#41
"Znasz przypowieść o żabie w śmietanie? Jak dwie żaby wpadły do dzbanka ze śmietaną? Jedna, myśląc racjonalnie, szybko zrozumiała, że opór jest bezcelowy i że losu nie da się oszukać. A może jest jakieś życie pozagrobowe, więc po co się niepotrzebnie wysilać i na próżno pocieszać płonnymi nadziejami? Złożyła łapki i poszła na dno. A druga była na pewno durna, albo niewierząca. I zaczęła się szamotać. Wydawałoby się, po co się szarpać, jeśli wszystko przesądzone? Szamotała się i szamotała... Aż ubiła śmietanę na masło. I wylazła z dzbanka. Uczcijmy pamięć jej towarzyszki, przedwcześnie poległej w imię postępu filozofii i racjonalnego myślenia." — Dymitry Glukhovsky — "Metro 2033"
— Ty sobie chyba kurwa żartujesz! — krzyknął.
Był w gorszym humorze niż zwykle, chodź okalające jego zmrużone oczy, charakterystyczne cienie, wydawały się nieznacznie pomniejszyć. Musiałam zachować spokój i odwagę niemal na takim samym stopniu jak wtedy, gdy stałam przed nim po raz pierwszy. On też był człowiekiem i choćby nie wiem co, nie miał prawa mnie poniżać. Mam swoją godność! Wisi mi to, że jest moim przełożonym. Jeżeli zachowa się wobec mnie niesprawiedliwie będę musiała się temu przeciwstawić. Chociaż jakby się nad tym zastanowić... to czy nie przyrzekłam czasami, że dopilnuje iż będzie miał on dobry dzień?
— No co? Zasnąłeś to dałam ci spać. Co w tym złego? — spytałam. Nie wiem czy uda mi się jakoś wyjść cało z tej sytuacji. Pod wpływem jego aury już zaczynam drżeć. Spojrzałam w dół, przypominając sobie natychmiast o przyniesionym przeze mnie posiłku. Zachowywał się tak bo na pewno był głodny. To na sto procent dlatego. Jak jestem głodna to też wszyscy mnie wkurzają, a ja skupiam się tylko na mającym nadejść posiłku.
— Wszystko Kastner, wszystko! Ominąłem przez ciebie trening! Kto go niby prowadził, co?! — nakręcał się. Choć nie wydawał się być na pierwszy rzut oka zdenerwowany, bo stał i wpatrywał się we mnie złowieszczo, to jednak posługiwał się takim tonem głosu jakiego nigdy jeszcze nie słyszałam. Brzmiał jakby jawnie chciał mnie zabić. Pot oblał moje plecy.
— Dobrze, dobrze zanim ci wszystko wytłumaczę to usiądź proszę i zjedz obiad. Musisz być głodny. Od rana nic nie jadłeś. — zignorowałam jego pytanie. Jeżeli dalej tak będę robić to z pewnością na tym ognisku w piątek, to mnie, zamiast kiełbasek będą wędzić. Prychnął i widocznie chciał od razu zaprzeczyć, jednak niczym jakiekolwiek słowa zdążyły opuścić jego usta odważyłam się mu przerwać. Tak, śmierć nadchodzi wielkimi krokami.
— Chyba nie pozwolisz by herbata wystygła, co nie Levi? — zapytałam, starając się brzmieć jak najbardziej zachęcająco. W tym momencie przypomniała mi się moja mała intryga, by doprowadzić do wybycia czarnowłosego z pokoju. To mnie podbudowało.
Nie odzywał się, stał w ciszy. Nawet na mnie nie spojrzał. Zastanawiał się? Uspokajał? Po krótkiej chwili jednak ku mojemu zdziwieniu postanowił usiąść na moim łóżku. Ponaglił mnie ręką bym też to zrobiła. Tak też uczyniłam, zabierając ze sobą cały czas trzymaną metalową tacę. Bez pytania chwycił w dłoń białą filiżankę i przystawił ją do ust. Cały czas spoglądał na mnie kątem oka. To było niepokojące, to było niebezpieczne, to było do jasnej cholery takie pobudzające!
— Smakuje? — spytałam, orientując się że Ackerman widocznie trochę się już uspokoił. Zdziwił mnie jego brak narzekań odnośnie najzwyklejszej czarnej herbaty. Czyżby też lubił zwykłą, czarną? Nie odpowiedział od razu. Spoglądał raz to na mnie, a raz na krajobraz za oknem co chwilę biorąc łyk czarnego naparu. To musiało naprawdę go relaksować. Dopiero gdy odłożył pustą filiżankę na tackę i chwycił talerz z omletem wysilił się na charakterystyczne dla niego potwierdzenie.
— Ta. — mruknął. Jego zmiana nastawienia była dla mnie nieoczekiwana. Z każdym spotkaniem intrygował mnie sobą jeszcze bardziej.
W momencie, gdy ponownie w całkowitej ciszy konsumował mojego omleta, nie wytrzymałam napięcia. Robiło się mocno niezręcznie. Nienawidziłam bierności i ignorowania. Za każdym razem dążyłam do jakiejkolwiek rozmowy. A on do jasnej cholery nawet nie mlaskał! Słyszałam tylko jego oddech i było to dla mnie w tamtym momencie naprawdę nie do zniesienia. Próbowałam mu się przyglądać. Może i było to głupie oraz wyglądałam przy tym jak istna idiotka. Nie wiadomo co sobie pomyślał. W tamtej jednak chwili to była najciekawsza dla mnie czynność, którą mogłam wykonać.
Czasami ma się coś takiego, że chce się zostać tylko samemu ze sobą, jednak nie jest to trwały okres. Nawet introwertyka ciągnie po pewnym czasie do jego zamkniętej społeczności. Jednak bywają też takie sytuacje, że gdy przebywasz w towarzystwie kogoś ci bliskiego, choć czasem i nieznajomego, a między wami zapada taka głupia, niezrozumiała cisza to ty za wszelką cenę próbujesz poruszyć choćby najbardziej idiotyczny temat. Byleby tylko nie trwać w tym zawieszeniu. Właśnie w tym momencie spotykało mnie podobne uczucie teraz. Czułam, że jeżeli nie ugryzę się teraz w język to doprowadzi to do czegoś większego, czegoś gorszego.
Ackerman szybko skończył przyrządzony przez mnie posiłek i odłożył wszystko według porządku na metalowej tacy. Dopiero teraz w powietrzu mogłam wyczuć tą narastającą nutę jego irytacji. On się wcale nie uspokoił, on tylko chwilowo złożył broń. Na powrót się zestresowałam i podświadomie odsunęłam się od niego na dalszą odległość. Trzeba będzie mieć drogę ucieczki w razie czego. Jego kobaltowe spojrzenie, niczym jak zwykle niewzruszone podało na moją twarz, powodując u mnie szczękościsk. Jak wcześniej wręcz nie mogłam powstrzymać się od zadania pytania, to teraz nawet nie pomyślałabym o czymś tak ryzykownym.
Wzbudzał w sobie szacunek samym spojrzeniem, samą swoją obecnością. Potrafił mnie nim dogłębnie przeszyć, dogłębnie czytać w mojej duszy. Najgorsze w tym momencie jednak nie było to, że tak przeraźliwie na mnie spogląda. Najstraszliwszy był fakt, że on o mnie wszystko wiedział. Wszystko mu powiedziałam, co do joty. Mógł sobie w tej chwili o mnie pisać różne scenariusze, wyśmiewać moją bezradność, moją przeszłość. Bezkarnie, bez konsekwencji. Dlaczego? Bo ja do cholery nie potrafiłam czytać mu w myślach!
— A więc co tobą kierowało, gdy mnie tutaj zamykałaś? — spytał w końcu. Moje serce zabiło mocniej na ton jego głosu i sposób w jaki wypowiedział każdą pojedynczą literkę. Przełknęłam ślinę, by zwilżyć już nieco wyschnięte gardło.
— Troska. — odpowiedziałam szczerze. Oboje nie odrywaliśmy od siebie spojrzenia i uważnie badaliśmy swoje oblicza. Choć wiedziałam, że ja nic z niego nie wyczytam to miło było widzieć tak piękną twarz przed wyrokiem swojego rychłego upadku.
— Tch, nie będę taki naiwny. — prychnął, marszcząc brwi. Jego idealnie usta ułożyły się w wąską linię. Normalnie powiedziałabym, że jest mu w pewien sposób żal, jednak to by było do niego niepodobne.
— To nie jest kłamstwo! Naprawdę zauważyłam, że byłeś bardzo zmęczony i... — chciałam mu wyjaśnić moją perspektywę jednak mi na to nie pozwolił.
— Przestań! Mam już cholernie dość wpierdalania się w moje prywatne sprawy! — niemal krzyknął. Nie kuliłam się jednak. Tak wystraszyłam się widząc jak bardzo agresywny potrafi się stać w ciągu kilku sekund. Piorunował mnie swoim zimnym spojrzeniem próbując sprowokować do przeprosin. I owszem byłam mu je winna.
— Przepraszam. — powiedziałam spuszczając zakłopotany wzrok na moje złączone w pięści dłonie, które póki co spokojnie spoczywały na moich kolanach.
— Twoje przeprosiny nic mi do życia nie wniosą. — warknął, zakładając ręce na klatce piersiowej w taki sposób jakbym mu co najmniej rodziców zabiła.
— Gdzie jest w ogóle klucz do mojego gabinetu?! — uniósł się. Wstał już i miał wychodzić, ale zorientował się niestety o tym, że coś mu zniknęło. Nie mogło być już gorzej. Obmacał swoje kieszenie, by upewnić się czy aby na pewno go nigdzie nie zapodział. Ja jednak wiedziałam, że go nie znajdzie. Miał go teraz Eren.
To były sekundy. Niczym zdążyłam cokolwiek przyjąć do wiadomości, Levi stanął frontalnie przede mną i z całej siły wymierzył mi siarczystego policzka. Mogłam tylko cieszyć się, że nie przywalił mi z pięści, bo nawet przy tak zniwelowanym uderzeniu, zabolało mnie to mocniej niż cokolwiek do tej pory. I choć byłam biczowana i gwałcona to nic nie zraniło mnie aż na tyle mocno jak jego znieważenie. Bo na nim w przeciwieństwie do tych świń z Podziemia nieświadomie zaczynało mi zależeć. Obdarowałam go zaufaniem, które on w tym momencie deptał. Wyciągnęłam do niego dłoń, a on ją przyjął i uciął zabierając ze sobą.
— Pieprzona złodziejka! Wiedziałem, że nie można ci ufać! — krzyczał, chwytając mnie teraz za szyję. Nie był w żadnym stopniu delikatny. Nie patyczkował się. Zaczął na mnie napierać, podduszał mnie. Nim się spostrzegłam zaczynałam walczyć o każdy najmniejszy oddech. Chwyciłam za jego nadgarstek, próbując jakoś się wyrwać, podejmowałam próby kopania, jednak wszystko na nic. Pomocy!
— Prze..praszam... — starałam się z siebie wydusić. Może i się powtarzałam, jednak chwytałam się każdej deski ratunku. Jego wściekła twarz zaczęła mi się zamazywać. Jeżeli tak dalej pójdzie to stracę przytomność.
— Tch. — syknął, gwałtownie mnie puszczając. Opadłam frenezyjnie na moje łóżko próbując złapać w swoje płuca jak największe ilości tlenu. Choć jego ręce opuściły już moją szyję miałam wrażenie, że wciąż mnie duszą. Było mi gorąco. Przestraszył mnie. Był niebezpieczny.
Zachowałam się wtedy jak idiotka wiem, jednak to wszystko było z dobrej woli. Nie powinnam naruszać jego przestrzeni osobistej. Nie myślałam tak wtedy o nim. Po reakcji Jeager'a i jego przerażeniu powinnam odpuścić, a ja pchałam się w to wszystko, tłumacząc się dobrocią. Kierowałam się czystym egoizmem, z całego serca chcąc zobaczyć czarnowłosego w dobrym humorze. Ile to razy zdarza się, że człowiek pragnąc coś zrobić dobrze, tylko pogarsza obecną stabilną sytuację? Nie wiem, ale mnie przydarzało się to chyba zbyt często.
— Masz dobre serce i to cię zgubi. Bo ten kto ma szczere chęci musi mieć też twardy tyłek, po którym będzie obrywał.
— Gdzie jest klucz?! — warknął w moim kierunku, sugerując mi tym samym, że jeszcze ze mną nie skończył. Ledwo udało mi się przełknąć ślinę. Boli.
— Eren ma. — wypiszczałam, starając się nie uronić ani jednej łzy. Jeszcze by brakowało, żeby znowu zobaczył we mnie tą zapłakaną gówniarę, którą musiał się zająć tamtej nocy. Choć tak bardzo w tamtym momencie chciało mi się płakać. Jego zniesmaczona mina tylko utwierdziła mnie w tym jak bardzo upierdliwe mu się to wydawało być.
— Nie pokazuj mi się lepiej na oczy. — ostrzegł mnie, poprawiając swój T-shirt. Nawet na mnie po tym wszystkim nie spojrzał. Wyszedł stąd jakby go tu nigdy nie było. Słyszałam tylko jego spokojne oddalające się od mnie kroki.
Wykorzystał mnie. Zjadł wszystko, wypił wszystko i zostawił mi do posprzątania tackę. Zostawił mnie tam zniszczoną, obolałą, nawet nie zapytawszy wcześniej o to co mi się stało. Był dupkiem dla którego najważniejszy był tylko on sam. Gdy przy pierwszym spotkaniu wyklinanie jego osoby wydawało mi się jakieś bardziej łatwe, to w tym momencie, gdy dostrzegłam ten ból w jego nieuchwytnym spojrzeniu, nie potrafiłam tego robić. Nie umiałam go bezpodstawnie oczernić. Choć nie powinien się tak zachować wobec mnie to to zrobił. Czerwony ślad na moim policzku i opuchnięte gardło powinno o tym wyraźnie świadczyć.
Straciłam jego drogocenne zaufanie. I to nie poniesione obrażenia bolały mnie najbardziej, a właśnie podziurawiona przez niego dusza. Starałam się mu dać wszystko co najlepsze z mojej strony. Chciałam widzieć w nim człowieka podobnego mnie, który zobaczył to co ja. On jednak widział więcej i to właśnie to go zmieniło. Był silniejszy. Ja byłam słaba. Był wytrzymalszy. Ja byłam żałosna. Dzisiaj on sam, we własnej osobie mi to kolejny raz uświadomił. Było mi teraz tak przykro. Znowu poczułam się sama — sama na tym wielkim okrutnym świecie.
Nie miałam dzisiaj już na nic siły. Z bezczynności rzuciłam metalową tacką, tłucząc porcelanę, która wydała z siebie ten charakterystyczny dźwięk, który tak idealnie w tym momencie pasował do mojego samopoczucia. Zanurzyłam głowę w poduszce, chcąc w ciszy sobie ulżyć.
Pierwsze łzy zaczęły bez kontroli wypływać z moich wpółprzymkniętych oczu. Nim całkowicie dane było im spłynąć po moich policzkach, wyłapywała je poduszka. Szybko zrobiła się cała mokra. Mimo mojego wyparcia, nieudolnej próby wpadnięcia w zapomnienie, chęci odejścia od sytuacji z przed chwili — nie dałam rady tego zrobić. Wciąż wyczuwalny był zapach krochmalu oraz męskich perfum beztrosko zalegający na białej pierzynie. Zbyt wyrazisty, zbyt urzekający, zbyt kojący by przestało mnie to wszystko tak boleć. Jeszcze intensywniej pogrążyłam się w szlochu.
Amare humanum est, humanum ignoscere est.
cdn.
*Amare humanum est, humanum ignoscere est. — (łac. Rzeczą ludzką jest kochać, rzeczą ludzką jest przebaczać.)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top