#13
"Ten, kto skacze do nieba, może upaść, to prawda. Ale może też poszybować w górę." — Lauren Oliver —"Delirium".
Spokój. Potrafił czasami dać tak wielką ulgę, której wręcz nie można było opisać. Dawał satysfakcję i bez przejmowania się pozwalał na bycie po prostu sobą. Zamykał bramy niepokoju, koił duszę, usidlając we właściwych, mniej przytłaczających emocjach oraz po prostu uskrzydlał.
Rzadko kiedy można było wyrazić go prosto, ponieważ dla kogoś innego mógł być zupełnie czymś innym. Niedokończone sprawy potrafiły męczyć umysł, a ich zamknięcie stanowiło klucz do ucieczki. Podobnie było w przypadku dręczenia, czy innych problemów. Każdy musiał dążyć do swojego spokoju osobiście, odnajdując coś co pozwoli mu osiągnąć go na dłużej.
Choć fizycznie można było odczuwać cierpienie i ból, tak w psychice pozostawała kojąca pustka. Tak samo jak i serce pompowało miarowo każdy litr krwi, a pierś rytmicznie unosiła się ku górze. Nareszcie czuć było, że się żyje. Umysłu nie nawiedzały koszmary, a stan bezczynności po raz pierwszy od dłuższego czasu stał się czymś naprawdę przyjemnym.
Czułam się spełniona. Nie wiedziałam czy ta ciemność, którą widzę oraz ciepło, które odczuwałam było oznaką tego, że jestem w niebie, ale lekkość duchowa dawała mi właśnie takie wrażenie. Czy wciąż byłam człowiekiem? A może po tym coś nareszcie się zmieniło i stałam się tym, kim naprawdę od zawsze byłam? Diabłem? A może kimś więcej? Nie miałam pojęcia. To wszystko było zbyt skomplikowane. W tej chwili pewne było jedynie to, że byłam i to też cieszyło mnie bardziej niż wszystko inne.
Dłonie promieniowały bólem od śródręcza aż po łopatki, podobnie zresztą jak biodro i kolano. Rany wojenne pozostawiały po sobie znamiona na dłużej, co dało się jednak wytrzymać. Wszystko wydawało się w tym momencie mało ważne, ponieważ jego już nie było. Chris Bowman zniknął z tego świata, sprawiając, że całe zło którego doświadczałam przestało się liczyć.
Nie mógł zrobić już ani mnie, ani moim najbliższym. Jego dłoń nie dosięgnie nikogo więcej i to sprawia, że nawet konsekwencje oraz poświęcenie z mojej strony, choć mogły mnie cholernie boleć, nie wywoływały cierpienia. Te rany były dowodem na to, że jego śmierć nie była tylko pięknym snem. To wydarzyło się naprawdę. Odszedł.
Do moich nozdrzy wdarła się słodka woń kwiatów wiśni, co świadczyło o tym, że te piękne drzewo na polanie, zaczęło już kwitnąć, a mocniejszy powiew wiatru, utwierdził mnie w tym, iż musiałam leżeć przy uchylonym oknie. Przyjemny chłód smagał moje policzki, a płuca napełniały się w całości, sprawiając że oddychałam pełną piersią. Już dawno nie czułam się tak wspaniale.
Powoli uchyliłam powieki, zderzając się z białą powierzchnią sufitu, który widziałam już zbyt wiele razy, bym nie była w stanie rozpoznać charakterystycznych prześwitów oraz pożółknięć. Uśmiech sam aż cisnął mi się na usta, a przyjemne mrowienie rozeszło się po ciele. Byłam w siedzibie. Byłam w domu.
Nareszcie wróciłam do miejsca, które obecnie wywoływało we mnie więcej emocji, niż stary gmach rodzinny. Do miejsca, w którym mieszkały osoby na których mi zależało. Do miejsca, gdzie swój pokój miał Levi, Hanji, Erwin i inni. Do miejsca, gdzie swój kąt miałam również i ja. I ponad wszystko cieszyłam się tym, że tutaj jestem. Wszystkich miałam na wyciągnięcie ręki. W każdej chwili mogłam ich znaleźć i z nimi porozmawiać. W każdej chwili mogłam się do nich przytulić.
Nie miałam pojęcia co sprawiło, że stałam się tak bardzo emocjonalna i kiedy się to stało. Wzruszenie, które teraz odczuwałam, wywoływało łzy szczęścia, które swobodnie zaczęły spływać po moich policzkach.
Zawsze skrycie ukrywałam się z tym co czuje, by nikt nie zobaczył jak słaba jestem i jak miało kontroli mam nad sobą. W Podziemiach uważało się to za coś, co czyniło cię kimś podrzędnym. Tam tylko ci silni mogli przetrwać, a oni nigdy nie zdradzali co w danej chwili myślą czy czują. Zagadkowość ich opisywała i reprezentowała. Stawali się czystą siłą, przez co momentami nie wydawali się być ludźmi, a jedynie maszynami.
Próbowałam się od nich tego nauczyć i bardzo często grałam kogoś kim nigdy nie mogłam się stać. Nawet w początkowym okresie, kiedy w korpusie byłam "świeża", rzadko okazywałam to co tak naprawdę czułam. Praktycznie się nie uśmiechałam — o ile w ogóle to robiłam — a kiedy ktoś próbował do mnie dotrzeć, zachowywałam się agresywnie oraz ordynarnie, byle tylko zostawiono mnie w spokoju. Przypominałam w pewnym sensie samego Ackerman'a, który widocznie już zbyt długo stosował się do tej taktyki. Stała się ona jego tarczą ochronną przed ludźmi i relacjami, której tak zawzięcie starałam się go pozbawić.
Teraz jednak czułam, że nie ma w tym nic złego. Człowiek był tylko człowiekiem i równocześnie aż nim. To że uśmiechał się, płakał i złościł, świadczyło tylko o tym, że rzeczywiście człowiekiem jest. Nadawało mu to duszę i zbliżało do innych. Uspołeczniało. Można było się wzajemnie z kimś zrozumieć i wesprzeć. Większość sytuacji stawała się prostsza. Żyło się łatwiej.
Społeczeństwo dawało nam oparcie, plecy i to ono stawało się dużo mocniejszą tarczą przed problemami, które pojawiały nam się na drodze. Samotnie byliśmy jedynie przezroczystą szybą, przez którą dostrzec można było naszą samotność, a razem tworzyliśmy solidny, stawiany mur, prawie tak samo silny jak ten, który otaczał tę krainę, broniąc przez tytanami. Z ludźmi kroczącymi tą samą ścieżką co nasza, z osobami patrzącymi w tym samym kierunku, widok oraz trasa stawała się mniej nieznośna, a wręcz piękna. Zyskiwaliśmy możność marzeń i wspomnień, o których warto było potem pamiętać.
W jednym momencie jednak kłujący ból przeszył moją prawą dłoń bardziej niż wcześniej, a ja w dość nieprzyjemny sposób zostałam wyrwana z kojącej duszę ciszy oraz rozmyślań. Skrzywiłam się, automatycznie, chcąc podnieść się do siadu, jednak gdy tylko naturalnie położyłam drugą z dłoni na pryczy, prawie podskoczyłam. Tamta ręka bolała mnie tak samo jak pierwsza, o ile nawet nie bardziej. Przez co teraz niemal nie krzyknęłam, zaskoczona nagłym rwaniem. I cały czar tego piękna sytuacji prysł.
— Co ty robisz, idiotko?! — nagły głos z prawej zmusił mnie do przekręcenia głowy na poduszce, a kiedy tylko to zrobiłam od razu zrobiło mi się wstyd.
Na postawionym obok krześle z nogą założoną na nogę, siedział w charakterystyczny sposób jedyny mężczyzna, który był w stanie skarcić mnie w najbardziej okrutny sposób, jednocześnie dobrze wiedząc, że tylko jego słowa w jakkolwiek do mnie trafią. Pochylał się lekko do przodu, mierząc mnie swoimi kobaltowymi oczyma z tym samym obojętnym wyrazem twarzy co zwykle. Sińce pod oczami go nie odstępowały, a na parapecie przelotnie dostrzec zdążyłam jeszcze filiżankę, z której zwykł pijać herbatę. Musiał spędzić tutaj sporo czasu, gdyż na jego twarzy pojawił się ledwo dostrzegalny zarost, który choć nie pasował całkowicie do jego pedantycznej osobowości, to i tak dodawał mu tylko uroku. Tak właściwie, to przez ile czasu spałam?
— Mniejsza. — mruknął, puszczając mój nadgarstek, na co szybciej tylko zamrugałam.
Na myśl, że przez ten cały czas mógł siedzieć tutaj trzymając mnie za rękę, zrobiło mi się gorąco. Nie do wiary, że byłam na tyle zaskoczona że tu jest, iż nawet nie zauważyłam, że nawiązał ze mną kontakt cielesny. Widocznie melancholia w jaką wpadłam, bardzo dobrze zamaskowała jego obecność.
— Mamy do pogadania. — tak jak miał to w zwyczaju, od razu przeszedł do rzeczy.
Czarne kosmyki wpadały mu do oczu, a prawa ręka wciąż tkwiła w temblaku przewieszonym przez jego szyję. Miał na sobie mundur bez pasów, a na nogach te same żołnierskie buty co zawsze. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo brakowało mi go u swojego boku.
Na jego słowa spoważniałam jednak. Nie było czasu na ekscytowanie się całą jego osobą oraz na to, że bardziej niż zwykle zdecydował się zwrócić na mnie uwagę. Zapewne taki dostał rozkaz od Smith'a i musiał wypytać się o każdy szczegół związany z moją nieobecnością.
Moje działania były jednak niezgodne z prawem. Zabiłam ludzi, mogli być niewinni, zabiłam jednego z nas na oczach wszystkich. Nawet jeżeli był zdrajcą to oni o tym nie wiedzieli. Co jeżeli Levi, przyszedł tutaj, żeby powiedzieć mi o tym, że zostałam wydalona z korpusu, a moim dalszym losem zajmie się Żandarmeria? Przełknęłam nerwowo ślinę. On nie jest taki. Pomógłby mi.
— Tak. — mruknęłam w jego kierunku, dopiero w tym momencie dostrzegając jak bardzo zaschło mi w gardle.
Mój głos był cichy i chropowaty, a przez to stawał się nie do zniesienia. Naprawdę musiałam długo być nieprzytomna.
Odkaszlnęłam odruchowo, czując jak łzy w większym stopniu napływają mi do oczu, przez co zmuszona byłam również szybciej mrugać. Czarnowłosy wydawał się zorientować o co mi chodzi i z głośnym westchnięciem poprawił się na krześle. Usiadł w lekkim rozkroku, sięgając zdrową ręką po białą filiżankę, po czym bardziej pochylił się nade mną.
— Pij. — nakazał, wystawiając w moim kierunku dłoń.
Z zaskoczeniem zderzyłam się z jego oczekującym spojrzeniem, przez co znajome dreszcze pojawiły się na moim ciele, przebiegając od lędźwi aż do szyi po kręgosłupie. Na policzkach natomiast pojawiło się znajome ciepło. Zawsze mogłam zwalić to na gorączkę.
Tym razem nie byłam już tak nieostrożna jak parę chwil wcześniej i podciągnęłam się do góry jedynie za pomocą siły mięśni brzucha. To też jednak nie obyło się bez mojego grymasu na twarzy, gdyż siadając w ten sposób, dopuszczałam się naruszenia rany powyżej biodra. Ostatecznie jednak, stabilnie usiadłam, lekko się kiwając, gdyż przez zbyt szybki ruch lekko kręciło mi się w głowie. No cóż, nie można było mieć wszystkiego.
Nie czekając jednak dłużej oraz nie chcąc bardziej denerwować czarnowłosego, wyciągnęłam dłonie w kierunku trzymanej przez niego filiżanki, na co tylko znacząco się odsunął prychając. Zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc o co może mu chodzić. Spojrzałam na niego zdezorientowanym wzrokiem. O dziwo nie wydawał się bardziej zirytowany niż zwykle, a rzec bym mogła, że wzrok miał nawet bardziej rozbawiony. Czy ja coś przegapiłam?
— O co chodzi? — wychrypiałam, w dalszym ciągu nie do końca rozumiejąc jego zachowanie.
Najpierw podaje mi coś do picia, a potem nim zdążę to od niego wziąć, to mi to zabiera? Nie daje się dziecku cukierka potem, zjadając go na jego oczach.
— Chyba jesteś głupia, jeżeli myślisz, że dam ci w poranione ręce filiżankę z gorącą herbatą. — fuknął poważnie, marszcząc brwi.
Głos jak zwykle miał niski i wyjątkowo przez to miły dla ucha, jednak to jak się zachowywał ani trochę się nie zmieniało. Wciąż nie przebierał w ładnych słówkach i mówił to co pierwsze przyszło mu na myśl. Nigdy nie był typem osoby, która w jakikolwiek sposób przejmowała się opinią innych, czy włażeniem im do tyłka, tylko żeby się przypodobać. Nie obchodziło ich zdanie innych, a jedynie osobisty spokój. To był mój Levi.
— Co więc proponujesz? — wyszeptałam, posyłając w jego kierunku drobny uśmiech.
W końcu nawet jeśli mnie obraził, miał na uwadze tylko moje bezpieczeństwo. Ponadto musiałam się z nim zgodzić. Istniała możliwość, że nie zdołam utrzymać ciepłego naparu i tylko się nim obleję.
Spojrzałam krótko na moje ręce i dostrzegłam dwie zabandażowane "kulki", które szczelnie owinięte zostały wokół dłoni w taki sposób, by nie wdarło się do nich zakażenie. Nie mogłam przez to stwierdzić w jak dużym stopniu zostały poranione. Jedyną wskazówką było tylko to, że gdy próbowałam nimi poruszyć, czułam jakby ktoś przypalał mi w tamtym miejscu skórę.
— Pochyl się. — rozkazał, mówiąc nieco głośniej.
Ta informacja dotarła do mnie jednak dużo wolniej niż powinna. Wciąż za każdym razem gdy tylko z nim rozmawiałam, traktował mnie tak, jakbym była jedynie jego podwładną. Możliwe, że się do tego przyzwyczaił, a ja i tak zgadzałam się na jego pomysły, jednak to nie zmieniało faktu, że ja nie byłam już zwykłą kadetką. Staliśmy na równi w stopniach wojskowych i chciałam by o tym pamiętał. Nie musiał się już zobowiązywać do tego, by traktować mnie tylko jako kogoś "gorszego" i zależnego całkowicie od niego. Trzeba będzie mu to przypomnieć.
Tym razem jednak jego cierpliwość została chyba nadwyrężona, bo sam wstał z głośniejszym westchnięciem, bardziej zbliżając się do pryczy na której siedziałam. Patrzył na mnie z góry w lewej dłoni, charakterystycznie trzymając porcelanę z naparem i nad czymś się zastanawiał. Uniosłam brew w oczekiwaniu na to co zamierza zrobić, jednak on tylko prychnął, przybierając swój nieodgadniony wyraz twarzy.
Niespodziewanie usiadł obok mnie, nie kłopocząc się nawet odsuwaniem cienkiego przykrycia, które służyło mi za kołdrę, przez co był teraz na równi ze mną, po czym gdy tylko zauważył, że nie spuszczam z niego spojrzenia, przekręcił swoimi oczami. Coś skręciło mi się w kiszkach, gdy tylko zorientowałam się jak blisko mnie siedzi. Zrobiło się gorąco.
— Otwórz buzie. — nakazał, unosząc filiżankę z herbatą na wysokość moich ust.
W tym momencie miałam wrażenie, jakbym zaraz miała zapaść się pod ziemię. Zwracał się do mnie zupełnie jak do dziecka, co było wyjątkowo w tej chwili upokarzające. Wiedziałam, że ma rację i w inny sposób tego nie obejdziemy, jednak sam fakt, że to on był tym, który musiał mi pomagać, był bardzo zawstydzający.
Gdyby coś takiego robiłaby pielęgniarka, nie miałabym z tym żadnego problemu, jednak jeżeli chodziło o Levi'a, to był to o wiele cięższy kawałek chleba do zgryzienia. Charakterystyczny zapach wody kolońskiej z nutką cytrusów za bardzo mnie otumaniał i nie pozwalał sobie wmówić, że jest to coś normalnego. Za bardzo wyolbrzymiałam tą sytuację w swojej głowie, przez co mogłam skupić się teraz tylko na szybszym biciu swojego serca. Pieprzone uczucia.
Z odczuwalnym w kiszkach dyskomfortem uchyliłam jednak usta, a on nie przejmując się niczym więcej, w podobny sposób jak sam pija herbatę, przechylił filiżankę, przez co teraz jego chłodna dłoń stykała się bezpośrednio z moim nosem, oddziałując na mnie tak jakbym coś brała. Musiałam się opanować.
Gorzka ciecz spotkała się z moim językiem, a przyjemny, letni napar dostał moją aprobatę. Herbata nie była ani za zimna ani za gorąca, przez co nie było możliwości bym mogła się nią poparzyć. Wyglądało to tak jakby Ackerman specjalnie zadbał o jej odpowiednią temperaturę, wyjątkowo ze względu na mnie.
Zasuszone gardło w pierwszym momencie dziwnie mnie zakuło, jednak zaraz potem charakterystyczna flegma pojawiła się na języku, a ciepło wydawało się rozgrzać zastałe struny głosowe. Wyżej podniosłam głowę, by duszkiem dopić resztki ciemnej cieczy, po czym powoli ją opuściłam.
W tamtym też momencie czarnowłosy, zdecydował się zabrać dłoń wraz z filiżanką, a ja tylko powoli oblizałam popękane usta. Charakterystyczny posmak wciąż jednak pozostawał na języku, co wywołało grymas na mojej twarzy. Lubiłam herbatę bez cukru, jednak w tym momencie najchętniej wypiłabym coś dużo słodszego niż to.
Kobaltowe spojrzenie wydawało się utknąć gdzieś w jednym punkcie przez chwilę, a ja dostrzegając to uniosłam bez kontroli jeden kącik ust ku górze, pozwalając sobie na krzywy uśmiech. Po raz pierwszy doświadczałam czegoś takiego w jego towarzystwie. Levi wydawał się stracić czujność, tak jak ja zwykłam to robić i całkowicie zatracił się w swoich myślach. Dobrze było wiedzieć, że może nie tylko mnie dręczyły zagadki myśli.
— Dzięki. — mruknęłam już normalniejszym tonem.
Po moich słowach wydawał się nagle ocknąć, o czym świadczył jego ruch głowy. Wstał z powrotem z mojej pryczy, wracając do siedzenia na stojącym obok krześle. Porcelanę, w której chwilę temu znajdowała się herbata, postawił na stoliku, a sam skupił się znowu na mojej twarzy.
Gdy tylko jednak dostrzegł na sobie mój wzrok zrobił coś czego nigdy bym się nie spodziewała. Oddech chwilowo ustał mi w piersi, a dreszcze znowu przeszły moje ciało. Aż dziwne, że tak krótko po powrocie do siedziby mogę doświadczać takich rzeczy w jego towarzystwie. Czy on właśnie uciekł spojrzeniem gdzieś na bok, bo się speszył? A może to tylko mi się wydawało? Nie, to niemożliwe.
— Jak się czujesz? — spytał, wprawiając mnie tym w kolejną falę zaskoczenia.
Zawsze zaczynał od rzeczy ważnych i istotnych, a moje samopoczucie — zresztą nie tylko też moje — odwlekał na dalszy plan, chcąc skupić się na priorytetach związanych ze sprawami wojska. Tym razem było całkowicie odwrotnie, a on w przeciwieństwie do swoich przyzwyczajeń, najpierw przejął się moim stanem zdrowia. Może ten temat był łatwiejszy, niż to co chciał powiedzieć mi potem? Drań dodatkowo mnie tylko stresuje.
— Zawsze mogło być lepiej. — odparłam zgodnie z prawdą, czując się naprawdę miło.
Rzadko ktoś w ogóle pytał o coś związanego ze mną, dopóki to ja sama nie zdecydowałam mu się czegoś wyznać. To, że się tym interesował, nawet jeżeli wiedziałam, iż należało spytać ze względu na sytuację, napawało mnie nadzieją. Nie wiem co się tutaj wydarzyło kiedy mnie nie było, ale cieszy mnie jego mała zmiana. Wciąż w końcu jest sobą.
— Ile spałam? — spytałam, obracając głowę w stronę okna.
Zmrużyłam oczy, w momencie gdy zbyt jasne promyki słońca dostały się do moich tęczówek, powodując chwilowe oślepienie, jednak jednocześnie uśmiechnęłam się do siebie, czując ciepło od nich bijące. Na dworze była taka ładna pogoda. Chciałabym wyjść, choć teraz to pewnie niemożliwe.
— Dwa dni. — krótka i zdawkowa odpowiedź padła z jego ust od razu. Lekko uchyliłam usta, dziwiąc się jak mało czasu potrzebowałam na zregenerowanie energii. Krótko jak na mnie.
Po tych słowach zapadła jednak chwilowa cisza, a pomiędzy nami dało wyczuć się znowu to znajome napięcie, które momentami stawało się naprawdę nie do zniesienia. Człowiek chciał coś zrobić, ale jednocześnie bał się reakcji drugiej osoby, pozostając ostatecznie w bezruchu. Rozmyślał nad tym co mogłoby się stać, gdyby odważył się coś wyznać, ale również obawiał się bolesnych wiadomości.
Tym razem czułam jednak coś innego, niż jedynie zawstydzenie wymieszane z niepewnością. Po tym wszystkim co wydarzyło się w stolicy, wydawały się zniknąć wszystkie moje bariery. Spotkało mnie już tak wiele zła, tak dużo cierpienia i nieprzeciętnych sytuacji, że chyba już nie miałam się czego bać. W tej chwili chciałam jedynie dbać o moich towarzyszy oraz bliskich. Chciałam dbać o Levi'a oraz to nasze "coś" co mieliśmy. Chciałam walczyć.
— Co się tam wydarzyło? — wydusił w końcu, bardziej pochylając się na krześle, co wywołało ciche skrzypnięcie desek pod jego ciężarem.
Dziwna lekkość, jaka mi towarzyszyła wydawała się w tym momencie na chwilę zniknąć. To wszystko działo się tak szybko, że wydawało się zaledwie mrugnięciem oka. Życie straciło tak wiele osób. Ciężko jest to wspominać, ponieważ wydaje się to być zaledwie krótkim i złym odłamkiem czasu. Nie chciałam do tego wracać, przynajmniej nie tak szybko. Pogoda była zbyt urokliwa, by mówić o tak krwawych rzeczach. To zrozumiałe, że czarnowłosy miał wątpliwości oraz pytania. Ja również byłam ciekawa wielu rzeczy. Mogliśmy sobie wzajemnie pomóc. Wyrzuć to z siebie.
— Od czego by zacząć... — zastanawiałam się na głos, przymykając oczy, by pomóc sobie w ten sposób przywołać chronologicznie wydarzenia.
— Od konkretów. Na szczegóły będziemy mieli jeszcze czas. — sprecyzował, zaskakując mnie tym lekko.
Uchyliłam lekko powieki, przez całkowity przypadek zderzając się z jego kobaltowym spojrzeniem, co było tak cholernie elektryzujące i magnetyczne, że przez moment niemal zapomniałam o czym miałam mówić. Skurcz żołądka domagającego się jedzenia, jednak szybko pomógł mi się ocknąć.
— Podczas dwóch pierwszych dni udało mi się pozyskać informacje, jak będzie wyglądać obława na mnie. Bazę straciłam z osobistych przyczyn i Gregora też opuściłam z tego powodu. — dłuższy potok słów wyszedł z moich ust, zderzając się z wyjątkowo spokojnym wzrokiem Ackerman'a. Był niczym niezmącona niczym woda. Pomagało mi to.
— Nie chciałam nikogo narażać, więc zajęłam się tym sama. — wyjaśniałam, momentami się jąkając.
— Floriana zastałam na dachu, gdy próbował strzelać do Hanji całkowicie przez przypadek. Gdyby nie miejsce, które również i ja wybrałam, to nie wiadomo co by się stało. — przedstawiłam swoją perspektywę czarnowłosemu, jednak ku mojemu zdziwieniu nie wydawał się być zaskoczony.
Wciąż słuchał tak samo uważnie, ani razu nawet nie ważąc się oderwać ode mnie wzroku, na co dreszcze ponownie pojawiły się na mojej skórze. Miło było nareszcie być przez kogoś wysłuchanym.
— I wtedy, gdy zaczynał wygrywać podczas naszej szarpaniny, ja musiałam... — zamilkłam z trudem przełykając ślinę. To wciąż mnie dręczyło.
— Rozumiem. Kontynuuj. — Levi wydawał się wiedzieć, jakie emocje mną targają.
Pośpieszył mnie zapewne tylko dlatego, żebym całkowicie nie zatraciła się w tej negatywnej emocji, a brązowe tęczówki byłego członka mojego oddziału, nie nawiedzały mnie chociaż w tym momencie. Miał całkowitą rację.
— Po tym musiałam załatwić swoje osobiste sprawy. — z lekką niepewnością spuściłam wzrok, bojąc się jego reakcji.
Musiał zdawać sobie przecież sprawę z mojej przeszłości. To co mnie spotkało w Podziemiu było ciężkie i musiałam się tego pozbyć na dobre. W pewnym sensie można powiedzieć, że nie miałam wyjścia. Obawiałam się, że będzie mnie zmuszał do odpowiedzi i nie pomyliłam się. Byłam mu winna wyjaśnienia. Byłam winna wyjaśnienia im wszystkim.
— Co zrobiłaś? — jego spokojny baryton, który choć jednocześnie tak zimny, dodawał mi w tym momencie potrzebnej otuchy. Wystarczyło, że był obok, a ja czułam że mogę zrobić wszystko.
— Zabiłam Christopher'a Bowman'a. — powiedziałam to tak cicho, że ledwie mogłam usłyszeć sama siebie.
Serce przyśpieszyło swoje tempo, a w gardle znowu wydawało mi się zaschnąć. Te słowa w moich ustach brzmiały tak strasznie obco i nieprawdopodobnie, że aż wydawało się to niemożliwe. Ja to jednak zrobiłam. Zabiłam go z zimną krwią, a w dodatku całkowicie tego nie żałowałam. Dzięki temu byłam całkowicie wolna od jego wpływów. Bezpieczna.
Największym wyzwaniem jednak okazało się nie dalsze powiedzenie czegokolwiek, ale wymowna cisza, która zapanowała pomiędzy mną a nim. Nigdy nie czułam takiej obawy przed spojrzeniem na niego. Nie wiedziałam dlaczego zamilkł. Nie miałam pojęcia, dlaczego to ja tak na reagowałam. Wszystko to jednak odpowiadało za ścianę, która zaczęła się między nami piętnować.
Nie chciałam dopuścić znowu do tego, by ktoś uważał mnie za kogoś kto nie szanuje życia innych, czy wraca do starych nawyków. Nigdy nie chciałam zabijać, zawsze zostawałam do tego zmuszana. Źle czułam się z zabieraniem komuś wszystkiego co mu pozostało, z zabieraniem bliskim ich ukochanej osoby. To nie było przecież sprawiedliwe. Musisz się odważyć.
Wzięłam głębszy dech, zagryzając swój poraniony policzek od środka, co poskutkowało tym, iż niemal nie pisnęłam. Powoli i ostrożnie unosiłam wzrok, czując jak serce w piersi zaczyna przyśpieszać swój bieg, a duszność dopada płuca. Kiedy jednak zetknęłam się z lekko uchylonymi ustami oraz wytrzeszczem oczu, coś zrozumiałam — tego Ackerman się z pewnością nie spodziewał. Znieruchomiał, wpatrując się w przeciwległą ścianę i milczał. Nie wydawał z siebie ani jednego dźwięku. Czekał. Mam kontynuować? W stresie przełknęłam ślinę. Raz kozie śmierć.
— Nim to się jednak stało, on zabił Collins'a. — spuściłam głowę w dół.
Po tym znowu zapadła cisza, która jednak dużo bardziej dręczyła duszę. To jaką radość przed chwilą odczuwałam zostało niemal zapomniane, a zmieszanie mąciło spokój. Reakcja Levi'a odbiegała od obojętnego wyrazu twarzy jakiego się spodziewałam. Wydawał się zaskoczony moją bezpośredniością, jak i uzyskanymi informacjami. Takie zawieszenie jednak w żadnym stopniu do niego nie pasowało. Spodziewałam się innej reakcji.
Zawsze dbał o ludzi tak jak tylko potrafił. Oddawał całego siebie w walce o lepsze jutro, pozwalając nazywać siebie Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości. Nie pozwalał jednak na emocje, a kiedy już to robił to nie zostawał odpowiednio potraktowany, by postrzegać to jako coś pozytywnego. Jednak czy ja w tej chwili również go nie prowokowałam swoim zachowaniem? Sama w tym momencie uciekałam od jego uczuć, spuszczając głowę i tchórzliwie milcząc. Czy to właśnie to czyniło mnie też taką samą jak inni? Nie chciałam być dla niego kimś, kto nie szanuje czegoś tak ulotnego. Tym razem to nie on miał być mi podporą, tylko ja dla niego. Musiałam się bardziej postarać.
— Rozumiem. — odparł w końcu, poprawiając swoją zdrową dłonią włosy, które zasłaniały mu pole widzenia.
Wiedziałam, że po tym wszystkim rozmowa z nim będzie wyjątkowo trudna. Odblokowywanie oraz odsłanianie się przed innymi zawsze niosło ze sobą trudność. Nigdy nie wiedziało się czy osoba, której chcesz powierzyć siebie, pewnego dnia nie wbije ci noża w plecy lub nie odejdzie. Głębsze relacje opierały się na doszczętnym zachowaniu oraz wzajemnym zrozumieniu. Rzecz w tym, że nie dało się nic zbudować na gruncie całkowicie do tego niezdolnym — na tafli wody nie dało się postawić budynku.
Dlatego choć bardzo chciałam szczerze w pełni porozmawiać z Levi'em, bez krępacji podejść i oprzeć głowę na jego ramieniu to jednocześnie wiedziałam, że mogłoby mu to sprawiać dyskomfort. Nie był bowiem osobą, która odpowiadałaby wzorcowi jakiejkolwiek postaci z książek, które udało mi się przeczytać. Pomijając jednak ten fakt, trudno w ogóle było nam nawiązać rozmowę. Żeby z nim rozmawiać trzeba było mieć wspólny temat, a to wymagało otwartości, na którą na razie z jego strony nie mogłam liczyć. Bawiliśmy się więc w utrzymywanie konwersacji na faktach z naszego życia, nie dzieląc się sferą emocjonalną.
Coś mogło się wydarzyć u każdego z osobna, jednak bazować mogliśmy tylko na spekulacjach. Każde z nas bowiem, czuło opory do wylewniejszego podzielenia się tym z tym drugim. Wielkie koło ciszy, które przerwane zostać mogło jedynie przez jedno z uwięzionych w nim osób. Ja wprowadziłam je w ruch i byłam otwarta na wszelkie propozycje. Dałam mu dużo do zrozumienia, a teraz to co z tym zrobi, zależało tylko od niego.
— A ty jak się czujesz? — zebrałam się w sobie, by na niego spojrzeć.
Nigdy nie byłam dobra w łamaniu społecznych barier — ba — nigdy nawet nie próbowałam tego robić. Zawsze to nade mną się znęcano i wydawano rozkazy. Pierwszy raz teraz to ja znajdowałam się w sytuacji, gdzie miałam jakiekolwiek zdanie oraz wybór. No może po raz drugi, biorąc pod wzgląd sytuację z Leviathan'em wtedy w wiosce. Nie zmieniało to jednak tego, że było to dla mnie niecodzienne i powodowało dziwne zakłopotanie. Przejęcie przeze mnie pałeczki samo w sobie wydawało się przecież nienormalne. Ach, dlaczego wszystko musi być takie skomplikowane?
Kobaltowe tęczówki taksowały mnie wzrokiem, ostatecznie zatrzymując się na mojej twarzy, tak jakby szukały powodu mojego zapytania, jednak kiedy nie znalazły tego czego szukały, skierowały swój kąt patrzenia w szybę pobliskiego okna. Levi zmarszczył brwi, a ja przeklinałam w duchu to jak czułam się z faktem zaczęcia z nim dłuższej konwersacji. Musiał być pewnie zmęczony, a ja go jeszcze męczyłam. To nie było sprawiedliwe. Możliwe, że czekał tutaj do momentu aż się obudzę, a ja przez rozmowę go tutaj trzymałam.
Sam jednak fakt tego, że przez dłuższy czas milczał, wpatrując się w widok za szybą, całkiem tak jakby szukał odpowiedzi był dość niepokojący. Wyglądało to tak jakby nie był co do niej pewien. Biorąc głębszy wdech, poprawiłam się na poduszce, dopiero w tym momencie też orientując się, że leżę cały czas w tych samych ubraniach, w których byłam w stolicy. Nikt mnie nie umył, nie nakarmił, a jedynie posunął się do opatrzenia mi ran. Przymknęłam oczy, próbując niżej wsunąć się pod narzutę. Zawsze kiedy byłam w swoim najgorszym wydaniu, on musiał być obok mnie i na to patrzeć. Czy chociaż raz będę mieć szansę wyglądać w jego obecności, tak jak chcę?
Leżałam tak jeszcze przez dobre kilka minut, w pokoju wciąż czując słodką woń kwiatów wiśni oraz wody kolońskiej z cytrynową nutą, które razem łączyły się ze sobą harmonijnie, tworząc zapach bezpieczeństwa. Choć nie chciało mi się spać, z zamkniętymi oczami leżałam i po prostu cieszyłam się obecnością osoby, która napawa mnie szczęściem. Nie wiedziałam czy cały czas zastanawiał się nad odpowiedzią, czy po prostu postanowił zignorować moje pytanie. Trudno. Jeżeli nie chciał ze mną rozmawiać, to wystarczyło mi jego milczenie. Ważne, że był.
Nie wiedziałam ile trwałam w takim stanie, jednak czas wydawał mi się wyjątkowo przez to dłużyć. Może odpowiedzialna była za to bezczynność, a może coś jeszcze innego, ale tak właśnie było. Nabrałam przez to wszystko ochoty na przeczytanie jakiejś intrygującej lektury i zjedzenie czegoś wybornego. Mój żołądek domagał się pożywienia tak jak jeszcze nigdy. Nie miałam pojęcia czy za chwilę ciało nie zachce sobie ze mnie zadrwić i wydać charakterystyczny odgłos kiszek, czy jednak nie, ale nie chciałam zwalać na Levi'a jeszcze przygotowywania mi posiłku. Zrobił wystarczająco dużo, a i tak sam powinien też wypoczywać nim jego ręka się nie zrośnie.
Okazało się jednak, że tym razem życie było wobec mnie dużo bardziej łaskawe. Wyróżniający się na tle ciszy odgłos szurania krzesła oraz skrzypienia desek, zmusił mnie do otworzenia oczu. Cień Ackerman'a padał na pryczę, a jego beznamiętna twarz oświetlona została przez promienie słońca wpadające przez szybę, przez co sprawiała wrażenie jeszcze bledszej. Zmarszczone brwi dalej wskazywały na to, że myśli wciąż przeskakiwały mu po głowie. Wolna z dłoni, którą dotąd trzymał za plecami, drgnęła przez moment jak gdyby chciała wykonać jakiś ruch, jednak zaraz potem ciche prychnięcie przerwało tą czynność i ostatecznie ręka pozostała jedynie luźno spuszczona przy jego boku.
— Idę zdać raport Erwinowi. Zaraz powinna przyjść do ciebie Hanji, więc nie będziesz siedzieć sama. — wyjaśnił mi, rozluźniając mięśnie twarzy, co świadczyć mogło o tym, iż powrócił do swojego typowego myślenia.
Potaknęłam mu skinieniem głowy i lekko się uśmiechnęłam. Choć zrobiło mi się przykro, że już idzie nie miałam prawa go zatrzymywać. Każdy z nas miał swoje obowiązki i powinien się ich trzymać, a to że posiadaliśmy wolne chwile, które zamiast dla siebie poświęcaliśmy dla innych, świadczyło o słabości naszego serca. Nie potrafiliśmy żyć bez najbliższych, którzy byli dla nas oparciem. Nie ważne czy miały należeć do tego grona osoby tej samej krwi, czy przypadkowo poznane — potrzebowaliśmy ich. Gdy znikali, psuł się nam humor, a gdy odchodzili na dobre — cierpieliśmy. Nic nie mogliśmy na to poradzić. Do tego zostaliśmy stworzeni. Ja też byłam taka sama.
Oczywiście, że gdybym posłuchała się swojej egoistycznej strony, zapewne zmusiłabym Levi'a do siedzenia tutaj dla własnej poprawy samopoczucia. Chciałam krzyczeć; "nie idź", "zostań", "nie opuszczaj mnie", ale po tym gdy pomyślałam jak bardzo desperackie i samolubne by to było, gryzłam się w język. Czarnowłosy w końcu nie odchodził daleko i zawsze mógł przecież wrócić. Czułam, że pomiędzy nami nie było już tak samo jak dawniej. Owszem, gdzieś we mnie wciąż tliła się obawa, że znowu może traktować mnie jak tylko swoją towarzyszkę, nawet gdy dobrze już wiedział o mojej pozycji albo najprościej mówiąc, zamknie się w swoim gabinecie i zacznie unikać. Od dręczących myśli ratowało mnie jednak poczucie jego obecności. Gdyby nie chciał mieć ze mną nic wspólnego, to nie siedziałby tutaj tyle czasu, czekając aż się wybudzę. Nawet jeżeli należało to do jego obowiązków, nie posunąłby się tak daleko, a przynajmniej ja nie przestawałam w to wierzyć. Z tym człowiekiem mogło się w końcu wydarzyć wszystko. Co za utrapienie.
— Zostań tutaj. — rozkazał mi, potęgując swój głos co sprawiło, że brzmiał o wiele poważniej.
To ewidentnie wskazywało na to że we mnie wątpił i szczerze mówiąc nie dziwiłam mu się. Po tym co się wydarzyło sama bym sobie nie ufała pod względem czynów. Dużo nawywijałam i potrzebowałam czasu, by udowodnić innym, że zrobiłam to nie dla byle błahostki, a dla wyższego celu. Głośniej przełknęłam ślinę, po czym zwilżyłam usta językiem.
Levi odwrócił się do mnie plecami i zaczął powoli odchodzić w kierunku drzwi, które znajdowały się na wprost mojej pryczy przez co miałam idealny wgląd na to, kogo przywieje do skrzydła szpitalnego. W tamtym momencie też coś sobie przypomniałam. Adrenalina znowu pojawiła się w organizmie, a charakterystyczny ścisk w brzuchu do którego w obecności Ackerman'a, zaczynałam się już przyzwyczajać powodował mdłości. Ten drań nie odpowiedział na moje pytanie.
— Levi! — odkaszlnęłam głośniej, na tyle by mnie usłyszał.
Od razu niemal zatrzymał się w miejscu i obrócił do mnie profilem, spoglądając na mnie z ukosa w dość sporej odległości. Wiedziałam jednak, że widzi wszystko tak samo dobrze, jakby stanął do mnie frontalnie. Nie raz doświadczyłam jak w moim towarzystwie korzystał ze swojego doskonałego wzroku. Przyznam, że gdy znowu jego uwaga skupiła się na mnie, chwilowo mnie zmroziło. Ta świadomość, wciąż była zbyt powalająca.
— Czego? — mruknął, wyraźnie mnie pośpieszając. Wzięłam głębszy wdech by się uspokoić. Niepotrzebnie go może jednak zaczepiałam.
— Nie odpowiedziałeś. Jak się czujesz? — powtórzyłam się, tocząc ze sobą wewnętrzną walkę.
Serce mocno waliło mi w piersi, a na twarzy palił żar. Nie rozpoznawałam też głodu od ściskającego uczucia w kiszkach, które występowało tylko wtedy gdy byłam zawstydzona. Zawsze przy nim traciłam moją wrodzoną odwagę, która momentami wydawała się szaleć. Choć nie wiele było momentów, kiedy ją przed czarnowłosym ujawniałam, z czasem wydawałam się tracić tą umiejętność. Kiedyś byłam w stanie się z nim słownie i fizycznie pojedynkować, a teraz stresowałam się każdą czynnością, spojrzeniem, czy chociażby rozmową. Nina, staczasz się.
Na moje pytanie jednak mruknął prześmiewczo, tak jakby próbował się zaśmiać, ale zabrzmiało to bardziej jak kaszel, czy dziwne westchnięcie niżeli chichot, po czym prychnął. Zdezorientowana uniosłam brew ku górze, nie do końca rozumiejąc co ma na myśli. Nie dość, że zachowywał się dziś odmiennie od typowego siebie, ta wersja Levi'a wciąż była w stanie zmiękczać moje serce. I widziałam w nim najlepszą osobę na świecie, całkowicie nie skupiając się na takich rzeczach jak wady, czy sytuacje które miały miejsce, a jedynie na teraźniejszości. No właśnie. Było tak do momentu, gdy nie odważył się znowu ponownie odezwać.
— Czuję się na pewno lepiej niż ty wyglądasz. Przyślę do ciebie kogoś kto cię umyje i nakarmi, więc nie ruszaj się stąd. — odparł chłodno, odwracając ode mnie wzrok i pośpiesznie wyszedł.
Siedziałam przez chwilę nie mogąc zrozumieć co tu się wydarzyło. Dopiero przed momentem pytał mnie jak się czuję, a gdy ja zrobiłam to samo, odpowiedział niedosadnie dodatkowo mnie obrażając. Nie wiem czy to był jego sposób na poradzenie sobie z emocjami, czy zakończenie tej niecodziennej atmosfery pomiędzy nami, ale to nie zdarzało się po raz pierwszy. O dziwo byłam już na tyle przyzwyczajona do jego zachowania, że nawet mnie to nie zaskoczyło. Spodziewałam się po nim czegoś takiego, choć w głębi duszy wiedziałam, że on naprawdę tylko zewnętrznie się broni.
Skupiłam swój wzrok na suficie i rozkopałam przykrywającą mnie kołdrę, przez co lekki ból pojawił się w zranionym kolanie oraz biodrze. Nie był jednak na tyle nieznośny, bym zmuszona była do grymasu. Cisza dźwięczała mi w uszach, co wskazywało na to, że zapewne w korpusie trwała właśnie pora obiadowa, gdyż za oknem nie było słychać charakterystycznych krzyków żołnierzy mierzących się z treningiem. Słychać było jedynie mój oddech oraz piszcząca w uszach oraz duszy pustka. Znowu zostałam sama. Jak ja tego nienawidziłam.
W nozdrzach wciąż wyczuć mogłam wodę kolońską wymieszaną z cytrynową nutą, serce wciąż nie przestawało szybciej bić, a jedynie ciepło z policzków wydawało się z każdym momentem ustępować bardziej chłodowi. Byłam zła, obolała i głodna, ale wciąż szczęśliwa. Nie miałam jednak też zamiaru lekceważyć słów Ackerman'a, który aż dwukrotnie wypominał mi, bym się nie ruszała ze skrzydła szpitalnego. Doświadczenie podpowiadało mi, bym tym razem go nie lekceważyła.
Nie miejąc więc nic innego do roboty powoli przewróciłam się na lewy bok, by zmienić męczącą mnie pozycję, gdyż leżenie na plecach mnie nie zadowalało. Od zawsze udawało mi się zasnąć zwykle na lewym boku i była to jedyna rzecz w moim życiu, której nikt nie mógł mi odebrać. Miałam na tyle szczęścia, że biodro było rozcięte po prawej stronie, noga również mi nie przeszkadzała, a ja po chwili wiercenia się, mogłam pozwolić sobie na dłuższą drzemkę.
****
— Znowu to zrobiłeś, mam rację? — błysk szkieł Zoe oślepił go od razu, gdy wyszedł ze skrzydła szpitalnego, zamykając za sobą drzwi.
Czarnowłosy zmarszczył w złości brwi i prychnął pod nosem któryś już raz z kolei w przeciągu kilku minut. Zdecydowanie był dzisiaj zbyt przytłoczony emocjami, by jeszcze próbować w ogóle rozmawiać z Zoe.
Oboje byli zmęczeni zarówno psychicznie, jak i fizycznie po tym co się wydarzyło. Choć ich serca były spokojne, wciąż pozostawało wiele niewyjaśnionych spraw, które należało załatwić. Nina była głównym elementem, który łączył je wszystkie, a oni czuli się za nią odpowiedzialni. Levi od momentu, gdy brunetka została mu przydzielona przez sąd, a Hanji wtedy gdy po raz pierwszy usłyszała o wyczynie Kastner na dziedzińcu. Położenie Najsilniejszego Człowieka Ludzkości na ziemię, w dodatku posiadając opaskę pozbawiającą jednego ze zmysłów. Już tamtego dnia wszyscy dostrzegli jej wyjątkowość.
Była nowością w ich szeregach i niespodziewanym nabytkiem od czasów kiedy do korpusu przyjęli Ackerman'a. Już z samego początku nawet jeżeli o tym nie wiedziała — przykuła ich uwagę. Nie musiała nic specjalnego robić, a w zaledwie kilka miesięcy stała się kimś naprawdę ważnym w ich życiach.
Zoe została przez nią na wyprawie ocalona, a czarnowłosego całą swoją postawą do świata, pochodzeniem oraz pewnego rodzaju odwagą, potrafiła wyprowadzać ze smutnej monotonii, przez co teraz naprawdę mógł czuć, że nie jest jedynie bezuczuciową maszyną do zabijania. Oboje dzięki niej czuli, że żyli i oboje w swój własny sposób pragnęli teraz sprawić, by nareszcie jej też się to udzieliło.
Zdawali sobie sprawę, że nie miała w tej chwili łatwo. Pogrzeb matki, dwa zabójstwa w dodatku jednego z członków jej pierwszej drużyny, obowiązki Kapitana, które nigdy nie miały litości oraz rany z pola walki. Tyle rzeczy jej się nazbierało, że nie wiadomo było jak dokładnie się z tym czuła.
I to właśnie dlatego tak jak zwykle postanowili zachowywać się zwyczajnie. Nie znali innego wyjścia jak udawanie, że nic się nie zmieniło. Ta postawa była według nich najbezpieczniejsza i w mniejszym stopniu raniła, niżeli dołowała. Jednak gdy w przypadku Zoe było to pokrzepiające przez jej ogólny pozytywizm, tak Levi nie mógł już na to liczyć. Jego zachowanie było raniące dla wszystkich, którzy nie zdawali sobie sprawy z jego odruchów zaczerpniętych jeszcze z Podziemia. Mówił to co mu przyszło na myśl, co było wyjątkowo niebezpiecznie, ironiczność i pedantyczność w przypadku sprzątania, mogły go popchnąć do rękoczynów, a to samo przez siebie informowało wszystkich o tym, jak bardzo zranić on może każdego nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Nie był w końcu nauczony patrzenia na czyjeś uczucia, a kierował się jedynie intuicją. Owszem, momentami ratowała mu ona tyłek, jednak prędzej wpędzała do grobu.
Pułkownik przeczuwała, że tak właśnie będzie i tym razem. Od razu po zdaniu raportu rannemu po wyjeździe Smith'owi oraz opatrzeniu jego ran przybiegła jak najszybciej do skrzydła szpitalnego, by upewnić się, że Levi, który wyjątkowo otwarcie zdeklarował, że brunetkę tam zabierze i gruntownie opatrzy nie palnął przy niej czegoś głupiego. Na całe szczęście, jej przyjaciółka pozostawała nieprzytomna przez dłuższy czas, przez co mogła pomóc Ackerman'owi przy szyciu ran na dłoniach i biodrze.
Jej słabością okazał się jednak sen i to że zmęczenie wydawało się wygrać z nią doszczętnie. Gdzie Levi'owi wystarczyły do odpoczynku zaledwie trzy godziny, tak gdy tylko Zoe położyła się na swoim łóżku, padła jak długa na kilkanaście dobrych godzin. Moblit'owi nie udawało się jej dobudzić nawet kubłem zimnej wody i dopiero kiedy w pełni wypoczęła, otworzyła oczy oraz zorientowała się która jest godzina, jak oparzona zerwała się, biegnąc tak szybko i panicznie dopóki znowu nie znalazła się w skrzydle szpitalnym.
— Obudziła się, a ty powiedziałeś jej coś niezbyt ujmującego, nie mylę się? — pytała, poprawiając swoje okulary na nosie.
Czarnowłosy tylko obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem, za chwilę przewracając oczami, co tylko utwierdzało brunetkę, że miała rację. Momentalnie, gdy zdała sobie z tego sprawę, jej dłoń jakby odruchowo podniosła się z powrotem w okolice twarzy, a kciuk oraz palec wskazujący zetknęły się na jej nosie co w całości wraz z jej roztrzepanymi włosami tworzyło niezwykle dezaprobujący jak na Zoe obraz.
Okularnica westchnęła głośniej, dając tym znak o swoim niezadowoleniu. Nawet gdy chciała coś porządnie zrobić, zawsze wypadało jej coś co ostatecznie niszczyło jakiekolwiek szansę na realne ocalenie sytuacji. Przez swoje fizjologiczne zachcianki, naraziła na humorki Ackerman'a swoją najlepszą przyjaciółkę, która miała pecha się w nim zadurzyć. I choć Hanji życzyła im szczęścia ponad wszystko oraz nie widziała dla nich lepszych wyborów poza sobą, tak samo uważała, iż czarnowłosy powinien trochę więcej poczytać na temat relacji międzyludzkich, czy chociaż schować raz swoją dumę do kieszeni i poprosić kogoś o radę. Czy tak nie byłoby o wiele prościej?
Prostując się bardziej, ruszyła do drzwi, starając się ignorować stojącego na jej drodze Kapitana, który wydawał się niezbyt przychylnie nastawiony do przepuszczenia jej. Stał z ręką spuszczoną swobodną wzdłuż ciała, drugą natomiast schowaną miejąc w temblaku z tą samą beznamiętną miną.
Zoe pragnęła odwiedzić Ninę i szczerze z nią o wszystkim porozmawiać już pierwszego dnia kiedy wrócili, jednak było to niemożliwe przez jej dłuższą utratę przytomności. A jako, że Ackerman nie odstępował jej na krok, było to niezmiernie również i utrudnione. To, że w ogóle wyszedł z pokoju szpitalnego po całym tym czasie, mogło zwiastować jedynie to że się obudziła, a on zdecydował się uciec, waląc jej w twarz jakąś typową dla niego wymówką. Zbyt dobrze go znała, by wątpić że tak nie postąpił.
— A ty gdzie idziesz? — burknął, gdy próbowała skuteczniej go ominąć.
Przesunął się jednak tak, by nawet jeżeli próbowała, to nie potrafiłaby przez niego przejść. W tym momencie mężczyzna był jak stojąca na jej drodze ściana, która oddzielała ją skutecznie od Kastner. No chyba sobie żarty robił.
— Zadajesz coraz dziwniejsze pytania, Levi. — zacmokała, opierając jedną z dłoni na swoim biodrze.
— W odwiedziny oczywiście. — dodała pośpiesznie, akcentując to tak, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Skoro przed chwilą wydedukowała to iż Nina się ocknęła, a on zamierzał choć na chwilę od niej odejść w ciągu tych ostatnich kilkunastu godzin, to zamierzała z tego skorzystać i czegoś się dowiedzieć. Stabilna postawa Ackerman'a jednak podpowiadała jej, że nie będzie mieć na to dzisiaj szans. Odkąd tylko wrócili ze stolicy, stał się dużo bardziej zaborczy. Zachowywał się tak jakby byli starym małżeństwem, w czasie gdy tak naprawdę nie potrafili nawet ze sobą szczerze porozmawiać.
— Nigdzie nie pójdziesz. — odparł jak najbardziej poważnie.
Zoe zblokowała z nim spojrzenie, próbując się w nim doszukać jakiegokolwiek zwątpienia, powątpiewania, czy innej sprzecznej z jego słowami emocji. Nic jednak nie znalazła, a czarnowłosy był jak najbardziej utwierdzony w swoim zdaniu. Co jednak sprawiało, że tak mu zależało na tym by tam nie weszła? Zrobił coś tak strasznego, że teraz bał się iż ktoś to zobaczy? A może z osobistego powodu?
— A to dlaczego? — zapytała, kierowana jawną ciekawością.
Z każdą chwilą jego nieustępliwości zaczynała coraz bardziej zagłębiać się w sytuację, ostatecznie stwierdzając jednak, że to musi być jego osobista zachcianka. Kiedy oczekiwał, że ktoś zabierze się za sprzątanie po prostu sam dawał o tym znać. Tak samo było w przypadku kupna herbaty. Za każdym razem kiedy korpus przygotowywał się do zamówień to Levi, jako pierwszy pchał się do listy, by dopisać odpowiednią liczbę liści herbaty za które płacił z własnej kieszeni. Bez tego nie mógł się obejść. Można było powiedzieć, że stawało się to pewnym rodzajem jego przyzwyczajenia.
To co jednak próbował zrobić w tej chwili zdaniem Zoe, było już mocno toksyczne. Owszem, chciał dobrze. Nina zapewne potrzebowała wypoczynku, a przez ciągłe odwiedziny nie mogłaby wykorzystać wolnego w pełni. Nie oznaczało to jednak tego, że trzeba pozbawiać ją kontaktu z innymi, tylko dlatego iż oczekuje się zwrócenia uwagi tylko na samego siebie. Może i Levi robił to nieświadomie i instynktownie, ale zapewne z czasem sam przekona się jak nieodpowiednie to jest. Oddawanie całego siebie jest w porządku, ale gdy jesteś zbyt natarczywy i pozbawiasz ważną dla ciebie osobę, kontaktu z jej innymi przyjaciółmi, stajesz się powodem jej smutku. Odbierasz jej bowiem to co sprawia, że jest sobą. To w żadnym stopniu nie jest wtedy zdrowe.
— Jest zmęczona. Śpi. — próbował ją zbyć, jednak jej czekoladowe tęczówki nie dały się tak łatwo oszukać.
— Cóż mam więc począć? — Hanji westchnęła męczeńsko, teatralnie wyrzucając ręce w górę.
Skoro czarnowłosy w dalszym ciągu zamierzał postępować w taki sposób, to sam się na tym sparzy i prędzej, czy później jeszcze do niej przyjdzie. Natomiast jeżeli jest to naprawdę potrzebne, a jego zachowanie to jednorazowa sytuacja, to w jak najlepszym stopniu była w stanie to zrozumieć. Kto wie, czy gdyby nie byłaby na jego miejscu, sama nie zatrzymywałaby teraz jego na prośbę przyjaciółki? Nic nie było w końcu nigdy pewne, a los lubił rzucać ludźmi tak samo przypadkowo jak zmieniał pogodę.
— Tch. Jak tak bardzo ci się nudzi to możemy odwiedzić innego poszkodowanego. — widocznie próbował odwrócić jej uwagę od Kastner, co nie było niestety łatwe.
Został więc zmuszony do spędzania z nią czasu, nawet jeżeli nie miał na to w tej chwili najmniejszej ochoty. Nie zamierzał jednak też dopuścić na razie do rozmowy Zoe z Niną. Podczas tego całego czasu, który spędził z Pułkownik, zdążył wywnioskować, że nowa pani Kapitan jest w bardzo dobrych stosunkach z Zoe. Każdy głupi zauważyłby, że były jak przyjaciółki, ale mało kto już mógł wiedzieć jak bliska przyjaźń to była. Hanji ją rozumiała, tak samo bardzo jak rozumiała jego.
Podejrzewał więc, że jako jej pewnego rodzaju powierniczka, która wie prawie tyle samo co on o przeszłości zwiadowczyni, mówi jej o wszystkim — także i o relacjach z nim. A jako, że czarnowłosy należał do osób raczej zapobiegliwych niż nieprzygotowanych, to postanowił zaradzić nieporozumieniom.
Zoe miała wybuchowy charakter i dobrze o tym wiedział. Wszystko co robiła, robiła zwykle na szybko, bez dłuższego zastanowienia i myślenia o konsekwencjach. Żyła chwilami, przez co jej decyzje też w większej części były na moment. Gdyby dopuścił do ich rozmowy, kto wie jak mogłoby się to skończyć. Namieszałaby brunetce tylko dodatkowo w głowie, a on już wiedział jak ciężko poradzić sobie z przytłaczającym natłokiem słów i myśli. Nie chciał by Nina to przechodziła. Pragnął dać sobie i jej chwilę do namysłu i to właśnie ta chwila wykluczała jakkolwiek by na to nie spojrzeć Hanji.
— Nie mówi mi, że kogoś masz! — ożywiła się okularnica, której od dwuznacznej odpowiedzi aż zaiskrzyły się oczy. Levi wręcz skrzywił się na jej reakcję. Nie rozumiał jak można było w ogóle tak o nim pomyśleć.
— Głupia! Chodziło mi o Erwina. — podniósł głos, uściślając swoje niedopowiedzenie.
Powstrzymywał się tym samym od przyłożenia dłoni do twarzy w geście zdegustowania. Czasami naprawdę nie wiedział jakie idiotyzmy mogły komuś przychodzić do głowy. Całkiem jakby osoba wpadająca na coś takiego, nigdy nawet nie widziała go na oczy. On i ktoś inny niż Kastner? To było niedorzeczne.
— Chodź po prostu i nie zmyślaj. — mruknął w końcu, ostrożnie oddalając się od drzwi skrzydła szpitalnego.
Wciąż nie spuszczał jednak podejrzliwego spojrzenia z towarzyszki. Co do niej to nigdy nie można było być pewnym czy przypadkiem nie zmieni zdania. Jej zachwiania emocjonalne czasami przerażały ją samą.
— Tak, tak, ale pamiętaj, że idę tam tylko dlatego że mnie poprosiłeś. — wyprostowała się, unosząc swój palec wskazujący do góry.
Uśmiech pojawił się na jej ustach, a okulary odbiły promienie światła. Czarnowłosy natomiast prychnął, wyrażając tym swoją irytację.
— Wcale nie prosiłem. Sama się zgodziłaś. — wypomniał jej, niemal sycząc.
Naprawdę nie przepadał za tym, gdy ktoś przekręcał jego słowa. I choć coś mógł mieć na myśli, nie oznaczało wcale, że musiał to wszystkim obwieszczać. Gdyby korzystał z i ta ubogiego zakresu określeń emocji jakie miał, mógłby znacząco zburzyć swoją otoczkę Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości, który jest jak maszyna. Czy mógł tak ryzykować przed zwiadowcami? Czy chciał pozwolić sobie na utratę szacunku?
— Oj nie Levi'ś. Może nie bezpośrednio, ale jednak poprosiłeś. — upierała się Zoe, dobrze wiedząc jaką tendencję do ucieczki z relacji międzyludzkich ma jej towarzysz.
Rozumiała go i znacząca cisza z jego strony wydawała się być dla niej odpowiedzią wartą więcej niż tysiąc słów. W żadnym jednak stopniu nie dawała również rozwinąć się konwersacji, co w pewien sposób upośledzało zrozumienie się nawzajem. No cóż, ale czy kiedykolwiek ktoś powiedział, że z nim będzie prosto?
— Wiesz, że czasami potrafisz zadziwić mnie bardziej, niż ktokolwiek inny? — po dłuższej chwili ciszy, gdy przechodzili przez korytarze kwatery, znowu spróbowała nawiązać z nim rozmowę.
Mimo iż wybrała kiepski moment oraz miejsce do tego typu zaczepek i tak postanowiła nie poddawać się w dążeniach do uspołecznienia czarnowłosego. Czuła się zobowiązana do tego, bo wiedziała, że przyniesie to realny efekt z którego skorzysta jej śpiąca przyjaciółka. Ackerman zmierzył ją tylko jednak kątem oka, po czym znowu odwrócił się do niej plecami przez co dostrzec można było jego idealnie wykonane podcięcie oraz wyrzeźbione plecy.
— I co z tego? Myślisz, że mnie to obchodzi? — prychnął w odpowiedzi, nawet nie próbując być miłym.
Po raz kolejny mówił dokładnie to co pierwsze przychodziło mu na myśl i nie czuł się z tym w żadnym stopniu źle. Hanji tylko skrzywiła się na jego kąśliwość, nie rezygnując jednak z prób nawiązania z nim kontaktu.
— Otóż właśnie tak myślę. — odpowiedziała mu, nie biorąc niczego co powiedział w większym stopniu do siebie.
— Tch. Nie w mojej kwestii jest to co ci siedzi pod kopułą, okularnico. — ewidentnie próbował ją zbyć, nerwowo prychając co było jego pewnego rodzaju przyzwyczajeniem.
Pozwalało mu to rozładować negatywne emocje bez posuwania się do rękoczynów. Przynajmniej częściowo.
— Oj różne rzeczy... — Zoe zmieniła swój ton na bardziej dwuznaczny, co poskutkowało natychmiastową reakcją, próbującego uciec od wszelkiego rodzaju nieścisłości.
— Nie mów. Nie chce wiedzieć. — uciął ostro jej dalsze myślenie na głos, skręcając w ostatni z zakrętów prowadzących ich dwójkę do gabinetu Generała. Stukot butów choć niesymetryczny, był dobrze słyszalny przez drzwi w pobliżu, tak samo zresztą jak i ich rozmowa.
— A ja myślę, że chcesz. — Hanji droczyła się dalej z Ackerman'em, wprawiając go tym w coraz większą irytację.
Spowodowało to, że zacisnął szczękę i wziął głębszy oddech, by od nowa zapanować nad szalejącymi emocjami. Odkąd tylko Nina była w siedzibie miał dziwny problem z tym by przestrzegać swoich własnych zasad, a to jego zdaniem nie wróżyło nic dobrego. I jak w towarzystwie Kastner nie miał ku temu nic przeciwko, a wręcz starał się naruszyć swoje przyzwyczajenia oraz spróbować się przełamać, tak denerwujące usposobienie Zoe i jej niepożądana obecność, skłaniały go do tego by robił dokładnie odwrotnie. Rzecz w tym, że trudno było mu się tak szybko dostrajać do sytuacji, mimo że tego po sobie nie pokazywał.
— To źle myślisz. — wyjaśnił poważnie, gdy machoniowe drzwi były już w zasięgu kilku jego kroków.
— Levi... — zwiadowczyni, próbowała skontrować jego wypowiedź jeszcze raz, jednak tym razem się jej nie udało, gdyż niczym coś bardziej sprecyzowanego wyszło z jej ust, Levi natychmiast jej przerwał.
— Ucisz się. Już jesteśmy. — nakazał jej, kładąc dłoń na mosiężnej klamce, która kliknęła charakterystycznie, wpuszczając ich dwójkę do środka.
Czarnowłosy otworzył szerzej drzwi i pozostawił je otwarte, tak by podążająca za nim brunetka, nie miała problemu z wejściem. Po przekroczeniu progu natychmiast jednak spotkali się z morskim spojrzeniem Erwin'a, który ku ich zdziwieniu nie siedział tak jak miał to w zwyczaju przy biurku, wypełniając potrzebne papiery, a stał oparty o blat, na wprost wejścia z założonymi na klatce piersiowej dłońmi. Gdyby wtedy Levi i Zoe wiedzieli, że cienkie wbrew pozorom ściany siedziby, pozwoliły mu się zorientować kto go odwiedził, nim w ogóle pojawili się oni w progu.
— O czyli widzę, że Nina się ocknęła. — jego pierwsze słowa tak samo jak te Hanji, wynikały z szybkiej dedukcji.
Poza tym trafne rzucenie okiem na wygląd nieogolonego Ackerman'a też mógł pomóc w ocenie sytuacji. W końcu tylko Kastner była w stanie doprowadzić go do takiego stanu. Nikt inny.
— Strzeliłeś w dziesiątkę. — uśmiechnęła się Zoe, wyciągając przed siebie potwierdzający jej słowa kciuk.
— Ta. — mruknął czarnowłosy w gestii potwierdzenia.
— Całe szczęście. — westchnął Erwin, podwijając rękaw swojej białej koszuli od munduru, pod którą widoczny był bandaż.
W stolicy, nawet przy pomocy Żandarmów, ciężko było im wszystkim pokonać ten cały tłum, który na nich ruszył. Byli tak w zasadzie kimś kto jedynie się bronił, a bez dodatkowej pary rąk by sobie nie poradził. Nie obeszło się bez ran, momentami nawet ciężkich, tych postrzałowych, a także siniaków. Drużyna szturmowa jak można było się spodziewać poradziła sobie znakomicie nawet bez swojego Kapitana, na którego poszukiwania wysłali Hanji i Levi'a. Przez cały ten czas ochraniali Smith'a jak tylko mogli, ponosząc dużo cięższe rany od niego. Mimo, że nie zdążyli nawet ze sobą zbyt dużo poćwiczyć, dogadać się, czy nawet całkowicie poznać, ich zdolność do wzajemnego zrozumienia się była zaskakująco wysoka.
Niemal nie przejęli się niedawną śmiercią towarzysza i skupili na rzeczach, które dało się jeszcze uratować. Mimo to Erwin był zmuszony również wyciągnąć broń, a w dosłownie sekundzie krótkiej nieuwagi, otrzymał cios nożem w przedramię na tyle szkodliwy, iż został zmuszony poprosić Zoe o zszycie mu rozcięcia po powrocie, gdyż rana dalej krwawiła. Teraz sprawdzał jedynie czy opatrunek nie przesiąka oraz czy ból nie jest zbyt intensywny co świadczyłoby o infekcji. Na szczęście jak dotąd wydawało się być dobrze.
— Macie już jakieś szczegółowe informacje? Powiedziała wam coś? — blondyn spytał, z powrotem opuszczając rękaw, by za chwilę zapiąć guzik koszuli przy nadgarstku.
Uniósł następnie wzrok na Zoe, dobrze zdając sobie sprawę, że to właśnie ona należy raczej do bardziej wylewnych osób. Liczył, że to od niej otrzyma większą ilość dokładniejszych informacji na temat nagłego zniknięcia Kastner, tuż po zdemaskowaniu zdrajcy. Nie miał pojęcia, że przez przekomarzania z Ackerman'em, Pułkownik będzie dzisiaj wyjątkowo drażliwa.
— Co tak na mnie patrzysz?! Ja nawet się jeszcze z nią nie widziałam. — uniosła głos, unosząc jedną z brwi do góry.
Włosy miała potargane dzisiaj bardziej niż zazwyczaj, a wilgotne plamy od wody na mundurze po drastycznej próbie pobudki ze strony Berner'a raziły w oczy. Nikt z obecnych w gabinecie nawet nie zamierzał o nich wspominać. To była w końcu Hanji. Kto nie przyzwyczaił się do jej dziwnych wybryków? Nawet gdyby przyszła w odwiedziny w samej bieliźnie, to niewiele osób by się tym przejęło. Mogła sobie przecież urządzić kąpiel w pobliskim stawie i mieć głęboko w dupie opinię innych.
— Poza tym powiedziałam ci już wczoraj to co wiem. Od tamtego momentu nic się nie zmieniło. — wyżaliła się, poprawiając zsuwające się jej z nosa okulary.
Jej jasna deklaracja była równoznaczna z tym, że jedyną osobą, która wiedziała co i dlaczego wydarzyło się w stolicy, stał się Levi oraz Nina. Posiadali oni większą wiedzę niż Generał, a to czyniło ich od niego bardziej obeznanymi. Erwin pierwszy raz czuł taki ucisk w klatce piersiowej. Nieznośne parcie w trzewiach, które sprawiało że najchętniej w tej chwili coś by rozwalił. Targała nim zazdrość.
— Levi? — spytał, starając się brzmieć jak najbardziej naturalnie. Nie wyszło mu to jednak tak jakby tego chciał, a w reakcji na jego niecodzienny ton głosu, czarnowłosy zmarszczył brwi.
— Jest kilka informacji. — odparł po chwili zastanowienia, podchodząc bliżej o kilka kroków, przez co zmuszony był unieść głowę lekko do góry, tylko po to by patrzeć w oczy swojego rozmówcy.
— Czy mógłbyś...? — zaczął Smith, jednak Levi jakby spodziewając się co chce powiedzieć blondyn, natychmiast mu przerwał.
— Dostaniesz wszystko na papierze dzisiaj wieczorem. Muszę jeszcze ustalić parę rzeczy. — poinformował Smith'a, kątem oka zerkając na przysłuchującą się jego słowom Zoe, której na jego słowa, dziwnie zaszkliły się oczy.
— Rozumiem. W porządku. — z ledwością zgodził się Erwin. Te słowa jednak ciężko przeszły przez jego gardło, co spowodowało efekt bycia dużo bardziej poważnym niżeli przyjaznym w nastawieniu.
Sprawa była istotna, jednak nie na tyle, by trzeba było rozwiązywać ją natychmiast. Generał wiedział już w końcu o dwóch dodatkowych trupach które, biorąc pod wzgląd sposób ich zamordowania, nie brały udziału w szarży na zwiadowców. Po gruntownym rozpoznaniu ciał oraz broni przez którą został zabity jeden z nich, Zackley ustalił jednak iż należy uciszyć całą sprawę, gdyż jest ona dużo poważniejsza i sięga głębiej niż się spodziewali. Jeden trup w kartotekach i tak był już martwy, więc chociaż z nim nie było problemu. Natomiast drugi to już całkiem inna sprawa. Lepiej było jej w tej chwili nie ruszać, a przynajmniej nie do czasu, aż ilość jego sojuszników zmaleje.
Przez przypadkowy incydent, w który został wmieszany bezpośrednio korpus zwiadowczy, Erwin dowiedział się, że był celem jednego z najpotężniejszych gangów w Podziemiu i na powierzchni, zaraz po Kastner. Ród Bowman'ów dążył do wpływów związanych z rządami. To praktycznie wymarła wyższa szlachta, która próbowała uzyskać dostęp do tronu, by stać się prawą ręką króla. Nic więc dziwnego, że próbowali pozbyć się kogoś kto zagrażał ich bezpośredniej opinii oraz poprzez wyprawy zwiadowcze ograniczał ich fundusze. Jako, że byli wysoko postawieni, każde zbrodnie uchodziły im na sucho, będąc po prostu sprytnie zacierane. Smith miał szczęście, że to Nina okazała się ich pierwotnym celem. Prawdopodobnie to właśnie dzięki niej wciąż żył.
Tym razem jednak musiał skupić się na innej ważnej kwestii, która dręczyła jego myśli. Jeżeli nie w celu raportowania Kapitan pojawił się w jego gabinecie, to w takim razie do czego zmierzał, specjalnie się do niego fatygując?
— Skoro więc nie przyszedłeś tutaj w celu tej sprawy, to w jakiej kwestii? — spytał, zaciekawiony jego powodem.
I w tym momencie, gdy cisza wypełniła pomieszczenie, a dziwna atmosfera stała się dla Zoe zbyt przytłaczająca, by mogła dalej w niej wytrzymać bez jakiegokolwiek słowa od siebie, zrównała się z Ackerman'em i uśmiechnęła charakterystycznie. Na policzki wpełzły rumieńce, a ręka sama świerzbiła ją, by w jakiś sposób zrobić z niej użytek. Położyła dłoń na czarnych kosmykach niższego od niej zwiadowcy i energicznie zaczęła nią poruszać, całkowicie niszcząc resztki perfekcjonizmu włożonego w mozolne układanie przez mężczyznę fryzury.
— No właśnie Levi'ś! Powiedz Erwinowi dlaczego ciągnąłeś mnie tutaj razem ze sobą bez powodu. Co siedzi w tej twojej małej główce? — podwyższyła głos, pochylając się w taki sposób, by mieć idealny wzgląd na jego twarz. Mogłaby w tej chwili przysiąc, że dostrzec można było w coraz większym stopniu pojawiającą się na twarzy Ackerman'a irytację.
— Tch. Zostaw mnie. — warknął, łapiąc ją za nadgarstek, gdy miała zamiar znowu mocniej potargać jego włosy.
Chwyt miał na tyle mocny, że na twarzy zwiadowczyni pojawił się bolesny grymas, a dłoń sama przestała walczyć z jego siłą. Levi mocno się zirytował i było to już w takim stopniu zaawansowania, że gotów był do rękoczynów. W tym momencie cały zapał Hanji zniknął, ustępując miejsca zaniepokojeniu. Właśnie skończył się u Ackerman'a poziom tolerancji na wyskoki z jej strony.
Gdy chwila ciszy i mrożący kobalt oczu sprawiły, że automatycznie spauzowała i chciała się oddalić na bezpieczniejszą odległość, czarnowłosy puścił jej nadgarstek i prychnął pod nosem. Pułkownik wzięła głębszy wtedy i osunęła się nieznacznie od towarzysza, decydując się już więcej nie naruszać jego przestrzeni osobistej. Przynajmniej póki nie będzie widziała do tego wyraźnej potrzeby.
— Oj nie przesadzaj, jesteś zbyt poważny. — próbowała po raz ostatni rozładować negatywne napięcie, skrycie rozmasowując nadgarstek. Jednak Levi nie odpowiedział jej już, kontrując to tylko wymownym milczeniem.
Cała ta scena, choć z początku wydawała się wyjątkowo irracjonalna to bawiła jednak przyglądającego się temu wszystkiemu Erwina na tyle, by musiał powstrzymywać swój śmiech. Reakcja Ackerman'a oraz występująca zaraz po niej cisza, sprawiły, że poczuł się wyjątkowo dziwnie w ich towarzystwie. Całkiem tak jakby był im zarówno potrzebny, jak i zbędny. Można powiedzieć, że wszystko przebiegało dla niego rozbieżnie — zarówno obojętnie jak i ekscytująco.
Próbując się więc pozbyć bezpodstawnego marnowania czasu, przeszedł z nogi na nogę, przykładając swoją mniej poszkodowaną dłoń do ust i głośniej odkaszlnął. Spowodowało to, że wzrok Levi'a, który dotąd skupiony był na poczynaniach Hanji, która po jego reakcji strasznie szybko ucichła, przerzucił się na jego osobę. Ackerman ponownie poświęcał mu pełną uwagę, a to sprawiło, że cicho przypominał mu tym samym o celu wizyty w jego gabinecie. Pewne rzeczy się nie zmieniają.
— Chciałem spytać czy przydział dokumentów dla Kapitan Kastner jest wciąż aktualny. — nakreślił ogólny temat. Zaskoczony tokiem myślenia Kapitana blondyn oparł się ponownie o biurko.
— Owszem, jest, ale czy nie powinna ona najpierw wypocząć? Nie mądrym byłoby zabieranie się za pracę od razu po walce. — logiczny wniosek sam nasunął się Smith'owi na usta.
Skoro z tego co zdążyła przekazać mu wcześniej Zoe, brunetka miała pocięte i niezdolne do chwytania czegokolwiek dłonie, to jakim cudem mogłaby brać do ręki długopis. Nawet Erwin rozumiał powagę tego wszystkiego i liczyło się dla niego przede wszystkim zdrowie. Nie doszedłby przecież tak daleko bez sprawnych żołnierzy, którzy torowali mu drogę. Mimo, że dokument, dla którego tak dużo poświęcił był zniszczony przez jego nieuwagę oraz pewnego rodzaju głupotę, to posiadając Ninę w swoich zastępach, zawsze przecież mogli wrócić w tamto miejsce i dowiedzieć się czegoś więcej. Istniało wiele szans oraz jeszcze więcej możliwości, do którym mógł wykorzystać Kastner. Pech chciał, że tak utalentowany i godny w jego oczach żołnierz, tak często miał pecha i nabywał zatrważającą ilość wykluczających go z wypraw kontuzji.
— Daj mi je. — rozkazał Levi, wybudzając blondyna z rozmyślań.
Mężczyzna zmarszczył brwi, po czym krótko odkaszlnął. Nie czuł się dzisiaj dobrze, a to że dalej musiał wypełniać swoje obowiązki było niedogodnością dzięki której nie mógł dobrze wypocząć. No cóż, taki los czekał przedstawiciela oraz dowódcę korpusu zwiadowczego.
— Jak to? — wymamrotał, nie do końca rozumiejąc co czarnowłosy może mieć na myśli.
— Wypełnię je, więc nie każ mi znowu strzępić gęby na darmo i po prostu mi je daj. — zirytowany ton towarzysza nie chciał słyszeć sprzeciwu, a zdecydowane spojrzenie sprawiło, że Erwin był w stanie poczuć ciarki na swoich plecach.
Rzadko zdarzało się żeby Levi w ogóle wstawił się za jakimś jego pomysłem, zniesieniem treningu czy czymkolwiek podobnym, a teraz żądał dołożenia sobie dodatkowej pracy, tylko dlatego by odciążyć kogoś, komu nie był nic winien. Smith mógł przyrzec, że w tym momencie mentalnie przegrywał z Zoe zakład, w którym na szczęście nie zgodził się wziąć udziału. Z całą pewnością by przegrał, a jego brak wiary sprowadziłby się do akceptowania każdego pomysłu eksperymentów ze strony Pułkownik.
— Mi również. Połowę. — głos Hanji dobiegający z drugiej strony pomieszczenia, był na tyle jednak zaskakujący, że nawet sam Kapitan z powrotem zwrócił swoje kobaltowe tęczówki w kierunku z którego dobiegał.
— Ha? — warknął, spodziewając się, że słowa okularnicy były tylko jakimś żartem, jednak jej poważne spojrzenie posyłane w stronę Erwina zza szkieł rezonowały jedynie powagą.
— Rozumiem. — odparł Smith, nim czarnowłosy oraz brunetka zdążyli dodać cokolwiek innego.
Przyłożył dłoń do brody, pogrążając się w pewnego rodzaju zadumie, która pozwalała mu się wcielić w myślenie swoich podwładnych. Nie było to jednak trudne ze względu na to, że też czuł pewnego rodzaju więź z Kastner, która podczas jego zazwyczaj samotnych chwil pracy, zdążyła się odpowiednio rozwinąć. Relacja ta była na tyle silna, że poczuł iż jest w stanie zrozumieć pobudki dziewczyny oraz jej uczucia, nawet kiedy o nich głośno nie wspominała. Poznał się na niej tak jak na Akcermanie podczas dłuższego okresu czasu. Nim się obejrzał należała już do jego bliższych współpracowników, która poświęcała się w walce, tylko po to by mógł spełnić swoje marzenie. Stawała się jego szansą, zresztą była nią nie tylko też wyłącznie niego.
— Chcecie ją odciążyć od pracy chociaż teraz. — wyraził swój tok myślenia na głos.
— Podzielimy się na trzy części i wypełnimy jej tygodniowy nakład. Też jestem jej coś winien. — stwierdził, lekko się uśmiechając, co sprawiło, że nie tylko jego humor znacząco wzrósł, ale również Hanji i Levi byli w stanie zaznać pewnego rodzaju szczęścia.
Czasami jedna mała decyzja, nawet jeżeli działa na nasza niekorzyść i dokłada tylko dodatkowej pracy, potrafi sprawić, że zaznamy większej ilości radości z życia, niż mielibyśmy tylko bezczynnie siedzieć i jedynie wegetować — bez udzielenia pomocy drugiej osobie, bez życzliwości, a jedynie pławiąc się we własnej zgorzkniałości. W tym jednak momencie wystarczyło im tylko zapewnienie Generała, drobny uśmiech i krótkie pożegnanie, żeby sprawić by ich dzień stał się nieco lepszy niż był.
— Do potem, Erwin! — krzyknęła Zoe niczym zamknęła za sobą drzwi, podążając krok w krok za Ackerman'em, który znacząco ją wyprzedził, zmierzając do swojego gabinetu.
W tej chwili marzył jedynie o szybkim prysznicu, oporządzeniu siebie po wyprawie, posprzątaniu oraz wypiciu filiżanki czarniej herbaty. Zaraz po tym zamierzał też znaleźć kogoś, kto zająłby się leżącą w skrzydle szpitalnym Kastner na czas kiedy on będzie wypełniał swoje oraz jej dokumenty, a także sporządzał Smith'owi szczegółowy raport z misji w stolicy. Czekał go pracowity dzień. Miał jednak nadzieję, że skończy na tyle szybko, by przed snem zdążyć jeszcze raz odwiedzić Ninę i wyjaśnić resztę spraw. O ile będzie miał odwagę, by to zrobić.
— No, no Levi powiem, że zaimponowałeś mi swoim zachowaniem. — wymamrotała podbiegająca do kroczącego w swoim tempie zwiadowcy, który tylko kątem oka upewnił się co do jej zamiarów. Nie wyglądało jednak na to by kombinowała coś co mogłoby mu zaszkodzić. Wyglądało, że zależało jej tylko na nawiązaniu rozmowy.
— Nie masz się co o nią martwić. Będzie ci wdzięczna. — uspokoiła go, mimo iż w gruncie rzeczy tego nie potrzebował.
Jej słowa w przeciwieństwie jednak do jej wcześniejszego zachowania miło odbiegały od denerwujących go rzeczy. Sam nie wiedział czy jego nastawienie zmieniło się przez to, że Erwin przystał na jego propozycję, czy może dlatego, że podzielił ich pracą tak by wszyscy mieli mniej pracy, ale przysiąc by mógł, iż gdyby ktoś zaproponowałby mu teraz wspólne wyjście, to z łaską by się na to zgodził. Znosił więc obecność Hanji, z którą w przeciwieństwie nie miał problemu teraz rozmawiać.
— Tobie również. — mruknął, cieplej niż wcześniej spoglądając w czekoladowe tęczówki Zoe. Tak szybko jednak jak zyskał nadzieję na to, że zwiadowczyni może zachowywać się normalnie chociaż przez moment, tak samo szybko ją stracił, gdy na jej twarz znowu wpełzły żywsze kolory, a szkła zalśniły w promieniach słońca, odbijając ich blask, przez co poraziły go w oczy.
— Ale tobie w szczególności. — wypomniała mu, szczerząc się tak jak robiła to przed dojściem do gabinetu Smith'a. Ackerman tylko westchnął męczeńsko, przyśpieszając kroku. Dla tej kobiety już nie było ratunku.
— Tch. — prychnął charakterystycznie, przewracając oczami, po czym skręcił w lewo, kierując się do swojego skrzydła.
W tym miejscu też rozdzielił się z Pułkownik, która swój kąt miała w skrzydle prawym. Krzyczała do niego jeszcze niczym całkowicie się oddalił, jednak całkowicie to zignorował, nawet nie przysłuchując się jej słowom. W głębi siebie doskonale jednak wiedział, że musiała mówić mu coś na temat Niny, która bezpiecznie leżała w skrzydle szpitalnym zapewne śpiąc. Na samą myśl o jej spokojnej twarzy, jego kącik ust uniósł się do góry, a posuwisty krok nabrał rytmu. Nareszcie po raz pierwszy od kilku dni mógł powiedzieć, że czuł się dobrze.
****
— Czy to wy jesteście z oddziału Kapitan Kastner? — nagłe pytanie wyrwało zmierzające do skrzydła szpitalnego zwiadowczynie.
Jedna z nich o płomiennych włosach, która głowę owiniętą miała bandażami, a z pomocą Clarke była w ogóle w stanie utrzymać równowagę i stać, spojrzała na chłopaka o zielonym kolorze tęczówek, który tylko w niewielkim stopniu odpowiadał kolorowi jej towarzyszki. Prychnęła pod nosem, kojarząc sobie jego twarz oraz obecność na badaniach drużyny medycznej Pułkownik Zoe. Stał przed nimi Eren Jeager we własnej osobie.
— Jesteśmy. Potrzebujesz czegoś? — życzliwy uśmiech Aurelii, pozwolił zdystansowanemu brunetowi na zebranie myśli oraz potrzebnej odwagi.
Nie miał dotąd do czynienia z innym gronem niż to ściśle dobrane przez Kapitana, czy przyjaciół z drużyny. Przyzwyczajony był on raczej do rówieśników oraz oddziału specjalnego. Owszem, na wyprawach pojawiali się jako jednostka żołnierzy, tworząc dużą masę, która pozwalała im sprawnie poruszać się po obszarze za murami. Byli kimś bardziej doświadczonym od niego, kimś kto kryłby jego plecy, nie pytając go nawet o imię. Mimo wszystko jednak za każdym razem, gdy musiał wyjść do obcych, nawet jeżeli tego po sobie nie pokazywał, czuł pewnego rodzaju dyskomfort.
— Kapitan Levi, wzywa was do siebie. Ponoć jest to pilne. — poinformował je, dłużej zatrzymując wzrok na odbiegającej od typowego wyglądu większości zwiadowców Samanth'cie.
Kobiety zmierzyły go podejrzanym wzrokiem, doszukując się jakiegokolwiek kłamstwa z jego strony, jednak zdecydowane spojrzenie nie wydawało się na coś takiego wskazywać. Zdarzało się bowiem, że młodsze roczniki bardzo często lubowały się we wkopywaniu tych starszych w różne wydarzenia, w których sami nie chcieli brać udziału. Zakłady, misje, zadania, wyręczanie się nawzajem. Lecz zarówno Clarke, jak i Mulle w żadnym wypadku nie zamierzały brać udziału w takich przedstawieniach, tylko po to by gówniarze mogli sobie odpocząć. Ich zdaniem każdy powinien wywiązać się ze swoich obowiązków.
Jeager jednak nie wzbudzał mimo wszystko w starszej od brunetki kobiecie pozytywnych odczuć. Czuła w stosunku do niego jakiś dziwnego rodzaju niepokój, który kazał trzymać jej się z daleka. Groźnie więc patrzyła na niego kątem oka, czując z jakim spokojem przemawia do niego jej nowa towarzyszka.
— Rozumiem. Mógłbyś poinformować również Gregora? — spytała Aurelia, czując na sobie błękit tęczówek Mulle, który sprawiał, że dziwny rodzaj ciarek przechodził jej po plecach.
Nigdy nie przepadała za tym, gdy ktoś zwracał na nią zbytnią uwagę. Pochodziła ze wsi i była prostą, ale za to nieśmiałą dziewczyną. Nie znała się na relacjach, wegetując z rodzicami, a o jedynym rodzaju przyjaźni jakiej kiedykolwiek doświadczyła, praktycznie nic nie pamiętała.
— Kapitan, nie kazał mi go informować. Chce widzieć tylko was. — wyjaśnił. Spotkało się to z lekkim zdziwieniem ze strony kobiet. Czego Ackerman mógł od nich chcieć?
— To wszystko? Jeżeli tak będziemy już lecieć... — odezwała się po raz pierwszy od dłuższego czasu Samanth'a.
Chciała jak najszybciej zakończyć konwersację z chłopakiem i załatwić to co ma do załatwienia. Musiały iść na zmianę opatrunków, zdać raporty oraz załatwić sobie zwolnienia z treningów. Miały aż nadto obowiązków, by tracić czas na pogawędki z młodziakami, którzy jedynie co potrafili to niewinnie się uśmiechać. Kiedyś też była taka sama jak oni. Wierzyła, że jest niepowstrzymana i nie da się jej okiełznać, jednak zaledwie kilka lat było jej w stanie uświadomić w jak wielkim jest błędzie. Nie przepadała za kimś, w kim widziała dawną siebie.
Pech jednak chciał, by osoba, która pomagała się jej poruszać była innego zdania i postanowiła dopytać bruneta o coś więcej. Jej zdaniem Aurelia miała zbyt dobre serce dla tych zagubionych we własnych ideach marzycielach. Mimo szarpnięcia ze strony rudej i sygnale iż ma ona zamiar już się oddalić, wciąż tkwiła w stałej pozycji.
— Na pewno nie chcesz od nas nic więcej? — spytała ostrożnie, dostrzegając zakłopotanie zwiadowcy, który w dalszym ciągu nie odrywał od niej spojrzenia.
Jej pytanie wydawało się jednak pobudzić w Jeagerze to, co w nim głęboko tkwiło. Od momentu rozmowy z Kapitanem i od zniknięcia Niny, kiedy znowu przestała uczęszczać na stołówkę, cały czas zastanawiał się gdzie mogłaby być. Wydawało mu się przez to momentami, iż za bardzo się tym wszystkim przejmuje i powinien dać Kastner czas na zaaklimatyzowanie się na nowym stanowisku. W momencie jednak gdy dostrzegł, że nie tylko jego samego trapi jej nieobecność, nie mógł siedzieć z założonymi rękami. Zawsze wyrywał się do przodu kiedy jakieś incydenty zostawały przed nimi zatajane. Za każdym razem jakoś się o nich dowiadywał, podsłuchiwał, przez przypadek na nie natrafiał. I choć naprawdę dochodziło do tego przypadkiem, tym razem naprawdę chciał wiedzieć, gdzie zniknęła ich towarzyszka, ich przyjaciółka.
Nie dostrzegał jednak innego wyjścia niż uprzeć się i pytać tych, z którymi po otrzymaniu funkcji Kapitana zaczęła częściej się zadawać. Ackerman'a już wypytał i był pewien, że czarnowłosy więcej mu nie powie, do Hanji bał się pójść ze względu na to iż mogłaby wykorzystać jego obecność do przeprowadzenia eksperymentów, których i tak miał nadto, natomiast w do Erwina czuł zbyt duży respekt, by zawracać mu tym głowę. Ostatnią nadzieją byli członkowie jej nowej drużyny.
— Jeżeli mógłbym spytać. — zaczął, spoglądając na swoje żołnierskie buty. Czuł się strasznie nachalny w stosunku do nich, co też zbytnio mu nie pomagało.
— Wiecie może coś o Kapitan Kastner? Martwimy się wszyscy o nią. — przyznał, unosząc wzrok przez co niemal od razu zetknął się z lodowatymi tęczówkami Samanthy. Uniosła ona podejrzenie jedną brew ku górze, a na jej twarzy pojawił się niecodzienny grymas.
— Przykro mi, ale nie możemy ci nic powiedzieć. Możesz wiedzieć na razie tyle że żyje i ma się dobrze. — próbowała uspokoić go brunetka, przywołując w pamięci obraz niesionej przez Kapitana kobiety, którą zabrano do skrzydła szpitalnego.
Choć poturbowana była w znacznie większym stopniu od nich, gdyż one nabawiły się zaledwie kilku groźniejszych ran oraz siniaków, a ona była wręcz nieprzytomna, tak nie wyglądała na kogoś kto miałby zaraz umrzeć. Clarke uważała, że och nowa zwierzchniczka jest na tyle silna, iż sobie z tym poradzi. Już na wyprawie sprawiała pozytywne wrażenie, kierując nimi jakby miała przynajmniej kilkuletnie doświadczenie. Nie było się o co martwić, a w szczególności o nią. Była silna.
— Coś jej się stało?! — wystraszył się Jeager, niekontrolowanie podnosząc swój ton, na co Mulle zareagowała jedynie głośnym prychnięciem.
— Słuchaj mnie. Nie możemy ci nic powiedzieć, bo nam zabroniono. Zrozum to gówniarzu. — zdenerwowała się, unosząc głowę wyżej, przez co ból w jej karku mocno dał o sobie znać.
Podczas walki została obłożona belką kilka razy po głowie co doprowadziło do lekkiego wstrząśnienia mózgu, więc teraz zamiast chodzić powinna leżeć spokojnie w łóżku. Musiała jednak dopilnować swoich obowiązków, więc za wszelką cenę chciała to zrobić szybko. A ten szczyl, jej to utrudniał.
— Zostaw go Aurelia. Chodźmy. — nakazała towarzyszce, znowu próbując ją zaciągnąć tym razem w stronę gabinetu Ackerman'a.
— Wybacz, ale musimy już iść. — przeprosiła Eren'a, Clarke posyłając w jego kierunku smutny uśmiech, po czym poprawiając sobie rękę Mulle na karku, powoli wyminęła bruneta. Zaraz potem zniknęły za zakrętem w kolejnym korytarzu, a usłyszeć można było już tylko ich kroki.
Wyglądało na to, że informacja iż Nina jest bezpieczna, w dodatku już w kwaterze musiała mu wystarczyć. Żyła to było pewne. Nie widział też w ich zachowaniu niczego co wskazywałoby, że było inaczej. Gregor'a nie miał też już siły dzisiaj szukać, by upewnić się, czy to co powiedziały było przez niego potwierdzane. Westchnął jedynie głośniej, wplątując rękę we włosy i skierował się powoli w kierunku placu treningowego, gdzie za niedługo miał zaczynać wraz z innymi nową serię ćwiczeń.
****
Nagły ból wywołany odwijaniem bandaży zerwał mnie do siadu, przez co niemal nie zderzyłam się głową z osobą, która postanowiła podczas mojej nieświadomości zmienić mi opatrunki. Przez moment myślałam, że Levi wrócił nie znajdując nikogo kto mógłby o mnie zadbać, jednak dopiero kiedy dostrzegłam odmienny od kobaltu błękit zorientowałam się, że mam do czynienia z osobą, która w stolicy powstrzymała mnie od jednego z największych błędów w życiu.
Mortain był tak samo zdezorientowany jak ja, o ile nawet nie bardziej. Uchylone w zaskoczeniu usta, rozszerzone oczy oraz zastała postawa. Musiałam go nieźle wystraszyć.
Zamrugałam szybciej próbując odnaleźć się w obecnej sytuacji. Oczy wciąż zachodziły mi mgłą, a od szybkiego zrywu lekko kręciło mi się w głowie. Czułam się przynajmniej tak jakby ktoś przywalił mi patelnią w głowę, a cały spokój z którym obudziłam się parę godzin wcześniej, odszedł wraz z osobą Akcerman'a.
— Wybacz, powinienem był cię obudzić. — wymamrotał w końcu brunet, przysuwając sobie nogą te same krzesło, które wcześniej zajmował Levi.
Usiadł na nim, odkładając trzymane przez siebie bandaże na narzutkę, którą zostałam przykryta. Patrzyłam na jego sylwetkę kątem oka, nie dostrzegając by był bardziej ranny niż ja. Żadnych opatrunków, twarz jedynie bardziej potłuczona, bez widocznych na niej jednak zasinień. Jak na tą ilość tłumu, która ich wtedy zaatakowała, wyszedł z tego całkiem dobrze. Cieszyło mnie to, że mimo iż przysporzyłam mu tyle dodatkowych problemów, on zdołał wyjść z tego bardziej cało ode mnie. Należał mu się spokój. Dlaczego więc ze mną był i to robił?
— Nie szkodzi. — wymamrotałam, dalej nie spuszczając z niego wzroku, przez co w momencie, gdy on uniósł głowę nasze spojrzenia się ze sobą zetknęły. Niezręcznie.
— Kapitan cię przysłał? — spytałam po chwili ciszy, nie mogąc zdecydować się na bardziej adekwatne podtrzymanie rozmowy.
Uciekłam wzrokiem w róg sali by było mi łatwiej, po czym wzięłam głębszy wdech, orientując się, że zapach wody kolońskiej z nutką cytryn zdążył już dawno zniknąć. A szkoda...
— Można tak to ująć. — potwierdził Mortain, znowu powracając do poprzedniej czynności, jaką było rozplątywanie bandaży.
Skrzywiłam się automatycznie kierując spojrzenie na moją prawą rękę, która niemiłosiernie mnie piekła, wywołując na mojej twarzy grymas. Zacisnęłam zęby, czując jak ból się potęguje. Czy to tak powinno być?
— Jak to się skończyło? — spytałam, próbując odciągnąć myśli od cierpienia.
Mam nadzieję, że chociaż rozmowa o tym pozwoli mi choć trochę mniej skupiać się na tym co brunet robi. Napotykając jednak jego niepewne spojrzenie, odkaszlnęłam pod nosem, orientując się, że mężczyzna niezbyt orientuje się o co może mi chodzić.
— W stolicy. Na cmentarzu. — uściśliłam, przygryzając wargę, gdy Gregor całkowicie pozbył się materiału z mojej dłoni.
Ukośna szrama ciągnęła się poziomo od linii palców aż do kciuka i mimo, że była zszyta, nie wyglądała dość ciekawie. Jeżeli nie pozostaną po tym blizny to będzie cud. Z rozcięcia wciąż wydobywał się dziwny płyn, a samo patrzenie na to co sobie zrobiłam bolało. Ciekawe kiedy bez cierpienia uda mi się wziąć do ręki łyżkę i zjeść zupę.
— Jeżeli przejmujesz się tym, czy przez twoją lekkomyślność nikt nie zginął, to wszyscy poza Florianem wrócili do bazy cali. — odparł sięgając po drugą z dłoni.
— Całe szczęście. — wyszeptałam, sycząc, gdy przez przypadek mężczyzna szybciej pociągnął za bandaże, co niemiłosiernie mnie zapiekło.
Po tej wymianie zdań miedzy nami znowu jednak zapanowała cisza, a myśli zaczynały samoistnie krążyć po głowie. Ostatnim razem kiedy z nim rozmawiałam, nakrzyczał na mnie. Był zdenerwowany moim zachowaniem, którego w dalszym ciągu nie rozumiał. Mimo wszystko pomógł mi wtedy, tak samo jak pomaga mi teraz, a ja go wciąż wykorzystywałam. Ukradłam mu sprzęt, pozbawiłam kontroli sytuacji, a teraz w dodatku ograbiałam z wolnego czasu. To wszystko sprawiało, że czułam się winna, a nie powinnam się tak czuć. Już nie.
Odkąd doświadczyłam uczucia ważności moich słów, czy to na wyprawach, czy w dokumentach, które skrupulatnie musiałam wypełniać, miałam pojęcie jak istotne jest postrzeganie dowodzącego przez jego podwładnych. Zetknęłam się z pewnego rodzaju dylematem, który pomagał mi w większym stopniu zrozumieć Ackerman'a. Musiałam zbudować więź opartą na zaufaniu, podczas gdy ja sama nie ufając sobie, nie mogłam zaufać też innym. Wpadałam w błędne koło nie mogąc się w nim odnaleźć. Zagubiłam się.
— Przepraszam. — wymamrotałam, próbując pozbyć się przytłaczających emocji, które jako jedyne wciąż burzyły mój wewnętrzny spokój.
Mortain na moje słowa przerwał to co w danej chwili robił i zmierzył mnie dziwnie lodowatym spojrzeniem. Wciąż się jednak nie odzywał, co powodowało u mnie niepokój. No powiedz coś.
Gdybym wtedy nie zapuściła się do mojego rodzinnego domu, możliwe że wszyscy bezpiecznie oraz bez żadnych problemów wróciliby do siedziby. Gdybym też jednak wtedy tego nie zrobiła możliwe, że nigdy nie dopadłabym Chris'a, a moje życie wciąż polegałoby tylko na ucieczce przed nim oraz tym co mi zrobił. Każda decyzja niosła za sobą pewną cenę, którą trzeba było za nią zapłacić. Nie miałam wyjścia. Poświęcałam jedno dobro dla drugiego.
Nie zmieniało to jednak faktu, że musiałam być w porządku w stosunku do innych. Tak jak oni pomagali mnie, ja też chciałam ich wspierać. Pragnęłam odpokutować w jakiś sposób za swoje winy.
— Za to, że nic ci nie powiedziałam i że ukradłam sprzęt. — przyznałam, uszczegóławiając.
Mężczyzna spojrzał na mnie jak z pod byka i prychnął wymownie, wprawiając mnie tym w jeszcze większą dezorientację. Od zawsze starałam się zrozumieć innych i to co siedzi w ich głowach, choć realnie nie dało rady się tego dowiedzieć. Traciłam czas, próbując rozgryźć co o mnie myślą, co w danym momencie widzą, czują, mimo, że realnie nie było szans bym kiedykolwiek zgadła. Popychała mnie do tego jedynie czysta ciekawość. Wieczne pytanie, na które nie dało znaleźć się odpowiedzi.
Nim zdążyłam jednak bardziej to wszystko roztrząsnąć, rozproszyła mnie ręka Gregora, w której leżała zwinięta biała szmatka. Przysunął mi ją praktycznie pod sam nos, nie odzywając się do mnie wciąż ani słowem, na co tylko odruchowo odchyliłam się do tyłu.
— Po co to? — wymamrotałam, szybciej mrugając na co brunet tylko męczeńsko westchnął.
— Będę teraz odkażać, więc wsadź to do buzi i nie krzycz. — wyjaśnił, bardziej podsuwając mi materiał do twarzy, przez co zrezygnowana, kolejny raz dawałam sobie coś tego dnia wkładać do ust. Otworzyłam szeroko buzię by knebel był skuteczny i przymknęłam oczy, próbując się zrelaksować. Choć i tak teraz jest to niemożliwe.
Nie trwało to długo nim piekący ból zalał moją prawą dłoń, a zapach alkoholu dotarł do moich nozdrzy. Z całych sił starałam się powstrzymać, wyrywający się ze mnie krzyk, zagryzając zęby na materiale w mojej jamie ustnej, jednak tak jak się spodziewałam, mało to dawało. Cała ta procedura była jednak na tyle konieczna, by do ran nie wdarło się zakażenie. Dawała mi zapewnienie, że moja dłoń wróci do stanu użyteczności sprzed mojego ryzykownego chwycenia mieczy.
— Teraz druga. — mruknął Mortain, od razu biorąc się za przeczyszczanie drugiej ręki, gdy już skończył z tą pierwszą.
Te palące cierpienie było straszne. Najgorszy z bólów jakich dotychczas doświadczyłam. Mimo, że byłam raniona przez Bowman'a na różne sposoby i w różnych miejscach, z całą szczerością mogłam powiedzieć, że nic nie bolało mnie tak mocno. Czułam jak w oczach zbierają się łzy, a ciało mimo, że nieruchome, zaczynało drżeć, chcąc się wyrwać. Choć mój umysł nakazywał mi pozostać nieruchomo, tak ciało z całą pewnością najchętniej uciekłoby od źródła cierpienia.
Po tym jak Mortain skończył zawiązywać ostatni bandaż na mojej dłoni, wciąż czułam się otumaniona i aż zbytnio pobudzona. Oddech nierównomiernie unosił moją klatkę piersiową w dość szybkim tempie, a serce również nie mogło się opamiętać. Czułam jak bardzo zdrętwiały mi dłonie, jednocześnie wywołując to dziwne uczucie bezwładu.
Gregor natomiast niewzruszony tym wszystkim, sięgnął po knebel, który miałam w ustach i bez krępacji wyciągnął go, zahaczając przy tym o linię moich ust. Była wilgotna od mojej śliny i cuchnąca, jednak mimo to, brunet nie wahał się wziąć jej do rąk, by potem bez skrupułów postawić ją na parapecie obok. Po tym, gdy już to zrobił, zmierzył mnie jeszcze raz swoimi błękitnymi tęczówkami i prychnął pod nosem. Drugi wrażliwy mężczyzna się znalazł.
— Skąd się na tym znasz? — spytałam, gdy odkrył narzutę, która byłam przykryta co spowodowała niejako moje wzdrygnięcie się.
Przez to, iż okno było otwarte przez większość czasu w pomieszczeniu choć naprawdę rześko, było również niespodziewanie zimno. Temperatura powodowała pojawienie się dreszcze, a ciepłolubna ja zawsze krzywiła się jeżeli nie była przyzwyczajona do myśli o ochłodzeniu się. Tym razem było tak samo.
— Masz jakieś jakieś uszkodzenia? — zignorował moje pytając, zadając swoje.
Wyraźnie dawał przez to znać, że nie ma zamiaru przebywać w moim towarzystwie dłużej niż musi. Nie wiem też dlaczego, ale uświadomienie sobie tego przywiało do mnie pewnego rodzaju smutek. Nigdy zbytnio nie obchodziłam się zdaniem innych, lecz zawsze pragnęłam im pomóc, a z jakiegoś powodu Mortain wyglądał mi na kogoś kto takiej pomocy potrzebuje. Nie wiem czy to przez jego podobieństwo do Ackerman'a pod względem charakteru oraz podcięcia, czy z innego powodu jednak intuicja podpowiadała mi, iż nie można go ignorować. Był nieczuły i chłodny, a jednak się mną opiekował. Doceniałam to, więc skoro on pomagał mi to ja zamierzałam pomóc jemu. Musiałam tylko najpierw odkryć, co sprawia, że taki jest.
— Biodro i kolano. — moja automatyczna odpowiedź zaskoczyła mnie samą.
Rzadko występowały momenty, kiedy zachowywałam świadomość w czasie gdzie rozmyślałam i brałam udział w rozmowie jednocześnie. Wygląda na to, że był to jeden z niewielu wyjątków w moim życiu kiedy udało mi się do czegoś takiego doprowadzić. Szkoda, że nie było ich więcej.
Brunet wstał z krzesła, przeciągając za sobą mebel bliżej moich nóg, po czym teatralnie się nademną pochylił. Moich uszu dobiegł jego drwiący śmiech, a na ciele pojawiły się ciarki. Nigdy nie słyszałam, by ktoś śmiał się tak bardzo sztucznie. Przerażający rechot, który tak bardzo odrzucał swoją barwą ich chciało się od niego uciekać. Śmiech tak bardzo przypominający psychopatyczne krzyki Chris'a, zbyt podobne, zbyt mało różniące się, że aż miałam ochotę skulić się pod kołdrą i łkać.
— Jesteś zabawna jeżeli myślisz, że będę mógł cokolwiek zrobić, jeżeli masz na sobie mundur. — zmodulował głos w taki sposób brzmieć bardziej sarkastycznie.
Spojrzałam na niego oniemiała, będąc zaskoczona jak wielkie mogą być wahania osobowościowa danej osoby. Może był kimś innym niż myślałam? Albo coś ukrywał? Głośniej przełknęłam ślinę. Nie ważne.
Był tutaj bo ktoś go przysłał, a więc nie miał wyboru i musiał mi pomóc. Był tutaj bo nie skończył swojej pracy. Wciąż tutaj był ponieważ nie miałam na tyle zapalczywości, by odesłać go z powrotem. To była moja wina więc musiałam ciągnąć to dalej. Nie mogłam dać ponieść się wizjom przeszłością i porównaniom. Ponieważ Gregor nie był Chris'em i nigdy nie będzie. Jego już nie ma i nic mi nie zrobi. Sama się go pozbyłam, więc nic nie może mi się stać.
— Jeżeli to jest twój sposób, by zapytać, czy możesz je zdjąć to wiedz, że się zgadzam. Załatw to szybko, żołnierzu. — rozkazałam, starając się brzmieć pewnie, jednak głos trząsł mi się na tyle iż nie byłam w stanie powstrzymać się od zająknięcia.
Z pewnością nie byłam kimś, kto reprezentował sobą odwagę i serce godne oddania dla sprawy, jednak jak można było postrzegać mnie za silną oraz szanować tak samo jak Ackerman'a, gdy sama robiłam z siebie ofiarę. Z każdym dniem uczyłam się co powinno jak wyglądać, zachowania, mowy, rozkazy, papiery. Zbierałam doświadczenie poprzez porażki, wzloty oraz upadki. Nie wiedziałam jednak, że przyjdzie mi się spotkać z tego typu sytuacją tak szybko. Za szybko.
Po chwili czułam już tylko ciepłe dłonie Mortain'a, który powoli i starannie rozcinał kolejne z moich pasów, pozbywając się również ostatecznie tego, który powstrzymywał dotąd moje kolano od krwawienia. Miałam jednak na tyle szczęścia, że nawet po usunięciu go, krwotok się nie wznowił, a rana, która tak obficie dawała o sobie znać podczas ucieczki, była tak naprawdę niewielkim otarciem, które dość mocno mnie wystraszyło. Wystarczyło dobrze je zabandażować i odkazić, a powinno szybko wrócić do swojej używalności. Co dziwne, alkohol na rany znajdujące się poniżej pasa, nie działał w tak samo dręczący sposób jak na dłoniach. Był do wytrzymania i nie trzeba było używać knebla ponownie.
Gregor nie patyczkował się z białym materiałem spodni zbyt długo, tylko od razu ściągnął je całkowicie, przez co polegałam jedynie na mojej koszuli i figach, które zakrywały to co trzeba. Na nogach nie miałam już butów więc nie musiał się kłopotać i z nimi, a dziurawe i zakrwawione spodnie, zeszły również dość łatwo, przysparzając mi tylko chwilowego bólu.
— Jeszcze gdzieś? — spytał, gdy tylko upewnił się iż jego praca nad kolanem została dobrze wykonana.
Co jak co, ale był solidny w tym co robił. Naprawdę wyglądało jakby się na tym znał. Czyżby miał jakieś doświadczenie w jednostce medycznej, nim do mnie dołączył? Cholera, gdybym tylko zdążyła przeczytać wszystkie akta do końca.
— Na biodrze. — odpowiedziałam odwracając się powoli na bok, by miał jak najlepszy dostęp do rozcięcia.
Nie pomyślałam wtedy jednak i jednym — moje figi były dość specyficzne przez co mało przykrywały pośladki, a ja głupia całkowicie o tym zapomniałam, przez co bez skrupułów podwinęłam jeszcze białą koszulę do połowy brzucha, dając Gregorowi idealny widok wprost na nie. Było jednak za późno na jakąkolwiek inną, dogodną zarówno dla mnie jak i dla niego pozycję, więc zacisnęłam zęby i znosiłam niezręczność w tym nieporozumieniu.
Nim jednak Mortain zdążył sięgnąć po alkohol, drzwi prowadzące do skrzydła szpitalnego otworzyły się z lekkim hukiem, a do pomieszczenia wkroczył nikt inny jak sam Kapitan Ackerman. Odruchowo na nagły dźwięk odwróciłam się w jego kierunku, napotykając jedynie jego zdezorientowane i pojawiające się w oczach ogniki złości. W ręce trzymał talerz, a nogą przymknął drzwi z taką samą siłą jak je otworzył. Choć wydawało mi się, iż teraz zrobił to nieco mocniej niż przedtem.
Gregor jednak zignorował jego obecność i wykorzystując moje rozkojarzenie, polał niespodziewanie moje rany alkoholem, sprawiając tym samym, że pisnęłam porażona nagłym, wyżerającym pieczeniem w boku. Zacisnęłam oczy, wsadzając nadgarstek do ust, by spróbować jakoś powstrzymać się od krzyku, co niestety niewiele dało, gdyż tylko warczałam, niemal się dusząc. Kurwa, to boli bardziej niż dłonie!
— Ej Mortain. — chłodny ton Levi'a, który z powrotem wniósł do pomieszczenia element bezpieczeństwa, którego tak bardzo mi brakowało, poprawił moje samopoczucie.
Nie widziałam co prawda jego twarzy, gdyż wzgląd miałam jedynie na część drzwi i sąsiednie łóżko, jednak czułam jego obecność za moimi plecami, tuż obok bruneta. Szklany odgłos naczynia świadczył o tym, że czarnowłosy prawdopodobnie odstawił talerz na parapet obok pozostawionej przez siebie wcześniej filiżanki.
— Tak, Kapitanie? — mruknął, zabierając się za owijanie mojego boku. Miałam jednak dziwne wrażenie, że robi to szybciej niż w przypadku nogi czy dłoni. Śpieszył się?
— Gdzie Mulle i Clarke? Dlaczego to nie one ją opatrują? — pytał oschle z wyczuwalnym jednak w sposobie sformułowania zdań wyrzutem.
Przełknęłam ślinę, czując budzącą się we mnie nieśmiałość, która z każdą chwilą zaczynała zwiększać się do przytłaczającego mnie poziomu. A może by tak udawać, że zasnęłam? To pomogłoby mi uciec z tej dziwnej sytuacji. Nie wydaje się to być takim złym pomysłem.
— Aurelia kazała mi się zająć naszą Kapitan ze względu na coś ważniejszego. — odpowiedział zdawkowo i jakby bardziej stresowo niż wcześniej.
Nie było w tym nic zaskakującego. Nawet ja będąc odwrócona do nich plecami czułam charyzmę Ackerman'a. Ewidentnie był w złym humorze i się na coś złościł, co stawało się tylko kolejnym powodem do niepokoju. W takim stanie mógł posunąć się do wszystkiego.
— Ciekawe co było ważniejsze, od ich pieprzonego obowiązku. — prychnął. Ja natomiast coraz bardziej czułam kurczące się w klatce piersiowej serce.
— Nie mam pojęcia, ale to nie do mnie Kapitan powinien mieć pretensję. — wyprowadzony ze swojej strefy spokoju Gregor, odważył się powiedzieć czarnowłosemu to co przyszło mu na myśl, a w pomieszczeniu zapanowała cisza.
Napięcie rosło z każdą sekundą, a mnie coraz ciężej było oddychać, aż w końcu całkowicie wstrzymałam powietrze, obawiając się odpowiedzi ze strony Levi'a. Dlaczego mam wrażenie, że ta rozmowa zmierza do czegoś złego?
— Na pewno, Mortain? Czy aby na pewno zachowujesz się jak żołnierz na służbie, gapiąc się na tyłek swojej przełożonej? — zironizował, a coś we mnie aż się przekręciło.
Miałam wrażenie, że zaraz zapadnę się pod ziemię, a nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej oraz żołądku sprawi, iż zaraz zwymiotuje. Nie wierzyłam w to co usłyszałam. Nie mogłam uwierzyć w to, że te słowa wyszły właśnie z ust Ackerman'a. On jawnie wytknął mojemu podwładnemu coś, czemu sam przez dłuższy okres się opierał i miał do tego pretensję. Czepiał się łamania granic przez innych a sam nie potrafił zmienić swojego nastawienia, mimo iż stał teraz w lepszej pozycji niż Gregor.
Owszem, członek mojego oddziału może i nie powinien pozwalać sobie na coś takiego. Nie wiedziałam zresztą czy w ogóle to robił. Nie mogłam go osądzać nie widząc tego, nie przyłapując go na tym. Nie świadczyło to jednak o tym, iż to właśnie Levi miał być tym, który będzie miał prawo go za to karać.
Mimo wciąż jednak milczałam nie potrafiąc wydusić z siebie żadnego porządnego słowa, a co dopiero próbować skleić coś w dające do myślenia zdanie. Czarnowłosy zbyt bardzo mnie zszokował bym była teraz w stanie jakoś zaradzić tej sytuacji. Zbyt mocno reagowałam na wszystko co się działo wokół mnie. Ewidentnie.
— Skończyłem. Nie muszę odpowiadać za coś czego nie zrobiłem. — podsumował brunet, a ja poczułam jak powoli nasuwa na moje biodro, materiał mojej koszuli przez co lekko się wzdrygnęłam.
Odsunięcie krzesła świadczyło o tym, że musiał wstać, a szybkie kroki potwierdzały moje przypuszczenia o jego ucieczce przed Ackerman'em. Jego zachowanie mogło jednocześnie potwierdzać jego słowa jak i im zaprzeczać, a samo to jak bardzo uległy zrobił się tylko gdy Levi się pojawił informowały mnie tylko o tym iż nigdy nie będę umiała wzbudzić takiego respektu wśród żołnierzy jak czarnowłosy.
— Tch. Pieprzony tchórz. — prychnął, siadając na krześle, które zostawił po sobie Mortain, pośpiesznie wychodząc ze skrzydła szpitalnego.
Atmosfera oraz cisza, która pomiędzy nami zapanowała była jednak cięższa niż zazwyczaj, a emocje które w tej chwili odczuwałam, tak bardzo sprzeczne, że nie dawałam rady odróżnić smutku od złości. Najgorsze jednak okazały się reakcje mojego organizmu na obecność Levi'a, ponieważ gdy umysł podpowiadał mi jedno, buzujące we mnie hormony mówiły drugie, sprawiając, że potrafiłam się zachowywać jak zakochana nastolatka. Już wtedy wiedziałam, że czeka nas najtrudniejsza do przełamania rozmowa w życiu. Nie pomyliłam się.
Dictatura perfectissima forma zeli.
cdn.
*Dictatura perfectissima forma zeli. — (łac. Dyktatura jest najpełniejszą postacią zazdrości.)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top