#4
"Musisz do mnie nabrać zaufania... Nieważne, jak długo to potrwa... Nawet jeżeli to będzie minuta jednego dnia, dwie minuty drugiego dnia i trzy minuty trzeciego dnia i będzie to trwało latami, nieważne. Bo ważne jest zaufanie. Najważniejsze ze wszystkiego." — Mark Haddon "Dziwny przypadek psa nocną porą"
Krople rosy moczyły moje wychodzone już buty i jednocześnie skarpetki, sprawiając wrażenie jakbym wcale nie szła po łące, a wdepnęła w mały strumyczek. Chodź było to denerwujące i przyprawiające moje ciało o dreszcze to do wybaczenia, gdyż widok jaki w tamtym momencie zaprezentował mi świat na powierzchni był nie do pobicia. Żałowałam tego, że nie dane mi było wychowywać się na takich pięknych terenach.
Jako dziecko żyłam w mieście, biegając po uliczkach, pomiędzy straganami, bawiąc się w berka z sąsiadami. Nie miałam okazji ani razu odwiedzić wsi. Teraz już wiedziałam co straciłam. Promienie słońca wychodzącego z nad muru oświetlały już ledwo widoczną, wydeptaną przez kadetów ścieżkę, a różowe chmury i niebo wpadające w pomarańcz zapierały dech w piersi. Przystanęłam na chwilę i zamknęłam oczy, wsłuchując się w wszechogarniającą, błogą ciszę. Wiatr poruszający delikatnie liśćmi, którego nie było w podziemiach, śpiew ptaków, które budziły się ze snu. W pewnym sensie znów poczułam się szczęśliwa. Pierwszy raz od dawna. Olivio żałuję, że nie możesz tego zobaczyć. Choć kto wie jak wygląda to wszystko teraz z twojej perspektywy. Może ty też to widzisz?
— Ej co ty tam robisz gówniaro?! — dobiegł mnie chłodny głos, który od razu sprowadził mnie na ziemię.
Cała atmosfera pękła jak bańka mydlana, a ja wróciłam do przytłaczającej rzeczywistości. Nie odpowiedziałam mu, tylko słodko się uśmiechnęłam, na co prychnął, pokręcił głową i szepcząc coś pod nosem ruszył dalej za nie zatrzymującym się blondynem.
Podbiegłam do nich truchtem, zrównując się krokiem ze zirytowanym mężczyzną. Dalsza droga przebiegła w ciszy i względnym pokoju. Z każdym krokiem wchodziliśmy coraz głębiej w las. Byłam pod wrażeniem, że gdzieś może rosnąć, aż taka ilość drzew i to w dodatku tak wysokich.
— Jesteśmy. — powiedział Erwin, nagle się zatrzymując.
Rozejrzałam się dookoła, ale nie dostrzegłam niczego poza otaczającymi nas drzewami. No to gdzie do jasnej cholery jest ten trójwymiarowy manewr i jak mam go ćwiczyć skoro znowu jestem... No właśnie, gdzie!?
— Dowódco Erwinie, nie chcę znowu wyjść na głupią, ale jak mam ćwiczyć trójwymiarowy manewr nie posiadając sprzętu? — spytałam.
Obok siebie usłyszałam tylko charakterystyczne zderzenie się dłoni z twarzą. Dzisiaj stopniem głupoty przebiłam samą siebie. Levi złapał mnie za ramię, bym na niego spojrzała, po czym gdy był już pewien, że dobrze się na nim skupiłam wskazał palcem w górę. Mój wzrok automatycznie skierował się tam gdzie pokazywał. Dopiero w tamtym momencie zauważyłam domek na drzewie, który zapewne musiał być magazynem.
— Jesteś głupia, więc nie musisz się starać by na nią wyjść. — powiedział mężczyzna.
Spojrzałam najpierw na niego, a potem na Erwina, ale blondyn chyba puścił tą uwagę mimo uszu. Postanowiłam zrobić to samo, niech ma karzeł satysfakcję.
Po jakiejś chwili Levi przyniósł dla mnie sprzęt używając swojego, by wspiąć się na drzewo. Szybko mu to zajęło. Byłam tym trochę zawiedziona, gdyż liczyłam na chociaż krótką pogawędkę z dowódcą. Może udałoby mi się dowiedzieć jaki będę mieć pokój albo do jakiego oddziału mnie przydzieli potem. Ciekawa byłam także dlaczego chce on zobaczyć moje umiejętności w trójwymiarowym manewrze. Przecież ich po prostu nie było, gdyż nigdy owego sprzętu na sobie nie miałam.
— Trzymaj. — podał mi osprzęt wprost do rąk.
Spojrzałam na to; brązowe paski, metalowe obudowanie skrzyneczki na miecze, rączki i zbiorniczek na gaz z linkami oraz jakieś dziwne przywieszki. Jak ja niby miałam do diabła to do siebie przymocować i to tak żeby podczas lotu nic się nie odpięło?! Stałam tak dobre pięć minut nim odważyłam się podnieść wzrok na któregoś z obecnych mężczyzn, gdyż znowu wychodziłam na pieprzoną niedorajdę. Jak ja nienawidzę tego uczucia!
Przełamując swoją wrodzoną nieśmiałość, napotkałam tylko chłodny wzrok Levi' a. Blondyn już dawno zdążył przygotować sobie dogodne miejsce do obserwacji mnie i usadowił się na jednej z gałęzi, zostawiając tym samym brudną robotę, czyli zajmowanie się mną niższemu mężczyźnie. W tamtym momencie nawet przez chwilę zrobiło mi się tego karzełka żal, ale tylko przez chwilę. Podszedł do mnie lekko się ociągając i spojrzał na mnie wymownie. Tak jego wzrok w tamtym momencie mówił wszystko, tylko wyobrażam sobie jak w jego doświadczonym życiu musiałam wyglądać. Żałośnie to na pewno.
— Daj mi to. — powiedział wyciągając w moim kierunku dłoń.
Dwa razy nie musiał się powtarzać, choć i tak pewnie by tego nie zrobił. Szybko oddałam mu trzymane przeze mnie rzeczy i stanęłam sztywno, skupiając się na jego poczynaniach.
— Z tobą to tylko same problemy. — stwierdził, widząc moją postawę.
— Nie zapędzaj się tak karzełku, jeszcze tak dobrze to mnie nie znasz. — odparłam.
Miałam powoli dość tych jego docinek na mój temat. Co on mógł wiedzieć, znając mnie dopiero niecały jeden dzień?! Mój głód coraz bardziej mnie rozwścieczał, a wyczerpanie krzyczało o pomstę do nieba, by zaraz ktoś tam z góry zesłał mi jakieś wygodne łóżko.
Mięśnie mężczyzny wyraźnie się spięły, a spojrzenie ściemniało — był wściekły. Zacisnął zęby na swojej wardze widocznie się raniąc. Puścił sprzęt i podszedł bliżej mnie zręcznie łapiąc mnie za koszulkę. W tym momencie widocznie czerpał satysfakcję z tego, że jestem te parę centymetrów niższa. Był na tyle blisko mnie, że mogłam poczuć zapach środków czystości oraz aromatu herbaty wymieszany z wonią jakiejś wody toaletowej, który bił od niego na kilometr. Podniósł mnie lekko w górę, tym samym podduszając.
— Mogłabyś być nieco milsza, gdy ktoś uprzejmie chce ci pomóc. — syknął mi wprost w twarz niczym kot. Trochę się wystraszyłam tej jego postawy, lecz nie na tyle by przerwać kontakt wzrokowy z nim.
— Przepraszam panie obrażalski. — wyszeptałam, uśmiechając się lekko.
Westchnął tylko po czym puścił mnie i wrócił po wcześniej upuszczone rzeczy. W tym czasie blondyn z drzewa tylko jak gdyby niewinnie nas obserwował. Przeklęty dowódca, jakby nie mógł czegokolwiek zrobić.
— Stań w rozkroku. — usłyszałam obok. Spojrzałam z ukosa na Levi' a.
No chyba go coś walnęło skoro myśli, że tak się będę narażać. Okolice narządów płciowych to najwrażliwsze miejsca, które najprędzej jest zranić, by jak najszybciej pokonać przeciwnika. Czyżby był aż tak zawiedziony swoją porażką, że chciał mnie załatwić w tak podły sposób?
— Dlaczego mam przed tobą stawać w rozkroku? — spytałam jeszcze wnikliwiej patrząc mu w oczy i próbując wyczytać z nich jego intencje.
— Głupia, spokojnie. U mnie akurat możesz być pewna, że nic nie kombinuje. Co innego jeżeli chodzi o tych niewyżytych nastolatków z korpusu. — odrzekł, patrząc na mnie ze zniesmaczeniem.
Chyba wolę nie próbować zgadnąć o czym sobie pomyślał. Nic już nie powiedziałam tylko wykonałam jego polecenie. Ukląkł przede mną i zbliżył głowę do moich bioder. Automatycznie chwyciłam go za głowę i oddaliłam od siebie.
— Ej co ty znowu odwalasz?! — krzyknął, ściągając moją dłoń z jego zadbanych włosów. Spojrzałam na niego zawstydzona.
Jeszcze żadnego mężczyzny nie dopuściłam tak blisko mnie, nawet w Podziemiach i wcale mi się to nie podobało. Nie byłam gotowa na to cokolwiek próbował on zrobić i po prostu musiałam się przed tym ochronić odpychając go na bezpieczną odległość. Musiałam się jednak ogarnąć, to nie był czas na takie dziecinne wygłupy.
— Prze..p..praszam to by..y..ł odruch. — wyjąkałam zażenowana tą całą sytuacją. Jestem pewna, że jestem w tym momencie cała czerwona na twarzy. Pieprzone hormony!
— Możesz kontynuować. — poinformowałam go.
On tylko westchnął i na nowo zbliżył się ku mnie. Zacisnęłam zęby by nie pisnąć. To było zdecydowanie zbyt dużo jak na dzisiaj.
Chwycił brązowe paski i zaczął zręcznie opinać je wokół mojego ciała. Naszły mnie dreszcze gdy zapinał uprząż od wewnętrznej strony moich ud. Jezus dlaczego do jasnej cholery to musi być takie krępujące!? I nakręcające?! Musiałam się skupić na czymś innym. Nie mogłam myśleć o tym, że w tym momencie baczne spojrzenie czarnowłosego skanuje moje ciało, a jego zimne palce zapinają klamry ocierając się o moją skórę. To było zbyt uwłaczające...
Zerknęłam na drzewo, na którym blondyn dalej przyglądał się sytuacji. Czy on do jasnej ciasnej nie ma lepszej rozrywki?! To jest jawne wykorzystywanie sytuacji. To jakby oglądać darmowy pokaz porno pomiędzy jego przyszłym żołnierzem, a obecnym żołnierzem tylko, że wszystko odbywa się w ubraniach. To chore...
— I koniec. — mruknął Levi.
Dzięki Bogu koniec. Odsunął się ode mnie na kilka metrów tak jakby jego też ten dotyk speszył i odwrócił się do mnie plecami.
— Tymi przyciskami wysuwasz linki, a tymi uwalniasz gaz. — poinstruował mnie pokazując rączkę na ułamki sekund. Na szczęście zdążyłam zapamiętać.
— Reszty nie musisz wiedzieć. O reszcie się przekonamy. — odparł i prawie natychmiast znalazł się na drzewie obok Erwina.
Blondyn widząc mężczyznę wyraźnie się rozbudził i oderwał nareszcie ode mnie swój przenikliwy wzrok. Chwilę ze sobą rozmawiali ewidentnie ignorując moją obecność, po czym Erwin odwrócił się znowu w moim kierunku i skupił się na mojej sylwetce.
— Możesz zaczynać Nino! — krzyknął.
Wstrzymałam oddech, chwyciłam za rączki i ponagliłam się w głowie, prosząc jednocześnie o to by siostrzyczka trzymała za mnie kciuki. No dawaj Nino, kiedyś musi być ten pierwszy raz...
cdn.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top