#60
„Wszystko rozpoczyna się od myśli. Myśli prowadzą do uczuć, uczucia prowadzą do działań, działania prowadzą do rezultatów". — J. Beck
Cudowny brak pośpiechu tuż po nastaniu poranka. Chłód podświadomie przekonujący cię do tego byś pozostał w łóżku oraz myśl o tym, że gdy tylko się wstanie, trzeba będzie stosownie przygotować piec do dalszego użytkowania. A przede wszystkim wspomnienie tego, że przed zatraceniem się we śnie, obok mnie leżała oddająca mi swoje ciepło osoba. Milsza byłaby już tylko myśl o tym, że czuje się ona w podobny sposób do mnie.
To miał być dobry dzień. Byłam o wiele bardziej zmotywowana do czegokolwiek, po raz pierwszy od dawna. Samo to, że Ackerman czekał, aż do niego wpadnę, napawało mnie dziwnego rodzaju pozytywnym nastawieniem. Angażowało mnie to, gdyż normalnie byłam realistką, w żadnym stopniu nie napawało mnie szczęściem nic co nie miało prawa się wydarzyć.
Z powodu wczorajszego, niebezpiecznego incydentu postanowiłam zrezygnować dzisiaj z sesji ćwiczeniowej na dworze. Ryzyko tego, że burza nie powróci było zbyt niskie i choć bardzo nie chciałam, zdecydowałam się jednak poczekać parę dni dla pewności. Choć to co się potem stało, było ze strony Levi'a bardzo miłe i wyjątkowo opiekuńcze jak na niego, to jednak w znacznym stopniu udowadniało moją nieprzydatność. Zbyt wiele razy przez czystą głupotę oraz błędne decyzje, naraziłam siebie na ryzyko, w wyniku którego ponosiłam obrażenia. Za każdym razem obrywałam, tylko ze względu na to, że nie myślałam do przodu, rozwodząc się tylko i wyłącznie nad tym co mnie otacza, bądź jest bardziej odległe. Musiałam to zmienić.
Trening w pokoju, utrzymujący elastyczność, to nie było spełnienie moich marzeń, jednak musiało to na ten moment wystarczyć. Dopóki nie znajdę sobie towarzysza do codziennych ćwiczeń, zrezygnuję z dalszych wypadów poza bazę, tylko pieszo. Godzina się jednak nie zmieniła, a ja przyzwyczajona do wczesnego wstawania, przeznaczyłam ten czas na dłuższą kąpiel. W tym celu udało mi się nawet wykorzystać jedyną wolną wannę w damskiej toalecie.
Z braniem prysznica zrobił się problem, gdyż przez niską temperaturę, ciepłej wody praktycznie w ogóle nie było, a mało nowoczesne rury zdarzały się zamarzać. Drałowałam więc na dwór przynosząc w wiadrach kilka porcji czystego śniegu, tylko po to, by potem na piecu je roztopić i doprowadzić do wrzenia. Mycie się zimą zyskało całkiem inny wymiar przygotowań, który wydawał się przerosnąć Hanji. Nie spotkałam jej już bowiem ani razu, a jej tłuste włosy gdy spotykałam ją w gabinecie, wydawały się wołać o pomstę do nieba. Zaczęła stosować nieznane mi olejki zapachowe, które maskowały smród. Niestety nawet dzięki nim, całkowicie nie da się go pozbyć. Moim zdaniem poświęcenie w zachowaniu odpowiedniej higieny było warte wszystkiego. Bałam się co może się stać, gdy Kapitan nareszcie spotka się z Pułkownik. Czy tak jak mi mówiła, siłą zaciągnie ją do kąpieli? Jeżeli tak to bardzo chciałabym to zobaczyć. Musiałoby to naprawdę śmiesznie wyglądać. Poza tym każdy powód, by dłużej popatrzeć na czarnowłosego, wydaje się dobry.
Po wszystkim co rutynowo decydowałam się robić oraz przyodzianiu ciepłego munduru, postanowiłam udać się do kuchni, by przyrządzić sobie coś na śniadanie do przegryzienia. Podczas tej pory roku, mój apetyt zdecydowanie zmalał. Bardzo często zmuszałam się więc do tego, by cokolwiek przełknąć, a było to wymogiem do zbudowania większej masy mięśniowej. Dzięki dobremu metabolizmowi, pozyskanie energii wchodziło na znacznie wyższy poziom.
— Kochanie, chodź do nas! — krzyknęła znajoma mi brunetka.
Entuzjastycznie potrząsnęła swoją kitką na głowie w taki sposób, że uderzyła siedzącego zaraz obok Erena, w twarz. Potarł naburmuszony policzek, a obserwująca to zza jego ramienia Mikasa, posłała Zoe nienawistne spojrzenie, godne każdego Ackermana. Uśmiechnęłam się, podążając powoli w ich kierunku. Jako, że Hanji zajmowała moje miejsce, tym razem postanowiłam usadowić się zaraz obok Conniego, wyjątkowo mocno pilnującego pałaszującej Sashy.
— To dla ciebie. — stwierdziła zwiadowczyni, podsuwając mi tacę z moją dzienną, przygotowaną porcją.
Podziękowałam jej cicho, zdając sobie jednocześnie sprawę, dlaczego Springer tak wyjątkowo kontrolował Braus. Gdyby nie jego czujny wzrok, dziewczyna mogłaby wywęszyć dodatkowe jedzenie, a wtedy już ciężko byłoby ją powstrzymać.
Przywitałam się ze wszystkimi skinieniem głowy, po czym spuściłam wzrok na metalową tacę przede mną. Nad filiżanką unosiła się para, a do połowy napełnione naczynie, informowało mnie o tym, że Pułkownik załatwiając mi śniadanie, sama musiała się na nie spóźnić.
Od jakiegoś czasu moja przyjaciółka, zaczęła przesiadywać dla odmiany w naszym towarzystwie. Może było to spowodowane luźną atmosferą, a może tym że bez skarg mogła zasypywać nas swoimi teoriami o naturze tytanów, jednak widoczne było, że jej to odpowiadało. My zresztą też nie mieliśmy nic przeciwko. Wnosiła do nas potok słów, pozbywając się okresowo pojawiającej się ciszy. Chwyciłam w dłoń dość czerstwy bochenek chleba i ugryzłam go, przeżuwając dokładnie każdy kęs. Jeszcze by tego brakowało bym się zakrztusiła.
— Dlaczego cię wczoraj nie było? — w końcu padło pytanie, którego się spodziewałam.
To było jasne, że chcieli znać powód, skoro od przynajmniej dwóch tygodni, nawijałam ciągle o tym jak ważne to wydarzenie będzie, a sama się na nim ostatecznie nie pojawiłam. Liczyłam po cichu na to, że Jeager im wszystko wytłumaczył. Niestety przeliczyłam się, gdyż chłopak wydawał się być równie nieobecny, co na początku naszej znajomości. Zwróciłam wzrok w kierunku Jeana, z którego ust wyszło zapytanie. Uśmiechnęłam się do niego miło, walcząc z obrazami powracającymi wciąż w mojej głowie.
— Miałam mały wypadek. — ucięłam, sprawiając, że nastolatek tylko zmarszczył brwi, wyglądając w tym stanie dość podobnie do Erena.
— Wypadek? — wypalił Connie, dołączając się do konwersacji.
Ich ciekawskie spojrzenia skupiły się na mojej osobie, domagając się bardziej precyzyjnych odpowiedzi. Nie wszystko jednak mogłam im zdradzić. Jeszcze tego by brakowało, żeby ktoś poza Zoe dowiedział się o sytuacji, pomiędzy mną, a Kapitanem. Kristein mógł żartować na ten temat, gdyż uważał, że były to tylko prześmiewcze komentarze. Co innego, gdyby okazały się one prawdą. Gdyby wiedzieli, chyba spaliłabym się ze wstydu.
— Nieistotne. Kapitan mi pomógł więc już wszystko jest dobrze. — wyjaśniłam, chcąc na tym skończyć. Można się było domyślić jednak, że moja przyjaciółka coś odwali.
— Levi? A co on u ciebie robił? — sugestywnie poruszyła brwiami.
Zawrzało we mnie. Przy stoliku zapanowała cisza, podczas której wzrok innych przeskakiwał z mojej osoby na brunetkę. Ewidentnie próbowali znaleźć sens w tym co się działo. Bycie niewtajemniczonym, podczas gdy dwójka ludzi wydaje się wiedzieć o czym jest mowa, z całą pewnością stało się intrygujące. Zapewne zapragnęli wiedzieć o co chodzi. Przygryzłam wargę. Cholera.
— Tak jak już powiedziałam. Pomógł mi. — odparłam stanowczo naciskając na każde słowo. Czy ona nie mogłaby chociaż jeden raz odpuścić? Czy proszę naprawdę o tak dużo?
— Rozumiem. — przedłużyła końcówkę wypowiedzi, poprawiając dłonią, zsuwające się z nosa okulary.
Po tej wymianie zdań, pomiędzy nami zapadła cisza. Na stołówce było niewiele osób, gdyż było już naprawdę późno. Wielu z żołnierzy tuż po śniadaniu, wyjeżdżało do rodzin, a ostatni posiłek to był jedyny okres, w którym mogli zamienić jeszcze słowo z najbliższymi. W tej chwili po raz ostatni widziałam te przyjazne twarze, skupione na swoich własnych problemach, przed końcem roku. Magiczna chwila zatrzymania dwudziestego piątego grudnia, podczas której w pozbawionej procentów atmosferze, po prostu zaspokajaliśmy jeden z podstawowych wymogów naszego organizmu.
— Jak było wczoraj? — wypaliłam, chwytając w dłonie letnią filiżankę.
Zbliżyłam ją do ust, upijając łyk, jednocześnie z niewielką dawką ciekawości zerkając na twarze znajomych. Miny były różne. Jedynie tylko ta Mikasy, niewiele różniła się od tej zwykłej. Nie chciałam marnować tego czasu, tylko na jedzenie. Pozyskiwanie wiadomości też przecież jest przydatne.
— Eren z Jeanem znowu wdali się w bójkę. Sasha ukradła zapas mięsa ze składzika, który okazał się być ostatnim, dlatego wraz z Connym dostali od Generała karę i musieli wszystko po imprezie posprzątać, a pani Pułkownik została przywiązana przez pana Moblita do krzesła, gdyż za wszelką cenę chciała iść i cię przyprowadzić. — streściła mi wszystko na wzór raportu młoda Ackerman.
Nikt poza nią nie pisnął słowa, a tylko ze wstydem wpatrywali się z swoje porcje. W szoku otworzyłam usta oraz szybciej zamrugałam. Że kurwa co?
— Czy to prawda? — spytałam, kierując pytanie w stronę, wyraźnie nieobecnego Armina.
Blondyn pokiwał mi głową w geście zgody, po czym sam włożył do ust, większy kawałek pieczywa, dość szybko go przeżuwając. Przełknęłam ślinę, skanując ich zawstydzone twarze. Nie dziwiłam się, że odczuwali do siebie wyrzuty po takim czymś. Czy każda uroczystość na której mnie nie ma, musi być zawsze taka wybuchowa? Nie mówię oczywiście, że ostatnio było lepiej, jednak to zdecydowanie pobijało wszystko. Chciałam spytać jeszcze o ilość alkoholu jaka na to poszła, jednak po tym co od nich usłyszałam, już nie wiedziałam, czy warto było posiąść wiedzę o czymś takim.
— No to widzę, że nieźle się bawiliście. — skomentowałam, cicho chichocząc.
— Szkoda, że cię nie było pani obrażalska. — dodał zaczepnie Kristein.
Chciał wyprowadzić mnie z równowagi. Znowu doprowadzić do tego, że wybuchnę i spowodować tym zamieszanie. Gdybym to zrobiła mogłabym popsuć to co w tej chwili mamy oraz zakończyć nasze spotkanie w najmniej przyjemny sposób. Nie tego pragnęłam. Uśmiechnęłam się do niego pewnie, decydując się na słowne rozwiązanie problemu. Musiałam pamiętać, że to ja jestem władczynią sytuacji. Wraz z Hanji byliśmy najstarszymi z tego grona, więc obowiązywały nas nieco inne zasady, od tych znanych w treningówce.
— Przynajmniej od pana odpoczęłam, panie zaczepny. — mrugnęłam do niego kąśliwie, powodując u niego lekkie zmieszanie.
Chłopak wzburzył się lekko, czerwieniejąc na twarzy. Nie wiedziałam, czy go zawstydziłam, czy może zdenerwowałam, gdyż jego reakcja wyglądała na dziwne połączenie tych stanów. Pewna jednak byłam tego, że wyglądało to naprawdę zabawnie.
— Ale ci dogadała, Jeaneczku! — odezwał się siedzący dotąd w ciszy Eren.
Patrzył na żołnierza z wyższością, emanując zadowoleniem z przegranej swojego kolegi. Jeager i Kristein byli swojego rodzaju rywalami, którzy gdy tylko znaleźli powód do sprzeczki, wszczynali pomiędzy sobą bitwę. Ta dwójka przez swój temperament bardzo ciężko się dogadywała i tylko w zasadzie dzięki obecności innych, mogli znieść swoją obecność. Jednak mimo wszystko, każdemu z osobna zależało na tym drugim. Takie pojedynki wyładowywały ich napięcie i pozwalały na cieszenie się trochę mniej nudną rzeczywistością. Zarówno Eren jak i Jean oddałby za tego drugiego życie, gdyby zaszła taka potrzeba. I to było w och relacji najpiękniejsze. Te oddanie, które posiadali wobec siebie, mimo niezgodności charakterów. Trochę mi to coś przypomina...
— Co ty powiedziałeś?! — warknął, przesuwając się w kierunku bruneta.
Zmusił tym samym Hanji do znacznego odchylenia się, co prawie doprowadziło do jej upadku, gdyż przy złym kącie lekko straciła równowagę. Jedynym co utrzymało ją w pionie, było zgrabne i całkowicie przypadkowe wsparcie się na ramieniu nastolatka, który będąc pochłonięty bitwą spojrzeń, nawet nie zwrócił na to uwagi.
— Że płeć piękna jest lepsza w doborze słów od ciebie. — zaśmiał się, odkładając trzymany w ręce bochenek chleba.
Westchnęłam, widząc zapowiadającą się bójkę. Wszyscy oczekiwali, aż jeden z nich rzuci się na drugiego z pięściami, zaczynając kolejną potyczkę. Nie miałam ochoty na takie spędzenie czasu. Zdawałam jednak sobie sprawę, że jeżeli to ja nie interweniuję, to nikt tego nie zrobi. Niegdyś Armin oraz Mikasa odciągali od siebie te dwójkę narwańców. Zdarzało się też parokrotnie, że ktoś z dowództwa się fatygował i z radością wymalowaną na twarzy ich karał. Po czasie jednak obie strony — zarówno wyżsi rangą jak i przyjaciele — zorientowały się, że nie ma to po prostu sensu. Nieraz zdarzało się, że Eren z Kristeinem bili się do utraty sił, ostatecznie lądując na deskach w jednoczesnym odstępie czasu. Na fakt ten wpływało również podobieństwo ich siły oraz zaciętości.
— Czy możecie przestać? — spytałam spokojnie.
Wydawało się to jednak nie wystarczać, gdyż żołnierze wydawali się mnie nie słyszeć. Byli tak bardzo zajęci rozsiewaniem swojej nienawiści do tego drugiego, że nie zauważali zewnętrznego świata poza sobą. Zacisnęłam szczękę, decydując się podnieść. Odłożyłam trzymaną przeze mnie filiżankę, z lekką gwałtownością, przez co jej stuk rozniósł się po pomieszczeniu, zwracając tym uwagę również innych. Postanowiłam się nimi nie przejmować. Jeżeli teraz nie przemówię im do rozumu, ich sprzeczki mogą się kiedyś źle skończyć. Na wyprawie insynuowanie czegoś takiego byłoby skrajnie lekkomyślnie, a ja nie chciałam by dwójka ważnych dla mnie osób odeszła przez taką błahostkę.
— Kristein! Jeager! — warknęłam głośniej, nareszcie otrzymując od nich urywkowe spojrzenie.
Zwracając się do nich po nazwiskach, zamierzałam podkreślić powagę sytuacji. Gdyby moje trajkotanie wzięliby za zwykłe mrzonki, jednym uchem wpuścili a drugim wypuścili, to nie przyniosłoby nic w skutkach. Kolejne nasze spotkania ucierpiałyby przez ich dziecinne zachowania, kolejne szanse niebezpieczeństwa pojawiłyby się na horyzoncie. Czy nie chodziło tutaj o to, by wzajemnie siebie chronić?
— Czy naprawdę zamierzacie, poświęcić ostatnie chwile w których jesteśmy tutaj wszyscy razem jeszcze w tym roku, na to by się kłócić? — spytałam, starając się jak najlepiej panować nad emocjami. Żadnej skruchy na twarzy.
— Czy naprawdę kurwa chcecie, żeby te momenty z moją rodziną, z wami, zostały ukrócone przez coś takiego?! — podniosłam głos, zaciskając w złości palce na swoim nadgarstku. Uspokój się Nina, uspokój się...
— Nie rozumiecie, że takie rozwiązanie nie jest żadnym rozwiązaniem?! Może doprowadzić tylko do nieprzyjemnych konsekwencji, śmierci, nieprzewidzianych zwrotów wydarzeń. — wzięłam głębszy dech, przelewając w sobie niewyjaśnioną nutę goryczy.
— A ja tego nie chce! Zachowujcie się jak dorośli, a nie jak pieprzone gówniarze, ponieważ to to właśnie jest wasz obowiązek! Korpus to miejsce, gdzie powinno się szybciej dorastać, a nie robić żłobek! — krzyczałam, czując jak w moich oczach gromadzą się niechciane łzy.
Mrugałam szybciej by się ich pozbyć. Przeleciałam spojrzeniem po sali, na chwilę zatrzymując się na zaciekawionym wyrazie twarzy Smitha, po czym pokręciłam z niedowierzaniem głową i skupiłam się na badających mnie twarzach tych dwóch idiotów, przez których się produkuje. Jeszcze tego by brakowało, bym przy tym publicznym zrywie się popłakała...
— Dlatego proszę... — przerwałam na chwilę, by majestatycznie wskazać dłonią na resztę zwiadowców, bezpiecznie przyglądających się z odległości mojemu wywodowi.
— Spójrzcie na tych wszystkich ludzi, którzy są tutaj by oddać swoje serca temu w co wierzą i pomyślcie... — przełknęłam ślinę — pomyślcie, czy oni naprawdę chcą brać niemy udział w waszych sporach. — podsumowałam, w dalszym napięciu, ponownie usadawiając się na ławce.
Spuściłam głowę na drżące ze stresu dłonie, a nerwowe drganie palców wzięłam, za najlepszy sposób na to, by odgonić nieprzyjemne uczucie. Byłam świadoma tego, że kilkanaście par oczu, zwróconych jest w moją stronę, wbijając się w sylwetkę oraz próbując zobaczyć twarz. Przegryzłam wargę, trzęsącą się dłonią, sięgając bo odłożoną wcześniej filiżankę. W momencie gdy przykładałam ją do ust, Jean oraz Eren postanowili nareszcie się odezwać.
— Przepraszamy! — unieśli się, powodując rozniesienie się po pomieszczeniu echem, ich zawstydzonych głosów.
Uniosłam wzrok znad filiżanki, obserwując ich pochylone sylwetki. Wyidealizowany przykład skruchy w pięknym obrazku. Jakoś mnie to dalej nie zadowalało...
— Nie przepraszajcie mnie, tylko siebie. — prychnęłam, dopijając resztkę letniego już napoju duszkiem.
Skrzywiłam się wyczuwając obezwładniającą gorycz na końcu języka, która niemal tak samo jak kawa, była w stanie mnie wybudzić. Chłopcy spojrzeli na mnie z lekką obawą, by następnie z dziwną w ich wykonaniu łagodnością, spojrzeć na siebie nawzajem. Kącik moich ust drgnął, gdy dostrzegłam jak w ich głowie zaczyna przestawiać się jedna z trudnych do pokonania ścian. Walczyli ze sobą, a my mogliśmy być tego świadkami. Widok ich marszczących się brwi, zaciskania pięści i przyśpieszonego oddechu, był nieopisany. W tym momencie czekaliśmy po prostu, który z nich pierwszy się złamie.
— Wybacz. — mruknął w końcu Jean, rozwiewając panujące pomiędzy nami napięcie. Słowo dałabym, że ledwo przeszło mu to przez gardło. Praktycznie to wypluł.
— Tak. Ty też. — zgodził się z nim brunet, wyciągając w jego kierunku niepewną dłoń.
Kristein spojrzał na niego z wahaniem, nie będąc pewny czy chce go dotknąć. Przerzucił spojrzenie po osobach przy stoliku, zatrzymując się dłużej na mnie. Westchnął i przewracając oczami, lekko uścisnął rękę chłopaka, doprowadzając tym do chwilowej zgody. Po całym tym incydencie odwrócili się na swoich miejscach w taki sposób by nie musieć na siebie patrzeć, po czym zabrali się za dokańczanie posiłku. Uśmiechnęłam się lekko, widząc ich spokojne twarze. Nareszcie mogłam się w pełni cieszyć ich towarzystwem. Nawet jeżeli czas ten mieliśmy spędzić w ciszy...
Ze stołówki znikało coraz to więcej żołnierzy, powodując tym dziwne nadejście pustki. Nostalgiczne wspomnienia zaczęły nasuwać mi się na myśl, a przed oczami stanęły opustoszałe cele, które mijałam przy każdym wyjściu z piwnic fabryki. Tam na dole, znajome twarze już nigdy nie powracały, jednak tutaj miałam okazję by zobaczyć je ponownie, po tym jak z nową energią wrócą w te mury, by pomóc ludzkości odzyskać to co utraciła. To mnie pocieszało. Dawało w mniejszym stopniu nadzieję, że choć zawsze może być gorzej, to to co już było złe nie powróci, a ja żyjąc w teraźniejszości mogę być po prostu szczęśliwa.
— Ja i Sasha będziemy się zbierać. — zaczął niepewnie Connie, ustawiając na swojej tacy, puste już naczynia. Dziewczyna była już zwarta i gotowa, z lekką dozą niecierpliwości, czekała na to, aż nastolatek się zbierze. Z tego co kojarzyłam, ta dwójka była z wiosek położonych wyjątkowo blisko siebie, co powodowało, że podróż w jaką mieli się udać zleci im w swojej wzajemnej atmosferze. Byli szczęściarzami posiadającymi siebie nawzajem, w dodatku w tak niewielkiej odległości, nawet poza korpusem.
— Pozdrówcie od nas swoje rodziny! — krzyknęłam z nimi, gdy ich wysportowane sylwetki, skierowały się w kierunku drzwi wyjściowych.
Braus pomachała mi energicznie, a Springer skinął głową w geście zrozumienia. Zaraz potem zniknęli za rogiem, udając się zapewne do swoich kwater po wcześniej naszykowane bagaże. Zagryzłam policzek od środka. Moment pożegnań tak?
Szczerze przyznam, że posiłek skończyłam już dawno, a moja taca od dłuższego czasu czekała w gotowości na to, bym mogła ją zanieść do okienka zwrotnego. W każdej chwili mogłam wrócić do pokoju nie przejmując się niczym, przygotowując się do spotkania się z Levi'em w jego gabinecie. Ogarnięcia się psychicznie i wybicia z tego letargu w jakim dzisiaj byłam. Zostałam tu jednak tylko dlatego, żeby ten czas nie został zmarnowany. Nidy nie było wiadomo co się stanie. Czy ktoś nie dozna wypadku? Nie umrze od nieznanej choroby? Nie zostanie zaskoczony przez pogodę tak jak ja? Na nic nie było pewności. Pragnęłam więc z nimi przebywać jak najdłużej mogłam.
Zaraz po tej dwójce, zaczęła znikać coraz większa ilość osób. Najpierw Jean, potem Armin wraz z Mikasą oraz Erenem, a na końcu przy stoliku zostałam tylko ja i dokańczająca swoje śniadanie Zoe, która całkowicie nie przejmowała się innymi. Zadowolona z siebie pochłaniała kolejne kęsy, a ja z lekkim rozbawieniem obserwowałam, jak prawie dusi się kawałkiem chleba, desperacko zapijając go wodą. W końcu jednak skończyła jeść, przecierając usta, bokiem rękawa lekko pożółkłej mankiety od rękawu.
— Ty też mnie opuścisz? — spytałam z ledwo wyczuwalną żałością.
Coś ściskało mnie w żołądku, a umysł nasuwał wizję samotności przez dokładny tydzień, gdzie zostanę zdana tylko i wyłącznie na swoje towarzystwo. Czas w którym zalew wspomnień i wyrzutów sumienia, będzie tak ogromny, że będę musiała znaleźć sobie czasochłonne zajęcie, tylko po to by nie dać się złamać. Silne ciało to nie wszystko, jeżeli twoja psychika — choć i tak już w lepszym stopniu — dalej pozostaje rozbita na kawałki.
— Nie na długo! Minie jak z bata strzelił! — rozpromieniła się, próbując dodać mi w ten sposób otuchy.
Uśmiechnęłam się w geście pocieszenia, choć tak naprawdę nawet jej nastawienie w niewielkim stopniu mi pomogło. Czasami nawet obecność bardzo pozytywnych osób w naszym życiu, nie potrafi odciągnąć cię od negatywnych myśli.
— Kiedy wrócisz? — spytałam, obserwując jak nieporadnie układana przez nią zastawa, zostaje postawiona na właściwym miejscu.
Posłała mi wyjątkowo żywotne spojrzenie, by za chwilę uciec nim gdzieś w bok. Mogło to świadczyć o tym, iż zdawała sobie sprawę, że odpowiedź jaką chce mi udzielić, nie będzie dla mnie satysfakcjonująca. Przełknęłam ślinę, obserwując w dalszym ciągu mimikę jej twarzy.
— Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam. — wymamrotała półszeptem, łapiąc się za brodę.
— Ale na pewno szybko! — dodała szybko.
— Będę liczyć dni. — skomentowałam, poprawiając pasmo włosów wpadające mi lekko do oczu.
— Mam taką nadzieję. — zaśmiała się, dopijając szybko przygotowaną przez siebie porcję wody. Zmarszczyłam brwi.
Wiem, że miała wyjechać dopiero za kilka godzin, gdyż droga do jej domu rodzinnego wcale nie była długa, a do pakowania też wiele nie było. Zastanawiało mnie więc, dlaczego tak się śpieszyła. Miała przecież wystarczająco dużo czasu, by ze wszystkim na spokojnie zdążyć. Zmarszczyłam brwi, podgryzając wargę.
— Śpieszy ci się gdzieś? — zapytałam, nie mogąc powstrzymać kotłującej się we mnie ciekawości.
Przebywanie z Zoe w pewnym stopniu natchnęło mnie nieodpartą chęcią odkrywania, którą już wcześniej posiadałam. Z jej pomocą, te zainteresowanie jednak rosło wprowadzając mnie na całkiem nowy poziom spostrzegawczości. Można powiedzieć, że mój czujny wzrok był czymś takim jak sprzątanie u Levi'a albo obwąchiwanie ludzi w przypadku Miche. Dziwactwo, które miejscami miało nawet zastosowanie.
— Chciałam jeszcze wpaść do Levi'a i złożyć mu życzenia. — odpowiedziała spokojnie, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Hanji nie zdawała sobie jednak sprawy, że tylko ci wyżsi stopniem mają dostęp do danych innych wysoko postawionych, a ktoś taki jak ja po prostu ich nie ma. Nie mogłam nawet zdawać sobie sprawy z takich z reguły prostych, ale naprawdę ważnych dat.
— Życzenia? — zdziwiłam się, nie przypominając sobie jaki mogłaby mieć do tego powód.
Nic dziwnego w sumie skoro nie miałam o nim pojęcia. Ackerman był jedną z najbardziej tajemniczych osób w całym korpusie i dokładnie pilnował, by zbyt wiele osób nie znało faktów z jego życia prywatnego. Nie zdawałam sobie wtedy jeszcze sprawy, że to ja oraz dowódca Erwin wiemy o nim najwięcej. Zoe zatrzymała się w półkroku, wymierzając mi naprawdę przerażające spojrzenie. Przełknęłam ślinę.
— To ty nie wiesz?! — krzyknęła, zwracając na siebie uwagę, resztki zwiadowców w pomieszczeniu.
— Nie wiem czego? — przewróciłam oczami, ignorując większość palących spojrzeń skupionych na naszej dwójce. Hanji złapała się za czoło w dość dramatycznej pozie, chcąc pokazać jak bardzo zawiedziona mną teraz jest.
— Levi ma urodziny! — dalej nie zniżyła głosu.
Po tym zdaniu w pomieszczeniu rozległy się dość słyszalne szepty, a ja zamarłam na chwilę. Głos ugrzązł mi w gardle, a puls znacząco przyśpieszył, sprawiając, że mogłam poczuć przepływ krwi w uszach. Po dłuższej chwili zawieszenia w jaki mnie wprowadziła zaczynałam jednak łączyć wątki. Ja miałam dzisiaj do niego przyjść, zapewne jeszcze przed wyjazdem do jego rodziny, o ile jeszcze jakąś posiadał. Nie dość, że już samo pojawienie się tam będzie dla mnie wyczerpujące emocjonalnie, to w dodatku miałam wejść tam z pustymi rękami? Totalna katastrofa!
— Nina, wszystko dobrze? Zbladłaś. — zmartwiła się okularnica, podchodząc do mnie trochę bliżej.
Przyłożyła mi dłoń do czoła, tak jak wczoraj robił to Ackerman i poklepała lekko po policzkach. Spowodowało to, że zamrugałam szybciej, pozwalając sobie powrócić do rzeczywistości.
—Tak, tak. Też chyba będę się już zbierać. — wymamrotałam, gwałtownie odsuwając ławkę przy stoliku, w taki sposób, że wydała z siebie charakterystyczny pisk.
Chwyciłam w dłonie metalową tacę i popędziłam wraz z Hanji do okienka zwrotnego. Rozstaliśmy się pod gabinetem Kapitana, dość wylewnie się żegnając. Ostatni raz na odchodne obdarzyłam ją uściskiem, po czym zaczęłam wspinać się po schodach. Serce wybijało nierówny rytm, a mnie samej zrobiło się strasznie duszno. Muszę wymyślić coś co mogę mu dać...
............
Nie znałam intencji, ani planu tego co może mnie czekać w środku. Był jednak dzień wolny. Nikt nie poruszał się w mundurach, a przynajmniej nie powinien. Większość z nas ubierała go na siebie tylko ze względu na to, że stanowił on najcieplejszy element garderoby w naszych szafach. Z rana zawsze w kwaterze wiało chłodem. Był to moment gdy od nowa trzeba było rozpalić piece, a niczym się to zrobiło, musiało minąć trochę czasu, przez co niska temperatura wcale nie dziwiła.
Z każdą jednak chwilą, gdy zbliżała się pora, gdy powinnam się udać do czarnowłosego, robiło się coraz cieplej. Postanowiłam więc mieć trochę więcej przyzwoitości, której zdążyli jeszcze nauczyć mnie rodzice i przyodziałam coś moim zdanie, bardziej odpowiedniego. Prosta czarna sukienka, z koronkowymi zakończeniami na długich rękawach, sięgająca mi dokładnie do kolan. Wyszczuplała moją sylwetkę oraz nadawała smukłości, a przede wszystkim zakrywała nieprzyjemne dla oka blizny. Jej materiał przylegał do boków, podkreślając moją sylwetkę, a ołówkowa faktura sprawiała, że ubranie nie wyglądało z tych czasów. Była idealna. Była wyjątkowa. I dlatego też ją kupiłam. Dość komfortowa bym nie bała się wyjść w niej gdziekolwiek.
Nie posiadając żadnych innych butów poza skromnymi lakierkami oraz tymi skórzanymi od munduru, postawiłam na te mniej krzykliwe. Włosy zaczesałam w wygodną kitkę, pozostawiając parę luźnych pasm poza gumką, by harmonicznie współgrały z grzywką. Swoim wyglądem próbowałam w jak największym stopniu dodać sobie odwagi, której miałam tak mało. Wewnątrz zawsze było mi trudno cokolwiek z siebie wydusić, a to co prezentowało się na zewnątrz, często nie miało ze środkiem nic wspólnego. Nie grałam innej roli od momentu wyjścia z Podziemi i czułam się z tym dość dziwnie. Z wcielaniem się w kogoś innego wiązała się możliwość ukrywania, jeżeli było się jednak tylko sobą nie mogło się jednak niczego zataić.
Następne pół godziny spędziłam na przygotowywaniu prezentu. Miałam z tym ogromną trudność. Poza tym, że Kapitan bardzo lubi porządek oraz dba o szczegółowość, nie liczyłam na to, że zadowoli go coś kupionego, czy kradzionego. Zdecydowałam się więc na wykluczenie czegokolwiek takiego i skupiłam się na tym co mogłabym przygotować własnoręcznie. To też jednak musiało mieć swoje standardy. Musiałam być w stanie zrobić to na czas i przede wszystkim dobrze. Narzuta odpadała, szycie również. Na niczym innym się nie znałam.
— Kurwa! — przeklęłam, zataczając kolejne koło po pokoju.
Irytował mnie mój brak umiejętności. Nie miałam żadnego talentu poza typowymi umiejętnościami rabunkowymi, żołnierskimi oraz kucharskimi. Po mojej matce odziedziczyłam jedynie zdolność do robótek ręcznych, na które też już teraz było za późno. Nadchodziła pora obiadu, na który Ackerman nie miał zwyczaju uczęszczać. Minęła już prawie połowa dnia, podczas której jeżeli się u niego dość prędko nie pojawię, to sam się do mnie pofatyguje. A nie tego oczekiwałam. Nie chciałam dawać mu powodów do niepokoju. Nie chciałam być ciężarem.
Dzień urodzin powinien być dla solenizanta zawsze szczęśliwy. Nie ważne co by się działo, nie ważne czy ktoś by nawet wtedy umarł. Trzeba było świętować to, że dotrwało się kolejnego roku, że walczyło się na tyle długo, by walczyć dalej, dopóki nasze serce nie osłabnie.
Olivia mimo naszej patowej sytuacji, za każdym razem przemycała mi coś do jedzenia, jakiś prezent, coś drobnego. I mimo swojej niepozorności, dzięki jej szczerym intencjom, nawet zwykły kawałek chleba, mógł stać się najpiękniej wypieczonym ciastem. Liczył się gest oraz pamięć. Przez to, że organizowała coś takiego, można było oderwać się od szarych dni i zapomnieć o smutkach codzienności. To był jedyny czas, gdy można było na krótki moment być ze sobą szczerym bardziej niż kiedykolwiek.
Usiadłam spanikowana na łóżku, mierzwiąc tym ułożoną na nim narzutę. Westchnęłam, zakładając kosmyk za ucho. Jestem w dupie. Przetarłam oczy, warcząc pod nosem. Co powinnam zrobić? Co powinnam mu dać? Czy sama moja obecność wystarczy?
Coś ścisnęło mnie w klatce piersiowej. Przecież on wydał na mnie swój majątek. Mógł się głodzić i odmawiać sobie herbaty. Mógł oszczędzać na środkach czystości, a było to przecież coś co kochał. Zrobił to bez wahania. Nie pytał nikogo o zdanie. Był człowiekiem czynu. Miał dobre serce. Chciałam mu to wynagrodzić, a gdy nareszcie dostałam na to szansę musiałam zawalić na całej linii. Nic co mogłam mu teraz dać nie równało się z tym na co zasługiwał.
Spojrzałam w bok, patrząc przez chwilę na krajobraz za balkonowymi drzwiami. Od wczoraj przylegał do nich stolik, za którego pomocą Ackerman w dość szybkim tempie pozbył się problemu. Nie otworzyły się ani razu. Teraz w pomieszczeniu było przez to o wiele cieplej. Śnieg za oknem prószył powoli, całkowicie nie przypominając czegoś niebezpiecznego. Znowu był czysty, spokojny i skrzący się przez wychodzące zza chmur promyki słońca. Westchnęłam.
Kątem oka dostrzegłam odstającą od materiału mojej narzuty pojedynczą nitkę. Zwisała z materaca drażniąc moje oczy swoją nieestetycznością. Zmarszczyłam brwi, skupiając na nią całą swoją uwagę, a gdy nie mogłam już wytrzymać jej wybicia się ze schematu, wyciągnęłam w kierunku niej rękę, tylko po to by zaraz za nią pociągnąć. Część materiału rozpruła się, a ja zdałam sobie sprawę, że właśnie naruszyłam obszycie, powodując to iż po powrocie będę musiała się za to zabrać. Większa ilość włóczki z jakiej była zrobiona pozostała mi w dłoniach, doprowadzając mnie do irytacji.
I w tamtym momencie, gdy dostrzegłam jak czerwień włóczki ładnie kontrastuje z moją dość bladą skórą, coś w moim umyśle przeskoczyło. Pomysł. Owinęłam nić wokół nadgarstka w większej ilości obserwując jej splot i znalazłam rozwiązanie. Zrobię bransoletkę. Może i nie będzie chciał jej nosić. Uzna to za babskie i wyrzuci. Nie miałam jednak nic co mogłabym wymyślić. Prawdopodobnie się tym skompromituje. Ale raz się żyje. Jeżeli nie spróbuję to skąd mogę wiedzieć?
Szybko zabrałam się do pracy, wyplatając większa ilość włóczki z narzuty, tylko po to by uwidocznić bardziej artystyczny splot. Miałam szczęście, że się na tym znałam. Miałam szczęście, że od najmłodszych lad siedziałam w pracowni matki, przyglądając się jej sprawnym palcom, nie raz próbując naśladować te ruchy.
Po kolejnych dwudziestu minutach zawiązywałam ostatni supeł, kończąc robotę. W głowie nieco mi się kręciło, a opuszki pulsowały w dziwny sposób od trzymania nici. To co zrobiłam jednak nie było na tyle złe, by tego nie zaakceptować. Oblizałam usta, nawilżając je w ten sposób, po czym ostatni raz podziwiając efekt, schowałam bransoletkę pomiędzy piersi. Potem będę przejmować się jak mam to wyjąć.
Wzięłam głębszy oddech, przymykając na chwilę oczy i rozkoszując się panującą tutaj ciszą. Próbowałam się w ten sposób uspokoić, co nie dość dobrze mi się udawało. Za każdym razem gdy pojawiała się przede mną jego osoba, znowu powracało to dziwne uczucie w podbrzuszu, a na twarzy wyczuć mogłam czerwień. Moje przywiązanie do niego i to co w tej chwili czułam, urosło już do tego stopnia, że ledwo mogłam nad tym panować. Uśmiechnęłam się do siebie. Już czas.
Wstałam na równe nogi, prostując rękami lekko wygiętą od nierównego siadu sukienkę, po czym okręciłam się wokół własnej osi, radośnie chichocząc. Cieszyłam się i stresowałam niemal identycznie jak dziecko którego na ulicy obdarował nieznajomy. Miało się uśmiech na twarzy bo coś się dostało, ale pozostawał również niepokój odnośnie tego kim była ta obca osoba.
Podeszłam do lustra, przyniesionego tu pewnego wieczoru przez Hanji i przejrzałam się w nim. To była ostatnia czynność przed wyjściem jaką musiałam wykonać. Chciałam wyglądać tego wieczoru ślicznie. Zależało mi na tym. W końcu nie było wiadome co się zdarzy. Szłam tam naprawdę w ciemno. A człowiek zawsze w takich momentach powinien o siebie zadbać.
Brakowało mi jednak czegoś. Ogólnie prezentowałam się dobrze. Schludna sukienka, buty, fryzura. Nawet grzywka która niezbyt często się układała, teraz była wręcz idealna. Tego dnia okazało się jednak, że mogę wpaść na coś równie odważnego. Odwróciłam się do szafki nocnej i wzięłam z niej dobrze znaną mi już krwistą szminkę. Odkręciłam zabezpieczenie, wysuwając ją na zewnątrz i spojrzałam ponownie w lustro. Przełknęłam ślinę.
Ręce trzęsły mi się, gdy zbliżałam ją do ust, a szybciej mrugające powieki, ledwo pozwalały mi widzieć, gdzie dokładnie chce ją przyłożyć. Z każdym jednak pociągnięciem, a na koniec z efekt końcowy upewniając mnie o swojej decyzji. To właśnie ten dodatek dawał koloru mojej twarzy. Ożywiał ją i sprawiał, że moim zdaniem nie byłam aż tak nudna. Rozsmarowałam wargami barwnik, na końcu robiąc zachęcający dzióbek. Święta Sino, co się ze mną dzieje?
Zaraz potem odstawiłam szminkę tam gdzie wcześniej leżała i skierowałam się do wyjścia, całkowicie zapominając by zamknąć za sobą drzwi. Do niczego nie miałam głowy. Każdy krok po krętych schodach, wydawał mi się być wiecznością, a drżące od emocji nogi były co do tego tylko dodatkową przeszkodą. Wiedziałam, że z każdym posuwistym ruchem na przód, jestem bliżej spotkania z nim. I właśnie to tak cholernie mnie przerażało. Bałam się tego co tam zastanę.
Ostatecznie z obawami stanęłam przed dobrze znanymi mi drzwiami. Dłonie zaczynały mi się obrzydliwie pocić, a majestat bijący od tej ciemnej faktury drewna sprawił, że mój oddech przyśpieszył. Był po drugiej stronie czekając aż zapukam. Przygryzłam wargę, unosząc ku górze dłoń. Słyszałam jak szybko bije mi serce, mogłam poczuć jak rozrywa mi klatkę piersiową sprawiając, że zaczyna mi się również kręcić w głowie. Działo się ze mną coś zdecydowanie niedobrego. A najgorsze jest w tym to, że zdawałam już sobie sprawę co to tak naprawdę było.
Zamknęłam oczy, przełykając pojawiającą się w moim gardle gulę, po czym tak jakby rzecz przede mną parzyła, szybko zapukałam. Obraz mi się zamazywał, gdy usłyszałam po drugiej stronie zbliżanie się kroków. Fatygował się dla mnie aż pod same drzwi, zamiast po prostu zawołać bym weszła.
Przełknęłam ślinę, słysząc jak przekręca klucz w zamku, który wydał przy tym charakterystyczny zgrzyt. Wrota uchyliły się lekko, ukazując mi jego obojętną twarz. Spojrzał na mnie od góry do dołu, przyprawiając swoim kobaltem o jeszcze wyższe stadium tego uczucia, z jakim do niego przyszłam.
— Kastner. — mruknął swoim wyjątkowo łagodnym barytonem, by po chwili uchylić szerzej drzwi, żebym mogła przez nie przejść.
Przesunął się lekko w lewo, robiąc mi tym miejsce. Sprawiał, bym nie czuła się bardziej niekomfortowo niż tego wymagała sytuacja. Skinęłam mu głową na znak, że rozumiem sugestię i nieśmiało przekroczyłam próg. Ociągałam się stawiając krótkie kroki.
Nie byłam w tym miejscu od dawna. Od dnia w którym Levi mnie tutaj przyprowadził, podczas mojego załamania. Od dnia kiedy po nastaniu poranka wybiegłam z jego sypialni w jak najszybszym tempie, obawiając się, że mogę spotkać go gdzieś po drodze. Nie zmieniło się tutaj jednak nic bardziej istotnego. Wszystkie meble stały w tych samych miejscach, a przedmioty na nich również zachowały swoje poprzednie położenie.
Jedynym odbiegnięciem od dawnego wyglądu, był brak góry dokumentów na jego dużym biurku oraz dokładnie przygotowana zastawa ze świeżo nałożonym posiłkiem. Wszystko wraz z butelką jakiegoś nieznanego mi trunku, znajdowało się na ławie, przy której niegdyś dane było mi siedzieć.
Uchyliłam usta, zatrzymując się po środku pomieszczenia z widocznym zdziwieniem. Nie tego się tutaj spodziewałam. Prędzej założyłabym się o to iż będę musiała tutaj sprzątać, bądź wykonywać inne równie potrzebne korpusowi zadania, jednak posiłek? To było całkowite odbiegnięcie od standardów Ackermana.
— Siadaj. — czarnowłosy warknął w taki sam sposób zamykając za sobą drzwi.
Podeszłam pośpiesznie do jednego z krzeseł i usadowiłam się na nim nieśmiało, przy odsuwaniu uważając by przypadkiem nie porysować podłogi. W tym miejscu wszystko szanować musiałam jako coś co jest święte. Ackerman chyba zabiłby mnie, gdybym zniszczyła lub nie poszanowała którejś z jego rzeczy.
Kapitan, przeszedł obok mnie, dość posuwistym oraz powolnym krokiem, po czym zajął miejsce dokładnie naprzeciwko mnie, będąc przy tym równie cichym co zgrabnym. Poprawił mankiety czarnej koszuli, którą miał na sobie, po czym chwycił w dłonie wyczyszczone do połysku sztućce. Przełknęłam ślinę, obserwując każdy jego opanowany ruch. Wyglądał tak jakby cała ta sytuacja w żadnym stopniu nie powodowała u niego dyskomfortu, choć ja z całą zawziętością, już dawno zwijałam się w tym uczuciu od dawna.
— Więc, co mogę dla Kapitana zrobić? — spytałam, przerywając panującą pomiędzy nami ciszę.
Zarówno ja, jak i on nie odrywaliśmy od siebie wzroku, będąc skupionymi całkowicie na swoich osobach. Podziwiałam to jak niecodziennie był ubrany. Nie miał na sobie munduru tak jak zwykle, a zamiast tego odział się w cywilne ubrania w dodatku dość niespotykane w swojej wyjątkowości.
Widziałam już podobny zestaw u Leviathana w dniu, gdy udaliśmy się do miasta, jednak był on nieporównywalnie mniej przyciągający od tego, który dane było mi widzieć teraz. Wszystko co miało zaszczyt spoczywać na ciele Ackermana, zawsze wyraźnie opinało jego mięśnie, jednocześnie bardzo dobrze je maskując. Czarna koszula, ciemne spodnie od garnituru, męskie mokasyny oraz ułożone w ten sam sposób co zwykle włosy, które pod wpływem oświetlenia, kusząco połyskiwały. Cała jego persona w takim wydaniu wydawała się wręcz ociekać idealnością. Nie mogłam poradzić nic na dreszcze podekscytowania pojawiające się na moim ciele.
— Gdy jesteśmy sami, mów do mnie po imieniu. — zmarszczył brwi, piorunując spojrzeniem. Pokiwałam głową w geście zgody.
— Dobrze. Zatem Levi, co mogę dla ciebie zrobić? — inaczej sformułowałam pytanie, zaciskając jedną z dłoni na swoim nadgarstku.
Stresowałam się, mimo że całkowicie nie miałam czym. Mężczyzna prezentował wyrafinowane maniery, a ja zachowywałam się jak przygarnięty kot z podwórka, który w dodatku nadal nie potrafi korzystać z kuwety. Zaczynałam denerwować go nieświadomie, gdy on miał lepszy niż zwykle humor. W żadnym stopniu tego nie chciałam. Zbyt rzadko bywał spokojny.
— Tch. Na razie jedz, bo to gówno co przygotowałem, zaraz wystygnie. — prychnął, wskazując palcem na mój talerz.
Oderwałam wzrok od jego twarzy i ze zdziwieniem dostrzegłam na porcelanie, solidnej roboty gulasz. Starannie posiekane mięso oraz warzywa, zalane wyrazistym sosem lekko parowały, informując mnie o swojej temperaturze. Zapach kusił, a ślinianki po otrzymaniu bodźca zaczynały intensywnie działać, produkując przez to większą ilość śliny. To wyglądało i pachniało pysznie. Zdążyłam już zjeść to, niczym włożyłam jakikolwiek nawet najdrobniejszy kawałek do ust.
— Sam gotowałeś? — zapytałam, będąc zaskoczona tym, co jeszcze potrafił robić. Czy siedział przede mną właśnie człowiek o wielu talentach?
— Ta. Coś nie pasuje? — zmrużył oczy, zniżając głos. Wzdrygnęłam się. To brzmiało dość złowieszczo.
—Nie, nie. — szybko zaprzeczyłam, skupiając się na odpowiednim pochwyceniu łyżki.
Moja obsesyjność zaczynała podchodzić do tego stopnia, że nawet przy tak prostej czynności jaką było trzymanie sztućców musiałam dwa razy mocniej się skupiać. Nina, uspokój się.
Dość mocno trzymając za metalowy uchwyt, zanurzyłam łyżkę w obiecującej konsystencji, nakładając jej niewielką ilość na wierzch. Uniosłam całość w miarę spokojnie, po czym lekko podmuchałam, wsadzając zawartość do ust. Przymknęłam oczy, czując ostry aromat oraz posmak tymianku. Niewielki kawałek mięsa wręcz rozpuścił się w ustach, sprawiając, że mogłam poczuć się jak w domu. Danie miało tak wyrazisty smak, jak te, które przygotowywała raz w miesiącu moja matka. Poza tym wieprzowina, które z całą pewnością została tutaj użyta, musiała kosztować czarnowłosego, naprawdę dużo wysiłku. Jak on przekonał te skąpe baby, żeby dały mu choćby ćwiartkę?
— Co się tak patrzysz? — spytał marszcząc brwi, gdy obdarzyłam go zachwyconym spojrzeniem. Wyszczerzyłam się do niego, wskazując palcem na danie przede mną.
— To jest pyszne. — pochwaliłam go, przełykając pojawiającą się w gardle gulę.
To dziwne, że zwykłe słowa, które pomagają wyrazić nam swoje zdanie, są teraz tak trudne do wymówienia przy osobach, na których naprawdę bardzo nam zależy. Czarnowłosy nie odpowiedział mi, a tylko zabrał się za jedzenie swojej porcji. Jego milczenie uznałam jednak za oznakę aprobaty.
To wszystko było na tyle smaczne, że nawet nie zorientowałam się, kiedy ostatnia łyżka trafiła do moich ust, a talerz pozostał pusty. Jadłam w dość szybkim tempie, całkowicie nie zwracając uwagi na to, iż Levi jest dopiero w połowie swojej porcji. Gdy wreszcie to zauważyłam, a jego czujny wzrok spoczął w lekkim zdziwieniu na mojej twarzy, mogłam tylko głupkowato się uśmiechać.
— Dziękuję. — zgodnie z manierami, byłam wdzięczna za posiłek.
Tylko dzięki jego staraniom, nie musiałam już udawać się na stołówkę, by odebrać swoją porcję obiadu. Normalnie zgarnęłaby ją pewnie Sasha, choć tym razem nawet i jej nie było, więc moje jedzenie zapewne zostanie zakonserwowane i pozostawione na kolejną okazję. Odkaszlnęłam czując, jak coś drażni moje gardło. Gulasz był ostry, przez co moja śluzówka wyschła, powodując ten nikły dyskomfort. Ackerman wydawał się to zauważyć, gdyż kiedy kolejny raz wydałam z siebie irytujący odgłos, westchnął, podnosząc się z miejsca.
Obserwowałam jak zbliża się do mojego boku, chwytając stojącą na stole butelkę z alkoholem. Korek był już odkręcony, więc wystarczyło tylko przechylić szkło i nalać jego zawartość do przygotowanych przez mężczyznę szklanek. Levi pochylił się lekko nade mną, sięgając do odpowiedniego elementu zastawy i dość sprawnie nalał mi trunek o czerwonym zabarwieniu.
Momentalnie poczułam dość nasilony zapach wody kolońskiej, który sprawnie maskował ledwie wyczuwalne cytryny. Musiał się naperfumować nim przyszłam, a woń ta ogarniała mnie całą, powodując lekkie zawroty głowy. Wszystko wyraźnie wskazywało na to, że on się skrupulatnie przygotowywał na moje przyjście, co powodowało tylko jeszcze większe z mojej strony obawy co do tego.
Po tym jak skinęłam mu głową w geście podziękowania, prychnął pod nosem i wrócił na swoje miejsce. Ponownie chwycił łyżkę i kończył jeść, podczas gdy ja z zaciekawieniem, przyciągnęłam do siebie lampkę wina. Przysunęłam je do ust biorąc dość sporego łyka i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że nie jest ono takie złe. To nie był ten sam alkohol, który zwykle załatwiała Hanji. Nie był wytrawny, zrobiony z najgorszej roboty winogron, a wręcz przeciwnie. Lepszego trunku już dawno nie piłam. Mruknęłam cicho, z uznaniem dostrzegając jak kobalt śledzi znad talerza moje ruchy. Zrobiło mi się trochę cieplej.
Czekałam cierpliwie, aż Kapitan skończy swój posiłek, po czym gdy tylko to zrobił i zabrał ze sobą ubrudzone naczynia, by zniknąć za drzwiami, uznałam ten czas za odpowiedni moment. Idealny czas by, wyjąć ze stanika bransoletkę i schować ją niepostrzeżenie w jednej z pięści. Był to chyba najbardziej stresujący moment, przez jaki kiedykolwiek przeszłam, a było ich naprawdę dużo. Choć ten miał zdecydowanie mniej niebezpieczne konsekwencje.
Gdy wrócił — jak podejrzewam z łazienki — kazał mi przejść na kanapę, która okazała się dużo bardziej wygodna od zajmowanego przeze mnie krzesła. Zostawiłam trunek na stole, usadawiając się wygodnie na jednej z jej końców. On natomiast usiadł obok mnie, pozostawiając między nami zapewniającą dyskomfort przestrzeń. Był bardziej zdystansowany niż wczoraj i w żadnym stopniu go za to nie winiłam. To była cząstka jego. Taki już jest.
— Będziesz wyjeżdżać? — spytał jak gdyby od niechcenia, chwytając w dłoń, przygotowaną wcześniej filiżankę z czarną herbatą.
Wziął łyka, kątem oka spoglądając na mnie. Widziałam właśnie jak ten człowiek próbuje przełamać swoją barierę i pokierować w jakiś sposób rozmową. Poczułam jak gorąc mnie zalewa, a czerwień na policzkach, nie jest już do powstrzymania.
— Nie mam już rodziny. Zostanę tutaj. — wyjaśniłam, spuszczając głowę w dół.
Odkąd w ta podły sposób wywleczono mnie z własnego domu, gdzie w dalszym ciągu znajdował się mój własny pokój. Gdzie leżały moje zabawki, spinki do włosów, śliczne ubranka szyte przez matkę. Gdzie dosadnie powiedziano mi, że nie należę już do ich rodziny. Ja nie miałam już dokąd wracać, a moim jedynym domem stało się niewielkie pomieszczenie w wieżyczce, z którego korzystałam.
— Rozumiem. Też zostaje. — udzielił się, potakując mi.
W dłoniach bawił się filiżanką, trzymając ją w swój charakterystyczny sposób, tylko po to by za chwilę pofatygować się i odstawić ją na swoje biurko. Choć poruszał się z niezwykłą gracją, wiedziałam, że jest w to zaangażowany tak samo jak w oddychanie. Nawet nie zwracał na to uwagi. Po prostu nieświadomie to robił. Obserwowałam go, gdy ponownie rozsiadł się obok mnie, zakładając przy tym nogę na nogę. Cisza ogarnęła całe pomieszczenie, powodując uwidocznienie się pomiędzy nami niemej bariery, z którą któreś z nas miało się zmierzyć. Czy to był dobry moment? Czy teraz powinnam to zrobić?
— Co zatem mogę dla ciebie zrobić? — ponowiłam wcześniej rozpoczęty przeze mnie temat.
Musiałam coś powiedzieć, żeby poluzować atmosferę, a wiedziałam też, że Ackerman nie lubi owijać w bawełnę. Najlepiej było mu więc dać temat, który mógł znać tylko on. Temat, który tylko on mógł rozwinąć i oświecić mnie przez to z mojej niewiedzy. Rozwiać wszelkie wątpliwości z jakimi tutaj przyszłam. Zmierzył mnie wzrokiem, poważniejąc nagle. Zagryzłam wargę, próbując kontrolować pojawiający się w brzuchu ucisk.
— Bądź. — mruknął, uciekając od mojej twarzy gdzieś w bok, skupiając się tym razem na twarzy.
I te jedno słowo. Prosty szmer, który wydobył się z jego ust, będąc przeze mnie ledwo słyszalnym, doprowadził do tego, że zadrżałam. Poczułam jak coś wewnątrz mnie się przekręciło, ściskając wnętrzności. Kurwa!
— Tylko tyle? To zbyt proste. — drażniłam się, próbując obrócić to wszystko w żart.
Nie potrafiłam znieść tej atmosfery, a szczególnie jego zawsze poruszającej moje serce szczerości. Śmiać było się prościej. Wtedy człowiek nie myślał o tym, że coś ważnego mogło się stać, a po prostu trwał, napawając siebie radością. Kierowałam się czystym egoizmem.
— Ale wystarczy. — odpowiedział, decydując się zmierzyć ze mną spojrzeniem.
Jego kobalt dziwnie lśnił w tym świetle, a niesfornie opadająca na czoło grzywka, nadawała jego twarzy pięknego kontrastu. Głowa mi pulsowała, a dłonie ze stresem się zaciskały, powodując niewielkie wgniecenia w skórze. Cholera! To wszystko co się działo, było nie do zniesienia. Za każdym razem tą swoją obojętnością i zwykłym spojrzeniem, potrafił doprowadzić mnie do szału. A ta jego otoczka tajemniczości, jeszcze tylko dodatkowo przyprawiała mu atrakcyjności. Przełknęłam ślinę.
— W takim razie, skoro jesteśmy teraz tacy otwarci... — zaczęłam, spuszczając wzrok na swoją prawą dłoń w której tkwiła czerwona tkanina.
— Chciałabym ci podarować coś z okazji urodzin. — dokończyłam, przysuwając się w jego stronę.
Teraz niemal przyciskałam swój lewy bok do jego, z całych sił próbując się oprzeć chęci spojrzenia na jego twarz. Gdybym to zrobiła, nie wiem czy dałabym radę powiedzieć to, co miałam zamiar. Bez pytania chwyciłam jeden z mankietów jego koszuli, ściągając prawą dłoń na moje kolana. Byłam cała spięta, a w momencie gdy jego ręka spoczęła na moich nogach, drażniąc odkrytą skórę, emocje we mnie buzujące były tak bardzo dręczące, że miałam ochotę zwymiotować. Pozwalał mi jednak na to. Nie zabrał panicznie dłoni, zamykając się ponownie w swojej strefie. Milczał, cierpliwie oczekując, co takiego zamierzam zrobić.
— Jest mi trochę głupio, że stać mnie tylko na coś takiego, szczególnie po tym co dla mnie zrobiłeś. — wyznałam, odpinając jeden z guziczków, przytrzymujący materiał koszuli, do jego nadgarstka.
— Nie jest to nic wielkiego i zajęło też niezbyt dużo czasu. — mówiłam nakładając, czerwony splot na skórę.
— Jednak będzie mi naprawdę miło, jeżeli to zatrzymasz i ilekroć na to spojrzysz, przypomnisz sobie o tym, że jestem ci wdzięczna. — skończyłam, wiążąc dla lepszego trzymania, podwójną pętlę.
Nie była na tyle mocna by powodować dyskomfort, jednak też nie na tyle słaba, by tak po prostu zsunęła się przy wykonywaniu jakiś czynności. Serce łomotało mi w piersi, a cisza drażniła uszy. Choć zdawałam sobie sprawę, że jedno moje spojrzenie w jego oczy dałoby mi odpowiedzi, to jakoś nie mogłam się zmusić do odwrócenia. Obawiałam się. Czy po tym co mi powiedział, miał na myśli to, że mnie lubi? Nawet jeżeli nie, to był to jakiegoś rodzaju przejaw tolerancji. A to wystarczyło.
— Cholera. Pieprze głupoty. — wymamrotałam, nie mogąc znieść uścisku w piersi.
Szybko zapinałam odpięte wcześniej guziki, po czym gdy już to skończyłam, z powrotem odstawiłam jego rękę na wcześniejsze miejsce, chcąc się odsunąć. Idiotka. Skompromitowałam się.
............
— To nie są głupoty, gówniaro. — odpowiedziałem jej stanowczo, chwytając automatycznie za ramiona, gdy zaczęła się ode mnie odsuwać.
Uniosłem dłoń, by chwycić za jej podbródek i podnieść głowę do góry. Zgarbiona wyglądała zbyt przygnębiająco. Człowiek zawsze powinien reprezentować sobą to co najlepsze i czynić to co słuszne jest dla niego w danej chwili. Jeżeli nie będzie tego robił, to całe życie potem może żałować. A nie taka miała być droga. Choć pełna bólu i cierpień, my sami nie musieliśmy ich sobie dodatkowo dokładać. Nie wolno było zakładać czegoś, niczym nie dostało się potwierdzenia swoich słów. Trzeba było przeć przez życie bez żalu.
— Jeżeli jest to dla ciebie ważne, zrobię to. — powiedziałem, akcentując dokładnie każdy wyraz.
Od początku ten dzień miał być wyjątkowy. Chciałem sam siebie do czegoś przekonać. Wyjaśnić swoje obawy, reakcje i zachowania, które miały miejsce tylko w jej obecności. Zaproszenie jej do siebie było moją egoistyczną decyzją, którą odważyłem się podjąć we wczorajszej sprzyjającej atmosferze.
Kryłem się w tym pomieszczeniu o wiele za długo, próbując zrozumieć to co dokładnie się ze mną dzieje. Unikałem wszystkich, próbując jak najbardziej ograniczyć obowiązki. Dałem sobie czas, czując po raz pierwszy od dawna niepokój. Strach o kogoś innego niż tylko siebie i najbliższych towarzyszy. Strach stawiający jej bezpieczeństwo na piedestale. Ponad własne.
Zoe często przychodziła do mnie, trując mi dupę. Wypytywała, przedstawiała mi różne wzorce sytuacji i raportowała jak jej przyjaciółka sobie radzi. I choć nie słuchałem jej zbyt często, to gdy tylko wymawiała jej imię, zaczynałem się tymi słowami dziwnie interesować. I zapewne, gdyby nie moment, gdy przybiegł do mnie Jeager informując o znalezieniu ledwo zamarzniętego żołnierza, podczas burzy. Opowiadając mi, że to nikt inny tylko Kastner, nie wytrzymałem. Chęć ochrony była silniejsza ode mnie. Wtedy po raz pierwszy zmusiłem się do wyjścia z gabinetu, a moment gdy zobaczyłem ją trzęsącą się na rękach tego dzieciaka, sprawił, że już zawsze chciałem wiedzieć jak się czuje.
Patrzyłem w jej błękitne oczy, zastanawiając się co musi siedzieć jej w głowie. Była bardziej gadatliwa ode mnie, bardziej ufna, bardziej ludzka. W każdym stopniu wyróżniała się doskonałymi umiejętnościami społecznymi, mimo tego gdzie miała okazję dorastać. Jej nastawienie ułatwiało dużo rzeczy. Tym razem miałem nadzieję, że będzie tak samo. Że zacznie jakiś prostolinijny temat, pozwalający mi się wypowiedzieć. Odpowie jakoś na moje wołania, które za radą Hanji postanowiłem przed nią postawić, choć całkowicie nie byłem do tego przekonany. Ale było inaczej. Ucichła. Mogła być zbyt zdezorientowana tym co słyszy. I cholera, nie dziwię się! Takie zachowanie do mnie nie pasowało!
— Jest ważne? — spytałem, przysuwając się do niej jeszcze bliżej.
Mogłem wyczuć zapach mydła na jej skórze, który w połączeniu z charakterystyczną dla niej delikatnością dodawał zadziorności. Zasychało mi w ustach. Przyciągała mnie w każdym aspekcie. W dalszym ciągu pozostawałem jednak poważny. Rzadko kiedy zdarzało się, żebym pokazywał emocje. Nie potrafiłem już tego robić. Stało się to zbyt trudne. Ona jednak sprawiała, że chciałem to robić, ryzykując wystawieniem się na pośmiewisko.
Przeniosłem wzrok z jej zapatrzonych we mnie oczu, nieco niżej, skupiając się tym razem na pomalowanych na czerwono ustach. Przełknąłem ślinę, czując duszność, gdy nieświadomie przegryzła wargę. Kusiła mnie na każdym kroku, wszystkim co posiadała, a ja ledwo dawałem radę się kontrolować. Nie tak to planowałem. Znowu burzyła mój ład. Znowu wpieprzała się z butami w moje zasady i przywileje. A ja miałem wyrzuty tylko dlatego, że jej na to pozwalałem. Bo prawda była taka, że nie potrafiłem przestać. Znowu to pieprzone przyśpieszenie tętna. Kurwa!
— Bardzo ważne. — odpowiedziała mi nieprzytomnie, tak samo jak ja skupiając wzrok poniżej linii nosa. Warknąłem.
Dlaczego kurwa sprawiała, że właśnie tak się czułem?! Jak ja się czułem?! Co to do cholery było?! Nigdy czegoś takiego nie doświadczałem! Ścisk w kiszkach, który pobudzał mnie do działania. Spięcie mięśni. Myśl, że powinienem coś zrobić. Coś co spowodowałoby nieprzewidziane konsekwencje. Coś czego nie mógłbym kontrolować. Do cholery, ja już tego dawno nie kontrolowałem!
Jej błękitne tęczówki, które w tym świetle wydawały się posiadać w sobie jakiś odcień zielonego obserwowały moje poczynania. Zarumieniona twarz powodowała, że miałem ochotę jej dotknąć, by upewnić się czy nie jest chora, a zaciskające się usta niemo zapraszały. Przeklinałem siebie w myślach. Byłem taki sam jak inni. Myślałem o czymś o czym całkowicie nie powinienem myśleć. Nie chciałem być jak ci popaprańcy z Podziemia. Żyłem obok nich, ale nie byłem tacy jak oni. Nigdy.
Wszystko posypało się jak domek z kart, w momencie gdy przez przypadek położyła dłoń na moim kolanie, przymykając oczy. Warknąłem, dając niewielki spokój moim emocjom, po czym spoglądając jeszcze raz na krwistą czerwień, zmniejszyłem między nami odległość.
Byłem całkowicie trzeźwy, a ta zachcianka kierowana była jedynie moim czystym egoizmem. Złączyłem nasze usta w pocałunku, przyciskając jej ciało, pod wpływem impulsu do sofy. Położyłem ją tak gwałtownie, że przy zetknięciu się jej pleców z materacem, mruknęła w moje usta, powodując, że chciałem usłyszeć czegoś podobnego więcej. Oparłem dłonie po obu stronach jej głowy, by nazbyt jej nie przygnieść. Ciarki przechodziły mi po karku, a w piersi szalało to nieznane mi uczucie błogości.
To był trzeci raz. Trzeci raz, gdy kogokolwiek całowałem. Trzeci raz, gdy łamałem wytyczone zasady. Trzeci raz, podczas którego miałem się określić. Wszystko było takie powolne. Czas upływał o wiele wolniej niż miało to miejsce w rzeczywistości. Nadal nie naciskałem, pozwalając sobie na przypomnienie sobie tego jak powinno się robić daną rzecz. Bycie niedoświadczonym, niosło za sobą pewne potknięcia, jednak dawało też satysfakcję, jeżeli tylko się udawało. A ja dalej nie potrafiłem przestać.
............
Wielu rzeczy mogłam się domyślić, szczególnie w przypadku Ackermana. W momencie jednak gdy spostrzegłam jak znany mi kobalt pociemniał i skupił się na konkretnej części mojego ciała, ja po prostu wiedziałam. Zbyt wiele razy robił to w ten sposób, bym nie mogła zgadnąć. Atmosfera pomiędzy nami zgęstniała, a on posunął się nawet do tego by położyć mnie w innej niż zwykle pozycji i dać mi satysfakcję spoglądania na niego od dołu.
To było jednak inne. Nie tak zachłanne jak poprzednie, nie tak nieśmiałe jak za pierwszym razem. Wydawał się być pewny, że tego chce. Dominował, a ja mu na to pozwalałam. Składał drobne pocałunki na moich ustach, podgryzając je od czasu do czasu, barwiąc sobie szminką również i siebie. Przerywał tylko po to by wziąć oddech. Nie posuwał się do niczego więcej. Nie przeszkadzało mi to. Dzięki temu narastające we mnie uczucie, choć w niewielkim stopniu mogło zostać uwolnione. Nie oznaczało to też jednak, że pozbyłam się go w całości.
Zmienił pozycję, nie odrywając się ode mnie. Włożył jedną nogę pomiędzy moje uda, a drugą oparł na podłodze, by zachować w ten sposób równowagę. Ogarniał mnie jego zapach, jego dotyk, jego obecność. I dopiero teraz czułam się po prostu spełniona. Czułam się cholernie na miejscu. Nie wiedziałam, czy to do tego zmierzał organizując to. Nie miałam pojęcia, czy to właśnie to miało być moim odwdzięczeniem się. Zdawałam sobie jednak sprawę, że nie miałam nic przeciwko. Dla niego mogłam to zrobić. Chciałam sprawić, by nareszcie uwolnił się od tego bólu. Odwzajemniałam to najlepiej jak mogłam.
Po kilku minutach jednak wydawał się rezygnować. Z każdą chwilą stawał się dalszy, aż w końcu na dłuższą metę odsunął się ode mnie, obserwując przy tym moją zaczerwienioną twarz. Zagryzłam wargę, widząc jego niepewny wzrok. Taki widok nie był zbyt częsty. Musiałam nacieszyć się każdą emocją wymalowaną na jego obliczu. W jego przypadku każda musiała być doceniana. Doskonale utrwaliłam sobie ten obraz w głowie.
— Nie rób tak. — mruknął, chrapliwym głosem, w dalszym ciągu mi się przyglądając.
Dyszał, wywołując tym we mnie nowe pokłady, nieodkrytych jeszcze zachcianek. Przy nim wciąż odkrywałam w sobie coś nowego. Zacisnęłam pięści, nie wiedząc co zrobiłam źle. Analizowałam moje zachowanie, nie potrafiąc jednak doszukać się, czegoś nieodpowiedniego. Pojawiło się we mnie zaniepokojenie.
— Jak? — wychrypiałam, zdając sobie sprawę jak mój podsycony przez emocje głos brzmi.
Był bardziej drażniący niż zwykle. Pod wpływem czarnowłosego robił się pewniejszy swojego. Nie wahałam się. Prostsze sytuacje o dziwo potrafiły mnie bardziej wyprowadzić z równowagi, niż czyste przejście do działania. Przegryzłam wargę czując na sobie wciąż jego stanowczy wzrok, podsycony tym dziwnym ogniem, który sprawiał, że kobalt ciemniał. Jemu też wciąż nie przeszło. Więc dlaczego?
— Nie gryź tej pieprzonej wargi. — rozkazał, ponownie się do mnie zbliżając. Niemal stykaliśmy się nosami, a ja mogłam poczuć ciepło jego oddechu na moich ustach.
— Bo wtedy nie mogę się powstrzymać. — wyszeptał niemal bezgłośnie, ponownie pozbywając się dzielącej nas odległości.
Ugryzł mnie na tyle mocno by mnie to zabolało, jednak nie był w tym też drastyczny. Nie zranił mnie. Mruknęłam, gdy nieświadomie przesunął się lekko do przodu, podwijając kolanem, moją sukienkę. Serce zabiło mi szybciej, a umysł ledwo kontrolował to co się działo. Wszystko zostało przejęte przez instynkt.
Uniosłam dłonie, pozwalając sobie na przyciśnięcie go jeszcze bliżej. Zanurzyłam palce ponownie w ubóstwianych przeze mnie ciemnych pasmach, lekko drażniąc go pociąganiem za nie. Posuwałam się dalej, uchylając usta by pozwolić mu na więcej. On jednak tego nie robił. Nie przeradzał tego w nic więcej. Był agresywniejszy, jednak nie natarczywy. Rozczulał mnie.
W pewnym momencie przestał zajmować się moimi ustami, a zamiast tego przyssał się do mojej szczęki, podążając pocałunkami od żuchwy aż do obojczyka. Brałam gwałtowne wdechy, powstrzymując się od wydawania dźwięków, gdy zasysał moją skórę. Każda styczność z nim w jakikolwiek sposób fizyczny, paliła mnie, sprawiając, że miałam ochotę się pod nim wić. Bałam się też jednocześnie cokolwiek zrobić. Choć doskonale wiedziałam co i jak mam wykonać, to jednak jego płochliwość dawała mi dużo mniejsze pole manewru do popisu. Nic na siłę póki się nie określi.
Odważyłam się jednak. Nie chciałam jako jedyna przeżywać czegoś takiego. I choć wiedziałam, że moje reakcje wystarczą, by dać mu satysfakcję, to też chciałam zostać w pewien sposób zapamiętana. Zdjęłam ręce z jego szyi i przeniosłam je na barki, badając pojedynczo, każdy przebijający się przez materiał koszuli mięsień. Robiłam kółka na jego plecach, biegnąc od góry kręgosłupa, aż w okolice lędźwi. Czułam jak się wzdryga, mrucząc coś niewyraźnego obok mojego ucha.
— Levi... — wysapałam, gdy ugryzł mnie w zagłębienie szyi, powodując silniejsze zaciśnięcie się moich dłoni na jego plecach.
Nie miałam pojęcia, że jestem w stanie wydać z siebie taki dźwięk. Był inny od wszystkich, które dał radę wydusić ze mnie Chris podczas miesięcy będących serią ciągłych tortur. To nie były już krzyki i błagania. To nie był szloch i westchnięcia świadczące o poddaniu się. Czułam ciepło narastające w podbrzuszu, sprawiające, że moje nogi nie miały siły, by się poruszać. Było naprawdę dobrze.
Po tym wrócił z powrotem do moich ust, nie ograniczając się już do zwykłego drażnienia. Skorzystał z tego, że miałam je uchylone i dość niepewnie wsunął swój język do środka, napotykając tam mój. Jego grzywka burzyła ład mojej, a nasze oddechy zlewały się w jeden. Było to na swój sposób niesamowite, a ja przyznam, że nikt nigdy nie zadbał, aż w tak dużym stopniu o moją wygodę. Ciepło rozchodzące się po ciele, gdy smak herbaty, którą przed chwilą pił roznosił się bezpośrednio po moich kubkach smakowych. Ocieranie się o siebie nosów, powodujące elektryzujące spięcia rozkoszy.
Jego instynktownie poruszająca się dłoń, która spoczęła na moim biodrze, ściskając je lekko oraz coraz bardziej napierające na moje krocze kolano, które powodowało, że miałam ochotę krzyczeć. Tak dawno tego nie czułam, tak dawno nie byłam tak wolna jak w tym właśnie momencie. I choć chciałam by zrobił coś co mnie zaskoczy, coś co da mi większy upust emocjom, to jednocześnie nie chciałam na niego naciskać. Niepewność, którą na każdym kroku mi demonstrował dawała mi do myślenia. W przeciwieństwie do mnie, on nie był niczego pewien.
Ponownie uciekł pocałunkami w inne miejsce, zjeżdżając tym razem trochę niżej. Czarne kosmyki łaskotały moją szyję, a jego usta zahaczały o fiszbinę mojego czarnego stanika. Przyśpieszone oddechy przerywające ciszę, mieszały się z myślami, powodując jeszcze większe nabuzowanie organizmu. W momencie, gdy czarnowłosy, zatoczył językiem kółko wokół mojego sutka pisnęłam, przestając kompletnie kontrolować dłonie.
— Levi! — krzyknęłam, gdy zassał się na nim, powodując ogarniające ciało spazmy.
Jedyne co robił Bowman to szczypał i gryzł. Do krwi, do momentu w którym traciłam przytomność. Nikt nigdy nie zajął się w ten sposób moją klatką piersiową jak Ackerman w tym momencie. Przycisnęłam jego głowę bliżej, dociskając ją drżącymi od nabuzowania dłońmi. To było tak cholernie dobre uczucie, że przestawałam myśleć o czymkolwiek innym, a tylko skupiałam się na tym co mężczyzna w danej chwili robił.
Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że on toczył wewnętrzną walkę, którą właśnie przegrywał. Posuwał się coraz dalej, kierowany chęcią odkrycia większej części ciała, poznania nowych dawek emocji. Wyrywający się sile swojego zaprzeczenia, nakazującego mu natychmiast przestać.
Moje ręce zjechały trochę niżej niż bym chciała, zataczając koła nad górną linią jego pośladków. Od czasu do czasu zahaczałam o pasek, utrzymujący czarny materiał w miejscu. Wydawał przy tym głuchy dźwięk, ocierając się o bawełniany materiał. Głośniej westchnęłam, gdy na drugiej piersi, położył dłoń, która wcześniej obejmowała moje biodro. Kurwa...
Złapałam za materiał koszuli, podciągając ją lekko do góry. To było za mało. Pragnęłam poczuć jego ciało na moim ciele. Chciałam zobaczyć jak to jest, gdy ktoś poświęca pełną uwagę tobie, a nie swoim chorym ambicjom. Zagryzłam wargę, docierając do skrawka materiału, powodując, że chwilę potem moje opuszki mogły zetknąć się z jego napiętymi mięśniami. Ręce przesunęłam do sprzążki, chcąc pozbyć się, przeszkadzającego mi paska. To był jednak mój błąd.
W momencie gdy klamra zgrzytnęła, a metaliczny dźwięk dotarł do uszu Levi'a, ten całkowicie zaprzestał swoich ruchów. Odsunął się ode mnie tak samo szybko, jak zbliżył, wstając z sofy z taką prędkością, jakby była najbrudniejszą rzeczą na świecie. Ukrył swoją twarz w dłoniach, klnąc pod nosem.
A ja leżałam. Zaczerwieniona, rozpalona i oczekująca na coś więcej, czekałam, aż wytłumaczy mi co się stało. Wystraszyłam się jego reakcją. Czyżbym się pośpieszyła? To on nie był gotowy? Ogarnęła mnie fala zmartwienia, a chłodna rzeczywistość znowu zaczynała przywracać mnie do świadomości. Piękna chwila, która przed kilkoma sekundami miała miejsce, pękła jak bańka mydlana, napawając mnie tylko obawami.
— Levi? — spytałam, zachrypniętym głosem posiadającym w sobie dalszą nutę żałości.
A on tam stał. W ciszy, ciągle w tej samej pozycji, niewyraźnie szepcząc coś do siebie. Stał w wypuszczonej przeze mnie koszuli, potarganych włosach i pogiętych spodniach. W nieładzie, w którym prezentował się tak samo dobrze jak w idealnie dopracowanej stylizacji.
Usiadłam poprawiając czarny materiał na klatce piersiowej oraz w okolicy nóg. Zaciągając go znowu na wysokość kolan i porządkując wpadające mi do oczu kosmyki włosów. Doprowadzałam się do porządku, nie spuszczając przez cały czas z niego oka. Licząc na chociażby spojrzenie, na jedno odwrócenie. Nic takiego nie miało miejsca.
— Coś źle zrobiłam? Jeżeli tak to przepraszam. — zaczęłam, nie otrzymując od niego nawet mruknięcia.
Był tam, zachowując się jak wpół żywy posąg Apolla. Ogarniało mnie coraz większe poczucie winy w stosunku do niego. Nie wiedziałam co się stało, a jego gwałtowna reakcja oraz to milczenie, sprawiało, że robiło mi się przykro. Czyżbym właśnie zepsuła jego urodziny?
— Nie chciałam źle. — przełknęłam ślinę, decydując się na częściowe wyznanie prawdy.
— Bardzo mi na tobie zależy i nie chciałam cię w żaden sposób urazić. — wyjaśniłam, wstając.
Na chwiejnych od wrażeń nogach, zbliżyłam się do niego, kładąc dłoń na jego ramieniu. To było jak impuls. Nagle odwrócił się do mnie, odpychając moją dłoń. Zrobił parę kroków do tyłu, od nowa przybierając na twarz swoją charakterystyczną maskę. Szybciej zamrugałam, dostrzegając jego lekko zaszklone oczy. Nie wiedziałam już czy tylko mi się przywidziało, czy on naprawdę był na skraju płaczu. Co się działo?
— Wyjdź. — rozkazał stanowczo, wbijając wzrok w podłogę.
Oddech ugrzązł mi w piersi, a ja zamarłam, nie mogąc uwierzyć w to co słyszę. Powietrze wydawało mi się być teraz wyjątkowo gęste od negatywnych emocji, a przyjemne kołatanie w sercu natychmiastowo ustało, sprawiając, że zamiast ciepła, zaczynał pojawiać się tam chłód. Czy on zrobił to wszystko z premedytacją?
— Dlaczego? — spytałam, czując jak niechciane łzy, zaczynają niekontrolowanie napływać mi do oczu.
— Masz stąd natychmiast wyjść, kadecie Kastner! — podniósł głos, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy.
I wtedy to dostrzegłam. Zbolałe spojrzenie, które powstrzymywało się przed powiedzeniem czegoś więcej. Kobalt, który na nowo stał się tak samo zimny, jak wtedy gdy pierwszego dnia go napotkałam. Przełknęłam ślinę. Nie chciałam wychodzić bez odpowiedzi.
— Levi... — zaczęłam, chcąc powiedzieć coś więcej. Jego stanowczy ton mi to jednak uniemożliwił.
— Jestem twoim Kapitanem, kadecie! Nie pierdol głupot i wypierdalaj! — krzyknął tak głośno, że aż zabolały mnie uszy.
Ręce mi się trzęsły, a coś w środku mnie właśnie zostało rozerwane. Zrobiłam sobie niepotrzebną nadzieję, wierząc, że tym razem może być inaczej. Że tym razem wszystko skończy się tak jakbym tego chciała, a osoby wokół mnie będą wraz ze mną cieszyć się tym szczęściem. Zamiast tego, zabrałam jednak naprawdę ważnej dla mnie osobie jedyny dzień, kiedy mogła być sobą i zmusiłam nieświadomie do tego, że przybrała jedną z najbardziej charakterystycznych dla siebie masek.
— Tak jest! — zasalutowałam, wołając łamiącym się głosem.
Do samego końca kiedy odwracałam się do niego plecami, kiedy przekręcałam klucz w jego drzwiach, kiedy wychodziłam z jego gabinetu, trzaskając za sobą drzwiami, zachowywałam dumę. Podniesioną głowę, wypiętą pierś i odważną postawę.
Dopiero, gdy zaczęłam wchodzić po schodach na wieżyczkę, uwolnione emocje oraz obolałe od pocałunków usta, sprawiły, że powstrzymywane łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Choć doświadczyłam tego co sprawiało, że się rozpływałam, teraz czułam się wręcz odwrotnie. Całkiem jak stara, zużyta szmatka do wycierania kurzy. Podziurawiona, zniszczona i brudna. Po prostu wykorzystana. Levi Ackerman potrafił być dla mnie lekiem oraz narkotykiem sprawiającym, że czułam się jak szaleniec, gotowy poświęcić dla niego wszystko. W większej dawce każda jednak rzecz stawała się trucizną i mogła doprowadzić cię do śmierci.
Ta informacja jednak nie odebrała mi motywacji do tego by walczyć. Bo tak jak już wiele razy to sobie wypominałam. O kogoś takiego jak on warto było walczyć. Po tym co zrobił, co zrobił ze sobą, do jakiego stanu doprowadzał mnie, nie świadczyło o tym co wypowiadały moment później jego własne usta. Zaprzeczał sobie, argumentując to tym, że jestem jego podwładną, a on moim przełożonym. Domyślałam się jakie aspekty miał na myśli i co go dręczyło. Nie byłam przecież głupia. Już nie.
Jeżeli więc kiedykolwiek będę choć blisko zmiany jego nastawienia, pozbycia się ściany, która wciąż na nowo się w nim odbudowuje, to tylko w momencie, gdy zrównam z nim krok. Zagryzłam policzek od środka, powstrzymując szloch. Krótko pociągnęłam nosem i pośpiesznie przetarłam dłońmi policzki, pozbywając się w ten sposób łez. Postanowiłam.
Z samego rana udam się do generała Smitha ze stosowną prośbą awansu. Zrobię wszystko co konieczne, by wskoczyć na jak najwyższy stopień. Wszystko, by to on był moim podwładnym. Chce udowodnić, że to na jakiej pozycji znajduje się człowiek i czym się zajmuje, wcale nie definiuje tego, iż musi z czegoś zrezygnować. Nie musi posuwać się do pozbywania się swoich emocji tylko ze względu na obowiązki. I choć czułam się już dużo pewniej, rwące uczucie w klatce piersiowej wciąż nie mijało. Słowa mimo wszystko bolały i trudno było je wyrzucić z głowy.
Docierając na górę nie spodziewałam się jednak kompletnie tego, iż zamontowane przez jakąś dobrą osóbkę drzwi, które zeszłego dnia skończyły w dość nieprzyjemny sposób, będą na oścież otwarte. Z zawahaniem wbiegłam do środka, zastając swój pokój w kompletnej ruinie. Książki, ubrania oraz miśki były porozrzucane po podłodze, a czerwona narzuta znikła z łóżka wraz z poduszkami oraz pościelą. Na pozostawionym prześcieradle dostrzegłam niewielki kawałek pożółkłego papieru. Zakręciło mi się w głowie, a w gardle zaschło. Za dużo tego do cholery... Za dużo na raz.
Podeszłam do materaca, rozglądając się rozważnie, upewniając, że mimo pozornej nieobecności nikogo w środku, ktoś nie odważy się wyskoczyć zza rogu lub z szafy i mnie zaatakować. Usiadłam na posłaniu, chwytając kartkę, trzęsącymi się dłońmi.
****************
Ciesz się wygodnym życiem póki możesz. Na wyprawach bardzo łatwo jest je stracić. Póki co życzę ci wesołych świąt oraz dobrze rozpoczętego nowego roku. Twoi rodzice cię pozdrawiają.
Do zobaczenia wkrótce Nino.
C.B.
****************
Ten styl pisma. Rozmazane litery zlewające się ze sobą. Niechlujny podpis oraz smugi wywołane szybkim pisaniem. Nigdy nie zapomniałam tego widoku, gdy on kazał mi wypełniać dokumenty. Zaczęłam dusić się powietrzem, kaszląc parę razy. Moje ciało pochłonęło się w konwulsjach, a zagojone na ramionach rany, znowu wydawały się krwawić, boleśnie pękając.
On był w moim pokoju, leżał w moim łóżku, dotykał moich rzeczy, mógł widzieć jak spałam, mógł obserwować mnie od dłuższego czasu. Musiał to robić, by wiedzieć, że to właśnie dzisiaj będzie idealny dzień, żeby się tutaj zakraść. Moment, w którym kwatera była praktycznie opustoszała, moment który spędziłam u Levi'a. On go wykorzystał.
Nie dość, że nabyłam nowy problem tutaj, męczyły mnie nadawane przez zwierzchnictwo obowiązki oraz psychika. Doszedł to tego nowy stopień niebezpieczeństwa. Chris Bowman widocznie miał się dobrze, bawiąc się ze mną w pieprzoną szopkę. Gula w moim gardle się powiększyła, a ja ponownie pogrążyłam się w szlochu. Wszystko znowu poszło się popieprzyło, a ja znalazłam się w samym środku tego zamieszania, kompletnie nie wiedząc co powinnam teraz zrobić.
Quia primum omnium ubi desinit.
*Quia primum omnium ubi desinit. — (łac. Bo wszystko zaczyna się dopiero w momencie, gdy się kończy.)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top