#40
"Każdy powinien mieć kogoś, z kim mógłby szczerze pomówić, bo choćby człowiek był nie wiadomo jak dzielny, czasami czuje się bardzo samotny." — Ernest Hemingway -—"Komu bije dzwon"
— Moblit masz wolne na dzisiaj. Zostaw nas same. — powiedziała brunetka chwilę przed tym nim wbiegła ze mną do swojego gabinetu.
Nawet nie zaczekała na odpowiedź mężczyzny. Widziałam jej dziwne podekscytowanie odbijające się z nutą szaleństwa w jej poprawiających wzrok szkłach.
Posadziła mnie gwałtownie na dobrze znanym mi już łóżku, znajdującym się przy ścianie. Zoe była chaotyczna, rozbiegana i jakoś podejrzanie bardziej szczęśliwa niż zwykle. Zgarnęła szybko stojące z boku krzesło i postawiła je tuż przede mną, rozsiadając się na nim wygodnie.
— Czego chciałaś? — spytałam jej, gdy już od dłuższego okresu czasu tylko się we mnie wnikliwie wpatrywała, nie wydając z siebie żadnego odgłosu, nawet takiego bliżej niezidentyfikowanego w jej stylu.
— Powiedz mi Nina. O co chodzi z Levi'em? Stało mu się coś, czy co? Wybacz za bezpośredniość, jednak te papiery, które przyniósł Eren, a także sytuacja u Erwina... To wszystko wydaje się takie dziwnie nie w jego stylu, tak zawalać obowiązki. — odpowiedziała, poprawiając w trakcie swojej wypowiedzi okulary.
Wiedziałam, że jest inteligentna i że prędzej czy później o to spyta. Jej charakter wręcz przeciwnie, sam kazał jej to zrobić. Kazał jej się wtrącić. Taka była i było to swojego rodzaju w niej piękne. Bez tego nie byłaby dobrze znaną nam Hanji.
— Nie uwierzysz mi pewnie w to, że dał mi takie rozkazy? — spytałam.
Tak jak można by się domyślić Zoe kiwnęła mi głową na znak zaprzeczenia. Westchnęłam męczeńsko. Oznaczało to, że będę się musiała jej do wszystkiego prawdziwie przyznać.
— Levi śpi u mnie w pokoju. — próbowałam wyjaśnić spokojnie, odruchowo gestykulując.
Była to moja pośrednia forma próby uspokojenia siedzącej przede mną kobiety. Stało się jednak mimo to czego się obawiałam.
— Aaaaa! — krzyknęła, podnosząc się gwałtownie z krzesła, które z niemym hukiem upadło na podłogę.
Zwiadowczyni jednak się tym zbytnio nie przejęła i dalej energicznie skakała po pokoju. Twarz miała rumianą, usta rozszerzone w niepowtarzalnym uśmiechu, a jej ręce jakby same nie wiedząc gdzie powinny się podziać, zajmowały w każdym to momencie coraz to inne położenie.
— Nareszcie! Aaaa! Mój ship! Niech mnie tytan pożre! — cieszyła się.
Postanowiłam jej nie przerywać i dać się chwilowo nacieszyć jej dziwnym podekscytowaniem. To że było ono dla mnie niezrozumiałe, nie oznaczało, że nie napawało mnie optymizmem. Samo przebywanie z tą kobietą w jednym pomieszczeniu potrafiło poprawić człowiekowi humor. *Amicus optima vitae possessio.
Czekałam cierpliwie na moment, w którym jej przejdzie. Trochę to trwało, jednak już trochę zmęczona podeszła znowu do mnie. Podniosła krzesło, które chwilę wcześniej sama potrąciła, po czym usiadła lekko odkaszlując. Chyba była gotowa.
— Jak do tego doszło? — spytała trochę bardziej poważnie.
Sama w tamtym momencie nie wiedziałam czy była w szoku, czy w stanie podekscytowania. Możliwe, że jedno i drugie. To jednak nie było z pewnością to co sobie wyobraziła w swojej głowie.
— Chciał się nauczyć moich skoków, więc zaproponowałam trening. Zgodził się i przyszliśmy do mnie wykonać ćwiczenia rozciągające na matach. — mówiłam bez emocji, niemal tak samo jak i czarnowłosy.
Nie chciałam powodować pogłębienia się obecnego stanu Hanji, jednak gdy spojrzałam na jej twarz to i tak stwierdziłam, że nawet moje starania nie będą jej w stanie odwieść od jej wyobrażenia. Na policzkach brunetki cały czas widoczne były rumieńce, a w brązowych tęczówkach lśnił znany jej przy teoriach blask. Dla moich tłumaczeń już było za późno. Czego bym nie powiedziała, dla niej i tak było to już jednoznaczne. Mimo wszystko postanowiłam jednak kontynuować.
— Był strasznie zmęczony i zasnął na moim łóżku, więc postanowiłam poprosić w jego imieniu o dzień wolny. Zauważyłam, że od dawna chodzi jakiś taki nie wyspany i chwilka spokoju na pewno mu się przyda, nawet w samotności, nawet jeśli miałby nie spać, a tylko leżeć. Po prostu... sama rozumiesz... — zaczynałam się gubić w tym co chciałam jej przekazać. Brunetka położyła prawą dłoń na moim ramieniu, kiwając lekko głową na znak zrozumienia. W tamtym momencie stało się też coś czego absolutnie nie potrafiłam zrozumieć. Z jej oczu pociekły łzy. Ona płakała. Czy jakoś ją zraniłam? Co zrobiłam? Chciałam już ją zapytać, jednak sama się zaangażowała.
— Przepraszam, to ze szczęścia. — powiedziała szybko, przecierając uronione kropelki ze swoich policzków. — Jestem po prostu szczęśliwa, że jeszcze ktoś postanowił się o niego zatroszczyć. — uśmiechnęła się do mnie, na pocieszenie, po czym niespodziewanie mnie przytuliła. Zaplotła swoje dłonie na wysokości moich łopatek, a głowę wtuliła w niewielkie zagłębienie mojej szyi.
— Dziękuję ci Nina. — powiedziała zaraz przy moim uchu.
Trwałyśmy w tym stanie przez kilka dobrych minut. Naprawdę zdziwiła mnie jej reakcja na to wszystko. Najpierw niby energiczna, potem czysto poważna, a teraz wzruszona. Dziwne rzeczy musiały w niej teraz siedzieć, a ja na tę chwilę czułam się nie wystarczająco pojętna, by próbować to rozgryźć. Na pierwszy rzut oka wydawała się być prosta do przejrzenia, jednak były to tylko i wyłącznie pozory. Przez te wszystkie wylewające się z niej emocje nie można było się domyślić o co dokładnie jej chodzi, jak za chwilę zareaguje. Była niestabilna emocjonalnie, jednak wyjątkowo dla ludzi miła.
— Jest już późno, więc chyba powinnam się zbierać. Jeżeli Kapitan się obudził to z pewnością musi być bardzo głodny i wściekły, że siedzi zamknięty w moim pokoju bez możliwości wyjścia. — powiedziałam po jakimś czasie, delikatnie oddalając od siebie Zoe.
Myśl o nakazie sprzątania całego zamku jakoś zbytnio mnie nie zachęcała. Okej lubiłam to robić jednak co za dużo to nie zdrowo, nieprawdaż?
— Oj tak, lepiej idź bo może być źle. — zaśmiała się.
Każdy to wiedział, zły Ackerman to sadystyczny Ackerman. Zoe wstała powoli i odstawiła krzesło na swoje wcześniejsze miejsce. Również podniosłam się na równe nogi i odwróciłam się z zamiarem wyjścia, jednak kobieta zatrzymała mnie jeszcze na chwilę.
— Pamiętaj, że jestem chętna do wypełniania każdych dokumentów kochana! Choć sama nie wierzę w to co mówię... —powiedziała, by po chwili dodać do siebie coś pod nosem. Zdołałam jednak to usłyszeć. Zaśmiałam się. Śmieszna była.
— Będę pamiętać! — powiedziałam, po czym żegnając się machnięciem ręki, po prostu wyszłam.
Pora obiadowa nadeszła szybciej niż bym się tego spodziewała, a tym razem byłam na tyle ogarnięta, że udało mi się zdążyć na stołówkę na czas. Wszystkie stoły były pozajmowane przez żwawo rozmawiających żołnierzy. Dzielili się ze znajomymi swoimi wrażeniami z dzisiejszego dnia, więc w pomieszczeniu panował szeroko pojęty gwar. Parę osób stało jeszcze w kolejce po posiłek, więc nie wyróżniając się zbytnio, szybko do nich dołączyłam.
Na metalową tacę jedna z kucharek położyła mi talerz z niewielką ilością utłuczonych ziemniaków i jakąś dziwnego rodzaju sałatką o czerwonym zabarwieniu, natomiast druga z nich w geście niechcenia położyła zaraz potem metalowy kubek z nieznaną mi zawartością. Była to prawdopodobnie zwykła woda.
Tym leniwym babom nie chciało się zbyt bardzo angażować w zjadliwość posiłku, więc nie dbały o tak zwany "dobry smak". Prychnęłam pod nosem, po czym odchodząc kawałek dalej, by nie przeszkadzać innym oczekującym na jedzenie, zaczęłam poszukiwać kogoś znajomego. Na bank musi tutaj być chociaż Sasha. Na całe szczęście jeden z moich nowych znajomych sam mnie dostrzegł. Jean machał do mnie z oddalonego, postawionego w kącie pomieszczenia stolika, przy którym dostrzegłam jeszcze parę osób z tej ich paczki. Skierowałam się tam.
— Witajcie. — przywitałam się, siadając koło Kristein'a. Jak się okazało wszyscy byli w komplecie i jakby zgranym chórem również się ze mną przywitali.
—Nie spodziewałam się tego, że to Pułkownik Hanji, poprowadzi dzisiejszy trening! Jestem przez to taka wykończona! — żaliła się Braus, pochłaniając jednocześnie swój posiłek.
W tamtym momencie mogłam mieć tylko marną nadzieję, że nie zaczną poruszać tematu czarnowłosego. To było zbyt mało prawdopodobne. Zagryzłam policzek od środka. Zbyt bardzo się denerwowałam tą myślą.
— Właśnie. To takie nie w stylu Kapitana nie pojawiać się na treningu bez wcześniejszego powiadomienia nas, nieprawdaż? — wypalił nagle blondyn, jak gdyby do siebie. Cała jednak grupa pokiwała aprobująco głowami. Cholera.
— Coś mu może wypadło. — odparła lekceważąco Mikasa, ucinając ten wątek.
Byłam jej za to wdzięczna. Cieszyło mnie też to, że wiedzący o tym wszystkim brunet nie odezwał się choćby słowem. Zabrałam się w spokoju do posiłku, wsłuchując w ich nowo rozpoczętą konwersację.
— A co do ogniska to może by je tak przełożyć na ten piątek? Zaprosiłoby się więcej osób, zabawiło, lepiej poznało. Większości by to odpowiadało, gdyż jest to odgórnie wyznaczany dzień wolny. — powiedział w końcu Eren.
Od dawna wszyscy żyli tym tematem, a ktoś nareszcie zdecydował się go poruszyć. Sama zbytnio nie wiedziałam jakie mieć do takiego wydarzenia nastawienie, gdyż w żadnym podobnym nie brałam udziału. Niegdyś żeby wkraść się do mieszkania jednego z mieszkających w podziemiu arystokratów, musiałam wziąć udział w kameralnym przyjęciu, jednak było ono tak sztywne, że nie dało się długo na nim wytrzymać. Może zabawy w zwiadowcach wyglądały jednak inaczej?
— Jestem za. — zgodził się Connie.
Wszyscy również się zgodzili. Moją ciszę uznano za niemą zgodę, a mnie to ani trochę nie przeszkadzało.
Zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy nie przygotować czegoś Kapitanowi. Byłam mu to winna, w końcu przeze mnie przegapił aż dwa bardzo ważne posiłki w ciągu dnia. Nie wiedziałam czy spał przez ten cały czas, czy może nie, jednak nawet ja byłabym głodna po tym wszystkim, a naprawdę nie jest mi potrzebna duża ilość jedzenia. Tak bardzo skupiłam się na rozmyślaniu o Ackermanie, że nawet nie zauważyłam kiedy Mikasa o coś mnie spytała.
— Przepraszam, zamyśliłam się. Mogłabyś powtórzyć? — poprosiłam.
Dlaczego zawsze gdy odpływam gdzieś myślami, to muszę zazwyczaj być w jakimś nieodpowiednim do tego miejscu bądź sytuacji. Gdy znajduję się za to sama przychodzi do mnie chłodna przeszłość i przyciska do ściany podduszając. Jestem dziwna. Potrafię być normalna tylko w obecności kogoś. Użalasz się nad sobą Nina.
— Pytałam co ci się stało? — spytała wskazując, tym samym na swój łuk brwiowy.
Zdążyłam zapomnieć już o tym co stało się u Smitha, nawet rana mnie już nie bolała. Instynktownie ją jednak dotknęłam i to był błąd. Natychmiast po tym się lekko skrzywiłam, odczuwając rwący ból. To było zdecydowanie niepotrzebne.
— Nic wielkiego. Mały wypadek po drodze. — próbowałam ich zbyć.
W wojsku wszelkiego rodzaju rany, siniaki i otarcia były na porządku dziennym. Nikt dlatego też nie powinien zwracać na coś takiego uwagi. Trafili mi się jednak najbardziej uczuciowi ludzie w całym korpusie i nawet nie zamierzałam na nich narzekać. Byli irytujący, ale prawdziwi w tym co robią, a przede wszystkim, byli kochani.
— Musisz bardziej na siebie uważać. — ostrzegł mnie Jean.
Spojrzałam na niego spod byka, przełykając kolejny kęs kiepsko dosolonych ziemniaków. Dziwnie mnie denerwował swoją obecnością. Czułam, że bez niego ta paczka nie byłaby taka sama, jednak sama jego osoba była taka jakaś wszczynająca w człowieku skrajne negatywne emocje. Może tylko ja tak miałam. Nie wiem. Nic mi przecież nie zrobił, a wręcz przeciwnie pomógł. Jakoś mu tak groźnie z oczu patrzyło, jednak nie byłam pewna, czy to ten argument jest powodem mojej niechęci. Nie roztrząsajmy.
— Ja już umiem o siebie zadbać, o to się nie martw. — odparłam spokojnie, kończąc posiłek.
Doskonale zdawałam sobie sprawę, że nie otrzymam odpowiedniej dla Kapitana porcji. Z całą pewnością nie zasługiwał na te marne ochłapy, które rzucało się żołnierzom. Były lepsze niż przydział dla typowego mieszkańca, jednak i tak moim zdaniem złe. Musiałam zaczekać, aż te pożal się Boże kucharki pójdą do domu, a ja w spokoju przyrządzę coś godnego do spożycia. Czarnowłosy miał mieć dzisiaj dobry dzień, a ja tak jak wcześniej sobie powiedziałam, musiałam za wszelką cenę tego dopilnować.
Po jakimś czasie na stołówce została ze mną już tylko dalej pożywiająca się wyżebraną od kogoś porcją Sasha, która podczas dyskusji była równie cicha jak ja. Nie rozumiałam jej zamiłowania do jedzenia. Pochłaniała nawet coś tak niedobrego jak to co nam dawali. W dodatku z uśmiechem na ustach, z dziwnym zawzięciem. Tak jakby za każdym razem gdy stawiano przed nią posiłek, ona widziała go po raz pierwszy. Może było to dziwactwo, ale przecież każdy ma swoje dziwactwa.
— Skończyłaś? — spytałam, gdy ta rękawem otarła resztki ziemniaków z okolicy swoich ust. Kiwnęła mi głową na znak potwierdzenia, po czym zebrała naczynia na kupkę i wstała.
— Idziesz? — zapytała się mnie. Był to w sumie dobry już moment na wtargnięcie do kuchni i zrobienie tego co planowałam.
— Tak. — potwierdziłam.
Większa połowa dnia już zdążyła minąć. Było na oko około piętnastej. Nie mogłam zakładać, że Levi dalej śpi. Sama pewnie już dawno bym się obudziła, ale nie znałam jego upodobań, więc nawet nie mogłam czegoś założyć. Jezus jak ja nie lubię działać bez planu.
— Będziesz coś pichcić racja? — zadała mi nagle pytanie brunetka, wyrywając mnie z zamyślenia.
Zdziwiła mnie. Skąd wiedziała? Dlaczego jej to przyszło do głowy? Przecież o niczym jej, ani nikomu, nie wspominałam.
— Skąd wiesz? — odpowiedziałam jej pytaniem na pytanie.
— Jeśli chodzi o jedzenie, to ja kochaniutka zawsze wiem. — popisywała się swoją błyskotliwością unosząc w górę palec wskazujący. Naprawdę zaskoczyła mnie jej intrygująca intuicja lub kij wie co. Może to ukryta moc?
— Wiem o co chcesz spytać, więc odpowiem od razu. Tak możesz iść ze mną. — wyprzedziłam ją.
Już ostatnio wspominała, że chciałaby zjeść moją jajecznicę, więc tym razem zapewne bez względu na wszystko i tak by za mną poszła. Dedukcyjny tok przyczynowo - skutkowy.
— No widzisz ja mam zdolność żywieniową, a ty wiesz co ludziom w tych porytych łepetynach siedzi. Całkiem nieźle Nina! — uśmiechnęła się do mnie, krótko klepiąc po plecach. Ja za to odwzajemniłam uśmiech. Naprawdę osobliwa z niej dziewczyna, muszę przyznać.
Po mocno irytujących pytaniach Braus i ciągłym zjadaniu składników, w końcu udało mi się przyrządzić upragniony omlet z warzywami. Nawaliłam tam od chuja papryki, więc mam nadzieję, że Ackerman nie ma na nią uczulenia, lub co gorsza jeszcze jej nie lubi. Oczywiście musiałam też przygotować drugą porcję, dla żądnej pożywienia Sashy, która nie dałaby mi o tą sprawę spokoju. Same składniki na jednego omleta jej nie wystarczyły i musiała dostać jeszcze całego.
— Ja pierdziele! Niebo w gębie! — krzyknęła z pełną buzią, niemal się dławiąc.
Uderzyłam ją kilka razy po plecach, co widocznie jej lekko pomogło bo nie mówiła już nic więcej, a całkowicie zatraciła się w spożywaniu. Postanowiłam jej nie przeszkadzać i chwytając tackę ze sporej wielkości omletem ulotniłam się z kuchni.
Dopiero, gdy byłam obok gabinetu Ackermana zdążyłam zorientować się, że zapomniałam przyrządzić najważniejszej w tej chwili dla niego rzeczy — herbaty. Była ona nieodłącznym elementem każdego jego posiłku. Nawet ja będąc w tym korpusie tak krótko już zdążyłam to zauważyć. Bez herbaty nie miałam do niego podejścia. Pewnie nawet by na to jedzenie nie spojrzał, gdyby zaraz obok nie było porządnie przyrządzonej herbaty. Przybiłam sobie mentalnie piątkę z twarzą. Mogłam mieć tylko nadzieję, że w pomieszczeniu, które kiedyś pokazywała mi Hanji były jakieś filiżanki i upragniony czarny napój. Nie miałam zamiaru wracać się do Sashy, gdyż zapewne tego omleta też by wszamała. Najgorsza możliwa sytuacja.
Jak się okazało owe "zaplecze" było małą kawiarnią. Miałam cholerne szczęście. Było małe, ale przyjemne, nie klaustrofobiczne, w miłych dla oka beżowych barwach. Na frontowej ścianie znajdowała się mała "kuchnia". Kilka szafek, blat, niewielkie stanowisko do zagotowania wody. Po lewej stał niewielki stolik, wokół którego poustawiane były równo ułożone krzesła, a na prawej ścianie wisiały nieznanego mi pochodzenia obrazy. Nie do końca całkiem potrafiłam powiedzieć co się na nich znajduje.
Dla bezpieczeństwa postawiłam tackę na okrągły stolik po czym ruszyłam na poszukiwania filiżanek. Były inne od tych które dane mi było kiedykolwiek zobaczyć. Idealnie białe, minimalistyczne. Żadnych niepotrzebnych wzorów, ozdobników. Były najnormalniejsze w świecie, jednak w jakiś dziwnym stopniu mnie urzekły. Prostota jest piękna. Wzięłam jedną z nich i nalałam do niej o dziwo przygotowaną już wrzącą wodę.
Wyglądało na to, że ktoś musiał tu już przede mną być i przygotowywać też coś dla siebie. Miałam cholerne szczęście. Woda była idealnej temperatury. Zalałam zioła odpowiednią jej ilością i chwilę odczekałam, by aromat którego potrzebuje mógł się wydzielić. Zaraz potem odcedziłam tak zwane fusy i wyrzuciłam je do kosza.
Chwilę zastanawiałam się też nad upodobaniami czarnowłosego co do dodatków. Ja sama nigdy nic nie dodawałam do tego słynnego napoju. Cukier w Podziemiach był cenniejszy niż złoto i mało kto mógł sobie na niego pozwolić. Przyzwyczaiłam się więc do tego by pić herbatę na gorzko. Od zawsze smakowała mi tylko i wyłącznie taka — bez cukru, bez dodatków w postaci miodu, czy innych ozdobników. Prosta, prawdziwa i pyszna. Oby jemu też przypadła do gustu.
— No to w drogę. — powiedziałam sama do siebie, jakby na pocieszenie. Położyłam przygotowany napój na tacce i skierowałam się na wieżyczkę.
Wchodząc po tych cholernych schodach na górę starałam się odciągnąć myśli od tego co może mnie spotkać. Bo scenariusze oczywiście mogły być różne. Doprowadziło mnie to jednak tylko do gorszych wniosków, gdyż zorientowałam się, że Jeager nie oddał mi przecież kluczy do gabinetu Ackermana. Jeżeli tylko się zorientował, że ich nie ma, a ja nie mam ich teraz przy sobie to z pewnością nie będę mogła liczyć nawet na godny pochówek. A zorientował się przecież na pewno.
Tamtej pamiętnej nocy zrozumiałam poza tym, że ten mężczyzna może mieć emocje, też inną rzecz. Jego pokój, jego teren był dla niego świętością. Nie wolno było tam wejść nikomu bez jego pozwolenia. A ja byłam na tyle głupia by naruszyć to tabu i tak beztrosko wysłałam tam Eren'a. Byłam idiotką. Po tym wszystkim mógł stracić do mnie resztki uzyskanego przez przypadek zaufania. Wcześniej uważał mnie pewnie za kogoś kto może zdradzić w każdej chwili. Lecz ja taka nie byłam. Czy mi jednak uwierzy? Czy uwierzy komuś kogo zna tak krótko?
— Jesteś głupia Nina, przecież równie dobrze może jeszcze spać, a ty niepotrzebnie dramatyzujesz. Luz. On po prostu sobie śpi, a ty zostawisz tutaj dla niego jedzenie, pobiegniesz do Jeager'a, odzyskasz klucz nim się obudzi i wszystko będzie dobrze. — mówiłam do siebie. Chyba rzeczywiście przez to całe rozmyślanie zaczyna mi odbijać.
Pokonałam ostatni stopień, przełykając pośpiesznie ślinę. Oparłam tackę na jednej ręce, by wydobyć z pomiędzy moich piersi klucz. Powoli wkładałam go do zamka, ciężko oddychając i dramatycznie połykając ślinę. Jak mogłam tak bardzo się bać? Nie powinien we mnie wzbudzać, aż tak skrajnych emocji. Przecież jak mu wytłumaczę to na pewno zrozumie... On nie ocenia ludzi jak inni...
Przekręciłam mimo niechęci klucz i schowałam zaraz tam gdzie był poprzednio, po czym przełożyłam tacę w obie ręce. Żeby wejść musiałam jeszcze tylko delikatnie kopnąć nogą drzwi. Weszłam pewnie. Nie mogłam dać po sobie poznać w razie wątpliwości, że się boję. Zorientowałby się.
Stał przy balkonie, spokojnie patrząc przez okno. W momencie gdy wtargnęłam do pomieszczenia, spojrzał na mnie zza zachodzących mu na oczy włosów i ścisnął powieki bardziej. Był zły. Wiedziałam to. Był wściekły. I do jasnej cholery! NIE SPAŁ!
— Kastner domagam się wyjaśnień. — warknął w moim kierunku, a moje nogi zrobiły się nagle jak z waty.
Ta rozmowa do najłatwiejszych nie będzie na pewno należeć... Postanowiłam grać niewinną.
— Dzień dobry Levi! Jak się spało? — spytałam, przybierając na twarz uśmiech.
Dopiero potem dowiedziałam się, że granie idiotki to było najgorsze co w tamtym momencie mogłam zrobić.
cdn.
*Amicus optima vitae possessio. — (łac. Przyjaciel to największy skarb w życiu)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top