#52
"Zemsta to narkotyczna, skrajnie oszałamiająca emocja o wiele bardziej niebezpieczna niż miłość. Zdradzeni kochankowie nie zabijają przecież z miłości. Zabijają z zemsty." — Janusz Leon Wiśniewski — "188 dni i nocy"
Siedziałam samotna, pogrążona w żalu, zamartwiająca się o to czy ktoś mnie znajdzie w tej ciemnicy. Czy ktoś zajrzy do miejsca tak zapomnianego jak to i odnajdzie mnie — pojawiło się światełko.
Jasna łuna oświetliła korytarz, strasząc mnie otaczającym obrazem pajęczyn, pająków i zgnilizny. Przycisnęłam głowę do krat tak bardzo, jakby desperacka walka o przełożenie jej przez nie, miała mi się kiedykolwiek udać. Ktoś się tutaj zbliżał, słyszałam kroki. Bardziej się na nich skupiłam i stwierdziłam, że jest to na pewno trójka ludzi, prawdopodobnie mężczyzn — miałam szansę.
— Hej! Tutaj jestem! — krzyknęłam najgłośniej jak tylko umiałam, a mój skrzekliwy od płaczu głos, rozniósł się echem po ścianach gmachu.
Przecisnęłam pomiędzy szczelinami dłoń i machałam nią energicznie, by nieznajomi nie wystraszyli się mnie i podeszli pomóc. Osiągnęłam zamierzony efekt, gdy jeden z nich się odezwał, informując pozostałych o moim położeniu.
— Ej Ed tam ktoś jest. — zaczął temat jeden z nich, zwracając się do towarzysza.
— Chodźmy sprawdzić. — postanowił i chwilę potem górowały nade mną trzy postacie, oświetlając moją twarz, przyniesioną ze sobą pochodnią.
Przez chwilę byli dla mnie tylko wielkimi rozmazanymi kształtami, które wyłoniły się z mroku, jednak gdy moje oczy przyzwyczaiły się do natężenia światła, byłam w stanie im się dokładnie przyjrzeć. Obserwacja była ważna. Pozwalała mi już na samym początku poznać skorupę duszy, która tajemniczo się w niej skrywała. To my bowiem odpowiadaliśmy za swoją cielesną postać i miało to wpływ na postrzeganie nas przez innych.
Płomień figurujący na knocie dający nam tym pole do rozpoznania, trzymał najwyższy z nich — szatyn z wyraźnie dostrzegalną blizną na twarzy. Jeżeli się nie mylę to należała ona do tych z alfabetu greckiego, jednak nie mogłam tego stwierdzić do końca, gdyż nie dość dobrze pamiętałam nauki przekazywane mi na kursach. Mogłam się do tego bardziej przykładać...
Poprawiłam grzywkę, skupiając tym razem wzrok na jego towarzyszach. Jeden z nich był wyjątkowo niski, sięgał temu pierwszemu zaledwie do ramienia. Mizerny, chudy i widocznie zniszczony przez alkohol oraz narkotyki. Czarne kępki włosów rozmieszczone nieregularnie na skórze głowy sprawiały, że swoim wyglądem mocno odbiegał od norm panujących na powierzchni. Idealnie reprezentował za to Podziemie. Skrzywiłam się ze współczuciem na jego widok. Czy da się bardziej skrzywdzić samego siebie?
Trzeci z nich odbiegał wyglądem od pozostałej dwójki całkowicie. Musiałabym być ślepa, żeby nie zauważyć jak bardzo urodziwy jest. Chłopięce rysy zdobiące jego twarz, prosty nos, przydługie blond kosmyki wpadające na oczy i złośliwy uśmiech. Był o głowę wyższy ode mnie, jednak swoją posturą oraz dość widocznymi mięśniami sprawiał wrażenie dużo bardziej postawnego. Zakrztusiłam się śliną. Żenująca sytuacja.
— Co my tu mamy? — zaśmiał się ten największy, schylając się do mojego poziomu, by móc lepiej mi się przyjrzeć.
Zamarłam, orientując się, że skądś kojarzę tego gościa. Nie miałam jeszcze pojęcia skąd, ale w moim przypadku nie wróżyło to nic dobrego. Nie spotkałam go w zwiadowcach, a z tego miasta nie miałam za przyjaciela nikogo poza Olivią. Wszyscy co do jednego powinni być przez mnie traktowani jako wrogowie.
— Dziewczynka, chłopaczek, a może oba w jednym, co?Jak myślisz, Jeffrey? — zapytał stojącego, po jego lewej czarnowłosego. Przeniosłam na niego swoje spojrzenie.
Ten również zbliżył się, by mi się przyjrzeć. Zamlaskał z dezaprobatą. Do moich nozdrzy dotarła nieprzyjemna woń wódki. Starałam się przybrać jak najbardziej męską postawę, jaką potrafiłam z siebie wykrzesać, jednak nawet to, tym razem by mi nie pomogło. Może i większość społeczeństwa była idiotami, jednak ta trójka wydawała się być wyjątkowo inteligentna na swój sposób.
Nijaki Jeffrey złapał mnie za przegub i przybliżył do siebie. Sprawnym ruchem dłoni zerwał mi z głowy czapkę, prześmiewczo się uśmiechając. Moje loki przeistoczone w tym momencie bardziej w płynne fale, roztrzepały się po głowie chwilowo ograniczając moje pole widzenia. Usłyszałam ich gardłowy śmiech, wymieszany z nutą kpiny. Byłam stracona. Mogę się ratować jedynie kłamstwami.
— Ewidentnie dziewczynka. — po salwie śmiechu czarnowłosy mężczyzna zdecydował się odpowiedzieć na wcześniejsze pytanie. Złapał kościstą dłonią za włosy i uniósł moją głowę do góry, ukazując dokładnie moje oblicze swoim towarzyszom. Spuściłam wzrok, zagryzając zęby. Zabolało.
— Nawet nie brzydka. — dopowiedział blondyn ze skupieniem nad czymś rozmyślając. Był on najbardziej nieobecny z całej grupy, która postanowiła się nade mną poznęcać.
— Jak się nazywasz? — mruknął szatyn z blizną na policzku.
Skierowałam na niego swój wzrok, zastanawiając się czy powinnam skłamać. Po chwili jednak skarciłam sama siebie za to, że w ogóle wyznanie prawdy przeszło mi przez myśl. Byłam poszukiwana. Nie mogłam tak lekkomyślnie wyjawiać wszystkim na prawo i lewo kim tak naprawdę jestem. Pozostało tylko odwalanie fuszerki.
— Wołają na mnie krwawa Mary. — odparłam, nie wpadając na nic bardziej kreatywnego. Starałam przy tym pewnie się uśmiechnąć, jednak nie wyszło mi to i na mojej twarzy pojawiło się coś na znak zuchwałego grymasu.
Cała trójka na moje wyznanie parsknęła nagle śmiechem. O co im kurwa chodzi? Zdaje sobie sprawę, że to trochę tandetne, ale ludzie, to nie ja to wymyślałam! Z ust Keny'ego brzmiało to jakoś lepiej niż jak wypowiedziałam to ja. Westchnęłam. Musiałam chwilę odczekać, aż stojące przede mną osoby się uspokoją. Dziwnie ich to rozbawiło. Chociaż muszę przyznać, że banalnie kojący śmiech blondyna nawet w tak niekorzystnej sytuacji niespodziewanie poprawił mi humor. Jesteś pierdolnięta, Nina.
— Całkiem jak wódka z czystą. Gówniane połączenie. — skomentował czarnowłosy lekko się ode mnie oddalając. Reszta z chęcią przyznała mu rację. Zmarszczyłam brwi. Że co?
— Słyszałem jak Rozpruwacz przyjął pod dach kogoś podobnego. Gadał podobno z jednym z naszych zdradzając nam pozycję Kastner. — wypowiedział się nagle przystojniaczek. Zesztywniałam, a serce niemal stanęło mi w miejscu. Nie mogło być...
— Nie gadaj, Ted! Ta biegająca po dachach dziwka już dawno żre piach! Żandarmi dorwali ją na powierzchni! Zginęła już dawno! — zbulwersował się wyjątkowo mało doinformowany Jeffrey. Wymachiwał przy tym wszystkim rękami w geście uwznioślenia powagi sytuacji, którą przed sobą widział. Jak widzę po Podziemiu krążą o mnie mało oryginalne plotki.
Ed uciszył niższego skinieniem dłoni i przypatrzył mi się bardziej. Badałam jego twarz równie uważnie co on moją, próbując sobie skojarzyć skąd go znam. Przez moje życie przewijała się ogromna ilość ludzi, którzy za każdym razem wychodzili z niego tak samo szybko jak weszli. Jednego dnia potrafiłam poznać przeciętnie dwadzieścia ludzi, powiązanych w jakiś sposób z Bowmanem. Dawało mi to ogromną ilość wtyk, jednak gdy powaliłam szefa, skazało mnie to jednocześnie na ryzyko rozpoznawalności. Wszystko może stać się przyczyną twojego upadku.
W pewnym momencie w głowie zapaliła mi się lampka, przestawił pewien przycisk, otwierający drzwi do odpowiedzi. W każdy piątek mężczyzna z blizną pojawiał się w siedzibie, by pobrać od zwierzchnictwa nowe zlecenia, które zostaną stosownie rozesłane po odpowiednich personach. Za każdym razem gdy się u nas pojawiał, przyglądał się wszystkiemu, jakby chcąc zaplanować napad na najsłynniejszego właściciela schodów. Kiedyś nawet myślałam, że jest to intrygujące, jak bardzo można się skupić na materialnych rzeczach nie dostrzegając nic poza nimi. Teraz jednak, gdy skupił w ten sam sposób uwagę na mnie poczułam się osaczona. Nie byłam przedmiotem, a patrzył na mnie w identyczny sposób co na zwykły chociażby kubek, który ukrywał w sobie tajemnicę smaku napoju w nim zalegającego. Przejechał dyskretnie językiem po spierzchniętych ustach. Przymknęłam oczy wewnętrznie krzywiąc się na ten gest. Przecież on miał czarne zęby! Próchnica?! Czy inne gówno?!
— Ted, Jeffrey, macie jej przypilnować. Zostawię wam pochodnię i kilka kulek. — to powiedziawszy, szatyn wyciągnął zza paska spodni, średniej wielkości pistolet i wepchnął go do ręki, patrzącego na niego z zaciekawieniem blondyna. Drugiemu z mężczyzn podał w taki sam sposób pochodnię. Odwrócił się na pięcie i zaczął biec w kierunku z którego wszyscy razem przyszli. Nie rozumiałam. Wiedział?
— Ed, do cholery gdzie ty tak biegniesz?! — krzyknął za nim najniższy z nich, wymachując utkwionym na patyku płomieniem, który pod wpływem ruchów jego ręki o niemal nie zgasł.
— Po szefa. Musi poznać morderce swojego brata osobiście. — odkrzyknął na odchodne, pozostawiając po sobie jedynie coraz bardziej zanikający dźwięk obijania się stóp o podłogę. Przełknęłam ślinę.
Chris Bowman. Młodszy o dziesięć lat od starszego brata arystokrata, który był tak bardzo zafascynowany swoim rodzeństwem, że pognał za nim aż do Podziemi, wciągając się do reszty w brudne interesy. Nie słuchał nikogo, nie był uzależniony od nikogo, a swoją wrodzoną charyzmą i brutalnością przewyższał wszystkich — włącznie z głową swojego rodu. Stał jak cień pilnując swojego bliskiego, by przez przypadek nic mu się nie stało. To jego wraz z Olivią się wtedy obawiałyśmy. Był on jedynym gwarantem niepowodzenia planu. Szczęście jednak chciało, by to właśnie on wyruszył z większością wykonać ważne dla przyszłości naszej zbiorowości zlecenie, a ci słabsi zostali z nami w kwaterze. Bez tego żadna z nas nie miałaby najmniejszych szans, by w ogóle próbować wyjść.
Nie raz słyszałam jak szykanował tych bardziej marnych z nas. Jak znęcał się nad nimi fizycznie, przypalając skórę papierosami, oblewając zupą dopiero co ściągniętą z ognia, czy biczując nas aż do nieprzytomności. Bawił go widok cierpiących, poprawiał mu humor obraz nieszczęścia innych, pokazanego w jak najbardziej brutalny sposób. Gdzie starszy Bowman chociaż myślał racjonalnie i jakoś próbował nas do czegoś wykorzystać, tak Chris najchętniej w bestialski sposób, biorąc pod uwagę różne opcje — zręcznie by nas wymordował. Nie miał litości nawet dla kobiet, które nosiły potem jego potomków w niechcianych ciążach. Mnie również podle potraktował... Do dziś czuję się w pewnym stopniu brudna od jego dłoni...
Teraz miał tutaj przybyć, odkryć moje położenie, obudzić we mnie koszmary dręczące moją psychikę. Miałam nadzieję go już więcej nie zobaczyć, zapomnieć, wrócić i cieszyć się chwilami z nowymi przyjaciółmi w korpusie. Pragnęłam zacząć od nowa. Dlaczego więc ten skurczybyk tak mnie gonił? Otuliłam się rękoma. Nie mogło być gorzej...
Dwójka mężczyzn, która została w tym miejscu wraz ze mną, osunęła się po przeciwległej ścianie, siadając. To oznaczało, że miejsce gdzie udał się ich towarzysz musiało być szmat drogi stąd, a oni nie zamierzali męczyć swoich kończyn czekaniem. Chwilę wszyscy siedzieliśmy w ciszy, zastanawiając się nad tym wszystkim co ma aktualnie miało miejsce. Zarówno oni jak i ja zostaliśmy postawieni w sytuacji bez wyjścia.
— Ej suko, ty naprawdę jesteś Kastner? — spytał nagle dręczony swoimi rozmyślaniami Jeffrey, który zbliżając do twarzy pochodnię, bardziej zaprezentował mi swoje szpetne oblicze.
Prychnęłam. I tak byłam już na straconej pozycji. Nie pozostało mi nic innego jak zostać pokorną, by nie oberwać przy tym wszystkim bardziej. Zresztą co ja wygaduję; Chris pragnie tylko i wyłącznie najgorszego rodzaju mojej śmierci...
— Tak, jestem. — potwierdziłam, załamując ręce.
— Powinnaś zdechnąć w piekle za to co zrobiłaś. — wyznał blondyn, tak jak jego towarzysz.
Nie widziałam go dosyć dokładnie. Znajdował się parę metrów od czarnowłosego, a światło łuny odznaczało się na jego tułowiu tylko w nieznacznym stopniu. Nie potrafiłam dostrzec z tej perspektywy jego wyrazu twarzy. Wstałam na równe nogi, chwytając się krat, by móc poszukać jakiegoś rozwiązania. Musiałam mieć lepszy widok na to wszystko.
Ostatnim razem też było tylko dwóch strażników. Nie potrzebny był im klucz do celi, gdyż była ona na zatrzask i otwierała się tylko w jednym kierunku. Olivia zwabiła wtedy tych typków do środka gdzie ich ogłuszyłyśmy i zostawiłyśmy. Sami nas wypuścili, a my sobie tylko odpowiednio to ułatwiłyśmy.
Może gdyby tym razem udało się zrobić to samo to miałabym szansę wrócić do Levi'a i udawać, że nic co się wydarzyło nie miało miejsca? Pozostawała nieścisłość tego co może się stać jeżeli jednak sobie z nimi nie poradzę. To byli mężczyźni, a dokładnie dwójka. Silni wbrew pozorom, osłaniający się nawzajem w razie ataku. Gdybym zajmowała się skutecznie jednym to ten drugi mógłby mnie zajść od tyłu.
Ja byłam tylko nie do końca wyleczoną kobietą, która przeszła mordercze szkolenia i kursy. W aktualnym stanie nie miałam nad nimi praktycznie żadnej przewagi. Moją bronią nieoczekiwanie musiała stać się inteligencja. Jedyną opcją była ucieczka oraz zatrzaśnięcie ich w celi nim zdążą mnie złapać. Ryzykowne, ale z pewnością dużo lepsze niż bezczynne czekanie na to gdy przybędzie młodszy Bowman. Zagryzłam policzek od środka, mierząc ich przenikliwym wzrokiem. Pora rozpocząć przedstawienie...
— Może powinnam, może nie. Cieszy mnie to, że to zrobiłam. — uśmiechnęłam się w ich kierunku, starając się być jak najbardziej niewinną.
Z tego co zdążyłam wywnioskować Jeffrey był dość nadwrażliwy, by z błahego powodu wparować do środka i zrobić mi krzywdę. Łatwa osoba do manipulacji. Problemem był jednak przystojny Ted. Tak opanowanej osoby nie widziałam jeszcze nigdy, od pojawienia się Ackermana. Siedział niewzruszony pod ścianą, wpatrując się w moją osobę, mogłam poczuć jego niebieskie tęczówki na sobie. Poprawiłam w odruchu włosy.
Widziałam szok i wzburzenie malujące się na twarzy niższego, który w dalszym stopniu nie zmienił pozycji dłoni w jakiej trzymał pochodnię, przez co miałam na niego tak samo dobry wzgląd jak wcześniej. Pomagając sobie prawą ręką, podniósł się i podszedł do krat mocno za nie chwytając. Uśmiechnęłam się do siebie w duchu. Kipiał ze złości. Teraz musiałam tutaj jeszcze jakoś ściągnąć blondyna...
— Jeżeli się kurwa nie zamkniesz to nie będzie ci już tak wesoło! — krzyknął, zgrzytając zębami.
Nieznaczne kropelki jego śliny w obrzydliwy sposób spoczęły na moich policzkach, pod wpływem jego roztargnienia, wydobywając się z ust. Przetarłam je pośpiesznie rękawem płaszcza, nie zmieniając jednak mojej pozycji. Było to niebezpieczne, gdyż w każdej chwili mógł mnie dotknąć, jednak tylko w taki sposób miałam nieprzerwany kontakt z Tedem.
— Uspokój się Dahmer. Ona to robi specjalnie. — uspokoił czarnowłosego jego towarzysz. Zmarszczyłam brwi w geście niezadowolenia.
Kim on był, żeby tak szybko mnie przejrzeć? W porządku, byłam pewna, że spodziewają się jakiegoś ruchu z mojej strony, ale czyżby przewidzieli że to ucieczka frontowa ma być moją szalupą ratunkową? Mogłam tylko kolejny raz tego przykrego dnia ryzykować i liczyć na to że wydarzy się coś co pójdzie po mojej myśli. Nie miałam szczęścia — wiedziałam to — jednak w tym momencie cholernie by mi się ono przydało. Gram dalej...
— Blondasku nie bądź taki mądry. Twój kolor włosów nie wskazuje na to byś ruszał głową, więc tam sobie zostań i siedź cicho. — sprowokowałam go.
Choć bycie blondynem nie oznaczało bycia gorszym od innych i ani trochę tak nie uważałam — przecież Armin, Erwin oraz Olivia byli naprawdę inteligentni — to właśnie ten aspekt stał się moją deską ratunku. Ludzie ładni lub chociaż ponad przeciętni, przyzwyczajeni byli do pochwał i godnego traktowania. Mieli po prostu łatwiej od tych mniej urodziwych. Z tego też powodu podejrzewałam, że Ted będzie miał uraz do tego typu rzeczy. Nie pomyliłam się, ponieważ mężczyzna bąknął do siebie coś pod nosem i równie ochoczo jak Jeffrey podszedł do krat. Byli niebezpiecznie blisko wejścia. Odeszłam parę kroków w tył czując się przytłoczona ich obecnością. Uspokój się.
— I co, nie jest ci już teraz do śmiechu? — spytał ironicznie obrzucając mnie wściekłym spojrzeniem. Mogłam być w tym momencie całkowicie pewna, że wyprowadziłam go z równowagi. Wszystko na to wskazywało.
Wbrew mojej toczonej wewnętrznej walce zbliżyłam się do nich ponownie, na tyle blisko, że mogłam ponownie wyczuć krążący wokół czarnowłosego zapach alkoholu. Na tyle blisko by móc z pewnym zafascynowaniem podziwiać piękno górujących nade mną błękitnych oczu. Nie było to to samo co kojący kobalt, jednak odciągało moje myśli w dość podobny sposób. Uśmiechnęłam się tak w ten sam ironiczny sposób w jaki mężczyzna zadał pytanie. Dlaczego to wszystko musi być tak cholernie fałszywe? Bądźmy dla siebie ludźmi, proszę...
— Jak widzisz całkiem dobrze się tutaj bawię. — wskazałam demonstracyjnie na obszar wokół mnie, który wręcz przeciwnie — prędzej odpychał od siebie niż przyciągał do zabawy.
— Może odważycie się do mnie dołączyć? — dodałam, niemo zapraszając ich do środka. Starałam się to robić w taki sposób by nie odkryli w tym wszystkim drugiego dna. Zaraz zobaczę czy mi się to udało...
Gdy zobaczyłam jak dobrze zbudowana ręka Teda ląduje na drzwiczkach, poczułam chwilową, ogarniającą moje ciało salwę spokoju. To była nadzieja, która pobudzała mój organizm do starań. Miałam szansę i zdawałam sobie z tego sprawę. Szybko analizowałam sobie trasę ucieczki, słysząc znany mi zgrzyt zamka. Serce biło mi niewypowiedzianie szybko, a mózg pracował na najwyższych obrotach. Byłam skupiona. Nie spieprz...
Szybko odsunęłam się, reagując tak jak gdyby ktoś mnie wrzątkiem oblewał i wycofałam się aż do pryczy. Do środka weszli oboje tak jak zakładałam, pozostawiając za sobą szeroko otworzone przejście do mojej wolności. Musieli to zrobić. Gdyby nie zostawili krat rozwartych na odpowiedni kąt to utknęliby tutaj w ten sam sposób co ja. Nie chcieli tego, dając mi możliwość, której za nic nie mogłam zmarnować.
— Dołączyliśmy. — uśmiechnął się do mnie blondyn, udając przed wszystkimi względną życzliwość. Biedny Jeffrey tylko obserwował, zdezorientowany poczynania Teda. Posuwał się za nim jak cień zauważając każdy najmniejszy ruch. Niepokoiło mnie to. Skoro był tak uważny mógł już coś zauważyć...Mógł nadążyć za moimi reakcjami...
— Rozgośćcie się. — odpowiedziałam im, siadając na swoim dawnym łóżku.
Wskazałam im jednocześnie pryczę na przeciwko mnie, by oni również mogli spocząć. Było to idealne miejsce i odległość do tego by przy odpowiednim dopasowaniu zyskać przewagę w ucieczce. Jeżeli tylko zdołam dotrzeć do pracowni na górze to oni będą skończeni, a ja rozpłynę się w tłumie robotników. Ta dwójka jak dzieci we mgle robiła dokładnie to czego od nich oczekiwałam. Czy oni naprawdę przed chwilą mieli jaja by mi grozić? To w ogóle te same osoby?
— Naciesz się dziwko ostatnimi minutami życia póki jeszcze możesz, bo jak szef tutaj dotrze to już nie będzie tak kolorowo. — wysyczał w moim kierunku, dotąd milczący czarnowłosy. Jego groźby mnie nie ruszały. Były one niczym muśnięcie skrzydeł motyla, który bezskutecznie próbuje złamać moje serce. Zdarzało się, że na ulicy słyszałam gorsze rzeczy niż to co tutaj.
— A uwierz, że się nacieszę. Jestem przecież szczęśliwa cały czas. — uśmiechnęłam się w jego kierunku. Mężczyzna naprężył się jak struna, pragnąc ruszyć w moim kierunku. Dłoń blondyna siedzącego zaraz obok, skutecznie go od tego jednak powstrzymała. Nie pozwalali sobie na błędy. O co chodzi? To była propozycja walki? A może coś innego tylko ja to źle odczytałam?
— Nie rozumiem jak człowiek może być szczęśliwy, gdy zabija z zimną krwią tylko dla pieniędzy. Jesteś przekupna Nina. — wypowiedział się na ten temat Ted. I choć nie powinny, to te słowa mnie ruszyły. Uderzyły w moją dumę i poczucie sprawiedliwości.
Ja nie miałam wyjścia. Zabijałam bo tak mi kazano, zabijałam dla własnych korzyści, zabijałam by przeżyć. Zawsze współczułam ludziom, którym musiałam to zrobić. Współczułam ich bliskim, którzy już nigdy nie mieli zobaczyć członka rodziny. Obserwowałam gasnące w ich oczach iskierki życia, nie odczuwając przy tym kompletnie nic. Miałam kompleks pozytywizmu. W Podziemiu wyłączyłam negatywne uczucia biorąc je za coś przyjemnego, za coś co jest naturalne. Tak to sobie tłumaczyłam. Wiedziałam, że byłam zepsuta — do szpiku.
Ktoś zabrał mnie jak małą zabawkę ze sklepu dla dzieci i wrzucił do sex shopu nie wyjaśniając niczego po drodze. Całkiem sporo osób robiło ze mną obrzydliwe rzeczy, zmieniając tym samym moją psychikę. Dopiero w momencie gdy uwolniłam się od ciężaru zaspokajania innych, poddania im. W momencie gdy wyszłam na powierzchnię i doświadczyłam tego co w dzieciństwie — radości moich beztroskich lat. Przypomniałam sobie. Przypomniałam sobie jak to jest odczuwać cierpienie. To właśnie w tej z pozoru niewinnej, lekko rozpadającej się wieżyczce poczułam ból straty rodziców, Olivii i dawnego życia. Ogarnął mnie dekadentyzm i zanik poczucia własnej wartości. To też tam Levi pomógł mi się z tym uporać.
— Nie jestem, a byłam. Jest to znacząca różnica. — wdałam się z nim w dialog. Choć wiem, że każda chwila stracona na rozmowie z nim, przybliżała mnie do spotkania z samym diabłem to dalej w to brnęłam. Może powinnam nazywać go raczej sędzią?
— Nie ważne. W końcu i tak zapłacisz za to co zrobiłaś. Trzeba jakoś odpokutować poczynione krzywdy, nieprawdaż? — zwrócił się tym pytaniem również do towarzysza, który widocznie mu ku temu przytaknął. Nie mówcie mi, że oni nagle są jacyś jednomyślni...
— Życie najpierw zaciągnęło w dług moje pokuty, bym potem to ja mogła je spłacać. — odpowiedziałam mu spokojnym tonem.
Przez chwilę blondyn wyraźnie zastanawiał się jak skontrować moją wypowiedź. Zaszokowałam go wyjątkowo prawdziwym z mojej perspektywy, spojrzeniem na świat, którego on widocznie nie dostrzegał. Gdy życie złoi cię za bardzo, to ty powinieneś złoić je bardziej...
— Ciekawa z ciebie osoba Nino. — podsumował mierząc mnie wzrokiem.
Podczas naszej konwersacji, nie wtrącający się praktycznie w nic Jeffrey, tylko patrzył na nas zdezorientowanym wzrokiem. Większości zapewne nie rozumiał, jednak jego zamyślony wyraz twarzy, który w tej chwili przybrał by znaleźć dogłębne znaczenie moich słów, całkowicie mnie rozbroił. Zaśmiałam się. I pomyśleć, że w innych okolicznościach i splotach wydarzeń, moglibyśmy być całkiem dobrymi znajomymi...
— Zdaję sobie z tego sprawę. — odpowiedziałam mu, zbliżając się z jak najbardziej udawaną naturalnością w kierunku wyjścia.
Było to na tyle subtelne, że żaden z nich nie widział potrzeby by nawet ruszać się z pryczy Olivii. Byli może i rabusiami, ale widocznie mniejszego kalibru. To musiała być ich pierwsza tego rodzaju taka misja z Edem. Mieli pecha, że trafili akurat na mnie. Wielka szkoda bo Ted mógłby robić w jakiejś bardziej zaufanej branży. Gdyby tylko zdecydował się na bycie sprzedawcą, to rzesza jego fanek, codziennie rano przybiegałaby kupić jakiś nowy limitowany asortyment z jego sklepu. On tak samo jak ja też zniszczył swoją przyszłość...
W taki sposób — kroczek za kroczkiem — posuwałam się w tył, zręcznie gestykulując i wytykając blondynowi jego zdanie. Odciągałam ich wzrok od mojego pierwotnego celu, jakim była ucieczka. Mąciłam w umysłach, rzucając w ich stronę dawnymi, dość przestarzałymi historyjkami, dzięki którym zatapiali się w okowach swojego umysłu, dokładnie je tym samym analizując. A ja dawałam tym sobie możliwości i potrzebny czas.
Zbierałam w sobie potrzebną mi odwagę, dostrzegając już niemal na wyciągnięcie ręki zespoloną ramę krat. Czy można już zacząć mi się cieszyć? Pomieszczenie w dalszym ciągu oświetlała tylko jedna mała pochodnia, więc gdybym tylko zdołała wbiec w odpowiednim tempie w ciemność, zyskałabym tym dodatkową przewagę. Zagryzłam nieświadomie zęby na swoich wargach, przestępując z nogi na nogę. Teraz albo nigdy!
Odwróciłam się od nich najszybciej jak tylko mogłam i ruszyłam sprintem w kierunku znajdującego się kilkanaście metrów dalej włazu, dzielącego mnie po raz kolejny od wolności. W głowie szumiało mi od adrenaliny, oddech ciążył, spowodowany niedostateczną ilością tlenu w tym miejscu, a serce biło mi jak oszalałe. Nie zdążyłam zatrzasnąć drzwi celi, narażając się tym samym przez pościg. Było to spowodowane roztargnieniem i pewnymi rodzaju obawami. Ted miał w końcu pistolet. Gdyby zdążył go wyjąć i wycelował do mnie z tak bliskiej odległości omijając rzędy krat to mogłabym się już z czegoś takiego nie wylizać.
— Kurwa! — słyszałam ich pełen wściekłości krzyk, który tylko dodawał mi pędu.
Początkowo w moim kierunku padło kilka strzałów z pistoletu blondyna. Były one jednak nie celne, a ja zdołałam odbiec na odpowiednio daleką odległość, która była dla mnie na tą chwilę względnie bezpieczna. Nie zatrzymywałam się jednak.
Ciężkie uderzenia ich stóp, które usilnie próbowały mnie dogonić, sprawiały że biegłam jeszcze szybciej, niemal wypluwając swoje płuca. Może i była to niewielka odległość, jednak tak jak już wcześniej stwierdziłam, wystarczająca by doprowadzić mój organizm do stanu agonii. Obijałam się o ściany, raniąc dodatkowo. Ciemność była zarówno dla mnie zaletą jak i zgubą.
— Jeszcze tylko kilka zakrętów... — wysapałam, pocieszając samą siebie. Znacznie zwolniłam przez braki w energii, a tym samym ścigający mnie mężczyźni zaczęli niebezpiecznie się do mnie zbliżać. Doskonale słyszałam ich skierowane w moim kierunku obelgi.
Czułam pulsujące mięśnie dające z siebie wszystko, upał pojawiający się na policzkach i większości ciała oraz suszę panującą w moim gardle, spowodowanym gwałtownym wciąganiem powietrza przez usta. W tej chwili zapomniałam nawet jak prawidłowo powinno się oddychać. Włosy uderzały mnie po twarzy, potęgując ogarniające mnie poczucie strachu. Kolejny zakręt był w prawo. Wyciągnęłam dłonie do przodu, by kolejny raz zminimalizować szarżę w kierunku ściany. Tym sposobem chociaż głowy sobie nie uszkodziłam. Chyba...
Wygięłam moje ciało, gwałtownie nim skręcając i oczekując tak samo jak poprzednie — twardego uderzenia w kamień. Ku mojemu zdziwieniu jednak nie zderzyłam się ze ścianą, a z miękkim, ciepłym i przede wszystkim, żywym obiektem. Runęłam na ziemię tak samo jak osoba na którą z pełnym rozpędem wpadłam. Runęłam wprost na kość ogonową, odczuwając rwący ból w dolnej części ciała. Był ona na tyle mocny, że przechodził on mrowieniem na wyższe części ciała, powodując u mnie dziwnie przejawiającą się salwę odruchów oraz szamotania.
— Ja pierdolę! — przeklął dobrze znajomy mi głos. Nie wierzyłam w to, że słyszę go akurat teraz. Chłodny jak i zarazem zirytowany ton postawił mnie psychicznie wyżej, nawet nie zdając sobie sprawy z kim się właśnie zderzył.
— Levi? — wychrypiałam, starając się spojrzeć w kierunku, z którego dobiegało charakterystyczne dla mężczyzny prychnięcie.
— Nina, to ty? — również zadał pytanie z lekką nutą obawy, jakby to co się przed chwilą wydarzyło było tylko przywidzeniem.
Przełknęłam ślinę, przytakując mu. Próbowałam wstać, jednak sprawiało mi to tak ogromny ból, że gdy tylko to zrobiłam, zachwiałam się niespodziewanie i by nie upaść, musiałam przytrzymać się ściany. I choć cierpiałam, to przysięgam, że w tamtym momencie uśmiechałam się nawet jeszcze szczerzej niż wtedy, gdy przyszedł do mnie po raz pierwszy. Jak wtedy przy wozie.
Zbliżające się światło i kroki, pomieszane z siarczystą dawką przekleństw, wybudziły jednak zarówno mnie jak i czarnowłosego z chwilowego otępienia. Wciąż byliśmy w niebezpieczeństwie, wciąż nie mogliśmy ze sobą porozmawiać w spokoju, bez narażania się na coś co może w każdej chwili nas zabić.
Ackerman doskoczył do mnie przyciskając moje ciało do ściany swoim. Miał na sobie ciemny płaszcz, który w tym otoczeniu idealnie zlewał się ze ścianą. Wepchnął mnie w swoje ramiona, wciskając moją głowę w jego klatkę piersiową. On wiedział. To była jedyna szansa. Również dyszał. Musiał biec równie szybko co ja. Śpieszył się by podać mi pomocną dłoń, by uratować z opresji. Śpieszył się by mnie z tego gówna, w które sama się wpakowałam wyciągnąć. Nie miałam pojęcia skąd wiedział gdzie jestem. Nie wiedziałam jakim cudem był doinformowany o ukrytym przejściu, którego lokalizację znają tylko nieliczni, zaufani ludzie Bowman'a. Levi był niesamowity.
— Do cholery! Bundy ona nam jak chuj ucieknie! — zwrócił się do blondyna, wyłaniający się zza zakrętu Jeffrey. Niewiele poza światłem mogłam dostrzec, gdyż dość rozbudowana klatka piersiowa czarnowłosego dość sporo mi zasłaniała.
Levi napiął mięśnie, a znajdujące się za mostkiem serce szybciej zaczęło bić. Słyszałam je, czułam twarde muskuły, czułam cytrynową woń wymieszaną z odpowiednią proporcją męskiej wody kolońskiej. Coś ścisnęło się w dole mojego brzucha. Drżałam, jednak nie wiedziałam, czy było to spowodowane pierwszą tak bliską cielesnością z czarnowłosym, czy strachem przed odkryciem. Usprawiedliwiałam swoje odbiegające od normy reakcje tylko tym drugim oczywiście.
— Nie pieprz kurwa Jeffrey, bo jesteś tak samo winny jak ja! — oburzył się Ed.
Słyszałam jak zatrzymali się zaraz obok nas. To tutaj był rozłam dróg. Lewy korytarz prowadził do magazynów, w których starszy Bowman przechowywał kiedyś swoje fanty, natomiast ten, w którym my byliśmy — prawy — był bezpośrednią drogą do wyjścia. Ta piwnica była niczym istny labirynt Minotaura. Zawiły, łatwy do pomylenia trasy i błąkania się tutaj dobre parę godzin. Dlaczego więc czułam się w tym wszystkim jak Ariadna, którą w tym momencie uparcie starał się obronić Levi w roli Tezeusza?
— Najpierw sprawdźmy to na lewo, w potem pójdziemy na prawo. — zaproponował Dahmer, dość niepewnym siebie głosem.
Ted tylko coś mruknął pod nosem, jak to zauważyłam przez te kilka krótkich chwil w ich towarzystwie — miał to w nawyku. Światełko zaczęło ponownie zanikać, a kroki zmierzać w przeciwnym do naszej dwójki kierunku. Ackerman jednak oddalił się ode mnie dopiero w momencie, gdy całkowicie ucichły.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że przez ten cały czas, nieświadomie wstrzymywałam oddech, pozbawiając się na krótko i tak ograniczonego dostępu do tlenu. Levi nie oddalił się jednak ode mnie dalej niż na krok, gdyż dalej wyraźnie wyczuwałam woń cytrusa. Wzięłam głębszy wdech, nie do końca wiedząc co powinnam w tej niezręcznej sytuacji zrobić. W duchu jednocześnie dziękowałam Bogu, że nie możemy dostrzec swoich wyrazów twarzy. Jego kobaltowe spojrzenie i obojętny wyraz twarzy byłyby chyba w tym momencie ostatnim wydarzeniem jakie mogło zepsuć mi dzień oraz zaniechać tego czego chciałam.
Ocknęłam się nagle, przypominając sobie o zabranych przeze mnie z celi przedmiotach, które zostały celem tej dziwnej, skierowanej właśnie w to miejsce wyprawy. Wyczuwając pod palcami kulisty kształt poczułam ulgę. Nie naraziłam się na to wszystko chociaż na darmo. Ackerman jednak tak samo jak za każdym razem, sprowadził moje wybujałe ego do parteru.
— Dasz radę nas stąd wyprowadzić? — spytał, próbując złapać mnie trzeźwiąco za ramiona.
Źle jednak ocenił odległość, a jego delikatne dłonie spoczęły na mojej klatce piersiowej, ściskając przypadkowo moje piersi. To było lepsze niż jakiekolwiek najlepsze sole trzeźwiące. Przeszedł mnie dreszcz, ciało zesztywniało i w ułamku sekundy jakby rażone piorunem odskoczyło. Wykonując tak gwałtowny manewr uderzyłam się niepotrzebnie w głowę. I choć zarówno ręce czarnowłosego jak i moje ciało znajdowały się teraz w stosownie dalekiej odległości od siebie to i tak te dziwne uczucie obecności ich w nieodpowiednim miejscu, pozostało.
— Przepraszam. — odparł cicho, tak bym tylko ja mogła słyszeć jego głęboki głos.
To był obraz czystej skruchy skierowanej prosto w moim kierunku. I choć wcześniej chciałam, a wręcz pragnęłam zachowania naszych emocji ukrytych w głębi oczu, tak w tym momencie dałabym się zabić by tylko zobaczyć jego oblicze. To jaki miał wyraz twarzy w momencie gdy wypowiadał te słowa. Nie byłam pewna czy się czerwieniłam czy nie, a ciepło zalegające na zarówno na policzkach jak i w brzuchu było spowodowane jedynie wysiłkiem, czy jednak może czymś więcej?
— Złap mnie za rękę. Wyprowadzę nas. — rozkazałam, decydując się na odważny krok w jego kierunku.
Po drodze czekałaby nas jeszcze spora ilość zakrętów, których czarnowłosy bez oświetlenia nie dałby rady po prostu bezpiecznie przejść. Inaczej nazywane były strefą Chrisa, który żeby zadrwić nieco z ludzkich emocji zamontował w nich pułapki. Wypuszczał wtedy też dwójkę więźniów, którzy niewiele czasu zdążyli tutaj spędzić i po prostu gubili się w zawiłym labiryncie. Mieli szansę jedną na trzy by dobrze wybrać i być wolnym. Rzecz w tym, że nikt z nich już nigdy do nas nie wracał. Mogliśmy tylko domniemać czy rzeczywiście uciekli, czy może jednak spotkało ich coś dużo gorszego.
Korytarz nie należał do tych dużych. Mieściły się w nim dwie stojące obok siebie osoby z lekką ilością wolnego miejsca, które mogli we właściwie przez siebie uznany sposób wykorzystać. Natknięcie się więc na stojącego dodatkowo równo po środku Ackermana nie powinno być dla mnie trudne. Wyciągnęłam dłonie do przodu tak by podchodząc do czarnowłosego, nie zderzyć się z nim tak jak wtedy w przypadku z sytuacji z biegiem. Nie miałam ochoty potem znosić jego humorków, trujących mi jaki to on jest brudny i że powinnam bardziej uważać.
Niepodważalne było jednak to, że Ackerman, który tak sumiennie za każdym razem mnie ratował, onieśmielał mnie do tego stopnia, że nie byłam w stanie wypowiadać poszczególnych słów — gdy normalnie się nimi w przypadku całkowicie obcych mi ludzi, posługiwałam. Każdy w jego kierunku poczyniony przeze mnie ruch. Nie ważne czy to była rozmowa, czyn, ruch. Nie ważne w jakich byliśmy okolicznościach; podczas treningu, w czasie walki o życie, w momencie zagrożenia. Za każdym razem było to tak jakbym burzyła jakiś postawiony przez niego mur.
Levi Ackerman był osobą bardzo zdystansowaną co dostrzegłam już miliony razy, podczas mojej przyjemności obserwowania go. Ma wyznaczone swoje zasady oraz nienaruszalne postanowienia, których trzyma się mimo wszystko. Gdy życie każe mu je łamać, on pomimo wewnętrznych oporów po prostu to robi. Nie bawi się schematy. Nie gra w plany, gdyż w każdej chwili może on ulec zmianie. Posiada swoją wewnętrzną strefę komfortu, której chyba nigdy tak naprawdę nie złamał. Dlatego miewam często momenty, kiedy czuje się w jego towarzystwie jak ta pierwsza.
Gołym okiem widać, że dzięki swojemu minimalistycznemu stylowi bycia i nie odpartej klasy musiał skrycie łamać miliony kobiecych serc. Nawet jego wzrost nie zabierał mu ich aprobaty, a wręcz przeciwnie czynił kimś wyjątkowym w tym świecie wielkoludów. Był takim małym, choć ponurym promykiem dobra. Dla mnie również. Zrobił dla mnie tak wiele i powiedział tak mało, a za razem dosadnie właśnie to, czego potrzebowałam usłyszeć. Nie mogłam tak po prostu zatrzymać się na swojej małostkowej ocenie jego persony. Drążyłam więcej, głębiej i dosadniej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie patrzyłam na niego jak na Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości, którym był.
Oczywiście dostrzegałam jego mocno ponad przeciętne umiejętności fizyczne. Nie byłam nawet w połowie tak silna jak on. Nie one były jednak dla mnie najważniejsze. Na piedestale postawiłam jego psychikę i jego jako człowieka. Każdy z nas jest przecież częścią społeczeństwa, w którym czarnowłosy widocznie się gubił. Nie było to spowodowane jego niechęcią, lecz czymś wewnętrznym i nie mogłam stwierdzić czy było to zawstydzenie spowodowane nieumiejętnością zachowania, czy może znudzenie.
Jednak to działo się znowu. W tej chwili nie był moim przełożonym. Ja nie wykonywałam żadnej misji, on mi nie rozkazywał, a wszystko co robiłam było traktowane jako coś co chciałam zrobić. Coś co wykonywałam z własnej nie przymuszonej woli. Byłam ofiarą, a on moim wybawcą, któremu przysparzałam kupę problemów.
Gdy moje opuszki palców zetknęły się z jego klatką piersiową ponownie, mimo ciemności mogłam wyczuć jego drażliwy wzrok na mojej twarzy. Może to było tylko moje dziwne wmawianie sobie czegoś, czego nigdy nie było, ale cholera jasna ja to po prostu czułam. Po raz kolejny poczułam niewidzialny przeskok iskry pomiędzy nami, jakby to co się działo w tym momencie było dla nas czymś wyjątkowym. Czy to on wstrzymał oddech? A może to byłam ja? Czy to jego serce tak znacznie przyśpieszyło swoje tempo? A może moje? Zatrzymałam się w czasie, gdy przejął inicjatywę, zdejmując jedną z moich dłoni i łapiąc ją w swoją.
Przełknęłam ślinę, nie mogąc się ruszyć. Prawdopodobnie go tym denerwowałam, ale poczucie po raz pierwszy od dawna, że ktoś jest przy tobie, że cię nie opuści, że będzie walczył z całych sił by cię ochronić była obezwładniająca. Stał przede mną trzymając mnie za dłoń, prawdopodobnie z tym swoim wyrazem twarzy, próbując odgadnąć co ja takiego wyprawiam. Ja sama jednak nie wiedziałam. Co się ze mną działo? I dlaczego uznałam ten moment za bardzo intymny?
— Będziesz tutaj stać i czekać, aż ta dwójka idiotów nas znajdzie, czy może wyprowadzisz nas z tego gówna? — spytał wytrącając mnie z transu. Nie odpowiedziałam mu.
Zawsze to robił, gdy zbyt długo nie byłam w stanie podjąć decyzji. Zbeształam się mentalnie za moją odpowiedzialność. Nigdy nie kwapiłam się do wykonywanych przeze mnie zadań, jeżeli mi na nich nie zależało. Bezpieczeństwo Levi'a było jednak dla mnie ważniejsze niż cokolwiek innego.
Odwróciłam się więc, stając obok niego i nieświadomie przylegając do jego boku. Ackerman niczego nie komentował. Może nie chciał jeszcze bardziej piętnować i tak napiętej już atmosfery? Nie wiedziałam. Ja przecież nigdy nie wiem z czym może nagle wylecieć. Tak jak poprzednio wyciągnęłam jedną z dłoni przed siebie, by nie pokierować nas przypadkowo w ścianę. Byłoby to z pewnością dużo bardziej niekomfortowe niż wtedy gdybym wpadła w nią sama. Czarnowłosy za obitą twarz chyba by mnie zabił. Kto chciałby z resztą ranić tak cudowną sztukę jaką było jego oblicze? Na pewno nie ja.
Poziom mojego skupienia sięgnął takiego zenitu, że nawet przeciskający się przez szpary wiatr, którego było tu tyle co światła, iż za jego pomocą sprawnie nawigowałam nas w dość szybkim tępie i sprawności prosto do klapy. Wyjście było idealnie widoczne, ponieważ to właśnie ono wpuszczało w tę ciemność łunę, która skutecznie ją rozjaśniała. Ackerman mocniej ścisnął moją rękę, jakby jego osłabiona czujność, znowu nakazała napiąć mięśnie. Był przygotowany na każdą ewentualność, która może nas spotkać. Spojrzałam na niego ukradkiem, tak by nie musieć mierzyć się z dominującą postawą kobaltowych tęczówek.
Półcień jaki rzucało na jego twarz światło był przerażający. Sińce pod oczami wyraźnie odznaczały się pod oczami, ściśnięte usta, zęby zagryzające zapewne wnętrze policzka i zmrużone oczy po prostu odstraszały. Dla każdego z zewnątrz wyglądałby na bestię wychodzącą z piwnicy Podziemi, dla mnie jednak był po prostu zmęczonym człowiekiem. Zrobiło mi się przykro. Samej chciało mi się spać. Spędziłam za dużo czasu w tym burdelu i mój organizm był wyczerpany. Co było z nim? W dodatku ani razu podczas pobytu tutaj nie położył się w łóżku. Każdej nocy to ja egoistycznie zasypiałam na zaścielonej przez niego sofie, w czasie gdy on spędzał ten czas na krześle. I tak, było mi go żal, jednak bałam się że zapraszając go do siebie — bo posłanie choć jednoosobowe, to z łatwością pomieściłoby na sobie dwie — złamie panującą jeszcze między nami granicę prywatności. Istniała pomiędzy nami bariera niewypowiedzianych słów, której nie byliśmy w stanie przełamać. A może to ja nie byłam w stanie tego zrobić? Czy nawet jeżeli bym to zrobiła to byłabym przy jego obecności w stanie zasnąć?
— Idź pierwsza. — rozkazał, gdy zbliżyliśmy się do schodów. W tamtym też momencie Ackerman puścił moją rękę, a bezpieczeństwo stało się mniej odczuwalne. Choć dalej było, to tylko jakby dalej.
Deski ułożone ze sobą na przemiennie były bowiem na tyle wąskie, że nie bylibyśmy w stanie dostać się wyżej bez rozdzielenia. Zdałam sobie też wtedy sprawę, że prawdopodobnie straciłam jedyną chwilę czułości ze strony Levi'a tylko dlatego, że się o niego panicznie zaczęłam zamartwiać. Zamiast wykorzystać w pełni okoliczności, zaprzepaściłam dobry moment. Na górze prawdopodobnie nie złapie mnie tak za dłoń już nigdy. Brawo Nina.
— Dobrze. — przytaknęłam mu i mrużąc oczy, zaczęłam wspinać się na górę, uważając na to by nie postawić nogi w nieodpowiednim miejscu
Schody były już zużyte i niewielka nieostrożność mogła skończyć się załamaniem szczebla, a tym samym zranieniem sobie nogi. Nie chciałam znowu kolejnych obrażeń. Nie do tego dążyłam. Już wystarczająco się poobijałam na tych ścianach. Możliwe też, że od siedzenia na zimnej posadzce przeziębiłam sobie pęcherz co w tych warunkach, na jakie mogliśmy sobie pozwolić, nie byłoby ani trochę korzystne.
Gdy byłam już w schowku, zaczekałam aż Levi znajdzie się obok mnie. Każde wychylenie chociażby nosa z pomieszczenia było mocno ryzykowne. Chris mógł mnie nakryć wszędzie. Najgorszym jednak było to, że on wiedział że tutaj byłam. Że znajdowałam się nieopodal miejsca, w którym nasza, że tak powiem znajomość się rozpoczęła. Choć nie można było tego nazwać "zdrową relacją" bo drań mnie seksualnie wykorzystywał! Nie raz jego obrzydliwa twarz pojawiała się w moich koszmarach, a woda pod prysznicem robiła się dla mnie brudniejsza. Nie wiem czy po spotkaniu go ponownie, dręczące mnie wspomnienia znowu nie powróciłyby ze zdwojoną siłą, a ja nie pogrążyłabym się w czymś gorszym niż to co miało miejsce w korpusie zwiadowczym.
— Pamiętaj kochana, on może posiąść twoje ciało, ale nigdy nie posiądzie ciebie.
Otrząsnęłam się zaciskając dłoń na materiale mojego płaszcza, przez który było mi w tym momencie autentycznie gorąco. Czułam jak Levi mnie obserwuje. W międzyczasie zdążył już szczelnie zamknąć klapę w podłodze, przykrywając ją niepozornym dywanikiem. Dotarło do mnie, że dalej jestem w męskim wydaniu, a tylko czapka pozostała gdzieś w celi, uwalniając moje włosy od wygodnego uwięzienia. Byłam umazana węglem dosłownie wszędzie. Spojrzałam na zniesmaczoną minę mężczyzny, który natychmiastowo wytarł swoją ubrudzoną przeze mnie dłoń o swój płaszcz. Nie miał przy sobie bowiem niczego bardziej stosownego, czym mógłby się wytrzeć. Zapomniał pewnie w pośpiechu białej ściereczki, z którą zawsze go widziałam.
— Lepiej nie będę pytać. — wymruczał do jakby do siebie, dalej mnie obserwując. W dalszym jednak ciągu nie byłam gotowa na spotkanie z jego spojrzeniem, dlatego usilnie wbijałam wzrok w podłogę, czując się po prostu głupio. Będę go musiała za to przeprosić.
— Nie pytaj. — przytaknęłam mu, śmiejąc się z zażenowania pod nosem.
Czarnowłosy nie czekał długo. Podszedł do drzwi lekko je uchylając. W pobliżu nie było nikogo poza robotnikami, a weryfikatorzy właśnie zbierali się by otworzyć wrota, które miały wpuścić do środka kolejną zmianę. Bez jaj, siedziałam w tym lochu tak długo, że już świtało?!
Tak jak wcześniej ja, teraz razem wmieszaliśmy się w tłum, by niezauważenie prześlizgnąć się przez kontrolę. Nie miałam pojęcia, jakim cudem Levi dostał się do środka szybciej skoro główne wejście było zamknięte, a ja nie znałam żadnych pobocznych, przez które można by się tutaj dostać. Nie wnikałam w to jednak. Cieszyłam się, że był. Cieszyłam się, że po mnie przyszedł. To się teraz liczyło.
Gdy się jednak ode mnie oddalał to czułam ogarniający mnie niepokój. Zwykle ktoś przy mnie był. Nigdy względnie nie pozostawałam sama. Przerażała mnie samotność i wizja tego, że pewnego dnia mogę nie mieć całkowicie nikogo. Najpierw byli rodzice i pewnego rodzaju niania. Skupiali na mnie całą uwagę, a ja czułam się wyróżniona. Potem wspierała mnie Olivia, która była dla mnie drugą matką i więcej niż samą przyjaciółką. Stała się rodziną. Po jej śmierci zostało mi tak naprawdę niewiele osób, z którymi mogłam spędzać czas. Miejscowy barman nie zastąpi ci przecież kogoś zaufanego, a będzie utrzymywał cię rozmową tylko dlatego by wyciągnąć od ciebie więcej pieniędzy. To dlatego też podjęłam się próby odzyskania czegoś, co już naprawdę dawno utraciłam, a co przepadło w przeszłości nieodwracalnie.
Korpus Zwiadowczy dał mi siłę jakiej potrzebowałam do dalszej walki. Dał mi ludzi, którzy zainteresowali się moim nieszczęściem, śmiali się ze mną w dobrych i złych chwilach oraz wspierali. Odkrywałam tam samą siebie, poznając też nie znane mi dotąd reakcje mojego ciała. I choć nie było to miejsce idealne ze względu na niebezpieczeństwo krzywdy tych których kocham, w każdym momencie przez nawet głupią utratę uwagi — to byłam tam naprawdę szczęśliwa.
I nie chodziło też o to, że nie potrafiłam zrobić czegoś sama. Że bałam się samotnie ruszyć przed siebie nie oglądając się na polu bitwy. Umiałam to zrobić. Życie wiele mnie nauczyło i byłam na pewno dużo bardziej wytrzymała niż jakakolwiek arystokratka jaką spotkałam. Nie dawałam się uzależniać od kogoś, choć tak naprawdę właśnie tego oczekiwałam. Chciałam by mój problem został rozwiązany przez kogoś, bez większej potrzeby mojego udziału. No ale kto by tak nie chciał? Gdy już człowiek coś dobrego dostał, to zawsze łapczywie pragnął dostać to ponownie, a najlepiej w większej ilości. Należałam do takich ludzi, choć starałam się jak najlepiej ten fakt ukrywać. Dlatego również teraz poszukiwałam samoistnie, wmieszanego w tłum Levi'a, który całą swoją osobą dodawał mi pewności siebie. Szkoda tylko, że przy nim samym również ją w jakiś sposób traciłam...
— Jak widzę, poszukiwanie pracy się nie udało? — zagadnął mnie ten sam mężczyzna, który zaczepił mnie gdy próbowałam się dostać do środka. Wyprostowałam się ponownie zajmując, wyćwiczoną u mnie naprędce męską postawę i odpowiedziałam mu takim samym zniekształconym, lekko chropowatym głosem.
— Nie udało. Dziękuję za zainteresowanie. — próbowałam go w ten sposób spławić i gdy już myślałam, że mi się to udało, ten mocno mnie zaskoczył. Ludzie wokół nas stali się dla mnie jałowym tłem, które nic poza byciem nie mogło mi zrobić.
— Pan Bowman wie, że panienka uciekła. Nie zależy mi na nieszczęściu ludzi, ale jestem informatorem i jeżeli spyta to będę musiał mu powiedzieć, że cię widziałem. — zwrócił się do mnie zmartwionym głosem. Przysięgam, że oczy miałam jak pięciozłotówki, a serce weszło w stan palpitacji. To znaczy, że dzięki niemu natrafiłam na tych gości? Kiwnęłam głową w geście zrozumienia. Nie było już sensu więcej udawać.
— Dlaczego mi to mówisz? — spytałam patrząc w jego ciemne oczy, w których o dziwo nie dostrzegałam ani krzty złych zamiarów. Mężczyzna stojący przede mną był dobry.
— Ponieważ w jakiś dziwny sposób pałam do ciebie sympatią. — uśmiechnął się do mnie. Nie wiedziałam co mam mu na to odpowiedzieć, więc po prostu odwdzięczyłam się tym samym, wpatrując w przyjazną twarz. Może i na zewnątrz wyglądał na zbira, ale w środku był kimś o wielkim sercu.
— Leć już. Niedługo tu będą. — ponaglił mnie, dając lekkiego kopa na szczęście. Znałam ten gest. Funkcjonował o zżytych warstw naszej szajki, którzy nie imali się zabijania, a wykonywali inne, dużo mniej dochodowe zadania.
— Dziękuję. — podziękowałam mu i uniosłam kąciki ust w lekkim uśmiechu, żegnając się z nim tym samym.
Przy bramie wyjściowej czekał na mnie znudzony Ackerman, który zdążył się już o mnie trochę pomartwić, gdyż pierwszym co po zobaczeniu mnie zrobił, było dokładne otaksowanie mnie wzrokiem. Musiał się upewnić, że nikt mi niczego nie zrobił. Wyszczerzyłam się w jego kierunku, by dać mu tym samym znać, że jest dobrze. Przynajmniej na razie...
Tym razem to Levi prowadził mnie nieznanymi mi uliczkami. Obracał się w tym miejscu dużo lepiej niż ja, choć naprawdę dawno tutaj nie był. Niewiele się też tutaj od jego odejścia zmieniło. Nie wiedziałam dlaczego nigdy, ani razu nie udało mi się na niego natknąć. Z tego co o Ackermanie słyszałam to był on dość znany w Podziemiu jako czysty rabuś. Czy nie powinnam go spotkać na jednej mojej misji chociaż raz albo chociażby minąć bezkolizyjnie na ulicy? W dodatku ja również byłam nie widoczna dla niego. Choć ten fakt akurat mnie nie dziwił, gdyż nie byłam popularna. Wolałam zabijać w ciszy i bez afiszowania się. Nikt mnie wtedy nie gonił, a ja z Olivią mogłyśmy cieszyć się wolnością. Zrobiło się o nas głośno dopiero, gdy czarnowłosego zgarnął z ulicy Korpus Zwiadowczy.
Przechodząc przez jedną z uliczek, wyszliśmy na główną drogę. Ludzi było dziś na niej więcej niż kiedykolwiek. Było to dla mnie chorobliwie podejrzane. Levi również nie pozostał w stosunku do tego dziwnego zbiegu okoliczności obojętny. Oboje skanowaliśmy otoczenie w poszukiwaniu niebezpieczeństwa. Przy mężczyźnie już nie musiałam bać się tego, że ktoś na mnie wpadnie. Szliśmy tak przez kilka metrów ramię w ramię. Szliśmy bez stresu i bez strachu dopóki nie dostrzegłam tak dobrze znanych mi piwnych tęczówek.
Coś w środku mnie zamajaczyło i zapłakało próbując się wydostać. Wręcz usłyszałam pękającą część mojej duszy, a do gardła podeszły mi wymiociny. Dusiłam się. Wszystko w tamtym momencie było czynnikiem do mojego wybuchu. Zatrzymałam się, nie spuszczając wzroku z przechodzącego wraz ze swoją obstawą niewiele wyższego ode mnie bruneta. Był mniej więcej w moim wieku. Był przystojny. Był psychopatą.
Levi przystanął oglądając się za siebie. Na początku wydawał się być zły, że w ogóle w jakikolwiek sposób opóźniam nasz powrót do jego mieszkania, jednak gdy zobaczył w jakim stanie aktualnie się znajduję, cofnął się do mnie i złapał za ramiona, mocno mną potrząsając. Ledwo to poczułam. Ledwo to wszystko do mnie docierało. Wciąż miałam go przed oczami, widziałam jak zbliża się w naszym kierunku. Jak wypatruje w tłumie właśnie mnie. Wciąż jednak mnie nie zauważył. Wciąż miałam szansę. Dlaczego więc stałam jak słup soli, całkowicie omamiona jego osobą? Dlaczego...
— Nina, do cholery jasnej! Co się dzieje?! — podniesiony głos Ackermana dotarł do mojej podświadomości jak przez mgłę. Musiałam się naprawdę bardzo dobrze skupić, by ubrać w słowa to co musiałam mu powiedzieć.
— Oni mnie szukają. — wypowiedziałam wystraszonym głosem, nawet na czarnowłosego nie patrząc.
On jednak wydawał się rozumieć. Wiedział, że coś jest nie tak. Spojrzał w tym samym kierunku co ja, wychwytując mężczyznę. Przynajmniej tak mi się wydawało. Potem jeszcze rozglądał się dookoła. Jego płochliwe nastawienie wcale nie poprawiało mojego stanu. On jeszcze mnie nie widział. Nie posłał w moim kierunku tego szelmowskiego uśmiechu pogardy, tak jak zawsze to robił po skończeniu "roboty". Nie gonił, ponieważ nie widział. Ile czasu mi zostało?
— Tch. Chodź. — czarnowłosy prychnął, ciągnąc mnie za ramię w jedną z uliczek. Jeżeli posunął się do czegoś takiego to musieli nas jakoś okrążyć. Jednak skoro się na to zdecydowali to musieli mieć pewność, że tam jesteśmy. Może ja nie miałam już czasu?
Zejście z placu i stracenie Chris'a z oczu pozwoliły mi na powrót do funkcjonowania. I choć czułam się jak największe, w dodatku podeptane przez wielu ludzi gówno, to mogłam chociaż coś z tym faktem zrobić. Czułam pewny ucisk, dużej dłoni Ackermana powyżej mojego łokcia, słyszałam obrzydliwy odgłos błota, po którym biegliśmy i czułam panujący tutaj odór papierosów i alkoholu.
Biegłam świadoma tego, że biegnę, biegłam przyćmiona przytłaczającym spojrzeniem Bowman'a i biegłam trzymając się na nogach dzięki czarnowłosemu. Był moim ratunkiem i nadzieją, że jakoś stąd wyjdę. Wierzyłam, że mnie z tego wyciągnie. Czy to on w końcu nie szczycił się tym jakim to pedantem jest? On pozbywał się zanieczyszczeń tego półświatka. Choć nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że sprzątając w ten, a nie inny sposób, brudzi również samego siebie.
Niespodziewanie Levi, gwałtownie się zatrzymał, a ja z rozpędu uderzyłam o jego plecy, nie potrafiąc skontrować odpowiednio bezwładności mojego ciała w tamtym momencie. Zasłonił mnie swoim ciałem, bardziej się prostując, a ja wychyliłam się lekko, by spostrzec to co spowodowało jego nagłe zatrzymanie. W naszą stronę zmierzali mężczyźni w czarnych, skórzanych kurtkach. Pod okiem mieli tatuaż, który tak starannie sama próbowałam ukrywać. Nie wiedziałam jakim cudem, racjonalnie można było się zgodzić na tak wyraźne manifestowanie swojej przynależności. Nie było z czego być dumnym.
Na każdym ze złapanych w wieku dwóch lat od przyłączenia się do firmy Bowman'ów wykonywało się tatuaż. Odwrócona, jak gdyby odbita od lustra trójka, która miała symbolizować odwrotność świętej trójcy murów. Z tego w co już się weszło nie można było od tak wyjść. Rany po tym zabiegu były poza tym ropiejące i nie jeden z nas nie przeżywał dłuższego okresu czasu, aż do wyleczenia. Umierali od różnego rodzaju zakażeń. Całe przedsięwzięcie było oczywiście pomysłem Chris'a.
Zatrzymaliśmy się w najgorszym z możliwych do zatrzymania miejsc. Klub nocny "Promyczek" nazywany również burdelem lub lokalem lekkich obyczajów, witał nas zepsutym neonem. Jakaś para wyszła na zewnątrz i dość dobrze się bawiła, paląc na zmianę jedną fajkę. Na schodkach siedział jakiś bezdomny, popijając sobie powoli trunek z butelki. A my staliśmy, staliśmy i szukaliśmy drogi ucieczki. Za nami była główna ulica z osobą Bowman'a w roli głównej, a na końcu uliczki dwójka ludzi zbliżających się do nas w zatrważających. Istniała jeszcze opcja, że ktoś poszukuje nas z dachu. Ich wzrok i to jak rozbiegani w tym wszystkim byli, wskazywał na to, że jeszcze nas nie zauważyli. Jeszcze nie zwrócili na nas uwagi dostatecznie tyle, by zorientować się, że szukana przez nich osoba, czyli ja, jest w zasięgu ich ręki. Przełknęłam ślinę, oczekując jakiegokolwiek ruchu czarnowłosego. Tylko on mógł teraz coś zrobić.
I gdy myślałam, że kobaltowooki nie poczyni w tym kierunku już kompletnie nic, a perfidny szatyn mnie złapie to on energicznie naparł na mnie, przyciskając w dość jednoznaczny sposób do pobliskiej ściany. Spojrzałam na jego zaciętą twarz i niepokój widoczny w spojrzeniu. Zęby miał zaciśnięte, a mięśnie spięte. Położył ręce po dwóch stronach mojej głowy. Cytrynowa woń wymieszana z jego wodą kolońską uderzył mnie tak mocno, że niemal całkowicie zdążyłam zapomnieć o niebezpieczeństwie. I choć nogi trzęsły mi się od nadmiaru emocji, to wciąż nie dawałam za wygraną i stałam. Stałam taksując go tak samo intensywnym spojrzeniem jak on mnie. Słyszałam jego oddech, tak samo dobrze jak zbliżające się w naszym kierunku kroki mężczyzn. Zacisnęłam piąstki. Czy to koniec? Jeżeli tak to może być on piękniejszy?
— Udawaj. — szepnął, zbliżając się zaskakująco szybko do okolicy mojego lewego ucha.
Zesztywniałam. Levi Ackerman zachowywał się jak całkiem obca dla mnie osoba. I choć czułam się bezpiecznie stojąc uwięziona w jego ramionach to nie chciałam uciekać. Nie wiedziałam co miał na myśli dopóki nie zaczął się do mnie frontowo jeszcze bardziej zbliżać. Zrobiło mi się gorąco, a coś w środku mnie chyba właśnie wybuchło.
Nim zdążyłam w jakikolwiek sposób zaprzeczyć, czy coś powiedzieć, zmniejszył odległość pomiędzy nami do zera, łącząc nasze wargi razem. Przekrzywił głowę tak, byśmy nie uderzali się nosami. Zamarłam. Kompletnie nie wiedziałam jak mam się zachować. Złapałam się go za barki bojąc się, że upadnę. Moje nogi nie były jak z waty — one stały się watą. Przymknęłam oczy.
Czarnowłosy był niepewny w tym co robił. Intuicyjny i delikatny, bojący się, że coś schrzani. Byłam doświadczona, czego z pewnością nie mógł wiedzieć i właśnie dzięki temu mogłam poczuć każdy najmniejszy ruch na jego skórze ust połączonych z moimi. Miał je lekko popękane, przez co czułam ocieranie się ich wyraźniej, jednak nie bolało mnie to. Po moim ciele nieprzerwanie przechodziły dreszcze, a ja wręcz rozpływałam się pod wpływem tego uczucia.
Ten pocałunek był inny od każdego jakim kiedykolwiek uraczył mnie Chris. Inny od każdego, które przeżyłam podczas misji, gdy musiałam udawać czyjąś kochankę. Tamte były wmuszone, brutalne i pełne agresji. Mężczyźni zwykle gryźli moje usta aż do krwi, ciesząc się z siebie tak jak jeszcze nigdy. Byli dumni z ranienia mnie, dumni ze sprawiania tego, że krzyczę z bólu, a nie z przyjemności. Dla nich nie było w tym żadnej różnicy. Gdzie ja zostawałam kawałek po kawałeczku powoli niszczona. Zabierane zostawało mi moje "ja". Przeszłam tyle niebezpiecznych przypadków, ani razu jednak nie zachodząc w ciążę. Czy byłam bezpłodna? Nie wiedziałam. Inni sądzili, że tak dlatego to właśnie mnie nagminnie wykorzystywali.
Ackerman nie wpychał na siłę języka do środka. Wyglądało to jakby bawił się moimi ustami w charakterystyczny dla siebie sposób. Choć nigdy nie powiedziałabym, że jest on zdolny do czegoś takiego jako osoba to on to właśnie zrobił. Czy byłam przy tym jego pierwszą? Całkiem możliwe. Nie chciałam się jednak nad tym zastanawiać i cieszyłam się chwilą. Zamroczyło mnie. Byłam całkowicie skupiona na nim i nie przejmowałam się już tym czy ci ludzie od Chris'a właśnie się na nas patrzyli, czy jednak zdecydowali sobie iść.
W pewnym momencie poczułam nawet niedosyt. Coś takiego przydarzało mi się pierwszy raz. Nigdy nie kojarzyłam tego typu rzeczy z czymś przyjemnym. Moim zdaniem istniały tylko po tym bym swoim ciałem mogła wykupić sobie kolejny dzień w miarę dobrych warunkach na tym padole. I ja naprawdę ich nienawidziłam. Z całego serca chciałam się ich pozbyć.
Przy Levi'u jednak wszystkiego pragnęło się dwa razy więcej niż się dostawało. Swoim dystansem przyciągał mnie dwa razy silniej, swoją postawą sprawiał, że lgnęłam do niego jak ćma do światła. Mimo, że inni się go bali, mimo że zgadzali się odejść gdy słowami ich od siebie odpychał. Ja nie odeszłam. Na początku tak cholernie go nienawidziłam, powierzchownie oceniając. Nie potrafiłam sobie tego uczucia w tym momencie do niego nawet wyobrazić. Całkowicie zmieniłam swoje mniemanie o jego osobie.
Zbliżyłam swoje drżące dłonie do jego włosów, pociągając nieśmiało za ich delikatne końcówki. Z tyłu miał je lekko wygolone, lecz te wyżej okazały się być dużo dłuższe, niż przy początkowej obserwacji mi się wydawało. Dopiero w tamtym momencie zaczęłam oddawać jego śmiały gest, gdyż początkowo całkowicie się zamyśliłam. Spiął się wyczuwając delikatne poruszanie się moich warg. Wtedy już wiedziałam. Byłam jego pierwszą.
Uśmiechnęłam mu się w usta, kontynuując to co on sam zaczął. Nie musiało być tak, że tylko ja odczuwałam przyjemność z tym związaną. Chciałam też zapewnić ją również jemu. Czy on w ogóle kiedyś zaznał czegoś takiego jak radość spowodowana drugą osobą? Na pewno tak, jednak nigdy w taki właśnie sposób. Ja też się cieszyłam. Pierwszy raz coś takiego nie było dla mnie niechcianym gestem. Pierwszy raz ja też tego chciałam. Nieświadomie zaczęłam się w to wczuwać jeszcze bardziej. Drżałam, byłam rozgrzana, moje serce gnało nie tracąc swojego dramatycznego pędu. Przejechałam instynktownie językiem po jego wargach, wyczuwając smak gorzkiej herbaty. Uniosło mnie to do tego stopnia, że zaszumiało mi w głowie.
Czarnowłosy odsunął się ode mnie jednak niespodziewanie, odskakując jednocześnie na dalszą odległość. Zostawił mnie taką przy murku. Ledwo stałam, wspierając się plecami o zimną ścianę, obserwując jego obojętną jak zwykle twarz wpół przymrużonymi oczami. Czułam jak się czerwienię, nie ukrywałam tego jednal. Nie było już sensu.
— Poszli już. Udało się. — stwierdził rozglądając się wkoło. Nie mogłam uwierzyć w to co przed chwilą się stało. Bo to się stało prawda? Więc dlaczego on wygląda jakby nic się nie stało?
— Chodźmy do domu. — rozkazał, ciągnąć mnie za nadgarstek w kierunku kolejnego przejścia do zaułka.
Nie zaprzeczałam. Nie odpowiadałam. Dałam się mu porwać. Tym jednym gestem bowiem zburzył nieświadomie może nie tylko i swoje mury, ale również i te moje. Bałam się, że gdy ktoś mnie znowu w ten sposób dotknie to nie wytrzymam. Że rzucę się z wysokości, albo właduje sobie kulkę. On jednak to zrobił, a ja oczekiwałam dodatkowo czegoś więcej. Co to było za uczucie?
Zrobiło mi się naprawdę ciepło na sercu. Przyłożyłam wolną dłoń, do w dalszym ciągu wilgotnych i rozgrzanych ust. W tamtym momencie chyba troszkę bardziej polubiłam smak gorzkiej, czarnej herbaty. Uśmiechnęłam się do siebie. Choć nie powinnam to nie czułam się przy Ackerman'ie bardziej nieswojo niż zwykle. Dalej pomiędzy jego, a moją skórą pozostawała iskra. Spojrzałam na jego profil, dostrzegając na brodzie ślady, bo węglu, którym cała byłam wysmarowana i zaśmiałam się w duchu. Wszystko było prawdziwe. Ja nie śniłam. Levi Ackerman chyba nieświadomie skradł mi serce, choć ja całkowicie nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, że ja skradłam też te jego.
Malo apud te est solus unus omni temporis aevo vitae huius mundi.
cdn.
*Malo apud te est solus unus omni Temporis aevo vitae huius mundi. — (łac. Wolę jedno życie z tobą niż samotność przez wszystkie ery tego świata.)
Ten rozdział dedykuję ChiiTaiyoo i jednocześnie tym bardzo dziękuję za uwagi odnośnie rozdziałów, śmieszne komentarze oraz poprawianie mnie. <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top