#29

"Jesteś dość silny żeby bez względu na okoliczności nie naginać tego, co myślisz, do cudzych oczekiwań. Na drodze do celu nieustannie stawiasz czoła każdej przeciwności, jaka wielka by nie była dlatego bardzo w ciebie wierzę." — Masashi Kishimoto — " Prawdziwa historia Itachiego Księga Mroku"

— Okularnico powtórz to jeszcze raz, bo obawiam się, że cię nie zrozumiałem! —warknął. 

Zoe była w tym wszystkim tak bardzo chaotyczna, że naprawdę musiał mocno się skupić na tym co próbuje mu od jakiś pięciu minut przekazać.

— Walne prosto z mostu! — również się zirytowała. 

Przez cały ten czas mówiła przenośniami, nie chcąc by ktokolwiek inny niż sam zainteresowany zrozumiał ich wymianę zdań. Pogmatwała to jednak w taki sposób, że Bogu ducha winny Moblit, który został zmuszony do pomocy w jej chorym planie i wtajemniczony przez Zoe, nie rozumiał co kobieta powiedziała. 

— No to wal. — pośpieszył ją czarnowłosy. 

Miał dość tego mieszania się w jego trening i przerywania go. Pragnął w tamtym momencie jak najszybciej załatwić z nią sprawy i wrócić do swoich obowiązków. 

— A wy co się gapicie? — odparł jednocześnie zauważając, że część zwiadowców zrobiła sobie chwilę przerwy i postanowiła popatrzeć na ten niecodzienny incydent. 

Rzadko widziało się kapitana w towarzystwie kogoś z dowództwa, a jeśli jednak to było to tak szybkie i przelotne, że nie sposób było się do tego przyzwyczaić. 

Na uwagę Kapitana, większość z nich się wystraszyła i mimo skończonej serii dalej kontynuowała robienie pompek. Niektórzy mądrzejsi w ogóle nie zaprzestali wykonywania tej czynności, licząc tak samo mocno jak czarnowłosy na jak najszybsze zakończenie konwersacji. Ludzie w tym korpusie dzielili się na trzy rodzaje osób. 

Jednostki wybitnie dobre we wszystkim, w dodatku bardzo inteligentne, które wiedziały jaką strategię objąć w danym momencie, by wyjść jak najbardziej na plus. Wykonywały one z rozmachu więcej ćwiczeń, niż ich rówieśnicy i byli w lepszej kondycji w razie takich nagłych wypadków jak ten teraz. 

Jednostki względnie normalne, które niczym się nie wyróżniały, były po prostu po środku drabinki i nie były w stanie ani zniżyć się do niskiego poziomu, ani być na tyle silnymi by wskoczyć na szczebel wyższy. 

Najgorszymi jednak zarówno dla korpusu jak i dla samego Ackermana byli ci szaleńcy, którzy nie dość że nie mieli zbyt wielkich umiejętności i woli by przetrwać to jeszcze byli na tyle zidiociali, że narażali na niebezpieczeństwo wszystkich wokół. 

— Walka wręcz! Dobierzcie się w pary i sparingi no już! — krzyknął, widząc dalszą bezczynność innych, którzy chyba uznali, że już skończyli. Nie zamierzał marnować więcej swojego cennego czasu. 

— Hanji... — warknął, dając tym jednocześnie znać kobiecie, że ma zacząć mówić inaczej tego srogo pożałuje. 

— No już, no już. — odparła próbując uspokoić go kiwaniem palca. 

Wymowna cisza ze strony mężczyzny jednak wyjątkowo szybko zmotywowała ją do kontynuowania. 

— Bo tak sobie pomyślałam... Że może mógłbyś jakoś pomóc Ninie w odremontowaniu jej gniazdka? Dziewczyna dostała dosyć zniszczony pokój od Erwina i sama się do tego nie przyzna, ale mi bardzo na przykład przeszkadzałyby dziury w dachu i nieszczelności w ścianach. Nie wspomnę już nawet o tej starej, spróchniałej podłodze... — podrapała się po głowie w zdenerwowaniu. 

Jeśli miałaby powiedzieć prawdę to w tamtym momencie umarłaby zabita jego zaostrzonym kobaltowym wzrokiem. Jeśli Moblit w tej chwili nie uciekł to musiał być naprawdę wielkim zapatrzonym idiotą.

Plan Hanji był dość prosty, ale i w swoim działaniu niebezpieczny, mocno nieprzewidywalny. To było też w zasadzie tym co Hanji w nim kręciło — pewna doza nieosiągalności, która jeśli zostałaby spełniona to wszystkim zrobiłoby się nagle lepiej. Jej pierwszym punktem było obudzenie w Ackermanie jakichkolwiek emocji wobec tej dziewczyny, choćby miała to być nawet i szczera nienawiść, bo do tej zdecydowanie było im najbliżej. Co było bardziej prawdopodobne? To, że czarnowłosy kogoś szczerze pokocha? Czy raczej to,  że kogoś szczerze znienawidzi? Odpowiedź nasuwała jej się sama. 

Odkąd zobaczyła Kastner i jej bezbłędną obronę na placu, dobrze wiedziała, że rozwinie się z tego jakaś grubsza akcja, jeżeli tylko lekko przyłoży do tego swoją lepką rączkę. Zamierzała doprowadzić do jak największej ilości sytuacji, gdzie ta dwójka znajduje się ze sobą w jednym miejscu sam na sam. Byłaby to dobra okazja zarówno do bójki jak i do rozmowy. Nieświadomie Eren jej w tym bardzo pomógł i doprowadził do przełomowego momentu. Momentu, w którym ta dwójka zaczęła sobie ufać i wzajemnie o sobie myśleć. Gdyby Zoe tylko o tym wiedziała to może nie przybiegłaby tu jak ostatnia desperatka tylko po to by prosić o coś tak absurdalnego. 

— A co mi to do jasnej cholery da? Jakie będę miał korzyści? — spytał czarnowłosy. 

Ta opcja zwyczajnie mu się nie opłacała, a tak jak już wcześniej wspominał — jego czas się cenił. I tak miał go już za mało zważając na nocne wypełnianie dokumentów. 

— Będziesz miał przychylność Kastner. — naciskała Hanji. 

Poprawiła na nosie swoje okulary, mierząc się jednocześnie z obojętnym wzrokiem Kapitana. Mimo tej jego wiecznej obojętności i tak było to z lekka przerażające. Brunetkę przeszedł dreszcz, co nie umknęło uwadze obserwującego Moblita.

— Pani Pułkownik, może my już pójdziemy... — zaproponował, zbierając całą swoją odwagę jaką do tej pory udało mu się zebrać. 

Przerwanie konwersacji dwóm wysoko postawionym członkom mimo wszystko mogło go srogo kosztować. Hanji jakby dziwnie oderwana od swojego świata, dalej czekała na odpowiedź Ackermana. Bez jego potwierdzenia nie odejdzie, a mężczyzna nie będzie mógł kontynuować swojego treningu. Być może był to mały szantaż z jej strony jednak, gdyby nie on Levi całkowicie by ją olał.

— Może się zgodzę, a może nie, ale jest to tylko i wyłącznie moja prywatna sprawa okularnico. — odparł, jeszcze raz lustrując ją niby dokładnie od stóp do głów. 

Mężczyzna nie mógł zrozumieć dlaczego to właśnie na nią nie działały jego wszystkie psychiczne sztuczki. Zoe była już do tego stopnia zepsuta, że wizja jakiejkolwiek śmierci niezbyt ją ruszała i zaliczało się do tego również morderstwo z rąk Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości.

Wiedząc, że nie ma na co liczyć z jego strony, kiwnęła tylko głową na znak, że informacja została przez nią przyjęta. Nie dowiadując się tak w zasadzie nic i tak samo nic istotnego nie ugrywając była jednak pewna, że Kapitan pomoże 22-latce. Gdy zadała to pytanie mogła wręcz przysiąc, że widziała błysk ekscytacji w jego oczach. Był całkiem podobny do tego gdy Eren opowiadał o wybiciu jej ukochanych przyjaciół. 

— Idziemy Moblit... — odparła, kierując się z powrotem w stronę siedziby. 

Mimo wszystko wciąż utrzymywała ten szalony wyraz twarzy, który wyraźnie wskazywał na jej zwycięstwo. 

Czarnowłosy nie spodziewał się takiej propozycji. Zdecydowanie wybiła go ona z tropu. Nie wiedział czy był to tylko wyłącznie pomysł Zoe obserwującej zmagania brunetki, czy też jej samoistna prośba. Jego roztargnienie zauważył Eren, który narażając swoje bezpieczeństwo odważył się podejść i spytać czy wszystko w porządku. Nie słyszał ich rozmowy, nie wiedział o co chodziło jednak niemal identycznie jak Kastner potrafił wyczytać z ludzkich oczu coś czego nie był w stanie dostrzec nikt inny. 

— Wszystko w porządku Kapitanie? — spytał. 

Dopiero w tamtym momencie zobaczył swój błąd. Mógł spodziewać się, że mężczyzna będzie na niego zły za to że wczoraj raczył go obudzić i zawrócić głowę, jak i tym że odważył się spóźnić mimo wystarczającego do przekazania rozkazu czasu. Spodziewał się jednak bardziej łagodnej reakcji niż obezwładnienie poprzez podcięcie mu nóg. 

Brunet boleśnie upadł na kość ogonową, mocno się przy tym tłukąc. Jedynie na nim Ackerman nie bał się użyć pełni swojej siły. Chłopak przecież zawsze mógł się zregenerować, nieprawdaż? Był z tego powodu przez niego wyjątkowo gnębiony i wykorzystywany w momentach chęci wyżycia się, bądź wyładowania energii. Jeżeli było to podczas walki wręcz gdzie jeszcze się czegoś od starszego uczył to nawet mu to pasowało, jednak gdy tak jak teraz został upokorzony i zbesztany przed większą częścią jego rówieśników — było mu po prostu wstyd. 

— Jeżeli nie chcesz bardziej oberwać Jeager to zbierz po treningu grupę pięciu osób i spotkajcie się w wieżyczce południowej. — rozkazał mężczyzna. 

Nie wiedział czym kierował się dokonaniem właśnie takiego, a nie innego wyboru, jednak w pełni mógł stwierdzić, że po raz pierwszy od dawna kierował się nie intuicją, ani rozumem ale czymś dużo głębszym. 

Powrócił bez większego owijania w bawełnę na swoje miejsce i oparł się na powrót o pień. Bijąc Erena zwrócił na siebie dość duże zainteresowanie i w ciągu tej krótkiej chwili, niektórzy zwiadowcy opuścili swoje stanowiska, zbliżając się do całego zamieszania.

— Co was tak zainteresowało!? Wracać na stanowisko! — krzyknął. 

Gdy wszystko w miarę wróciło do normy, nieświadomie Levi ponownie zaczął wracać myślami do poprzedniego wieczoru. Do tego ciepła obok, uczucia bycia potrzebnym i bycia czyimś wsparciem. Mruknął pod nosem kierując automatycznie wzrok w kierunku południowej wieżyczki, w której brunetka prawdopodobnie sprzątała swój pokój...

Captatio benevolentiae.

cdn.

*Captatio benevolentiae. — (łac. Zjednywanie sobie względów.)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top