#37
"Im mniej człowiek wie, tym łatwiej mu żyć. Wiedza daje wolność, ale unieszczęśliwia." — Erich Maria Remaque — "Trzej Towarzysze"
Słońce zdążyło ukazać swoją niewielką część nad mur. Dzień zapowiadał się wyjątkowo dobrze. Miał być jednym z tych dni, gdy po krótkiej przerwie huraganów nadchodzą najpiękniejsze 24 godziny jakie kiedykolwiek mogłeś zobaczyć. Był to oczywiście powtarzalny cykl lata panującego w krainie za trzema murami.
Lekko zmęczona, byłam już w połowie drogi do bazy. Dane mi było zobaczyć już nawet monumentalną konstrukcję, która została odsłonięta przez korony drzew . Żołnierskie buty w dalszym ciągu i rytmie uderzały o podłoże wydając przy tym głuche odgłosy. Nie udało mi się go po drodze spotkać, czy dogonić. Czyżby sprawnie mnie ominął i był na mecie w momencie gdy ja dopiero do niej dobiegałam? Możliwe. Ciekawa byłam czy będzie gotowy na dalszą część jeżeli już na starcie się przeforsował.
Dwadzieścia minut potem zdolna byłam do dostrzeżenia dziedzińca. Nigdzie nie widziałam jednak jakiejkolwiek sylwetki. Czyżby czarnowłosy się znudził i sobie poszedł? Wysiłek pomógł mi się wyluzować i zapomnieć o pewnych sprawach — oczyścić przyćmiony umysł. Tlen przepływający przez moje płuca był oczyszczający, dobrodziejny. Pozwalał rozładować napięcie i wzmocnić ciało. Choć moje nogi w dalszym stanie były słabe to przez ten wytrzymałościowy bieg mogły odnowić swój rytm biologiczny. To nie był dla nich nadmierny wysiłek jak przy wyczerpujących skokach, a wręcz przeciwnie — nadawał im mocy, przywracał do normalności. Znając swoje możliwości postanowiłam zwiększyć tempo, a tym samym przyśpieszyć. Jeżeli moje podejrzenia były właściwe, oznaczałoby to, że Kapitan czeka na mnie gdzieś na dziedzińcu. niecierpliwiąc się.
— Kapitanie! — krzyknęłam szybko przekraczając bramę.
Mój oddech był nierówny, urywany. Brzmiał jak gdybym przebiegła dużo więcej metrów niż przebiegłam naprawdę. To nie tak miało brzmieć...
— Tu jestem. — machnął do mnie ręką zwracając na siebie moją uwagę.
Siedział na murku, opierając się na nim rękami. Nogi spuszczone miał luźno w dół, a twarz rozświetloną przez pot odbijający słoneczny blask. Jego oddech w dalszym ciągu był przyśpieszony, chodź chłodny głos wcale tego nie zdradzał. Patrzył na mnie uważnie, lustrując moje ciało od stóp do głów. W tamtym momencie było mi gorąco nie tyle co od wysiłku, ale również od jego przeszywającego spojrzenia. Podbiegłam do niego. Murek był nieco wyższy dlatego moja głowa była teraz na wysokości jego kolan.
— Mogę? — spytałam, wskazując palcem na jego dolne kończyny.
Ackerman spojrzał w bok jak gdyby ignorując moją skromną osobę. Zdecydowałam jednak zaczekać na jego pozwolenie — musiałam stosunkowo szybko i dobrze nauczyć się odczytywać jego reakcje oraz to na co mogę sobie w stosunku do niego pozwolić.
— Jeżeli znowu chcesz mnie obmacać, to proszę nie krępuj się. — westchnął w dalszym ciągu nie zmieniając swojej pozycji. Skurczybyk robi to specjalnie...
Skierowałam moje obie dłonie na prawą z obu jego nóg po czym zaczęłam delikatnie uciskać mięśnie, począwszy od zgięcia kolana. Każdy z nich był twardy, napompowany od wysiłku, napuchnięty i wyczerpany ocieraniem się. Było źle... W tym stanie jeżeli nie rozmasuje jego nóg po tym wszystkim to skażę go na cierpienie przynajmniej dwóch dni bolesnych zakwasów. Kwas mlekowy powstający w warunkach beztlenowych ciała ludzkiego był cholernie irytujący...
— Wstawaj Kapitanie, musimy skończyć przed pobudką innych. — powiedziałam.
Nie musiałam badać już jego drugiej nogi. Została pewnie tak samo miażdżąco narażona jak jej bliźniaczka. Nie był przyzwyczajony do takiego wysiłku, a zapewniając swojemu organizmowi zbyt szybkie tempo naraził się na nie dyspozycyjność. Chociaż znając go i te jego reakcje na wszystko to zapewne nikt nawet by tego nie zauważył...
— Na osobności możesz zwracać się do mnie po imieniu. — pozwolił mi.
Zaraz obok stał już ze mną na równi niewiele więcej przerastając mnie. Zdziwiła mnie jego prostolinijność w tym momencie. Dlaczego wyskoczył z tym tak nagle? Dlaczego teraz? Co prawda poruszał ten temat w pokoju tamtej nieszczęsnej nocy, jednak myślałam, że to był tylko znak łaski z jego strony, że gdy już się uspokoję i wrócę do "normy" wszystko wróci do swojego wcześniejszego stanu. Nie było tak? Co kierowało nim teraz, przełamując pewnego rodzaju barierę naszej relacji podwładny aka kapitan?
— Levi, przejdziemy teraz do mojej wieżyczki i tam wykonamy ćwiczenia rozciągające na macie. Myślę, że jest to dobra opcja zważając na to, że tam na pewno nikt nas nie przyłapie. — uargumentowałam swój pomysł.
Wolałam od razu go posłuchać niż narażać się na dezaprobujące prychnięcia. Skoro tego wymagał to się na to zgodziłam. Mężczyzna kiwnął głową na zgodę. Bez zadawania sobie nawzajem zbędnych pytań ruszyliśmy w kierunku przydzielonego mi pokoju. Szliśmy dużo wolniej, spokojniej i mniej nerwowo. Bieg ten zmęczył zarówno mnie, jak i idącego obok mnie Ackermana.
Wchodzenie po schodach w jego towarzystwie nigdy nie wydawało mi się, aż tak bardzo wymagające. Ta niecodzienna sytuacja zaczynała już mnie lekko wyprowadzać z równowagi. Mimo jego pokazywanego teraz na zewnątrz spokoju nigdy nie mogłam być pewna, czy nie powróci on do swojej złowieszczej wersji chłodnego dupka. Teraz jednak to schody stały się głównym przedmiotem moich zainteresowań. W ich wypadku wykorzystywane były dodatkowe partie ciała, których przy bieganiu nie szło pobudzić. A może poranna przebieżka po tych właśnie schodach nie byłaby taką złą rozgrzewką? Moje myśli skakały po różnych tematach związanych z poprawieniem mojej osobistej kondycji. To takie ekscytujące!
Tylko silne ciało w połączeniu z równie silnym duchem są w stanie doprowadzić nas do naszego przeznaczonego celu.
— Mógłbyś się odwrócić? — spytałam gdy weszliśmy na upragnione piętro.
Żałowałam w tamtym momencie, że z gwoli odruchu wrzuciłam kluczyk do stanika. Było to przydatne przyzwyczajenie z Podziemia i nawet nie zauważyłam na dobrą sprawę kiedy to zrobiłam. A to że tak krępująca sytuacja miała właśnie mieć miejsce było tylko moją winą.
— A to niby dlaczego? — odpowiedział na moje pytanie, pytaniem. Mogłam się spodziewać, że nie zrobi tego o co go poproszę tak po prostu. To by do niego nie pasowało. Cholera...
— Muszę wyciągnąć kluczyk. — powiedziałam cicho, przełykając ślinę. Miałam nadzieję, że jak to mu powiem to nie będzie już naciskał, jednak myliłam się...
— I to wymaga tego, żebym się odwrócił? — dopytywał.
Był w swoim zdaniu nieustępliwy, niechętny do wykonania mojej prośby. Kuźwa. Zamknęłam oczy i licząc w głowie do dziesięciu podjęłam szybką decyzję. Do odważnych świat należy! Nie mogłam się zaraz tak tego obawiać, przecież rozbierać się przed nim nie będę...
Westchnęłam i podwinęłam do góry koszulkę łapiąc za dolny pasek stanika, unosząc go lekko do góry. Nie patrząc na niego, podskoczyłam kilka razy, by za chwilę usłyszeć metalowy dźwięk kluczyka upadającego na kamienną podłogę. Opuściłam szybko koszulkę i pośpiesznie podniosłam metalowy przedmiot. Dopiero jednak gdy otworzyłam drzwi i wpuściłam go do środka odważyłam się na niego spojrzeć. Nic po sobie nie pokazał i nic nie powiedział — kompletny brak reakcji.
— Usiądź sobie, a ja przygotuje maty. — zaproponowałam.
Bez odpowiedzi podszedł do mojego łóżka i bezceremonialnie się na nim położył. Zdziwił mnie tym. Nie zachowywał się tak na co dzień, więc dlaczego teraz? Zawsze był taki perfekcyjny, poukładany i zasadniczy, a teraz tak bez pytania rzucił się na moje łóżko z butami jakby nigdy nic, jakby to było coś co robił zawsze. A może po prostu był naturalny w tym momencie? Czyżby dane było mi go poznać od innej strony?
Kolejny raz podczas tego dnia otworzyłam szafę i z dolnej półki wciągnęłam przemycone niegdyś z domu pewnego klienta maty. Były to jedne z nielicznych łupów, które udało mi się zgromadzić podczas mojej przestępczej działalności. Szef bardzo przestrzegał kontroli i rzadko zdarzało się, że udawało mi się ukryć nawet jakieś jedzenie. Odsunęłam stolik, którego wcześniej tutaj nie zauważyłam po czym, gdy stwierdziłam, że jest już wystarczająco dużo miejsca — rozłożyłam materiał.
Czarnowłosy nic w od tamtego czasu nie mówił, a tylko ślepo wpatrywał się raz to we mnie, a raz w sufit. Nad czym tak zawzięcie myślał? A może tylko regenerował swoje siły w przygotowaniu do dalszego wysiłku? Tak bardzo chciałabym wiedzieć co mu teraz siedzi w głowie...
Levi'u Ackermanie kim jesteś? I o czym tak zawzięcie cały czas rozmyślasz? O mnie? O sobie? O sytuacji z przed chwili? A może o czymś dużo bardziej odległym, niż cokolwiek o co mogłabym cię podejrzewać? Gdybym była tylko na tyle odważna by zadać ci te pytania...
Animam debeo.
cdn.
*Animam debeo. — (łac. Jestem winien duszę.)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top