#35

"Miłość od pierwszego wejrzenia uderza jak piorun w samo serce, jako coś oczywistego, jako wydarzenie, które czeka na nas od zawsze. Nie nazywamy tego uderzeniem pioruna, nie ma to żadnej nazwy. Są to tylko odczucia: wypieki na policzkach, lekkie drżenia w zagłębieniu klatki piersiowej, wrażenie próżni we wnętrznościach. Ciało wstrzymuje oddech, kroczy dalej, pozuje dla tego spojrzenia i tylko dla niego, chce niecierpliwie być piękne, z obawy, że ten ktoś zniknie, jak się pojawił, z całą swą tajemniczością." — Barbara Samson — "Piekło siedemnastolatki: Byłam dziewczyną narkomana"

W tamtym momencie nawet wiatr naganiający zimne kropelki wody wprost do moich oczu, nie był w stanie mi zaszkodzić. Czułam się wspaniale. Ciepło emitowane przez moje ciało sprawiało, że nie było mi już tak zimno, wspomnienia rozwiewały niechciane, negatywne myśli, a chłodny wzrok kobaltowych tęczówek, który namacalny był na moich plecach niesamowicie dodatkowo mnie nakręcał. Byłam cholernie dumna z moich umiejętności, tego, że potrafię zrobić coś czego nikt tak naprawdę nie potrafi — z tego, że on mnie obserwuje.

W tamtym momencie nie zważałam na nic, ani na moje uczucia, ani na postać osoby której marny obraz próbowałam wykreować. To było wspaniałe, takie naturalne. Skakałam z gałęzi na gałąź będąc od niego szybszą, zręczniejszą, mocniejszą. Wyobrażałam sobie, że jestem niczym ptak, który próbuje nauczyć się latać. Co chwilę próbuję oderwać się od ziemii, by już za moment z powrotem na nią powrócić. Ten krótki czas bezwładności był jednak wystarczający, słodki, nieopisany. 

Śmiałam się, całą sobą. Śmiało się moje podrażnione przez temperaturę gardło, wesoło ściskała się moja przepona, a mięśnie na twarzy wykrzywiały ją w zbyt rzadko widywanym uśmiechu. Z pewnością wyglądałam wtedy komicznie. Na co dzień byłam osobą postrzeganą za groźną, opanowaną, niemal tak samo wyizolowaną jak Ackerman. Teraz jednak zachowywałam się jak dziecko grające z najsilniejszym żołnierzem ludzkości w berka. 

Nim się spostrzegłam drzewa po których dane było mi się poruszać mocno się przerzedziły, a ja byłam zmuszona do zatrzymania się. Dotarliśmy na skraj lasu. Moja zabawa się skończyła... Niestety nie mogłam jeszcze wrócić do szarej codzienności...

Konsekwencje polegały na tym, że każde zużycie energii ma swój koszt, a kosztem zużycia i całkowitego wyeksploatowania mięśni moich nóg była ich całkowita niesprawność. Nie oznaczało to, że będę niepełnosprawna, a raczej tyle co nie dostępna. Korzystam z maksymalnej energii zabierając ją z kończyn doszczętnie, przez co bez odpoczynku i regeneracji nie będę mogła chodzić. Właśnie dlatego podczas walki, ucieczki czy czegoś w tym rodzaju tak ważne jest utrzymanie koncentracji i napięcia. Jeżeli przestaniesz wykorzystywać energię to nie będziesz nawet zdolny do tego by uznali cię tchórzem. Albo poświęcasz wszystko, albo nie dajesz nic...

— Niech żyje nam... — nuciłam pod nosem. 

Nie mogłam przestawać myśleć, skupiać się na tym co robię. Chodzenie z wykorzystaniem maksymalnej energii też było masakrycznie trudne. Nie niewykonalne, ale cholernie trudne. To przez to właśnie nie mogłam dopuścić do tego, żeby czarnowłosy się o owych konsekwencjach dowiedział. Los dał mi dzięki jego prośbie jedną, jedyną szansę na to by zagłębić się w jego wnętrze. On sam mi na to pozwolił... Nie mogę tak tego zmarnować...Byłam cholernie ciekawa...

Spojrzałam w dół skupiając się na każdym najmniejszym ruchu. Jeżeli skoczyłabym na pięty to mój ciężar byłby w stanie z pomocą energii zrobić zgoła niewielką, jednak sporą dziurę w ziemii. Jedyną opcją więc było ciche lądowanie na palcach w taki sposób by kilogramy rozłożyły się proporcjonalnie. Tak też zrobiłam. Chwilę potem obok mnie wylądował czarnowłosy. 

— Robi wrażenie. — podsumował, mierząc mnie wzrokiem. 

Robił to przez cały czas, jednak w dalszym ciągu mu to nie wystarczyło i nie oderwał ode mnie spojrzenia. Czy ma do mnie uraz za to brudne kolano? 

— Wracamy do tej kwatery? — spytałam, puszczając mimo uszu jego pochwałę. 

Wiem, że takie momenty nie zdarzają się często i Ackerman z błahego powodu kogoś nie chwali, jednak w tamtym momencie miałam ważniejsze sprawy na głowie. Musiałam jak najszybciej dotrzeć do chociażby zamku. W pełnym spięciu naprawdę długo nie wytrzymam...

— Chwila, chciałem jeszcze z tobą porozmawiać. — nakazał, podchodząc do mnie bliżej. Szybko schował też pod swój płaszcz sprzęt do manewru. 

— Wybaczy Kapitan, jednak jestem zmęczona biegiem i chciałabym udać się spać. — uśmiechnęłam się radośnie. Nie mogłam choć na moment zmienić toku myślenia, nawet na sekundkę. 

— Nalegam. — powiedział. 

Widać było po nim, że nie jest typem osoby, która wszystkim ulega. Chciał by wszystko szło dokładnie po jego myśli, tak jak on tego chciał, bez zbędnych pytań czy narzekań. 

— Ja również. — zachichotałam. 

Było to pewnie najgorsze co mogłam w tamtym momencie zrobić, jednak tylko to pozwalało mi się skupić na dalszej walce...

Zmarszczył brwi i zacisnął zęby. Bez mrugnięcia okiem złapał mocno za moje ramiona, unieruchamiając mnie w ten sposób. Jego uścisk był bardzo silny, na tyle mocny, że mogłam powiedzieć, iż po odpuszczeniu w miejscu gdzie napierał zostanie mi zapewne siniak. 

— Słuchaj no Nina, bo nie będę się powtarzał. Już wystarczająco mnie dzisiaj zdenerwowałaś. Chciałem tylko wiedzieć jak się czujesz, bo wyciągnąłem cię tu tak znienacka i jeszcze w taką pogodę, a ty mnie do cholery jeszcze tak traktujesz... — podniósł głos. 

Z każdym jego wypowiedzianym słowem powracałam do rzeczywistości, a gdy już prawie się w niej obudziłam wchodziłam do jakiejś dziwnej, nowo powstałej krainy. Tafli kobaltowej połaci...

— Nikogo nie obchodzi nawet jak się człowiek, chce o drugiego mimo woli zatroszczyć... — wymamrotał pod nosem, jak gdyby do siebie. 

Usłyszałam to mimo wszystko. Jego twarz była zbyt blisko, jego głos był zbyt piękny, a jego dotyk zbytnio otrzeźwiał. W tym momencie czara się przelała... 

Momentalnie poczułam jak siły opuszczają moje nogi, a one same stają się jak z waty — niezdolne do wykonania choćby najmniejszej czynności. Zaczęłam upadać, byłam wręcz pewna, że zaraz znajdę się na nieprzyjemnie mokrej trawie. Ciało Ackermana zareagowało jednak natychmiastowo. 

Jedna ze spoczywających na moim ramieniu dłoni w ułamku sekundy znalazła się na moim biodrze, przyciskając moje ciało do niego bliżej. Czerwień zalał moją twarz. Zrobił to automatycznie i nikt nie mógł mieć na to wpływu. Przynajmniej tyle dobrego, że dzięki temu nie upadłam... 

Nie odważyłam się odezwać. To było dla mnie zbyt zawstydzające, by otworzyć usta i wytłumaczyć się z tej nieprzewidzianej komplikacji. Co z tego, że byliśmy sami, co z tego, że wiedziałam co mi prawdopodobnie odpowie — nie to było ważne. Naprawdę przerażało mnie to co sobie o mnie pomyśli. 

— Ej co ty wyprawiasz? — spytał, przerywając ciszę. 

Cieszyło mnie, że był on tym odważniejszym, gdyż mój problem poradzenia sobie z czymś właśnie minął, chociaż z drugiej strony właśnie w takich momentach udowadniałam swoją nieodpowiedzialność, swoje tchórzostwo...

— Efekt uboczny. Pomożesz mi może dotrzeć do pokoju Kapitanie? — wymruczałam pytanie do jego ucha. 

Byłam naprawdę bardzo śpiąca i w tamtym momencie polegałam tylko na nim. Czułam, że w każdym momencie moja wola stanie się zbyt słaba, a oczy pozwolą sobie na chwilę wytchnienia, zamykając się. Może tylko mi się wydawało, ale jego ciało niespodziewanie drgnęło.

— Tsch. Upierdliwość... — powiedział. 

Tylko tyle zdążyłam jeszcze od niego usłyszeć, gdyż zaraz potem uległam pragnieniu wypoczynku. Podświadomie jakoś nie spodziewałam się, że Ackerman byłby, aż tak zimny by zostawić mnie tutaj na deszczu. Nawet tacy jak oni mają człowieczeństwo... Na szczęście nie pomyliłam się...

Deszcz z każdą chwilą się nasilał, a prace w wieżyczce były już niemal dopięte na ostatni guzik. Wystarczyło tylko posprzątać materiały tu przyniesione i wszystko uznane zostało by za skończone. Pomieszczenie było teraz dużo lepszą wersją siebie. Jako, że zwiadowcom wystarczająco dużo czasu, a Kapitan jeszcze nie wracał to postanowili oni jeszcze pomalować ściany na inny odcień — bardziej naturalny. Generalnie był to pomysł Armina, jednak również Jean mocno go poparł. Rwał się wręcz do zabawy z farbą...

— Mam nadzieję, że jej się spodobają... — odparła Sasha, która zniosła tutaj niewielką część zebranych ozdób. 

Jej zdaniem pokoik ten był zbyt minimalistyczny i trzeba było dodać klimatu tym pustym ścianom. Na prostych ścianach pojawiły się trzy obrazy, klamka szafy zmieniła styl na bardziej barokowy, a na łóżku poza poduszkami i czerwoną narzutką zagościły też pluszowe misie. 

— Na pewno! — odparł rozentuzjazmowany Connie. 

Wszyscy byli dzisiaj w wyśmienitych humorach. To zadziwiające jak pomoc drugiej osobie w potrzebie może przynieść przyjemność.

— Ej słuchajcie, a może każdy przyniesie tutaj coś od siebie, by miała dziewczyna wsparcie. — rozochocił się Jean. 

Jego zdaniem 22-latka była wyjątkowo piękna i zachęcająco tajemnicza. Mimo zauroczenia Mikasą, chciał sprawić jej jakąś przyjemność.

— Popieram! — odparł radośnie Eren. 

— Skoro Eren się zgadza to ja też. — powiedziała chórkiem za nim czarnowłosa. 

Reszta zgromadzonych tylko kiwnęła głową na znak zgody. Po ustaleniu szczegółów przyjaciele rozbiegli się po pokojach, by za kilka minut ponownie zgromadzić się  w wieżyczce. 

Armin przytargał ze sobą parę swoich książek, gdyż uznał, że siedzenie tutaj na górze, bez możliwości czytania jakiegoś cudeńka, wołałaby wręcz o pomstę do nieba. Poukładał je wszystkie skrupulatnie na regale, według nakazań Kapitana — alfabetycznie. Sasha postanowiła przygotować przez ten krótki czas coś do jedzenia, gdyż uznała, że przytargane przez nią wcześniej pluszaki, zdecydowanie brunetce wystarczą. Uważała, że trening, na który została zabrana przez czarnowłosego będzie tak samo ciężki jak ten jej i potrzebna będzie jej duża dawka energii — nie myliła się. 

Eren wraz z Mikasą postanowili podarować 22-latce coś praktycznego. Jeager przytargał po schodach wyniesiony z lochów stolik, który służył mu na razie tylko do odkładania porcji jedzenia. Miał nadzieję, że kobiecie natomiast bardziej się przyda. Ackerman nie trudziła się natomiast zbyt wiele i chwytając czym prędzej jeden z kwiatów w jej pokoju, powróciła w pośpiechu do bruneta. Pomogła mu uporać się ze stolikiem po czym rozsiadła się na łóżku, czekając na powrót innych. 

Connie poświęcił swoją jedną poduszkę i przyniósł ją tutaj ze sobą, sprawnie układając obok tej należącej do brunetki. Jedno było pewne — zaspana raczej chodzić nie powinna, a bynajmniej narzekać na niewyspanie. Kristein'owi jednak poszukiwania czegoś dobrego zajęły najdłużej. Przechadzając się raz to w jedną, a raz w drugą stronę pokoju nie miał pojęcia co powinien ze sobą zabrać. 

Chciał, żeby było to coś wyjątkowego, co pozwoli mu zostać zapamiętanym, jednak nic lepszego nie przychodziło mu do głowy. Gdy ostatecznie jednak postanowił oddać swój los przypadkowi i wylosował zestaw kreślarski poprzez rzut monetą, stwierdził, że raz kozie śmierć i będzie mógł się poświęcić. Nie pamiętał dobrze kiedy ani gdzie udało mu się go zdobyć jednak w tamtym momencie nie było to dla niego tak istotne. Najszybciej jak mógł, wrócił z powrotem na górę i odstawił owy przedmiot na stoliku przyniesionym przez Erena. Brunet jak zwykle się wzburzył.

— Coś długo ci zeszło. — chciał sprowokować chłopaka, wywołać coś ciekawszego co pozwoli wyjść z monotonii. Jean jednak zdziwił go swoim nadzwyczajnie rzadkim opanowaniem. 

— Tak w ogóle to chyba nie wyjdzie nam dzisiaj z tym ogniskiem. — zmieniła temat Braus, odganiając myśli wszystkich od tego co przed chwilą zaszło. Miała ogromną chrapkę na kiełbaski albo pieczone ziemniaki...

— Racja. Trzeba będzie przełożyć. — zgodził się z nią Eren, wyglądając przez drzwi balkonowe. 

Zawiódł się trochę, gdyż naprawdę miał nadzieję na rozmowę z Niną. Czuł, że była w jakimś stopniu podobna do niego, musiał się upewnić...

— Skoro Eren tak myśli, to ja również. — odpowiedziała automatycznie niemal Mikasa. 

Miała strasznie dziwne odruchy obronne. Podążyłaby za brunetem nawet w ogień, nic sobie z tego nie robiąc. Jak gdyby byłaby to tylko drobnostka do spełnienia, jego zachcianka. Czy, aby na pewno?

Nagle drzwi do pokoju gwałtownie się otworzyły. Ktoś po drugiej ich stronie musiał wyjątkowo mocno w nie kopnąć, by wydały z siebie tak charakterystyczny wydźwięk drewna. Wzrok wszystkich momentalnie poleciał na Ackerman'a trzymającego niczym pannę młodą Kastner, w swoich ramionach. Wszyscy zamarli. Co musiało się stać na tym treningu?

— Co się tak gapicie, gównarzeria? Spadać do siebie! Robota skończona! — rozkazał. 

Bez skrupułów wtargnął do pomieszczenia w brudnych od błota butach. Plamiło to zarówno jego dumę jak i deprawowało charakter, wiedział jednak, że z 22-latką na rękach nie będzie mógł się tym przejmować. Najwyżej potem po sobie posprząta...

Wszyscy przebywający w pomieszczeniu szybko, wedle jego rozkazów z niego wybiegli, a on bez zbędnych ceregieli mógł położyć brunetkę na jej własnym łóżku. Ubrania i łóżko też jej wysuszy i upierze jak będzie trzeba. Trudno. Teraz najważniejsza jest jej rekonwalescencja.

— Ładnie ci tu urządzili... — powiedział pod nosem dostrzegając kilka pluszaków w rogu łóżka. 

Choć było to niepraktyczne — im więcej rzeczy tym więcej powierzchni do ścierania kurzu — to jednak ten wystrój mu się spodobał. Pośpiesznie opuścił pokój kierując się do kantorka po środki czystości...

Audiatur et altera pars.

cdn.

*Audiatur et altera pars. — (łac. Niech będzie wysłuchana i druga strona.)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top