westchnęła.
Starannie przeleciała wzrokiem po ich uśmiechniętych twarzach i sama w duszy również się uśmiechnęła. Wciąż nie mogła uwierzyć, że to tutaj gdzie każdy kolejny dzień miał być koszmarem, spotka nareszcie kogoś, kto będzie w stanie zaakceptować ją taką jaka jest. Znali częściowo jej przeszłość, wiedzieli co robiła i jaka była, a to że to akceptowali, sprawiało, że mogła im ufać. To było naprawdę dużo.
— Dziękuję, że tutaj jesteście i to wszystko robicie. — wyraziła swoją wdzięczność w szczególny dla siebie sposób.
Dzisiejszy dzień dla niej był zdecydowanie zbyt emocjonujący. Uczucia wylewały się z niej jak z dziurawej beczki, której pęknięcie tylko się poszerzało. Zaczęło się od jej głupiego wyznania uczuć Ackerman'owi, który widocznie wystraszył się i uciekł, a teraz skończyło na wylewnych podziękowaniach, że ktoś w ogóle chce spędzać swój wolny czas razem z nią, z własnej, nieprzymuszonej woli i jeszcze mieć z tego frajdę.
Rumieniec cisnął się wszystkim na policzki, a w klatce piersiowej rozlewało się uczucie ciepła. Nikt nie spodziewał się, że podczas tych krótkich odwiedzin pomiędzy treningami a kolacją dojdzie do czegoś podobnego. Atmosfera zgęstniała jednak nie dlatego, że było to niekomfortowe, ale tylko dlatego, iż nikt nie miał pojęcia co powiedzieć.
Wszyscy wpatrywali się w uciekającą teraz spojrzeniem Ninę i nie mogli się nadziwić jak duże znaczenie, potrafiła przekazać tak małą ilością słów. Wręcz poczuć mogli jej duchowy uścisk, przyprawiający ich o szybsze bicie serca.
— Kurde nie pleć bzdur, bo jeszcze ten samobójca zmieni nastawienie i zacznie czcić tytany, zamiast je mordować. — Jean nie wytrzymawszy napięcia, wręcz odruchowo rzucił komentarz odnoszący się bezpośrednio do Jeager'a, który zwarzywszy na swoją waleczną naturę nie mógł tak po prostu go zignorować.
— Ha?! Coś powiedział?! — brunet podniósł głos, odwracając się w jego kierunku co nie było dość trudne, gdyż dosłownie stali obok siebie.
— To co słyszałeś! A może na mózg siada ci już ta cała bezczynność?! — nie ustępował, chwytając bruneta za koszulkę, na co chłopak wcale nie pozostawał bierny.
W jednym momencie cały czar chwili prysł, a podburzeni tym wszystkim zwiadowcy odsuwając się o kilka metrów od pryczy zaczęli okładać się pięściami. Jeden cios za drugim, ni to w brzuch ni w twarz, każdy wymierzony z ogromną starannością jak i również siłą, a pośród nich rozbrzmiewało odpowiednie słownictwo oraz wyzwiska rzucane sobie nawzajem.
Teraz to oni stali się głównym przedmiotem zainteresowania, a sama Nina tak jak i inni obserwowała z rozbawieniem ich dziecinne zachowanie. Może i to ją trzeba było karmić jak niemowlaka, ale chociaż nie wszczynała kłótni z tak błahych powodów. Choć tak naprawdę dopiero niedawno zrozumiała ich naturę.
Nie ranili siebie nawzajem tylko dlatego, że mieli taką ochotę — a to też swoją drogą było możliwe — ale dlatego by rozładować piętnujące się w nich emocje oraz ocalić dumę w oczach przyjaciół. Podobno było tak odkąd tylko się spotkali i w zwyczaju to właśnie Kristein wszczynał to wszystko, prowokując podatnego na sugestie Jeager'a. Może miał w tym też swój ukryty motyw, jednak znał go już tylko i wyłącznie on.
Mimo wszystko, śmiesznie patrzyło się na ich mało groźne bójki.
— No dobra, wystarczy już. — wymamrotała Mikasa, podwijając rękawy swojej kurtki wraz z koszulą. Westchnęła głośniej i ruszyła w ich kierunku, a wraz z nią zmieszany całą tą sytuacją Connie oraz Armin.
— Chłopaki! — krzyknął Connie, dochodząc do szarpiącego się Jean'a.
— Eh... z nimi jak z dziećmi...— wymamrotała dojadająca resztki zupy Sash'a, która wraz z Kastner tylko przyglądała się temu całemu przedstawieniu.
Jeager został dość łatwo odciągnięty przez młodą Ackerman, gdyż ta sprawnie przerzuciła go sobie przez ramię, co tylko świadczyło o jej wysokiej sile fizycznej. Brunet wiercił się na jej plecach, uderzając ją nie raz, jednak ta nic sobie z tego nie robiąc, po prostu wyprowadziła go z pomieszczenia, znikając za drzwiami.
— Ej, Mikasa! Zostaw mnie! Nie skończyłem jeszcze! — dało się jeszcze usłyszeć za drzwiami jego głośne wołania.
— Żeby ratowała cię dziewczyna. Staczasz się Jeager! — krzyknął za nim Jean, jednak ten już nie miał szans go usłyszeć. Zwiadowca tylko nerwowo prychnął.
Kiedy tylko trochę się uspokoił, trzymający go Armin oraz Connie, postanowili puścić go wolno i wrócić z powrotem do pryczy, przy której siedziała wciąż Braus, kompletnie nie przejmując się tym co się tutaj przed chwilą wydarzyło. Jakby cała ta wroga atmosfera w jednej chwili zniknęła, a w sercach zapanował nareszcie jakiś urywek spokoju. Wszyscy byli na swoim miejscu.
— Dobre to było. Ciekawe, która z kucharek to przyniosła i czy mają tego więcej... — rozmarzyła się Sash'a, nie zwracając uwagi na nic, poza trzymaną przed sobą miską.
Wywar mięsny, który został przygotowany dla Niny oraz jego resztki, które z wielką chęcią pochłonęła miłośniczka ziemniaków był wyjątkowy. Nie smakował jak ten ze stołówki, choć tak w zasadzie pochodził właśnie stamtąd. Był bowiem przygotowywany nie przez rozgadane kucharki zatrudnione przez korpus, ale przez potrzebę troski Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości. Nikt poza nim samym oraz podejrzewającą go o to Niną, nie miał prawa tego wiedzieć.
— Jakże by miało nie być skoro tą zupę zrobił... — słowa same wyrwały się z ust Kastner, jednak w momencie gdy miała je dokończyć serce szybciej zabiło, a ona zorientowała się co prawie wyszło z jej ust. Nie mogła im powiedzieć.
Oddech automatycznie przyśpieszył, a wzrok kobiety próbował uciec od ciekawskiego spojrzenia Braus, która rzadko kiedy interesowała się czymś więcej poza jedzeniem. Dochodziła też uwaga innych, którzy w najgorszym momencie postanowili znowu podejść do jej pryczy. Ucisk w trzewiach z każdą chwilą się powiększał, przyprawiając brunetkę o mdłości. Miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje to co zjadła. Wstydziła się.
To nie tak, że nie chciała powiedzieć im o tym co jest pomiędzy nią a Kapitanem. Tą dziwną chemią oraz napięciem kiedy tylko są obok siebie. Po prostu nie czuła się na tyle odważna by to zrobić. W przypadku Hanji było jej łatwiej. Zoe sama wszystkiego się domyśliła, a wręcz pomogła jej zrozumieć te uczucia oraz nazwać je po imieniu. Dała jej książki, dbała o nią i prowokowała sytuacje jak największego kontaktu z Ackerman'em. Ale oni nie byli jak ona.
Owszem Nina kochała ich całym sercem. Byli dla niej naprawdę ważni i sprawiali, że jej dzień rozświetlał się, zastępując przygnębienie, szczęściem. To że jednak wierzyli w jej siłę, niezachwianą wolę oraz pewnego rodzaju wyrachowanie, sprawiało, że trudno jej było o tym mówić. Szczególnie w momencie, gdy czuła, że to "coś" pomiędzy nią a Levi'em właśnie zostało przez niego odtrącone.
— Zrobił, kto? — nie ustępowała brunetka.
Odstawiła miskę wraz z wystającą z niej łyżką na parapecie i usadowiła się wygodniej na drewnianym krześle. Z każdą chwilą ciszy zaczynała coraz to bardziej zbliżać się do zwiadowczyni, podczas gdy ta wciąż starannie próbowała unikać jej spojrzenia. Dziewczyna była jednak na tyle nieustępliwa, że Kastner zmuszona była odwrócić głowę w przeciwną stronę. Nie dość, że na samą myśl o tym jak ta rozmowa mogłaby się potoczyć, już robiło jej się niedobrze, to jeszcze ten niewidzialny napór. Przełknęła głośniej ślinę, a jej mięśnie napięły się, co poskutkowało również i ostrzejszym niż zwykle wyrazem twarzy.
— Nie, nikt ważny. — wymamrotała, próbując się zakryć zabandażowanymi rękami, co poskutkowało tylko większym pieczeniem i bólem. Z ust kobiety wyrwało się prychnięcie.
— Chyba lepiej jej o to nie pytać. — stwierdził Springer oceniając powierzchownie sytuację.
Reszta tylko mu przytaknęła. Wstyd jednak wciąż nie ustępował. W dalszym ciągu był odczuwalny i w dodatku teraz nie tylko u samej Kastner. Retrospekcje potrafiły być naprawdę irytujące, gdy uderzały człowieka w najmniej odpowiednich momentach.
— A właśnie... — zaczął Jean, zerkając kątem oka na Armina — jesteśmy tutaj jeszcze, by zaprosić cię na wspólne ognisko z okazji wiosennego przesilenia. — zaśmiał się nerwowo, zaciskając dłonie.
Uśmiechy towarzyszy korzystnie zachęcały do przyjęcia oferty, jednak ciało odmawiało ruchowo czegoś podobnego. Jak miałaby siedzieć z nimi razem przy ognisku, śmiać się i rozmawiać, gdy tak naprawdę nawet nie miała pewności, że może utrzymać się na własnych nogach. Jak miałaby dotrzeć na miejsce o własnych siłach, nie kompromitując się przy tym? Czy w takim wypadku nie lepiej jej było odmówić? Nie, nie byłaby sobą gdyby poddała się tak łatwo.
— Nie wiem, czy dam radę bawić się z tymi obrażeniami... — zastanawiała się na głos, obnażając tym samym swoje wątpliwości.
Zadziałało to jak element napędowy, do pozytywnego przedstawiania całego pomysłu, który tak na prawdę był jedynie czymś spontanicznym, wymyślonym na stołówce, podczas przekomarzania się z Ymir oraz Historią. Wszyscy w Skrzydle Szpitalnym znacząco się ożywili.
— Spokojnie. To przyjacielskie ognisko. — ciepło uspokajał brunetkę Armin, stojący zaraz obok wyższego od niego Kristein'a.
— Tylko my i pełnia księżyca, bez tych tłumów. — zachęcał Connie, który starał się zabrzmieć jak najbardziej elokwentnie w tej sytuacji.
— Sasha załatwi nam mięso, więc opłaca się. — dopowiedział Jean, starając się jeszcze bardziej podkręcić wyobraźnie.
— Ej, dlaczego to znowu ja mam ryzykować? — obudziła się zapatrzona w Kastner, brunetka, która gdy tylko temat zszedł na jedzenie, znowu pogrążyła się w swoim świecie racjonalności.
— Chociaż, dla mięsa... — wymamrotała, odchylając się lekko do tyłu na krześle.
— Chcemy tylko spędzić z tobą czas. Pomożemy ci nawet dojść na miejsce. — ciągnął dalej Arlert.
Widać było jak bardzo zależało im na jej obecności. Ostatnie ognisko jakie miało miejsce, odbyło się dość dawno, a nawet tak, że same wspomnienia z tamtego okresu wydawały się dość niewyraźne. Może i wtedy było bardziej hucznie, a każdy rozpełzł się po większym obszarze nie trzymając się tak naprawdę razem, jednak z jakiegoś powodu miło kojarzył jej się tamten wieczór.
Nina uśmiechnęła się do siebie, wracając wspomnieniami do organizacji tego i chaosie, który tylko ona w tamtym momencie była w stanie ogarnąć. O tym jak wspaniale czuła się, gdy ludzie którzy byli tutaj dłużej od niej samej, słuchali jej poleceń z największą dokładnością, a dzięki wspólnej pracy, udało się wszystko zorganizować. Z pewnością mogła stwierdzić, że to nie do końca same ognisko jej się podobało, a przygotowania do niego. Chciała to powtórzyć, nawet jeżeli zmuszona byłaby się tylko przyglądać.
— Chyba nie wypada mi odmówić. — stwierdziła ostatecznie, posyłając w kierunku rozpromienionych twarzy swoich przyjaciół, kolejny piękny uśmiech tego dnia.
— Jej! Będzie wspólne szamanko! — krzyknęła Braus, podrywając się przez co niemal nie spowodowała wypadku.
Mało brakowało, a przez utratę równowagi zbyt daleko wychyliłaby się na krześle i nieszczęśliwie upadła. Na całe szczęście, miała jeszcze na tyle wysokie umiejętności, by wychylić się odpowiednio i wstać, nim mebel w ogóle zdążył zderzyć się z ziemią.
— Na to wygląda. — potwierdziła jeszcze raz kobieta, z lekką obawą patrząc na rumieniącą się brunetkę obok niej.
W pewnych momentach naprawdę można było pomylić jej zachowanie z wybuchami szaleństwa Hanji. Jednak z Sash'ą chociaż można było się dogadać, w przeciwieństwie do zawziętości Zoe.
— Cieszę się. — przyznał Armin, odwdzięczając się tak samo przychylnym uśmiechem.
Jean oraz Springer natomiast jedynie z uznaniem skinęli głowami i choć radość nie wylewała się z nich tak jak z innych, to widać było i poprawę humoru. Szokującym było, że też jedna odpowiedź twierdząca, potrafiła wywołać w ludziach tyle radości.
— A słuchajcie... — zaczęła Kastner nagle, gdy do głowy przyszła jej pewna myśl.
— Tak? — mruknął Kristein, choć wszyscy inni też widocznie się zainteresowali. Brunetka natomiast nerwowo przełknęła ślinę.
— Może udałoby się wam załatwić przeniesienie ze skrzydła szpitalnego do mojego gabinetu? — zasugerowała delikatnie, obdarowując ich twarze błagalnym spojrzeniem.
Można powiedzieć, że miała dość nieprzyjemnych sytuacji, które w tak krótkim okresie czasu, zdążyły ją spotkać. Oczywiście, miała świadomość tego, że jej stan nie za bardzo pozwalał jej na jakikolwiek ruch czy to po siedzibie w celu załatwienia potrzeb fizjologicznych, czy też ogólne przemieszczanie się, jednak nie chciała być dla kogoś ofiarą.
Sytuacja jak ta z Gregorem, mogła się przecież powtórzyć, a nie o to Ninie chodziło. Nie zamierzała wywoływać więcej nieporozumień pomiędzy Ackerman'em, a pozostałymi członkami jej oddziału. Od dzisiaj kierować się chciała głównie; prawdą, lojalnością oraz wzajemnym szacunkiem. Intuicję oraz wartkie działanie pozostawiała jednak na potem, by to co się wydarzyło, było jedynie błędem, na którym będzie się uczyć. Lepiej zawsze być przezornym, niż potem odbudowywać zniszczone relacje.
— Naprawdę wolałabym, leżeć teraz w swoim wygodnym łóżku, z moją czerwoną narzutą i w towarzystwie prezentów od was. — uargumentowała swoją decyzję. Reakcja jej przyjaciół była jednak odmienna od jej upodobań. Wszyscy znacząco spochmurnieli.
— Musiałabyś porozmawiać z Hanji oraz Kapitanem, gdyż to oni nalegali byś została ulokowana właśnie tutaj. — odpowiedział jej blondyn, spoglądając ukradkowo na Jean'a, który tylko w zadumie pokiwał mu głową na zgodę. Brunetce nie było to na rękę.
— Naprawdę? — spytała męczeńsko, unosząc głowę ku górze, przez co jej oczy zetknęły się z charakterystyczną barwą sufitu.
— Rozumiem. — wymamrotała, przymykając powieki.
Nie miała pojęcia, dlaczego inaczej niż zwykle, łudziła się, że nareszcie będzie mogła zrobić to co chce, bez wierzchniej kontroli wyżej postawionych. Chociaż tak naprawdę słowa Ackerman'a mogły być dla niej tylko radą, której nie musiała już słuchać, a z Zoe mogła zawsze porozmawiać. Lekki uśmiech mimo wszystko pojawił się na jej ustach. Wraz z awansem otwierały się dla niej nowe możliwości, gdzie nie była ograniczona. Cieszyło ją to w duchu. W dodatku panująca w tle cisza, wydawała jej się pomagać we względnym uporządkowaniu.
— No dobrze. W takim razie trzymaj się i zdrowiej. — odparł w pewnym momencie Connie, który jako pierwszy udał się w kierunku drzwi.
Nina ponownie posłała wdzięczne spojrzenie w ich kierunku i uśmiechnęła się. To, że pofatygowali się oni tutaj właśnie dla niej, napawało ja dziwnego rodzaju spokojem, wciąż jednak nie dając ostatecznie rozgrzeszenia. Musiała jeszcze porozmawiać z kilkoma osobami by poczuć się całkowicie "czysta".
— Zdrowia. — zażyczył jej Jean, poprawiając swoją żołnierką kurtkę.
Kiedy tylko się odwrócił, na jego plecach zamajaczyły znajome skrzydła wolności, a niewielkie zdobienia świadczyć mogły tylko o tym, że zwiadowca bardzo dbał o swoją prezencję. No proszę, kto by się spodziewał.
— Do zobaczenia na ognisku. — pożegnał się Armin, a zaraz potem ruszyła za nim również i Sasha.
Nim zdążyli jednak wyjść i zająć się swoimi sprawami, Nina ponownie zdecydowała się ich na chwilę zatrzymać. To naprawdę dziwne jak wiele pytań, niejasności oraz myśli przychodziło jej akurat w momencie kiedy cała konwersacja miała się już skończyć, a znajome twarze zniknąć za drzwiami do czasu następnego spotkania.
— Czekajcie jeszcze momencik. — zawołała starając się w jak najmniejszym stopniu podnosić swój i tak już chropowaty z natury głos.
— Tak? — spytał Jean, odwracając się do niej profilem.
— Czy ktoś z was mógłby zabrać tą miskę do stołówki i ją umyć? — spytała, wskazując głową na parapet gdzie rzeczywiście stała, pozostawiona przez Braus, porcelana.
Dla innych co prawda zostawienie jej tutaj i poczekanie aż pielęgniarka wypełni swoje zadanie, wcale nie wydawało się jakoś specjalnie straszne. Oni wciąż mogli żyć w błogiej nieświadomości chwili, nie wiedząc, że ten kto przyniósł tą zupę z całą pewnością, najchętniej by ich za to ukarał. Nina jednak wiedziała, że Levi nie będzie tolerował czegoś takiego, jeżeli ona rzekomo nie może się ruszać. Kastner wolała tym razem nie denerwować czarnowłosego. Już dość miała przez niego zmartwień.
— Ja to zrobię! — zgłosiła się Sash'a, której ręka automatycznie wystrzeliła ku górze.
Całkiem szybko podeszła z powrotem do pryczy oraz omijając krzesło, uważając przy tym by się nie potknąć, zgarnęła miskę wraz z miską z parapetu. Posłała ukradkowe spojrzenie przyjaciółce, a gdy tylko brąz jej tęczówek skrzyżował się z błękitem, ich kąciki ust natychmiast uniosły się ku górze.
— Dzięki, Sasha. — odpowiedziała ciepło brunetce, w czasie gdy ona bezpiecznie przechodziła obok krzesła.
— Nie ma sprawy. Przy okazji na stołówce wrzucę sobie coś na ruszt. — wyszczerzyła się Braus, zmierzając w kierunku wyjścia.
W progu już stał Jean, a Springer natomiast przytrzymywał drzwi w taki sposób, by Sashy łatwiej było wyjść, Armina natomiast już z nimi nie było. Poszedł zapewne za tamtą dwójką, z którą zwykle się trzymał. Przyjaciele po raz ostatni posłali w jej kierunku ciepłe spojrzenie, wspierając spokojnym wyrazem twarzy oraz obietnicą spotkania.
— No cóż, to pa.
— Pa.
— Do zobaczenia.
Mówili jednocześnie, więc zlało się to w jedną masę, która była jednak zrozumiała dla Kastner. Popatrzyli jeszcze po sobie, po czym odwrócili się i wyszli, nie czekając nawet na odpowiedź kobiety. Wydarzyło się tak ze względu na późną już porę, gdyż nawet nie zauważyli, że podwieczorek miał być wydawany już za chwilę, więc wszyscy musieli się pospieszyć by w ogóle na niego zdążyć.
Czas spędzany w miłym towarzystwie zawsze wydaje się uciekać zbyt szybko, a gdy nareszcie uda nam się go pochwycić, to okaże się, że już się skończył.
— Dziękuję wam za odwiedziny. — wyszeptała brunetka, powoli opadając na poduszkę.
Przymknęła oczy i uśmiechnęła się do siebie. Mimo problemów i wcześniejszego smutku, jedna wizyta oraz rozmowa, potrafiła bowiem sprawić, że teraz bez problemu mogła zasnąć w spokoju. Jej wyostrzone rysy twarzy nabrały łagodności, a oddech unormował się. Towarzysze pomogli jej poradzić sobie z tym wszystkim.
Nim całkowicie jednak zatraciła się w zbliżających się marzeniach sennych, w głowie wciąż miała wrażenie, że dudni jej to wielkie znaczeniowo słowo, które wypowiedziała w kierunku najważniejszej dla siebie osoby w tym wielkim i okrutnym świecie.
Levi,
Te amo.
cdn.
*Te amo. — (łac. Kocham cię.)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top