#34

"Kiedy pomyślę, uświadamiam sobie, że popełniliście wiele rzucających się w oczy błędów... A jednym z nich jest to, że nauczyliście mnie, jak walczyć."  Isayama Hajime — " Attack on Titan"

— Chciałam cię przeprosić za wczorajszą sytuację. Mam nadzieję, że to zrozumiesz. — zignorowałam jego pytanie o moją dziwną reakcję organizmu w stosunku do niecodziennej sytuacji.

 Chciał mi przerwać jednak widocznie zdecydował się odpuścić, opuszczając lekko podniesioną dłoń, by za chwilę z powrotem włożyć ją do kieszeni.

— Nie powinnam była się tak wobec ciebie zachować. Chciałam po prostu lepiej ich poznać, a w twoim towarzystwie byłoby to trudne. Więc przepraszam, że byłeś w pewnym stopniu przeze mnie zmuszony do pracy w samotności na zewnątrz. — kontynuowałam, spuszczając wzrok na mokrą od deszczu trawę. Może i mokliśmy na miejscu, stojąc i czekając na nie wiem jaki cud, jednak to nie to było najważniejsze. 

Czułam się odpowiedzialna za to, że odseparowałam go od społeczeństwa. Mimo, że co prawda nie wyglądał na takiego, który chciałby w nim przebywać, to jednak jestem zdania, że każdy człowiek nawet najbardziej wyrodny, zgorzkniały, powinien obracać się wśród ludzi — nawet jeśli mieli to by być ludzie jego pokroju. Byłam pewna, że czarnowłosy nie jest zbyt wylewy i nie przyznałby się za żadne skarby, że jednak chce zostać. Jest to taki typ człowieka, który potrzebuje kogoś kto go zrozumie, by mógł odpowiedzieć za niego. Dlaczego więc to właśnie ja wydaje się być tą osobą, która dostrzega w jego kobaltowych tęczówkach tą niemą prośbę pomocy?

— Daruj sobie, gówniaro. — prychnął. 

Po jego postawie wyraźnie było widać, iż nie chce dalej ciągnąć tego tematu. Nakazywał mi spojrzeniem wręcz nagłego zakończenia jej. Zignorowałam to na razie.

— Ale także, bardzo ci dziękuję Levi, gdyż dzisiaj gdy się obudziłam nie musiałam ścierać wody, która dostałaby przez nieszczelności w dachu do środka. Dziękuję. — odparłam uśmiechając się. 

Jego ostre spojrzenie wydawało się jakby złagodnieć na chwilę., lecz po tych kilku sekundach wróciło do swojego poprzedniego stanu. Nie uda mi się ciebie złamać co? Ale ta twoja choć chwilowa reakcja dała mi dziwną satysfakcję.

— Tch. — prychnął i odwrócił się do mnie tyłem. 

Mogłam zobaczyć teraz tylko jego zamoknięty znak skrzydeł wolności widniejący dumnie na szerokich plecach. Bez słowa ruszył znowu przed siebie, dając mi tym samym niemy nakaz podążenia za nim. Tak też zrobiłam. 

Deszcz wciąż nie ustępował ani na chwilę, a męczący twarz wiatr przyprawiał ciało o drżenie. Spodziewałam się, że w tym podarowanym mi choćby na chwilę płaszczu zaoszczędzę sobie przeziębienia, jednak z każdym moim krokiem, z każdą sekundą w jakiej znajdowałam się poza ciepłymi murami zamku było coraz gorzej. Kichnęłam cicho, powstrzymując wyrzucone powietrze przyłożeniem palców do opuszków nosa, by nie było to tak namacalne. Nie chciałam zwracać na siebie uwagi mężczyzny, który mimo że wydawał niczym się nie przejmować to jednak po usłyszeniu czegoś takiego zapewne zacząłby swoją przemowę odnośnie tego jak się ostatnio nieodpowiedzialnie zachowałam. Szkoda, że on robił teraz dokładnie to samo...

— Po co tu przyszliśmy? — spytałam zaskoczona, rozglądając się wkoło, gdy Ackerman tylko się zatrzymał. 

Niby mówił, że to trening, jednak po raz pierwszy byłam w tym miejscu. Wiedząc, że zmierzamy w kierunku lasu byłam wręcz przekonana, że idziemy po sprzęt,a tak się jednak nie stało. Dlaczego więc wybrał akurat to miejsce? 

— Na trening, już mówiłem. — westchnął jakby męczyły go jego moje pytania. 

No tak jakby obiektywnie na to spojrzeć to rzeczywiście mogłam być upierdliwa. Jego odpowiedź za to również nic nie wnosiła do tej całości. Niech się kuźwa jaśniej określi, a nie... Irytujące...

— A co będziemy trenować? Walkę? Bo sprzętu do trójwymiarowego wymiaru nie widzę. — odparłam teatralnie gestykulując. 

W tamtej chwili nie czułam się jak na treningu z ważnym przełożonym, a raczej na drobnym wypadzie ze znajomym, który nie do końca cię lubi i próbuje na każdym kroku ci to dosadnie uświadomić. Można to uznać za dziwne ze względu na miejsce, w którym przyszło mi się wychowywać i spacerek po Podziemiu raczej nie wchodził zbytnio w grę. Jestem zdecydowanie zbyt marzycielska, żeby myśleć iż taka piękna chwila mogłaby nastąpić.

— Będziesz trenować swoje nogi i spróbujesz mi wytłumaczyć jak udało ci się opanować tę zdolność. — odparł chłodno, opierając się o wilgotny pień drzewa. 

Nie zamierzał słyszeć sprzeciwu, był to kategoryczny, ostry rozkaz. Zastygłam chwilę w bezruchu jakby skupiając się na analizie jego słów. On chce się nauczyć tego skoku? Niby jak? Przecież najpierw są to ćwiczenia psychiczne z późniejszym włączeniem swojej sprawności fizycznej. Tylko naprawdę silny organizm da radę... Ale jakby się tak nad tym zastanowić to w sumie tylko jemu udałoby się temu podołać...

— Jesteś w stanie opanować swoją psychikę? — spytałam, bez krzty wahania. 

Czarnowłosy uniósł w zdziwieniu swoją prawą brew. Dało się to dostrzec nawet z pod przysłaniającego jego czoło kaptura.

— Co ty mi do kurwy, sugerujesz? — zirytował się.

— Chodzi mi o to, że żeby opanować skok trzeba się w pewnym sensie ładować. Pozytywne emocje, pozytywne wspomnienia, które zamieniasz w energię, w swoją siłę, która daje siłę nogom. Wiem, że wspominałam przy Erwinie również o jedzeniu jednak ta dawka energii z niego pozyskana jest nadal w zbyt małej ilości. Jest niewystarczająca by skakać naprawdę wysoko. Dochodzi do tego też cielesność, bowiem wszystko się równoważy w sobie i musi być trochę jak yin i yang. Nie wiem czy mnie rozumiesz... — skończyłam swój monolog. 

Patrzył się na mnie pogardliwym spojrzeniem. Czego on niby oczekiwał po tym? Że tak nierealnie wydająca się do zrobienia czynność, będzie prosta? Coś na co poświęciłam kilka lat medytacji i kształcenia ciała...

— Zacznijmy zatem od tej psychiki... — powiedział wreszcie. 

Chyba musiał to wszystko sobie przetrawić, a bynajmniej tak mi się wydaje. Dobrze, że nie zadawał więcej pytań, gdyż zrobiłoby się to mocno denerwujące i nie mam pojęcia, czy dałabym się radę oprzeć opryskliwości. Można nagle zirytować się jednym człowiekiem, o którym przed chwilą mówiło się i myślało całkiem pozytywnie? Widocznie można. Dwie skrajności, czyli jednym słowem cała postać Levi'a Ackerman'a.

— Za przeproszeniem, ale wybrałeś sobie Levi złe miejsce i czas jak na taki trening. — odparłam spokojnie. 

Nie wiem jakim cudem można w tak barycznej pogodzie znaleźć w sobie chęci o myśleniu o czymś wspaniałym. Ja miałam z takimi dniami częściej myśli samobójcze, nieźli coś z czego można by się śmiać.

—  A to dlaczego? — drążył. 

Od tamtego czasu, gdy z dezaprobatą oparł się o ten stary pień, jego pozycja ani na sekundę się nie zmieniła. Było to z lekka przerażające. Przyznam, że nawet mnie po jakimś czasie zaczynają boleć zastane partie mięśni... Musiał być bardziej wyćwiczony niż wcześniej zakładałam...

— Nie wydaje mi się, żeby taka pogoda sprzyjała pozytywnemu myśleniu. — wyznałam.

— Mi widocznie sprzyja. — mruknął.

— Dziwny jesteś. — wyrwało mi się. 

— Lepiej trzymaj język za zębami. — syknął. 

Musiałam go zirytować i myślałam, że rzeczywiście zirytowałam, jednak dziwnie nie wyglądał na takiego. Zareagował automatycznie, jakby wyuczony obrony swojej godności.

— Będziemy się tak patrzeć na siebie, czy może zaczniemy? — spytał po dłuższej chwili ciszy z mojej strony. 

— Pewnie. Tylko muszę spytać na ile mogę sobie pozwolić. — powiedziałam, dalej nie zmieniając mojej mimiki twarzy. Mimo wszystkich kłębiących się w głowie możliwości i myśli w dalszym ciągu z ogromną starannością utrzymywałam obojętny jej wyraz. 

— Ha? — mruknął, odbijając się nogą od drzewa. 

Podszedł do mnie bliżej, powodując zaostrzenie panującej wokół atmosfery. Z każdym jego krokiem w moją stronę, kubeł pewności siebie zgromadzony gdzieś we mnie zdawał się miarowo opróżniać.

— A na co chcesz sobie w stosunku do mnie pozwolić, gówniaro? — odparł z pogardą, niemal szepcząc. 

Nie miałam pojęcia jakim cudem, czyiś szept może być tak przerażający, tak wzgardliwy. Jak tak można? 

W dalszym ciągu nie mogłam też zrozumieć dlaczego zwracał się do mnie poniżająco. Okej zrozumiałabym wszelkie inne docinki z jego strony — taki typ człowieka — jednak to ja śmielej nazwałabym jego gówniarzem. Nie wyglądał na swój wiek, o ile znajdował się w podobnym przedziale cyfr co ja, a jego twarz mimo, że wykrzywiona w odstraszającym ludzi grymasie, była naprawdę piękna. Bez krzty zmarszczek, odznaczająca się na tle jego stylu swoją bladością i idealnie uformowana. Dlaczego więc nie ukazywał jej w piękniejszym świetle? Dlaczego mimo swojego perfekcjonizmu, w dalszym ciągu nie znalazł w sobie tej siły by się uśmiechać? Będę musiała go rozgryźć.

— Czy mogłabym sprawdzić, sprawność mięśni Kapitana? — zapytałam, lustrując go od góry do dołu. Musiałam dać mu jakoś do myślenia, by wydedukował co mam na myśli. 

— Chcesz mnie obmacać, czy zostać sprana Kastner? — odpowiedział pytaniem na pytanie. 

Nie bawił się w jakieś niedopowiedzenia. Widać było, że lubił mieć wszystko jasno wytłumaczone jeżeli miałoby być to nawet krępujące. Zaskoczył mnie tym. Momentalnie zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco, a na twarzy zapewne wykwitł soczysty rumieniec. Nawet już nie próbowałam się zakrywać, ani inaczej reagować. To nie miało sensu, a i tak odczytałby najmniejsze moje ruchy.

— Mam na myśli sprawdzenie, poprzez dotyk. — próbowałam ubrać to w ładne słowa, jednak mimo moich starań ton mojego głosu znacząco się podniósł, przez co zabrzmiało to trochę jak pisk, zafascynowanej wizytą swojego ukochanego nastolatki u niej w pokoju. No rzesz do cholery...

— Rób swoje. — nawet na mnie nie spojrzał. 

Stał tylko z tymi swoimi założonymi rękami, obserwując mnie kątem oka. Wydawał się cholernie pewny siebie, lecz w głębi siebie wręcz krzyczał, karcąc się za takie dziecinne przekomarzanki. To zdecydowanie nie było w jego stylu.

Podeszłam do niego bez ociągania. Chciałam mieć tą zawstydzającą czynność za sobą, tak jak szybko się to dało. Kucnęłam przy nim, kładąc jedno kolano na błotnistej ziemi, by przy sprawdzaniu się nie zmęczyć. Do dzisiaj pamiętałam ułożenie każdego z ważnych części naszego ciała, naszych nóg, które pozwalały nam na tak cudowne możliwości. Codziennie sama sprawdzałam, czy każdy mięsień jest dość mocny, dość wytrenowany, by dał radę wytrzymać takie obciążenie bez uszkodzenia. Teraz jedynie krótko to kontroluje, wykonując ćwiczenia utrwalające, wzmacniające. 

Podciągnęłam rękawy płaszcza lekko do góry, po czym wyciągnęłam swoje małe dłonie w kierunku kończyn czarnowłosego. Czułam na sobie jego wypalający wręcz wzrok — musiał mi się naprawdę bacznie przyglądać. Czy bał się, że mu coś zrobię? A może wręcz przeciwnie? Jezus jakie to wszystko jest pokręcone! 

W momencie, gdy moje dłonie zetknęły się z mokrym i zimnym materiałem jego spodni, przeszedł mnie dreszcz. Było to zarazem nieprzyjemne jak i dziwnie ekscytujące. Zaczęłam uciskać jego nogi, zamykając przy tym oczy, próbując wyobrazić sobie ułożenie każdego z mięśni. Byłam w szoku orientując się, że prawie wszystkie są na podobnym stopniu zaawansowania do moich. Musiał naprawdę dużo czasu poświęcać na treningi personalne. Łydki miał wykształcone idealnie, jednak gdy moje dłonie zajechały wyżej — na uda — udało mi się znaleźć parę niedociągnięć. Mięśnie wewnętrznej części uda były niewykształcone, brakowało im zdecydowanie codziennego robienia szpagatów, czy też wymachów. 

Opuściłam rękawy i podniosłam się pośpiesznie z klęczków, wycierając dokładnie moje ubrudzone spodnie. Mimo mojego "zadbania" o nie, na białym materiale, brud odznaczał się niemal idealnie i wiedziałam, że po powrocie będę musiała wyprać ubranie. Dostrzegłam zniesmaczony wzrok mężczyzny we wcześniej wspomnianym miejscu.

— I czego istotnego się dowiedziałaś? — spytał przerywając chwilę ciszy. 

W tamtym momencie w jego oczach, będąc na tyle blisko, by mógł mnie z łatwością obezwładnić, dostrzegłam przeskakującą iskrę zaciekawienia. Ten moment dał mi do myślenia. On naprawdę wydawał mi się wierzyć.

— Wszystko jest idealnie, poza mięśniami po wewnętrznej stronie ud. 

Będziemy musieli nad tym popracować. — powiedziałam. Wiedziałam, że bez mojego treningu z drobnym wprowadzaniem kolejnych utrudnień nie osiągnie mojego poziomu tak szybko. Czarnowłosy zmarszczył brwi. 

— Jak to my będziemy? — syknął. 

Mogłam się spodziewać, że tą czynność tak jak wszystkie inne będzie wolał wykonywać raczej sam i w zaplanowanym przez siebie terminie, jednak nie mogłam do tego dopuścić. Jeżeli zależało mu na tym tak bardzo, będzie musiał mi się chociaż w mniejszej części podporządkować. Czy to oznaczałoby, że mam nad nim częściową kontrolę? Erwinie, czy właśnie tak się czujesz przewodząc nam? Bo jeśli tak, to jest to zajebiste uczucie.

— Mój trening ciała jest specyficzny i raczej nie dasz rady go samemu przeprowadzić. — odparłam, próbując mu spokojnie wytłumaczyć. On jednak szybko mi przerwał.

— A założymy się? — warknął. 

Zirytowałam się. Jak zaciągając mnie tu w tak zasadzie tylko jego własnym, prywatnym powodzie, można być tak niewdzięcznym?

— Albo się zgadzasz, albo już nic więcej ci nie powiem, a poradzić będziesz musiał sobie sam. — byłam stanowcza. 

Nie można tak traktować człowieka, nie można tak marnować jego czasu. Może i byłam mu wdzięczna, jednak nie dam się tak traktować. Nie jestem robotem, którym można dowolnie sterować. Mam swój własny system.

— Jeszcze tego by brakowało, żeby ktoś mnie szantażował. — prychnął pod nosem. 

Ja jednak nie dałam się i stałam niewzruszona oczekując jego decyzji. Jeżeli się nie zdecyduje to wrócę sobie po prostu do cieplutkiej i suchej centrali. Ach aż się rozmarzyłam...

— Dobra. — powiedział po chwili. 

Widać było, że te słowa ledwo przeszły mu przez gardło i w tym stanie każdy niewłaściwy ruch mógłby wyprowadzić go z równowagi. 

— Proponuję ci w takim razie trening przed śniadaniem, co do twojej strony psychicznej — nią zajmiemy się potem. Godzina 5:00 rano odpowiada Kapitanie? — uśmiechnęłam się by jakoś poprawić panujący wkoło nastrój grozy i śmierci, jednak niezbyt to pomogło. 

— Ta. — mruknął. 

Widać było, że nad czymś rozmyślał. Postanowiłam go nie niepokoić i zaczekać aż sam mi powie — o ile chce. 

— W takim razie jakbyś mogła zaprezentuj mi jeszcze raz pełnię swoich możliwości, a po wszystkim wrócimy do tych gówniarzy w kwaterze. — rozkazał, rozpinając płaszcz. 

Dopiero teraz dostrzegłam ukryty pod materiałem sprzęt do trójwymiarowego manewru. To zadziwiające jak doskonale potrafi być on zamaskowany...

— Rozumie się, że mam przebyć ten dystans, tylko skacząc? — dopytywałam, wcześniej odpowiednio szybko dedukując, że sprzęt jest tylko jeden, a nas natomiast dwójka. Levi tylko skinął głową na potwierdzenie, po czym wyrzucając linki, znalazł się natychmiastowo na jednej z gałęzi pobliskiego drzewa. 

— Rozkaz Kapitanie. — odparłam, napinając mięśnie. 

Mój umysł w tamtym momencie pochwycił ulotne, ale piękne słowa urodzinowej piosenki, która była śpiewana tylko przez jedną, ukochaną osóbkę. Mimo, że gubiła się w dźwiękach i tempie to było to tak rozkoszne, że z każdym rokiem uszczęśliwiało tak samo. Uśmiechnęłam się pod nosem, oddając mój pierwszy, daleki skok, po którym stałam ramię w ramie z Ackerman'em, szczerząc się w jego kierunku. W tamtym momencie, ku przeciwności nieprzystępnej pogody, byłam najszczęśliwszą osobą na świecie...

Auribus frequenitius quam lingua utere.

cdn.

*Auribus frequenitius quam lingua utere. — (łac. Uszu używaj częściej niż języka.)














Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top