#31
"Na gąsienice dwa razy nikt nie spojrzy. Wystarczy jednak, że wyrosną im skrzydła, a ludzie od razu wpadają w zachwyt." — Yun Kouga — "Loveless" tom 2
Wszystkich obecnych w wieżyczce wciągnął wir pracy, a szczerze mówiąc było jej całkiem sporo. Ackerman tak jak go poproszono w żarze popołudniowego słońca dopasowywał przyniesione tu wcześniej dachówki do dziur w konstrukcji. Początkowo zamierzał powierzyć to zadanie jakiemuś z jego podwładnych, a w szczególności takiemu który go dzisiaj w jakikolwiek sposób sprowokuje. Skończyło się to tak, że to on sam stał się ochotnikiem do tej mozolnej roboty i to jakim kosztem? Sam nie był pewien dlaczego to zrobił. Należał do upartych ludzi i wszyscy wkoło jasno to wiedzieli, jednak pod tak przewidywalnym naporem dał się ugiąć. Czyżby to była wina jego samego i obniżenia swojej czujności? A może to wina tej wyjątkowo urodziwej kobiety o prawie tak samo zniszczonej psychice jak ta jego? Kuźwa i jak tu być spokojnym?
Sasha wraz z Connie'm zajęci byli czyszczeniem oraz naprawą spróchniałej podłogi. Chłopak z wielką dokładnością pukał w deski przysłuchując się, która z nich jest dobra, a która zepsuta. Po chwili gdy tylko trafił na jakąś trefną to natychmiast ją wymieniał. Braus natomiast wymienione deski konserwowała i pastowała. Robiła to tak dokładnie jak zawodowy woźny lub kamerdyner w jakimś wartościowym pomieszczeniu z dębowym parkietem.
Jean wraz z Mikasą łatali dziury powstałe w ścianach. Z niektórych miejsc trzeba było wyciągać cegły by w odpowiedni sposób je tam ułożyć. Noszeniem cegieł zajmowała się sprawnie czarnowłosa, natomiast Kristein za pomocą zaprawy, delikatnie umieszczał je na odpowiednim miejscu. Osób, które przyszły do pomocy było w tym wypadku aż za dużo. Nikt nie spodziewałby się takiego zmobilizowania i tak w zasadzie to gdyby nie Kapitan to samoczynnie zgłosiła by się mniejsza część z nich. Każdy chciał mieć przecież swój czas wolny do swojej dyspozycji i na pewno nie pragnął go spędzać w taki sposób.
Eren wraz z Arminem zajęli się naprawianiem drzwi. Gdy po jakimś czasie uznali swoje starania za bezskuteczne, gdyż stan wrót był zbyt straszny by można to było w jakikolwiek sposób odremontować, za namową blondyna wyszli gdzieś. Po godzinie wracając i będąc dumnymi z siebie wparowali do pomieszczenia z nowym sporym kawałkiem drewna. Było to zaskoczeniem dla wszystkich zgromadzonych. Skąd? Jak? I kiedy?
— Skąd wy to wzięliście do jasnej cholery?! — krzyknął zaskoczony Jean wskazując machinalnie na drewno.
W momencie, gdy Arlert już miał się odezwać i wszystko tłumaczyć, jego wypowiedź została przerwana przez dumnego z siebie Jeager'a.
— A co zazdrosny jesteś Janeczku? — zwrócił się do niego żartobliwie.
Sytuacja po raz kolejny ze spokojnej zaczynała samoistnie przeistaczać się w agresywną. Wiadomo było, że gdyby ktoś nie złagodził tego wszystkiego to Ackerman znów wkroczyłaby do akcji, unieruchamiając ich dwójkę na jakiś czas, a to byłoby niekorzystne z punktu patrzenia zarówno ich, jak i nas.
— Przestańcie. Dajcie opowiedzieć Arminowi. — odparła stanowczo 22-latka, wchodząc pomiędzy nich. Ich bojowe spojrzenie natychmiast złagodniało i momentalnie stracili sobą zainteresowanie.
Jak dużo poradzić może obecność jednej osoby? To zaskakujące jak dużo osób próbuje uzmysłowić innym marność ludzkiego losu i wartości na tym świecie, a jest to tak samo żałosne jak wystąpienia wielu polityków w telewizji, gdyż jednostka może zrobić wiele, ale tłum też może równie dobrze nie zrobić nic. Wszystkie pojęcia są bardzo dziwne i zależą od okoliczności.
— Otóż byliśmy po materiały do Hanji i po drodze spotkaliśmy dowódce, który zasugerował nam udać się do starszej części siedziby. To właśnie z tamtejszych opuszczonych kwater wybraliśmy te oto najmniej zniszczone drzwi. — opowiedział blondyn.
Wszyscy liczyli jednak na bardziej żywiołową historię i po usłyszeniu czegoś tak naturalnego, po prostu wrócili do swoich rozpoczętych zajęć.
— Swoją drogą musimy jakoś lepiej wykorzystać znajomość z naszą kadetką numer jeden, Niną Kastner. — rzucił po jakiejś godzinie Kristein.
Robiliśmy sobie akurat pięciominutowy odpoczynek, by chwilę odsapnąć i coś zjeść. Kobieta zgromiła go nienawistnym spojrzeniem.
Nie chciała już dzisiaj rozmawiać o swoim zawstydzającym, ale skutkującym planie na czarnowłosym. Wiedziała jednak, że takie pytanie i stwierdzenie padłoby jednak z ich strony prędzej czy później. Cholera tylko dlaczego zachowują się w ten sposób właśnie teraz? Gdy nasz ukochany pogromca czystości może coś omyłkowo usłyszeć.
— Nic nie będziecie wykorzystywać. — rozkazała chłodno nawet na nikogo nie patrząc.
Mimo swoich starań i sympatii do znajdujących się tu osób, jakoś zbytnio nie potrafiła się przebić przez postawiony sobie dawniej mur.
— Oj no weź Nina nie denerwuj się tak. — zaśmiał się Connie, trącając brunetkę łokciem w bok.
Ta tylko uśmiechnęła się nieznacznie. Cieszyła się, że dzięki jej prośbie nie naciskali, a w dodatku potrafili zmienić temat na inny i dość przyjemny.
— A pamiętacie jak Eren w treningowym, który założył się z Jeanem o serce Mikasy ukradł Shadis'owi z gabinetu słodycze? — wypalił nagle Arlert.
Wszyscy spojrzeli na niego z wytrzeszczem i pokiwali potakująco głowami. 22-latka skupiła się na jego wypowiedzi, gdyż nie za bardzo wiedziała o co chodzi. Pewnie to ich wspólna historia z korpusu. Fajnie jest coś wspominać.
— To było głupie. — odparła Ackerman, obserwując reakcję Jeager'a.
— To było wspaniałe! Wiecie, że nigdy tylu słodyczy nie zjadłam?! — podekscytowała się Braus. Jej oczy zalśniły, a na policzkach pojawiły się rumieńce.
— Kto wygrał? — spytała brunetka.
Była z jakiegoś powodu ciekawa jak to wszystko dalej się potoczyło, gdyż brzmiało niebywale zabawnie.
— Eren. — blondyn wskazał palcem na bruneta, który tylko coś tam zamamrotał pod nosem. Widocznie był tym wszystkim onieśmielony.
— A nie ponieśliście z tego powodu żadnych konsekwencji? — dopytywała.
Ona sama nigdy nie przeprowadzała tak ryzykownych akcji. W wojsku było to dopuszczalne i zdecydowanie bezpieczniejsze, gdyż oni za subordynację otrzymywali odpowiednią reprymendę, natomiast jej karą byłaby po prostu śmierć.
— Oczywiście, że ponieśliśmy! Codziennie wieczorem, aż do ukończenia szkolenia biegaliśmy karne kółka wokół jednostki. — odparł zbulwersowany Connie, który chyba przypadkiem został w to wciągnięty. Widocznie miał im to za złe.
— Ej Springer weź nie narzekaj bo dzięki temu sobie kondychę wyrobiłeś i teraz jesteś mniej zmęczony na treningach u Kapitana. — puknął go lekko w głowę Kristein.
Było tu tak miło i rodzinnie, a oni znali się jak łyse konie. Każdy kto z zewnątrz by tutaj dołączył zapewne dobrze by się bawił. Dlaczego więc brunetka miała wyrzuty? Dlaczego tak właściwie żałowała? Żałowała, że jej nie została dana taka przyszłość, że nie otrzymała możliwości żadnego wyboru.
Będąc małą dziewczynką bawiła się w haftowanie i pomagała w pracach domowych. Kochała to robić, kochała fuchę gosposi. Zastanawiała się kiedyś kim mogłaby być, gdzie mogłaby pójść. Jej marzeniem niegdyś było pójście w ślady matki i otworzenie własnego saloniku modowego w stolicy. Kochała się stroić, być piękną, czynić innych pięknymi. Z drugiej strony ujawniała się też jej ciekawość i chęć zobaczenia tego co za ogromnymi murami — zwiedzenia świata. Miała w ten sposób coś zarówno z ojca jak i z matki.
Jednak tamtego feralnego dnia, gdy nie pomyślała i lekkomyślnie wybiegła z lokalu, wszystkie te wybory i marzenia zostały jej odebrane. Odebrana została jej wolność wyboru, a narzucone zostało przetrwanie. Robić wszystko by przetrwać. Nie mogła poczuć już w pełni bezpieczeństwa, atmosfery spokoju i rodziny. To właśnie od tamtego momentu zaczęła czuwać i uważać na wszystko wokół. Bo przecież wszystko chciało i mogło ją skrzywdzić nieprawdaż?
Więc dlaczego? Dlaczego teraz w tej rodzinnej i przyjemnej z goła sielance, nadal nie potrafiła poczuć się bezpiecznie? W dalszym ciągu siedziała spięta, analizując w kółko to co się dzieje. Słyszała ustawianie dachówek przez czarnowłosego na dachu, słyszała śmiechy tutaj obecnych, lecz ona sama czuła się wyobcowaną. Siedziała wpatrując się tępo w swoje buty.
I tak starała się jak tylko mogła, by wpasować się w tłum, w otoczenie. Być jak inni, nie wyróżniać się i podążać za idącymi na przód. Dlaczego więc mimo tej maski, którą zakładała i względnego poczucia szczęścia, dalej nie mogła?
— Ej Nina słyszysz nas? — zapytał Armin, kładąc jej dłoń na barku i wybudzając kobietę z letargu. Ta tylko potrząsnęła głową i skupiła na nim swoją uwagę.
— Zamyśliłam się. O czym rozmawialiście? — zawstydziła się.
Było jej głupio, że mimo pytań o tą ich całą dziwną akcję z dawnych lat, ona przestała ich w połowie wypowiedzi słuchać.
— Chcielibyśmy zorganizować jutro ognisko, tak jak niegdyś, gdy piekliśmy te ukradzione pianki. I tak się wszyscy razem zastanawialiśmy, czy nie chciałabyś może do nas dołączyć? — spytał za wszystkich Eren.
Chciał lepiej poznać dziewczynę, jednak dzisiejsze okoliczności nie pozwalały mu porozmawiać z nią na osobności co widocznie nie było mu na rękę. Liczył, że dziewczyna się zgodzi.
— Pewnie, przyjdę. — odpowiedziała po dłuższej chwili przemyślenia.
Sama nie wiedziała, czy będzie to dobra decyzja, jednak dziwna siła w jej wnętrzu podpowiadała jej, że właśnie tak powinno być. Musiała poznać zasady panujące tutaj, to na co może sobie pozwolić, a to na co kategorycznie nie może liczyć. Pozyskiwanie informacji będzie łatwiejsze przy takim zbiorowisku, niż teraz. Dziewczyno i po co się oszukujesz po prostu nigdy nie byłaś wraz ze znajomymi przy ognisku i chcesz zobaczyć jak to jest...
— Tak! Oj zobaczysz Nina napijemy się razem jak świnie! — krzyknęła rozweselona Sasha. Była dziwnie podekscytowana dzisiaj.
— Dobrze no to wracajmy do roboty. Nie chcemy, żeby zastała nas noc. — zaproponował Arlert, zakasując sobie rękawy.
— Przecież już się ściemnia. — dopowiedziała czarnowłosa, wyglądając przez okno balkonowe.
Miała rację. Za niespełna pół godziny słońce miało schować się za mury, a po naszej stronie zapanowałaby ciemność. Dzisiaj zwiadowcy nie mieli szans tego skończyć. Będą musieli wrócić do tej sprawy również jutro.
— Dobrze to zróbmy dzisiaj jeszcze choć trochę i potem wracajcie do siebie. — zarządziła 22-latka.
Nie chciała ona męczyć jej nowych znajomych, ani w zbyt dużym stopniu ich zmęczyć. To nie byłoby dobrą podstawą nowych przyjaźni.
Gdy słońce całkowicie zniknęło już za ogromną konstrukcją, a w wieżyczce zrobiło się na tyle ciemno, by potrzebna była pochodnia, wszyscy zgodnie stwierdzili, że to koniec jak na dziś. Kastner zdążyła posprzątać dokładnie całe pomieszczenie. Wszystkie ściany były czyste od pajęczyn i zabrudzeń, jakie pozostały po jej wcześniejszych niedopatrzeniach. Tak w zasadzie to tylko jej część roboty została niemal całkowicie wykonana. Jedynym co nie zostało nawet tknięte przez jej szmatkę pozostał tylko kominek. Żeby go wyczyścić musiała wejść na dach, a bez sprzętu do trójwymiarowego manewru, do którego na razie nie miała dostępu nie mogła tego zrobić. Było to swego rodzaju irytujące. To tak jakby zostawić sobie na widoku plamę na honorze.
— Dziękuję wam moi drodzy! — uśmiechnęła się do nich serdecznie.
Była im naprawdę ogromnie wdzięczna za to co dla niej zrobili. Gromadka stanęła, przy nowiutkich, wmontowanych przez nastolatków drzwiach i odwróciła się do niej. Oni również mimo wysiłku jaki w to włożyli, byli szczęśliwi. Cieszyło ich nawet najmniejsze poczynione dobro. Każda korzyść jaką mogli przynieść człowiekowi w potrzebie.
— Nie ma sprawy! — krzyknęli razem.
Zasalutowali grupowo, po czym po kolei, jeden po drugim wyszli, żegnając się krótko.
Brunetka opadła zmęczona na łózko, wdychając świeże powietrze napływające z balkonu. Wszystko wydawało się teraz takie perfekcyjne. Zadziwiające było to jak humor człowieka może ulegać poprawie w zależności od tego co go spotka danego dnia. Nie tak dawno była całkowicie załamana zagłębiając się w smutkach przeszłości, a teraz gdy zamknęła za sobą ten rozdział i postanowiła rozpocząć coś całkowicie nowego, coś co jej zdaniem powinno być piękniejsze, ściśle zaplanowane.
Do jej umysłu po przeanalizowaniu już prawie wszystkiego ponownie powrócił obraz kapitana. Tego dziwnie samotnego, szykownego i przystojnego mężczyzny, który w niemy i nieznany jej sposób jej pomógł po prostu będąc. Nie wiedziała czy poniesie za to dzisiaj konsekwencje, czy Ackerman przymknie na to oko i po prostu jako o tamtej dziwnej rozmowie wydawać się będzie, że zapomniał. Był bardzo honorowy i trzymał się szczegółów, więc nie kolidowało to też zbytnio z jego dziwną postawą wobec świata. Ciekawe co teraz porabia? Zaczęła się zastanawiać dziewczyna, jednak po chwili uświadomiła sobie, że nie usłyszała tak znanego jej już dobrze odgłosu linek. To mogło oznaczać tylko jedno — on dalej był na dachu wieżyczki. Cholera.
Wstała trochę, aż nazbyt gwałtownie z posłania i odczekała chwilę, gdyż zakręciło jej się przez to w głowie. Było już dość późno, a ona szczerze liczyła na to, że jednak coś sobie ubzdurała i Kapitan już smacznie śpi u siebie. Jej cała pewność siebie ulotniła się w momencie, gdy wchodząc na balkon i automatycznie patrząc na daszek spostrzegła czarnowłosego na samej górze, który z zaciekawieniem wpatrywał się w gwiazdy. Siedział na małej ławeczce kominiarskiej ułatwiającej kominiarzom czyszczenie komina. Gdy wyczuł na sobie spojrzenie dziewczyny zderzył z nią swój kobaltowy wzrok.
Nie był zdziwiony jej obecnością w tym miejscu, a wręcz spodziewał się że przyjdzie sprawdzić czy on tutaj jest. Na jej miejscu zrobiłby to samo, gdyż w innym wypadku nie mógłby zasnąć. Stare dobre przyzwyczajenia z Podziemi nie znikają, a w decydujących i niebezpiecznych sytuacjach mogą uratować życie. Wiedział już że tylko ona może go zrozumieć.
Ackerman po skończeniu roboty cierpliwie czekał aż jego podwładni wyjdą pozostawiając brunetkę samą. Chciał ją początkowo zgromić za kierowanie jego zachowaniem, jednak im dłużej im się przysłuchiwał tym ta chęć z każdą chwilą zanikała. Nigdy bowiem w jego obecności aż tak żwawo ze sobą nie rozmawiali. Zrozumiał te dziwne intencje 22-latki które skłoniły ją do takiego, a nie innego zachowania. Co go więc tu trzymało? Nic innego niż czysta chęć rozmowy i przebywania.
Jej obecność działała na niego uspokajająco i w pewnym stopniu koiła nerwy wraz z bólem przyniesionym przeszłością. Wystarczyło, że tylko była w pobliżu niego, a jego zwykle spokojny puls przyśpieszał pozwalając zapomnieć na tym co było, a skupić się na tym co teraz. Nie zdawał sobie sprawy, że tak samo wpływa on też na nią. Spojrzał na nocne niebo rozbiegając wzrokiem po powstałych na nim konstelacjach. Do jego płuc dostało się więcej nocnego powietrza, które nadało tej chwili nutkę nostalgii.
Spojrzał na 22-latkę wyczekująco z niemą prośbą pytając czy do niego dołączy, a ta jakby rozumiejąc jego telepatyczną przenośnię pokiwała na potwierdzenie. Też chciała mimo wszystko zamienić z nim słowo, by móc wyrazić swoją skruchę jak i wdzięczność odnośnie jego rozkazu. Była ciekawa też jego reakcji jak i postępu jego prac.
— Czy mógłby mi Kapitan pomóc się do Kapitana jakoś dostać? — spytała nieco głośniej, by ten mógł wyraźnie ją usłyszeć.
— Tch. — prychnął jak to miał w zwyczaju robić, po czym używając sprzętu, szybko znalazł się na dole, tuż przy niej.
— Lepiej zostańmy tutaj. Będzie bezpieczniej. — odparł siadając jak gdyby nigdy nic na murku.
Brunetka nie odpowiadając usadowiła się zaraz obok niego, utrzymując równowagę dzięki pewnemu chwytowi.
Księżyc w nowiu właśnie zaskakiwał ich dwójkę swoim obliczem. Rzadko kiedy można dostrzec było coś takiego, a zbyt zapracowany mężczyzna nie miał aż na tyle wolnego czasu by móc tak jak teraz cieszyć się pięknem oferowanym mu przez przyrodę. Dla 22-latki był to natomiast pierwszy taki widok. Nigdy nie widziała czegoś podobnego. Gdy kładła się spać jako dziecko było jeszcze zbyt wcześnie, by mogła dostrzec księżyc, nie mówiąc już o tym tak niespotykanym. Potem natomiast odebrano jej w ogóle możliwość cieszenia się niebem. W jej oczach pojawił się od dawna nie widziany blask, a na twarzy wymalował się zachwyt.
Cudownie...
Beatus, qui prodest, quibus potest.
cdn.
*Beatus, qui prodest, quibus potest. — (łac. Szczęśliwy, kto pomaga, komu może.)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top