#39
"Przyjemniej jest mieć ukochane, piękne myśli i przechowywać je w swym sercu jak skarby. Nie chcę, by inni je wyśmiewali lub dziwili się im." — Lucy Maud Montgomery —" Ania z Zielonego Wzgórza"
Tym razem czarnowłosy tak jak na przykładnego, kulturalnego człowieka przystało szybko zsunął ze stóp swoje żołnierskie buty i wygodnie położył się na moim łóżku. Twarz zanurzył w poduszkę w taki sposób, że nie mogłam w żaden sposób jej dostrzec, a sam leżał na brzuchu.
W dalszym ciągu nie mogłam uwierzyć, że się na to wszystko zgodził. Nie miałam pojęcia co nim kierowało, ale byłam wtedy w takim szoku, że musiałam go o to dopytać. Trochę się też bałam. A co jeżeli zrobię to niewłaściwie i coś spieprzę? W relacjach międzyludzkich też nie byłam nigdy zbyt dobra i nie wiem czasami jak powinnam się zachować, dlatego też zwykle wolę o wszystko spytać. Dowiedzieć się na ile będę mogła sobie pozwolić. Co jeżeli nie spytałabym, a ta osoba by tego nie chciała? Co ja bym wtedy czuła? Wstyd? Upokorzenie? A może miałabym to wszystko w głębokim poważaniu? Nie będę wiedzieć dopóki się nie przekonam. Jednak czy to właśnie Ackerman powinien być do tego sprawdzania właściwą osobą? Może powinnam wybrać kogoś bardziej wyrozumiałego...
Ciszę w pomieszczeniu przerywały tylko nasze oddechy i odgłos ściąganych przeze mnie butów. Nie powinnam być w tym punkcie bardziej w tyle od niego. Zbierając w sobie cząstki energii, jakąś chwilę potem wspięłam się na łóżko, starając się delikatnie usadowić w pozycji do masażu, a to niestety wymagało dużo większego wysiłku niż bym oczekiwała. Levi leżał strasznie rozwalony, więc musiałam omijać jego kończyny i obserwować uważnie, gdzie kładę nogi, gdyż przez przypadek mogłam na niego nadepnąć.
Trochę zajęło mi znalezienie odpowiedniej pozycji lecz ostatecznie przyjęłam pozycję " na czworaka", umiejscawiając nogi po obu stronach jego korpusu. Chciałam mieć dobry dostęp do jego nóg, więc to wydawało się najrozsądniejsze. Ale to musi wykurwiście dziwnie wyglądać...
— Zaczynaj. — wydał z siebie przyduszone przez poduszkę mruknięcie.
Z tego co dałam radę wyczytać, musiał być już mocno zniecierpliwiony moim "opieprzeniem" się. Jego zdaniem tylko to robiłam. Mimo zmęczenia, jego głos w dalszym ciągu nie akceptował żadnych sprzeciwów. Zawsze rozkazujący, wyniosły, szorstki, ale jednocześnie powodujący pojawianie się na ciele dziwnych dreszczy.
Zacisnęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Musiałam zacząć, jednak mimo tego, że to właśnie ja wyszłam z tą propozycją przychodziło mi to z wielką trudnością. Postanowiłam skupić się na obu nogach w tym samym czasie — niech będzie to dla niego chociaż trochę przyjemne. Jestem przekonana, że już od bardzo dawna nikt nie dbał o Ackermana właśnie w ten sposób, o ile kiedykolwiek ktoś kiedyś o niego dbał. Gdy przeciągnęłam palcem wskazującym po tętnicy począwszy od kostek, aż po same uda, mężczyzna mruknął cicho i poruszył się niespokojnie. Wstrzymałam się na chwilę gotowa na jakąkolwiek uwagę, jednak gdy się jej nie doczekałam — uznałam, że pewnie w taki sposób okazuje uznanie. Choć kontynuowałam masaż przez materiał jego dresów niemal mogłam przysiąc, że wyczuwalne były przechodzące przez jego skórę dreszcze. Czy było mu przyjemnie? Czy był tak samo podekscytowany jak ja w tym momencie?
Gdy skończyłam masaż dolnej partii ciała, zdecydowałam, że pójdę na całość i plecy wraz z ramionami też zasługują na lekką przysługę od życia. Byłam zmęczona po treningu i strasznie głodna. W dodatku przestałam zwracać uwagę na czas i nawet nie wiedziałam, czy nie przegapiłam śniadania, jednak to co teraz robiłam wydawało się teraz tak ekscytujące. Niczym zabawa z odpoczywającym diabłem, który w każdej chwili może się zregenerować i ukarać za twoje wszystkie grzeszki.
Dopiero gdy zmieniłam pozycję, bardziej pochylając się nad jego korpusem mogłam dostrzec iż zmienił on ułożenie swojej głowy. Ukazywał mi część swojego prawego profilu, zakrywanego częściowo przez czarne włosy. Oczy miał zamknięte, a jego oddech też wydawał się bardziej uspokoić. Czyżby zasnął? Był aż tak zmęczony, że pozwolił sobie na tą słabość w moim towarzystwie?
Jakby się tak nad tym zastanowić to w sumie zawsze nie wyglądał na takiego co przesypia odpowiednią ilość godzin. Odkąd tylko dane było mi go widzieć; chodził tylko z wiecznymi sińcami pod oczami, jego ton i takt też był zawsze taki zmęczony. Namacalny. Czasami wydawało mi się, że informacje też przyswaja jakoś wolniej? Jak gdyby brak snu prowadził do jego spowolnienia. Jeżeli tak było to w tym momencie powinnam postarać się o to by spał jak najdłużej w niezmąconym spokoju. Było to potrzebne zarówno dla jego samopoczucia i zdrowia, jak i do ćwiczonej przez nas techniki. Jeżeli nie będzie miał wystarczająco dużo energii to nie uda mu się też tak wysoko skakać. Niedobrze...
— Słuchaj Nina, mam do ciebie sprawę... — do pokoju niespodziewanie wszedł Eren.
W tym momencie cała moja odwaga pękła, a jego pytające spojrzenie przeskakujące raz po raz ze mnie na Kapitana doprowadzało mnie do wrzenia. Że też musiał zasraniec wejść tutaj bez pukania w takim momencie...
Patrzyliśmy tak na siebie chwilę, dalej pozostając we względnym bezruchu; Jeager w progu, a ja górując nad Ackermanem. Podświadomie czułam, że oboje nie wiemy jak w tej popieprzonej sytuacji się odnaleźć i co powiedzieć, jednak gdy brunet wreszcie miał się odezwać i zapewne spytać mnie co to wszystko ma znaczyć to uciszyłam go znakiem palca na ustach. Mimo wszystko w dalszym ciągu nie mogłam dopuścić by obudzono czarnowłosego. Stało się to dla mnie pewnego rodzaju dzisiejszą misją. Wydawało się, że chłopak zrozumiał, gdyż tylko pokiwał głową.
Potem wszystko potoczyło się już dosyć szybko. Zeszłam sprawnie z łóżka, nakładając z powrotem buty, zgarnęłam czysty mundur i przed opuszczeniem pomieszczenia wyciągnęłam z kieszeni bocznej w spodniach metalowy kluczyk do gabinetu Ackermana. Było to lekko problematyczne i dość stresujące, jednak dałam radę bez spowodowania pobudki. Postanowiłam uchylić drzwi do balkonu, by mężczyzna miał świeże powietrze do oddychania i przykryłam go moją cieplutką narzutą, by nie było mu też zbyt zimno z tego powodu. Byłam wdzięczna Erenowi, że czekał na mnie w kompletnej ciszy. Zdecydował się odezwać dopiero w momencie, gdy przekręciłam klucz w zamku moich drzwi.
— Co to było Nina? — spytał, spuszczając wzrok.
Temat był krępujący — oboje to wiedzieliśmy — jednak mimo to za wszelką cenę pragnął go poruszyć. Nie codziennie spotyka się Najsilniejszego Człowieka Ludzkości w takich sytuacjach, szczególnie już wiedząc jaki z charakteru jest. Ja na miejscu bruneta uznałabym to za przywidzenie i też dopytywałabym, czy nie był to jakiś pieprzony żart. Musiałam wziąć się w garść i przyjąć lawinę jego wątpliwości na klatę. Musiałam wyjaśnić to wszystko na tyle klarownie, by po korpusie nie rozniosły się jakieś głupie plotki, które zaszkodzą nie tyle co mnie, ale i tak skrzywdzonemu już przez los Levi'owi.
— A co miało być? Zwykły masaż ot co. — prychnęłam.
Musiałam zachowywać się jak zwykle, choć było to teraz wyjątkowo trudne. Myśl, że ja i Kapitan w pokoju, w dodatku sami mogliśmy jego zdaniem robić coś innego niż tylko ćwiczenia i masaż, zbyt bardzo by mnie dodatkowo tylko zdeprawowała....
— Nie wyglądało to jak zwykły masaż... I jeszcze ta twoja czerwona twarz... — mamrotał.
Swoim zachowaniem z pewnością chciał mnie podburzyć, wyciągnąć coś co zgadzałoby się z jego dziwnymi wizualizacjami. Będzie to upierdliwe, ale chyba będę mu musiała to wszystko opowiedzieć. Ab ovo usque ad mala*. Upierdliwe...
— Ale był to tylko zwykły masaż. Wcześniej trochę trenowaliśmy, więc nie chciałam by nasz Kapitan nabawił się zakwasów. Jeszcze sam miałby bardziej kwaśną minę, niż zazwyczaj. — odparłam ostro.
Starałam się mówić z niezachwianą pewnością. Była to czysta prawda, jednak ja musiałam w oczach Erena wybielić ją jeszcze bardziej — do tego stopnia by naprawdę nie mógł jej już podważyć.
— Okej, okej przecież ci wierzę. — wypalił mieszając się.
Żadne z nas nie chciało już poruszać tego tematu. Umilkliśmy. Schodziliśmy powoli z wieżyczki nie śpiesząc się zbytnio. Zamierzałam przed wzięciem prysznica wstąpić na stołówkę i zapełnić czymś mój opustoszały żołądek. Może nie przystało to kobiecie, jednak miałam to głęboko w dupie. Najważniejsza jest moja wygoda, czyż nie? Przecież nie idę tam topless.
— Było już śniadanie? — spytałam, miejąc jakąkolwiek nadzieję, że jeszcze nie wydali wszystkich porcji. Po jego ubolewającej minie odpowiedź stała się oczywista.
— Wiedziałam. — westchnęłam.
Będzie to dla mnie ciężki dzień zdecydowanie, jednak nie mam zamiaru w żadnym stopniu go marnować. Mam na wszystko oczywisty plan i polega on na uszczęśliwieniu Ackermana, przynajmniej na razie.
— Eren, jesteś może gotowy na zadanie bojowe? — spytałam, gdy znaleźliśmy się już na parterze.
Chwilę zastanawiałam się czy powinnam go w to wszystko wciągnąć, jednak uważam, że tak będzie mi łatwiej, a w wypadku kary nie otrzymam jej przynajmniej sama.
— Jakie zadanie? — zainteresował się taksując mnie swoimi zielonymi tęczówkami.
To dziwne jak w tym wieku podekscytowanym można być... Chociaż jakby tak nad tym pomyśleć to ja jako dojrzała 22-latka też zachowywałam się częściej jak dziecko, niźli dorosła.
— Mam tutaj kluczyk od gabinetu kurdupla. — mówiąc to podniosłam przedmiot na wysokość jego twarzy.
Nastolatek zatrzymał się gwałtownie i wstrzymał oddech. Wyglądał jakby rzeczywiście wystraszył się zwykłego przedmiotu. Momentalnie podniósł głos i zaczął zamaszyście gestykulować.
— Skąd to masz? Przecież Kapitan nas zabije jak się dowie! — panikował.
Uciszyłam go tym samym gestem co w pokoju. W dalszym ciągu był jednak wyprowadzony z równowagi.
— Będzie zadowolony mówię ci. Słuchaj teraz tego co musisz zrobić. — szeptałam.
Jeżeli ktoś usłyszy tę wymianę zdań mój plan spali już na samym początku. Wszystko musiało odbywać się bez obecności świadków pobocznych.
— Jakim prawem mi rozkazujesz? — spytał.
Zaskoczył mnie swoim nastawieniem w stosunku do mnie, bo wcześniej wydawał się całkowicie inny. Co strach może zrobić z człowiekiem...
— Nie rozkazuje, a proszę. — odpowiedziałam spokojnie, by dodatkowo go nie prowokować.
Starałam się mówić też łagodnie, jak do rany przyłóż, by chociaż trochę się wyluzował. Nie rozumiem ludzi, którzy ciągle tak spinają majty.
— Pójdziesz do jego gabinetu. Zgarniesz papiery i na moją prośbę poprosisz Hanji, by je za Kapitana uzupełniła. Dobrze? Proszę cię Eren. — wysiliłam się na uśmiech w jego kierunku.
Jeżeli pozbędę się pracy Ackermana to będzie miał również i noc na odespanie zapewne nieprzespanych od lat innych nocy.
— No nie wiem... — zastanawiał się, patrząc na wyciągnięty w jego kierunku klucz, który spoczywał spokojnie w mojej dłoni.
— Zrobię wszystko co będziesz chciał, a ona też na pewno się zgodzi. — obiecałam, starając się brzmieć szczerze.
Chciałam dotrzymać tej obietnicy w granicach rozsądku, bo czym byłby człowiek bez postawionych sobie na drodze przeszkód.
— No dobrze, a w takim razie co ty zamierzasz zrobić? — zapytał, przychwytując ode mnie klucz.
Uniosłam w geście zdziwienia brew. Wydawało mi się, że dałam mu o tym znać już wcześniej. Postanowiłam powtórzyć jeszcze, byśmy się dobrze zrozumieli w razie gdyby mnie potem szukał.
— Najpierw stołówka potem prysznic. — odparłam, po czym odwróciłam się na pięcie i pobiegłam truchcikiem w stronę stołówki.
Gdy przybyłam na miejsce spotkało mnie dokładnie to czego się spodziewałam. Na drewnianych, sporej wielkości stołach zostały tylko niechlujnie pozostawione szczątki wcześniejszego posiłku. Gdzieniegdzie walały się jeszcze brudne talerze, które zostały pozostawione same sobie przez niektórych leniwych członków korpusu. Na szczęście nie było tego zbyt wiele więc na szybko udało mi się ten syf ogarnąć.
Nie opłacało mi się robić tak jak ostatnio jakiegoś wytrawnego śniadanka, więc zdecydowałam się na kilka czerstwych kromek chleba posmarowanych resztką pozostawionego masła. Zjadłam to wszystko na szybko, by chwilę potem zgarnąć odłożone wcześniej na blat ubrania i pomknąć pod prysznic. Musiałam się z tym wszystkim uwijać, gdyż z tego co pamiętam to trening prowadzony przez Ackermana miał zacząć się za dobrą godzinę co zmuszało mnie do stawiennictwa u Erwina. Podejrzewałam, że czarnowłosy nie należy do osób, które zaniedbują swoje obowiązki i byłby pewnie wściekły gdyby dowiedział się o obecnej sytuacji, czy był chociażby jej świadom. Wzdrygnęłam się na samą myśl jakie konsekwencje za ten wyczyn bym otrzymała.
Pod natryskiem spędziłam niecałe piętnaście minut. By zaoszczędzić jeszcze bardziej na pozostałym czasie zdecydowałam się również nie zakładać pasów, a wilgotne włosy pozostawiłam same sobie. Może i będę wyglądać dziwnie, jednak nie to jest w tej chwili najważniejsze. Zauważyłam, że mimo spędzonego tu czasu, wiele osób uważa mnie w dalszym ciągu za kogoś obcego, za kogoś brudnego kto dostał się tutaj przypadkiem, za wroga. W sumie to tak częściowo naprawdę było. Nie miałam dotychczas z tego powodu jeszcze żadnych problemów, jednak jestem niemal pewna, że za niedługo takowe na pewno się pojawią. Kwestia mijających chwil. Ja tymczasem moimi wybrykami właśnie dawałam im powody do nienawiści w moim kierunku. Ludzie lubią słuchać plotki. Jest to dla nich swoistą rozrywką, więc zapewne mój przebieg w tym stanie po korytarzu nie zostanie przez nich zlekceważony. No cóż...
Stojąc pod gabinetem Smitha wzięłam głęboki oddech by się uspokoić i z grubsza poprawiłam włosy. Pośpiesznie też zapukałam, by nie wydawać się zbyt zdesperowaną. W tym stanie musiałam wyglądać naprawdę żałośnie.
— Wejść! — usłyszałam stłumione przez drzwi pozwolenie. Nie czekałam dłużej, a pociągnęłam za klamkę i weszłam zaraz potem salutując.
— O Nina, co cię do mnie sprowadza? — spytał, spoglądając na mnie zdziwionym wzrokiem.
Tak jak zwykle przesiadywał przy biurku, tym razem studiując jednak jakąś grubą księgę. Osobliwy był z niego człowiek. W czasie, gdy ja nawet nie potrafiłam do końca tak dobrze czytać on pochłaniał takie cuda, którymi można było wręcz zabić.
— Za pozwoleniem dowódco, ale mam bardzo wielką prośbę. — mówiłam wyraźnie w dalszym ciągu prostując się przed nim niczym struna.
Musiałam być poważna, wyglądać poważnie i nadać mym słowom moc. Musiałam robić to samo co ten chytry blondyn przede mną na rekrutacji. Nie wahaj się!
— Oświeć mnie zatem. — odpowiedział, wracając do lektury.
Widocznie zlekceważył wagę moich słów i zajął się tym co wcześniej. Nudziłam go? Widocznie był na tyle inteligentny by przewidzieć prawie każdy możliwy scenariusz . Myślał, że coś sobie zrobiłam? Że przynoszę wiadomość od Ackermana? A może, że przysłała mnie Zoe? Nie wiem, ale tego co zamierzam mu wyznać na pewno nie mógł się spodziewać.
— Czy może ktoś mógłby zastąpić Kapitana na treningu? — zadałam pytanie.
Mężczyzna momentalnie zamknął lekturę z dość słyszalnym trzaskiem stronnic o siebie i spojrzał na mnie tym swoim przenikliwym spojrzeniem. Nie było ono tak straszne jak to Levi'a, jednak nie można tez było go zignorować.
— On cię przysłał? — zamiast odpowiedzieć ten zadał mi inne pytanie.
Zagryzłam policzek od środka. Wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała powiedzieć całą prawdę i zdradzić moje pobudki, jednak nie spodziewałam się, że Smith wyciśnie to ze mnie tak szybko.
— Nie. Sama przyszłam. Kapitan w obecnym stanie jest niedysponowany. — mówiłam spokojnie.
Przełknęłam ślinę w stresie co nie ubiegło uwadze blondyna. Był cholernie mądry i każdy wykonywany przeze mnie nawet nieświadomy ruch był doskonale przez niego analizowany.
— Co masz na myśli, mówiąc "niedysponowany"? — dopytywał, robiąc w powietrzu cudzysłów, jednak dalej nie spuszczając ze mnie swoich niebieskich tęczówek.
Złapałam się za nadgarstek, by jakoś zniwelować przypadkowe drżenie dłoni. Co do kurwy? Jak bardzo wygórowany autorytet można mieć?
— Był wykończony, więc w tej chwili śpi i dlatego chciałabym prosić o dzień wolnego dla niego. — odważyłam się wyjść z prośbą.
Smith nie wyglądał na takiego, który nie zgodziłby się na coś takiego, więc nie musiałam się za bardzo stresować.
— Czyli jest to twoja prośba, a nie jego? — spytał szybko, na co ja kiwnęłam wyraźnie głową. Momentalnie na jego poważnej dotąd twarzy pojawił się niewielki uśmiech.
— Zatem niech się w pełni cieszy dniem wolnym. — nakazał, wracając do pozostawionej książki.
Jego słowa nieco mnie uspokoiły i sama mimowolnie też zaczęłam się do siebie uśmiechać. To dziwne jak bardzo uszczęśliwia mnie niesienie komuś dobra, sprawianie radości. Choć pewnie po czarnowłosym nie będzie tego widać to i tak będzie mi wdzięczny. Zasalutowałam i już miałam chwytać za klamkę od drzwi, gdy ktoś niespodziewanie z całej siły je otworzył i przywalił mi tym samym w twarz.
Zachwiałam się lekko, początkowo gubiąc się w sytuacji. Skroń zaczęła pulsować rytmicznym bólem, a po policzku spływały maleńkie kropelki czerwonej posoki. Ktoś mocno mi przyłożył. Z moich szybkich oględzin zdążyłam wywnioskować, że mam całkiem wyraźnie uszkodzony łuk brwiowy, a potwierdzeniem tego były czerwone ślady na dłoni, którą odważyłam się przyłożyć do uszkodzonego miejsca. Kręciło mi się w głowie i ciągle zaciskałam zęby, by jakoś ukoić ból. To nic nie dawało.
— O tytanie przenajświętszy! Ninuś ja przepraszam! — usłyszałam dobrze znany mi krzyk obok ucha.
Do pomieszczenia wparowała okularnica z uzupełnionymi już papierami, które w tym momencie leżały w różnych miejscach pokoju, walając się po podłodze. Zaśmiałam się. Erwin wstał z miejsca przestraszony tym wszystkim, a Hanji, wcale nie lepsza panikowała podskakując obok mnie. To dziwne, że nawet w tak prostolinijnych okolicznościach byłam w stanie spowodować zamieszanie.
— Nic się nie stało. Będę już lecieć. Spokojnie opatrzę to, nie przeszkadzajcie sobie. — wydukałam na prędce.
Zasalutowałam jeszcze na odchodne i zamknęłam te niebezpieczne drzwi. Wyglądało na to, że znowu będę musiała zajść do toalety, by jakoś opatrzyć ranę. Nie mogłam w tym stanie pokazać się na treningu.
Tak jak zakładałam, pod jedną z umywalek znalazłam zapasową apteczkę. Musieli je tu mieć na wszelki wypadek, nawet jeżeli były stare i zniszczone. No ale przecież plastry nie mogły się przeterminować. Przemyłam uszkodzoną skórę wodą z mydłem, osuszyłam i pospiesznie nakleiłam odpowiedniej wielkości plaster. Poszło mi to dość sprawnie. Minęło już trochę czasu odkąd sama się opatrywałam, jednak nie wyszłam z wprawy.
Postanowiłam doczepić sobie te upierdliwe paski, póki miałam chwilę czasu. Tym razem doskonale już pamiętałam jak powinnam to zrobić. Nie miałam zamiaru ponownie prosić kogoś o pomoc, szczególnie gdy było to tak krępujące. Jak na zawołanie w moim umyśle pojawiły się wspomnienia skrupulatnych dłoni Ackermana, które już przynajmniej dwa razy zapinały te uprzęże. Poklepałam szybko policzki, czując jak robi mi się gorąco, a dziwne odczucie w moim brzuchu znów wprawia mnie w jakiś dziwny stan.
Sprawdzając czas, stwierdziłam, że uwinęłam się z tym wszystkim w sam raz, gdyż została mi dokładnie chwila by dotrzeć na plac treningowy. Wczorajszy dzień wolny od względnego treningu minął mi niespodziewanie szybko, jednakże dziś nawet po wczorajszych imprezach musiał stawić się na zbiórce. Ja jednak tak jak kilka szczęśliwych od losu wybrańców należałam teraz do oddziału specjalnego co oznaczało dla nas tylko jedno — brak dni wolnych. Ackerman'owi bardzo zależało na odpowiednim przygotowaniu nas na wyprawę. Choć w żadnym z jego słynnych drużynowych treningów nie przyszło mi jeszcze brać udziału to sporo o nich już usłyszałam. Tylko jego oddział bowiem narzekał na brak wolnego czasu i ciągłe nakazy sprzątania pomieszczeń. Było to dla nas niekorzystne, gdyż niewielka ilość osób musiała wysprzątać całą siedzibę w czasie gdy cała reszta bezkarnie się panosząc tylko śmieciła. Było to dla mnie niesprawiedliwe, choć tego również nie dane mi było aż w tak dużym stopniu doświadczyć.
— O Nina myślałam, że już nie przyjdziesz! — machała do mnie Zoe, wykrzykując moje imię z daleka.
Czyżby to ją Erwin zaangażował na zastępstwo? To ona miała z nami przeprowadzać trening? A może sama się zgłosiła?
— Ty będziesz prowadzić trening? — spytałam chcąc się upewnić. Jej osobowość nie pasowała mi do osoby wojskowej, a w szczególności na zwierzchnika innych.
— Tak! Czyż to nie wspaniale?! Ależ się napaliłam! — wykrzyczała, przytulając mnie i jednocześnie podskakując. Miała dzisiaj wyjątkowo jak na siebie szalony humor.
— Też się cieszę. — powiedziałam cicho odsuwając ją od siebie lekko.
Zaczynała już mnie lekko podduszać, jednak byłam jej coś winna, więc odwdzięczałam się chociaż miłym uśmiechem posyłanym w jej kierunku co jakiś czas. Brunetka nie pierdzieliła się w tańcu i zaserwowała nam taki maraton jakiego żeśmy jeszcze nigdy nie widzieli. W porównaniu z jej metodami, Levi był spokojnym aniołkiem, czyhającym na nas z pod drzewa. Zapalczywość i zamiłowanie do męczenia żołnierzy Hanji były tak silne, że aż chore. Nigdy nie widziałam kogoś kto cieszyłby się z cierpienia innych tak bardzo jak ona, w dodatku jeszcze zawzięcie dopingując. To było jak trening z szatanem.
— Dziękuję wam za wasz wysiłek! Możecie odpocząć, bo kończymy na dzisiaj! — krzyknęła entuzjastycznie, na tyle głośno by wszyscy dobrze ją usłyszeli.
Z jej ostatnim słowem po placu rozległ się męczeński wspólny jęk zwiadowców, którzy zbiorowo opadli na trawę. W tamtej chwili nie liczyła się dla nich higiena, a choć chwilowe wytchnienie od wyczerpania fizycznego. Choć byłam w dużo lepszym stanie niż moi znajomi to po wcześniejszym treningu też ledwo dane mi było utrzymać się na nogach. Mimo to postanowiłam podziękować Zoe, za jej poświęcenie dzisiaj.
— Hanji, zaczekaj chwilę! — krzyknęłam za nią, gdy zaczęła oddalać się w kierunku zamku.
Odwróciła się w moim kierunku i poprawiła spadające jej z nosa okulary. Od dziwnej wymiany zdań u niej w gabinecie nie rozmawiałam z nią wylewniej i po prostu w jakimś stopniu wzajemnie sobie pomagałyśmy, jednak w tym momencie miałam ogromną potrzebę wyrażenia w jej kierunku moich wdzięczności. Widocznie zauważyła moje zmęczenie — z resztą — trudno było go nie zauważyć, więc podeszła do mnie bliżej. Krok w krok podążał za nią jej podwładny, który nie odstępował jej prawie ani na moment. Ciekawe czy łączy ich coś więcej, niż tylko relacja podwładny, a przełożony...
— Co chciałaś kochana? — zapytała spokojnie, miło się uśmiechając.
Jej spojrzenie zatrzymało się na krótko na moim prawym łuku brwiowym, lecz szybko przeniosła je na mnie i spojrzała prosto w oczy. Była zaniepokojona moim stanem — widziałam to — jednak na razie chyba postanowiła nie mieszać się w to.
— Chciałam ci podziękować za twoje poświęcenie dzisiaj. Dzięki. — uśmiechnęłam się jeszcze raz w jej kierunku.
Tak jak zwykle wraz z wypowiedzianymi na zewnątrz emocjami, moimi myślami zrobiło mi się jakby lżej. Moja dusza oczyszczała się z brzemienia i poczucia winy. Sprawiło to, że poczułam lepiej. Zdziwił mnie jednak nagły wybuch śmiechu z jej strony. Był na tyle poważny, że z jej oczu wyciekło nawet kilka kropel łez rozbawienia. Co ją tak śmieszy?
— Ja cię tak urządziłam, a ty mi okazujesz jeszcze wdzięczność. Czy ty to słyszałeś Moblit? Jesteś rozczulająca Nina. — powiedziała dalej niespokojnym od salwy śmiechu głosem.
Otarła w międzyczasie wyżej wspomniane kropelki łez. Mężczyzna natomiast stał zaraz obok, jakby niemo przepraszając mnie za zachowanie swojej zwierzchniczki. Złapałam się odruchowo za skronie, by w zirytowaniu je potrzeć, jednak naruszając ranę syknęłam cicho. Zapomniałam o zranieniu i spowodowałam tym samym sobie niepotrzebne cierpienie. Cholera.
— Wszystko w porządku? — spytała, natychmiastowo poważniejąc.
Jej wyraz twarzy z poprzedniego stanu, zmienił się niemal od razu, wyrażając w tym momencie jedynie troskę.
— Tak, tak. — zapewniłam, siląc się na uśmiech.
Nie chciałam już dłużej zajmować jej czasu i napinać niepotrzebnie grafiku, więc starałam się już zmierzać do zakończenia rozmowy, jednak brunetka tak jak prawie zwykle zmieniła moje zamiary.
— Idziesz ze mną. — rozkazała, łapiąc mnie natychmiast za rękę i ciągnąc w kierunku zamku, zapewne do jej gabinetu.
Wiedziałam, że opieranie się jej nie będzie miało większego sensu, gdyż tak samo jak ja była wyjątkowo uparta i dążyła do swojego, więc po prostu spokojnie szłam za nią.
Zaraz za nami spokojnie kroczył też zażenowany sytuacją z przed chwili Moblit. W tamtym też momencie zaczęłam chłopakowi nieźle współczuć. Musiał znosić te jej zachowanie na co dzień, prostować wiele spraw, czy też powstrzymywać przed czymś okularnicę. Byłam ciekawa, czy był tym zmęczony. A może po prostu to lubił? Nie mam pojęcia.
Ludzie mają różnego rodzaju wypaczenia, więc może Zoe to jego wypaczenie? Postanowiłam, że zapytam go o to w wolnej chwili. Tajemnicą wydawała się też w tym momencie sama Hanji. Czego ode mnie chciała? Po niej wszystkiego można było się spodziewać. Nie wiadomo co jej do głowy przyszło i jak zamierzała to rozwiązać. Podejrzewałam jednak skrycie, że może chodzić o sprawę Ackermana. Pewnie nikt go dzisiaj przeze mnie nie widział i to akurat jej wydało się być dziwne. A może jednak zabierała mnie do siebie tylko w celu odpowiedniego opatrzenia mojej rany? Z tego co zdążyłam wyczuć, zrobiony przeze mnie opatrunek zdążył już chyba przesiąknąć krwią, więc w sumie przydałby się nowy.
Pozostawała też pewna niebezpieczna kwestia Ackermana w moim pokoju. Pokładałam wszelkie nadzieje w losie, który mam nadzieje, że pokierował tym wszystkim tak, by czarnowłosy jeszcze się nie obudził. Będzie zły jeżeli utknie w moim pokoju, a ja z pewnością stracę też moje nowe drzwi, których on by się wydostać zręcznie zapewne się pozbędzie. Boże trzymaj go w ryzach. Niech śpi spokojnie swoim kamiennym snem. Moje myśli szybko jednak na powrót ponownie powróciły do okularnicy.
Hanji Zoe, czego ty ode mnie znowu chcesz? Pewna jestem tylko rozmowy, ale czy mogę oczekiwać czegoś więcej? Przekonajmy się zatem...
cdn.
* Ab ovo usque ad mala. (łac. od jajka do jabłek) — w znaczeniu: od początku do końca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top