#5
"Noś w sobie pewność, wiedz, że osiągniesz cel, a osiągniesz go z pewnością. Nie pozwól, by do twojej głowy wkradły się wątpliwości, bo cię zniszczą. Tak brzmi reguła samosprawdzającej się przepowiedni." — John Flanagan "Zwiadowcy. Oblężenie Macindaw."
Postanowiłam dać ponieść się intuicji, bo tylko ona tak w zasadzie nigdy mnie nie zawiodła. Przemyślmy to wszystko jeszcze raz — najpierw muszę nacisnąć spust wyrzucający linki, które przymocowują się do najbliższego drzewa, następnie ścisnąć rączkę mocniej by mnie pociągnęły i wtedy złapać w powietrzu równowagę, a na samym końcu gdy będę już w powietrzu użyć gazu by przyśpieszyć swoje ruchy.
Jak na to wszystko spojrzeć z perspektywy kogoś z boku, to to rzeczywiście może wydawać się trudne. Jak do cholery ten karzełek to ogarnia?! Zresztą to już nawet nie chodzi o karzełka, ale jak wszyscy zwiadowcy są w stanie to ogarnąć.
— No ile mamy jeszcze na nią czekać Erwin?! — irytował się widocznie czarnowłosy.
Skrzyżował ręce i spojrzał w niebo, oceniając zapewne porę dnia. Nie wiem skąd on to potrafi, ale szczerze podziwiam, gdyż jest to z pewnością przydatna umiejętność.
— Za jakąś godzinę mam przeprowadzić trening, więc jej sprawności jeździeckich już nie zdążymy raczej sprawdzić. — odrzekł.
Zaraz, zaraz jeździeckich?! Czy ja dobrze usłyszałam? Będę mogła dosiąść konia?! Moja obojętna dotąd twarz została rozpromieniona przez szeroki uśmiech.
Mogłam więc poczekać do jutra, by przejechać się na jakimś wierzchowcu lub pośpieszyć się z trójwymiarowym manewrem i dosiąść go jeszcze dzisiaj! Napięłam wszystkie mięśnie i odbiłam się od ziemi wyskakując tak wysoko jak tylko potrafiłam. Oceniłam szybko obszar i wyznaczyłam miejsce gdzie mogłabym bezpiecznie wbić linki. To był ten moment, teraz się o wszystkim przekonam. Nacisnęłam spust, a w powietrzu rozbrzmiał metaliczny dźwięk, który został zastąpiony głuchym uderzeniem w pień oddalonego drzewa.
Dodałam odrobinę gazu by przyśpieszyć nawijanie się linek, a tym samym zwiększyłam swoją prędkość. Teraz wystarczyło już tylko wylądować i powtarzać czynność do momentu osiągnięcia celu. Pff i czego ja się bałam to sama nie wiem. Zgrabnie stanęłam na gałęzi drzewa, rozluźniając się. Myślę, że nie było źle jak na pierwszy raz. Obok mnie zaraz zjawili się obaj mężczyźni.
— Kastner, ale ty naprawdę nigdy nie miałaś na sobie manewru? — spytał przypatrując mi się jeszcze bardziej wnikliwie niż wcześniej dowódca.
Nie wiem co miałam o tym wszystkim myśleć, ale jak się nad tym zastanowić to serio coś za łatwo mi poszło. Pokiwałam mu w odpowiedzi przecząco głową.
— W takim razie musisz mieć tą umiejętność wrodzoną. Levi był cały czas w gotowości by w każdym momencie cię złapać, gdyż nawet szkoleni i dobrze poinformowani o działaniu sprzętu kadeci, nie są w stanie utrzymać równowagi na dwóch drążkach treningowych. Jednak ty zrobiłaś coś o wiele bardziej zadziwiającego. Użyłaś spustów i przedostałaś się tym samym na znaczną odległość. Levi z góry zakładał, że wpadniesz w drzewo, ale w dużym stopniu się pomylił. — blondyn zakończył swój monolog.
Mogłam się spodziewać, że powie coś takiego, więc nie byłam zbytnio jego słowami zaskoczona. Zdenerwowałam się jednak na czarnowłosego, który ponownie zbyt wcześnie ocenił moje możliwości.
— W takim razie skoro to mamy zaliczone to może sprawdzimy jeszcze moją zdolność jeździecką? Uprzedzę was od razu i powiem, że na koniu też nigdy nie siedziałam. — ponaglałam ich.
Bardzo chciałam sobie umilić czas dotykając jakiejś mięciutkiej sierści konia. Tak dawno w końcu ich nie widziałam. Nadzieja połączona z pewnego rodzaju szczęściem zalśniła w moich oczach, tego mogłam być pewna.
— To chyba nie będzie możliwe. — odparł chłodno czarnowłosy. Zacisnęłam zęby w geście złości. Dlaczego ten karzeł zawsze musiał wszystko zepsuć?
— Dlaczego niemożliwe? — wysyczałam w jego kierunku.
Zacisnęłam pięści i odliczyłam w głowie do dziesięciu, by nie rzucić w jego stronę jakiejś obelgi. Jeżeli bym to zrobiła to moje szansę na dzisiejsze spotkanie konia byłyby marne.
— Za około godzinę prowadzę trening i muszę się wtedy znaleźć na placu. — wyjaśnił znudzony, jakby było to dla mnie oczywiste. No właśnie mamy jeszcze dużo czasu, dlaczego niby nie zdążymy?
— Ale jest przecież jeszcze dużo czasu. — powiedziałam, patrząc tym razem błagalnie na Erwina.
Ten tylko uniósł ręce w geście bezradności i popatrzył wyczekująco na mężczyznę. Ach no tak czyli dowódca nie może nic zrobić wobec humorków tego karła? Nie no ciekawie się zapowiada.
— Jest mało czasu. Dojście tam z tobą zajmie nam jego większą połowę, nie wliczając w to minut potrzebnych mi na znalezienie się na placu. A wyprzedzając twoje pytanie to nie, nie mogę się spóźnić. Ja nigdy się nie spóźniam. — odrzekł nawet na mnie nie patrząc. Wow jeszcze nigdy nie usłyszałam tak wielu słów padających w moją stronę z jego ust.
— A kto tu mówi, że musimy tam akurat iść? — wtrącił się blondyn.
Dzięki ci o wielki mężczyzno za twoją pomoc, jednak chyba nie do końca zostawiłeś mnie na pastwę losu tego małego idealisty. Spojrzałam na Levi'a z nadzieją. Olivio błagam zrób coś...
— Jeżeli ta gówniara za mną nadąży to możemy użyć manewru. — potwierdził.
Przysięgam, że pomijając fakt gówniary to były to wtedy najpiękniejsze słowa jakie wyszły z tych jego nie uśmiechających się nigdy ust.
— Nadąże! — odrzekłam starając się salutować. Erwin zaśmiał się pod nosem. No proszę, proszę ktoś tu przez cały wieczór jest w dobrym humorze.
— W takim razie ja na przodzie, Nina w środku, a Levi z tyłu. W ten sposób dotrzemy do stajni najsprawniej, jednocześnie dbając o nasze wzajemne bezpieczeństwo. — rozkazał, choć pewnie z tym bezpieczeństwem to bardziej miał na myśli mnie. Skinęliśmy z czarnowłosym głowami na znak zrozumienia.
Dowódca szybko ruszył do przodu, pozostawiając po sobie tylko głuchy odgłos wbijających się w drzewo linek. Musiałam dać radę za nim nadążyć, dlatego póki byliśmy w lesie postanowiłam nie wykorzystywać zbytnio sprzętu. Dam radę siłą moich własnych mięśni. Zaczęłam skakać z gałęzi na gałąź co rusz zmieniając swoją pozycję w locie, gdyż właśnie tak było mi wygodniej. Nim się spostrzegłam znalazłam się tuż za plecami blondyna o mało w niego nie uderzając, a w zasadzie niewiele brakowało. Gdyby Levi nie krzyknął na mnie ostrzegawczo to na pewno skończyłabym z Erwinem mocno poturbowana.
Po pięciu minutach byliśmy na miejscu. Stajnia znajdowała się po drugiej stronie lasku, w którym się znajdowaliśmy więc dość szybko dotarliśmy do celu. Słońce, które zdążyło już w połowie swojej okazałości wyłonić się zza muru oświetlało ogromny kompleks budynków. Już w momencie, gdy zbliżyliśmy tu znacznie, dało się usłyszeć rżenie koni. To był miód na moje uszy. W Podziemiach nie było zwierząt, a bynajmniej nie tak dużych zwierząt. Od czasu do czasu zdarzyło się spotkać porzucone koty i psy, a nawet zabłąkane ptaki, jednak mi to nie wystarczyło.
Wylądowaliśmy na wilgotnej trawie i skierowaliśmy się zapewne w stronę boksów. Znowu doszczętnie przemoczyłam moje buty, które podczas przemieszczania się po drzewach zdążyły już przyjemnie wyschnąć i ogrzać zmarznięte stopy. Zaczynam nie lubić wody. W momencie gdy weszłam do pomieszczenia pełnego różnego ubarwienia zwierząt, moje podekscytowanie rosnące z każdym krokiem sięgnęło zenitu. Nie mogłam już tego w sobie dusić.
— Aaaaaaa! — pisnęłam podskakując energicznie.
Olivio tobie pewnie też by się tutaj tak bardzo spodobało. Jestem tego pewna. Levi zakrył uszy i prychnął, patrząc na mnie z ukosa.
— Nie drzyj się idiotko, bo jeszcze konie spłoszysz. — odparł z pogardą. Już miałam mu coś odpowiedzieć jednak dowódca Erwin mnie uprzedził.
— Nie bądź głupi Levi. Przecież te konie są specjalnie szkolone, by nie spłoszyć się nawet w wypadku głośnego krzyku olbrzymiego tytana. — powiedział rozbawiony.
Brawo Smith, jestem teraz z ciebie naprawdę dumna! Dałeś mu popalić, niech ma za swoje! Zaśmiałam się pod nosem widząc jego wkurzoną minę. Mógł być wściekły, ale jednocześnie nie mógł się w jakikolwiek sposób mu odgryźć, gdyż blondyn był od niego wyższy stopniem. Wpadła śliwka w kompot! Ha ha.
— No to Nino, wybierz sobie szybko jakiegoś wierzchowca i zaprezentuj proszę swoją jazdę. — odrzekł spokojnie zmierzając pewnie w jakieś miejsce, gdzie znowu mógłby mnie dokładnie obserwować. Co za osoba... W dodatku zostawił Levi' a, znowu... No cóż to chyba normalne tutaj....
Ruszyłam przed siebie, rozglądając się w prawo i w lewo. Oceniałam różne rodzaje koni, próbując dopasować je do swojego charakteru, kierując się sercem przy wyborze, aż w końcu trafiłam. Jego wzrok w całości mnie do niego przekonał....
— Weź się pośpiesz, bo jeszcze wybierzesz, a nie zdążysz przetestować. — usłyszałam za sobą drwiący głos.
Jeszcze zobaczymy karzełku. Jeszcze zobaczymy czy nie zdążę...
cdn.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top