#23
"Kto chce sam siebie ukarać, zawsze znajdzie ku temu okazję." —Primo Levi —"Najlepsza jest woda"
Przez okna do pomieszczenia wpadały ciepłe promienie słoneczne wyznaczając cząsteczkom kurzu szlak w powietrzu. Wkoło panowała cisza, a po wichurze jaka przed chwilą miała miejsce nie było widać śladu. Pojawiła się tak samo szybko jak zniknęła. Tego jednakowoż dnia niespodziewanie wydarzyło się zbyt wiele.
Miało być tak dobrze, wszystko szło NAPRAWDĘ dobrze, aż do pewnego momentu... Bo życie już takie jest, że gdy wszystko co się nam przydarza jest wyjątkowo na naszą korzyść to coś musi z tym zrobić. Zmącić malutką utopię, chwilowy raj, zastępując go niepowstrzymanym napadem smutku, żalu, gdziewu, czy innego rodzaju negatywnej emocji.
— To był tytan... — mamrotała wciąż do siebie brunetka.
Łzy spływały jej mimowolnie po policzkach, a ona schowana pod kołdrą, dopiero wybudzona z pierwotnego szoku - drżała, wylewając z siebie wszystkie emocje.
Miała szczerą nadzieję, że nikt nie zainteresował się po tej całej sytuacji ani nią, ani jej uciekającą do zamku posturą znikającą w oddali. Wtedy nie myślała logicznie, gnała opatulona w płaszcz Ackermana będąc otumanianą złudną wonią patrichory w nozdrzach, która zamiast cieszyć, popędzała ją jeszcze bardziej. Nawet nie zauważyła kiedy podświadomie zaczęła wykorzystywać siłę swoich nóg.
Widok postury tytana w obwodzie murów, tytana który wyraźnie się nią zainteresował, który chciał z nią coś zrobić — był przerażający. Zmroziło ją i za żadne skarby jakby nie próbowała nie mogła się ruszyć. Myślała że zastanie tam Hanji i w zasadzie się nie pomyliła, jednak jej przyjaciółka była na tyle niezrównoważona, że bez krzty strachu, a wręcz z zafascynowaniem podchodziła do bestii.
Wbiegłszy co drugi schodek na wieżyczkę nawet nie zrzuciła z siebie przemoczonych ubrań, tylko natychmiastowo zakopała się pod kołdrą, miejąc nadzieję, że nic się tam nie wydarzyło. Spotkała się z tytanem po raz pierwszy w swoim życiu, więc chyba miała prawo się go bać?
Do jej nozdrzy wdzierał się zapach męskiej wody kolońskiej i proszku do prania. W dalszym ciągu miała na sobie pelerynę zwiadowcy, którą oddał jej Levi — to tylko dzięki niej chyba jeszcze nie była całkiem mokra. Była czarnowłosemu winna podziękowania. Gdyby nie on nie wie co by się z nią mogło stać.
Była mocno niestabilna emocjonalnie, bipolarna. Czasami sama zaczynała to dostrzegać i z każdą chwilą, każdym dniem przerażało ją to coraz bardziej. Częściej jej twarz pozostawała całkowicie obojętna choć wewnątrz od jej emocji, aż ją skręcało. Nienawidziła, gdy ktoś się wywyższał, więc gdy ktoś zauważalnie to robił, ona z irytacją ujawniała, część swojego skrytego charakteru i mu dogryzała. Zdarzyło się to nawet już kilka razy przy kapitanie Levi'u.
Jednak, gdy zwykle jej zirytowanie i staranna pustka występowały na co dzień w podziemnym świecie, który ją do tego zmuszał to w momencie, gdy udało jej się z niego uciec na zewnątrz zaczęła wychodzić z niej dotąd nie znana jej twarz. Była to twarz dziewczyny, która kochała piękno świata, która chciała być wolna — doświadczyć więcej, poczuć więcej całą sobą.
To prawda, że śmierć jej drogiej przyjaciółki bardzo ją zmieniła, nastawiła bardziej pod kątem przetrwania niż cieszenia się życiem, jednak teraz będąc tutaj — w korpusie — nie chciała z tego zrezygnować. Chciała być szczęśliwa, mimo swojego pecha do ludzi, spotkać kogoś z kim będzie mogła spędzać swój wolny czas.
Teraz jednak wszystkie odkładane głęboko w sercu negatywne emocje, które zbierane były od wczesnych lat dzieciństwa uderzyły w nią z miażdżącą siłą nieuchronnie przytłaczając. Wszystko począwszy od porwania i odebrania jej dzieciństwa poprzez śmierć bliskich, odrzucenie rodziny, aż na zobaczeniu tytana skończywszy spowodowało u niej tak wielką histerię i ból jakiej nigdy by się nie spodziewała.
Nie zeszła ani na obiad ani na kolację, za oknem zapadł już całkowity mrok, który rozświetlany był przez uciekające przez warstwy chmur odbitego światła księżyca promienie. Brunetka siedziała zawinięta w kocu, prawie już sucha i przyciskała nerwowo kolana do klatki piersiowej. Nie chciała się tak zachowywać, nie chciała się tak czuć za to z całej siły pragnęła by ten ciąg cierpienia się już skończył. Nagle po schodach zaczęło roznosić się tupanie wojskowych butów — ktoś szedł ją odwiedzić. Stłumiła swój szloch i próbowała się uspokoić jednak w tamtym momencie wybuchła jeszcze większym płaczem. Tak bardzo nie chciała żeby ktoś widział ją w tym stanie.
— Nina! Tu Eren! Otwórz drzwi! — krzyknął przyjemny dla ucha, jeszcze chłopięcy głos.
Ona jednak nie była w stanie wstać, nie chciała już nigdy wstać z tego cholernego łóżka. Nie odezwała się do niego ani słowem, jednak ciąż słyszała jego zdenerwowany i urywany oddech za dziurawymi drzwiami.
Brunet postanowił mimo wszystko bez zaproszenia właścicielki się wprosić. Wsadził dłoń w dużą dziurę po jego lewej i przekręcił sobie klucz od wewnętrznej strony pomieszczenia, odblokowując zamek, po czym wszedł bez wahania do środka. Podbiegł szybko do łóżka, dostrzegając pod kołdrą niewyraźny kontur ciała. Wszędzie było pełno wody, która podczas tej wichury dostała się przez nieszczelny dach do środka.
— Nina ja tak bardzo chciałbym cię przeprosić! — ukłonił się przed nią, wiedząc że może i tego nie widzi jednak tego zdecydowanie wymaga sytuacja. Był za to odpowiedzialny, za to że nie opanował swojej żądzy mordercy.
— Nie kontrolowałem tego, nie umiem jeszcze, ale obiecuję że się poprawię! Jest mi naprawdę przykro, że cię naraziłem i przestraszyłem! — dalej krzyczał.
Kobieta była od niego starsza, jednak mimo różnicy wieku i jej dziwnego charakteru zdążył ją już polubić. Wydawała się być oderwana od tego korpusu, całkiem inna, tajemnicza, a ta tajemniczość i niespotykana uroda z dużą dozą dodawały jej atrakcyjności. Nawet nie zdawała sobie sprawy jak duża ilość osób w zwiadowcach się nią zainteresowała. Była od kilku dni głównym tematem każdej z toczących się tu rozmów.
— Ej Nina co jest? — spytał w końcu, gdy zamiast odpowiedzi usłyszał tylko pociąganie nosem.
Zmartwił się. Nigdy nie chciał nikogo doprowadzić do płaczu. Jego celem było uwolnienie ludzkości spod wpływu tytanów - chciał obalić mury. Pociągnął za czerwony materiał w który desperacko się owinęła i zdjął go z niej jednym ruchem.
Całkowicie nie spodziewał się jej zastać w takim stanie. Owszem był on przerażający w formie tytana i zdawał sobie z tego sprawę. Mógł stać się realnym koszmarem, który za pomocą swojej woli może zabić na skinienie palca. Ale nie był taki, nie on nigdy nie chciał taki być. Jego przyjaciele na wiadomość kim jest, po zobaczeniu go — reagowali różnie, jednak nie aż do tego stopnia jak brunetka. Wyglądała ona jakby straciła dosłownie każdą kroplę szczęścia jaka w niej zalegała, cała zapłakana, roztrzęsiona.
Jeager w tamtym momencie zamarł, całkowicie nie wiedząc co ma w takiej sytuacji zrobić. Nie znał dobrze kobiety, nie wiedział, że może cierpieć aż tak bardzo, nie pokazując tego na zewnątrz. Patrzył na nią przenikliwie użalając się jednocześnie nad tym, że świat musi być taki zły i okrutny. Chciał jej jakoś ulżyć, ale był nie doświadczony w tego typu rozmowach oraz uświadamianiu ludzi. Ona potrzebowała kogoś kogo los skrzywdził prawie tak samo jak ją, kogoś kto będzie w stanie zrozumieć jej udrękę i zaradzić cierpieniu.
Najchętniej wybiegłby i przyprowadził swoich przyjaciół, jednak wiedział, że oni nie podejdą do tego poważnie, a on niespecjalnie upokorzy dziewczynę w ich oczach. Po Hanji też nie mógł pobiec, gdyż była ona właśnie na dywaniku u dowódcy za niekompetencję w wykonywaniu jego rozkazów. Miała tylko pobrać potrzebne jej próbki, a zmusiła bruneta do przemiany w pobliżu bazy zwiadowców, innymi słowy musiała swoje wycierpieć. Jedyną, ale też zbawienną myślą okazała się dla Erena postać jego kapitana.
Był wyjątkowo podobny do Kastner pod kątem zachowania i charakteru. Oboje małomówni, wycofani, względnie zimni w stosunkach towarzyskich. Nie lubieli owijać w bawełnę i mówili to co im sensownego na język przyjdzie, nawet wtedy gdy okazać się to mogło brutalną prawdą mogącą zniszczyć psychikę. Z tego co brunet słyszał od Petry to czarnowłosy miał też ciężką dla niego przeszłość, o której wolał nie mówić, a pozostawić jego prywatne sprawy tylko i wyłącznie dla siebie. Czyżby 22- latka miała tak samo? Czyżby za dużo na siebie wzięła?
— Idę po Kapitana! — krzyknął Eren, ocknąwszy się z transu swoich myśli.
Rzucił koc z powrotem na łóżko i wybiegł z pomieszczenia, nie zamykając za sobą drzwi. Dziewczyna skuliła się w sobie jeszcze bardziej i krzyknęła rozpaczliwie, chcąc za wszelką cenę uwolnić się od tego strasznego uczucia. Nie pomogło jej to za wiele, a jeszcze mało tego — rozbolało ją od tego gardło i płuca. Zgarnęła z brzegu łóżka swoją narzutę i od nowa zakryła się nią w całości.
W tym samym czasie brunet był już prawie na parterze. Zbiegał po schodach na łeb na szyje niemal nie wywracając się na ostatnich kilku schodkach. Spojrzał pośpiesznie na zegarek wiszący na korytarzu, sprawdzając godzinę. Miał zakaz wychodzenia z lochów po godzinie 21:00 bez swojego opiekuna. Aktualnie przekroczył swój czas o trzydzieści minut, a tym samym nie wypełnił rozkazu nałożonego mu odgórnie przez dowództwo.
Przychodząc tutaj w godzinach nocnych musiał liczyć się z tym, że poniesie konsekwencje zarówno nie wypełnienia rozkazu, jak i zapewne obudzenia Ackermana i zabranie mu jego wolnego czasu. Nikt nie byłby na to przygotowany. Popełnienie aż dwóch przewinień pod rząd prawie w jednoczesnym odstępie czasu i przyznanie się do nich przed czarnowłosym było jak wyrok śmierci. Albo się to przeżyło, albo nie — tutaj pozostawał już tylko kwestia gry w rosyjską ruletkę, pięćdziesięciu procent szans.
Stojąc przed dobrze znanymi sobie drzwiami, przełknął głośno ślinę i uniósł dłoń w celu zapukania. Eren nie możesz być takim mięczakiem, w końcu gdyby nie twój brak kontroli to by do tego wszystkiego nie doszło. — pomyślał, zbliżając swoją dłoń do mahoniowych drzwi. Zapukał modląc się o to by kapitan jeszcze nie poszedł spać. Ku jego zdziwieniu usłyszał przytłumioną zgodę na wejście i po chwili już był w środku. Zamknął w przestrachu oczy i zasalutował dumnie, wypinając dumnie pierś, by w choć niewielkim stopniu dodać sobie pewności siebie. Rozmowa z Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości tego wymagała.
— Co ty tu do cholery robisz Jeager? — warknął Levi zza biurka.
Nie wierzył w to, że ten gówniarz śmiał mu się sprzeciwić. Zawsze sumiennie starał się wykonywać rozkazy, by stać się jak najlepszym zwiadowcą, a teraz wyskakuje z takim czymś? Czarnowłosy miał nadzieję, że chociaż jego nie będzie musiał nadmiernie niańczyć.
— Kapitanie ja bardzo przepraszam za moje nieposłuszeństwo, jednak mam do kapitana prośbę. — mówił zdawkowo brunet.
Kobaltowe spojrzenie przenikało jego ciało powodując uwalnianie adrenaliny — hormonu ucieczki — przez który Eren wręcz wyrywał się do jak najszybszego opuszczenia pomieszczenia.
— Pytaj. — warknął, odstawiając na bok dokumenty i wyrównując, pozostawioną po jego prawej stronie kupkę dokumentów. Oparł głowę na swojej podpartej o blat ręce.
— Moja przyjaciółka potrzebuje pomocy... — zaczął, badając reakcję kapitana, jednak nie zauważywszy żadnych oznak zdenerwowania na jego twarzy kontynuował.
— Jest zrozpaczona i boję się, że coś sobie zrobi... — brunet spuścił głowę w dół, przyglądając się swoim butom. Bał się reakcji czarnowłosego.
— Jeżeli to Mikasa to wybacz bachorze, ale spasuje. — odparł wstając od biurka. — A teraz wybacz, ale chciałbym się położyć spać. Spadaj. — rozkazał, chcąc mieć już dzisiaj święty spokój.
— Ale Kapitanie chodzi o Nine... — zacisnął pięści, decydując się na sprzeciw wobec swojego zwierzchnika. Mężczyzna zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na podwładnego z uniesioną ze zdziwienia w górę brwią.
— Nie wkręcaj mi tu gówna. Jeśli myślisz, że uwierzę...
— Kapitanie ona naprawdę może sobie coś zrobić! — krzyknął w desperacji.
Wiedział, że trudno będzie mu przekonać jego opanowaną personę, jednak równie dobrze wiedział jak bardzo ważne to będzie.
— No dobra zajdę jeszcze do niej tylko daj mi ty już święty spokój. — machnął ręką, dając znać chłopakowi, że ma już sobie pójść.
— Dziękuję kapitanie, to dla mnie bardzo ważne! — krzyknął salutując.
Nawet nie zdawał sobie w tamtym momencie jak bardzo spięty był. Poczuł to dopiero wtedy gdy wszystkie jego wątpliwości zostały rozwiane. Odwrócił się na pięcie i już miał zadowolony wychodzić jednak nim zamknął za sobą drzwi usłyszał jeszcze za sobą wołanie mężczyzny.
— I nie myśl, że zniewaga rozkazów oraz nachodzenie dowództwa o tak późnej porze ci się jakoś upiecze! Jutro z samego rana widzę cię w swoim gabinecie, Jeager. — odparł chłodno.
Był gotowy na karę odkąd wszedł do tego pomieszczenia, więc gdy je opuszczał uśmiechał się tak szeroko jak jeszcze nigdy. Bo przecież liczyło się to, że pomógł cierpiącej dziewczynie w pewnym stopniu i mógł chociaż trochę zadośćuczynić swoje winy.
Dicere non est facere.
cdn.
*Dicere non est facere. — (łac. Mówić to nie znaczy działać.)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top