#53
"Czasem coś, co wygląda jak poddanie, wcale nim nie jest. Chodzi o to, co dzieje się w naszych sercach. O dokładne widzenie, jakie jest życie i akceptowanie go, i bycie wobec niego lojalnym, niezależnie od bólu, bo ból z powodu nie bycia lojalnym jest o wiele, wiele większy." — Nicholas Evans — "Zaklinacz Koni"
— Właź. — rozkazał, otwierając drzwi. Przepuścił mnie przodem, a ja bez żadnych sprzeciwów zrobiłam dokładnie to, o co mnie prosił.
Nie mogłam się skupić. Moje myśli wciąż krążyły wokół tego, co miało miejsce dokładnie kilka minut temu. Ręce mi się trzęsły, oczy miałam rozbiegane, oddech urywany. Nie panowałam nad sobą. Nie powinno też mnie to tak ruszyć. Byłam dorosła. Doświadczona. Za dużo rzeczy mi się przytrafiło, by coś takiego potrafiło mnie doprowadzić do takiego stanu. To jednak sprawiło, że zachowywałam się jak pieprzona nastolatka, nie potrafiąca wyrzucić z głowy tego momentu i do czego się przy tym posunęłam.
Po tym krótkim okresie czasu, jakim była droga tutaj, zdążyłam już trochę ochłonąć. W dalszym ciągu to, co we mnie siedziało nie było jednak na tyle spokojne, bym swobodnie składała zdania w jego obecności. Bym w jakikolwiek sposób sama nawiązała z nim ponowny kontakt, czy to poprzez przypadkowe złapanie za płaszcz, czy zagajenie. Nie potrafiłam. Zawstydził mnie w jak najgłębszym tego słowa znaczeniu.
Zaczynałam analizować. Rozmyślać, przypominać to sobie. Miałam już taki zwyczaj. Inni porzucali przeszłość tak, by skupić się na panującej w tej chwili teraźniejszości. Dla mnie jednak nie tylko to było ważne. W przeszłości żyli ludzie, wspomnienia oraz momenty, które szczerze kochałam. To co było, pomagało mi w walce o to co będzie. Uszczęśliwiało.
Zagryzłam wargę, siadając na sofie. Dałam tym samym, drżącym od emocji nogom chwilę odpoczynku. Po Ackermanie nie było widać niczego. Odstawił powoli płaszcz, zamknął szczelnie drzwi, poprawił firankę i zapalił stojącą na stoliku lampę, by potem jak gdyby nigdy nic iść się odświeżyć. Za każdym razem, gdy kątem oka posyłał mi znaczące spojrzenie, ja uciekałam swoim wzrokiem w najciekawsze miejsce, jakie mnie w tej chwili interesowało. Była to ściana z wiszącym na niej zegarem z kukułką. I choć popękana, ciemna oraz ledwo widoczna w tym mroku to na pewno mniej stresująca.
Upokorzyłam się. On tylko uratował sytuację w swój pokręcony sposób. Ocalił nas przed Chrisem podstępem. Nie miał niczego na myśli, nie chciał niczego sugerować. Ja tylko jak jakaś głupia baba, pragnąca sama nie wiem czego, się na to wszystko złapałam. Moje emocje podsycane pragnieniem bliskości, pragnieniem odzyskania kogoś, kto będzie się o mnie martwić. Pragnieniem posiadania kogoś, kto będzie przy mnie do samego końca. Chęcią bycia kochanym.
Poczułam to wtedy. Chęć bycia obok niego, chęć bycia przy nim — jak najbliżej, jak najbardziej, jak najmocniej. Ubzdurałam coś sobie. Posunęłam się o krok za daleko, chcąc doprowadzić do czegoś więcej. Przycisnęłam go do wybudowanej przez niego granicy, nawet nie pytając o zgodę. Schrzaniłam. Był moim Kapitanem, zwierzchnikiem, z którym nic poza rozkazami nie powinno mnie łączyć. Nie mogłam...
On jednak zrobił dla mnie tak dużo. Był w chwili załamania. Wspierał. Zapewniał towarzystwo, nawet jeżeli go nie chciałam. Stał obok mnie nawet wtedy gdy nie byłam tego świadoma. Przybył tu po mnie. I może robił to z rozkazu, może z jakiejś własnej nieznanej mi przesłanki, a może jeszcze został przez kogoś do tego zmuszony. Ale ja wciąż czułam. Czułam, że nie powinniśmy. Choć to wszystko było takie ekscytujące...
Ale jednocześnie mogłam być też tylko ja. Nie raz już sobie coś dopowiadałam, wymyślałam, zgadywałam. Kochałam stawiać hipotezy o tym, co ktoś o mnie myśli, o tym, jaki kolejny ruch wykona. Byłam nałogowym obserwatorem. W przypadku Levi'a chyba posunęłam się z tym o krok za daleko.
Człowiek, który nie pokazywał swoich emocji na zewnątrz. Zawsze wydający się mieć wszystko w głębokim poważaniu. Znudzony otaczającym go towarzystwem. Wyglądający przy zabijaniu tytana jakby to co robi było tylko zwykłą męczącą go powinnością. Może on rzeczywiście był chłodnym, zapatrzonym w siebie samotnikiem, a ja sama doszukiwałam się w nim przyczyn tego zachowania? Wypatrywałam tego, czego naprawdę w nim nie było?
W końcu, gdy pokazałam swoją inicjatywę, a wręcz próbowałam ją przejąć, ten odsunął się ode mnie jak oparzony. Pasowałoby to do jego charakteru, jednak zaprzeczało czemuś innemu. Sama nie wiem czemu. Czemuś głębokiemu. Czemuś, czego nie mogłam kontrolować, a nieświadomie się do tego przyczyniałam.
— Ej, słuchasz mnie? — jego zimny ton wyrwał mnie z letargu, w jakim się pogrążyłam. Spojrzałam w jego kierunku, powoli przekręcając głowę.
Dopiero w momencie, gdy ujrzałam charakterystyczny dla czarnowłosego strój zalegający na nim w majestatycznej osłonce półmroku, coś do mnie dotarło. Szerzej otworzyłam oczy, zdając sobie sprawę jak w tym miejscu jest brudno. Na ziemi leżały porozrzucane przedmioty różnego rodzaju, od książek, ubrań aż na sztućcach kończąc. Przetarłam oczy, myśląc, że to tylko jakieś przywidzenie, jednak Levi zakładający na włosy jedną z białych chust tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że to nie mogło mi się przywidzieć.
— Przepraszam. Zamyśliłam się. — odpowiedziałam mu ze skruchą, spuszczając wzrok na zaciśnięte dłonie. Czarnowłosy westchnął męczeńsko.
Nadal nie miałam odwagi, by spojrzeć mu w oczy. To wszystko wywarło na mnie tak duże wrażenie, że nawet jeżeli próbowałabym podnieść się z miejsca i z własną inicjatywą udzielić mi wsparcia to upadłabym na podłogę. Słyszałam stukot jego butów. Zbliżał się do mnie. Tylko kurwa nie to...
— Zrobili ci coś? — spytał ku mojemu zdziwieniu.
Sądziłam raczej jakiejś reprymendy z jego strony. Kary, kłótni, czegokolwiek. Nigdy jednak czegoś takiego. Schowałam twarz w dłoniach, nie chcąc pokazać mu, jak bardzo mnie to wszystko ruszyło. Nie odpowiedziałam mu. Siedziałam, wyczuwając na sobie jego czujne spojrzenie. Po chwili wyczułam jak materac na którym siedziałam, ugina się, a charakterystyczna cytrynowa woń wymieszana z wodą kolońską robi się bardziej wyczuwalna. Levi koło mnie usiadł. Na świętą Sinę, on koło mnie usiadł!
— Ej, jesteś mi winna te informacje. — upominał się, szturchając mnie w ramię.
Przełknęłam ślinę, obracając głowę w jego kierunku. Bez jakiegokolwiek wyrazu twarzy spoglądał na mnie. Niby od niechcenia, niby tak jak zwykle. Znowu zmyślałam. Znowu czułam, że widzę to inaczej. Automatycznie spojrzałam na jego lekko spierzchnięte usta i wstrzymałam oddech. Zdecydowanie musiałam o tym przestać myśleć. To się nie skończy dobrze.
— Od czego zacząć? — wychrypiałam w jego kierunku, dopiero teraz orientując się jak bardzo zdążyło zaschnąć mi w gardle. Uciekł wzrokiem, gdzieś na bok jakby ta krótka odpowiedź wydawała mu się być wyjątkowo nie na rękę. Może też taka była?
— Od początku. Po cholerę stąd wychodziłaś, gówniaro? — syknął, decydując się na jedną z możliwych opcji.
Nie dziwiłam się mu, że jest zdenerwowany. Gdyby ktoś uciekł mi na służbie w ten sam sposób, to nie popuściłabym gnojowi. I tak mogłam być szczęśliwa, że nie dał ponieść się emocjom i nie potraktował jak wtedy w wieżyczce. Choć było to dość dawno to uraz pozostał, a wspomnienia zarówno te dobre, jak o te złe nigdy nie znikają.
Jeszcze raz mu się przyjrzałam zastanawiając czy powiedzieć prawdę, jednak jego kobaltowy wzrok wręcz mnie do tego zmusił. Po co miałabym kłamać człowiekowi, który tyle dla mnie zrobił? Dlaczego w ogóle za każdym razem próbuje uciec się do kłamstwa. Zwilżyłam językiem wargi i westchnęłam. Los sam zmusił mnie do tej konwersacji. Ja nie mogłam po prostu tego zmarnować.
— Poszłam odwiedzić moją przyjaciółkę. — wyszeptałam, skupiając się na knykciach moich palców. Czy naprawdę byłam gotowa mu powiedzieć?
— To nie tłumaczy twojego zachowania. — mruknął ostrzegawczo. Postanowiłam jednak kontynuować. Może lepiej mu powiedzieć?
— Chciałam się z nią pożegnać po raz ostatni. Już nigdy w końcu tutaj nie wrócę, a droga na cmentarz nie jest taka długa, więc pomyślałam że krótki wypad nie będzie niczym złym. — zwierzyłam się wypowiadając każde słowo ze skruchą.
Racja to było naprawdę nieodpowiedzialne z mojej strony tak się wymykać. Nie zostawić niczego. Nawet nie chce zgadywać ja się wtedy czuł. To musiało być straszne. Oczywiście tylko wtedy gdyby mu na mnie zależało, czego nie mogłam do końca stwierdzić. Dostawałam od niego sprzeczne sygnały, które za nic się ze sobą nie łączyły.
— Tch. — prychnął, przekręcając lekceważąco oczyma.
— Wyjaśnij mi zatem jakim cudem znalazłaś się w tej pieprzonej fabryce cała ociekająca potem i biegnąca na złamanie karku prosto do wyjścia. — rozkazał ze zniesmaczeniem wspominając o moim stanie, który był też moim obecnym. W dalszym ciągu nie doprowadziłam się bowiem do porządku, a siedziałam w tym wszystkim psując panujący w tym pomieszczeniu nieład. I on dalej mnie nie wykopał?
— Chciałam zabrać ze sobą parę moich rzeczy, których w pośpiechu nie udało mi się wziąć. — rozwiałam jego wątpliwości od razu macając się po kieszeniach.
Z ulgą odkryłam, że w dalszym ciągu są zapełnione, a przedmioty nie wypadły z płaszcza podczas ucieczki. Było trochę szczęścia w tym moim nieszczęściu. Levi spojrzał na mnie trochę bardziej niż zwykle zainteresowany tym co posiadałam.
Bez słowa zdjęłam z siebie nakrycie i wysypałam na niewielki stolik zawartość kieszonek. Rzeczy rozsypały się na nim z głuchym trzaskiem. Parę upadło też na podłogę. Czarnowłosy schylił się by bez słowa je podnieść i przyłączyć do pozostałych, a ja patrzyłam na to wszystko nostalgicznym wzrokiem. Uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam na tym stosiku dobrze znane mi perfumy. Więc nawet one ocalały tą podróż...
— Odłożymy tą rozmowę na później. — zadecydował po dłuższej chwili ciszy, gdy oboje wpatrywaliśmy się w znajdujące się przez nami przedmioty. Skinęłam mu głową na znak zgody.
Ackerman wstał kierując się z powrotem w stronę kuchni. Zgrabnie mnie ominął, chwycił w dłoń opartą o przeciwległą ścianę miotłę, założył na nos prowizoryczną maskę i zajął się panującym tam bałaganem. Ten mężczyzna z każdym kolejnym dniem zaskakiwał mnie czymś zupełnie nowym. Bywały momenty, że nawet zaczęłam się zastanawiać z czym może wyskoczyć tym razem.
Gdy byłam już pewna, że nie poświęci mi już większej uwagi, ostrożnie przysunęłam się do mebla i zaczęłam ostrożnie badać przedmioty. Były dla mnie ważne. Co prawda nie tak ważne jak ludzie, z którymi dane było mi spędzać czas, jednak każde z nich przypominało mi właśnie o jakiejś dobrej sytuacji. Ponieważ może i nie każdy dzień jest dobry. W każdym jednak dniu znajdzie się coś dobrego.
Chwyciłam w dłonie szklaną fiolkę tak bardzo niepozorną, że można by pomyśleć iż nie są to perfumy, a pewien rodzaj nielegalnej substancji. Odbezpieczyłam, odkręcając blokujący pachnącą wodę korek i nałożyłam jej niewielką ilość na skórę dłoni. To było niesamowite znów poczuć ten zapach. Zapach kwitnących na wiosnę wiśni. I choć czułam, że nie było to tak dawno gdy ostatnim razem go doświadczyłam, to jednak wiedziałam że minęło od tego momentu naprawdę sporo czasu. I pomyśleć, że w tamtym miejscu nie jest już tak samo...
Kwiaty dawno przekwitły pozostawiając po sobie zalążki owoców. Możliwe, że nawet one dawno już dojrzały, a nasiona tego majestatycznego drzewa rozsiane zostały przez miłujące ten rodzaj pożywienia zwierzęta. Czas leciał dalej. Nie czekał na nikogo, a ja nie mogłam narzekać. Nie byłam kimś na tyle istotnym by coś tak ważnego zmieniło specjalnie na moje potrzeby swój odwieczny bieg. Dla nikogo nie zmieni...
Moment później chwyciłam za niepozornie wyglądający łańcuszek, który został w całości wykonany przez drobne dłonie Olivii. To był jej pierwszy prezent dla mnie. Byłyśmy małe. Nie dostawałyśmy praktycznie żadnych dobrych i w miarę opłacalnych zleceń. Czasami grałyśmy jako aktorki w spektaklach dorosłych, gdy niepostrzeżenie trzeba było kogoś okraść. Momentami wykorzystywano nas jako wtyki, które zmieszczą się w ciasne lokacje, gdzie ukryto ważne dla nas informacje, czy gotówkę. W większości jednak byłyśmy maskotkami, które się krzywdziło. Bawili się nami jak dzieci nie dostrzegając bólu w naszych oczach.
Nawet gdy nie miałyśmy nic, ta niepozorna blondynka znalazła coś z czego była w stanie wyczarować coś. Zawsze zazdrościłam jej zręczności. A co więcej ona naprawdę kochała robić takie rzeczy. Sama szyła ubrania, sama obcinała nam włosy, kołowała kosmetyki, robiła biżuterię. Za każdym razem z największą dokładnością i pasją jaką kiedykolwiek u kogoś widziałam. Gdyby tylko dane jej było żyć gdzieś indziej mogłaby osiągnąć naprawdę wiele. Założyłaby butik w stolicy dając niekonwencjonalne porady spragnionym nowości arystokratkom.
Otrząsnęłam się, wsuwając niewielki kawałek metalu na nadgarstek po to by przyjrzeć się srebrnemu przedmiotowi z uwagą. Może i nie był ze złota, srebra, a nawet z mocniejszego metalu. Może i była to tylko spleciona z miedzianych drucików wiązanka, ale była dla mnie bardziej drogocenna niż jakiekolwiek klejnoty świata. Wypełniała potrzebę serca, a nie wolę materializmu.
— Ej, a może byś się tak ruszyła i ogarnęła swoje leniwe dupsko? — z zamyślenia wyrwało mnie pytanie czarnowłosego, który niemal natychmiast pochłonął swoją osobą całą moją uwagę.
Posłałam mu pytające spojrzenie, rozglądając się chwilę potem po pomieszczeniu. Samo to, że mężczyzna sprzątał w całkowitym półmroku, niemalże wręcz ciemności i było to wyjątkowo trudne, to fakt, że zrobił to idealnie dodatkowo zachwycał. Jeżeli zdolnością Olivii były robótki ręczne to Levi zdecydowanie nie miał sobie równych wśród sprzątaczy. Choć z całą pewnością, gdyby usłyszał taki komentarz na swój temat to jawnie wyprowadziłby go on z równowagi.
Sztućce były już zapewne w szafkach, stłuczony wazon w śmietniku, a wszelkie inne rzeczy poukładane na półkach. Podłoga wróciła do stanu z przed mojego wyjścia. Mogłabym powiedzieć, że w tym oświetleniu wydawała mi się być nawet czystsza. Najbardziej ruszającym mnie jednak faktem jaki wprowadził mnie w zagwozdkę, był czas. Czy ja naprawdę zatraciłam się we wspomnieniach na tak długo, by Ackerman samodzielnie, bez żadnego wcale wysiłku, zdążył to wszystko ogarnąć? Czy było to naprawdę możliwe dla normalnego człowieka? Prawdopodobnie nie. Levi jednak do przeciętnych nie należał. Zdecydowanie się wyróżniał i to też w nim mocno ceniłam.
— Co się gapisz jak mucha na gówno? — pośpieszył mnie. Na tą uwagę o niemal nie wybuchłam śmiechem. Nie było jednak stosownym w tej sytuacji się śmiać, więc zagryzłam język, powstrzymując pojawiające się w moich trzewiach uczucie rozbawienia.
— W czym w takim razie mam ci pomóc? — uśmiechnęłam się w jego kierunku, najbardziej niewinnie jak w tamtej chwili potrafiłam.
Może i ta cała sytuacja z Chrisem, porwanie, narażenie na niebezpieczeństwo i to wszystko co wydarzyło się w ciągu ostatniej doby, trochę mnie przytłoczyło. W żadnym jednak wypadku nie zamierzałam tego po sobie pokazywać. Byłam Niną, która ukrywała się przed większością podziemnego półświatka i która nie zamierzała się tym wszystkim martwić. Na bycie smutnym jeszcze przyjdzie czas.
— Doprowadź się do porządku i ogarnij te śmieci ze stolika, które ze sobą przytargałaś.Ja zajmę się resztą. — odpowiedział z niesmakiem, patrząc na stosik moich wspomnień.
Zdenerwowało mnie to. Jakim niby prawem śmiał obrażać coś co jest dla mnie równie cenne co dla niego miotła? Co jeżeli nazwałabym jego wykrochmalone ściereczki "nic nie wartymi szmatami"? Byłoby mu miło? Każdy ma swoje sentymenty i powinniśmy je wzajemnie szanować. Musiał widzieć przecież moją reakcję na nie. Nie pomyślał? A może chciał mnie sprowokować? Nie wiem. Nie będę jednak wszczynać nie potrzebnej kłótni.
— Dobrze. — przełknęłam gorycz tych słów, zabierając się za układanie.
Spojrzał na mnie przelotnie, nie komentując mojej niechęci i wrócił do tego co robił wcześniej. Ustawił przy jednej z szafek blisko stojące krzesło i wszedł na nie, by zapewne zetrzeć kurz z wyższych kondygnacji pokoju. Skoro zamierzasz bawić się w pana niedostępnego to dobrze. Też taka będę. Nie ma problemu.
Zaczęłam układanie od kartek, które były najbardziej podatne ta zniszczenia. Wolałam nie ryzykować pobrudzeniem ich, czy przypadkowym wylaniem chociażby stojących na skraju perfum. Były to niewielkie notatki, które kierowałyśmy do siebie z Olivią w momentach gdy nie mogłyśmy rozmawiać z powodu rozkazu zachowania całkowitej ciszy. Bywały takie dni gdy szef chciał się dobrze wyspać i twierdził, że najmniejszy szmer byłby go w stanie obudzić. Razem z blondynką wpadłyśmy zatem na taki pomył, który gwarantował nam bezpieczeństwo z jednoczesną, personalną korzyścią.
Czasami były to rozmowy na różne tematy, proste dialogi, spory, kłótnie, a czasami układane przez nas wiersze, czy prowizoryczne piosenki. To było miłe i na swój sposób wyjątkowe. Niektóre z tych karteczek postanowiłam zatrzymać, gdyż były tak rozkoszne, że za nic bym ich nie wyrzuciła. Bo pewnych rzeczy po prostu nigdy nie powinno się wyrzucać.
.......................................
— Ej, a widziałaś dzisiaj Boba, jak uciekał przed tymi żandarmami? Nigdy nie widziałam, żeby ten tłuścioch tak szybko drałował!
— No! Gonił nas jak Reksio biegnący za szynką! Niezłe widowisko!
— Swoją drogą szybkie były te skurczybyki.
— Na tyle, że jestem padnięta jak nigdy.
— W takim razie idziemy spać kochana.
— Dobrej nocy, Nina.
— Kolorowych snów, siostrzyczko.
.......................................
Zaśmiałam się pod nosem, przeglądając przypadkowo jedną z nich. Nasz wymieszany charakter pisma był do siebie wyjątkowo podobny przez co miałam przez moment problemy, by rozpoznać do której z nas należy. Blondynka w końcu sama uczyła mnie pisać. Nie miałam pojęcia skąd to potrafiła, nie wiedziałam kiedy mogła się dokształcić na tyle by być piśmienną i oczytaną. Możliwe, że pracowała kiedyś u jakiejś zamożnej rodziny, która tego od niej wymagała i zapewniła jej edukację na podstawowym poziomie. Mogłam tylko zgadywać.
Była jednak mądrzejsza niż ktokolwiek, kogo miałam szansę spotkać. Tak w zasadzie to dzięki jej intelektowi wyszłyśmy z wielu niebezpiecznych sytuacji. Podejrzewałam ją też czasem o targowanie się z Bowmanem o zlecenia, jednak tak samo jak z hipotezami, za rękę jej przy tym nie złapałam.
Przyłożyłam palce do charakterystycznie napisanego przez jej dłonie "K" i przesunęłam opuszkami, malując literkę w ten sposób jakbym to ja ją kreśliła. Uśmiechnęłam się smutno na wspomnienie potajemnych lekcji z nią.
Było jeszcze kilka notatek, jednak postanowiłam do nich jeszcze nie zaglądać. Odłożyłam je na bok zabezpieczając jakąś znalezioną kostką do gry, w taki sposób by nie spadły, by drobnym powiewie powietrza. Nie chciałam zagłębiać się w to co było właśnie teraz. Byłam ciekawa uczucia nostalgii na powierzchni. Czy czułabym się tak samo czytając to w Podziemiach, czy może jednak inaczej? Zdążyłam już przekonać się o tym, że te same czynności, które wykonywałam rutynowo tutaj, mają całkowicie inny wydźwięk tam na górze. Są bardziej beztroskie, wolne, nie narzucające tempa. Podobało mi się to zatrzymanie. Kochałam takie momenty, gdzie można było po prostu usiąść i pomyśleć.
— Co się tak szczerzysz? — do moich uszu dobiegło chłodne pytanie, wybijające mnie z rytmu. Nie odpowiedziałam mu.
Zawstydziłam się swoim zachowaniem. Przez moment zapomniałam, że w tym półmroku nie znajduje się sama. Levi przecież też tutaj był i mógł zobaczyć wszystko co było ze mną związane. Nie otrzymam prywatności dopóki nie wrócimy do siedziby — byłam tego pewna. Nie zostawi mnie samej nawet na sekundę po tym jak uciekłam.
— Tch. — prychnął, orientując się, że raczej nie otrzyma ode mnie żadnej informacji zwrotnej.
Większość przedmiotów to były różnego rodzaju łańcuszki, bransoletki i kolczyki. Istniały jako pozostałość po tym co nazywałyśmy "obłupianiem szlachty". Stwierdzenie powstało to przez przypadkowe przejęzyczenie jednej z nas, jednak idealnie opisywało to czym się zajmowałyśmy. I choć nie musiałam tego ze sobą zabierać, to kto naszego pokroju by z tego nie skorzystał? Jak jest, to trzeba brać. Trzymałam te kosztowności tylko ze względu na możliwość odesłania tutaj. Nigdy nie mogłam być pewna, czy ktoś z powrotem mnie tutaj nie zaciągnie, a ja będę musiała sobie zacząć od nowa radzić. Był to mój kop inwestycyjny, wystarczający na miesiąc bez akcji.
Tylko jedna z tych drogocennych rzeczy była dla mnie cenna. Sentymentalna, piękna i przyprawiająca moje serce o spokój. Nie mogłam jej nosić ze względu na możliwość zgubienia. Była tylko na ważne okazje, gdy nikt poza Olivią nie mógł mnie widzieć. Lepkie rączki większości od razu by do niej lgnęły, a ja nie byłam aż na tyle lekkomyślna by na to pozwalać.
Jadeitowa spinka do włosów. Często na nie blondynce narzekałam, gdyż podczas pościgu niekontrolowanie wpadały mi do oczu. Miała być ona swego rodzaju barierą, która zapobiega tego rodzaju wariacją na mojej głowie. Co z tego, że wcale nie była, gdyż jej nie nosiłam.
Otrzymałam ją od blondynki w dzień moich osiemnastych urodzin, które miały być swoistym wejściem mnie jako kobiety w świat dorosłych, w jakim Olivia się już dawno poruszała. Jako pełnoletnia miałam prawo zgłoszenia do siedziby Żandarmerii każdej najmniejszej próby zniesławienia mojego ciała. Każdej próby wykorzystania seksualnego. Gwałcone były zatem u nas tylko niepełnoletnie dzieci, które Chris sobie upodobał. Młody Bowman po tym czasie kierował w moją stronę już tylko obrzydliwe obelgi. Nie mógł zrobić niczego, czego jego brat nie uważałby za stosowne. Czy zatem w porządku było krzywdzenie niepełnoletnich? Nie było. Nigdy nie było.
Teraz jednak jego brata już z nami nie było, a rozjuszony Chris mógłby posunąć się do wszystkiego. Nie miał oporów, nie miał nikogo kto mógłby go przed czymś powstrzymać. Robił to co mu się podobało i jak mu się podobało. Wolny strzelec siejący w Podziemiu agresję, zamęt i cierpienie. To właśnie dlatego obawiałam się tego, że mnie złapie. Bałam się, że znowu może mnie zmusić do tego co robił niemal każdego dnia mojego zrujnowanego dzieciństwa. Zacisnęłam pięści. Uspokój się.
To dziwne jak szybko potrafiłam przejść od miłych wspomnień, do tych które dogłębnie mnie ranią. Przeplatały się w końcu, a ja wracając do tego co było musiałam się pogodzić. To już nie wróci. Tego już nie ma. Teraz jest dobrze. Teraz mam drogich mi przyjaciół i kogoś kogo mogę nazwać bohaterem. Powinnam być szczęśliwa. Powinnam się cieszyć. Dlaczego więc byłam tak bardzo wypruta z emocji? Brakuje mi czegoś.
Dopiero w tej chwili zauważyłam jak dość cichy mężczyzna niepostrzeżenie do mnie podszedł i z ukradka obserwował. Nie słyszałam jego kroków, jego oddechu. Na moment całkowicie wyłączyłam niemal zawsze obecną przy mnie czujność. Zamarłam. Kiedy on?
— Chciałeś coś? — spytałam niepewnie, orientując się jak bardzo zirytowanym wzrokiem mnie mierzy. Nie powinien być zły. Przecież robiłam dokładnie to o co mnie "poprosił".
W dalszym ciągu czułam się dziwnie. Nie mogłam oderwać oczu od jego twarzy. Zawsze uważałam, że był przystojny, jednak nigdy nie patrzyłam na niego pod takim kątem. To robiło się mocno niepokojące.
— Nie lubię być ignorowany. — warknął, zaplatając na klatce piersiowej ręce. Wyglądał w ten sposób na jeszcze bardziej niedostępnego. Nie wiedziałam co mam zrobić. Obraził się?
— Robię to co mi kazałeś, więc nie rozumiem... — zaczęłam, jednak on mi przerwał.
— Miałaś najpierw iść oporządzić siebie. W taki sposób tylko dodatkowo brudzisz. — zmarszczył brwi, nachylając się lekko w moim kierunku. Z nienawiścią patrzył na trzymaną w moich dłoniach biżuterię.
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Miał całkowitą rację. Brudnymi od węgla dłońmi mogłam pobrudzić to, czego pobrudzić z pewnością nie chciałam. Poświęcając się czemuś innemu, chcąc zająć myśli i odgonić zalewające mnie emocje, całkowicie zapomniałam o podstawowych zasadach przestrzegania higieny. I on mnie jeszcze tolerował? I on w ogóle odważył się do mnie tak bardzo zbliżyć, gdy ja byłam aż w takim stopniu ubrudzona? Poczułam jak coś ściska mnie w żołądku, a na twarz wpływa strumień ciepła.
— Przepraszam. — powiedziałam ze skruchą spuszczając głowę. Musiałam uszanować jego dziwne fetysze. Każdy w końcu był w jakimś stopniu dziwny, a teraz nawet ja wiedziałam, że tak postąpić nie powinnam.
— Ruszaj się. Tam masz miskę i ubrania. — machnął od niechcenia w kierunku niewielkiego kącika, znajdującego się naprzeciwko szafy.
Spojrzałam w tamtym kierunku, nie dostrzegając jednak nic poza ciemnością. Docierała tam tak znikoma ilość światła, że ledwo mogłam dostrzec pozostawione przez czarnowłosego rzeczy. Rozumiałam, że nie było tutaj łazienki, ale czy nie miał nawet jakiejś płachty lub parawanu, przy którym czułabym się bardziej komfortowo? To co się dzisiaj pomiędzy nami wydarzyło i tak było już wystarczające.
— A co z... — chciałam zapytać o to, czy nie powinnam najpierw zająć się moimi pamiątkami, jednak on jakby czytając mi w myślach, spoczął obok mnie i sam zaczął je układać.
— Nie ważne. — westchnęłam, podnosząc się z siadu.
Zrobiłam to zbyt szybko i w głowie trochę mi się zakręciło, przed oczami pojawiły się dziwne światełka, a nogi niepokojąco zadygotały. Utrzymałam się jednak w pionie, przyzwyczajając do nowego położenia. Ackerman nijak tego nie skomentował, pochłaniając się całkowicie w tym, w czym chwilę temu pochłonięta byłam ja. Uśmiechnęłam się do siebie. Wyglądał naprawdę intrygująco, gdy poświęcał się w całości jakiejś czynności. Mrużył wtedy oczy i nieświadomie zaciskał usta.
Wytężając wzrok, dotarłam do miski z letnią wodą. Nie była zbyt duża. Łatwo było ją tutaj przenieść. Nawet ja nie miałabym z tym teraz większego problemu. Poza nią mężczyzna zostawił mi jeszcze małe, w połowie zużyte mydło i jakiś przyduży T-shirt. Nie mogłam narzekać. Miałam wszystko co było potrzebne. Odetchnęłam z ulgą, uświadamiając sobie, że będę mogła chociaż w niewielkim stopniu się zrelaksować. Nie było to to samo co komfortowy prysznic w siedzibie Zwiadowców, ale zawsze to coś.
Zaczęłam rozpinać przydużą koszulę, a drugą ręką odpięłam metalową sprzążkę paska od spodni. Już miałam to z siebie zrzucać, już miałam z ulgą zanurzyć bose stopy w wodzie, poczuć spływające kropelki wody, oczyszczające moją przepoconą skórę. Ostatkami szybkiego refleksu złapałam zsuwające się z pośladków portki i zacisnęłam na nich swoje kościste dłonie. Serce niebezpiecznie szybko mi zabiło, a oddech znacząco przyśpieszył. Zapomniałabym, kurwa. Znowu bym zapomniała.
— Levi, czy ty mnie widzisz? — spytałam, bojąc się odwrócić. Przy takich rozmowach zdecydowanie powinien być zabroniony kontakt wzrokowy, a najlepiej spotkanie twarzą w twarz.
— Widzę. Mam oczy. — odparł jakby nigdy nic.
Stałam do niego odwrócona plecami i właśnie wewnętrznie dziękowałam sobie za swoje opóźnione reakcje. Dobrze, że jeszcze je przynajmniej miałam, bo pluskanie się przed Ackermanem na golasa, udając, że go tu nie ma jakoś mnie nie satysfakcjonowało. Spokojnie, Nina. Miej to gdzieś tak jak on ma.
— A czy mógłbyś się odwrócić? — zapytałam ostrożnie, błagając w duchu by się mnie posłuchał. Levi'a ciężko było do czegokolwiek przekonać. Był człowiekiem, który sam podejmował decyzję, nie zważając na manipulację innych. Coś postanawiał i trzymał się tego choćby nie wiem co.
— Głupia. I tak na ciebie nie patrzę. — warknął, oburzony, jakby moje pytanie bardzo go zraniło.
Wszyscy chcą szczerości, a jak się człowiek zbierze na odwagę i sam z siebie powie co mu na sercu leży, to nagle się obrażają. Mógłby być bardziej wyrozumiały odnośnie niektórych rzeczy. Nie miałam jednak dalej pewności. Od czasu spotkania Chrisa, nie ufałam już mężczyznom na tyle by pozwolić im dać kredyt zaufania.
— A nie mógłbyś wyjść? Czułabym się bardziej komfortowo. — w dalszym ciągu go prosiłam.
Czułam z jaką nienawiścią wbija wzrok w moje plecy. Powoli zaczynałam naruszać jego wewnętrzną granicę, którą właśnie teraz starannie starał się pomiędzy nami odbudowywać. Pracował mozolnie, by załatać każde z nieszczelności, w momencie gdy ja stałam i patrzyłam na zniszczenia, nie kiwając nawet palcem.
— Myślisz, że ja czułem się komfortowo, gdy szorowałem się na twoich oczach jakieś pół godziny temu. Nie rób sobie ze mnie jaj! — podniósł głos. Jego słowa dotarły do mnie jak przez mgłę. Że do jasnej cholery, kurwa co?!
— Że ja...co...kiedy? — nieporadnie się jąkałam, nie mogąc uwierzyć w to co powiedział.
Czy to było wtedy jak na dłużej się zmyśliłam, wgapiając głupio w ścianę? A może przy układaniu pamiątek, tuż przed tym jak mnie zaskoczył? Nie miałam pojęcia. Jak on to zrobił?
— Jeżeli to gówno nie przestanie opuszczać twoich ust i zaraz nie zaczniesz, to sam się pofatyguje i cię umyje. — zagroził mi. Wzdrygnęłam się na sposób w jaki to powiedział. Syczał prawie jak wąż namawiający mnie do jakiejś ogromnej pokusy.
— Obejdzie się. — odpowiedziałam automatycznie, obawiając się wizji przyszłości. Na takie coś jeszcze zdecydowanie nie byłam gotowa.
Nie będąc jeszcze do końca pewną zsunęłam z ramion materiał, robiąc to samo ze spodniami. Myślałam, że będzie to dla mnie chwila normalności i oderwania od powtarzających się dni, jednak tak jak stresowałam się w tamtym momencie, nie stresowałam się jeszcze nigdy. To zadziwiające ile czarnowłosy potrafił wyciągnąć ze mnie emocji. W taki sposób przeżyłam najszybszą kąpiel w moim życiu. I prawdopodobnie ostatnią w takich okolicznościach. Nie zamierzałam robić czegoś podobnego po raz drugi.
Po spłukiwaniu szybko owinęłam się ręcznikiem i nałożyłam na jeszcze wilgotne ciało przygotowane przez mężczyznę ubrania. Ubierać, to jeszcze też tak szybko się nie ubierałam. Chyba poznawałam właśnie swoje własne intymne rekordy.
— Powiedz, że nic nie widziałeś. — nakazałam, podchodząc do niego, gdy było już po wszystkim. Siedział w tym samym miejscu, w którym go opuściłam. Całkowicie niewzruszony, nietypowo dla niego zamyślony. Spojrzał na mnie oskarżycielsko, tak jakbym tymi słowami co najmniej miotłę mu obraziła.
— Tch. — prychnął, zakładając nogę na nogę.
Ani trochę nie wyglądał na zrelaksowanego. Wydawał mi się w tej chwili wyjątkowo podejrzany. Mogłam wierzyć mu tylko na słowo. Dodatkowo ten cały jego gest mnie nie przekonywał co do tego. Czego by jednak nie zrobił. Czy patrzył, czy nie, czy robił jeszcze coś innego. Nie mogłam już tego zmienić. Było to pewnym pięknem przemijającego czasu. Nie cofniesz go, a to co się wydarzyło już nie powróci. Stawało się to czasami wybawieniem, w dużej mierze było jednak przekleństwem.
Wróciłam na swoje miejsce zaraz obok niego i wygodnie ułożyłam się na oparciu. Ackerman rozplanował na stoliku każdy najmniejszy szczegół, w taki sposób, że gdybym bok moich rzeczy chciała coś jeszcze postawić, to z łatwością zmieściłyby się dwie filiżanki herbaty i sporej wielkości posiłek. Byłam miło zaskoczona. Ja rozplanowałabym to całkiem inaczej i możliwie, że nawet gorzej.
Podczas tej niezręcznej ciszy, postanowiłam chwycić za buteleczkę moich, stojących dalej w tym samym miejscu perfum. W dalszym ciągu nie czułam się świeża, nie czułam się czysta. Piękny zapach kwiatowego balsamu jaki otrzymałam podczas przydziału zapewniał mi to czego pragnęłam. Tutejsze jednak mydło, choć skuteczne to całkowicie pozbawione było jakiejkolwiek woni.
Flakonik odkręciłam w ten sam sposób co wcześniej i sprawnie rozprowadziłam substancję, w niewielkiej ilości po nadgarstkach oraz szyi, wcierając ją dla lepszego efektu. Gdy charakterystyczny, słodki zapach dotarł do moich nozdrzy uśmiechnęłam się będąc zadowolona z siebie. Dopiero wtedy też odwróciłam się w kierunku czarnowłosego.
Jego kobaltowe tęczówki ponownie zetknęły się z moimi, a ja poczułam jak coś ponownie zaczyna zbierać mi się w podbrzuszu. To była jedna z najgłupszych reakcji jakie mogłam przeżywać. Przy Ackermanie zdarzało się to niemal cały czas, a rozprzestrzeniające się z dolnej części korpusu ciepło, rozprzestrzeniało się niekontrolowanie, wraz z ciarkami. Ostatecznie kierowało się na moją twarz, by jakby z premedytacją pobudzić na niej żywsze kolory.
— Co ty robisz? — spytał, dalej mi się przyglądając.
Było to trochę dziwne pytanie, jednak ja zadawałam już takie jemu miliony razy, więc nie będę w to jakoś bardziej wnikać. Każdy mógł pomyśleć, że coś jest nie tak, sugerując się samym wyglądem fiolki.
— Upiększam się perfumami. — odpowiedziałam mu spokojnie, w dalszym ciągu nie spuszczając z niego wzroku.
Nie zareagował jakoś nieprzewidywalnie. Zmarszczył brwi, bardziej niż zwykle i zbliżył się do mnie. Umysł płatał mi figle, serce galopowało, a ja wzięłam głębszy wdech. Nie, nie, Nina. To się nie stanie drugi raz.
— Nawet znośne. — mruknął, nagle oddalając się ode mnie.
Wstał i spojrzał na mnie z góry, by zaraz potem drgnąć na niespodziewany odgłos kukułczego śpiewu, dobiegającego z zegara, który dawał o sobie znać cyklicznie co pełną godzinę. Spojrzał w jego kierunku i mruknął coś pod nosem, czego niestety nie usłyszałam.
— Coś nie tak? — spytałam nie wiedząc, o co mu do końca chodzi.
Mruknięcie Ackermana w zależności od tonu, wymowy i przeciągnięcia, mogło oznaczać całkowicie odmienne, przeciwstawne sobie rzeczy. Wyrażał w ten sposób więcej niż przeciętny człowiek zdaniem. Jemu wystarczył do tego zaledwie nikły dźwięk.
— Pora snu. — odparł, dłonią nakazując mi bym wstała. Tak też zrobiłam, dołączając zaraz do niego.
Odkąd spędziłam z nim dobrych kilka dni, z mojej nikłej obserwacji zdążyłam zauważyć, że kieruje się on nikłymi schematami. Codziennie o tej samej porze robił dokładnie to samo. Nie wiem czy było to spowodowane jakimś na szybko splecionym, specjalnie dla mojej wygody planem, czy czymś innym, jednak zaczynało mnie to już lekko irytować.
Nigdy nie miałam czegoś takiego jak plan. Moja egzystencja polegała zwykle na czystej improwizacji, by realizować wewnętrzne oraz zewnętrzne potrzeby. Jeżeli chciałam to biegałam, jeżeli nie to nie. Tak samo ze śniadaniem, spotkaniami, prysznicami i całą masą różnych rzeczy.
Jako przestępca mój grafik też nie był prosty. Urozmaicały go różnego rodzaju sprawy, a żaden dzień nigdy nie wyglądał tak samo. To w jaki sposób Levi narzucił mi co mam robić, w żadnym stopniu mi nie odpowiadało. Zgodziłam się na to tylko ze względu na to, że nie mieliśmy przebywać tutaj długo. W innym wypadku już dawno złamałabym powtarzającą się rutynę. W sumie, tą ucieczką już ją przełamałam...
Czarnowłosy kazał mi się odsunąć i wraz z tym, przestawić nieco do tyłu stojący zbyt blisko sofy, stolik. Nie dyskutowałam z nim i po prostu wykonywałam to co mi kazał. On natomiast sprawnymi ruchami wyciągnął z pod materaca dwa koce i parę poduszek, które sprawnie rozstawił, na wysuniętym lekko do przodu meblu. Prezentowało się to jako lekko przyduże jak na taką osobę jak ja, „łóżko". Nazwałabym to prędzej mianem tapczana. Cholerstwo było strasznie nie wygodne. Nie imało się do żadnego z łóżek jakie dotychczas miałam. Wciąż jednak było wygodniejsze od podłogi, czy stojącego gdzieś w kącie krzesła, na którym Ackerman spędzał noce.
— Właź. — nakazał odrzucając na bok, idealnie zaścieloną pościel.
Odsunął się od pryczy, bym miała do niej dojście i poszedł po swoje krzesło. Kolejny element rytuału. Za każdym razem siadał na nim, czekając aż zasnę, niczym ojciec czuwający nad małym dzieckiem. Początkowo miałam z tym problem, gdyż nie byłam przyzwyczajona do wzroku utkwionym na mojej osobie przez cały praktycznie czas, jednak z upływającą chwilą mój organizm robił się coraz bardziej senny i ostatecznie odpływał.
Mężczyzna nie był natarczywy. Nie pytał, nie rozpoczynał konwersacji, nie robił żadnego hałasu. Siadał po prostu, obserwował i czekał. Można by rzec, że idealny towarzysz dla introwertycznej duszy. Ja jednak nie byłam kimś tak wycofanym i zdystansowanym jak on. Jego zawieszenie bardziej mnie przerażało niż uspokajało. Mógł sobie w końcu tworzyć w swojej głowie historie jakie tylko zapragnął. Nie dzieląc się nimi z nikim, zatrzymując dla siebie. Patrząc na moją, pogrążoną we śnie twarz może planował morderstwo, a może rozbierał mnie wzrokiem. I dopóki nie weszłoby się w jego umysł nie zgadłoby się też jakie obrazy mu on przedstawia.
Tym razem było identycznie. Rozprostowałam nogi, nakrywając się przygotowaną przez niego pościelą i ułożyłam wygodnie głowę, na jednej z mniejszych poduszek. On natomiast wrócił z lekko podniszczonym krzesłem, przystawiając je do odsuniętego na jego polecenie stolika i rozsiadł się na nim.
— Czyli znowu się w to bawimy? — wyrwało mi się, gdy ten znowu skierował na mnie swój wzrok. Czy powinnam przerywać ten powtarzający się krąg?
— Co ty tam pieprzysz? — spytał, mrużąc oczy.
Miał mnie już chyba na dzisiaj zdecydowanie dość. Rozdał ze swojej talii bycia dobrym już chyba wszystkie asy i teraz stwarzał tylko pozory spokojnego. Męcząc go w ten sposób dużo ryzykowałam. Jednak bez ryzyka, nie zmieniłabym kompletnie nic...
— Znowu zamierzasz spędzić noc na krześle, podczas gdy ja spokojnie spać będę sobie w twoim łóżku? — zmroziłam go wzrokiem.
To było naprawdę nie w porządku. Od samego początku czułam się źle ze świadomością, że w taki sposób się dla mnie poświęca i choć funkcjonował tak jak to miał w zwyczaju, to miałam wrażenie, że chodzi przez to bardziej zmęczony niż zwykle. Nie zamierzałam dopuścić by kolejną noc spędzić miał w taki sam sposób. Byłam gotowa nawet zamienić się z nim miejscem. Nie musiał spać długo. Z tego co wiem przesypiał około trzech, może czterech godzin, więc to by wystarczyło. Ja przez ten czas mogę popilnować mieszkania, poczytać, albo powspominać. Czas jakoś mi zleci, a on nareszcie da sobie odpocząć.
— Skąd pomysł, że to moje łóżko? — mruknął, zakładając nogę na nogę. Zaskoczyło mnie to. Nie mówcie mi że...
— To kto w takim razie... — zaczęłam, ale przerwał mi, odczytując moje zamiary.
— Isabel i Farlan. Ja zawsze miałem tylko to krzesło. — przewrócił oczami. Coś ukuło mnie w środku. Zacisnęłam bardziej szczękę.
Nie mogłam uwierzyć w to, żeon większość swojego życia spędził, wypoczywając na tym odpowiedniowyrzeźbionym kawałku drewna. Jego głos wydawał się bardziej smutny niż znudzony, a kobaltowe tęczówki uciekały od odpowiedzi, wyraźnie nie chcąc kontynuować tematu. Normalnie zostawiłabym go w spokoju, pozwalając zamknąć w jego bezpiecznym świecie, jednak teraz nie mogłam tak po prostu dać się spławić. Jeżeli znowu wróci do tego co kiedyś to powrócą również jego stare nawyki i ponownie doprowadzi swój organizm do wyniszczenia. Już było widać tego pierwsze skutki w szybkości jego ruchów, jak i w pogłębiających się worach pod oczami.
Gdy zasypiałam nawet nie mogłam być pewna, czy rzeczywiście zasypia, a nie wychodzi gdzieś na pół nocy tylko po to by się napić albo pozadręczać. Dla niego powrót tutaj musiał być tak samo trudny jak dla mnie wycieczka do celi oraz na cmentarz. Różnica była taka, że on wrócił do swojej „celi" na dłużej, a ja byłam w swojej tylko chwilowo co i tak zdążyło się odbić na mojej psychice. Nie myślałam jeszcze w ten sposób. Mógł wydawać się najsilniejszą osobą jaka stąpała po ziemi, ale też był człowiekiem.
Wyciągnęłam z pod głowy większą z poduszek i położyłam ją obok. Była tam niewielka ilość wolnego miejsca. Skoro nijaki Farlan i Isabel się tutaj zmieścili, to ja oraz Levi też możemy. Wiedziałam, że mój ruch po tym co się wydarzyło może być jednoznaczny i czarnowłosy może to różnie odczytać, jednak nie zamierzałam spać bezczynnie, gdy on będzie się męczył. Choćbym miała zaciągnąć go moją znikomą siłą do tego „łóżka"to i tak to zrobię. Nawet jak o tym myślę to brzmi to mocno irracjonalnie...
— Chodź tu. — przywołałam go do siebie, przysuwając się bliżej oparcia. Spojrzał na mnie jak na idiotkę i zapewne zwyzywał w myślach, jednak wstał i zbliżył się do mnie.
— Czego znowu? — dopytał, patrząc na moją twarz i na odsłonięte posłanie z dziwną dla niego obawą.
— Jesteś głupi. — podsumowałam, załamując się w duchu, że nie dociera do niego tak wyraźna sugestia. Pokazywałam mu nawet ręką, że ma się położyć, a on jak kołek stał i obserwował. No do jasnej cholery...
— Tch. Wielce mądra się znalazła. — prychnął, patrząc gdzieś w bok. Trzymajcie mnie...
— Połóż się. — rozkazałam, zbierając w sobie wszelkie możliwe złoża odwagi.
Może nie wyglądałam, ale byłam w środku delikatną i wstydliwą dziewczyną, która została zmuszona do odgrywania ról. Przy nim nie chciałam wcielać się w kolejną. Tylko przy nieoceniającym Ackermanie mogłam pozostać sobą.
— Chyba śnisz. — warknął, machając lekceważąco ręką. Westchnęłam. Wygląda na to, że nie będzie łatwo...
— Jeżeli tego nie zrobisz to wyjdę i już mnie nie zobaczysz. — zagroziłam.
Zdawałam sobie sprawę, że niczym innym niż szantażem, nie będę w stanie go przekonać. Starałam się być w tym wszystkim jak najbardziej poważna, choć tak w zasadzie w mocnym stopniu kłamałam. Gdyby nie odpowiedział mi twierdząco, to przecież w dalszym ciągu on posiadał klucz. W dalszym ciągu to ja bałam się tych ludzi, z którymi wyniośle obnosił się po mieście Chris. Nie wyszłabym z tego domu bez obstawy nawet jeżeli ktoś miałby mnie zabić podczas snu. Nie zamierzałam też jednak pobłażać czarnowłosemu. Jeżeli sam nie potrafił o siebie zadbać jako dorosły człowiek, to ja zamierzałam być osobą, która będzie dla niego jak matka.
Levi zmarszczył brwi i przyjrzał mi się uważnie, jak gdyby szukając oznak jakiegokolwiek wahania. Ciężko było wytrzymać ostrzał jego oczu. Były dzikie, niebezpieczne i prawdziwe. Tylko one pozostawały wciąż żywe, gdy emocje które powinny odbijać się na jego twarzy już niemal całkowicie umarły. Nie poddałam się, w dalszym ciągu pozostając jednak niewzruszoną.
— Pieprzona kobieta... — warknął po dłuższej chwili, wiedząc że nie poddam się tak łatwo.
Przysiadł na skraju, zdejmując z nóg buty i powoli spoczął obok mnie, ciasno przylegając do mnie bokiem. Uśmiechnęłam się do niego, gdy jeszcze raz obrzucił mnie spojrzeniem. Byłam z siebie zadowolona.
— Jeżeli wstaniesz to to poczuje, a wtedy znowu będziesz musiał się męczyć z tą jak to ująłeś „pieprzoną kobietą". — ostrzegłam go, robiąc w powietrzu, prawą dłonią cudzysłów palcami.
— Tch. Przymknij się już lepiej i idź spać. — syknął w moim kierunku, obracając się do mnie plecami.
— Dobranoc panie obrażalski. — odważyłam się jeszcze na żartobliwy komentarz. Nie otrzymałam jednak odpowiedzi.
Przechyliłam głowę na bok, obserwując jeszcze przez chwilę jego idealnie obcięte włosy, które pod wpływem grawitacji przechyliły się na bok, odkrywając jego prawe ucho. Oddychał spokojnie, tak jak gdyby chwila wystarczyła mu do tego by zasnąć. Możliwe nawet, że już spał. Nie znałam jego fizjologii, więc taka opcja też byłaby prawdopodobna. Jeżeli pogrążył się już we śnie to nawet lepiej. Mógł być natyle zmęczony, że tylko czekał na taką okazję.
Przez chwilę miałam nawet ochotę ich dotknąć. Były ślicznie zadbane, lśniące i delikatne w dotyku. Czarne, czyściutkie piękno. Żałowałam, że dane było mi wplątać w nie palce tylko na krótki moment, w którym i tak skupiona byłam na czymś innym. Moja skóra jednak zapamiętała ich fakturę i pragnęła ponownie móc zanurzyć się w nich.
W wojsku obcinało się zwykle na krótko, by niepotrzebne nikomu kosmyki nie przeszkadzały w wykonywaniu obowiązków, a także po to by zachować higienę. Większość mężczyzn właśnie tak robiła. Levi był indywiduum, które wyraźnie odznaczało się na ich tle.
Mały, lecz mimo postury dorównujący im wszystkim. Silny duchem. Odpychający dla większości i trzymający się na uboczu. Nie widziałabym go w Żandarmerii, ani żadnym innym korpusie poza Zwiadowczym. Rozmowa z nim utwierdzała mnie tylko w tym, że wiedział co tam robił i do czego dążył. Był też dziwny. Ale każdy w tym oddziale wojsk miał swoje fetysze, co czyniło Skrzydła Wolności tymi wyjątkowymi i odróżniającymi się od czerwonych róż oraz zielonych jednorożców.
Nie wiem ile tak leżałam,obserwując jego plecy. Minuty? Godziny? Wdychałam uspokajającą woń cytrusów i chłonęłam ciepłotę jego ciała, nie mogąc zasnąć.
Rozmyślałam, wracającwspomnieniami do momentu w uliczce, gdy tak niespodziewanie połączył nasze ustaw pocałunku. Gdy przycisnął moje drobne ciało do muru, ukrywając je w swoichramionach. Nie doceniłam wtedy tego pomysłu. Uznałam to za gest z jego strony,za coś więcej, a dopiero teraz, w ciszy, przy przygasającej lampie rzucającejna ściany niewielkie światło mogłam na chłodno przeanalizować to wszystko.
To był idealny odciągacz. Każdy, nawet najbardziej podły zbir świata, odwraca wzrok w przypadku takiej sytuacji. Wraz z czarnowłosym można by rzec, że wpasowaliśmy się w scenerię. Wszystko działo się przed burdelem, do którego o wstąpienie Bowman, nigdy by mnie nawet nie podejrzewał. Zresztą po tym co się stało, nigdy nie weszłabym do takiego rodzaju miejsca. Niektóre z tych kobiet robiły to tylko po to by jakoś przeżyć w tym miejscu. Ich ciało nie było szanowane, czasami przy stosunkach dochodziło też do przemocy. Dawały się wykorzystywać w ten sam sposób jak niegdyś ja...
Coś bardziej ścisnęło mnie w żołądku. Nic od przyjścia tutaj nie jadłam. Byłam cholernie głodna, a mój brzuch właśnie w tym momencie domagał się czegoś co mogłabym włożyć do ust. Wybrał chyba najgorszy z możliwych momentów. Nie mogłam wstać. Obudziłabym tym i tak już wyprowadzonego z równowagi Ackermana. Nie chciałam bardziej ryzykować i postanowiłam zaczekać do rana. Nie zostało już przecież do świtu zbyt dużo czasu, nieprawdaż?
Westchnęłam, zamykając oczy. Liczyłam w głowie baranki, odejmowałam liczby, śpiewałam nieme kołysanki. To wszystko było na nic. Sen ukoił by moje serce i umysł od grzebania w przeszłości. Pomógłby pozbyć się tego nostalgicznego uczucia smutku. Zamiast rozczochranych szatynowych kosmyków i gołego torsu, widziałam przed sobą w końcu starannie obcięty kruczoczarny i okalającą sylwetkę biel koszuli. Nie miałam się czego obawiać. Byłam bezpieczna, powinnam czuć się bezpieczna...
Dlaczego więc za każdym razem, gdy udawało mi się choć na chwilę zmrużyć oczy, powracał do mnie obraz ciemnych tęczówek Chrisa oraz uczucie tych wszystkich strasznych rzeczy jakie ze mną robił? Dlaczego teraz? Dlaczego w momencie, gdy względnie wszystko odbywało się naprawdę dobrze?
Czy była to oznaka czegoś dobrego? A może wręcz przeciwnie? Może kiedy nareszcie opuszczę to miejsce, będę mogła zostawić ten obraz za sobą? Z Levi'em przecież wszystko powinno mi się udać. Był by mnie wspierać i rzeczywiście wspierał. Był moim bliskim sercu Kapitanem. Stał się przyjacielem, do którego czułam respekt.
Ponownie tej nocy spróbowałam zasnąć, zapomnieć, oczyścić umysł. Na nic. Nie udawało się, choć organizm już kilka razy, za pomocą ziewnięcia sygnalizował mi, że to już czas by odpłynąć.
Kłopot polegał na tym, że choć można było zamknąć oczy, to nie dało się zamknąć, wciąż napływających do głowy myśli.
Czarnowłosy został ze mną aż do świtu. Nie opuścił. I albo tak długo spał, albo po prostu nie chciał mnie budzić. Ostatecznie udało mi się zmrużyć oczy na kilka godzin, jednak nie był to długi okres czasu. Nie czułam jakbym w pełni odpoczęła i to ja tym razem miałam widoczne sińce pod oczami. Całkiem jakby mnie ktoś w nocy pobił...
— Ej, wstawaj! — obudziło mnie mocne szarpnięcie. Ktoś podniósł mnie do góry, stawiając do pionu. Chwiałam się i ledwo widziałam, przez nagłą pobudkę. Głos i dłonie należały do nikogo innego niż Ackermana.
— Kastner, do cholery! Obudź się! — plasnął mnie otrzeźwiająco w twarz.
Zamrugałam kilkakrotnie, odczuwając pulsujący ból na policzku. Zmrużyłam oczy i przyjrzałam się poważnej oraz wyjątkowo stężałej twarzy Levi'a. Był zdenerwowany. Coś było nie tak. Spięłam się.
— Co się dzieje? — spytałam, z poranną chrypką w głosie.
Nie rozumiałam niczego co w tej chwili ma miejsce. Przed chwilą grałam z Olivią w kamień, papier, nożyce, a tu taka niespodziewana sytuacja. Czułam jedna niepokój. Atmosfera była napięta i niebezpieczna. Spojrzałam na czarnowłosego z przerażeniem.
— Znaleźli nas. — poinformował mnie, pakując w pośpiechu moje pamiątki do jakiegoś plecaka.
Serce na chwilę mi stanęło, a ślina ugrzęzła w gardle. Chris tu był? Przyszedł po mnie? Zrobiło mi się niedobrze, w głowie zaszumiało, a ja sama lekko się zachwiałam.
— Ubieraj się. Musimy uciekać. — rozkazał, rzucając mi jakiś zestaw ubrań. Popatrzyłam na niego z obawą, biorąc uspokajający oddech.
— Są tutaj? — zapytałam, ledwo wypowiadając te słowa. Nic co miało mieć związek z młodym Bowmanem zawsze z trudem opuszczało moje usta.
— Jeszcze nie, ale jeśli dalej będziesz się tak guzdrać to niedługo będą. — odpowiedział mi, kończąc pakowanie.
Levi miał całkowitą rację. Jeżeli się nie pośpieszymy to istnieje duże prawdopodobieństwo, że stanę oko w oko z koszmarem mojego życia. Strach zadziałał na mnie jak pompa napędowa. Nie przejmując się obecnością czarnowłosego szybko narzuciłam na siebie przygotowane przez niego rzeczy i pomogłam mu jeszcze zatrzeć ślady naszej obecności.
Tego właśnie tego dniaopuściłam wraz z Ackermanem bezpieczną przystań, w której mężczyzna spędził większość swojego życia. Znowu czułam się tak, jakbym uciekała przed diabłami,sama jeszcze nim będąc. Nie wiedziałam dokąd idziemy i co tam będziemy robić. Zmierzałam jednak ślepo za czarnowłosym, po raz kolejny powierzając w jego ręce swoje życie.
Non liberabunt animam suam de evasione elit.
cdn.
*Non liberabunt animam suam de evasione elit. — ( łac. Ucieczka i tak nie uchroni cię przed twoim życiem)
Rozdział dedykuję classy_cocacola! Dziękuję za to, że jesteś! Za twoje wsparcie i komentarze również! To dużo dla mnie znaczy!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top