#21

"Czas dany nam na tej ziemi nigdy nie jest wystarczająco długi, żeby dzielić go w pełni z bliskimi ani, żeby przygotować nasze serca na pożegnanie." Mark.L.Levin  " Uratować Sprite'a"

Obudziłem się późnym porankiem, czując przeszywające mnie dreszcze. Całkowicie nie pamiętałem kiedy odleciałem. Wiem jedno, a mianowicie to że nie byłem tu sam. Wytłumaczcie mi proszę do cholery, gdzie się podziała ta gówniara, której miałem pilnować?!

O ile z Erenem jest prościej bo gdy się przemieni to zaraz ktoś po mnie przybiegnie, albo i tak go z daleka wypatrzę, to ona po cichu może zabić jakiegoś człowieka tak, że nikt tego nie zauważy i zatuszować ślady zbrodni.

Tak. Uważam, że jest dobra i że po kilku treningach byłaby świetnym zwiadowcą, jednak znam też takich jak ona — nikt nie wstępuje do zwiadowców świadomie — no może poza tym samobójcą Jeager'em.

Ja wstąpiłem bo chciałem się wyrwać z tego zadupia wraz z przyjaciółmi i by to zrobić wrąbałem się w jakieś szemrane interesy z Lobov'em. Teraz zostałem bo gdzie się kurwa mam podziać? Pozostała mi tylko ciekawość odnośnie Smitha — co on do cholery widzi w tej nędznej pustce egzystencji?

Lecz co ona miała za uszami? Przecież na pewno musiała posiadać coś czym ją zaszantażowali. Dopóki nie poznam jej motywów i historii nie mogę też jej do końca ufać, a tak łatwo mi o wszystkim nie powie.

Podniosłem się do pozycji siedzącej i spojrzałem nieprzytomnie na czerwony materiał spoczywający niedbale pod ławką. Czyżby mnie nim przykryła i tak po prostu zostawiła? Tch, szczeniara chce sobie zaskarbić moje względy. Przetarłem oczy, by przyzwyczaić je do panującego natężenia światła i po chwili sprawdzić pozycję słońca na niebie. 

— Cholera, opuściłem trening! — zdenerwowałem się. 

Zawsze starałem się sumiennie wykonywać swoje obowiązki, by potem nikt nie miał mi nic do zarzucenia. Pierwszy raz od bardzo dawna zawaliłem. Ostatnim razem kiedy byłem zmuszony opuścić trening był to pilny incydent, gdzie tylko ja byłem w stanie załatwić sprawę. 

Żaden inny oddział poza moim nie był w stanie wyjechać samodzielnie za mury i złapać tytana odmieńca bez uśmiercania go, ale i przy okazji nie stracenia ani jednego towarzysza. Złapałem się za skronie. Nieprzyjemne uczucie uciskania w przedniej części głowy napawało mnie irytacją. Miałem już szczerze dość tych porannych migren, które występują tylko wtedy gdy jak normalny człowiek śpię więcej niż 8 godzin, a co z dziwnych przyczyn zdarza się strasznie rzadko.

Wstałem na równe nogi napinając wszystkie mięśnie. Spanie na ławce było zdecydowanie złym pomysłem — byłem cały obolały. Sam do końca nie wiem dlaczego ją też tu przytargałem z kwatery. Było to w jeden z tych pochmurnych poranków, gdzie mgła nie zdążyła jeszcze opaść, a mżawka zaczynała coraz mocniej lecieć z nieba, zapowiadając dłuższy deszcz. Naszła mnie wtedy nostalgia i postanowiłem dla oczyszczenia głowy ze złych myśli się przejść. 

Deszcz złapał mnie w złym momencie, a że nie lubię moknąć to schowałem się pod najbliższym i w miarę szczelnym przed deszczem drzewem — starą wiśnią. Z biegiem czasu zacząłem przychodzić tu częściej i miejsce stało się dla mnie ostoją do rozmyślań. Nie podobała mi się perspektywa, w której będę się nią musiał dzielić. Przecież ja nienawidzę się dzielić. Prychnąłem pod nosem. Znowu za bardzo mnie w tym wszystkim poniosło.

Skoro spóźniłem się już na trening to raczej nie ma sensu już na niego iść. Lepiej mi oszczędzić sobie zdziwionego wzroku żołnierzy, którzy tylko czekają, żeby zacząć układać pomiędzy sobą jakieś dziwne historie, gdzie to ja nie byłem. Wolę chyba okryć się płaszczem tajemniczości i dać im posnuć teorie bez mojej obecności.

Skierowałem się drogą okrężną do zamku. Główna ścieżka prowadziła prosto przez dziedziniec, a ja nie chciałem by ktokolwiek mnie zauważył. Skręciłem więc do zagajnika, przedzierając się przez krzewy i drzewa. Nieprzyjemna sytuacja i na pewno niezbyt czysta. 

Tuż po powrocie ruszyłem do pokoju, by wziąć prysznic. Normalnie robiłem to wieczorem, gdy byłem już pewny, że nikt mnie nie odwiedzi. Mogłem wtedy spokojnie odpocząć po całym dniu i dać moim włosom przyzwoicie wyschnąć. Bez układania ich rano, nigdy bym się też innym na oczy nie pokazał. Zapewne straciliby wtedy swój szacunek do mnie. 

Teraz czułem jednak, że nie niepotrzebnie się tym denerwuje. Wszyscy zgromadzeni są na placu i ćwiczą, więc w pustej bazie ja, kapitan mogę sobie wziąć prysznic bez przejmowania się zdaniem innych. Lecz, czy kiedykolwiek mnie ono w ogóle obchodziło? 

Po odświeżeniu się i względnym ogarnięciu, poczułem wszechogarniający mnie głód. To był ten moment kiedy nadszedł czas na wypicie herbaty przy skromnym posiłku. Wyprostowałem się i ze spokojem udałem na stołówkę, nie spotykając w międzyczasie nikogo po drodze. Było mi to mocno na rękę. 

Jako że wszyscy już dawno odebrali swoją rację  żywnościową czułem, że nie mogę liczyć na zbyt dużo od kucharek, które zapewne już dawno skierowały się na swoją przerwę. Skierowałem się więc od razu do kuchni, by w żaden sposób nie niepokoić tych leniwych kuchareczek. One to tylko ubliżać potrafią, nie żebym ja też im nie ubliżał. Wielkie utalentowane się znalazły, które nawet dobrze naleśnika zrobić nie umieją. 

Sięgnąłem do jednej z wyższych półek po prawej stronie, stając tym samym na palcach. Był tam słoiczek z aromatyczną czarną herbatą tylko dla dowódców. Nie powinienem go brać, gdyż jest używany dopiero przy ważnych spotkaniach politycznych, jednak kurwa! Pieprzyć to wszystko i ich wszystkich! Miałem to głęboko w dupie.

— Upierdliwe... — prychnąłem. 

Czy oni wyższych nie potrafią robić tych półek?! Albo to ja jestem mały albo te kucharki to jakieś jebane mutanty...

Lekko ugiąłem kolana i spiąłem mięśnie, by następnie z gracją podskoczyć i chwycić upragniony słoiczek. Wodę już ktoś wcześniej najwyraźniej zagotował i nie musiałem utrapliwie czekać. Niech Bóg, czy inne bóstwo mu tam wynagrodzi w czym tam chce...

Tak jak się spodziewałem po otworzeniu lodówki dostrzegłem całkowite pustki. Jedynym co się tam ostało było kilka sztuk kurzych oraz kaczych jaj. Nie miałem co liczyć na dobry posiłek. Kierowany więc zniechęceniem, chciałem sobie już tylko zalać herbaty i wrócić do swoich spraw, jednak dopiero teraz dostrzegłem talerz z jedzeniem.

— Co do cholery? — spytałem samego siebie, patrząc na niedbale napisaną karteczkę zawierającą tylko moje imię. 

Czyżby ktoś to przygotował dla mnie? Tylko do kurwy kto? Przecież ja tu nie miałem aż tak dobrych znajomych. Bardziej bym ich określał na miano podwładnych.

Nie mogła to być Zoe, bo nie umie nic ugotować — no może poza mózgami paru zwiadowców, którzy narażą się na jej pieprzenie o naukowych teoriach. Jedynym posiłkiem jaki jej wychodzi jest gulasz, a to zdecydowanie nie jest gulasz. Nikt z mojego oddziału również nie, bo to zawsze ja coś przyrządzałem. Niepewnie zabrałem talerz z jajecznicą i czarną herbatę do jadalni.

Ten smak w ustach po skosztowaniu wydawał się być wyjątkowo znajomy, nostalgiczny. Przymykając oczy można było znowu przenieść się do czasów dzieciństwa i poczuć atmosferę tej dziury zwanej Podziemiem. Matka kiedyś przyniosła coś takiego z jakiejś gospody — było to wyjątkowo trudne do zdobycia w tym miejscu. Na co dzień zjadało się przeważnie czerstwy chleb raz na jakiś czas posmarowany czymś w rodzaju masła. To było pierwsze nowe danie jakiego doświadczyłem od momentu mojego urodzenia. 

Mogłem być teraz pewien, że za tym wszystkim stoi tylko jedna osoba... Tylko dlaczego mimo naszych chłodnych stosunków, ona się tak zachowuje? To było dla mnie cholernie niezrozumiałe. A może to jest zatrute? — pomyślałem dokładnie przeżuwając każdy gryz posiłku. Nie poczułem jednak żadnej goryczy, co wskazywało na zdatność do spożycia. 

— Levi! Levi! — do stołówki wbiegła okularnica, krzycząc wniebogłosy. Postanowiłem potem się głębiej nad tym wszystkim zastanowić.

— Czego? — warknąłem. 

Miałem pełne usta, jednak wiem, że mój stan niezbyt obchodzi podekscytowaną brunetkę. Ona widzi tylko siebie, swoje uczucia i cel, który zasłania jej wszystko. Miała prawie tak samo jak Erwin, tylko on w przeciwieństwie do niej dobrze to ukrywał pod spokojną maską dowódcy sił zwiadowczych.

— Potrzebny jesteś! Eren! Eksperymenty...Eren — mamrotała, czerwieniąc się przy tym na twarzy. 

Zdenerwowało mnie to. Znowu te irytujące czynności, które w kółko muszę powtarzać. Żeby chociaż raz przydarzyło się ciekawego, gdzie musiałbym zrobić coś pożytecznego, a nie tylko stać oparty o drzewo, patrząc się na tą szopkę.

— Daj mi zjeść świrusko! Zaraz dołączę... — warknąłem, tracąc jej osobą zainteresowanie. 

Popiłem kęs herbatą, rozkoszując się jej błogim smakiem — goździki były zdecydowanym strzałem w dziesiątkę na początku przygotowywania tej mieszaniny. Czterooka zniknęła tak samo szybko jak się pojawiła, a ja mogłem od nowa wpaść w stan względnego zamyślenia.

Spojrzałem w okno przy okazji oceniając stan pogody panującej na zewnątrz. Dostrzegłem zbliżającą się do nas połać cumulusów, która prawdopodobnie transportowana była przez wiejący od wschodu wiatr.

— Zapowiada się na deszcz... — odparłem, wstając powoli od stołu, by zanieść brudne naczynia do kuchni.

Difficilis in otio quies.

cdn.

*Difficilis in otio quies. — (łac. Trudno zachować spokój w bezczynności.)


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top