#8

"Jej życie również było niegdyś "gorączkowe i nerwowe". Zaczekaj tylko - pomyślała. -Każdemu się wydaje, że wszystko wie, a tymczasem nikt nic nie wie."  — Elizabeth Strout


— No powiedz! Odpowiedz Nina! — skakała podekscytowana brunetka. 

Przekręciłam oczami w geście irytacji. Już dużo bardziej wolę karzełka, niż tą szaloną kobietę. On chociaż przez większość czasu siedzi cicho.

— Hanji daj spokój! Jak chcesz coś wiedzieć to zapytaj Erwina albo pana obrażalskiego. — warknęłam. 

Mam już jej dość. Brunetka zamiast prowadzić mnie do mojego zakwaterowania, skacze jak chora psychicznie i z ekscytacją mi się przygląda. Czuję się jak jakieś pieprzone popiersie. Na napomnienie o czarnowłosym Hanji się ocknęła. Co jest nie tak?

— Właśnie Levi! Niezłe przedstawienie zrobiłaś na placu! Żeby na ślepo powalić mężczyznę i to akurat jego! Jestem z ciebie dumna! — klepnęła mnie w plecy swoją prawą ręką. Jeśli mam być szczera to ma kobita parę w łapie.

— I czym ty się ekscytujesz? Zwykła samoobrona. — prychnęłam. Naprawdę jej nie rozumiem.

— Levi to najsilniejszy z nas! W dodatku lubi się mścić, więc uważaj na siebie. — ostrzegła mnie. 

To zadziwiające jak przechodzi z jednego stanu emocjonalnego w drugi. Jak bardzo bipolarnym można być?!

— Ta, dzięki za ostrzeżenie i w ogóle, ale mogłabyś mnie już zaprowadzić do mojego zakwaterowania? — spytałam, tupiąc w zniecierpliwieniu nogą. Na twarzy brunetki pojawiło się zakłopotanie.

— Ach, tak! Przepraszam! Już idziemy! — krzyknęła, chwytając mnie za nadgarstek. Chwilę potem niemal biegiem przemierzyłyśmy cały zamek. 

Daleko będę mieć do tego gabinetu dowódcy. Parę metrów przed nami zobaczyłam schody i już miałam zamiar dobrze się w ich stronę rozpędzić jednak coś mnie przed tym powstrzymało. Były to plecy zwiadowczyni, która nagle stanęła w bezruchu. Odwróciła się do mnie przodem i spojrzała w oczy prosto zza swoich lśniących szkieł.

— Słuchaj mnie kochana. — odetchnęła, by uspokoić przyśpieszony przez bieg oddech. 

Następnie wskazała palcem drzwi po mojej prawej i bacznie zmierzyła mnie wzrokiem, by upewnić się, że patrzę w tamtym kierunku. Gdy już to zrobiła przymrużyła oczy i zaczęła mówić bardzo poważnym tonem.

— Tutaj jest kwatera naszej "nadziei ludzkości". — zrobiła cudzysłów palcami w powietrzu. Ja nie zdając sobie sprawy do końca o kim mówi tylko kiwnęłam głową w geście zrozumienia i akceptacji jej słów.

— Po drugiej stronie, dokładnie na przeciwko tych drzwi jest składzik na środki czystości. — powiedziała wskazując inne drzwi tym razem z mojej lewej. Nie wiem po co mi ta informacja, ale też potwierdziłam zrozumienie.

— Tuż obok jest małe pomieszczenie, pełniące funkcję spiżarni. Mówię ci to w razie gdybyś zgłodniała. — uśmiechnęła się przyjaźnie. 

Spojrzałam w bok i rzeczywiście dostrzegłam coś na wzór wejścia, które prowadziło do zaciemnionego pomieszczenia. Nie stałyśmy tam bezczynnie jak dwa słupy soli tylko zaczęłyśmy wchodzić po najbliższych schodach, które według Zoe miały doprowadzić nas do mojego pokoju. Zastanowiła mnie tylko jedna rzecz.

— Hanji, a jakbym miała kiedyś przypadkowo zejść na dół to gdzie bym się znalazła?— spytałam. 

Brunetka przystanęła na stopniu tuż obok zamocowanej na ścianie pochodni, która oświetlała nam aktualnie drogę.

— W lochach. — odrzekła spokojnie, patrząc na mnie z góry. 

Po moim ciele przeszły dreszcze. Byłam głupia nie spodziewając się, że mają tu coś takiego. Zimne wspomnienia zaczęły zalewać moją głowę. Znieruchomiałam. 

— Ej spokojnie. Są prawie puste. Siedzi w nich tylko Eren. — próbowała mnie pocieszyć. 

Uśmiechnęłam się by widziała, że już wszystko dobrze. Nie chciałam  tego roztrząsać. Jeśli nie umie się czegoś powiedzieć, czy zrobić to najlepiej nałożyć na siebie maskę, nieprawdaż?

Kilka minut później znalazłyśmy się na samym szczycie wieżyczki, a ja stanęłam przed podniszczonymi białymi drzwiami z paroma dziurami na swojej powierzchni. No to ładne zakwaterowanie mi Erwin znalazł. Jutro będę zmuszona naprawić te drzwi. Co mi da klucz skoro każdy będzie mógł przez taką dziurę się przecisnąć i wejść do środka. Każda kobieta potrzebuje choć trochę prywatności. Poczułam nagłe ukłucie w potylicy. Cholera znowu łapie mnie migrena! Zbyt bardzo się dzisiaj wyeksploatowałam. Złapałam się rękami za skronie i zagryzłam wargę.

— Hej, hej, wszystko dobrze? — zaniepokoiła się brunetka. 

Oj zamknij się kobieto! Teraz choćby i szept jest dla mnie niemiłosiernie bolesny!

— Tak. Po prostu muszę się położyć. — odpowiedziałam, walcząc z bólem. Moje słowa jej chyba jednak nie uspokoiły. Wyciągnęłam klucz i wsadziłam go do zamka.

— Może ja jednak pójdę do siebie po jakieś leki, bo widocznie coś cię boli. — zmierzyła mnie wzrokiem  od góry do dołu, przykładając palec do brody. Westchnęłam.

— Dobranoc. — powiedziałam i weszłam do środka zamykając za sobą drzwi. 

Może i był dopiero początek dnia, ale ja i tak zamierzałam się porządnie wyspać. Może nareszcie uda mi się na dobre zasnąć, a nie tylko na te marne cztery godziny.

W pomieszczeniu w przeciwieństwie do korytarza było jasno, więc mogłam bez problemu rozejrzeć się po lokum. Było tu zadziwiająco dużo miejsca i ogromna ilość okien. Dostałam nawet balkon! W tym momencie mogę darować Erwinowi te zepsute drzwi. Podłoga była poniszczona i lekko skrzypiała. Aż dziwne, że w zamku gdzie wszystkie podłogi były z kamienia, ta akurat musiała być zrobiona z drewna. 

Przez dach przedostawały się małe promyki słońca, więc prawdopodobnie nie był on całkowicie szczelny. I kolejna poza drzwiami rzecz do renowacji się znalazła. Nie było tu za dużo mebli. Jedno skromne łóżko stało przy białej, lekko poobdzieranej ścianie. Było małe, lecz śmiało mogłam stwierdzić, że na siłę zmieściłyby się w nim dwie osoby, dla mnie jednak było czymś więcej — to będzie moje drugie łóżko w życiu. W Podziemiach przez te lata wraz z Olivią spałyśmy na kamiennej posadzce. Uśmiechnęłam się do siebie. Zaraz za drzwiami znajdowała się niewielkich rozmiarów, biała szafa  — również dość stara. 

Chcę by to miejsce było moim domem, bardzo chcę bym w tym miejscu mogła odnaleźć spokój i ukojenie po tym co mnie z pewnością spotka. Jestem okropnie zmęczona i strasznie szumi mi w głowie, że ledwo mogę się na czymkolwiek skupić, lecz nie mogę dopuścić by te pomieszczenie było aż tak zaniedbane. Westchnęłam karcąc samą siebie za mój głupi pomysł.

Przez dziurę w drzwiach sprawdziłam, czy szalona okularnica już sobie poszła, a gdy miałam już pewność, że jest pusto to powoli i na paluszkach zaczęłam schodzić na dół.  Dotarłam na korytarz, gdzie wcześniej się zatrzymałyśmy — na moje szczęście, było pusto. Skoro wtedy po mojej lewej  był składzik to oznacza, że w tym momencie znajduje się on po mojej prawej. Bez większych problemów go znalazłam. Było tam wszystko czego potrzebowałam, w dodatku równo i alfabetycznie poukładane! Ktoś naprawdę się postarał. Aż miło się na sercu robi, że w tym korpusie nie tylko jakieś nieokiełznane zwierzęta chodzą.

Wzięłam ze sobą miotłę, parę ściereczek, wodę w wiaderku, która o dziwo tam stała, parę środków czystości, płyn do mycia okien oraz gąbki. Gdy jakoś zatargałam to wszystko na górę i odstawiłam wszystko na podłogę tuż obok łóżka to postanowiłam się przebrać. Rzecz w tym, że nie miałam w co, a brunetka nie zostawiła mi nawet jakiegoś marnego munduru. No cóż, nie miałam wyboru i musiałam zostać w tym co mam na sobie, chociaż już zbyt bardzo mogłam wyczuć jak mocno potem mój strój jest przesiąknięty. Zakasałam rękawy i z rzeczy które przyniosłam, wyjęłam dwie białe szmatki. Zbliżyłam je do nosa  i szeroko otworzyłam oczy — one były wykrochmalone! Szmatki do sprzątania były wykrochmalone! Nie mogę w to uwierzyć. Kto krochmali szmatki, którymi można potem ścierać chociażby gówno z pod kibla!? 

Skoro były one tak czyste, to dlaczego miałabym tego nie wykorzystać? Jedną z nich zawiązałam sobie niczym starsze babcie na głowie. Zrobiłam to w taki sposób, by na darmo włosy nie wpadały mi do oczu. Natomiast drugą z nich związałam sobie pod oczami, tworząc coś na wzór maski. Z pewnością wyglądałam w tamtym momencie komicznie. Podeszłam do szklanych drzwi, które prowadziły na balkon i otworzyłam je na oścież.  Najpierw musiałam tu porządnie wywietrzyć, gdyż zaduch nie dawał mi spokoju. Wyszłam z ciekawości na zewnątrz i spojrzałam w dal — miałam dość ładny widoczek. Z mojego zakwaterowania mogłam dostrzec las, w którym byłam, mury oraz cały plac treningowy, na którym aktualnie znajdowali się żołnierze.

Wystawiłam twarz w kierunku słońca i uśmiechnęłam się promiennie. Ciepły wiatr smagał moje policzki, a słońce ogrzewało twarz, zapewniając mi spokój. Głęboko westchnęłam — chyba będę tu często przesiadywać. Po tym krótkim momencie relaksu, odwróciłam się na pięcie i zabrałam za generalne porządki.

— No to zaczynamy... — odrzekłam, trzymając w dłoniach miotłę.

cdn.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top