#27

"Nie walcz z bólem ani hałasem, one są częścią ciebie. Nie odrzucaj ich, odczuwaj ból, oddychaj głęboko, wsłuchuj się w dźwięki, jakie rozbrzmiewają w twoim wnętrzu. Zaakceptuj je i połącz w jedno." - Maite Carranza - " Klan Wilczycy"

Senne koszmary znów wyrwały mnie ze snu, powodując szybsze bicie serca i rosnącą niepewność. Tej nocy były one jednak jakoś wyjątkowo mało męczące. Nie chciałam zasypiać wtedy kiedy się spać powinno, bojąc się wracających wspomnień, a skutkowało to tym niezamierzonym przysypianiem w różnych dziwnych miejscach. Chciałam to w sobie poprawić, chciałam wydawać się bardziej odpowiedzialną. 

Przetarłam zmęczone oczy, rozglądając się chwilę potem dookoła. Momentalnie wróciły do mnie realia tego co się wczoraj wydarzyło. Nie spodziewałam się po Kapitanie takich czynów. Wydawał się być zimną skałą, której nie obchodzi los ani samopoczucie innych, ale okazało się, że na tą samą skałę działa otoczenie dokładnie tak jak proces wietrzenia. 

Spojrzałam na puste miejsce obok mnie, dostrzegając jedynie pomięte prześcieradło. To wszystko wydawałoby się być tylko zwykłym snem, jednak to gdzie się teraz znajdowałam całkowicie temu przeczyło. Nie wyczułam w pobliżu obecności czarnowłosego, więc w przypływie odwagi postanowiłam nareszcie wyjść z jego łóżka. Jezus jak to absurdalnie brzmi.

Podniosłam się, trzeźwiąc tym samym przyćmiony dotychczas umysł i w geście odruchu jak najlepiej tylko mogłam — zaścieliłam po sobie łóżko. Musiałam się wymknąć jak najciszej tylko mogłam. Wychodząc z pomieszczenia, zaczęłam pośpiesznie szukać swoich rzeczy. Przez okno za biurkiem kapitana dostrzegłam plac treningowy. Mężczyzna miał na niego niemalże identyczny widok jak ja z wieżyczki. W oddali wydawało mi się dostrzegać jego postać, jednak z odległości nas dzielącej nie mogłam być tego w stu procentach pewna.

Po paru minutach grzebania w jego szafkach i dokładnego przejrzenia łazienki zrezygnowałam z poszukiwań. Chyba będę się musiała naczekać na mój mundur, a na treningu w tym stanie nie mogę się pokazać. Nie dało się nie zauważyć, że mam na sobie części męskiej garderoby. Jedynym sensownym wyjściem w tamtym momencie wydawało mi się być przekradnięcie niezauważoną do wieżyczki i przebranie w inny zestaw ubrań, które przytargała mi Hanji.

Mój plan jednak spalił na panewce, nim całkowicie zdążył się jednak rozpocząć. Zoe bez pukania wtargnęła do gabinetu Ackermana i zaczęła wykrzykiwać w podekscytowaniu jego imię. Przysięgam, że w tym momencie prawdopodobnie poczułam to samo co czarnowłosy za każdym razem. Jak można tak nie szanować czyjejś prywatności?! Wolałam nie wyobrażać sobie co by było gdyby to Levi był na moim miejscu i właśnie postanowił wyjść sobie z pod prysznica...

— Levi! Levi! — krzyczała kobieta, jednak zauważając mnie, natychmiast ucichła i spojrzała na mnie w szoku. Boję się co mogła sobie teraz pomyśleć. 

— Nina co ty tu robisz? — spytała po chwili już bardziej "uwodzicielskim" tonem, lustrując jednoznacznie moje ciało. Teraz już dobrze wiem co sobie pomyślała. Levi błagam nie zabij mnie za to. 

— No jak to co? Sprzątam. Głupie pytanie. — odpowiedziałam jej. 

Starałam się brzmieć jak najbardziej naturalnie i przekonująco. Moje położenie mi tego nie ułatwiało, więc by trochę bardziej urzeczywistnić owe kłamstwo zaczęłam głupio przecierać parapet dłonią. Dla efektu nawet z niesmakiem spojrzałam na dłoń, która powinna być pokryta jakimkolwiek kurzem. 

— Nie kłam kochaniutka. Nasz kochany pedant, nie wpuszcza nikogo do swojej oazy spokoju od tak. A już na pewno nie zostawia delikwenta w nim samego. — zaśmiała się Zoe poprawiając swoje okulary. Zaszły one jakimś dziwnym blaskiem, przez który nie można było dostrzec brązowych oczu zwiadowczyni.

— Tch. — prychnęłam. Całkowicie nie miałam pojęcia co mam zrobić. Jak wywinąć się z pod jej naporu, z jej oskarżycielskiego argumentu. Nie było wyjścia. Dopóki nie zapyta wprost to nic nie powiem.

— No, no spowiadaj się. Będą małe Levi'ątka? — zapytała z uśmiechem, odsuwając sobie krzesło i usadawiając się na stoliku. 

Westchnęłam męczeńsko. Coś czułam, że teraz brunetka już nigdy nie da mi z tym spokoju. Jej twarz była na to zbytnio pobudzona. Takie emocje na jej twarzy widzi się rzadko — zwykle tylko podczas eksperymentów. 

— Chodźmy do mnie to ci wszystko może jaśniej wytłumaczę. — rozkazałam, proszącym jednak tonem. 

Miałam przeczucie, że jak nie znikniemy z pokoju niczym czarnowłosy wróci to ta sytuacja będzie dziwniejsza na zupełnie nowym poziomie. Na razie chciałam by została ona w formie demo.

Zwiadowczyni kiwnęła głową na znak zrozumienia. Wstała od stołu, odłożyła coś na biurko czarnowłosego — to po co tutaj przyszła — po czym ruszyła niemo za 22-latką. Jako, że nie było to zbyt daleko na miejscu znalazły się już chwilę potem. Tak jak się spodziewała, stan pomieszczenia był taki sam jak uprzednio — wymagał remontu. Będę miała ręce pełne roboty. 

Pościeliłam na szybko moje łóżko i chwytając szpulę z wełną rzuciłam przedmiot prosto w ręce Zoe. Wydawała się być jakaś taka nieobecna, całkiem jak nie ona, jednak nie straciła swojej spostrzegawczości i refleksu, gdyż od razu złapała przedmiot. Usiadłam wygodnie na posłaniu, jej karząc zrobić to samo. Nie oponowała. 

— No więc? — spytała po chwili ciszy. Wyglądała jakby już zdążyła to sobie wszystko poukładać w głowie. Skoro była przygotowana mogła do woli zadawać pytania. 

— Dziękuję, że pożyczyłaś mi włóczkę. Dzięki tobie mogłam wykonać to cudeńko. — uśmiechnęłam się do niej wskazując na czerwoną narzutę. 

Dobrze wiedziałam, że w tym momencie jestem fałszywa jak cholera i za wszelką cenę próbuję zmienić temat. Zwiadowczyni wydawało się to jednak w ogóle nie przeszkadzać. Miała swój jasno określony cel i zamierzała do niego dotrzeć.

W momencie, gdy chciałam dodać coś jeszcze, jej sprawna dłoń, szybko i bezboleśnie została przyłożona do moich ust, zabierając możliwość dalszej manipulacji swoją wypowiedzią. Nie chciałam jej nic mówić. To były moje własne osobiste odczucia i moja samotna psychiczna walka. Dzięki słowom i czynom czarnowłosego czułam się na siłach by zawalczyć z przeszłością. Nie chciałam by na powrót brunetka, podsuwając różne scenariusze na nowo mi tą nadzieję odebrała. Wyrwałam się z pod nacisku jej dłoni.

— Hanji nie mogę na razie o tym rozmawiać. Nie czuje się na siłach. — wyszeptałam, nie chcąc by ktoś przypadkowy mógł to usłyszeć. Zoe natychmiastowo się spięła. Zagryzła wargę i uważnie zlustrowała moją twarz swoimi czekoladowymi oczyma. 

— Nie gadaj, że ten kurdupel do czegoś cię zmusił... — wysyczała, patrząc na mnie tym dziwnym w jej wykonaniu, poważnym wyrazem twarzy. 

Ścisnęło mnie w żołądku. Musiałam to naprostować. Nie mogę dać oczerniać komuś osoby, która ostatnio tak ludzko mi pomogła.

— W żadnym wypadku! On mi pomógł! — podniosłam głos. 

Kobieta podniosła w zdziwieniu brew. Coraz mniej zaczynała odnajdywać się w tej sytuacji. Levi i bezinteresowna pomoc? To jakoś jej nie grało...

— Jak ci pomógł? — spytała kierowana swoją wrodzoną ciekawością. 

— Hanji, on jest bardziej ludzki, niż komukolwiek się wydaje... — odpowiedziałam sobie szeptem pod nosem. 

Taka była prawda, a nikt nie chciał jej dostrzec, a może to Ackerman właśnie nie chciał, żeby za kogoś ludzkiego go uważano? Może chciał być tylko potworem ze zwiadowczych ploteczek?

— Wiem, że jest bardzo emocjonalny po tym co się wydarzyło... — powiedziała cicho Zoe, nie mówiąc jednak tego co dokładnie miała na myśli. 

Bez słowa nagle wstaje i wychodzi z pomieszczenia udając się w tylko znanym sobie kierunku. Idzie szybko i zdecydowanie, a tupanie jej butów roznosi się jeszcze długo po korytarzu, przyprawiając każdego kto go usłyszy o dreszcze. 

Zamierzałam wziąć się na sprzątanie tej powodzi z poprzedniego dnia, lecz nie dane jest mi się za to tak szybko zabrać, gdyż w pokoju pojawia się mój znajomy z korpusu, którego ostatnio zaszczyt miałam widzieć w formie tytana. Moje serce zatrzymuje się na chwilę na jego widok, a mięśnie mimowolnie napinają, będąc  w gotowości do natychmiastowej w razie potrzeby ucieczki.

— Hej Nina. Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam. — przywitał się wesoło przechodząc przez próg mojego azylu. 

Twarz miał uśmiechniętą, a ciepło i radość wydawały się bić od niego na wszystkie strony. Jego oblicze mimo strachu i panującego tam w moim przypadku mniemania jakoś dziwnie potrafiło człowieka rozweselić. Dość przydatna umiejętność. Szczególnie w momencie, gdy chcesz się pocieszyć sam i patrzysz z nadzieją we własne odbicie.

— Witaj Eren. Proszę rozsiądź się. — powiedziałam spokojnie, wskazując na moją pryczę moim serdecznym palcem. Wydawał się być szczęśliwy, tym że może ze mną porozmawiać. Dziwny człowiek...

Cogitationum poenam nemo luit.

cdn.

*Cogitationum poenam nemo luit. — (łac. Nikt nie cierpiał za karę myślenia.)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top