#44
"Ale kiedy człowiek upada nisko, niektórzy nie mogą się oprzeć pokusie, by wdepnąć go w ziemię i przydusić butem, zamiast pomóc mu się podnieść. To podłe, lecz taka w dużej mierze jest ludzka natura." — Stephen King — " Doktor Sen"
— Aaa! —krzyknęła poparzona przez jeden z płomieni ogniska Sasha. Mięso zostało już rozdane, a ona mogła skupić się na zaspokajaniu swojego własnego żołądka. Nigdy nie widziałam, by ktoś z takim zacięciem próbował zdobyć pieczonego ziemniaka, tylko dlatego, żeby połączenie smakowe było idealne. Nigdy...
— Jedz, póki gorące. — popędzała mnie zajadająca się już od dobrej chwili Hanji. Pojawiła się na ognisku wraz ze swoim podwładnym, który w tej chwili zamiast tak jak my jeść — skrupulatnie próbował nas rysować. Było mi go trochę szkoda. Był machinalnie wykorzystywany.
Spojrzałam z wahaniem na nadźgany na patyku kawałek mięsa. Widziałam coś takiego po raz pierwszy w życiu, a co dopiero mówić o spożyciu. To wszystko było takie nowe. Wiedziałam czym to jest i wiedziałam co powinnam z tym zrobić, jednak obawiałam się smaku. Zbliżyłam upieczony kawałek do warg i z niewielką obawą ugryzłam. Twarda masa po przegryzieniu wyjątkowo dobrze rozpuszczała się w ustach. To było pyszne!
— I co dobre co nie? — pytała wszystkich ekscytująca się całą sytuacją Sasha, która w zamierzonym efekcie wyciągnęła z pod zwęglonych części drewna swoją zdobycz.
— Ty się jeszcze pytasz. — oburzył się Connie, który właśnie kończył swoją porcję.
To wszystko było takie miłe. Oni wszyscy byli tacy mili. Byłam tu z ważnymi dla mnie osobami i było mi tak bardzo przyjemnie. Czułam wiszące w powietrzu szczęście wszystkich wokół, w tym również te moje. Pociągnęłam kolejny łyk gorzkiego trunku i uśmiechnęłam się do siebie. Niech tak już będzie zawsze.
— A jak tam ci mija wieczór? — spytała trochę mniej ekscentryczna brunetka. Ciekawa byłam swoją drogą co jej tak długo zajęło, że przybyła na miejsce dopiero teraz.
— A dobrze. — powiedziałam na odczepne. Gdy tylko zaczynała mnie w ten sposób zagadywać, a jej rysy twarzy znacząco łagodniały, temat zawsze musiał zejść na czarnowłosego. Niemal od razu przypomniały mi się jego pewne na parkiecie ruchy i przeszywające mnie kobaltowe spojrzenie. Zamarłam, a ciarki niemal natychmiast przebiegły po moim ciele. To było za dużo jak na dzisiaj.
— Spotkałaś Levi'a? — spytała przechodząc do sedna. Spojrzałam na nią wściekle. Powiedzieć jej, czy nie powiedzieć?
— Ta. — mruknęłam ostatecznie decydując się potwierdzić.
Chwilę potem wypiłam duszkiem alkohol z kolejnej butelki. Jeżeli mamy zamiar o tym rozmawiać to na pewno nie na trzeźwo. Przez gwałtowną ilość trunku, który dostał się w ten sposób do mojego organizmu nagle zakręciło mi się w głowie, a obraz zaczął mi się rozmazywać. Mimo to dalej byłam na siłach i wszystko zrobiło się dziwnie zabawne. Byłam na to wszystko zbyt podatna.
— I jak było? — dopytywała. Chciała znać sytuację, choć przecież pewnie doskonale ją widziała. Kto inny jak nie Zoe dałby radę ściągnąć w takie miejsce trzymającego się na uboczu Ackermana? Pewnie to jej, aż tyle zajęło.
— Jak miało być? — wybełkotałam, zanosząc się śmiechem. Sytuacja która miała chwilę temu miejsce wydawała się być teraz taka śmieszna.
— Było do dupy! Strach mnie zeżarł! — krzyknęłam brunetce w twarz, wymachując kolejną z butelek, które miałam zamiar otworzyć. I tyle by było z mojej trzeźwości umysłu.
— Co zrobił? — dalej nieustępliwie zadawała mi swoje pytania. To wywiad miał być?
— Ha! Porwał mnie do tańca, a potem chciał pogadać, ale go olałam. Niech wie jak się czułam przez ten cały czas kiedy mnie ignorował! — podniosłam głos.
Teraz nie miałam już żadnych oporów. Nie czułam wstydu. Nie obchodziło mnie kto tego słucha, ani jak będę się czuć po zniknięciu procentów z mojego krwioobiegu. Byłam z siebie cholernie dumna. Dumna z mojego zachowania i dumna z siebie. Czułam w tamtym momencie jakbym mogła góry przenosić.
— Spokojnie Nina. Uspokój się. — okularnica złapała mnie za ramiona, próbując uspokoić targające mną spazmy jakiejś dziwnej ekscytacji. Rzecz w tym że nie potrafiłam się uspokoić. Wszystko we mnie stało się mocniejsze. Odczuwałam wszystko kilkanaście razy bardziej niż zwykle.
— Jestem spokojna. — odparłam dalej się śmiejąc. W tamtym momencie dostrzegłam spoglądających na mnie z niepokojem przyjaciół. Wszyscy wydawali się być w szoku.
— Co się tak gapicie? — warknęłam w ich kierunku. To dziwne jak myśl o tym kurduplu potrafiła mnie wyprowadzić z równowagi. Na moją uwagę w ich kierunku od razu odwrócili ode mnie wzrok, powracając do swoich zajęć. Wszyscy poza Zoe.
— Czyli się go boisz? — nieustępliwie próbowała wydobyć ze mnie informacje. Prychnęłam. To się robi mocno upierdliwe. Przypomniałam sobie jego oschły ton wtedy u mnie w wieżyczce i to bolesne uderzenie. Zrobiło mi się niedobrze. Przycisnęłam w pośpiechu dłoń do ust, czując podchodzący mi do gardła refluks. Jeżeli zaraz się nie uspokoję to zwymiotuje... Tamte odczucia gwałtownie powróciły.
Podniosłam na brunetkę zbolały wzrok, by dać jej znać, że nie powinna zadawać mi tego rodzaju pytań w tym momencie. Byłam teraz tak bardzo rozbiegana myślami, że mogłabym powiedzieć jej dosłownie wszystko. Wiedziałaby wszystko o co zapyta, gdyż nie miałabym możliwości wymyślić jakiegoś kłamstwa, wymówki, czy chociażby ominięcia tematu. Wiedziałaby kurwa wszystko.
— Boję się. — przyznałam się, czując zbierające się w moich oczach łzy.
— Hanji to wszystko jest takie popieprzone. Ta cała głupia relacja z nim. Czasami czuje, że nie powinnam go poznać, że powinnam tamtego dnia się poddać i sama zamiast Olivii skończyć w Podziemiu jako trup. — wyznałam, gubiąc się w podsuwanej mi przez psychikę mieszaninę emocji. Już nigdy nie będę do tego stopnia pić.
— Nie wolno ci tak mówić! Wszystko będzie dobrze. — próbowała mnie uspokoić i przytulić, jednak to co w tamtym momencie we mnie wybuchło było nie do opanowania. Czuję się tak źle. Chce stąd zniknąć. Całkiem jak tamtej nocy. Widziałam ich zaniepokojenie. Znowu wszyscy się na mnie patrzyli. Ich spojrzenia wydały mi się nagle takie obce. Czy to ja wszystko zepsułam? Dlaczego tak o tym myślę?
— Nic nie będzie dobrze. — wstałam, odrzucając gdzieś na bok kijek na którym chwilę temu znajdowało się tak drogocenne mięso. Teraz leżało ono na ziemi stając się z każdą chwilą pożywieniem dla małych żyjątek. Zoe patrzyła na mnie w osłupieniu, widocznie nie mogąc się ruszyć. A może nie chciała mnie zatrzymywać? Podeszłam czym prędzej do Jean'a. Potrzebowałam od nich odsapnąć. Potrzebowałam być przez chwilę jak ON.
— Masz jeszcze tą reklamówkę? — zmierzyłam go chłodno wzrokiem. Nastolatek okazał się być w porządku i o nic nie pytając po prostu mi ją podał. Nie była ciężka — pewnie rozdał większość napojów wyskokowych innym. No cóż to co zostanie nie może się przecież zmarnować. Podziękowałam mu skinieniem głowy i oznajmiając wszystkim żeby za mną nie szli skierowałam się w pierwsze miejsce jakie przyszło mi tylko do głowy — do wiśni.
Było mi gorąco. Czułam jakby ktoś wrzucił mnie żywcem do ognia, by chwilę potem wyciągnąć i polać wodą. Włosy przyklejały mi się do spoconej twarzy, a zrobiony przez okularnicę makijaż całkowicie się rozmazał. Niemal czułam tusz spływający mi z łzami prosto do oczu. Przetarłam powieki a na dłoni pozostały mi dwie czarne plamy. Zajebiście.
Czułam się nijak. Wcześniej niby szczęśliwa, choć teraz tak irytująco smutna. Przytłoczyli mnie. Te pytania to było dla mnie za dużo. Ja się chciałam tylko dobrze bawić. Chciałam tylko z nimi porozmawiać. Poczuć się jak normalna nastolatka, którą nigdy nie dane było mi być.
— Kurwa. — przeklęłam, gdy przez przypadek wdepłam w jakąś bliżej niezidentyfikowaną mi substancję. Wolałam nie wiedzieć co to mogło być.
Chłodne powietrze wdzierało się do moich nozdrzy powodując nieprzyjemne kłucie w przełyku, a uszy starały wychwycić każdy powstający wokół dźwięk. Zaczynało do mnie docierać to, że potraktowałam przyjaciół niemal tak samo jak on mnie. Oni chcieli mi pomóc, a ja ich odtrąciłam i po prostu uciekłam. Czy tak się wtedy czuł? Jak tchórz? Bo ja teraz czuje się jak pieprzony tchórz.
W oddali od tego wszystkiego poczułam zalatujący ode mnie zapach alkoholu pomieszanego z potem. Byłam obrzydliwa. Odbijając się od jednego drzewa do drugiego, częściowo drąc moje ubrania na ostrych gałązkach oraz metodą prób i błędów w końcu udało mi się dotrzeć do celu. Byłam zamroczona. Chciałam tylko by coś ukoiło moje rozpalone ciało, by coś ugasiło mój tlący się w gardle żar. Kwitnące w dalszym ciągu drzewo dalej było piękne, jednak nie ku niemu zmierzałam. Moje zataczające się kroki skierowałam w kierunku znajdującego się obok wiśni jeziorka. Nie było duże, ale małym też nie mogłabym go nazwać. Większą jego część porastały tataraki, a rechoczące żaby i krążące wokół ważki sprawiały, że tajemnicza atmosfera tylko przybierała na sile.
Podeszłam do granicy wody z lądem, który swoją drogą był lekko przez nią podmyty i zdecydowałam się ściągnąć buty. Zaczęły mi one nieprzyjemnie ciążyć. Niepotrzebnie zalegające na obolałych od tańca stopach. Odrzuciłam je gdzieś do tyłu i z ulgą zanurzyłam dolne kończyny w przyjemnie chłodnej toni. Usiadłam na trawie nie przejmując się nadchodzącym z pewnością przeziębieniem. Najwyżej umrę na wyprawie tak jak powinnam zrobić to już dawno.
Spojrzałam na nocne niebo, które w tamtym momencie wydało mi się być tak uroczo piękne. Prawie tak samo jak tamtej nocy, gdy księżyc w nowiu zawitał na nie w swojej wspaniałości. Dlaczego to się tak kończyło? Zawsze gdy myślę, że jest na coś szansa, że mogę być po prostu szczęśliwa — los podsuwa mi pod nogi kłody. Mimo, że nauczyłam się wysoko skakać to przeszkody robiły się z czasem coraz to większe. Teraz mam wrażenie, że przy kolejnym skoku będę mogła je dotknąć niemal czubkami palców. Czy kiedyś znajdą się na tyle wysoko, że nawet mój skok nie będzie już skuteczny?
— Czy zawsze byłam taka żałosna? — spytałam w przestrzeń. — Czy zawsze potrzebowałam kogoś kto będzie mnie wspierał? — mój ton zmienił się na bardziej płaczliwy. Pustka zaczynała mnie dopadać. Brak ludzi zaczynał mnie dopadać.
— Najpierw rodzice, potem Olivia, a gdy znalazłam się sama w nowym miejscu to byłam na tyle, żałosna, że nabrałam nawet chęć na pisanie dziennika. No ładnie Nina. — karciłam się.
Wyjęłam z worka jedną z butelek i po męczącym odkręcaniu, zaspokoiłam swoje pragnienie. Na bank zaliczę tutaj zgon. Jak nic. Ale nie przeszkadza mi to jakoś bardziej. Wyjebane. Zaczęłam nagle rozmyślać nad pytaniami, które nieudolnie próbowała mi zadać Zoe. Ścisnęłam mocniej za nasadę butelki i w szybkim tępie wzięłam kolejny łyk.
— Że niby ja się go boję?! Dobre sobie! — krzyknęłam by przekonać tym trochę samą siebie.
Tak naprawdę nie bałam się jego dotyku, tego czego może mi zrobić fizycznie. Nie bałam się jego uderzeń. Cholernie przerażało mnie za to, że znowu nazwie mnie złodziejką, że znowu popatrzy na mnie w ten a nie inny sposób udowadniając mi moją beznadziejność. Wtedy na dachu, wtedy przy wiśni i wtedy na treningu czułam, że jest po mojej stronie. Czułam się silniejsza stojąc przy jego boku — pewniejsza.
Byliśmy trochę jak dwa anioły. Jeden ciemny, drugi jasny. Oszukują się nawzajem mówiąc, że nie czują do siebie nic, a jednak nie umieją bez siebie żyć.Jeden potrzebuje drugiego niczym ryba wody, a ptak powietrza.Nie potrafią istnieć samotnie, żyją jak we śnie i tylko RAZEM są w stanie przetrwać. Tylko RAZEM są w stanie coś razem zdziałać. Tak to wyglądało z mojej perspektywy.
Nie dostrzegałam wielu elementów życia. Zawsze to ja byłam tą niedoświadczoną. Zawsze to mnie trzeba było czegoś nauczyć, czy w czymś pomóc. Byłam jak listek miotany przez wiatr, który spadał na różne powierzchnie, jednak w dalszym ciągu będąc gdzieś mimowolnie popychanym. To dlatego tak przyjemnie było mi, gdy Ackerman poprosił mnie o przysługę. Nareszcie ktoś mi zaufał i powierzył mi swój cel. Powierzył mi dojście do swojego celu. Potem jednak brutalnie odbierając.
Za każdym razem jednak, gdy łączyłam wątki. Gdy tylko przypominałam sobie sytuacje, w których miałam z nim czynny kontakt coś w środku mnie nieświadomie rozkwitało. Łapało mnie i uciskało z całej siły, nie chcąc odpuścić. Mój organizm sam reagował. Sam ciągnął w jego kierunku i pragnął jego atencji.
— Olivio, nie wiem czy gdzieś tam na górze mnie słyszysz, ale pomóż mi zrozumieć moje uczucia do tego człowieka. — szepnęłam, przymykając oczy. Gdzieś tam, wewnątrz siebie, czułam, że to zaczyna mnie już w pewnym stopniu przerastać. Za dużo na raz. Za dużo odczuć. Za dużo emocji. Za dużo ran.
— Czy ja mogę rzeczywiście coś do niego czuć? — spytałam w pustkę okalaną jedynie przez własny oddech i grające swoje symfonie chrząszcze, całkowicie nie spodziewając się odpowiedzi.
— Do kogo? — usłyszałam nagle chłodny ton, tuż zaraz obok mojego ucha. Zbyt blisko.
To był impuls. Odskoczyłam od niespodziewanego głosu jak najdalej tylko mogłam, lądując nieporadnie w jeziorze. Moją skórę pokryły dreszcze, a mokre ubrania przykleiły się do ciała. Plus był taki, że chociaż już nie śmierdziałam potem, a problem z makijażem też sam się rozwiązał. Mokre włosy, mokre ubrania, mokre wszystko. Cholera!
Wytężyłam wzrok próbując skojarzyć dość barczystą sylwetkę stojącą kawałek dalej ode mnie. Ciemne włosy, niepozorny wzrost i założone ręce. Twarz jednak była zamazana. Głos był jednak na tyle charakterystyczny — głęboki, przyprawiający o szybsze bicie serca — że nie pomyliłabym go z żadnym innym. Kolejny raz tego wieczoru dane mi było mierzyć się z Levi'em Ackermanem.
— A weź się odwal. — wysyczałam w jego kierunku. Co on tu w ogóle robił? Nie mógł sobie pójść wypełniać tych swoich dokumentów? Ciągle narzeka tylko, że jest taki zapracowany, a tu tak beztrosko marnuje swój czas.
— Jesteś pijana. — stwierdził, patrząc na mnie z pod swojej przydługiej, czarnej grzywki. Prychnęłam. Był bardzo spostrzegawczy. Ciekawe czy zauważył też, że jestem mokra?
— Moja sprawa. — warknęłam. Zachowywałam się w stosunku do niego trochę jak zwierzę, które obudziło właśnie swoje uśpione instynkty. Chciałam by tak jak zwykle sobie po prostu poszedł i dał mi czas bym mogła się nad sobą poużalać. Sam pragnął by nie wtrącać się w jego prywatne sprawy, a teraz on chce wtrącić się w moje.
— Będziesz chora. — ostrzegł mnie. Jego pouczenia i zrzędzenie było nudne. Zrobiłby chociaż raz coś szalonego, a nie. Mi się na razie nie śpieszyło, choć leżałam przed nim pijana i w dodatku zanurzona w wodzie. Jeziorko może i średnie, ale za to głębokie.
— To też moja sprawa. — wypomniałam swoją rację. Nie miał prawa mi mówić co mam robić.
W powietrzu pomiędzy nami zapanowało znowu te dziwne, dość ciężkie napięcie. Zawsze gdy go spotykałam przytrafiały mi się jakieś chore akcje. Za każdym kurde jebanym razem! Co to o nim świadczy? Kim on niby jest? Ulubieńcem losu, który ze mnie drwi? Całkiem możliwe. Staliśmy tak całkiem długo, wpatrując się w siebie. Ja w zbiorniku wodnym zanurzona po szyję, on jak zwykle nostalgiczny ze znudzoną postawą na brzegu. Byłam uparta. Moim początkowym zamiarem było tkwienie w tym miejscu dopóki czarnowłosy się nie znudzi i sobie nie pójdzie, jednak moje plany zostały zrujnowane przez panującą tu florę i faunę.
— Kurwa! — krzyknęłam nagle gdy coś otarło się o moją nogę. Wybiegłam z wody szybciej niż uciekałabym przed chcącym mnie pożreć tytanem i zataczając się na nogach wyszłam na ląd. Długo nie ustałam w pionie, gdyż gdy tylko zorientowałam się, że coś przyczepiło się do moich kończyn to natychmiast spanikowałam.
— Aaaa! Co to ma być?! — zaczynałam histeryzować.
Przyczepiły się do mnie jakieś małe czarne robaki obślizgłe w dotyku. W moim stanie dość ciężko było mi je zdejmować. Ślizgały mi się w palcach i były na tyle małe, że ciężko było mi je dostrzec w ciemności. Szok spowodował, że siedziałam przerażona na trawie, szlochając coraz bardziej. A co jeśli miały one jakąś toksynę i umrę? A co jeśli się we mnie rozmnożyły zeżrą mnie od środka. Przez nie całkowicie zapomniałam o obecności Ackermana w pobliżu.Szarpałam się chcąc te obrzydliwe stworzenia z siebie zrzucić jednak to nic nie dawało — trzymały się jak cholera. Zaczęłam poważnie martwić się o moje życie.
— Uspokój się. — dotarł do mnie jego spokojny głos, który w tym momencie irytował mnie bardziej niż wcześniej. Niby jak mam się do jasnej cholery uspokoić?!
Podszedł do mnie i sprawnie, wsuwając dłonie pod moje nogi i barki — podniósł mnie, nie miejąc z tym żadnego problemu. Był tak jak zwykle opanowany, wiedzący co w danym momencie powinien zrobić. W przeciwieństwie do mnie — panował nad sytuacją.
— Tch. Przez ciebie będę mokry. — skarżył się pod nosem. Mimo wciąż krążącej w moich żyłach adrenaliny, szumienia w głowie i teoretycznego gubienia się w całej sytuacji nie mogłam pozostawić jego komentarza bez odpowiedzi.
— Zawsze mogłeś mnie zostawić i kazać radzić sobie samej. — spojrzałam na niego wymownie. Był skupiony na punkcie przed sobą. Ani razu nie skierował na mnie wzroku. Kierowaliśmy się w stronę wiśni, a dokładnie to ławeczki przy niej stojącej.
— Mogłem, ale tego nie zrobiłem, więc jak możesz to się ucisz. — nakazał, wciąż na mnie nie patrząc. Mimo, że kazał mi być cicho i ewidentnie mi rozkazywał, to zrobiło mi się jakoś tak ciepło na sercu, a uśmiech sam chciał pchać się na moje usta.
Położył mnie na niej poprzecznie, tak by zapewnić mi wygodę, a sam uklęknął przy moich nogach i przyjrzał się tym obrzydliwym stworzeniom. Miałam szczerą nadzieję, że podczas tego krótkiego dystansu, parę z nich chociaż było zbyt słabych i odpadło.
— To pijawki. — uświadomił mi problem. Jednak ja nie wiedziałam co to, bo nigdy nie widziałam też czegoś takiego jak jezioro, dopóki tutaj nie przyszłam. Nie odzywałam się jednak nie chcąc wyjść na głupią.
Ackerman zaczął starannie zdejmować każdą z nich. To było naprawdę obrzydliwe! Kiedy się odczepiały w niektórych miejscach po ich ukąszeniu zostawały rany z których zaczynała sączyć się krew. Czarnowłosy robił to dość szybko, przez przypadek od czasu do czasu muskając skórę na moich nogach. Momentalnie przypomniały mi się sytuacje z zakładaniem pasów od manewru. Poczerwieniałam na twarzy na samo wspomnienie o tym wszystkim.
W pewnym momencie Levi wstał, otrzepując starannie swoje kolana i spojrzał na mnie bardzo wymownym wzrokiem. O co mu chodziło? Dlaczego tak na mnie patrzył? Wiem, że byłam żałosna, ale żeby aż tak?
— Mam coś na twarzy? — spytałam nie wiedząc o co chodzi. Szczerze mówiąc to trochę mnie w tym momencie onieśmielał. Spięłam się, a w podbrzuszu napiętnowało się nieprzyjemne uczucie ucisku. Milczał przez dłuższą chwilę tylko uważnie mnie obserwując.
— Przepraszam. — wypalił nagle będąc całkiem poważnym. Z resztą kiedy on nie był poważny?
Zdziwił mnie tym. To to chciał mi wtedy powiedzieć przy ognisku? To dlatego się tutaj pojawił? Dla mnie? A może miał jeszcze coś innego do załatwienia? Do czorta pana ja już nic nie wiem! Spojrzałam w jego przymrużone kobaltowe tęczówki, chcąc doszukać się... no właśnie czego? Oznaki kłamstwa? Przecież chyba mówił szczerze. Nie wyglądał jakby ściemniał. Bardziej interesowało mnie teraz czy naprawdę tego żałował. Oczekiwał wybaczenia? Czy byłam w stanie mu je dać?
— Oczekujesz przebaczenia. — oznajmiłam, dalej nie spuszczając go z oczu.
Nie odpowiedział mi, lecz delikatnie jakby na potwierdzenie kiwnął głową. Zastanawiałam się nad tym dłużej niż on. Pisałam scenariusze co by było gdyby właśnie odważył się korzyć przede mną, jednak mimo tego wszystkiego dochodziłam zawsze do jednego wniosku; ja chcę być blisko niego. Nie wytrzymam tak suchej i czerstwej relacji jaką reprezentowaliśmy na treningach nie zamieniając ze sobą ani jednego słowa.
— Nie odbuduje się zaufania jednym łatwym słowem. Chcę jednak byś był blisko mnie, a ja bym była blisko ciebie, więc masz moje wyrazy uznania. Nie mam ci tego wszystkiego za złe. Upokorzyłeś mnie i bardziej zabolały słowa niż twoje uderzenie. — wyznałam nie owijając w bawełnę. Muszę przyznać, że na trzeźwo nigdy bym tego nie powiedziała. Moim monologiem dałam mu do myślenia, bo jego spojrzenie dotychczas skupione na mojej twarzy wydawało się jakby zniknąć na chwilę — jakby zapadając się w otchłań umysłu.
— Wiem. — potwierdził po chwili. Znowu zrobiło się niezręcznie cicho. Nie było to przyjemne jak wtedy gdy ostatni raz tutaj przesiadywaliśmy. Oboje chcieliśmy coś powiedzieć, lecz rzecz w tym że nie do końca wiedzieliśmy co. Było to naprawdę dziwne.
Po moich odkrytych ramionach przeszły dreszcze, a przyklejone do skóry, mokre od wody włosy zaczęły mi nagle bardzo przeszkadzać. Zrobiło mi się zimno i czułam, że procenty dotąd zgromadzone zaczynają ze mnie uchodzić. Nie było to jednak na tyle pewne uczucie, że byłabym w stanie sama gdzieś dojść. Mimo wszystko jednak postanowiłam spróbować. Nie chciałam wracać już do znajomych. Jedyne czego aktualnie pragnęłam znajdowało się w zamku, w damskiej toalecie — a był to prysznic. Aż się rozmarzyłam, fantazjując o letniej wodzie spływającej po moim brudnym ciele. Chęć relaksu w tamtym momencie okazała się silniejsza od mojego rozsądku. Wstałam gwałtownie z ławki, lekko chwiejąc się na boki.
— Co ty wyprawiasz? — spytał natychmiastowo czarnowłosy, będąc już gotowy do łapania mnie w razie potrzeby. Uśmiechnęłam się w jego kierunku najpiękniejszym uśmiechem jaki mogłam w tamtym momencie wtedy z siebie wydobyć. Byłam mu coś winna za ratunek przed tymi jak on to określił "pijawkami". W moich oczach, gdy je zdejmował wyglądał jak swoisty bohater, ratujący — mnie — damę w potrzebie.
— Chyba za dużo wypiłam i chciałabym iść się wykąpać, a potem do łóżeczka. Idziesz ze mną? — mamrotałam. Logika u mnie serio spadała już na drugie miejsce. Niemal identycznie było z instynktem samozachowawczym. Ackerman westchnął pod nosem.
— Pójdę, ale tylko ja. — odpowiedział. Spojrzałam na niego z niemym pytaniem w oczach. O co mu chodziło?
— Co masz na myśli? — domagałam się lepszego wytłumaczenia z jego strony. On jednak nie lubił dużo mówić — nie odpowiedział mi. Niemal że od razu przechodził do działania.
Pochwycił mnie w swoje ramiona tak samo sprawnie jak wcześniej, tym razem tylko bardziej opierając mnie na swoim torsie. Złapałam go rękami za szyję by było mu łatwiej mnie nieść, a dla wygody oparłam głowę o jego ramię. Nawet w stanie upojenia byłam w stanie dostrzec jak się spiął, a krótko obcięte włoski na nasadzie szyi, ostro się zjeżyły.
— Podziękujesz mi potem, gówniaro. — warknął, cieplejszym niż dotąd głosem. Czy on chciał żeby zabrzmiało to żartobliwie, czy mam omamy? Kurde nic już nie jest wiadome. Zagram jednak na jego zasadach. Powoli ruszył w kierunku siedziby.
— Na pewno, karzełku. Na pewno. — zaśmiałam się perliście, bardziej wtulając głowę w jego ramię. Oj tak zdecydowanie kocham męską wodę kolońską i zbyt wyrazistą jak na ten stan rzeczy woń cytrusów. Przymknęłam oczy, uspokajając moje szybko bijące serce. Czułam się bezpieczna. Śmieszne było to nasze przekomarzanie się. Wyglądało to z boku jak gra, którą każde z nas próbuje usilnie wygrać. Nie wiedzieliśmy jednak, że gramy w tej samej drużynie, a teraz próbujemy wbić sobie wzajemnie samobója.
In ludo est iustus coepit.
cdn.
*In ludo est iustus coepit. (łac. Gra dopiero się rozpoczęła)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top