#58

"Najważniejsza rzecz teraz to żyć energicznie i po mistrzowsku, wręcz desperacko. Bez sentymentów pozbywać się każdego kolejnego dnia. Nie guzdrać się zatem i nie mitrężyć czasu na rozmyślania nad tym czy owym. Tak powinnam postępować z życiem teraz, kiedy mam już czterdzieści osiem lat: z wiekiem życie powinno stawać się coraz żywsze i ważniejsze." — Virginia Wolf — "Chwile wolności. Dziennik 1915-1941"

Nachalne i dość energiczne pukanie do drzwi, obudziło mnie tego dnia. Ociężale podniosłam się na łóżku, mozolnie przeciągając swoje zdrętwiałe członki. Skrzywiłam się, czując pieczenie, gdy ręce wystrzeliły w stronę sufitu, po to by zastane mięśnie mogły choć w niewielkim stopniu pobudzić się do pracy. Była niedziela, co oznaczało, że panował dzień wolny od ćwiczeń, a wnioskując już z tego, nikt i to całkowicie nikt nie miał prawa mnie budzić. Nie wspominając już o tym, że miałam rozpocząć trening dopiero od jutra i chciałam w tych ostatnich chwilach relaksu się wyspać. Przetarłam oczy, ziewając, po czym wstałam by zaraz skierować się do blokujących wejście mojemu budzikowi, drzwi.

— Dzień dobry! — przed oczami mignęła mi sylwetka, która szybko uwięziła mnie w swoich objęciach, niepohamowanie krzycząc.

Zapach szarego mydła oraz charakterystyczny głos od razu skojarzyły mi się tylko z jedną osobą. Nie spodziewałam się jej tutaj tak rano. Chociaż z drugiej strony po moich wczorajszych obietnicach rozmowy, mogła sobie pomyśleć, iż to właśnie kolejny dzień, będzie jej upragnionym dniem zwierzeń.

Automatycznie przypomniałam sobie emocjonalność w jej wykonaniu, to jak łzy spływały z jej piwnych oczu, osiadając na policzkach. Coś ścisnęło mnie w żołądku. W żadnym stopniu nie przypominała dzisiaj siebie z wczoraj. Po tym co mówił mi Leviathan, kobieta bardzo mocno przeżyła moją nieobecność. Czułam, że powinnam się jej jakoś odwdzięczyć po tym jak ostatnio ją spławiłam, tylko po to by zaspokoić swoje własne potrzeby. Ale nie tylko jej. Przed zaśnięciem poprzysięgłam sobie, że zwrócę niewielką cząstkę tego co oni podarowali mi przez ten czas, kiedy mnie nie było. Musiałam tylko odpowiedzieć sobie na pytanie; kim byli ci oni? Uśmiechnęłam się do siebie, oddając uścisk, w którym Zoe wciąż mnie trzymała. Choć cholernie bolesny fizycznie, to kojący dla duszy.

— Dobry. — odpowiedziałam po chwili, starając się ją od siebie odsunąć.

Gdy nareszcie mi się to udało, stanęłam w taki sposób by niemym gestem zaprosić ją do środka. Ona jednak wciąż stała w miejscu, poprawiając okulary, zsuwające się z jej nosa.

— Wejdziesz? — spytałam, zaczynając sugestywnie machać ręką. Nie miałam dzisiaj cierpliwości na takie gierki z jej strony.

Zamrugała szybciej, po czym zgodnie z moimi zamierzeniami, weszła do środka. Odetchnęłam z ulgą, obserwując z jaką naturalnością rozkłada się na moim łóżku, zagłębiając się w ciepłe jeszcze poduszki. Uniosłam kącik ust, widząc z jaką lubością zaczyna ściskać moje pluszaki. Czasami miałam wrażenie, że mimo wieku, zachowuje się całkowicie jak dziecko. Zamknęłam drzwi, by za chwilę znaleźć się zaraz obok niej.

Gdy tylko spoczęłam na miękkim materacu i spojrzałam na jej szczęśliwą twarz, która widocznie cieszyła się wyjątkowo moją obecnością, coś sobie jednak przypomniałam. Spojrzałam na stojący na stoliku nocnym budzik, który wczoraj udało mi się kupić, po czym wychyliłam się, chwytając go w dłonie.

— A co ty tam masz? — zaciekawiła się okularnica, zaglądając przez ramię, szukając w moich dłoniach odpowiedzi. Wzięłam głęboki wdech i odwróciłam się w jej kierunku, kontrując jej zaintrygowane spojrzenie. Wydawała się być naprawdę zaskoczona.

— Hanji, chciałabym ci życzyć wszystkiego co najlepsze z okazji urodzin. — powiedziałam powoli, ściskając z nerwów miedziany przedmiot.

To było dość stresujące dla mnie. Mimo tego, że już naprawdę długo znam brunetkę, jak i ona mnie. Mimo tego, że zależy nam na sobie i wzajemnie staramy się o siebie troszczyć, to nigdy tak tego nie odczuwałam. Jedyne życzenia jakie kiedykolwiek komuś składałam, to były te wysyłane w stronę Olivii oraz niegdyś moich rodziców, gdy nie do końca wiedziałam nawet, czym jest upływ czasu. W dzieciństwie wskaźnikiem były odwiedziny babci, a w Podziemiach zostawiane na ścianach oraz podłodze kreski, symbolizujące mijające dni. Zawsze jednak pozostawała nieśmiałość. Nie ważne w jakiej formie, coś takiego było wyrazem naszych uczuć. Mówiło o tym, że na kimś nam zależy, że chcemy jego dobra oraz szczęścia. Że pragniemy, by cieszył się życiem mimo jego trudności. Tym razem nie było inaczej. Nawet w przypadku Zoe, takie gesty wywoływały we mnie dyskomfort, któremu się opierałam, kierując się dobrem drugiej osoby.

Wyciągnęłam przed siebie dłonie z lekkim wahaniem, całkowicie pokazując jej, zakupiony przeze mnie przedmiot. Miałam obawy czy jej się spodoba, bałam się, że będzie udawać radość, tylko z czystej kultury. To wszystko spowodowało, że z przestrachem zamknęłam oczy. Poczułam jak ciężar znika z moich dłoni, a w czterech ścianach roznosi się głośny wdech zachwytu. Delikatnie uchyliłam powieki, będąc jednak też równie ciekawą co wystraszoną i ku mojej uldze, dostrzegłam szczerzącą się do zegarka twarz, rozświetlaną błyskiem w brązowych oczach. Szybciej zamrugałam, ciesząc się z tego co widzę.

— Dziękuję ci! Naprawdę nie musiałaś! — wyszczerzyła się, podziwiając przedmiot. Uśmiechnęłam się na jej reakcję. Choć też na jej miejscu zareagowałabym pewnie tak samo. Tak mało, potrafi dać ci tak wiele szczęścia.

— Musiałam. Taki dzień jest tylko jeden raz w roku. — upierałam się przy swoim. Na moje tłumaczenia, Zoe tylko poklepała mnie po ramieniu, na co boleśnie się skrzywiłam. Pieprzony Chris i to jego dobieranie miejsc.

— Przepraszam! — wymamrotała, dostrzegając mój grymas bólu spowodowany jej gestem.

— Nic się nie stało. — uśmiechnęłam się pocieszająco, lekceważąco machając ręką.

Po tym pomiędzy nami zapadła chwila ciszy, podczas której wzajemnie się sobie przyglądałyśmy. Mogłabym powiedzieć o Zoe dużo, ale to, że nawet w takim położeniu, w takim względnym odrętwieniu sytuacji, potrafiła swoją osobą skutecznie poprawiać mi nastrój. Samo to, że tutaj była, przy początkowym niezadowoleniu ranną pobudką, po czasie, jakoś dziwnie napełniało mnie energią. Czułam do niej przywiązanie, które z całą pewnością mogłabym porównać do tego siostrzanego. 

Była moją nową nadzieją i kimś kto równie jak Olivia, zapewniał mi w takim miejscu rodzinną atmosferę, której mimo wszystko potrzebowałam. I choć z początku przy jej założeniu, że staniemy się najlepszymi przyjaciółkami, jej słowa uznałam za zwykłe mrzonki, tak teraz z całą szczerością mogłam stwierdzić, że ta kobieta miała rację. Bez jej chorych akcji, irracjonalnych zachowań oraz po prostu czystego istnienia, czas spędzony tutaj, nie byłby taki sam. Nie byłby tak przyjemny.

— A tak w zasadzie,  to co cię tu sprowadza? — spytałam, chcąc zacząć z nią rozmowę na jakikolwiek temat, gdyż brak jej radosnego tonu, w znacznym stopniu zaczynał mi ciążyć.

— Wszystko! — wyrzuciła ręce w powietrze, powodując znacząco wrażenie wyolbrzymienia swoich słów. Zaśmiałam się.

— No to najpierw, należałoby od czegoś zacząć. — wyjaśniłam, dalej unosząc w rozbawieniu swoje kąciki ust.

— To niczym wrócę do przeszłości, chcę zaprosić cię serdecznie na kameralne przyjęcie urodzinowe, dzisiaj wieczorem. — spoważniała, akcentując wyraźnie każde słowo.

Przyglądała mi się uważnie, oczekując gwałtownej reakcji z mojej strony. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Zmarszczyła brwi, już chcąc mnie o coś pytać, jednak przerwałam jej.

— Z chęcią przyjdę. Leviathan już mi wczoraj o nim opowiadał. — wyjaśniłam, przywołując w pamięci sylwetkę chłopaka.

Natychmiast przypomniał mi się moment, gdy upokorzony zwijał się z bólu, co było moją zasługą. Było mi przykro, że tak go potraktowałam. Uważałam, że przesadziłam z siłą i mógł on mieć problemy z jazdą konną w drodze powrotnej, gdyż dostrzegłam, że przy szybszym galopie, nieco się krzywił. Dzisiaj byłam gotowa mu to zrekompensować. Chciałam wszystkim, wszystko zrekompensować. I choć nie osiągnę tego na pewno w jeden dzień, to jestem pewna, że do końca tego roku wystarczy mi na to czasu.

— Och Leviathan, mówisz? — kobieta przyjrzała się mojej poruszonej twarzy, po czym wyżej uniosła brwi.

— A co się wczoraj działo z Collinsem, że tak bardzo się tym przejmujesz? — dopytywała, prześwietlając mnie swoim przenikliwym spojrzeniem. 

Zaśmiałam się nerwowo, kręcąc głową, że wcale nie musimy o tym rozmawiać. Zdawałam sobie też jednocześnie sprawę, że każde pragnięcie pominięcia tematu nie ma przy okularnicy żadnego sensu. Jeżeli tylko chciała o czymś wiedzieć, to dążyła do tego, by tą wiedzę pozyskać. Nawet jeżeli wiązałoby się to z różnego rodzaju szantażami. 

Tym razem nie było inaczej. Nie miałam możliwości już się wycofać. Musiałam iść w zaparte, streszczając Zoe cały dzień spędzony w towarzystwie jej podwładnego, łącznie z tym jak Kapitan zdecydował się z nami udać. Słuchała mnie w ciszy, nie przerywając ani razu, jednak wydawała się być tym tak zafascynowana, że tylko oczekiwałam jak po skończeniu moich urywanych monologów, zaleje mnie ilością pytać. Omijałam niepotrzebne oraz w widoczny sposób dwuznaczne sytuacje, by nie powodować u niej dodatkowych emocji. Wyglądało jednak na to, że Hanji nie była taka głupia i po moim tonie oraz uciekającym spojrzeniu, sama była w stanie dojść do czego mogło tam dojść. 

— Mówisz, że nasz karzełek ugiął się pod naciskiem mojego podwładnego? — okularnica uniosła wyżej jedną brew, nie będąc do końca przekonaną jak mogłoby to wyglądać.

Ja jednak tylko twierdząco pokiwałam głową czekając na jej dalsze reakcje. Wyczerpałam już temat, a to co z nim zrobi oraz jakie pytania teraz zada należało tylko i wyłącznie do niej.

— Hm. Ciekawe muszę przyznać. — poprawiła swoje okulary, dokładnie nad tym rozmyślając.

— Nie wiesz co mogłoby go do tego skłonić? — wypaliła po chwili ciszy, zaskakując mnie lekko swoi nadpobudliwym tonem.

Jeszcze raz wróciłam pamięcią do wczorajszej sytuacji, po czym przypomniałam sobie kobalt, badający z uwagą moją twarz. Przełknęłam ślinę, czując jak coś się we mnie skręca. Natarczywe spojrzenie Hanji też wcale nie sprawiało, że czułam się w tej sytuacji lepiej. Jej pytanie jednak pozwoliło mi dojść do istotnego faktu, którego bez analizy nie byłam w stanie pojąć. On liczył na to, że wybiorę jego. W innym wypadku nie dałby Collinsowi przejąć pałeczki. Odpyskowałby mu albo ukarał w jakikolwiek inny sposób. Zależało mu na mojej opinii. Szerzej otworzyłam oczy, zwracając tym jednocześnie uwagę Zoe. Cholera.

— Spytał mnie. — wymamrotałam, nie mogąc zapanować nad zebranymi w jednym momencie emocjami.

— Czekaj, czekaj. — brunetka szybciej zamrugała.

— Czy ty mi właśnie mówisz, że Levi wziął pod uwagę twoje samopoczucie?! — krzyknęła, przyprawiając mnie o ciarki na plecach.

Niemal natychmiast zbliżyłam się do niej, przykładając swój palec do jej ust w celu uciszenia. Może i byliśmy oddalone od gabinetu Kapitana o kilka ładnych schodów, jednak dobrze zdawałam sobie sprawę jak wyczulony ma on słuch, a głos mojej przyjaciółki do najcichszych nie należał. Czasami nawet mi zdarzało się słyszeć jej podekscytowane krzyki, dobiegające aż z placu treningowego. Wystraszyłam się.

— Ciszej. — wyszeptałam, patrząc jej w oczy, by upewnić się, że zrozumiała. Gdy wydawała się względnie ochłonąć, uwolniłam jej usta od swojego palca i oddaliłam się na komfortową dla mnie odległość.

— To właśnie powiedziałam. — dodałam, nie wydając z siebie głośniejszych dźwięków, a z moich ust wyszło tylko przeciągłe westchnięcie, informujące o tym jak męczący jest to dla mnie temat.

Nigdy nie byłam chętna do demonstracji moich uczuć publicznie. Wolałam cieszyć się czymś, płakać, czy chociażby umierać w samotności w stosownym do tego miejscu. Było mi tak łatwiej. Wiedziałam jednak, że nie zakończę tak szybko tego tematu.

— No proszę. Tego bym się po nim nie spodziewała. — mruknęła do siebie zwiadowczyni.

— A co z Collinsem? — wróciła do tematu, wewnętrznie chcąc po prostu dowiedzieć się co przez tak długi czas robiłam z chłopakiem.

— Co o nim myślisz? — poprawiła okulary, wyraźniej mi się przyglądając.

— No wiesz...— zaczęłam, spuszczając wzrok na dłonie.

Nieświadomie, gdy temat spadł niespodziewanie na Ackermana, zaczęłam skubać palcami kawałek materiału. Aktualnie miałam ochotę go zgnieść, bo choćbym cokolwiek nie chciała o nim powiedzieć, to nie chciałam już nigdy kłamać. Nie przed Hanji.

— Jest bardzo miły, choć przyznam że zdarza się mu być aroganckim. Nigdy nie spotkałam jednak kogoś, kto stawiłby czoła Kapitanowi, więc musi być też wyjątkowo odważny. Fajnie było z nim spędzać czas, żartami też się trochę popisał, jednak nie wiem, czy wytrzymałabym w jego towarzystwie więcej niż kilka godzin. — słowa wypływały ze mnie automatycznie.

Nie przerwałam monologu ani na chwilę, dokładnie wiedząc co mam powiedzieć. Jakimś cudem byłam przygotowana na właśnie takie pytanie z jej strony. Nie wspominałam jej o cechach wyglądu, które też swoją drogą częściowo mnie zaintrygowały, bo Zoe też jest przecież człowiekiem i posiada oczy.

— Musiałaś długo o nim myśleć. — zmodulowała swój głos, by brzmiał bardziej zaczepnie, po czym uderzyła mnie lekko w ramię. Skrzywiłam się, czując pulsujący ból, roznoszący się po skórze jak zaraza.

— Ojejku! Przepraszam! Cały czas zapominam, że jesteś ranna. — zakłopotała się, patrząc na mnie z dziwnym smutkiem, który rzadko widziany był w jej brązowych oczach.

— Nic się nie stało, naprawdę. — wysyczałam, powstrzymując się od jęczenia. To uderzenie mimo swojej niepozorności, wydawało mi się wyjątkowo mocne.

— Kto ci to zrobił? Bo po analizie sytuacji, na pewno wiem, że to nie mógł być Levi. — zmarszczyła brwi, zdając sobie sprawę, że chce poruszyć nieprzyjemny dla mnie temat.

Nie myliła się. Nie chciałam o tym mówić. Nie w jej urodziny. To nie był moment na opowiadanie historii z gorszej części mojego życia. To było za dużo, bym mogła w tej chwili wytrzymać napięcie, które wciąż się we mnie utrzymywało. Niczym odtworzę przed kimś te wspomnienia, muszę najpierw w mniejszym stopniu sama sobie z nimi poradzić. Nie zauważyłam jednak jak wstrzymałam oddech, a oczy utkwiłam w ścianie naprzeciwko, by tylko nie patrzeć na dobrze znaną mi twarz. Już samo moje zachowanie wskazywało mojej towarzyszce na to, że nie mam najmniejszej ochoty o tym rozmawiać.

— Wysłucham cię, gdy będziesz gotowa mi powiedzieć. — odparła, wydając się dogłębnie mnie rozumieć.

Skinęłam głową na gest zrozumienia, doceniając jej słowa. Nie naciskała, co było do niej niepodobne. Byłam jej wdzięczna za ten ukłon w moim kierunku, gdzie musiała realnie powstrzymywać swoją ciekawską osobowość.

— A tak swoją drogą, to co się działo gdy mnie nie było? — zmieniłam temat, chcąc odgonić nieprzyjemne myśli powracające do odrażających piwnych tęczówek, który patrzyły na moje ciało z wyższością.

— Tak w zasadzie to nic. I wbrew pozorom było to bardziej przerażające niż myślisz. — odpowiedziała, po raz pierwszy od rozpoczęcia naszej rozmowy, spuszczając wzrok. Zdziwiłam się.

— Dlaczego? — pytanie natychmiastowo opuściło moje usta, kierowane wewnętrzną potrzebą dowiedzenia się tego co się wydarzyło podczas mojej nieobecności.

— Było smutniej. Dużo osób zainteresowało się twoim zniknięciem i gdyby nie ten cholerny doktor nic by się nie stało. — wysyczała.

Po jej głosie mogłam wyraźnie stwierdzić, że ma do siebie wyrzuty. Obwiniała się o mój los. Coś ukłuło mnie w klatce piersiowej, powodując inny rodzaj bólu. Do jasnej cholery, ona miała sobie za złe swoje zachowanie, którym doprowadziła do tych nieoczekiwanych konsekwencji. Ja jednak nie mogłam jej winić. Mimo, że spotkało mnie to właśnie przez jej osobę, to nie potrafiłam obarczyć ją tym wszystkim. Równie dobrze ja mogłam wtedy zabić tego tytana, a nie posuwać się do żałosnej ucieczki. Byłam winna równie mocno jak ona. Musiałyśmy zacisnąć zęby i zapomnieć o tym by nareszcie uwolnić się od ciążących na nas uczuć. To było niepotrzebne. Wzięłam głębszy wdech i z nutką bólu, uniosłam ramię, zakładając je za jej szyją. Zrobiłam to najbardziej delikatnie jak tylko mogłam, jednak grymas bólu i tak zdążył pojawić się na mojej twarzy.

— To nie twoja wina. — powiedziałam stanowczo, sama nie spodziewając się po sobie takiego tonu. Zdradzałam pewność w tym co mówię i nie zamierzałam cofać w żadnym stopniu swojej decyzji. Było dobrze.

— On cię usypiał. Gdybym tylko...— próbowała, wyjaśnić, jednak szybko jej przerwałam. Nie mogła chociażby pomyśleć. Nie mogłam dopuścić, by choćby raz zwątpiła w to co mówię.

— To nie twoja wina. — dokładnie zaakcentowałam każde słowo. Nie chciałam, by taki humor dominował w tym dniu. Żałowałam, że zaczęłam ten temat, kierowana swoją ciekawością. Znowu byłam egoistką.

— Masz rację. — zdziwiła mnie nagle swoim wyznaniem. Zaśmiała się pokrzepiająco, dając mi znać, że ponownie w ciągu kilku chwil jest w stanie zmienić swoje nastawienie.

— Levi też mógł przecież zauważyć, że coś jest nie tak. W końcu to on mu płacił. — zarechotała, zapewne coś sobie przypominając.

To był moment w którym nagle zaschło mi w gardle, a kiszki znowu skręciły się w dziwną pętlę. Byłam pewna, że jeżeli dalej tak będzie to pewnego razu, przez te dziwne uczucie w końcu zwymiotuje. Jeszcze raz odtworzyłam jej słowa w głowie, licząc na to, że się przesłyszałam. Czy to mogło być prawdą? Szybciej zamrugałam, wracając do rzeczywistości. Automatycznie nasunął mi się moment, gdy Leviathan wspominał o tym podczas naszej rozmowy.

— Czekaj Hanji, on robił co? — dopytałam, chcąc się upewnić w tym co powiedziała.

Nie obchodziły mnie już stosowne tytuły i zwracałam się do niego jak do przyjaciela. Byłam zbyt zszokowana, by martwić się teraz doborem słów. Moje ramię samoistnie zsunęło się z jej karku, przeszywając moje ciało bólem. Tym razem jednak nie umiałam się na nim skupić i tylko zagryzłam wargę, by poradzić sobie z uczuciem rwania.

— Karzełek dawał na ciebie z własnej kieszeni. — uśmiechnęła się do mnie, będąc wyjątkowo zadowolona z tego faktu.

Przyznam, że w tamtym momencie znowu byłam w stanie poczuć, jak coś ciężkiego ponownie spada na moje barki, przygniatając mnie do ziemi. Byłam już poraniona, a to zadało mi kolejne obrażenia. Po tym wszystkim co się stało, dowiaduje się teraz czegoś tak irracjonalnego, wręcz niemożliwego, by mogło być prawdą. Wciąż było nią. Musiałam jednak wiedzieć w stu procentach. Kurwa.

— Jesteś pewna, że to nie pieniądze korpusu? — wydukałam szeptem, ledwo wymawiając te słowa.

Całkiem jakby niewidzialna gula w gardle, której nie mogłam przełknąć, nie chciała dać strunom głosowym łatwo działać. Tak, to zdecydowanie było dla mnie trudne. Zoe pochyliła się w moim kierunku na tyle, że gdybym tylko ruszyła głową trochę do przodu, byłabym w stanie zderzyć się z nią czołem.

— Odmawiał sobie herbaty, by zagwarantować ci utrzymanie. — stwierdziła poważnie, obserwując każde moją zmianę na twarzy.

Coś we mnie pękło. Zrobiło mi się cholernie miło, że tak dbał o swojego żołnierza, którego inni z pewnością spisaliby na straty. Nie mogłam uwierzyć w to, że rezygnował z czegoś co kochał. Wiele razy widziałam go, gdy pijał ten napar i wydawał się być wtedy naprawdę zrelaksowany. Nawet w Podziemiu miał jego zapasach, co tylko potwierdzało jego zamiłowanie do niego. Nie mogę uwierzyć, że robił dla mnie coś takiego. Nie uważałam się za nikogo ważnego, a wręcz twierdziłam, że byłam znacznie gorsza od innych, którzy przecież przeszli w przeciwieństwie do mnie szkolenie wojskowe w pułku treningowym. Łatwiej dla niego byłoby mnie porzucić.Z jakiego powodu to zrobił? Ręce zaczęły mi się pocić, a ich nieopisane drżenie, przykuło uwagę nawet samej Zoe. Złapała mnie za nie i pokrzepiająco uścisnęła. Spadła na mnie kolejna przysługa, której z pewnością nie byłam wstanie spłacić. Byłam bez grosza. Wydałam bezmyślnie wszystko wczoraj. Musiałam mu podziękować. Musiałam mu się odwdzięczyć w jakikolwiek sposób. Teraz. 

— Przychodził do ciebie każdej nocy, by sprawdzić czy się obudziłaś. — informacje jakie z siebie wyrzucała, powodowały, że mój stan emocjonalny coraz bardziej się pogarszam.

W głowie zaczęła majaczyć mi sylwetka Ackermana siedzącego przy moim łóżku, obserwującego moją twarz i być może, trzymającego mnie za rękę. Ten obraz cholernie zmiękczał moje serce, a mętlik jaki aktualnie miałam, tylko dodatkowo sprawiał, że chciałam ruszyć się z miejsca. Czułam jak jest mi gorąco, zdawałam sobie sprawę z tego, że wyglądam jak zakochana nastolatka. W żadnym stopniu nie mogłam tego jednak kontrolować. I to było w tym najbardziej irytujące.

— Jego humor też znacząco się pogorszył. Miałam wrażenie, że nie spał tak dobrze jak wcześniej, gdy byłaś tu z nami. — Hanji z dziwną satysfakcją kontynuowała, wprawiając mnie tym w drżenie ciała.

Wszystkie jej słowa brzmiały tak pięknie dla moich uszu i sprawiały, że coś w środku rzeczywiście wyrywało się w stronę Kapitana. I mimo, że pragnęłam zażegnać te uczucie, chciałam by dyskomfort minął, jednocześnie, jakąś cząstką siebie, pragnęłam dowiedzieć się o nim więcej. Potrzebowałam tego by powiedziała mi wszystko, bym dalej trwała w tej błogiej trosce, której zapewne czarnowłosy nie okazywałby, gdyby wiedział, że to widzę. Przejechałam językiem po ustach, nawilżając ich spierzchniętą fakturę.

— A co to za rumieńce? — spytała, gdy miałam nadzieję, że znowu powie coś o nim.

Lekko się zawiodłam, ale również nie odeszło ode mnie uczucie niezręczności. Kobieta złapała mnie za policzki i pisnęła zachwycona. Dźwięk jaki z siebie wydała, spowodował, że niekontrolowanie się skrzywiłam. Bolały mnie bębenki w uszach.

— Ty go lubisz! — dalej krzyczała, w czasie, gdy ja desperacko próbowałam ją uciszyć.

Nie miałam już siły zaprzeczać, bo w sumie nie miałam czemu. Przy Kapitanie czułam się tak jak przy nikim innym i nie mogłam temu zaprzeczać. Lubiłam go, ale nie w taki sam sposób jak Hanji, Erena, Armina, czy innych. Lubiłam go w całkowicie odmienny sposób, na który nie potrafiłam znaleźć słów. Nie miałam pojęcia co to było. Czułam coś takiego po raz pierwszy w moim życiu. Było to pomieszane jednocześnie z chęcią bliskości, jak i ogromnym zawstydzeniem w jego towarzystwie. Gdy u innych powodował uczucie strachu, we mnie wywoływał bezpieczeństwo. To było irracjonalne jednak też w jakiś sposób piękne.

— Przestań. — zapiszczałam żałośnie, w taki sposób, że sama siebie zaskoczyłam.

Nie miałam pojęcia, że mój chrapliwy ton potrafi być tak wysoki. Zakryłam twarz rękami, odsuwając się od brunetki na dalszą odległość. Czułam się przejrzana do tego stopnia, że mogłabym to porównać do nieodpartej nagości przed kimś. To było takie krępujące!

— Jezus to takie urocze! Nie ma bata, muszę wyciągnąć Levi'a na tą imprezę! — ekscytowała się, zaczynając podskakiwać na moim łóżku.

Nie weszła co prawda na nie butami i nie niszczyła ładu jaki na nim panował, ale podskakiwała w miejscu, powodując uginanie się oraz skrzypienie materaca. Zaczynałam obawiać się, że przy dłuższym stanie takim rzeczy zwiadowczyni może złamać mi obręcz łóżka, a ja nie będę miała na czym spać. Musiałam się natychmiast uspokoić, by doprowadzić do porządku również i ją, co było w tym momencie dla mnie niezmiernie trudne. Wzięłam głębszy wdech, zabierając powoli dłonie z mojej twarzy, po czym wyciągnęłam ręce do przodu, kładąc je na jej ramiona w taki sposób, by zaraz przyciągnąć ciało do materaca. Nie powiem, że nie wymagało to ode mnie ogromnego skupienia oraz wytrzymałości, gdyż ból w miejscach zranienia był ponownie niemal tak samo duży jak w momencie gdy mi je robiono. To jednak tylko pomogło mi wrócić do siebie. Cierpienie dało mi w tym momencie to czego potrzebowałam — chłodne myślenie.

— Uspokoiłaś się już? — spytałam mierząc ją wzrokiem. Wróciłam na szczęście do stabilności, już w pełni kontrolując swoje poczynania.

— Nie bardziej niż ty. — potaknęła mi, poprawiając swoje okulary, które przy gwałtownych ruchach, znacząco zsunęły jej się z nosa.

— To dobrze. — potwierdziłam.

Zapadła chwila ciszy, podczas której nasze role się nieco odwróciły. Teraz to Hanji siedziała cała zarumieniona, podczas, gdy ja już całkowicie spokojnie obserwowałam jej zachowanie. Ona była niemożliwa...

— Nadal nie zamierzasz porzucić pomysłu by go zaprosić? — spytałam, patrząc jak jej palce niespokojnie badają jej uda, pokryte białym materiałem munduru.

— Nie zamierzam. — przyznała, serdecznie się do mnie uśmiechając.

Odwdzięczyłam się jej tym samym. Nie zamierzałam jej karać za zwykłą ciekawość, skoro wykorzystałam moją by sprawić, że jej wyrzuty sumienia powróciły. Miała prawo do prawie wszystkiego, będąc moją przyjaciółką. Ufałam jej i wierzyłam, że niczego nie powie mojemu zwierzchnikowi. Nie byłabym gotowa na konfrontację z nim po tym wszystkim. Chociaż, czy w ogóle byłam gotowa na spotkanie nawet bez niej?

— A zamierzasz mu o tym powiedzieć? — jej nagłe pytanie wyrwało mnie z zamyślenia, ponowie powodując zwiększenie ciepłoty na moich policzkach oraz uścisk w podbrzuszu.

— Na świętą Sinę! Oczywiście, że nie! To mój przełożony! — tym razem sama nie kontrolując się, podniosłam głos. By jakoś opanować się w jej obecności, sama siebie uderzyłam w ramiona, sycząc przy tym przeciągle.

— Nie potrzebna mu ta wiedza do życia. — upierałam się, boleśnie wypowiadając każde słowo.

Dobrze zdawałam sobie sprawę, że jego uczucia były ukryte i tajemnicze, a to że z takim ciałem oraz urodą nie znalazł jeszcze nikogo, mogło oznaczać tylko to, iż nie pragnął takiego rodzaju kontaktów z nikim. Jego chłodna reakcja po pocałunku też wskazywała na to, że nie chciał mieć ze mną do czynienia. Oznaczało to też, że nigdy nie będzie mnie lubił w ten sam sposób co ja jego. Po co więc miałam stawiać nas w sytuacji, gdzie jego tylko by to zirytowało, a mnie naraziło na poniżenie oraz ból dużo gorszy od tego fizycznego? Nie zamierzałam tego robić.

— A ja uważam, że on cię lubi. — Zoe wydęła usta w geście naburmuszenia.

Przypatrywałam się jej upartej twarzy, która nie akceptowała rzeczywistych dowodów na to jak jest. Zaśmiałam się boleśnie na jej bawiące mnie spojrzenie. Czasami też chciałam być tak samo pozytywna jak ona. Czasami bycie realistką było nudne.

— Dość, Hanji. — rozkazałam, chcąc jak najszybciej zakończyć temat.

Było już dość późno, a ja zamierzałam teraz zejść na śniadanie, które jeżeli tylko się na nie spóźnię, to zniknie z talerza szybciej niż się na nim pojawiło. Wiedziałam, że Sasha od dobrych kilku miesięcy potrafiła się nim dobrze zająć, jednak nie zamierzałam jej już na to dłużej pozwalać.

— Jest jeszcze coś ważnego co muszę wiedzieć, nim pójdę teraz na śniadanie? — zadałam jej pytanie, odrywając uwagę od mojej uchylonej szafy, na którą w dziwny sposób się zapatrzyła.

— Kupiłaś nowe ubrania, nie mylę się? — całkowicie zignorowała moje pytanie, w niewielkim stopniu mnie tym irytując. Czy ona nie potrafiła słuchać?

— Tak. — potwierdziłam, przyduszonym głosem. 

Okazało się to być jednym z większych błędów, jakie kiedykolwiek mogłam popełnić. Zoe podniosła się z łóżka na tyle szybko, że nawet nie zdążyłam mrugnąć i podbiegła z zawrotną prędkością do stojącego nieopodal mebla. Bezceremonialnie, bez jakiegokolwiek pozwolenia, zaczęła w nim grzebać, komentując przy tym mój gust, który jej zdaniem nie był zbyt dobry.

— Jesteś chłopczycą. — stwierdziła, wyciągając kolejną, zakupioną przeze mnie parę spodni.

Westchnęłam, dostrzegając jak wielki bałagan zrobiła. Materiały walały się po podłodze, blokując mi do niej przejście. Będę musiała to wszystko od nowa poskładać...

— Nie przesadzaj. Parę sukienek też mam. — broniłam się przewracając oczami. Jej stwierdzenia były niepotrzebne. Nic nie zmieni mojego zdania o sobie.

Niespodziewanie coś wylądowało na mojej twarzy. Jedwabny materiał dotykał skóry w przyjemny sposób, a chłód jaki tym wywoływał, koił moje rozgrzane emocjami policzki. Ściągnęłam go, dostrzegając zakupioną przeze mnie princeskę w kolorze indygo. Zwróciłam wzrok na uśmiechającą się od ucha do ucha Zoe, która z niespotykaną dla niej pasją zaczęła chować porozrzucane przez nią rzeczy. Czy to była ta sama osoba, którą znałam?

— Niech zgadnę. Mam to założyć? — spytałam, jakby to była najbardziej nieoczywista rzecz na świecie.

Łatwo było się domyślić, że całkowicie nie miałam ochoty nakładać tego rodzaju ubrania, a dużo bardziej wolałabym pozostać w założonej już piżamie. Dzień z książką, spędzony na osobności, przy drobnych wyjściach po coś do jedzenia. To byłoby coś idealnego przed kilkoma miesiącami uciążliwych ćwiczeń. Z brunetką u boku się jednak na to nie zapowiadało.

— Założyć i ogarnąć włosy. — potwierdziła, kontynuując swoje poczynania.

Westchnęłam męczeńsko. Moje plany skończyły się tak samo szybko jak się zaczęły w momencie gdy ta kobieta weszła do mojego pokoju. A mogłam jej jednak nie wpuszczać do środka...

— Robi się szefowo. — zasalutowałam, zabierając się za przebieranie. Choć robiłam to wyjątkowo niechętnie...

Nie trwało to zbyt długo w przeciwieństwie do czasu, który musiałam poświęcić włosom. Nie były w zbyt dobrym stanie, ze względu na to, że nie wzięłam dziś rano prysznica, co nie było u mnie codziennością. Oklapły i wyglądały po prostu źle, więc postanowiłam w jakiś sposób je związać. Od zawsze miałam je ścięte zbyt krótko, jednak gdy po czasie nieco urosły, mogłam je spiąć w najprostszą możliwą kitkę z tyłu. Może i nie była ona wymyślna, jednak z całą pewnością wystarczyła, by przetrwać jakoś dzień w obecności okularnicy, która widocznie do wieczora nie zamierzała zostawić mnie samej.

— A niech mnie tytan pożre! Wyglądasz pięknie! — skomplementowała mnie, gdy tylko skończyła sprzątać.

Skinęłam głową na jej słowa, lekko się uśmiechając. Tyle wystarczyło, by zrozumiała, że jej przekaz bardzo dużo dla mnie znaczy. Coś ścisnęło się w moim żołądku, powodując tym samym stłumiony odgłos, który w momencie całkowitej ciszy, rozniósł się po pomieszczeniu. Zagryzłam policzek od środka, czując baczny wzrok brunetki na mojej twarzy. Cholera.

— Chociaż zanim tytan zdąży mnie pożreć, ty możesz zrobić to pierwsza. — zaśmiała się, podchodząc do mnie.

Spojrzałam na nią kątem oka, widząc jaka jest dumna ze swojego tekstu, który rzuciła w moim kierunku. Nie miałam serca jakoś jej tego rekompensować. Niech się cieszy póki ten dzień należy w całości do niej. Przymknęłam na dłuższą chwilę oczy, wyrównując oddech. 

— Chodźmy. — rozkazałam, otwierając drzwi, znacząco nakazując jej iść jako pierwsza.

Wyszłyśmy, gdy zaraz potem szczelnie zamknęłam drzwi, klucz umieszczając w miseczce mojego stanika. W ciszy zeszłyśmy do stołówki, rozdzielając się w momencie przydziałów żywieniowych. Nie oznaczało to jednak, że mój spokój ponownie powrócił. Zaraz po odebraniu tacy z jedzeniem dostrzegła mnie Sasha, z całą swoją energicznością, wykrzykując moje imię. Parę osób zwróciło na mnie swoją uwagę, odrywając się od spożywania posiłku. Byli wyraźnie zaciekawieni moją obecnością, co wzbudziło we mnie poczucie zawstydzenia dużo bardziej nieprzyjemnego, niż te które czułam dziś rano.

— Miło cię widzieć. — odezwał się jeden z obcych mi kadetów, gdy przechodziłam obok jego stolika. Uśmiechnęłam się niezgrabnie ruszając dalej.

— Dobrze, że wróciłaś do zdrowia. — powiadomił mnie kolejny, zaczepiając z równym zainteresowaniem jak ten pierwszy.

Nie rozumiałam tego. Dlaczego tak bardzo zależało na mnie jakimś obcym dla mnie osobom? Czego ode mnie chcieli? Skinęłam mu głową, czując potrzebę skupienia na nim uwagi, na nie dłużej niż sekundę. Nie wypadało nie dziękować, gdy oni chcieli tylko dobrze.

Serce zabiło mi szybciej, gdy zobaczyłam ich przy tym stoliku, przy którym siadaliśmy razem, w takim samym składzie, na tych samych miejscach. Patrzyłam na ich uśmiechnięte i wymalowane ulgą twarze, uzmysławiając sobie jak bardzo za nimi tęskniłam. Jak bardzo pragnęłam znowu usiąść w tym gronie i posłuchać ich opowieści. Urzekające było to, że wolne miejsce obok Erena oraz Jeana, które zajmowałam, w dalszym ciągu pozostawało puste, czekając na to aż wrócę. Możliwe, że było to też spowodowane niechęcią zwiadowców do siebie i nie mieli ochoty się dzięki temu do siebie zbliżać, jednak ja patrzyłam na to całkowicie inaczej.

— Nina, jak dobrze cię wreszcie widzieć! — podniósł głos Eren, który widocznie rozpromienił się na mój widok.

— Prawie cię nie poznaliśmy, przez twój nowy styl. — zaśmiał się Connie, wskazując na mnie dłonią, jakby to co widział było największym cudem świata. Uśmiechnęłam się.

— Martwiliśmy się. — przyznał się Armin.

— Gdy tak z dnia znikłaś, ten debil zaczął być wyjątkowo denerwujący. — wskazał palcem na bruneta, zdegustowany Jean.

Jeager tylko uciekł wzrokiem w inny zakątek stołówki, stając się w ten sposób wyjątkowo zawstydzonym nastolatkiem. Mogłabym go porównać w tym momencie do fikcyjnych bohaterów, których poznałam w przeczytanych ostatnio książkach. Skanowałam ich twarze, nie dostrzegając na nich żadnych drastycznych różnic. Cieszyłam się, że byli tacy sami jakich ich tu zostawiłam. Szkoda tylko, że ja trochę się zmieniłam.

— Bez ciebie, nie czerpałam pełnej przyjemności z jedzenia. — odparła Braus, zapychając się swoją porcją żywnościową. Jej policzki były tak wypchane jedzeniem, że miało się wrażenie iż w każdym momencie mogą pęknąć.

— Witaj. — dołożyła swoje trzy grosze Mikasa, na której twarzy mogłam dostrzec nieśmiały uśmiech. Nawet ona na swój sposób cieszyła się z mojego powrotu. Nareszcie mogłam powiedzieć, że czuję się jak w domu.

— Też cieszę się, że was widzę. — przyznałam, szokując ich moim wyjątkowo szczerym wyrazem emocjonalności.

Dobrze zdawali sobie sprawę, że przed powrotem byłam dużo bardziej małomówna i zamknięta. Zachowywałam się jak Kapral w kobiecej skórze, przybierając jedną z prostszych do odegrania masek — obojętność. Teraz jednak w żadnym wypadku nie zamierzałam tego robić. Zasługiwali na prawdziwą mnie. Bez ukrywania emocji, bez kłamstw i udawania.

Nie minęła chwila, a rozmowy toczyły się tak jak zwykły mieć miejsce. Armin opowiadał o kolejnej ciekawej książce, którą znalazł w bibliotece, Mikasa nie spuszczała wzroku z dyskutującego z Jeanem Erena, a Connie próbował zwinąć Sashy odrobinę jedzenia, co za każdym razem kończyło się niepowodzeniem, gdyż dziewczyna z ogromnym zapałem starała się ugryźć jego rękę. Ja natomiast z radością pochłaniałam swój posiłek, jakim był bochenek chleba z dodatkami takimi jak chudy ser, filiżanka herbaty oraz jabłko. Na widok pieczywa, w głowie zamajaczyła mi postać Leviathana, krzyczącego na mnie z powodu mojego obżarstwa. Uśmiechnęłam się. Wszystko zaczynało wracać do normalności, a mnie cieszyło to jak nic dotąd.

Po skończonym posiłku, pożegnałam się z przyjaciółmi, odkładając metalową tacę na stos, który później miała zabrać Braus. Zawsze bowiem wychodziła ostatnia, prosząc biednych samotników o resztki z ich posiłków. Dowiedziałam się, że funkcjonowała w ten sposób odkąd przestałam jej robić śniadania.

Kierując się do wyjścia, dostrzegłam czarne oczy Collinsa, rozmawiającego o czymś ze swoimi kolegami z drużyny, które obserwowały mnie z niezwykłą dokładnością, starając się przy odpowiadać na zaczepki jego towarzyszy. Pomachał do mnie, decydując się na kontakt. Miał zapewne nadzieję, że do niego podejdę, jednak ja miałam już całkowicie inne plany. Zamierzałam — o ile to możliwe — wrócić do pokoju i dokończyć czytanie lektury. Bynajmniej dopóki czujne oczy chronione przez okulary, jeszcze mnie nie dostrzegły. Odmachałam mu więc tylko pośpiesznie, będąc zawstydzoną, że ktokolwiek ze znajomych to zobaczy, po czym ruszyłam w kierunku wyjścia.

Pech chciał, że też wtedy Ackerman musiał przez nie wchodzić, a ja z roztargnienia, przywaliłam z całym impetem w jego klatkę piersiową, boleśnie uderzając się w ramię. Ból przeszył moje ciało, powodując pojawienie się mroczków przed oczami, a w samych oczach zamajaczyły łzy.

— Uważaj jak chodzisz. — do moich uszu dotarł chłodny głos, powodując, że przestałam skupiać się na moim bólu. 

Zagryzłam wargę, podnosząc wzrok, by spojrzeć w jego kobaltowe tęczówki. Patrzyły na mnie w ten sam sposób, bez emocji, bez wyrazu. Pusto. Ten widok był cierpieniem. Czy zrobiłam mu coś? Uraziłam czymś?

— Przepraszam, Kapitanie. — wymamrotałam, ponownie skupiając wzrok na moich butach.

W tym momencie przypomniały mi się słowa Hanji. Był to najgorszy czas na takie powroty do przeszłych wydarzeń. „Ty go lubisz!" — te słowa majaczyły mi w głowie gdy stałam koło niego, a on ku mojemu zdziwieniu nie odchodził. Serce wybijało nierówny rytm w klatce piersiowej, a gorąc napływał do policzków, sprawiając, że też jednak chciałam stamtąd uciec. Nie spowodowało to jednak tego, że to zrobiłam. Stałam w miejscu jak zaczarowana, wdychając oszałamiający zapach cytrusów, wymieszany z jego wodą kolońską. Słowa ugrzęzły mi w gardle, a oddech ustał, bojąc się, że chociaż najmniejszy jego szmer może nakierować czarnowłosego na to co teraz o nim myślę.

Czułam jak na mnie patrzył. Ba, wyczuwałam jak oczy wszystkich na stołówce są skierowane na naszą dwójkę. Musieliśmy być niezłym przedstawieniem oraz atrakcją, a od naszego odejścia pewnie nie działo się tutaj nic tak ciekawego. W momencie, gdy uświadomiłam sobie, że nie jesteśmy sami, obudziłam się. Stało się to dla mnie siłą, by wyrwać się z tej irytująco - krępującej sytuacji i odejść. Odkaszlnęłam, prostując się i ani razu nie spoglądając ani to na Levi'a, ani na tłum gapiów, po czym ruszyłam do swojego pokoju. 

Dopiero w momencie, gdy metalowy zgrzyt zamka w moim pokoju, dał mi znać o tym, iż bez mojej zgody nie dostanie się tutaj nikt, zdążyło mnie to minimalnie uspokoić. Serce biło z powodu szaleńczego biegu po schodach, a oddech uciekał dramatycznie z płuc, by za chwilę do nich powrócić. Złapałam zadyszkę. Dusiła mnie, sprawiając wrażenie jakbym miała za chwilę zemdleć. Opadłam bezsilnie na podłogę, zjeżdżając plecami po białych deskach wrót. Miałam wrażenie, że moje ciało się pali.

— Co to do cholery było? — wymamrotałam w ciszę, sama nie wiedząc jak bardzo nieodpowiednie mogło być moje zachowanie oraz to jak błędnie mogło zostać odebrane. Przełknęłam ślinę.

Istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że odwdzięczenie się za tak wielką przysługę — o ile było w ogóle możliwe — potrwa o wiele więcej czasu. Z charakterem i powściągliwym nastawieniem Ackermana każde moje pytanie, mogło zostać uznane za coś podejrzanego. On z pewnością nie był do tego zadania prostym człowiekiem, a wręcz przeciwnie. Był cholernie skomplikowany. Nie zamierzałam się też jednak tak łatwo poddawać. Jego niedostępność w pewnym stopniu, czyniła go z tego powodu wyjątkowo atrakcyjnym. Chciało się po prostu łaknąć jego towarzystwa, dowiedzieć jakie będą jego reakcje. Co powie, jak się zachowa, jak spojrzy. Czy uśmiechnie się chociaż raz?

— Ja wariuję. — zaśmiałam się, klepiąc po policzkach.

Jednak nawet ten męczący mnie gest niezbyt podziałał, na pojawiający się ścisk w kiszkach, gdy tylko wyobraziłam sobie charakterystyczny kobalt. Z całą pewnością nie było ze mną dobrze. Musiałam zapomnieć. To nie jest dobre. Jeżeli będę tak postępować to tylko dodatkowo się zranię.

Wstałam gwałtownie, lekko chwiejąc się na nogach. Prawie straciłam równowagę przez chwilowe mroczki przed oczami. Mój organizm wciąż domagał się odpoczynku, którego dalej nie mogłam mu zagwarantować. Podbiegłam do szafy, wyciągając z niej odmienny od koronek zestaw bielizny, na który namówił mnie Collins. Nie wiem co mną wtedy kierowało, ale postanowiłam, że wybiorę właśnie to. Przygotowałam parę ręczników oraz jakieś luźne ubrania na zmianę. Tak w zasadzie nawet nie przejmowałam się co biorę.

Miałam nadzieję, że prysznic pomoże mi zmyć z siebie te okropne myśli, które samoistnie pojawiały się w mojej głowie. Kurwa. Wiedziałam, że właśnie tak będzie gdy coś sobie uświadomię. Mam wrażenie, że w pewnych momentach po prostu nie powinnam mieć uszu. Może chociaż wtedy uwłaczające mi słowa nie opowiedziały mi historii, które z całą zachłannością ukradły moje serce. Nikt nigdy nie zrobił dla mnie tyle co on. Nikt w całym tym cholernym życiu.

Nim się zorientowałam stałam przed prysznicami, opłukując letnią wodą swoje ciało. Rany szczypały nieprzyjemnie, a włosy irytująco przylegały do pleców, powodując dziwne wrażenie czegoś jak chodzenie robaków, choć nie wiem czy mogłabym to w pełni do tego porównać. W każdym razie, nie przepadałam za tym. Z każdym dniem coraz poważniej zastanawiałam się nad tym, by ich nie ściąć.

Nie wiedziałam, czy to coś co zakupiłam, mogłam w ogóle nazwać majtkami. Gdzie stanik wyglądał naprawdę ślicznie, tak mocno wykrojone brazyliany z pewnością napawały mnie oburzeniem. Śnieżnobiały komplet wyglądał jednak zachęcająco. Może dlatego też posłuchałam tego bachora.

Po wszystkim wróciłam do pokoju, rozwieszając ręczniki na balkonie. Znajdowały się tam też inne moje rzeczy, które zdążyłam uprać w krótkiej, wolnej chwili. Spodnie od munduru, były już z całą pewnością suche nie biorąc pod uwagi lekko wilgotnych nogawek. Nie było widać już na nich oburzającej czerwonej plamy, a mój mały problem dzisiaj rano się właśnie skończył. Może i mój organizm był dziwny, jednak pod kątem tego akurat aspektu bardzo go lubiłam.

By odciągnąć od tej całej sytuacji moje myśli. By przestać zaprzątać sobie głowę czarnowłosym przełożonym, który z całą pewnością wciąż ją zajmował, postanowiłam ponownie zabrać się za książki. Nie spodziewałam się jednak, że nawet coś tak prostolinijnego nie było w stanie mnie od tego odciągnąć. Armin z całą pewnością miał słabość do nieudanych romansów. Dramat Tristana i Izoldy był czymś co powodowało u mnie jeszcze bardziej mieszane uczucia. Zakazana miłość. Niedozwolona, wielka, intrygująca i porywająca całą sobą. I pomyśleć, że to wszystko zostało zainicjowane, przez jeden wielki przypadek. Gdyby nie pomyłka, mały element, który prawie nic nie wnosił, nie wydarzyłoby się to wszystko. Może nawet i główni bohaterowie w dalszym ciągu by żyli. Może i nieszczęśliwi, może zaślepieni własnym egoizmem i zaspokajaniem zachcianek, ale jednak żywi.

Czułam jak pieką mnie oczy, a na policzkach zaczynają pojawiać się łzy. Scena z kwitnącym dzięki ich miłości drzewem naprawdę mnie wzruszyła. Podsuszone już kosmyki zaczynały kręcić się samoistnie na głowie, tworząc miłe dla oka fale, a grzywka wraz z powiększaniem swojej objętości, w pewnym momencie całkowicie zasłoniła mi pole widzenia, przez co musiałam odsuwać ją od czasu palcami.

Ani się spostrzegłam, gdy na dworze zaczęło się ściemniać, a moje włosy stały się już całkowicie suche. Mimowolnie zaczynałam się denerwować. Nie miałam pojęcia co może się wydarzyć na dole, nie miałam pojęcia jak ja mogę się zachować podczas konfrontacji z nimi wszystkimi po tym niefortunnym śniadaniu. Wiedziałam jednak, że to nie będzie w żadnym stopniu dla mnie swobodne.

Nagle do uszu dobiegł tak samo dynamiczny jak rano, odgłos pukania do drzwi. Rytmiczny, zdający się wystukiwać poprzez siebie jakiś rodzaj muzyki. Przygryzłam wargę. Doskonale. Mój anioł śmierci właśnie przybył by zabrać mnie do swojego piekła.

Ociągając się, z taką samą werwą jak rano, podeszłam do drzwi by je otworzyć. Tym razem nie przejmowałam się jednak kłopotaniem z kulturalnym wpuszczaniem do środka. Zoe sama przez nie wbiegła, niemal raniąc mnie drewnianym kantem w głowę. Ostatkami sił, uchyliłam się unikając uderzenia. Cieszyłam się, że chociaż odruchy pozostały w dalszym ciągu takie same.

Gdy upewniłam się, że nikt nam nie przeszkodzi, dopiero wtedy otaksowałam spojrzeniem brunetkę, która wcześniej tylko przemknęła mi przed oczami. Przetarłam twarz, nie dowierzając w to co widzę. Hanji miała na sobie sukienkę. Piękną, burgundową suknię sięgającą jej do kolan. Należała do jednych z tych odważnych, więc przez odkryty dekolt widać było fiszbinę jej pożółkłego stanika. Na nogach zamiast typowych wojskowych butów spoczywały dziwnie dopasowujące się do tego lakierki, a na głowie panował ład. Zamarłam. Dosłownie anioł śmierci.

— I jak? — spytała, okręcając się w koło, w taki sposób, że falbany zafalowały awangardowo, prezentując się w naprawdę przyjemny dla oka sposób.

— Wow. — tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić, widząc jak bardzo pewna siebie jest. Za żadne skarby, nigdy nie oczekiwałam, że będzie mi dane spotkać ją w takim wydaniu. Naprawdę się postarała.

— To teraz jeszcze ciebie trzeba tak zrobić i możemy iść. — podsumowała, zbliżając się wyjątkowo energicznie do szafy.

Po porannych poszukiwaniach, teraz była w stanie niemal natychmiast wyjąć to na czym jej zależało. Uśmiechnęła się podstępnie przerzucając na łóżko wszystkie możliwe sukienki jakie miałam. Ja natomiast stałam w całkowitym bezruchu. Czy ona naprawdę zamierzała na popijawę ubrać się tak jak na bal?

— Poczekaj! Ja już wiem co założę! — podniosłam głos, wybudzając się z typowego dla mnie transu.

Nie słuchała mnie jednak, w dalszym ciągu przyglądając się tkaninom, by za chwilę przenieść wzrok na mnie. Zacmokała, zastanawiając się, który kolor będzie bardziej pasować. Pieprzona asertywność. Że też nie mogłam wypowiedzieć teraz jakiegoś zdania, które mogłoby powstrzymać jej zapalczywość.

— Ja tam myślę, że ubzdurałaś sobie, że to będzie przyjacielskie picie i chciałaś iść w dresach. — odparła nagle, jakby zastanowienie nad dobraniem tych słów zabrało jej wystarczająco dużo trudu, by powiedzieć to z opóźnieniem. Prychnęłam.

— I co złego widzisz w dresach? — spytałam, zakładając ręce na klatce piersiowej. Przeniosłam ciężar na prawą nogę, gdyż ta druga zaczynała mi drętwieć.

— Brak elegancji! — oburzyła się. Westchnęłam, przypominając sobie gdy sama biegała ciągle w lekko brudnym mundurze, nie dbając nawet o to by go porządnie wyprasować.

— Co ty możesz wiedzieć o elegancji. — przewróciłam oczami.

Przyznam, że od czasu do czasu nawet lubiłam się z nią drażnić. Jej naburmuszona twarz i zaciśnięte w wąską linię usta, bywały czasem naprawdę dla mnie satysfakcjonujące. Wyglądała jak dziecko, któremu obiecano cukierka, jednak w zmianie sytuacji, wyszło na to, że go nie dostawało.

— Na pewno więcej niż ty! A teraz ściągaj to i zakładaj to cudo! — krzyknęła.

Wyciągnęła przed siebie zakupioną przeze mnie piżamę, która była czymś w rodzaju białej, koronkowej sukni, sięgającej mi zaledwie do połowy ud. Przyłożyłam dłoń do czoła, odgarniając przy tym zakręconą grzywkę. No nie wierzyłam w tą kobietę...

— Hanji, ale ty zdajesz sobie sprawę z tego, że to jest do spania? — spytałam lekko zmęczonym tonem. Zamrugała szybciej, całkowicie wydając się nie wiedzieć o co mi chodzi.

Zdawałam sobie szczerze sprawę z tego, że jej gust jest dość wątpliwy, jednak nie wiedziałam iż do takiego aż stopnia. To, że uważała taki materiał za coś wyjściowego, a nie tylko do użytku prywatnego, był dla mnie mocno niepokojący. Zbliżyłam się do niej, przekierowując uwagę z jej twarzy, na znajdujące się na materacu materiały. Dostrzegłam wśród nich krwistą czerwień i uśmiechnęłam się do siebie. Chwyciłam skrawek wybranej przeze mnie sukni, po czym pokazałam Zoe co zamierzam ubrać. Mój wybór nie był jednak kierowany też czystym przypadkiem. Duży wpływ miał na to również Leviathan, który wydawał się dobrym powodem, by uciec myślami od dręczących mnie wizji Ackermana.

— Ta będzie idealna! — pisnęła, rzucając się na mnie.

Przytuliła mnie tak mocno, że z płuc uciekł mi dech, a ramiona dramatycznie rwały. Odepchnęłam ją od siebie z grymasem bólu na twarzy. Ona naprawdę nie potrafiła zapamiętać tego, że byłam ranna, czy tylko udawała?

— Cholera, przepraszam! — po raz kolejny raz tego dnia spanikowała.

— Wystarczy, że nie będziesz tego więcej robić. — zmrużyłam oczy, próbując jej w ten sposób coś uświadomić.

Nie chciałam być w jakikolwiek sposób przez to nie miła, czy też zrzędliwa — w żadnym wypadku — po prostu chciałam by zapamiętała ten bardzo istotny dla mnie fakt. W taki sposób będzie mogła mnie witać dopiero za tydzień lub dwa. Ale to dopiero wtedy, a nie teraz.

— Dobrze — przerwała ciszę — a zatem ładnie proszę, zdejmij z siebie to co masz i załóż to cudo. — uśmiechnęła się do mnie błagalnie, próbując zrobić do tego jak najbardziej przekonującą minę.

Wyszło jednak całkowicie niż chciała i na twarzy powstał jej w ten sposób bliżej nieokreślony grymas. Podciągnęłam koszulkę, by zabrać się za jej ściąganie, jednak w tym momencie przypomniałam sobie też o jednym dość niewygodnym fakcie. Nowa bielizna. Wiem, że Hanji była kobietą i nie powinnam się wstydzić czegokolwiek związanego z moim ciałem. To co przeżyłam sprawiło jednak, że każde odsłonięcie się przed kimś, czy pozwolenie na bliskość, kończyło się narzutem negatywnych wspomnień, a to doprowadzało mnie bardzo często do płaczu. A ja nie chciałam teraz płakać. Nie dzisiaj.

— Mogłabyś się odwrócić? To dla mnie krępujące. — spytałam, licząc, że mnie zrozumie.

W chwili gdy odwróciła się na pięcie, wraz ze skinieniem głowy oraz stanęła do mnie tyłem to sprawiło to, że mimowolnie się uśmiechnęłam. Zrobiło mi się cieplej na duszy, gdy po prostu posłuchała. Gdy po prostu wyczuła jak trudne to dla mnie jest. Byłam jej z tego powodu naprawdę wdzięczna. Miałam wspaniałą przyjaciółkę.

Z grymasem na twarzy zdjęłam z siebie T-shirt oraz spodnie, męcząc się z bólem w ramionach. Możliwe, że byłam masochistką, gdyż sukienkę postanowiłam założyć przez głowę, co tylko spowodowało nasilenie się cierpienie, które dzielnie znosiłam. Czerwony krój był prosty, mogłam rzec, że nawet banalny. Dwa cienkie paski przysłaniały ramiączka stanika, a falbany rozkładały się od bioder, dosięgając kolan. Uśmiechnęłam się czując napływającą do mnie pewność siebie. Czułam się w tym dziwnie dobrze.

— Już możesz patrzeć. — pozwoliłam brunetce na odwrócenie się, gdyż zauważyłam, że w dalszym ciągu wytrzymywała pokusę spojrzenia.

Musiałam wywoływać w niej poczucie ciekawości. Zresztą gdyby ona powiedziała mi coś podobnego, to też nie mogłabym się powstrzymać od chociażby zerknięcia, co takiego może knuć. A jej pomysły, że tak powiem, często były dość ekstrawaganckie.

— Waoh! — opluła się, wydając z siebie jakiś bliżej nieokreślony odgłos.

I tak nie ważne było czy przekaz był jasny, ważne czy był wystarczająco głośny. Wydawało jej się to jednak nie przeszkadzać, gdyż wyrażając swoją ekscytację, zaczęła skakać. Skaranie boskie...

— Już, już spokojnie. — zaczęłam ją uspokajać, werbalnie komunikując jej to gestami dłoni.

Choć zwykle nikt nie przejmował się już aż tak jej krzykami, to dalej istniało ryzyko, że z czystej ciekawości ktoś jednak mógłby tu zajrzeć. Nie potrzebowałam i nie chciałam jednak by ktoś widział mnie w obecnym stanie.

— Ty się tam nie opędzisz! — wymamrotała w końcu coś co byłam w stanie przyjąć, choć i tak uznałam jej dziwne stwierdzenie, tylko za moje przesłyszenie.

Wolałam nie zaczynać myśleć właśnie w ten sposób, gdyż mój umysł od razu spychał innych na dalszy plan, ukazując mi charakterystyczne plecy ze skrzydłami wolności, które widziałam dokładnie dzień wcześniej w drodze do miasta. Oddech mimo wszystko zdążył już ugrząźć gdzieś w płucach, a po ciele rozlało się ciepło. Uspokój się.

— Przestaniesz wreszcie krzyczeć i pomożesz mi się przygotować? — wyrwałam ją z kontekstu, przypominając jednocześnie o moim względnym niedopatrzeniu.

Wiedziałam, że jeżeli będzie chodzić o cokolwiek związanego z moim wyglądem oraz przyjęciem to Zoe sobie nie odpuści. Była to dla niej najważniejsza dzisiaj rzecz i zamierzała sprawić, że będzie ona zorganizowana oraz dopięta na ostatni guzik. Nawet jeżeli tym guzikiem w tym wypadku miałam być ja.

— Siadaj. — powiedziała, jednocześnie przyciskając moje pośladki do materaca, stojącego za mną.

Ramiona za które złapała znowu boleśnie dały o sobie znać, powodując, że ledwo powstrzymałam się od pokazania oznak bólu na mojej twarzy. Jasne było, że nawet mimo zastosowania się do obietnic, brunetka w dalszym ciągu będzie robić swoje. Nawet moje upomnienia i z reguły wykrzywiony grymas, nie był w stanie zmusić jej do posłuchania. Tak, było zupełnie tak jakby wpuściła jednym uchem,przyjęła informację, a potem jak gdyby nic ją wypuściła, po prostu o niej zapominając.Miała dużo gorszy nawyk ode mnie. Ja przynajmniej nie musiałam odpowiadać, gdyż przy zatapianiu się w swój umysł, całkowicie nie kontaktowałam z rzeczywistością. Oczywiście jeżeli nie było to skrajnie niebezpieczne.

Trzęsące z podekscytowania dłonie Zoe zetknęły się z moimi nieuporządkowanymi loczkami, mierzwiąc je jeszcze bardziej. Głaskała je, kręciła nimi i z fascynacją oglądała, jakby były nie wiadomo jaką atrakcją. Zastanawiała się pewnie nad stylizacją, jednak układając je w różnych perspektywach, odsuwając od siebie pojedyncze pasma, ostatecznie zdecydowała, że chyba lepiej będzie je pozostawić takie jak są.

— Tak ci zazdroszczę! Jesteś naturalnie piękna! — skomentowała mnie, przyglądając się tym razem bliżej mojej twarzy.

Spuściłam wzrok, czując się po prostu głupio. Nie codziennie słyszy się takie podbudowujące słowa od bliskich. Przyzwyczaiłam się do całkiem innych standardów, gdzie słowo „skarbie" lub „piękna" kryło podwójne dno. Całkowite znaczenie o dużo mroczniejszym pochodzeniu, które miało za zadanie mnie tylko wykorzystać. Ciągnęło moją psychikę, chcąc podnieść ją na duchu, by za chwilę bezceremonialnie zabić. Podziemia nie były miejscem komplementów, otrzymywało się w nich tylko rozkazy i ostrzeżenia, a tylko od nas samych zależało co możemy z nimi zrobić. W przypadku Hanji ten wyraz był jednak całkowicie tym czym był. Bez podtekstów, bez przesłanek emocjonalnych i bez wyzysków. Jej słowa pieściły moje dość niskie ego, o które wciąż jeszcze próbowałam walczyć.

— Oj przestań. — wymamrotałam, czując jak w dalszym ciągu zachwyca się moją postacią.

— Masz śliczne oczy, które nareszcie po tylu miesiącach mogę podziwiać otwarte. Jak je tylko trochę podrasujemy to wszyscy będą je podziwiać. — stwierdziła, klepiąc mnie niespodziewanie po policzkach.

Podniosłam wzrok, zderzając się z jej rozjarzonym piwnym spojrzeniem. Nie odpowiedziałam jej. Sama bowiem nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć, a w tak otwartym reprezentowaniu swoich emocji, nie miałam wprawy. Wciąż było to dla mnie bardzo trudne i wolałam siedzieć cicho niż powiedzieć coś co mogłoby zostać źle odebrane. Zoe jednak nie posuwała się dalej. Czekała cierpliwie, przeciwstawiając się swojemu narwanemu charakterowi i oczekiwała mojej zgody. Chciała bym wyraziła jawną chęć do tego by to ona zajęła się moją reprezentatywną stroną. Przewinęło mi się wspomnienie jak całkiem świeżo po moim wstąpieniu do korpusu zorganizowane zostało ognisko. Wylądowałam z nią w jednym pokoju w dość podobnej sytuacji i z tego co pamiętałam, poza ubraniami, które mi wtedy wybrała, nie miałam jej nic do zarzucenia. Wydawała się lubić robić coś takiego. Jakim sposobem mogłabym więc jej tego odmówić?

— Na co czekasz? — spytałam chłodno, nieświadomie powracając do rozkazującego tonu.

Przypominałam w tej chwili Kapitana, któremu mimo, że może się coś podobać, to nigdy by tego na głos nie potwierdził. I w tamtym momencie też mnie coś uderzyło. Zdałam sobie sprawę, że nawet chłodne traktowanie na stołówce jakim mnie uraczył dzisiaj rano, mogło być z jego strony skinięciem w moją stronę i przywitaniem nie do odczytania. Czy to było możliwe? Czy znowu nie posuwam się za daleko wyciągając takiego rodzaju wnioski?

— Robi się. — zaśmiała się, po czym poprawiła zsuwające się jej z nosa okulary.

Patrzyłam na jej rozpuszczone i lekko zaczesane do tyłu fale, które naturalnie układały się na ramionach. Przyznam, że wciąż trudno było mi się przyzwyczaić do jej nowego wyglądu. Jednak nawet jeżeli był on chwilowy,przelotny i możliwe że nawet jednorazowy, to ja mimo wszystko chciałam go pamiętać. Wyjątkowe rzeczy muszą być zapamiętane, bo inaczej nie będziemy mieli dobrych wspomnień, do których moglibyśmy wracać w chwilach upadku. Całkiem jak urokliwa kwitnąca wiosną wiśnia, która pokaże mi swoje płatki dopiero w przyszłym roku.

Tak właśnie w towarzystwie brunetki minęła mi kolejna godzina podczas której kłóciłam się z nią o zbytnie nadużycie cieni do powiek. Nie mieliśmy zbytniego dostępu do kosmetyków, ich ceny na ryneczkach też nie powalały, jednak ta kobieta jakimś cudem potrafiła znajdować rzeczy o dużo niższych stawkach. Była w tym naprawdę dobra i dopiero teraz dostrzegłam jej rolę w korpusie, gdy musiała uzupełniać finanse. Erwin doskonale zdawał sobie sprawę kogo powinien postawić w odpowiednim miejscu, by wymyślony odgórnie system z ograniczonymi środkami, mógł działać równie sprawnie co Żandarmeria, czy Stacjonarka.

Nie chciałam się zbytnio afiszować. Podejrzewałam, że tylko ja oraz Zoe będziemy tak wystrojone i przygotowane na coś co ma się okazać kolejną pijacką popijawą. Byłam na to jawnie gotowa. Liczyłam, że wchodząc do stołówki — miejsca tego całego zgromadzenia — zastanę kilka osób przy stołach w towarzystwie prostych muzyków, pijących z gwinta swoje skombinowane wino. Nie miałam jednak pojęcia, że Hanji posunie się do czegoś o wiele większego, niż to na co liczyłam.

— Zrobione! Zdążyłam w sam raz! — pochwaliła się, odstawiając jeden z pędzli, które wykorzystywała do upiększania mojej twarzy.

Zamrugałam szybciej, czując jak kilka drobinek dużej ilości nałożonego na rzęsy tuszy wpada mi do oka. Nienawidziłam tego uczucia. Było to tak cholernie nieprzyjemne, że miałam ochotę przetrzeć powieki tylko po to by pozbyć się wrażenia podrażnienia. Wiedziałam jednak, że gdybym to zrobiła, cała praca i uwaga jaką poświęciła mi Zoe, poszłaby na marne. Postanowiłam się więc zmusić oraz przekonać, że dam radę przyzwyczaić się do tej niewygody.

— Dziękuję. — uśmiechnęłam się serdecznie, wyrażając w ten sposób moją wdzięczność.

Można powiedzieć, że byłam już w tym stanie, gdzie odczuwałam dziwne podekscytowanie wyjściem z pokoju i udaniem się na miejsce. Wychodziło na to, że brunetka przygotowała coś naprawdę wyjątkowego, a ja kompletnie nie miałam pojęcia co to może być. Wstałam z zamiarem opuszczenia pomieszczenia, jednak kobieta gwałtownie chwyciła mnie za nadgarstek, odwracając od razu w swoją stronę. Przyjrzała mi się jeszcze raz, skupiając wzrok na moich ustach, co skomentowałam tylko chłodnym spojrzeniem.

— Katastrofa! Prawie zapomniałam o szmince! — złapała się za głowę panikując.

Dotknęłam koniuszkami palców, miękkich ust, po czym spojrzałam na nie, nie dostrzegając jednak żadnego zabarwienia. Zaśmiałam się widząc, jak takie niedopatrzenie potrafiło doprowadzić Zoe do szału. Podbiegła do jednej z moich szafek i zaczęła w niej grzebać, licząc na to, że coś znajdzie. Nie widząc jednak niczego, wpadła w furię. Ułożone włosy, nad którymi spędziła zapewne całkiem dużą ilość czasu, lekko się potargały, a sukienka pogniotła w niektórych miejscach. Była bardziej Hanji, niż wcześniej. Na całe szczęście.

— Czekaj tu chwilę, pożyczę od kogoś. — nakazała mi, próbując jak najszybciej wydostać się z pomieszczenia.

Nie pozwoliłam jej jednak na to. W taki sam sposób jak ona mnie, zawróciłam ją do środka z powrotem, wskazując od niechcenia na stolik nocny. To właśnie na nim zostawiłam prezent od Collinsa, licząc na to, że jednak w ostateczności nie będę musiała go używać. Zapalczywość Zoe wskazywała jednak na to, że nie miałam na to najmniejszego wpływu. Podeszła do mebla, chwytając przedmiot w swoje dwie ręce i starannie go odkręciła. Chwilę przyglądała się odcieniowi jaki reprezentował i chytrze się uśmiechnęła.

— Jest idealna! — krzyknęła, podbiegając i znajdując się zaraz obok mnie.

Zabarwienie moich ust na krwawy kolor, to była tylko formalność. Poszło dość szybko, a okularnica wydawała się mieć w tym ogromną wprawę. Całkiem tak, jakby robiła makijaż każdej kobiecie zwiadowcy, która tylko tego potrzebowała. Chociaż kto wie, może dziewczyny naprawdę się do niej zgłaszały, a ja będąc jej kolejną klientką nie miałam o tym całkowicie pojęcia. Swoją drogą, mogła mieć też w tym wszystkim swój powód. Mogła robić to z własnych zachcianek, którym znaczenia nigdy nie mogłabym pojąć. No ale w sumie, kto kiedykolwiek zrozumie co może mieć na myśli Hanji?

— Teraz możemy iść. — potwierdziła, odkładając zakupiony przez Leviathana przedmiot na swoje miejsce, po czym poklepała mnie po plecach, wyprowadzając z pokoju. Wyglądało na to, że zabawa właśnie miała się zacząć.

......................

Natarczywe pukanie od dziesięciu minut męczyło uszy, powodując wzmożoną irytację. Ten ktoś kto stał przed drzwiami i tak machinalnie w nie uderzał, musiał mieć naprawdę dobry powód, by próbować aż do skutku. Osoba ta za nic nie zamierzała rezygnować, gdyż obiecała swojej przyjaciółce — mimo że w gwoli żartu — iż przyprowadzi go tam. Chciała by po tych wydłużających się miesiącach, gdzie Ackerman poprzez odwiedziny oraz wyraźne zaangażowanie w akcję porwania udowodnił, że jego podwładna nie jest dla niego byle kadetem. Pragnęła by nareszcie coś z tym zrobił.

Był z nimi ciężki kawałek do zgryzienia. Ich relacja była naprawdę nie do wyjaśnienia, gdyż tak, ciągnęło ich do siebie, jednak oboje wydając się znać zdanie tej drugiej strony, nie chcieli ranić siebie nawzajem lub narażać się na nieprzyjemności. I Zoe przyrzekłaby, że takie myślenie o sobie oraz o kimś było jej zdaniem cholernie urocze.

Nina była skrzywdzona i zamknięta na wszelkiego rodzaju inne relacje, który mogłyby doprowadzić do jej załamania. Hanji wiedziała, że jest jedną z nielicznych osób, które do siebie dopuszcza. Zdawała też sobie sprawę, że Levi również do nich należy, nawet jeżeli starała się o nim zapomnieć i go odepchnąć. Nie mogła zaprzeczać temu co w niej siedzi, to że gdy tylko ktoś o czarnowłosym wspomina, w jej oczach pojawia się niekontrolowany blask podekscytowania.

Okularnica wydawała się wiedzieć, że zainteresowanie Kastner podczas jej nieświadomości wzrosło na tyle, że mogłaby każdego dnia posiadać dla siebie kogoś innego. Mogłaby to zrobić. Inni ze względu na jej urodę, też zapewne przystaliby na ten układ. Wszyscy poza Ackermanem, który desperacko chciał mieć ją tylko dla siebie. I mógł nie przebywać w jej towarzystwie, ba, nawet jej nie widywać, jeżeli miałoby mu to zagwarantować całkowity brak obecności kogoś płci męskiej obok kobiety.

Dzięki tej prostej informacji, którą dostrzegła tak naprawdę dzisiaj rano, poznając historię małej wycieczki Niny do miasta, wraz z przypadkowo wybranym do tego zadania Collinsem i Levi'em, była w stanie stwierdzić iż na upartego, trudnego w wyrażaniu swoich emocji mężczyznę, będzie w stanie zadziałać tylko zazdrość. Jedno z bardziej negatywnych emocji, które mogło popchnąć człowieka do lekkomyślnych czynów, tylko po to by ugasić cisnący się w piersi płomień. A Ackerman nie miał pojęcia co to za uczucie, gdyż było to coś dokładnie tak nowego jak przyśpieszone bicie serca, oczarowanie i szybszy oddech w  obecności brunetki. Na szczęście dla Hanji, według założenia, działał po prostu intuicyjnie, chcąc pozbyć się swojego niezadowolenia. Jeżeli Zoe dodałaby do jego herbaty również parę kropel alkoholu lub zmusiła do wypicia kilku kolejek za jej zdrowie z okazji urodzin, mogło by wyjść z tego coś naprawdę ciekawego. Zmierzała do tego i naprawdę interesował ją przebieg takich wydarzeń. Musiała więc za wszelką cenę do nich doprowadzić. Musiała wywołać wilka z lasu.

Zanim jednak wyciągnie go na przyjęcie i uda się do przyjaciółki, by przygotować ją odpowiednio do całego przedsięwzięcia jakie organizowała, będzie musiała czarnowłosego trochę pobudzić. Wiedziała jaki był i jeżeli sprawa nie dotyczyła dokładnie jego, albo tego jak się czuł, to nie była ona dla niego sprawą priorytetową. Nie wyszedłby na przyjęcie tylko dlatego by się zabawić, czy spotkać Ninę, do której uczucia przecież sobie zaprzeczał. Możliwe, że nie poszedłby, gdyby nawet Erwin mu to rozkazał. Inną jednak sprawą było jego przywiązanie do dobra towarzyszy, a Zoe przecież była jego towarzyszem, nieprawdaż?

Z każdą kolejną, mijającą chwilą jej ręka zaczynała pulsować, a drzwi w dalszym ciągu nie ustępowały. Zdawała sobie sprawę, że Levi będzie próbował ją zignorować, dokładnie wiedząc jaki dzisiaj jest dzień. A on przyjmował do wiadomości to, że gdyby uległ i ją wpuścił, to zamiast przyjemnej dla ucha ciszy oraz relaksu przy czarnej herbacie, czekałaby go dramatyczna popijawa w szumie, pomiędzy tłumem rzygających żołnierzy. Hanji specjalnie zwróciła po obiedzie uwagę, gdzie pójdzie czarnowłosy, by właśnie w takim momencie jak ten, móc wyciągnąć jego uparte „ja" i zmusić do wyciągnięcia kołka z tyłka, który momentami zbyt mocno dawał o sobie znać.

Nie poddawała się, a dręczący uszy dźwięk, zaczynał doprowadzać mężczyznę w środku do szału. Był identyczny w porównaniu do latającego koło twojego ucha komara, który mimo wyraźnego odganiania, wciąż wracał i wydawał z siebie ten wkurzający dźwięk. Zawsze ostatecznie w gniewie i tak się wstawało, by poszukać drania i prędko zabić i w ten sposób ukrócić swoje cierpienie. Ackerman westchnął, wyraźnie zmęczony i podszedł do drzwi, lekko je uchylając. W niewielką szparę włożył głowę, by dokładnie w razie konieczności zbesztać osobę, która odważyła się mącić jego spokój. Zastał jednak nikogo innego jak znajomą mu Pułkownik. Przeklęte, ślepe babsko.

— Czego? — warknął, mierząc brunetkę swoim charakterystycznym ostrym spojrzeniem, które nie wymagało słów, by zostać jednoznacznie odczytane.

Miał zły humor. Zoe uśmiechnęła się błagalnie, tylko pogłębiając jego irytację. Choć oboje mieli jakiś ważny cel, który im przyświecał, każde z nich wymagało od drugiego czegoś innego. Ackerman pragnął zrozumienia i zostawienia go w świętym spokoju, a kobieta za żadne skarby nie chciała do tego dopuścić.

— Mogę wejść Levi? Musimy porozmawiać. To ważne. — bardzo starała się brzmieć poważnie, jednak jej niepewny ton głosu, bardziej zdradzał potulność niż jakąkolwiek stanowczość, jaką starała się uzyskać.

Prawdopodobnie tylko w taki sposób całkowicie nieświadomie sprawiła, że czarnowłosy z drażliwym westchnięciem, uchylił drzwi, zapraszając ją tym samym do środka. Zaniepokoiła go, a to sprawiło, że chciał się dowiedzieć co takiego chciała mu przekazać. Brunetka, rozglądając się dookoła szybko weszła do środka, a ciężkie drzwi gabinetu zatrzasnęły się za nią, sprawiając że lekko podskoczyła. Ackerman wrócił do biurka, przy którym wcześniej siedział, po czym kontynuował wypełnianie dokumentów jakie musiał złożyć Erwinowi po zakończeniu misji w Podziemiu. Zamierzał to skończyć i mieć spokój, gdyż kolejnego dnia dostarczona mu zostanie kolejna dawka papierkowej roboty. Zoe podeszła do mebla, zaglądając przyjacielowi przez ramię. Prychnął, wyczuwając jej obecność za sobą.

— Dlaczego pracujesz nawet w dzień wolny? — zapytała, nie mogąc powstrzymać się od wniosków nasuwających jej się na myśl.

Czarnowłosy był w pełnym umundurowaniu, w gotowości, by w razie problemów, móc być zawsze na służbie. Było to dla niego korzystne z wielu powodów, a jednym z nich była też czystość, która ułatwiała mu wiele rzeczy. I poprawiała humor, ale to już inna sprawa.

— Nie powinno cię to interesować. — wysyczał, sięgając po filiżankę z herbatą, stojącą niedaleko jego prawej ręki.

Chwycił ją w charakterystyczny dla siebie sposób i pociągnął łyka, uspokajając się przy tym. Przełożył materiały na jedną z kupek i rozsiadł się wygodniej na krześle, spoglądając swoim kobaltowym spojrzeniem na odmiennie od rzeczywistości, wystrojoną Hanji. Przerwał pracę, gdyż doskonale wydawał się wiedzieć, że w towarzystwie kobiety będzie ona niemal niemożliwa do zrealizowania. Nawet Zoe wydawała się teraz zmięknąć pod jego przeszywającym spojrzeniem i podeszła do krzesła nieopodal, by z ukojeniem na nim usiąść. Potarła w stresie zaczerwienioną od pukania w drzwi, dłoń, po czym spuściła wzrok, zastanawiając się od czego powinna zacząć.

— Przyszłaś tu tylko, żeby mnie denerwować, czy jakie gówno? — spytał po jakiejś chwili, gdy martwa cisza i nieobecny wyraz twarzy zwiadowczyni zaczął go irytować.

Był niecierpliwy i pragnął załatwienia spraw w jak najszybszym tempie, by nie wypowiadać niepotrzebnych słów. Jeżeli ktoś miał do niego interes, powinien go od razu przedstawić, a jeżeli nie, to po prostu sobie pójść. Nic nie denerwowało bowiem Ackermana bardziej niż bezczynność.

— Levi mam dzisiaj urodziny. — zaczęła powoli, podnosząc głowę i zderzając z nim spojrzenie. Prychnął, zakładając nogę na nogę.

— I co? Mam ci tego powodu jakoś pogratulować? — ironicznie przewrócił oczami, biorąc kolejny łyk naparu.

— Wypadałoby, jednak nie oczekuje tego. Przyszłam by poprosić cię o obecność na moim przyjęciu. — zasugerowała ostrożnie cały czas obserwując jego reakcję.

Odstawił filiżankę na wcześniejszym miejscu i ponownie przysiadł do biurka, zabierając się za następną partię dokumentów. Nie wykazywał dosłownie żadnych oznak, jakby miał wyjść, więc z całą pewnością zamierzał kłócić się i zostać.

— To przyjdziesz? Jest dzisiaj wieczorem. — dopytywała, podnosząc się z miejsca. Zaczerwieniona twarz oraz emocje wyryte na jego twarzy były warte starań, by go tam zaciągnąć. Hanji nie mogła tego tak zostawić. Obraz ten popchnął ją do działania w takim stopniu, że odważyła się podejść do niego i zabrać wciąż pełną filiżankę z drewnianej, wypolerowanej powierzchni. Czarnowłosy widział ją kątem oka, a to co robiła spowodowało, że zacisnął dłoń w pięści łamiąc przy tym wieczne pióro.

— Nie. — warknął, obserwując jak brunetka podnosi porcelanę do ust. Zoe nie powstrzymała jednak jego odmowa i z każdą chwilą jego herbata była coraz bliżej spożycia przez kogoś innego niż on, w jego własnej, specjalnie czyszczonej filiżance.

— Chcesz, żeby mi było przykro? — spytała, modulując głos w taki sposób, by brzmiał na dużo smutniejszy niż był w rzeczywistości.

Bo przygnębiona Hanji była rzadkością i z całą pewnością w dosłownie każdym budziła uczucie współczucia. Pociągnęła głośny łyk, siorbiąc przy tym i skrzywiła się na gorzki posmak jaki dotarł do jej kubków smakowych. Nigdy nie piła czegoś tak niedobrego, a miała doświadczenie w naprawdę okropnych alkoholach.

— Tch. — mężczyzna prychnął, zdając sobie sprawę, że ta filiżanka została już spisana na straty i będzie musiał zainwestować w nową.

— No nie daj się prosić! Będzie mój oddział i Nina będzie, wszyscy będą! Collins podobno nawet zrobił tort! — podniosła głos, widząc, że poprzednia taktyka niezbyt na Ackermana wpłynęła.

I to co powiedziała sprawiło, że czujne uszy Kapitana dopiero teraz zainteresowały się tematem. Nazwisko Leviathana wywoływało w nim uczucia wymiotne, a jeżeli połączył gówniarza z obecnością Kastner, wręcz gotował się ze złości. Całą poprzednią wyprawę do miasta przeżywał podwójnie. Miał za zadanie tylko udać się do apteki oraz zielarza, jednak przez całą tą akcję z dobieraniem się, stracił czujność na tyle, że wylądował w sąsiednim barze, po raz pierwszy od dawna pijąc jeden kufel zimnego piwa. A trzeba było przyznać, że nienawidził alkoholu, równie mocno jak brudu, co mogło wydawać się wyczynem. Kolejna odmienność od ogółu, której nie zamierzał się pozbywać. Mógł sobie być starym zrzędą, jeżeli tylko sam czuł się szczęśliwy. Przełknął gulę złości, która pojawiła mu się w gardle i spojrzał karcąco na Zoe. Musiał przyznać, że w tym co robiła była wyjątkowo przekonująca.

— Gdzie to? — spytał, jak gdyby od niechcenia.

Był wyjątkowo chłodny, nawet jak na niego, ale było to spowodowane jedynie czystym zamaskowaniem, jakiego próbował dokonać. Nawet on sam nie chciał się przyznać, że nie dzierżył Collinsa, tylko ze względu na jego zainteresowanie Niną, bo wcześniej był on dla niego zwykłym członkiem oddziału jego przyjaciółki. Nieszkodliwy, mało problematyczny gówniarz.

Hanji pisnęła, podskakując z radości. Zobaczyła w jego spojrzeniu coś po co przyszła. Przekonała go, odkrywając tym samym, że nie stawia on jednak wagi szczęścia ludzkiego na pierwszym miejscu. Nieświadomie na piedestale najważniejsza stała się Kastner i to doprowadziło do tego, że kobieta nie mogła opanować się z radości tego faktu. Oznaczało to, że w swoich przewidywaniach wcale się nie pomyliła, a Ackerman czuł do swojej podwładnej coś o wiele silniejszego, niż to co zakładała. To nie było zwykłe zauroczenie, to była najprawdziwsza miłość.

— W stołówce. — wyszczerzyła się, w dalszym ciągu wewnętrznie krzycząc. Czarnowłosy potaknął, spuszczając głowę i skupiając się na wypełnianiu kolejnej luki w papierach.

— Będę. — mruknął, zdając sobie sprawę, że okularnica wciąż go nie opuściła.

A nie zrobiła tego tylko dlatego, by upewnić się, że jego zamiary są prawdziwe i nie spławi jej, rzucając jednym z argumentów, że „nic takiego przecież nie mówił". Może i był arogancki oraz aspołeczny, jednak obietnice były dla niego wszystkim. Zawsze starał się ich dotrzymywać.

— Ciebie to tylko kochać, pedanciku. — zacmokała odstawiając na stole, trzymaną w dłoniach filiżankę. Odwróciła się na pięcie i wyszła z pomieszczenia, zatrzaskując za sobą donośnie drzwi, które tego dnia wyjątkowo mocno wyprowadziły ja z równowagi.

— Kochać, co? — wyszeptał, obracając się w kierunku okna, zza którego wyraźnie widział ziejące pustką boisko do ćwiczeń. 

Tego dnia nie wrócił już do wypełniania dokumentów, a zamiast tego ruszył do szafy, by wybrać coś, czym Collins nie mógłby się pochwalić.

......................

Muzykę było słychać już w całej kwaterze. Odkąd pojawili się zatrudnieni przez Zoe grajkowie, atmosfera w środku zrobiła się naprawdę kolorowa. Nikt nie spodziewał się, że szalona Pułkownik wyda na to przyjęcie pieniądze zbierane zapewne przez pół życia służby. A na pewno nikt nie wiedział, że cała ta zbieranina ludzi w jednym miejscu, będzie miała właśnie taką formę. W przeciwieństwie do tego, do czego przyzwyczaili się żołnierze, w pomieszczeniu panowało uporządkowanie oraz względnie zachowana kultura.

Stoły zostały przesunięte w pobliże ścian, by na środku pozostawić miejsce do stworzenia klimatycznego parkietu. Zawodowi muzycy skupieni zostali w jednym z kątów, tak by w żaden sposób nikomu nie przeszkadzać, a jedzenie jakie przygotowano, zostało wydane w naprawdę dużej ilości. Nie pasowało to na opis urodzin, a bardziej na dobrze zorganizowane wesele.

Zwiadowcy powoli pojawiali się w stołówce, zachęceni pięknymi dźwiękami gitar, fletów oraz akordeonu. Aksamitny głos jednej ze śpiewaczek przyjemnie drażnił bębenki, powodując na ciele dreszcze. W niektórych miejscach można było dostrzec starannie wykonane dekoracje; girlandy, bukiety kwiatów, poukładane starannie alkohole. Wszystko było tak, by niczego nikomu nie zabrakło.

W momencie gdy Nina wraz z Zoe wkroczyły do sali, wszystko zdążyło się już tak naprawdę rozkręcić. Goście nie czekali długo na przybycie solenizantki i zajęli się sobą, decydując się uczcić jej zdrowie dopiero gdy się wśród nich pojawi. Nie można było się im zbytnio dziwić, skoro myśl o tym, że każdy dzień może być tym ostatnim, popychała ich do działania. Nie mogli czekać. Byli przyzwyczajeni do działania, odkąd wstąpili do tego korpusu. W każdej sprawie.

Hanji prowadziła swoją przyjaciółkę za rękę, do jednego ze stołów, przy którym znajdowali się jej znajomi. Nie miała z nimi poza treningami kontaktu, jednak dla brunetki wydawali się być oni wyjątkowo mili, więc okularnica mogła się tylko cieszyć, że kobieta mimo wieku tak dobrze wpasowuje się w ich towarzystwo. Nie było więc też żadnych zastrzeżeń, by nie miała ich na to przyjęcie zaprosić.

— Zostawię cię z nimi, bo muszę jeszcze coś załatwić. Baw się dobrze, niedługo wrócę. — wyjaśniła, całując mnie w policzek, co doprowadziło do wyrazu czystego szoku z mojej strony.

Nie tylko zresztą mnie wprawiło to w zdziwienie. Eren i jego przyjaciele, patrzyli na tą scenę w podobny sposób co ja, ostatecznie decydując się nie komentować tego zajścia. Onieśmielona tą sytuacją, usadowiłam się na jednym z wolnych miejsc jakie pozostało przy stole, po czym zaczęłam badać sytuację wśród grupy.

Mikasa tak jak zwykle droczyła się z Erenem, próbując go przekonać do spożycia jakiegoś rodzaju potrawy, o której chłopak widocznie nie miał zielonego pojęcia. Z jakiegoś jednak powodu nie chciał jej jeść i szczerze mówiąc, gdybym miała być na jego miejscu, to postąpiłabym dokładnie tak samo jak on. Nigdy nie wiadomo co to za cholerstwo.

Sasha natomiast była do tego nastawiona w całkowicie odmienny sposób i sięgała po wszystko co było pod ręką, wpychając to do ust w zawrotnym tempie. Można było być wręcz pewnym, że gdy jedzenie się skończy to Braus byłaby w stanie po pokonaniu odpowiedniej ilości innych stolików w celu żebrania, skłonić się nawet do zakosztowania pięknej jakości kwiatów, znajdujących się w małym wazoniku, na środku każdego stołu. Jej apetyt zawsze pozostanie dla mnie jedną z większych zagadek.

Armin wraz z Connym dyskutowali o czymś zawzięcie, niemal się przy tym nie kłócąc. Był to jeden z rzadszych widoków, gdyż Springer niezbyt lubował się w rozmowach z Alertem. Za każdym razem argumentował, iż sposób jego wypowiedzi oraz racjonalność poglądów, jest wysoce daleka od standardów blondyna. I nie byłoby w tym wszystkim nic złego, bo w sumie naprawdę się nie mylił — głupotą nie grzeszył — jednak fakt, że nikt temu nie zaprzeczał, powodował długotrwałe sprzeczki pomiędzy wszystkimi.

Jean natomiast tak jak to miało zwykle miejsce, skupił się na mnie. Miał skłonność do interesowania się tym, czym nie potrzeba oraz poruszania tematów, które dla wszystkich były pewnego rodzaju tabu. Co dziwne, gdy już to zrobił i wspomniał na przykład o życiu miłosnym przełożonych, wszyscy śmiało dołączali się do rozmowy, jakby to była najnormalniejsza, typowa rzecz, o jakiej po prostu się mówi. Wszystko spowodowane było jego naturalnością oraz brakiem skrępowania. Mówił o tym tak jakby nie było to w żadnym stopniu niezręczne czy zakazane. Bardzo lubił być też arogancki, szczególnie w stosunku do mnie, czy do Erena. Drażnił się z nami, doprowadzając niejednokrotnie do nieprzewidzianych starć.

— Widzę, że nasza Nina wystroiła się tak samo jak nasz przystojniak. — zagaił, mierząc wzrokiem siłującego się z Mikasą, Jeagera. Zaraz potem przerzucił swoje nietypowe tęczówki na mnie.

Skupił się na moich mocno wyrazistych ustach, które odruchowo zagryzłam, powodując pojawienie się na jego twarzy niewielkich rumieńców. Przekręciłam oczami, spodziewając się po nim takiej reakcji. W porównaniu do Leviathana, Kristein był naprawdę dziecinny i choć znał się na dowodzeniu grupą dużo lepiej niż ja, to wciąż pozostawał jedynie rozwijającym się piętnastolatkiem. Niektórych swoich reakcji po prostu nie mógł okiełznać. Nie był w tym tak dobrze wprawiony jak ci, którzy radzili sobie z nimi latami. Jeszcze nie był mężczyzną.

— Nie wyglądamy przynajmniej tak samo nudno jak wy. — odgryzłam się, chcąc zachować powagę.

Przy naszym stoliku jedynymi, którzy zadbali o strój byłam ja oraz brunet. Wydawało się to dosyć oczywiste, gdyż spędzaliśmy większą część czasu z Hanji, która wręcz nalegała, by ta impreza nie była jak inne. Miała być dla niej wyjątkowa, a ja pragnąc uszanować jej prośbę, wykorzystałam okazję by założyć niecodzienną sukienkę, której w innym wypadku pewnie nie miałabym szansy przyodziać. Rozglądając się po sali, zauważałam jednak więcej osób w mundurach niż powinnam. Mogłam mieć tylko nadzieję, że Zoe się tym aż tak nie przejmie, albo chociaż zapomni, tak jak ma to miejsce z niektórymi rzeczami.

— Moment, moment, to Pułkownik już tu jest? — spytała z pełną buzią Sasha.

Przez całe roztargnienie spowodowane z pewnością rozkoszowaniem się jedzeniem, nie zauważyła całkiem mojej obecności, przez co w momencie, gdy tylko dostrzegła moją twarz, lekko podskoczyła o mało co się nie dławiąc. Z trudem przełknęła zawartość, popijając to wszystko winem stojącym nieopodal jej prawej ręki. Gdy była pewna, że nic nie spowoduje u niej napadu kaszlu, posłała mi radosne spojrzenie.

— Witaj Nina! — przywitała się ze mną, podnosząc głos, przez co niemal nie krzyczała. Szum już musiał ogarnąć jej umysł, powodując w ten sposób niekompletne przedstawienie świata rzeczywistego. Cholernie dobrze znałam to uczucie.

— Hej. — przywitałam się chłodno, nie za bardzo wiedząc czy powinnam wdać się z nią w dłuższą konwersację, czy po prostu pozwolić spokojnie jeść.

Nie musiałam się tym jednak dłużej przejmować, gdyż po chwili, gdy Zoe znowu wróciła do pomieszczenia, Sasha wstała z krzesła jak oparzona i manewrując pomiędzy przybywającym tłumem, zniknęła kierując się w stronę kuchni. I niech mnie diabeł ukarze, ale naprawdę chciałam wiedzieć, co zmusiło ją do tego, by oderwała się od posiłku.

— Co się dzieje z Sashką? — spytałam mimowolnie, kierując swoją uwagę na Armina, gdyż zwykle to właśnie on, wydawał się wiedzieć więcej niż reszta. Tym razem jednak blondyn tylko wzruszył ramionami, a inni zaszczycili mnie równie zastanawiającym spojrzeniem.

— Zachowuje się w ten sposób odkąd Pułkownik zaprosiła ją na przyjęcie. — odpowiedziała mi Mikasa. Zaskoczyła mnie swoją spostrzegawczością oraz chłodnym tonem.

Rzadko zdarzało się, by zwracała się bezpośrednio do mnie, będąc przywiązaną przez większą ilość do Erena. Tym razem nie dość, że ofiarowała mi parę słów, to obdarzyła równie pięknym spojrzeniem. Jej tęczówki w wyjątkowym stopniu przywodziły mi na myśl inne znajome o niemal identycznym odcieniu.

— Rozumiem. — wymamrotałam nieprzytomnie, nie mogąc oderwać od niej spojrzenia.

— Coś nie tak? — zmartwił się Jean, odchylając głowę w taki sposób, by móc dostrzec moją twarz. Uniosłam kącik ust do góry.

— Wszystko w porządku. Zastanawiałam się nad czymś. — uspokoiłam go.

Nie musiałam jednak długo czekać, aż natura Kristeina obudzi się do życia, powodując kolejny skręt w kiszkach. Kochał to robić. Z całego serca uwielbiał sprawiać, bym na wszelkie możliwe sposoby czuła się nieswojo. Nawet w momencie, gdy ćwiczyłam z nim walkę wręcz, musiał zademonstrować wszystkim jaki jest odważny i na odchodne klepnąć mnie w tyłek. Tym razem posunął się jedynie do naruszeń prywatności poprzez zwykłe słowa.

— A może nad kimś? Masz kogoś na oku, Nina? — zmienił swój ton, na bardziej uwodzicielski, przez co moim zdaniem brzmiał dużo bardziej żałośnie.

To był rodzaj Jeana, który nie pojawiał się dość często, jednak jego niewielka ilość potrafiła sprawić, że człowiek wręcz gotował się ze złości. Właśnie ta wersja prowokowała Jeagera do wszczynania bójek, dziewczyny do posyłania w jego kierunku współczujących spojrzeń, a mnie do kłótni. W żadnym innym przypadku nie potrafiłam podnieść na nich głosu.

— Nad czymś. — potwierdziłam wyraźnie, akcentując ostatni wyraz. Zacisnęłam zęby, formując dłoń w lekko ściśniętą pięść.

— Jesteś pewna? Bo wydawało mi się, że rozmyślałaś o tym zwiadowcy z oddziału naukowego, Collinsie. — zacmokał, sięgając po kufel z piwem. Serce szybciej zabiło mi w piersi. Jakim cholernym cudem on wiedział o Leviathanie?!

— Skąd ty... — zaczęłam, jednak on nie dał mi dokończyć.

— Skąd wiem? — wziął łyk trunku — Sasha nam powiedziała. Podobno wyjątkowo energicznie do ciebie machał. — wymamrotał z wyczuwalną w głosie nutką zazdrości.

Zagryzłam policzek od środka, wciskając paznokcie w wewnętrzną część dłoni. To, że był zazdrosny, w żadnym stopniu nie usprawiedliwiało tego, jak się w tym momencie zachowywał. Był irytujący próbując to ze mnie wyciągnąć. Gdybym tylko chciała oraz miała taki zamiar, to bym mu o czarnowłosym powiedziała. Nie tylko zresztą jemu, a im wszystkim. Nie była to jednak aż tak ważna relacja, do tego stopnia bym musiała to robić. W tym momencie oraz taką postawą jaką przybrał, udowodnił mi, że w dalszym ciągu jest takim samym dzieciakiem jakim był rok temu, zapewne całkiem dobrze bawiąc się w korpusie treningowym.

— Co? Trafiłem? — zaśmiał się. Jego arogancja doprowadziła mnie do takiego stopnia, gdzie zmuszona byłam po prostu, zrobić sobie chwilę przerwy od ich towarzystwa.

Nie było w tym nic złego. Kochałam ich, jednak tego rodzaju wybryki były krzywdzące oraz mocno irytujące, a ja zmęczona nimi postanowiłam na chwilę uwolnić się od ich obecności. Wstałam bez słowa, trącając chłopaka ręką. Syknęłam odczuwając w tym miejscu krótkotrwały ból, po czym z wymalowanym na twarzy zdenerwowaniem oraz swego rodzaju dumą, skierowałam się do drugiej części sali.

Było duszno. Mimo dość wczesnej pory, w pomieszczeniu już zaczynało śmierdzieć potem oraz alkoholem. Duża ilość osób zgromadzona w jednym miejscu, w dodatku w dużym stopniu nie korzystająca z pryszniców śmierdziała gorzej, niż przemoczone do szpiku kości konie. Przechodziłam pomiędzy nimi, mając wrażenie że za chwilę zwymiotuję. Mimo tego, iż wydawało mi się, że siedziałam dość blisko wejścia, znacząco się myliłam. Tłum odgradzał mi drogę, przez którą próbowałam wymknąć się, by zaczerpnąć świeższej woni.

— Ej, Nina! — wołanie, wyrwało mnie z letargu w którym utknęłam, a niespodziewany chwyt pociągnął w bok.

Przez zachwianie straciłam równowagę i runęłam prosto na właściciela dłoni, trzymającej mnie za nadgarstek. Przechodziłam akurat koło niewielkiego stołu przy którym znajdowała się grupa zwiadowców, całkowicie zaskoczonych teraz moją obecnością. Ktoś zręcznie mnie złapał, wpakowując takim sposobem na swoje kolana. Przełknęłam ślinę przenosząc wzrok z obcych mi osób, na bardzo znajome, czarne tęczówki.

— O, cześć. — wydukałam, wyczuwając intensywny zapach wody kolońskiej, który służył zapewne do zabicia zapachu. Była skuteczna, gdyż wcześniejsza nieprzyjemna woń, w najmniejszym stopniu do mnie nie docierała.

— Czyli, jednak jej użyłaś. — wyszczerzył się, skupiając wzrok na moich wykrzywionych w grymasie ustach.

Automatycznie zagryzłam wargę, przeklinając siebie w duchu. Przychodząc tutaj miałam nadzieję dobrze się bawić, a z jakiegoś powodu czułam się dziwnie zawstydzona. Wprowadzało mnie to w bezsilność, a ja zdecydowanie nie przepadałam za byciem bezsilną.

— Po tym co ci zrobiłam, musiałam ją wykorzystać. Przepraszam za tamto swoją drogą. — wyznałam ze skruchą, obserwując przeoczony przez niego zarost przy goleniu. 

Mimo jego zachowania przy moim przełożonym, gdy tak zwijał się na ulicy z bólu, wywołanym moim egoistycznym uderzeniem, zrobiło mi się go szkoda. Kupił mi przecież za własne pieniądze i wianek, i szminkę, a tego też nie mogłam lekceważyć. Mimo moich odczuć, wypadało zachować trochę przyzwoitości i szacunku do zamiarów drugiego człowieka. Nie byłam bezuczuciową bestią, patrzącą tylko na to co ktoś mi daje, a też człowiekiem, którego można zranić, który wie co to poczucie obowiązku.

Był teraz bliżej mnie niż kiedykolwiek wcześniej, więc mogłam przez to dostrzec dużo więcej szczegółów niż bym chciała. Z prawej strony jego brody, dostrzec mogłam nawet niestarannie pozostawione elementy zarostu, których nie zgolił. Jeden z jego kolegów odchrząknął, zwracając przez to moją uwagę. Przed oczami zamajaczył mi rudy odcień, a w piersi rozpętała się burza. Ten koleś...

— Ładnie wyglądasz. — zacmokał uśmiechając się w ten sam sposób co wtedy na korytarzu. Zacisnęłam szczękę, mrużąc oczy. Mało brakowało, a wstałabym i mu przywaliła. Nino, skąd w tobie tyle złości?

— Znacie się? — spytał, zdziwiony moją reakcją czarnowłosy. Poprawiłam się na jego kolanach, bardziej wciskając plecy w jego klatkę piersiową.

Musiałam wytrzymać tę pozycję ze względu na brak wolnego miejsca. Nie była ona aż tak nieprzyjemna. Mi było ciepło, a Leviathanowi też widocznie to nie przeszkadzało. Przełknęłam ślinę, zwilżając gardło. Musiałam przygotować się do dłuższej rozmowy, która z całą pewnością nie będzie dla mnie, ani dla niego komfortowa.

— Niestety. — wysyczałam, pogardliwie patrząc na szczerzącego się mężczyznę, siedzącego dokładnie naprzeciwko nas.

Nie dzieliło nas zbyt wiele, a on gdyby tylko chciał, mógłby otrzeć się pod stołem o moją nogę. Z drugiej strony, gdyby zrobił coś takiego, ja miałam równie dobrą pozycję do tego by kopnąć go tak, aby zabolało.

— Nie wywarłem dobrego pierwszego wrażenia. — zaczął, drapiąc się po głowie. Burząc tym nieład swoich poskręcanych płowych kosmyków.

— Jestem Harry, Harry Buggs. Miło mi. — przedstawił się, szelmowsko się uśmiechając. Przysięgam, że w tamtej chwili miałam ochotę na niego splunąć.

— Ta. — mruknęłam, przewracając oczami. 

Mógłby chociaż być szczery i nie udawać. Nie byłam dla niego nikim więcej, niż miłym dla oka elementem, kolejną osobą do podbicia oraz oderwania się od codzienności nudnych twarzy. A gdzie moja dusza? Gdzie emocje? Obrzydlistwo. On ich nie dostrzegał.

Może i jemu sprzyjał humor, jednak ja byłam zdecydowanie przeciwna pozostaniu tutaj. Wszystko wydawało mi się być wyjątkowo irytujące i choć zaczęło się naprawdę dobrze, bo byłam zadowolona, bo byłam szczęśliwa. To gdy pewien czas zdecydowanie upłynął i spędziłam go w taki, a nie inny sposób, to obecność ich wszystkich znacząco wpływała na moje samopoczucie. Może było to spowodowane brakiem Hanji u boku, która miała w zwyczaju napawać mnie optymizmem, a może tym, że siedziałam w tym miejscu jeszcze kompletnie trzeźwa. Czy warto było zmieniać jedną z tych postaci rzeczy? Na pewno. Którą? Najlepiej obie, ale czy byłabym w stanie teraz to zrobić?

— Wszyscy tutaj obecni, przychodzili cię odwiedzać w szpitalu. — wyjaśnił Collins, rozjaśniając mi wizję skąd tutaj obecni mogą mnie znać.

Nie wydawali się być wyjątkowo zaskoczeni tym, że zaprosił mnie tak niespodziewanie do stolika, co rozwiewa wątpliwości iż byłam im obca. Bo po prostu nie byłam. Byli w stanie przyzwyczaić się do mojej twarzy podczas mojego snu.

— Wszyscy należą też do oddziału Pułkownik Hanji. — sprecyzował, dając mi odpowiedź na pytanie, którego nawet nie zdążyłam zadać. Nawet o nim nie pomyślałam.

— Rozumiem. — potwierdziłam, pocierając o siebie ustami w taki sposób by rozprzestrzenić na nich, zalegający na ustach barwnik.

Chwilę siedzieliśmy w ciszy. Czułam się jak piąte koło u wozu sama wśród nich. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że gdyby nie moja osoba, to mężczyźni nie byliby tak bardzo spięci i rozmawialiby o tym samym co wcześniej. Możliwe, że poruszali nawet tą samą kwestię co Jean, a teraz nie mogli tego robić, ze względu na to, że spokojnie spoczywałam na kolanach jednego z ich kolegów. To byłoby niestosowne. Jedynym co nie doprowadziło do niezręczności w tej dziwnej salwie moich niepowodzeń, była muzyka. Wypełniała przyjemnie ciszę, sprawiając wrażenie, że to co się teraz dzieje nie jest wcale złe, a jest czymś zupełnie naturalnym.

— Dobrze się bawisz? — zapytał wreszcie jeden z nich, skupiając na mnie wzrok.

To był blondyn. Nie znałam go. Szczerze mówiąc, pierwszy raz widziałam go na oczy. Wydawał się być miły, o podobnym charakterze co Armin, gdyż swoją delikatnością przy podgryzaniu przekąsek wyróżniał się tak samo jak Alert. To był ten sam typ człowieka.

— Dobrze. Choć mogłoby być trochę lepiej. — uśmiechnęłam się do niego, potakując.

— A wy? Jak się bawicie? — odważyłam się zapytać, gdy ich oczy w dalszym ciągu, czujnie skupiały się na mojej osobie.

— Tak samo jak ty. — odpowiedział ten sam zwiadowca, który pytał mnie o to samo wcześniej.

Kiwnęłam głowę w twierdzącym geście, informując ich tym, że zrozumiałam. Czułam jak nieopisane napięcie gromadzi się w powietrzu, a wyjątkowo duże ręce, zaciskając się na moich biodrach. Collins poprawił się na krześle, podsuwając mnie nieco wyżej. Przełknęłam ślinę, gdy po zmianie pozycji, wcale ich stamtąd nie zabrał.

— Jeżeli ci niewygodnie to powiedz. Po prostu sobie pójdę. — wyjaśniłam, łapiąc jego badające mnie spojrzenie.

Wydawał się być dzisiaj nienaturalnie spięty. Trzymał mnie tam tak, jakbym miała mu za chwilę uciec, a po usłyszeniu, że naprawę mogłabym mieć zamiar by to zrobić, burzliwie zacisnął usta, formując z nich cienką linię. Jego jabłko Adama podskoczyło nierównomiernie, informując mnie o tym, że gwałtownie przełknął ślinę.

— Jest dobrze. Wygodniej już nie będzie. — odparł, odwracając ode mnie wzrok. Oddech mu przyśpieszył, a urywany kontakt wydawał się wymuszony. Zaśmiałam się by rozwiać, nienaturalną aurę.

Czarnowłosy wyciągnął rękę po kufel z piwem i wziął spory łyk. Słyszałam jak procentowa substancja przelewa się przez gardło prosto do żołądka, powodując u mnie pragnienie. Oczy zaszły mi mgłą, a ręce mimowolnie wyciągnęły się do drewnianego kubka. Chłopak wyraźnie zrozumiał o co mi chodzi, gdyż z wyrozumieniem oddał mi trunek, pozwalając pić. Nie przejmowałam się, że jest to jego kufel. Alkohol odkażał, nie musiałam martwić się zarazkami. Już po chwili po moim gardle rozlała się kojąca substancja o ziemistym posmaku z nutką chmielu. Była zbawienna. Orzeźwiała, sprawiała że jedna kropelka wystarczyła by świat stał się mniej uciążliwy.

— Chcesz jeszcze? — spytał rudzielec podsuwając mi swoją porcję.

Skierowałam na niego wzrok, by zaraz przenieść go na wyjątkowo bliską mi dawkę alkoholu. Zmrużyłam oczy z każdą chwilą pozbywając się wątpliwości. W normalnym guście rzeczy nie wzięłabym do ust tego co daje mi właśnie Harry, nie był godny. W tym wypadku, potrzeba oderwania się oraz cudownego uczucia uniesienia, wygrała u mnie z rozsądkiem.

Za kilkanaście minut, każdy z oddziału badawczego nalewał mi swoje porcje, całkiem dobrze się przy tym bawiąc. Procenty w coraz to większym stopniu zwiększały swoje stężenie w mojej krwi, powodując niezwykłą relaksację. Niektórzy z nich mi kibicowali i zachęcali do spożywania jeszcze większej ilości trunków, niektórzy udawali się do innych stolików, by przynieść mi wino, jeszcze inni siedzieli i po prostu spokojnie mnie obserwowali. Leviathan postanowił natomiast jako jedyny z nich do mnie dołączyć i zatopić się w to nieziemskie uczucie.

Po jakimś czasie samoistnie zaczęłam się poruszać na jego kolanach do rytmu muzyki, co wyraźnie spowodowało jego dyskomfort, gdyż z całych sił zaczął dociskać mnie do ud swoimi natarczywymi rękami. Śmiałam się, zaczynając opowiadać różne sytuacje jakie spotkały mnie na balach, nawet już obecność Buggsa mało mnie interesowała. Był mi obojętny. Doszłam do tego samego stanu, w którym pijana tańczyłam wokół ogniska. No może było trochę gorzej.

— No nieźle mała! — krzyknął jeden z nieznanych mi mężczyzn, którzy zebrali się przy naszym stoliku, ciesząc się zabawą wraz z nami. Widział jak odstawiam z lekkim brzdękiem kolejną butelkę na zaśmiecony już innymi, blat. Czknęłam, lekko się czerwieniąc.

— Dzięki! — odpowiedziałam mu lekko bełkotliwym tonem.

W głowie już dawno mi szumiało, wszystko wokół śmiesznie wirowało, a wszelkie sytuacje oraz spojrzenia skupione na mojej osobie wyjątkowo mnie bawiły.

Niespodziewania, oświetlające pomieszczenie pochodnie zostały zgaszone, a po środku znalazła się jedna wspólna, dająca nam jedyny wgląd na to co się dziej w pomieszczeniu. Na dworze było kompletnie ciemno i nawet dający oświetlenie księżyc, postanowił się skryć za chmurami. Skupiłam się bardziej na sylwetce znajdującej się przy ogniu. W tej chwili muzyka również ucichła, tak samo jak gwarne okrzyki i podskoki ludzi. Rozpoznałam ich z tej odległości. Na środku parkietu, w samym centrum sali stała Sasha wraz z Connie'ym. Mój przyjaciel podtrzymywał knot, a dziewczyna obok niego śliniła się nad wielkim kawałkiem, pieczołowicie przygotowanego kawałka mięsa. Widać było jak walczyła, by przez przypadek nie wgryźć się w niego. Wbite były w niego cztery, dość dużej wielkości świeczki, zapalone w taki sposób, by wosk w żadnym stopniu nie dostawał się do drogocennej wieprzowiny.

— Słuchajcie wszyscy! — krzyknął Springer w niewielkim stopniu, pozostając zestresowanym. Trzęsły mu się ręce, co było dość widoczne.

— Wraz z Sashą oraz całym oddziałem Kapitana Levi'a, chcieliśmy zaśpiewać solenizantce sto lat! — w dalszym ciągu podnosił głos, tak by dokładnie każdy w pomieszczeniu mógł go zrozumieć. Był lekko czerwony na twarzy, co mogło świadczyć o jego zawstydzeniu, jak o krążącym w krwioobiegu alkoholu.

Słyszałam jak odsuwane są niektóre krzesła, a niektórzy ze zwiadowców, krzyczą popierając inicjatywę. Wszyscy wstaliśmy, szukając na marne wzrokiem osoby, która zorganizowała całe to przyjęcie. Nie musieliśmy robić tego długo, gdyż zaskoczona całą tą sytuacją Zoe, chwilę potem pojawiła się obok dwójki, z gracją oraz pewną dozą pośpiechu, zdmuchując wbite w mięso świeczki.

W pomieszczeniu rozbrzmiał gwar, wiwaty i okrzyki. Właśnie pomyślała jakieś życzenie, gasząc ogniki, by miało ono moc sprawczą. Uśmiechnęła się życzliwie, po czym ukłoniła. Właśnie w tym momencie zainicjowany został śpiew. Znane słowa, które tak rzadko pojawiały się w ścianach mojej podziemnej celi, wypływały z gardła tak łatwo. Znałam je na pamięć, wypluwałam automatycznie, rozdzierając sobie serce. Wracałam do momentów, które przepełnione były równie szczęściem, jak i bólem. Niech, żyje nam.

Po chwili paru zwiadowców pofatygowało się, by zapalić zgaszone pochodnie i w pomieszczeniu, znów można było dostrzec znajome kształty twarzy. Miałam szansę by przyjrzeć się stojącemu obok Leviathanowi, który zdecydował się ściągnąć mnie z kolan na ten czas. Podtrzymywał mnie ręką, zapewniając bezpieczeństwo pod kątem ustania na nogach. Czarna koszula opinająca jego klatkę piersiową, była równie dopasowana do ciała co jego czarne spodnie. Włosy zostały przyklepane do głowy, specjalnie użytym do tego celu żelem, a na ręce widniał pierścień rodowy.

— Przystojny jesteś. — wyrwało mi się. Natychmiast na twarzy pojawił się rumieniec, a ciepło spowodowane z całą pewnością trunkami zmieszało się z emocjami. Spojrzał na mnie przeszywającymi węglikami i uśmiechnął się szelmowsko, przez co mogłam dostrzec urocze dołeczki w jego policzkach.

— Wiem. — zarechotał.

Miał chropowaty głos, wywołany zbyt dużą ilością napojów procentowych. Wydawał się być jednak w większym stopniu trzeźwy niż ja. Przekręciłam oczami, dając mu lekkiego szturchańca w bok. Muzyka ponownie rozbrzmiała, powracając tematycznie do swojego skocznego repertuaru, przy którym energicznie wcześniej się poruszałam. Odwróciliśmy się do stołu mając zamiar, wrócić do tego co zaczęliśmy i w zasadzie zdążyłam się już znowu rozsiąść wygodnie na kolanach Collinsa, jednak zabawę przerwał mi krzyk. Zdezorientowana obróciłam głowę, zaglądając przez ramię czarnowłosego.

— Levi! Jesteś! — okularnica biegła w kierunku wejścia, przedzierając się przez tłum.

Krzyczała tak głośno, że była w stanie zagłuszyć śpiew jednej z wokalistek i zwracała przez to nieświadomie uwagę zdecydowanej większości.Zaschło mi w ustach. Przez moment miałam nawet wrażenie, że się przesłyszałam.Nie wierzyłam, że udało jej się go tutaj zaciągnąć. Nie mogłam uwierzyć, że Hanji miała, aż taką moc sprawczą, by dać radę. Spięłam się, z powrotem powracając uwagą do moich towarzyszy. Położyłam rękę na klatce piersiowej Leviathana,niemo prosząc go o kolejną butelkę wina. Jeżeli chciałam tu pozostać i przestać przejmować się obecnością pewnej osoby, to musiałam jeszcze bardziej namieszać swojemu umysłowi. Nie dane jednak było mi cieszyć się tym stanem wśród przyjemnym obcym gronem, które mnie nie oceniało. Nie dłużej niż tylko kilka kolejnych minut. 

— Już jestem! — krzyknęła Zoe, podchodząc do naszego stolika.

Stanęła przy skraju stołu, obserwując uśmiechnięte twarze swoich podwładnych. Początkowo wydawała się mnie nie zauważyć, jednak, gdy tylko skupiła swoje piwne tęczówki na Collinsie, ze zdziwieniem otwierając usta. I wtedy już wiedziałam, że mnie dostrzegła. Odkaszlnęłam ślinę która zaległa mi na dalszej części podniebienia i uśmiechnęłam się w jej kierunku. Odwzajemniła to.

— Widzę, że moja Nina, zapewniła wam dzisiaj rozrywkę, chłopaki. — szczerzyła się poprawiając okulary na umalowanej twarzy. Była dzisiaj bardziej sobą, niż zwykle.

— Pani Pułkownik, toż to anioł jest! — zarzekł się Harry, przykładając dłoń do piersi, prawie w takim samy poważnym geście, jak gdyby salutował. Zaśmiałam się ironicznie na jego stwierdzenie.

— Zdziwisz się jak bardzo piekielna potrafię być. — zagryzłam wargę, przerzucając wzrok na usta czarnowłosego, który w ciszy bawił się kuflem piwa.

Nawet ja nigdy nie spodziewałabym się tego, iż mogę z rudym loczkiem, aż w tak otwarty sposób flirtować. Po tym co zrobił, najchętniej bym go zabiła, jednak myśl ta została tak głęboko zepchnięta do podświadomości przez alkohol, że nie wydawała mi się wcale ważna.

— Poszukuję tylko kogoś, kto mógłby mi dorównać. — dodałam, wracając do zdziwionej moim zachowaniem Zoe.

Ponownie posłałam w jej kierunku szelmowski uśmiech, który zupełnie samoistnie pojawił się na moich ustach. I szczerze powiem, że nie liczyłam na żadną odpowiedź. Hanji mnie uspokajała, jednak jednocześnie sprawiała, że chciałam się przed nią w jakikolwiek sposób popisać. Chora ambicja pojawiająca się z jakiegoś niewyjaśnionego powodu.

— Zobaczymy, czy będę w stanie dorównać ci na parkiecie. — chrapliwy ton, wybudził mnie z mojej strefy gierek i zaproponował niezwykłą dla mnie w tamtym momencie możliwość. Ciepła ręka mocniej chwyciła moje biodro, a ja zderzyłam swoje niebieskie tęczówki z tymi czarnymi nade mną. Zamrugałam szybciej, wydymając usta w dzióbek.

— Przekonajmy się zatem. — wyszeptałam, zeskakując z jego kolan, kierując się prosto na parkiet.

Wiedziałam, że podąży za mną. Wiedziałam też, że zaczął się najlepszy moment tej całej imprezy. Wolne piosenki może nie były aż tak chwytliwe jak te szybkie, jednak z całą pewnością pozwalały mi zachować równowagę w tym stanie. Nie minęła chwila, a całkowicie pogrążyłam się w tańcu, rozkoszując dotykiem dłoni Leviathana na moim pobudzonym muzyką ciele. 

......................

— Tak się cieszę, że jednak zdecydowałeś się przyjść! — krzyczała brunetka, ciągnąc za ramię Ackermana, do jednego z wolnych stolików.

Był w znacznym stopniu oddalony od orkiestry, by zapewniać w ten sposób mężczyźnie spokój, jak i dostatecznie bliski wyjścia, gdy przez dyskomfort zdecydował się jednak wyjść. Zoe celowo, pozostawiła w tym miejscu największą ilość alkoholu.

— Ta. — mruknął, niemo zgadzając się jej prowadzić.

Liczył na to, że nawet w takim miejscu jak to, będzie mógł zaznać trochę spokoju i to właśnie kobieta mu załatwiła. Nie zamierzał więc aż tak narzekać.

— Masz tutaj wszystko co chcesz. Herbata, alkohol i samotność. — wyliczała na palcach, żeby sama upewnić się iż zapewniła mu naprawdę dostatecznie dużo.

— Żebyś nie czuł się samotny posiedzę tutaj z tobą, jednak musisz dać mi minutę na znalezienie Niny. — podrapała się po karku, czując się źle, że mimo takiej dogodności z jego strony, samej jego obecności, musi go na chwilę opuścić. Kobieta jednak martwiła się o swoją przyjaciółkę i w mocnym stopniu obwiniała siebie, za pozostawienie jej.

— Obejdzie się. — prychnął, przeczesując swoje włosy. Zwiadowczyni jednak już tego nie usłyszała, gdyż zdążyła zniknąć między tłumem.

Ubrał się inaczej niż zwykle. Cywilnie zwykle używał prostego garnituru, który miał mu służyć również do trumny, gdyby zdarzyło mu się polec. Nie starał się co do tamtego, jednak nie oznaczało to też, że w ogóle nie miał innych ubrań.

W dni wolne od obowiązków, przebierał się w coś luźniejszego, pozostając w swoim gabinecie, czytając książki oraz popijając czarną herbatę. I choć nie miał niezwykłych materiałów zbyt dużo, to jednak uważał to za wystarczającą ilość. Dzisiaj po raz pierwszy zajrzał do głębszej części swojej szafy, wyciągając z niej rzucającą się w oczy, krwistą koszulę. Była kupiona dość dawno, a i on przez nasilony w korpusie zestaw ćwiczeń, przybył w mięśniach, przez co nieco zwijała się na jego ramionach. Wciąż jednak leżała na nim dostatecznie dobrze, by Levi stwierdził, że jest ona idealna na dzisiejsze wyjście. Podświadomie zamierzał spotkać Kastner i z nią porozmawiać, może wysilić się na jakiś przychylny komentarz odnośnie jej osoby. Zamierzał sprawdzić czy ma szansę, czy może zacząć walczyć o przychylność Erwina, by tylko zmusić ją do bycia sam na sam. Przyprowadziła go tu myśl, że ona będzie tu sama wśród samych mężczyzn, gotowa by przyjąć ich zainteresowanie, a on nie zamierzał na to bezwiednie pozwalać. Nie przeliczył się. Intuicja nigdy go przecież nie zawiodła.

Dostrzegł ją, gdy w skocznych ruchach wchodziła na parkiet. Uśmiechała się pijacko, wyraźnie będąc odurzona alkoholem. To było od razu widać, gdyż jej nieprzemyślane ruchy, bardzo mocno rzucały się w oczy.Kapitana coś ścisnęło w klatce, gdy zobaczył jak bardzo przylegająca jest jej sukienka. Kręcące się kosmyki podskakiwały pod wpływem ruchów, a zachęcający uśmiech, spowodował, że Levi już miał wstać. Nawet gdyby śmierdziało od niej alkoholem, nawet gdyby była spocona — o zgrozo — nie przeszkodziłoby to mu. Ackerman nie miał pojęcia jak ktoś może wyglądać tak dobrze w czerwonym.Przełknął gulę w gardle, mrużąc oczy. Nie dopuszczał do siebie, że jego zainteresowanie kobietą dotarło do tego stopnia, iż mógł chcieć zrobić coś takiego i to jeszcze na trzeźwo.

Jego emocje jednak przeskakiwały między sobą, szybciej niż uderzający na niebie piorun. Do Niny równie szybko dołączył dobrze znany zwiadowca, którego Kapitan najchętniej pozbyłby się w najbardziej drastyczny do pojęcia sposób. Ciało czarnowłosego działało samoczynnie, napinając się niekontrolowanie. Szczęka zacisnęła się mocniej, jeszcze bardziej uwydatniając jego blade policzki, a z pomiędzy ust wydobyło się charakterystyczne dla mężczyzny prychnięcie.

Nie mógł zrobić kompletnie nic bez wzbudzania jakichkolwiek podejrzeń u innych i po raz pierwszy było to dla niego tak bardzo irytujące. Miał miliony sytuacji, gdy nie mógł czegoś zrobić trzymając się swoich zasad oraz rozsądku, ale dopiero teraz dotarł do takiej sytuacji, której nie mógł tak po prostu porzucić. Obserwując jej ciało zaczepnie ocierające się o klatkę piersiową tego gówniarza, czuł wzbierający w nim gniew. Tego uczucia nie można było porównać do prostej złości. To było coś o wiele gorszego. Ackerman chwycił zdenerwowany za jedną ze stojących na stole butelek z winem, po czym pozbył się korka za pomocą sprawnego chwytu zębami. Nie pijał alkoholu, ale czuł, że jeżeli tym razem tego nie zrobi, to poniesie go do tego stopnia, iż potem będzie się o coś obwiniał. A dzięki trunkowi chociaż tego nie zapamięta. Pierwszy łyk, powodujący u niego nudności, drugi, pozwalający się przyzwyczaić i zaraz potem trzeci, sprawiający, że piekące odczucie w gardle zlewało się dokładnie tym w klatce piersiowej. Mimo to, dalej nie potrafił odpuścić. Katował samego siebie obserwując jak pijana para wiruje na parkiecie, pomiędzy innymi, równie rozochoconymi zwiadowcami. Nie spuszczał z jej odzianego w czerwień ciała oczu, w coraz to szybszy sposób opróżniając kolejne butelki. Głowę miał mocną, więc żeby spowodować u siebie jakiekolwiek skutki uboczne picia alkoholu musiał wypić ich dużo więcej od przeciętniaka.

Jednak tańczyć nie zawsze można, a jest to też dość męczące zajęcie. Nim zdążył się zorientować, pożądana przez niego czerwień zniknęła z parkietu, kierując się do jednego ze stolików. Wbrew pozorom Ackerman miał dostosowany do takich warunków wzrok. Czuł energię, był spostrzegawczy na tyle by z tej odległości dostrzec ją siadającą przy stoliku pełnym mężczyzn. Ugryzł się w język.

— Kurwa. — mruknął, wyrzucając za siebie kolejne puste szkło.

Był do siebie niepodobny. Herbaty pozostawionej przez brunetkę, nawet nie tknął. Może nawet jej nie zauważył? Trunki były dla niego bardziej poręczne. Już dawno też przestał się przejmować pozostawianym za sobą bałaganem. Ludzie go omijali. Nikt nie podszedł, nikt się nie przywitał. Nikt poza Hanji i Erwinem nie chciał mieć z nim do czynienia. Nikt prócz Niny.

— Levi, co ty robisz? — do jego uszu dobiegło przytłumione pytanie.

Kątem oka spojrzał na rozsiadającą się na krześle obok okularnicę. Był na tyle skupiony na Kastner, że nie zauważył nawet jak Zoe do niego podchodzi. Przewrócił oczami, przykładając gwint do ust i ciągnąc kolejny soczysty łyk. Mógł się w tym momencie nawet trochę porównać do Kenny'ego oraz w pewnym stopniu też go zrozumieć.

— Tch. Nie widzisz? Piję kurwa. — warknął do niej, nie oszczędzając się w słowach.

Jego język już zdążył zrobić się rozlazły i mówił dokładnie to co myślał. Nie żeby wcześniej wcale też tego nie robił. Wtedy po prostu się kontrolował, a po kilku dawkach procentowego napoju już nic nie było w stanie zatrzymywać potoku słów.

— Ale dlaczego nie herbatę? — dopytywała.

Hanji nie mogła uwierzyć w to jak w ciągu kilku krótkich chwil, Ackerman potrafił doprowadzić się do takiego stanu. Nigdy nie widziała by tak się zachowywał, nigdy też nie spodziewała się, że sięgnie on po coś takiego sam, bez jej wcześniejszych namów.

— Do cholery, bo tak! — podniósł głos, będąc wyraźnie zirytowany, ciągłym zadawaniem mu bezsensownych pytań.

Zoe załapała jego aluzję i sama chwyciła, za przygotowany przez siebie kufel, nalewając sobie do niego niewielką ilość piwa. Spojrzała na przyjaciela, który wydawał się być zupełnie w innym miejscu i zacmokała, orientując się o co może chodzić. Jej plan z całą pewnością działał, jednak wciąż brakowało w nim jakiegoś czynnika zapalającego.

— Pozwól, że napiję się z tobą. — stwierdziła, przyciskając do ust kubek.

— A rób sobie co chcesz. —prychnął, również ciągnąc łyka z opróżnionej do połowy butelki. Jeżeli nie pił duszkiem, to miał niesamowite tempo.

— Gapisz się. — oświadczyła nagle, gdy podchwyciła w jaki punkt wpatruje się jego wyjątkowo ożywiony kobalt. Zmarszczył brwi rzucając jej oskarżycielskie spojrzenie, tylko na chwilę wracając do miejsca w jakim się znajduje.

— I nic ci kurwa do tego. — wysyczał, nie zaprzeczając jej.

W głowie zaczynało mu szumieć, a on cieszył się, że nareszcie coś zaczyna się z nim dziać. Jeżeli nie poprzestanie na tym, jeszcze może mieć szansę na uspokojenie nerwów.

— I wyjątkowo dużo dzisiaj przeklinasz. — wydedukowała, wracając do jego wcześniejszych odpowiedzi.

Było to dla Pułkownik dość interesujące zjawisko. Kolejna obserwacja, która mogła jej pomóc stwierdzić jaki tak naprawdę jest jej przyjaciel prywatnie. Co siedzi mu pod kopułą, co jest takiego w Levi'u, czego nie pokazuje innym, a co pozostaje tylko w nim samym.

— I nic ci kurwa do tego. — zapętlił się, wcale tego nie odczuwając.

Brunetka złapała się za skronie, wiedząc, że gdy tak dalej pójdzie, czarnowłosy zmarnuje dzisiejszy wieczór, na zabijaniu jednego z członków jej oddziału wzrokiem.

— W dodatku się powtarzasz. —chciała jakoś zmusić, go do powrotu, jednak na to było już trochę za późno. 

Ackerman właśnie wypił wszystko co było na stoliku, a jednym co pozostało, była wystudzona już herbata, na którą nawet nie spojrzał. Hanji westchnęła. Musiała obrać inną taktykę. Coś dużo bardziej uderzającego w duszę. 

— Może do nich podejdziemy? — zaproponowała, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że czarnowłosy będzie wiedział o kogo jej chodzi.

Wzrok mężczyzny spoczął na jej twarzy. Był nieobecny. Tak naprawdę to on tylko czekał na rzucenie przez nią takiego hasła.

— Jeżeli chcesz. — odpowiedział trochę mniej chłodno, niż miał to w zwyczaju.

Jeszcze nie był pijany na tyle ile by chciał,jednak jego stan można by już określić jako wstawiony, a to na razie całkowicie musiało wystarczyć. Odsunął się od stołu, wstając. Lekko się chwiał, jednak szybko przyzwyczaił się do nowej perspektywy i powrócił do swojej typowej pozycji, musząc tylko trochę bardziej się skupić. Ruszył przed siebie,doskonale wiedząc gdzie stawiając kroki. Zoe pośpiesznie podążyła za nim.

............

Hanji zniknęła tak samo szybko, jak się pojawiła. Nawet nie zastanawiałam się nad tym, że gdy wróciłam do stolika, to jej już dawno nie było. Nie mogłam jej się dziwić. Pilnowała, by wszyscy dobrze się bawili na jej przyjęciu, w dalszym ciągu zapominając o tym, iż to ona powinna się bawić z nich najlepiej. To w końcu jej święto, jej impreza, jej wyreżyserowane przedstawienie na żywo, które mogło się potoczyć w całkowicie innych kierunkach, jakie zależały tylko i wyłącznie od aktorów w nim grających. Istna improwizacja.

— Leviathan! Ty szczęściarzu! — krzyknął Harry, gdy ponownie usadowiłam się na kolanach czarnowłosego.

Oboje byliśmy zdyszani, a nasze serca wybijały miarowy rytm, doskonale wpasowujący się w rytm trwającej piosenki. Wyszczerzyłam się w kierunku rudzielca, a Collins tylko zaczepnie położył mi dłoń na głowie, przyklepując moje loki.

— Pokonana. — wypiął pierś w dumnym geście, który doskonale znałam.

Przycisnął mnie w ten sposób do swojej wilgotnej klatki piersiowej. Znajdująca się na nim koszula zdążyła już prześmierdnąć ludźmi i woda kolońska wydawała się przez to o wiele mniej intensywna niż wcześniej. A szkoda.

— Ciekawe, czy ja bym dał cię radę okiełznać. — udawał zamyślonego Buggs. Zmarszczył nos, eksponując przy tym rząd swoich zębów.

— Chyba w twoich snach. — wybełkotałam.

Zabrzmiało to jednak bardziej zaczepnie, niż lekceważąco i ponownie wyszło na to, że wyglądało to tak jakbym była nim zainteresowana. Poprawiałam grzywkę zachodzącą mi na oczy i mlasnęłam, gdy dostrzegłam poszerzający się uśmiech na twarzy zwiadowcy naprzeciwko mnie.

— W moich snach to my... — zaczął, jednak nie dokończył, spotykając się z mrożącym spojrzeniem pewnej osoby.

— Co w twoich snach, gówniarzu? — chłodny głos dobiegający zza moich pleców, wysyczał wręcz to w jego kierunku.

Spięłam się słysząc go. Po moim ciele przeszły dreszcze, a ja zarówno przez alkohol, jak i przez narastające emocje, nie byłam się już w stanie kontrolować. Był przesiąknięty tym zapachem. Zapachem cytrusów i swojej charakterystycznej wody kolońskiej. Ta woń była silniejsza, niż ta płynąca od Leviathana. I pomyśleć, że wystarczyłoby tylko jedno małe spojrzenie do tyłu, bym mogła poczuć się tak jak w miasteczku.

— Sprzątaliśmy, Kapitanie! — zapiszczał, będąc całkowicie zaskoczonym obecnością Ackermana przy naszym stole.

— Przestań rzucać tym gównem wszędzie dookoła, Buggs. Nikogo nie interesuje to o czym sobie śnisz. — prychnął.

Niespodziewanie przed oczami mignęła mi jego dłoń. Ramię odziane w ciemniejszy odcień czerwieni zbliżyło się do w połowie pełnej butelki alkoholu stojącej na blacie, a sprawna dłoń, szybko chwyciła ją, znikając z mojego pola widzenia. Ten mały gest jednak wystarczył, bym w podekscytowaniu przygryzła wargę.

— Co Kapitan tutaj robi? — spytał podobny do Alerta blondyn, z którym spędziłam tutaj już sporą część czasu. I pomyśleć, że dalej nie znam jego imienia.

Mimo wszystko jego pytanie zaciekawiło mnie, a raczej nie samo pytanie, a odpowiedź która miała zostać na nie udzielona. Nie wiedziałam jak się zachowuje, nie słyszałam jak oddycha, przez nasilający się w głowie szum oraz panującą wkoło muzykę, a w dodatku nie widziałam jego sylwetki. Byłam jak posąg, przyklejony do ud młodszego ode mnie chłopaka, któremu na punkcie Kapitana po prostu odbiło.

— Bawię się. — odparł chłodnym tonem, który tak dobrze znałam.

Oczekiwał zamknięcia tematu i ani krzty więcej pytań. W dalszym ciągu zionęła od niego stanowczość i brak przeciwstawności. Wydawał się jednak doskonale wiedzieć co tutaj robi oraz dlaczego właśnie do nas tu przyszedł.

— Levi! Tutaj jesteś! — krzyknął znajomy mi głos, jakim okazała się być, ponownie pojawiająca się Hanji.

Była jak cień, pojawiający się od razu gdy zza chmur wyjrzy słońce. Przyprawiała mnie czasami o koszmary. Taki sposób odwiedzin od zawsze będzie przeze mnie brany, za chęć spowodowania śmierci poprzez palpitację. Inaczej nazwać tego nie można.

— Przecież sama mnie tu zapraszałaś mendo w okularach! — podniósł głos, wyraźnie się irytując. Wyrażał emocje dzisiaj o wiele szczerzej niż miało to miejsce na co dzień. Zadziwiał mnie na każdym kroku.

— No tak, no tak. — Zoe potwierdziła, ciągnąc go bliżej stołu.

I wtedy go zobaczyłam. Nasze oczy automatycznie do siebie ciągnęły, zderzając się ze sobą i powodując w ten sposób niezwykłą iskrę, która przepływała wzajemnie między naszymi ciałami. To było coś, czego nigdy nie doświadczyłam z Leviathanem. Nigdy nie widziałam Kapitana w takim wydaniu i szczerze mówiąc, było ono chyba jego najlepszym wydaniem. Zaczerwieniona od alkoholu twarz, dodająca odrobinę życia, jego bladej twarzy, włosy w dziwnym nieładzie, który ani razu nie miał miejsca panując na jego głowie. Był naturalniejszy. Nie skrajnie perfekcjonistyczny, a prawdziwy. Nareszcie wyglądał bardziej jak człowiek, a nie maszyna, wykorzystywana ciągle przez korpus. Zrobiło mi się gorąco. Przełknęłam ślinę. Muszę coś powiedzieć.

— Dobry wieczór, Kapitanie. — wybełkotałam cicho, choć doskonale zdawałam sobie sprawę, że idealnie mnie słyszał.

— Levi. — mruknął, biorąc z gwinta dość sporej wielkości łyk trunku. Szybciej zamrugałam.

— Co? — moje usta szybciej spytały, niż ja zdążyłam pomyśleć.

Wykrzywił twarz w dziwnym grymasie, po czym przeczesał swoje czarne kosmyki palcami, w taki sposób, że moje podbrzusze niebezpiecznie się ścisnęło. Cholera.

— Dla ciebie jestem, Levi. — przypomniał mi w ten sposób naszą odległą rozmowę, gdy przeszkadzało mi zwracanie się do siebie tytułami. Było to swoistą obietnicą pomiędzy nami, o której wiedzieliśmy tylko my. Prywatne déjà vu.

— Dobry wieczór, Levi. — powtórzyłam, zwracając się do niego tym razem po imieniu.

Gdy je wymawiałam, jego rozgrzewający wzrok, wydawał się błysnąć, a kącik ust w niewielkim stopniu się uniósł. Czy nie wypiłam za dużo, by posądzić go o uśmiech? A może to moje omamy?

— Idziemy tańczyć, Nina? — spytał mnie, wyjątkowo cichy, od pojawienia się Ackermana, Collins. Znowu pojawiała się w nim ta dziwna pewność siebie, którą popisywał się przez czarnowłosym w dniu zakupów. Przełknęłam ślinę. Nie było jednak tak prosto, jakbym tego chciała.

— A może ona chce iść ze mną? — wysyczał Levi, odstawiając z hukiem, opróżnioną do pusta butelkę.

Nawet nie zauważyłam, kiedy zdążył ją wypić. I znowu trafiłam w środek, niemal identycznej sytuacji. Historia w dziwny sposób zataczała koło, gdzie ja jako doświadczona osoba, dobrze zdawałam sobie sprawę co się za chwilę stanie. Pułkownik stała w ciszy obserwując ich starcie. Niemą bitwę na spojrzenia, którą ze sobą toczyli. Uśmiechała się, jakby to co właśnie widzi, było najlepszą rzeczą, która ją dziś spotkała.

— Nina, wybierz. — hardo zdecydował Leviathan. Był pewny swojego.

Przewidywał, że postąpię w ten sam sposób co w przeszłości. Myślał, że jest dla mnie kimś ważniejszym, kimś bardziej wartościowym i kimś kto przynosi mi szczęście. Oczywiście częściowo był, a jego uroda naprawdę przyciągała. Jednak całością oraz z całą pewnością i trochę więcej, był sam Ackerman. Żadne węgliki nigdy nie będą w stanie przykryć, pobudzającej mnie do życia oraz głupot stali. Uśmiechnęłam się do siebie. Może los nie był taki głupi ponownie stawiając na mojej drodze wybór, sugerując mi, że mogę naprawić to co źle wykonałam i tym razem zrobić to dobrze. Podniosłam się, zeskakując z kolan Collinsa i posłałam mu bolesnego kuksańca w bok. Był trochę krzywy oraz nietrafiony, jednak przesłanie jakie chciałam temu nadać było prawidłowe. Leviathan był dla mnie tylko wyjątkowo przystojnym znajomym.

— Dokąd idziemy, Levi? — zbliżyłam się do mojego przełożonego, bez cienia krępacji.

Byłam już na tyle pijana, by nie powstrzymywać moich dziwnych odruchów, a po takiej dawce procentów po prostu lepiłam się do ludzi jak rzep. W głównej mierze tylko dlatego żeby w ogóle ustać. Chwyciłam więc czarnowłosego za ramię, lekko się do niego przytulając. Mimo jego zachowania, był w dalszym ciągu spięty. Przez twardy chwyt oraz cienki materiał koszuli, mogłam poczuć zarys jego mięśni.

— Nie no kurwa, żartujesz! — oburzył się, obserwujący całą tą scenę nastolatek. Nie kontrolował emocji po spożyciu alkoholu. Był dzieciakiem, który za dużo wypił i któremu odebrano jego zabawkę. Chwycił mnie boleśnie za ramię, miażdżąco uświadamiając mi, że nie zagoiło się ono w większym stopniu.

— Hymph! — niewyraźnie zawyłam, próbując nie krzyczeć.

Sam trunek nie był mi w stanie zagwarantować błogiej nieczułości, a to, że ramiona miałam naprawdę mocno wrażliwe na wszelkiego rodzaju zabiegi, potęgowało moje cierpienie jeszcze bardziej. Uderz tam, gdzie najbardziej boli?

— Jeżeli zaraz nie jej nie puścisz, to przysięgam, że jeszcze dzisiaj będziesz wąchał kwiatki od spodu. — ostrzegł go Ackerman.

Słyszałam jak drgał przy wypowiadaniu tych słów. Jak napinał się, próbując powstrzymać się przed rękoczynami. Do cholery, on nie żartował.

Jego słowa zamiast jednak ostudzić zapał Collinsa, jeszcze w większym stopniu go sprowokowały. Puścił moje ramię, boleśnie nim trącając, przez co zmuszona byłam, nieświadomie wbić paznokcie w ramię przełożonego. Chłopak uznał, że sokoro nic nie wskóra cierpieniem fizycznym to postanowił pobawić się w rujnowanie psychiki.

— Mogłaś mieć mnie! A kleisz się do jakiegoś starucha! — wymachiwał dłońmi w powietrzu, nie mogąc się kontrolować. Jego przyjaciele z szokiem wymalowanym na twarzy.

— Już prawie wygrałem zakład, ty suko! — zamachnął się, by uderzyć mnie w twarz.

Serce biło mi szybciej, a oczy zamknęły się w oczekiwaniu na nadchodzące uderzenie. Byłam przygotowana by je przyjąć. Chris bił mnie często w taki sam sposób, więc wiedziałam jak zareagować, by tak bardzo nie bolało. Ból jednak nie nadszedł, a zamiast tego w moich uszach rozbrzmiał dźwięk pękania kości, a zaraz potem przeraźliwy krzyk. Muzyka ucichła i było całkiem tak, jakby wszystko wokół mnie zatrzymało się w czasie. Uchyliłam powoli powieki, tylko po to by dostrzec jak prawa dłoń Ackermana, ściska z ogromną siłą nadgarstek Collinsa. Wszyscy w pomieszczeniu zamilkli i spoglądali z niepokojem w naszym kierunku. Nawet ci już mocno nietrzeźwi postanowili siedzieć w ciszy, oczekując na rozwój wydarzeń. Sama Hanji, która w tym przypadku powinna interweniować, by zganić swojego podwładnego, stała jak słup soli, patrząc na to zza swoich szkieł. 

— O jakim, cholernym zakładzie mówisz? —wysyczał w jego kierunku, o ile się dało, mocniej ściskając za rękę,chwiejącego się z bólu chłopaka.

— No gadaj! — krzyknął, bez krzty cierpliwości, niemal natychmiastowo podcinając mu nogi.

Czarnowłosy runął na stół, przewracając go na znajomych, a umieszczone na nim rzeczy, upadły z głuchym odgłosem, na kamienną posadzkę. Napięcie sięgnęło zenitu, gdy Leviathan mimo zaangażowanie, nie był w stanie się już samodzielnie podnieść. Kapitan obserwował go z góry, będąc całkowicie niewzruszonym.

— Założyłem się, że się ze mną prześpi. — splunął w bok, mierząc mnie pogardliwie wzrokiem.

W tych czarnych tęczówkach, nie było już nic co znałam, nie było w nich arogancji, rozbawienia i dziwnego błysku. Widziałam w nich tylko kolejnego diabła, który myślał podobnie do Bowmana. Uważał, że był bliski osiągnięcia celu. Wzdrygnęłam się, zagryzając policzek od środka, gdy przykre wspomnienia znów zaczęły pojawiać się w mojej głowie. Uniosłam dłoń do ust, po czym pośpiesznie starłam resztki, pozostałej na ustach szminki. Było mi niedobrze. Po raz kolejny ktoś mnie wykorzystał i znowu czułam się z tym naprawdę strasznie. Wydawałam się być tylko marionetką, przekazywaną kolejnym mężczyznom. Bez poszanowania, bez zapłaty, jedynie do jednorazowego wykorzystania i podania dalej. Zaczęłam się trząść.

— Z kim się założyłeś? — kolejne pytanie, padło z ust Ackermana, w równie groźnym tonie co wcześniej. Chłopak się zaśmiał.

— Z Buggsem. — wypluł te słowa tak jakby były dla niego nic nie warte.

Gardziłam tym jak mało były warte dla niego relacje z przyjacielem. Nie zastanawiał się, nie wypierał, że to on wpadł na ten pomysł. Od razu po zadaniu pytania, szczerze powiedział o udziale jego kolegi z drużyny. Czy tamte babeczki w kuchni, też piekł tylko dla siebie?

— Ej, okularnico. — zaczął czarnowłosy, zwracając się do zszokowanej panującą w jej oddziale niesprawiedliwością oraz brakiem szacunku.

— Mam cholerną nadzieję, że wymierzysz im odpowiednią karę. — ostrzegł ją, przyciągając mnie bliżej ramieniem.

Zadrżałam pod wpływem jego dotyku i choć mógł być on całkowicie przypadkowy, to jednak w dalszym ciągu nie mogłam pozostać na niego obojętna. Przeniosłam spojrzenie z szczęśliwego z siebie Leviathana, na odzyskującą kontakt z rzeczywistością Zoe. Zwilżyła usta, nie odrywając wzroku od swojego podwładnego, po czym kiwnęła twierdząco głową, w taki sposób by Levi zrozumiał. I zrobił to.

— Idziemy, Nina. — pośpieszył mnie, ciągnąc delikatnie za sobą. Rękę trzymał na moich plecach, w czasie gdy ja wciąż bijałam dłonie w jego ramię.

Czułam palący wzrok połowy korpusu z tyłu swojej głowy. Kapitan zrobił mocne zamieszanie i wcale się tym nie przejmował. Odchodził z pola bitwy najzwyczajniej w świecie, ponownie wygrywając. Ponownie pokazując wszystkim, że to on będzie zwycięzcą. A ja z fascynacją obserwowałam jego poważną twarz, oraz dłoń, która w tak wspaniałym wyczuciu, ochroniła mnie od uderzenia. Mężczyzna wyprowadził mnie ze stołówki, prowadząc w ciszy przez korytarze, po schodach, aż pod same drzwi mojego pokoju w wieżyczce.

Puścił mnie dopiero, gdy był pewien, że nie będę mogła już upaść. Odsunął się ode mnie tak wolno jak tylko mógł oraz na taką odległość, by móc w tym półmroku dostrzec moją twarz. Nie wyrażała ona jednak nic poza zmartwieniem oraz względnym zawiedzeniem. To niewyobrażalne, że poznając ludzi, tak w zasadzie nie możemy ufać im w niczym. Spuściłam wzrok, czując jak niechciane łzy zaczynają napływać mi do oczu. Kurwa, nie teraz.

Zacisnęłam pięści, zagryzając w tym samym czasie język. Nic jednak nie pomagało, a kilka słonych kropel spłynęło mi po policzkach. Kolejny raz, ktoś użył mojego zaufania, tylko po to by je zjeść, pogryźć i wypluć. Całkiem tak, jakby było ono co najwyżej niejadalnym, sztucznym tworzywem. W momencie gdzie było ono prawdziwsze, niż to którym obdarzałam ludzi w Podziemiu.

Ciepłe palce, dotknęły delikatnie mojej brody, unosząc ją w taki sposób, by kobalt mógł ponownie zderzyć się z błękitem. Przełknęłam ślinę, zdając sobie sprawę jak bardzo się do mnie zbliżył oraz jak przenikliwie badał moją twarz. Przetarł kciukiem, spływającą z policzka łzę, po czym w oczekiwaniu zmarszczył brwi. Zastanawiał się. Zawsze robił tak gdy się zastanawiał. Zagryzłam wargę, kontrolując w ten sposób jej drżenie.

Po chwili jego twarz złagodniała, a on sięgnął po kosmyk włosów, wpadający mi lekko do jednego z oczu. Obserwował go z dziwnym błyskiem w oku, przekładając go między palcami, bawiąc się jego skrętem. To co się działo, było całkowicie niepodobne do osoby, która przede mną stała. Fascynował się nim. To była fascynacja. Szybciej zamrugałam.

— I pomyśleć, że złamałem zasady dla takiego bachora. — wyszeptał, wyjątkowo spokojnym jak na niego głosem.

Uniósł kącik ust i skupił wzrok na moich przygryzanych z emocji ustach, a to sprawiło, że obecny już w brzuchu ścisk, potroił się. Uchylił swoje wargi, przejeżdżając po nich ledwie zauważalnie językiem. Był jednak na tyle blisko, bym była w stanie to dostrzec. Wrzałam pod jego dotykiem. Wewnętrznie wiłam się, czując jak porusza moim zbłąkanym kosmykiem. Wpatrywaliśmy się w siebie, sami nie wiedząc do końca co mamy zrobić, jednak zarówno on jak i ja doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że nie możemy też tak po prostu odejść. Byłam zbyt onieśmielona, by mu odpowiedzieć, on natomiast miał zbyt dużo myśli, by móc poskładać je w zdania. Dręczyły go wątpliwości, choć z każdą spędzoną w ten właśnie sposób chwilą, wydawały się blednąć.

— Pieprzyć. — warknął, zmniejszając pomiędzy nami dystans.

Przycisnął mnie do siebie, pchając mnie za tył głowy bliżej. Przywarł ustami do tych moich, sprawiając, że ponownie drżałam pod jego dotykiem. Przymknęłam oczy, czując od nowa ich fakturę, były jedynie bardziej miękkie niż ostatnim razem oraz smakowały kiepskiej jakości winem. Były jednak tak samo przyciągające jak wcześniej i mimo posmaku alkoholu, wydawały się być bardziej słodkie, niż cokolwiek innego. Zależało mu na tym bardziej, był zachłanniejszy.

Gdy w Podziemiach tylko ja przejmowałam inicjatywę, a on w bezruchu czekał, tak teraz nie przejmował się niczym i z pełną pewnością siebie, kradł drobne pocałunki z moich ust. Przygryzał je lekko, przekrzywiając głowę, masował dłonią moją potylicę, w dalszym ciągu pociągając za niektóre splątane loczki. To sprawiało, że niemo mruczałam. Wywoływał tym u mnie mrowienie, które stopniowo roznosiło się po całym moim ciele. To wszystko, to jaki był, jak bardzo starał się by wszystko wyszło dobrze i jak bardzo pokonał teraz swoje obawy sprawiło, że początkowo zamarłam. Wprowadziłam go nieświadomie w stan zwątpienia, który postanowiłam natychmiast mu wynagrodzić.

Nie zwracając uwagi na lekkie szczypanie wywoływane przez rany, przy podnoszeniu dłoni w taki sposób, by spoczywały na jego szyi, zaczęłam oddawać zainicjowany przez niego pocałunek. Po raz pierwszy od chwili gdy przycisnął mnie do ściany w Podziemiach, ponownie miałam szansę, poczuć jego jedwabiste kosmyki pomiędzy moimi palcami. Pociągałam je, mierzwiąc między palcami, podgryzając jego wargę w taki sam sposób jak robił to on. Zaczynałam nieświadomie przejmować dominację, całkowicie tego nie kontrolując. Cieszyłam się jego bliskością. Rozpływałam się wdychając cytrynową woń połączoną z wodą kolońską, a obecność alkoholu w tym wszystkim wcale mi w tym nie przeszkadzała. Kończyło się nam powietrze, zupełnie tak jak ostatnim razem. Z westchnięciem oderwaliśmy się od siebie, oddalając się dalej, patrząc na swoje twarze zamglonym wzrokiem, który ociekał zwiększoną ilością iskier. Przygryzłam wargę, widząc jak Ackerman szybko oddycha. Bicie serca zagłuszało mi ciszę, a ciepło na policzkach wraz z uściskiem w podbrzuszu, osiągnęły dużo wyższy poziom. Przełknęłam ślinę.

— Dziękuję, Levi. — wydukałam w końcu, zachrypniętym od alkoholu głosem, przerywając w ten sposób nastrój ciszy.

— Za co? — wymruczał, używając nigdy dotąd mi nie znanego burknięcia.

Brzmiało całkowicie inaczej, było dużo niższe i czysto ociekało czymś więcej niż chłodność. To był głos przepełniony emocjami z przed chwili. Głos którego nie umiał za nic zmienić, ani ukryć. Ciepło narosło mi w piersi. Już zawsze chciałabym słyszeć ten głos.

— Za to, że mnie broniłeś. — przyznałam, spuszczając wzrok.

Automatycznie sięgnęłam po klucz od pokoju, zanurzając dłoń w fiszbinach mojego stanika. Kobalt ani na moment mnie nie opuszczał. Mogłam w tej chwili usłyszeć z jaką gwałtownością wziął wdech. Szybko znalazłam przedmiot i wyciągnęłam go, zaciskając go w swojej drobnej pięści. Gdy to zrobiłam, ponownie zbiłam z nim spojrzenie. Policzki dalej miał lekko zaróżowione, choć nie miałam pojęcia, czy jest to dalej zasługa alkoholu, czy czegoś innego. Uśmiechnęłam się do niego. Wydawał się być nieobecny. Co rusz marszczył brwi, by za chwilę znowu wrócić do spokojnego wyrazu twarzy. Miał jakąś głębszą zagwozdkę nad którą musiał dłużej posiedzieć. Rozumiałam go, byłam teraz dokładnie w tej samej sytuacji.

— Dobranoc, Nina. — powiedział w końcu, decydując się na obranie jakiejś ścieżki. Stanął do mnie bokiem, prosto do kierunku schodów, które prowadząc go w dół, doprowadzić go miały do swojego gabinetu. Wyszczerzyłam się, ukazując swój charakterystyczny uśmiech, popchnięta rozpierającym mnie szczęściem.

— Dobranoc. — odpowiedziałam, wsadzając cicho kluczyk do zamka. Po raz pierwszy zgrzyt w nim był cichszy od bicia mojego wciąż galopującego serca. Westchnęłam, próbując uspokoić krążące po mnie emocje. Niczym jeszcze go przekręciłam, usłyszałam za sobą jego chłodny głos.

— Pamiętaj, że zawsze będą przy tobie ludzie, którym na tobie zależy. — odparł już swoim obojętnym tonem, po czym zaczął powoli kierować się na dół. 

Każdy jego krok rozbrzmiewał w mojej głowie, coraz bardziej cichnąc, aż w końcu całkowicie ustał. Nawet nie zorientowałam się, że stałam przed drzwiami przez ten cały czas, po prostu nasłuchując. Uśmiech cisnął mi się na usta, gdy przeszłam przez nie, szczelnie je za sobą zamykając. Podeszłam do łóżka, nie przejmując się moim obecnym strojem i rzuciłam się na nie, przytulając do jednego z najbliżej znajdujących się miśków. Jego słowa podniosły mnie na duchu, dając nadzieję na to, że może być lepiej, że nie wszystko zawsze kończy się porażką. Dotknęłam w rozmarzeniu ust. Czy mówiąc o tych ludziach, miał również na myśli siebie? Czy jemu również na mnie zależy w ten sposób?

Ziewnęłam przeciągle, bardziej zanurzając głowę w poduszce. Sprawnym, choć bolesnym ruchem, przykryłam się pościelą, po czym zamknęłam oczy, w coraz to większym stopniu pogrążając się we śnie. Mam nadzieję, że krążący w krwi alkohol nie sprawi, że zapomnę o czymś tak niezwykłym jak pocałunek od Levi'a Ackermana. 


Cras amet qui nunquam amavit quique amavit cras amet.


cdn.

*Cras amet qui nunquam amavit quique amavit cras amet. (łac. Jutro pokocha, kto nigdy nie kochał, a kto pokochał, jutro też będzie kochał.)

Rozdział dedykuję KenmaKazume, która odważyła się do mnie napisać z całkiem fajnym pomysłem, odnośnie zrobienia planu wydarzeń, co do tej części, by można było przypomnieć sobie najważniejsze momenty jakie miały miejsce. 

Postanowiłam, że w sumie mogę coś takiego zrobić. Wyraźcie proszę swoją opinię w komentarzach i w jakiej formie mogło by być to bardziej przystępne dla was, bo dla mnie to sama przyjemność dla was takie coś napisać. Dziękuję, że tu jesteś KenmaKazume oraz wy wszyscy, moi czytelnicy! Pozdrawiam! <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top