#25
"Pewnie teraz powinnam wiedzieć wystarczająco dużo o stracie bliskich, by zdać sobie sprawę, że nie można przestać za kimś tęsknić - można tylko nauczyć się żyć z tą wielką, niekończącą się pustką w sercu."—Alyson Noël
Myślała, że dzięki życzliwości ze strony Kapitana jaką był prysznic w jego prywatnej łazience jakoś to z niej wszystko spłynie i jej ulży. Że pozbędzie się z siebie swoich emocji i bólu, jednak tak się nie wydarzyło. Ciepłe kropelki wody spływające po jej nagim ciele tylko przypominały jej ulewę z dzisiaj, albo z wczoraj? Sama już nie wiedziała. Straciła przez to wszystko rachubę czasu.
Płakała jak dziecko spłukując mydliny, płakała zakładając na siebie podarowane jej ubrania i płakała powoli wyłaniając się zza drzwi. Już nie miała siły tego powstrzymywać, bo gdy tylko próbowała było tylko gorzej. Więc dlaczego miała znowu próbować?
Rozejrzała się dookoła, nie dostrzegając nikogo. Czyżby nawet sam Ackerman ją zostawił? Ruszyła przed siebie na chwiejnych nogach, omijając biurko i stół stojący zaraz na środku pokoju. Gardło miała zdarte od krzyków, więc nawet jakby chciała coś powiedzieć, o coś spytać to zamiast melodyjnego głosu usłyszeć by się mogło tylko szept wymieszany z nutką skrzeku.
Czarnowłosy nagle pojawił się w pomieszczeniu przynosząc ze sobą tackę z dwoma filiżankami gorącej herbaty oraz paroma kromkami chleba posmarowanymi grubą warstwą masła. Spojrzał na nią obojętnym spojrzeniem po czym położył wszystko na blacie niewielkiego stołu.
— Siadaj. — rozkazał sam rozsiadając się na krześle.
Wykonałam jego polecenie siadając jak najdalej tylko mogłam. Nawet w tamtym momencie podświadomie próbowałam od niego uciec.
Leniwie podsunął mi talerz z kanapkami oraz napój, samemu biorąc sobie swoją porcję. Popijał herbatę patrząc gdzieś w dal przez okno, gdy ja pochłaniałam łapczywie to co raczył mi przygotować. O dziwo czerstwy chleb smakował mi lepiej niż cokolwiek dotychczas, a ciepła herbata koiła zdarte struny głosowe. Było mi zdecydowanie dużo lepiej, nawet na tyle bym była w stanie powiedzieć ciche "dziękuję" w kierunku mężczyzny.
Gdy to zrobiłam spojrzał na mnie marszcząc brwi. Lustrował bez skrupułów moją twarz, uważne i powoli, próbując z niej wyczytać wszystko o co mogło mi chodzić. Wszytko to co sprawiło, że mógłby mi w jakimś stopniu pomóc. Po chwili wstał, podszedł do mnie i odsunąwszy moje włosy na bok, przyłożył swoją delikatną dłoń do mojego czoła. Przytrzymał ją tam chwilę, dalej obserwując mnie w skupieniu. Zrobiło mi się gorąco pod naciskiem jego kobaltowych tęczówek. Odsunął się ode mnie, widocznie uspokajając.
Widzieć zaniepokojonego Ackermana to wielka rzadkość, jeżeli nie chodzi o sprawę życia i śmierci. Wrócił z powrotem na swoje miejsce i rozsiadł się na nim ponownie. Patrzyliśmy się tak na siebie nic jednak nie wypowiadając. Atmosfera wydawała być się bardzo napięta.
— Co ty odpierdalasz dzisiaj, Kastner? — przerwał ją pytaniem.
Nie owijał w bawełnę tak jak zwykle. Można było się spodziewać jego bezpośredniości. Nie odpowiedziałam jednak. Bo co miałabym mu powiedzieć? Coś mocniej ścisnęło mnie w żołądku. Czyżby to był wstyd?
— Hm? — mruknął niecierpliwiąc się mojej odpowiedzi.
Bardzo prawdopodobne było to, że zakłóciłam dzisiaj jego plany, zmąciłam w miarę poskładany spokój, o ile w życiu zwiadowcy coś może być spokojne. Łzy znowu zaczęły cieknąć mi po policzkach. Oh Nina jesteś do niczego.
— Słabszy dzień. — odpowiedziałam w końcu, próbując powstrzymać mój kolejny wybuch.
Ukrywanie tego wszystkiego nie wychodziło mi zbyt dobrze.Czarnowłosy złapał się za skronie i przeciągle westchnął. Tym gestem dał mi do zrozumienia, że konwersacja ze mną jest dla niego męcząca.
— Mów. — odparł zimnym tonem, bawiąc się pustą już filiżanką w momencie gdy ja pośpiesznie wycierałam nowe krople łez.
Spojrzałam na niego w szoku. On był ciekaw tego co powiem? A może otrzymał po prostu taki rozkaz żeby się dowiedzieć i nie robi tego z własnej zachcianki? Nie mam w nawyku mówić o cierpieniach życia — otwierać się przed kimś. Dlaczego to on miałby być tą godną zaufania osobą?
— Nie powinno cię to interesować. — powiedziałam z żalem w głosie, przygryzając wargę.
Czułam że znowu zaczynałam się trząść. Emocje od nowa zaczynały przejmować nade mną kontrolę. Nie wiedziałam już czy jest mi smutno, czy jestem aż w takim stopniu zła i bezsilna. To było to uczucie gdy chciałbyś jednocześnie kogoś przytulić, ale potem walnąć go za to że cię nie odepchnął.
— A interesuje. — drążył.
Gdy w dalszym ciągu postanowiłam mu nie odpowiadać, on bezceremonialnie powstał i przesiadł się na krzesło bliżej mnie. Patrzył prosto w blat w taki sposób jakby widział go w swoim życiu po raz pierwszy. Westchnął po dłuższym momencie bezczynności.
— Nina uwierz mi, czasami lepiej coś powiedzieć niż trzymać w sobie. — ubrał w słowa swoje długo skrywane myśli.
Zrobiło mi się tak jakoś cieplej na sercu, gdy w nie ironiczny sposób zwrócił się do mnie po imieniu. Przetarłam policzki dłońmi, po czym spuściłam je na kolana i kurczowo trzymałam.
— A skąd ty to kuźwa możesz wiedzieć? — wyszeptałam pod nosem.
W tej chwili naprawdę nie miałam ochoty na rozmowę. Chciałam wrócić do swojego pokoju i znowu położyć się pod moją ciepłą narzutę. Jeżeli pocierpię trochę dzisiaj to jutro będzie lepiej prawda? Wstałam gwałtownie z zamiarem wyjścia. Kierowałam się szybko do drzwi, nie przejmując się ani trochę tym, że mam na sobie jego ubrania. Gdy już miałam chwytać za klamkę zatrzymało mnie gwałtowne pociągnięcie za rękę. Jego zimna dłoń okalała mój nadgarstek, trzymając na tyle mocno, że śmiało mogłabym stwierdzić, że to zaciskająca się na ciele lina.
— Możesz do jasnej cholery płakać i wyrywać się ile chcesz, jednak nie pozwolę by jeden z moich żołnierzy przez skrają nieodpowiedzialność miał jebane zapalenie płuc! Śpisz dzisiaj tutaj! — powiedział powoli podwyższonym, wręcz syczącym głosem.
Ciarki przeszły mi po plecach. Los z całą pewnością właśnie w tamtym momencie sobie ze mnie drwił... To żart prawda? Odwróciłam w zdziwieniu głowę w jego kierunku i momentalnie spostrzegłam, że on nie żartował. On w ogóle nie potrafił żartować. Oczy miał skupione na mnie, mięśnie spięte, w każdej chwili gotowe by móc mnie zatrzymać, a twarz obojętną. Jednym co zdradzało jego emocje był usta zaciśnięte w cienką linię.
— Tak jest Kapitanie! — niemal krzyknęłam, wyrywając rękę z jego uścisku.
Zasalutowałam ani na chwilę nie spuszczając go z oczu. Może i dalej nie wyglądałam ani nie czułam się dobrze oraz stabilnie jednak kto powiedział, że nie mogę udawać iż jest inaczej.
Czarnowłosy skierował się w stronę swojej sypialni bez słowa. Nie kazał mi spocząć, nie zareagował w żaden określony schematami sposób. A może na tego mężczyznę nie było uniwersalnego schematu, na którym można by się oprzeć? Nie miał instrukcji obsługi i to było w nim tak cholernie nakręcające. Człowiek nigdy nie mógł się spodziewać jak w danej sytuacji zareaguje; co powie, jak się zachowa... Było to jednocześnie przerażające jak i naprawdę tajemnicze. Bez przyzwolenia ruszyłam krok w krok za nim. Zawsze przecież mogłam uciec, nieprawdaż?
— Kładź się. — rozkazał zatrzymując się przy zapewne swoim łóżku.
Spojrzałam na niego w osłupieniu. Czy on naprawdę zamierzał odstąpić mi swoje posłanie? Kurde po moim trupie! Aż takiej litości mi nie potrzeba. Zważając na to, że Levi ma takie sińce pod oczami za każdym razem kiedy tylko go widzę wskazuje na to, że on potrzebuje tego snu dużo bardziej niż ja.
— To Kapitana łóżko. — stwierdziłam, czekając na jakąś jego reakcję.
— Ha? No jasne, że moje, bo kogo innego?! — spojrzał na mnie jak na wariatkę. Tak jak już kiedyś mówiłam — jestem idiotką.
— A gdzie Kapitan będzie spał? — dociekałam.
Jeżeli tak miała wyglądać sytuacja to ja przecież równie dobrze mogłam wyspać się, leżąc na ziemi. I tak większą część życia tak przespałam.
— W łóżku, a gdzie?! Coś ci nie pasuje Kastner? — spytał, prześmiewczym tonem. Czy jego bawiła moja reakcja?
Prychnęłam pod nosem, jednak posłuchałam go i z niechęcią podeszłam do posłania, zanurzając się w ślicznie pachnącej pościeli. W tamtym momencie mogłam stwierdzić tylko jedno — łóżka dla kadetów to jedno wielkie gówno. Od teraz moim celem będzie stać się Kapitanem, by za wszelkie skarby nabyć takie oto cudeńko jak to łóżko. Właśnie na tak wygodnej powierzchni mogłabym umierać. Hanji ty szczęściaro...
Odwróciłam się twarzą do ściany, by czarnowłosy bez krępacji też mógł się położyć. Po chwili rzeczywiście tak zrobił, a ja poczułam uginanie się białego materaca. Przełknęłam ślinę. Całe jego lewe ramię stykało się z powierzchnią moich wilgotnych po kąpieli pleców. To za dużo wrażeń jak na jedną noc... O ile wcześniejsza cisza była relaksująca i wręcz kojąca w jego towarzystwie, tak teraz w tym położeniu atmosfera zrobiła się mocno napięta...
Credo ut intellegam.
cdn.
*Credo ut intellegam. — (łac. Wierzę, aby rozumieć.)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top