#38

"Wspomnienia ogrzewają człowieka od środka. Ale jednocześnie siekają go gwałtownie na kawałki" —  Haruki Murakami — "Kafka nad morzem"


Wszystko wydawało się teraz takie inne — lepsze. Mniej przytłaczające. Mimo uciążliwego pulsowania kończyn i wyczerpania ogarniającego mój organizm, musiałem powstrzymywać się przed wciąż powracającą chęcią zaśnięcia. To prawda — nie potrzebowałem dużej ilości snu. Wystarczały mi zazwyczaj dwie lub trzy godziny regenerującej drzemki, jednak ostatniej nocy nawet tyle nie udało mi się przespać. 

Ktoś chamsko wparował ze swoimi brudnymi zapewne butami do mojego gabinetu i pozostawił mi na biurku ogromny stos dokumentów do wypełnienia. Podejrzewałem o to Hanji, która ze swoim zapleczem wiedzy z łatwością mogłaby obejść zabezpieczenia mojego zamka. Nie miałem na to  jednak wystarczających dowodów. Erwin dobrze wiedział, że wyprawa się zbliża i z każdym mijającym dniem opracowywał coraz to nowsze taktyki, które musiały zostać zaakceptowane przez takich ludzi jak ja. Mało tego — wszyscy musieliśmy się do nich zastosować w wypadku kryzysowych sytuacji. 

O ile wcześniej szło mi to w miarę sprawnie, to od kiedy pojawiły się problemy z Kastner moje myśli wyjątkowo często zaczynały uciekać od obowiązków. Potrafiłem rzucić to co w danej chwili robiłem tylko dlatego, by iść i dla czyjegoś dobra — bez osobistej korzyści — załatać dziury w dachu. Co się we mnie zmieniło? I dlaczego właśnie tak decydowałem? Czy uciekałem od obowiązków? W żadnym wypadku. Były one przecież dla mnie sprawą naprawdę wysokiej wagi.

Przydzielane mi zadania niegdyś skutecznie zabierały mi większą ilość wolnego czasu, podczas którego zapewne wracałbym do bolesnych wspomnień przeszłości — do moich przyjaciół, poległych towarzyszy. Dlaczego więc teraz nawet podczas pracy nie rozpaczałem, a siedziałem mocno zakorzeniony w teraźniejszości, zastanawiając się nad zachowaniami brunetki? Przecież powinienem był być egoistą, który nie waha się w żadnej swojej decyzji. Robi coś z przekonaniem, że potem nie będzie tego żałował. Robi i zapomina, odrzuca od siebie. Bez rozmyślań, bez emocji, bez dramatyzowania. Dlaczego więc wspominałem tak sentymentalnie krótką chwilę zapomnienia  pod wiśnią na ukrytej polanie, czy przyjemną dla ducha obecność na dachu w tamtą rozgwieżdżoną noc? Dlaczego mimo zmęczenia ten dzień z nią wydawał mi się taki mniej zły?

Pozwoliłem tej zastanawiającej brunetce wtargnąć do mojej zamkniętej strefy, odwiecznej nietykalności. Choć wcześniej traktowałem ją jak mordercę, kogoś kto ma mnie zdradzić, może skrzywdzić, doprowadzić do tej nieopisanej pustki, zabrać innych, zabrać moich towarzyszy. Teraz nie potrafię sobie tego jakoś wyobrazić, choć dalej nie powiedziała mi o sobie wszystkiego i nie powinienem działać tak wbrew swojemu rozsądkowi. Wbrew swoim zasadom.

Podałem jej dostęp do swojego imienia, kradnąc względnie też prawo do tego jej. Jeśli miałbym być szczery to imię Nina nie pasowało mi do jej dziwnego nastawienia. Gdybym miał mieć kiedyś taką córkę nie nazwałbym jej w ten sposób. Było dość niespotykane, racja, jednak brzmiało mi to tak jakoś szorstko, męczeńsko — po prostu obco. A ona z pewnością nie mogła być dla mnie już obca. Nie na tym dziwnym etapie w jakim z nią utknąłem.

Bo czymże tak naprawdę jest imię? Imię jest czymś co pozwala nas rozróżniać pośród tłumu, czymś co stworzył ludzki umysł, ludzka potrzeba. Musimy w jakiś sposób nazwać naszą duszę — zlepek emocji, zachowań i celów, które nieokiełznanie prą mimo wszystkiemu do przodu wprost w przyszłość. Gdyby nie nasza człowiecza zachcianka to coś takiego jak IMIĘ mogłoby wcale nie istnieć, a zostać zastąpione przez inne prywatne, bardziej emocjonalne zwroty. Lecz tak jak nas stworzyło coś wyższego — Bóg, Allah, Budda — tak zatem i my nadaliśmy sobie imiona. Nie były one prywatne, a kopiowane, stosowane jako uniwersalne zamienniki. Ludzie nie lubili dokładać sobie dodatkowych kłopotów, za dużo myśleć i męczyć się przy tym, więc czerpali z tego co już istniało. Nie oznacza to, że było to głupie — stworzone przez innych imiona były równie piękne co powtarzalne. Każde jednak imię stanowiło przykrywkę dla innej duszy. Nina więc mogła być kochającą, szczęśliwą i niosącą nadzieję kobietą lub sprowadzającą mrok i niszczącą wszystko na swojej drodze morderczynią. Co kryło się zatem za imieniem Levi? Za jego imieniem? Perfekcja, to na pewno, ale czy coś jeszcze?

— Skończyłam. Gotowy? — usłyszałem nagle. 

Powoli obróciłem głowę w jej kierunku. Mimo jej zmęczenia, potu spływającego po odkrytych częściach jej ciała i czerwonej od wysiłku twarzy nie wydawała się dla mnie odrażająca. Podczas gdy stojąc na treningu pod drzewem i patrząc na te wszystkie starające się jadaczki gówniarzy, którzy mieli w sobie dość werwy by próbować się ścigać, dostrzegałem tego rodzaje ludzkie reakcje organizmu — krzywiłem się. Byli dla mnie w tamtym momencie poruszającą się, wielką, śmierdzącą górą ludzkiego mięsa. Może wydawało się to być ordynarne dla kogoś patrzącego na mnie z zewnątrz, jednak ja miałem to w głębokim poważaniu. Ważne jest tylko to co ty sam o sobie pomyślisz, a nie to co sądzą o tobie wszyscy wkoło.

Już dawno zrozumiałem, że wszystkim nie da się dogodzić. Ludzie są trochę jak owoce. Weźmy sobie przykładowo jabłka. Wydawałoby się, że wszyscy je kochają. No bo kto nie lubi jabłek? Nawet jeżeli jakieś jest brzydkie, z robakiem w środku, zielone, niedojrzałe to zawsze znajdzie się ktoś kto po takowe będzie chciał właśnie sięgnąć. Bo zawsze tą niezdatną do jedzenia część można wykroić, usunąć — po prostu pozbyć się jej. Dobrze zdajemy sobie przecież  także sprawę sprawę, że pojawi się w końcu taka osoba, która mimo kuszącej czerwonej skórki, słodkiego miąższu i soczystości, odpowie ci prosto z mostu — że jabłek nie znosi. Wniosek można wyciągnąć z tego taki; że mimo największych naszych starań, zawsze pojawi się osoba, która nie będzie nas w stanie zdzierżyć, a jedynym sposobem w jaki będziemy mogli się porozumieć stanie się zachowanie wzajemnego szacunku. 

Zaraz, zaraz, a czy jabłko nie było przypadkiem zakazanym owocem?

— Ta. — mruknąłem z niechęcią wstając z wygodnego łóżka. 

Nie miałem pojęcia od kogo udało jej się wyprosić dodatkową poduszkę, jednak była ona wyjątkowo dla organizmu kojąca. Ma dziewczyna szczęście to trzeba przyznać.

Powstrzymałem siłą woli nadchodzące ziewnięcie i podszedłem czym prędzej do brunetki, zajmując jedną z przygotowanych przez nią mat. Skoro już o tak wczesnej porze dopadało mnie zmęczenie, zaczynałem mocno niepokoić się o dalsze wyzwania, czekające mnie w późniejszej części dnia. Gdyby nie ten trening zapewne zasnąłbym i uzupełnił brakujące mi rezerwy energii, jednak mimo wszystko się na niego zdecydowałem. Byłem najsilniejszym żołnierzem ludzkości według innych, lecz sam, wewnątrz, czułem się wciąż zbyt mało wyszkolony, zbyt słaby by pomóc wystarczającej ilości osób na wyprawach. W dalszym ciągu wracało ich niewielu, a ja nic nie mogłem z tym zrobić...

— Znowu zadam to pytanie, na które otrzymam też pewnie taką samą odpowiedź. Na ile mogę sobie pozwolić? — zapytała. 

Spojrzałem na nią jak na idiotkę, choć wcale nią nie była albo bynajmniej na taką nie wyglądała bo jej zachowanie różnie o niej świadczyło. Nie potrafiłem zrozumieć dlaczego mimo moich czytelnych odpowiedzi i zachowania w stosunku do niej, ta nadal nie potrafiła zrobić czegoś sama z siebie. Od tak, po prostu, bez zbędnego pytania. Czyżby mój mur był na tyle odpychający, by odstraszyć nawet kogoś tak do mnie podobnego? Bała się mnie? Czy nie dałem jej wystarczająco dużo dowodów by mogła mi zaufać? Bo przecież jeżeli ja ufam komuś to ten ktoś powinien ufać również mnie. Nie tak to działa? Powinno, jednak nie zawsze tak też jest. Życie to gówno.

— A obmacuj sobie ile chcesz. — prychnąłem. 

Byłem taki, ponieważ nie potrafiłem być inny. Tak mnie nauczono, takie miałem przyzwyczajenia i takie miałem zasady. Moje odpowiedzi tak jak wspomniałem wcześniej mogły wydawać się zimne, nawet w chwili, gdy wypowiedziane przeze mnie słowa znaczyły więcej niż wszystko. 

— Siadaj. — rozkazała, obserwując uważnie moje poczynania. 

Nie protestowałem. Miała na to wszystko swój plan, swoją wizję. Podobnie jak ja gdy chciałem by wszędzie zachowany był porządek, ona chciała by wszystko szło po jej myśli. Rozumiałem to. Zdarzały mi się jednak występujące częściej niż bym chciał nieuprzejmości. Byłem egoistą i pragnąc czegoś od razu, ignorowałem zachcianki drugiej osoby, jej prośby. 

Przysunęła bliżej swoją matę, by nie narażać nowej podłogi na zbytnie uszkodzenia i usiadła tuż przy mnie. Zachowała jednak cienką granicę naszej osobistej intymności, nie dotykając mnie. Wyprostowała nogi i wyciągnęła je w taki sposób jakby koniuszkami palców stóp chciała dotknąć jakieś niewidzialnej ściany w oddali, by następnie zgiąć się i przyłożyć głowę do swoich kolan. Z tego co zdążyłem wywnioskować miał to być dla mnie pewnego rodzaju pokaz przygotowawczy. Musiałem być uważny, zresztą tak jak zawsze.

— Łączenie ducha ze swoim ciałem, nazywa się yogą. Ma to na celu nadaniu mu gibkości i zdolności do wykonywania różnych manewrów przy pomocy kontrolowanego oddechu. — wytłumaczyła prostując się. Wyglądało dość prosto, jednak czy naprawdę takie było?

— Spróbujesz? — spytała, odważnie patrząc mi prosto w oczy. 

Coś dziwnego ścisnęło mnie w żołądku. Czyżby brak śniadania właśnie odznaczał się swoją nieobecnością? A może było to coś zupełnie innego? Pierdolenie...

Nie odpowiedziałem jej, a tylko wykonałem to co ona wcześniej najlepiej jak tylko umiałem. Mimo starań nie wyszło mi to tak dobrze, jakbym tego chciał. Moja głowa za żadne skarby nie chciała dotknąć moich kolan. Upokorzyłem się tylko. Byłem wyczerpany, zmęczony i wszystko mnie bolało, a te ćwiczenia miały to tylko pogłębić. Przybiło mnie to, choć za cholerę bym tego nie pokazał, nie ważne jak bardzo upierdliwe by to dla mnie było.

Nagle poczułem coś ciepłego na moich plecach co tylko pogłębiło mój ból. 22-latka siłą przycisnęła moją głowę do kolan. Z moich płuc wydostała się spora ilość powietrza pod wpływem ucisku. Teraz mogłem zrozumieć co miała wtedy na myśli, ostrzegając mnie, że sam z tym treningiem sobie nie poradzę. Było mi teraz duszno, a mroczki przed oczami zamigotały przez chwilę przysłaniając resztki widocznego dla mnie obrazu. Mimo tych wszystkich negatywnych emocji i odczuć po moim ciele zdążył przebiec dreszcz. Kolejny raz tego dnia jej dotyk koił moją skórę, choć była ona drażniona poprzez zwykły podkoszulek. Stanowczo dzieje się ze mną coś wyjątkowo dziwnego...Nawet moje ciało tego nie rozumie...

Po chwili podniosłem się, by nabrać w moje płuca o wiele większą dawkę życiodajnego tlenu. Z każdą następną wykonywaną z jej pomocą czynnością coraz bardziej uświadamiałem sobie jak trudne było opanowanie tej umiejętności. Ćwiczyć tak codziennie, dzień w dzień. Wstawać ze słońcem, dzień w dzień. Hartować swój organizm, dzień w dzień. Było to naprawdę godne podziwu. Gdy ja bazowałem zwykle na szybkości i sile to ona skupiała się na oddechu i gibkości. Było to o wiele wydajniejsze niż wydawać by się z boku mogło. 

— To co powinieneś w efekcie końcowym osiągnąć, przynajmniej ze względu na odpowiednią sprawność kończyn dolnych to szpagat. — odparła na koniec, podnosząc się na równe nogi. 

Nie było po niej już widać zmęczenia. Czerwone plamy znikły z jej twarzy, a pot zdążył już wyparować z powierzchni skóry. Uśmiechała się. Była z siebie dumna. Poczuła się przydatna? Czy to ją tak ucieszyło? Czy cieszyła ją tak samo moja obecność, jak ta jej mnie?

— Co to ten szpagat? — spytałem, próbując przypomnieć sobie dotąd zasłyszane od niej nazwy różnych pozycji. Tą słyszałem jednak po raz pierwszy. 

— No to patrz i się ucz. — powiedziała, oddalając się ode mnie na dalszą odległość. 

Cokolwiek to było, potrzebowała do tego sporej ilości miejsca. Gdy już była jednak pewna, że jest go wystarczająco, wzięła uspokajający wdech i gwałtownie podskoczyła, robiąc naprawdę szeroki wykrok, który pogłębił się do samej ziemi. Bolało mnie to od samego patrzenia. Ona jednak szczerzyła się bardziej niż zwykle. Bawiła ją wyższość nade mną? Czy aby naprawdę powinienem jej odpuszczać? Czy salka konferencyjna była aby na pewno dość czysta?

— Wystarczy. — syknąłem, marszcząc brwi. 

Zirytowało mnie jej zachowanie. Byłem egoistą, tak, przyznaję się do tego sam przed sobą zdecydowanie zbyt często, jednak nie oczekiwałem, że egoistą może być również ktoś inny poza mną.

— O co chodzi Kapitanie? — zmarszczyła brwi. 

Czyżby dostrzegła moją irytację? Moją złość? Dlaczego była nagle taka zatroskana? Patrzyła na mnie jak zatroskana matka w strachu o swoją pociechę. Przypominało mi to coś...

— O gówno. — syknąłem. 

Nie chciałem kontynuować tego tematu. To było to dziwne uczucie gdy pragniesz już końca, jednak w dalszym ciągu chciałbyś spędzić w tym miejscu choć odrobinę więcej czasu. Cholerstwo.

— Przecież widzę Kapitanie. Co jest? — naciskała. 

Nie dziwiłem się, w końcu sam w pewnym stopniu ją do siebie dopuściłem. Masz człowieku za swoje.

— Nie teraz Nina. Innym razem. — odpowiedziałem jej. 

Starałem się uspokoić, lecz definitywnie mi to nie wychodziło. Przez nieprzespaną noc, ból mięśni i moje indywidualne uosobienie byłem w negatywnym stopniu dużo bardziej rozdrażniony niż zwykle. Chciałem oddalić tą rozmowę na dalszy plan, na potem, a najlepiej na nigdy. 

W pomieszczeniu nagle zrobiło się cicho. Ja siedziałem na macie ze spuszczoną w dół głową, czekając na jakiś rozwój akcji. Nie miałem pojęcia, czy jeszcze coś dla mnie przygotowała, czy może to koniec. Była zagadką, tajemnicą, której nie mogłem za nic rozgryźć. Wszystko w niej było sprzeczne, a zarazem cholernie  intrygujące. 22-latka szybko złożyła swoją matę pozostawiając mnie w spokoju na tej drugiej. Do czego zmierzała? Gdy już się z nią uporała, podeszła do mnie i  górowała tak kontemplując w ciszy.

— Co się tak gapisz? — spytałem. 

Musiała się pośpieszyć, jeżeli chciała jeszcze coś zrobić.  Z tego co mi było wiadomo niedługo zaczną rozdawać jedzenie na stołówce, a wtedy wszyscy bez wyjątku podniosą się z łóżek, by "upolować" dla siebie jakieś większe porcje. Jakie to ludzkie...

— Mam kolejną propozycję, a bardziej osobistą prośbę odnośnie ciebie. — powiedziała. 

Wzrok miała już utkwiony w oknie, usta mocno zaciśnięte, a dłonie zaciśnięte w pięści z siłą zaciskały się na knykciach. Stresowała się? 

— Tsk. Streszczaj się. — pośpieszyłem ją. 

Co znowu takiego wymyśliła? Pieprzyła niby wczoraj coś o psychice, jednak z całą pewnością nie będę się jej do kurwy spowiadał. Co to to nie. Musiałem mieć jeszcze coś tylko dla siebie. Poza Kennym nie było na tym świecie człowieka, który wiedziałby o mnie wszystko. Choć nawet ten walony Rozpruwacz, nie domyślał się zapewne co siedzi we mnie od środka... A czy ja sam wiedziałem? Dotychczas myślałem, że tak, jednak...

— Nie chce byś miał jutro bolesne zakwasy, więc proponuję ci teraz rozluźniający masaż. — odparła, po wzięciu większego wdechu. 

Nagle wszystko zrobiło się dla mnie takie jasne. Już wiedziałem dlaczego tak dziwnie się zachowywała. Stresowała się.

— Ha? — zdziwiło mnie to. 

Ja i masaż? Czy ktokolwiek odważył się mnie dotknąć? Jedyną znaną mi formą dotyku, były uderzenia wywołujące ból. Czasami zdarzało mi się też automatycznie kierować dłoń na ramię, bądź włosy denata, gdy uważałem, że sytuacja tego wymagała. Oczywiście naruszanie bariery pomiędzy mną, a człowiekiem naruszałem tylko wtedy, gdy następowała tak potrzeba. 

Miało to złagodzić ból mięśni następnego dnia? Tyle razy już czegoś takiego doświadczyłem. Ból nie był mi obcy, stał się on nieodłączną częścią mnie. Wszędzie gdzie się pojawiam, jest i on. Jesteśmy niemal jak nigdy nie rozstające się duo. Ból fizyczny był niczym w porównaniu do tego psychicznego. Najpierw śmierć matki, potem życie w tym odrażającym miejscu, strata Izabel i Farlana, a potem także kolejnych, oznajmianie straty ich bliskim. Na ten rodzaj bólu nie można się uodpornić — on nadchodzi zawsze. 

Co do tego fizycznego. Z nim jest o wiele prościej. Ranić można się na wiele sposobów. Czasem poważniej, a czasem mniej poważnie. Jednak pomiędzy tymi rodzajami bólu są znaczące różnice. Krwawiąca rana kiedyś się zagoi i choć pozostanie po niej blizna, wspomnienie to po wszystkim nie będzie już cię boleć. Nie będzie niepotrzebnie przeszkadzać. Wyrzucisz ją z pamięci. To co jednak skrzywdzi dogłębnie twoją duszę, pozostanie w tobie na zawsze. Będziesz niósł ten bagaż, aż do pieprzonej śmierci.

— Levi, ja nie chce byś już więcej cierpiał. — podniosłem w zdziwieniu na nią wzrok. 

Nasze oczy się spotkały. To było cholernie nagłe. Co ją skłania do tych słów? Czy chęć uzyskania mojej i tak już zdobytej w jej kierunku sympatii? Pierwszy raz ktoś powiedział mi coś takiego. Pierwszy raz kiedy ktoś chce mi ulżyć. Nie wierzyłem. Czy aby na pewno nie ma ona jakiś ukrytych pobudek? To przecież było niemożliwe, by ktoś zauważył...

Serce zabiło mi szybciej, oddech przyśpieszył, a szybko pompowana krew sprawiała, że było mi o wiele goręcej niż zwykle. Ręce zaczynały mi się pocić. Obrzydliwe. To nie powinno się dziać...

Wszyscy zwracali uwagę na moje urazy fizyczne. Zawsze padały pytania; czy nic mi aby nie jest, czy jestem już zdrowy. Nigdy nikt jednak nie powiedział, nie spytał się mnie jak się czuje wewnętrznie. Nigdy nikt głośno nie powiedział, że cierpię. Bo byłem Najsilniejszym Żołnierzem. Byłem dla nich ważny pod względem strategicznym. Mogłem uczynić coś co było ważne, niewykonalne dla innych. I gdy Kastner zadała teraz to pytanie. Względnie skierowane na moje mięśnie, na mój stan ciała — to brzmiało to jednak też tak jakby opisała stan mojej duszy. Dlaczego tak uważałem? Nie wiem. Do jasnej cholery nie wiem! Żadne słowa nie były skierowane tak dosadnie zarówno do mojego ciała jak i duszy w tym samym momencie. Spiąłem się. 

Dopuszczenie jej do siebie, pozwolenie na masaż oznaczało to samo co zgodzenie się na możliwość zaznania szczęścia i niewielkiej przyjemności w tym okrutnym świecie. Czy byłem na to gotów? Czy znowu mogłem oddać komuś klucze do mojego wnętrza, bez strachu że to znowu się powtórzy? Że znowu kogoś stracę? To było popieprzone. Życie się ze mnie nabija to jest pewne. Albo zaryzykuję albo nie osiągnę nic i nie zajdą żadne zmiany. Czy powinienem? Zacisnąłem zęby. Kuźwa!

— Dobrze. — westchnąłem, podnosząc się na równe nogi. 

Zakręciło mi się w głowie, jednak nie zwróciłem na to uwagi. Zamierzałem poskładać pożyczoną mi matę, jednak brunetka uniemożliwiła mi to ręką. Złapała mnie za ramię, patrząc na mnie z niedowierzaniem.

— Przepraszam, ale czy mógłbyś powtórzyć? — spytała. 

Nie lubiłem się powtarzać, jednak w tym wypadku nie miałem jej tego za złe. Musiała być w szoku, że coś takiego w ogóle wyszło z moich ust. Szczerze to jakbym miał obstawiać, czy się zgodzę, czy jednak odrzucę jej propozycję, to sam powiedziałbym, że będę nastawiony negatywnie. Czyżbym zaskoczył  zatem sam siebie?

— Zgadzam się. — powiedziałem, rozwiewając jej wątpliwości. 

Starałem się stać tak jak zwykle. Żadnych emocji, żadnych niepotrzebnych odruchów i decyzji. Wewnątrz mnie jednak wręcz wrzało.

Czy, aby na pewno dobrze zrobiłem? Nie wiem, jednak decyzja została już podjęta, a ja za żadne skarby nie zamierzam jej cofać. Chwilę potem Kastner kazała mi położyć się u siebie na łóżku i rozluźnić. W tamtym momencie mogłem skupić się tylko na jej delikatnych dłoniach łagodzących mój ból, rozkurczających każdy najmniejszy zahartowany dzisiaj mięsień lub pogrążyć w rozmyślaniach na jej temat. Obie te rzeczy miały jednak główny i ten sam punkt wspólny — Ninę Kastner.

Et exaltabitur cor ejus cicatricibus. Sunt qui testimonium pugnavit et possit vivere.

cdn.

*Et exaltabitur cor ejus cicatricibus. Sunt qui testimonium pugnavit et possit vivere. — (łac. Bądź dumny ze swoich blizn. Są świadectwem, że walczyłeś i przetrwałeś.)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top