#20

"[...] po to słyszy się głos w głowie, by móc czasami milczeć." David Levithan "Will Grayson, Will Grayson"

Duże hausty powietrza pochłaniane w trakcie biegu oraz kropelki potu spływające po zmęczonym ciele, które wytrwale próbują schłodzić rozgrzany przez nadmierną aktywność organizm.

Chłodzący powiew wiatru targający włosy i opiewający zaczerwienione policzki. Uczucie błogości, wyładowania swoich skumulowanych emocji po nocnych koszmarach, czy też codziennych problemach. To właśnie było coś czego każdy z nas tak w zasadzie potrzebował.

Wysiłek koił serce i uspokajał myśli, porządkował pewne sprawy i pozwolił spojrzeć na nie z dystansem. Dzień zapowiadał się całkiem dobrze. Na błękitnym nieboskłonie od wschodu, aż do tego momentu nie pojawił się ani jeden biały obłok, który mógłby przysłonić ciepłe promienie ogrzewające ziemię.

— Nina! — usłyszałam nagle z prawej strony. 

Zwolniłam trucht i spojrzałam w tamtym kierunku. Dostrzegłam brązowe włosy wpadające w odcienie rudego, które związane w niedbały koński ogon podskakiwały wesoło pod wpływem ruchów zbliżającej się do mnie dziewczyny.

— Co ty tu robisz Sasha? — spytałam w lekkim szoku. 

Według mojego mniemania, dziewczyna jako jedna z pierwszych osób powinna pojawić się na stołówce, by zagarnąć dla siebie jak największe przekąski. Jednak była tutaj, sama świadomie mnie poszukując wyszła ze stołówki. Kim ty jesteś i dlaczego podajesz się za Sashę?

— Chciałam ci podziękować za ten smaczny posiłek, który przyrządziłaś! — ukłoniła się po pas krzycząc zdecydowanym, ale również szczęśliwym głosem. 

Spojrzałam na nią spode łba. Czyżby nigdy nie jadła tak prymitywnego posiłku jak jajecznica? I pytam się skąd ona do cholery wie, że to ja ją przygotowałam, a nie któraś z kucharek? Z ciekawości nie mogłam jej o to nie zapytać.

— Skąd wiesz, że to akurat ja go przyrządziłam? — zadałam pytanie, zakładając ostentacyjnie moje drżące ręce na klatce piersiowej. Czy mi się wydaje, czy zrobiło się nagle jakoś chłodniej?

— Jedna z kucharek nam powiedziała... — zawstydziła się. 

Zupełnie jakby żeby wyciągnąć od niej te informacje musiała dokonać czegoś karygodnego. Zaraz, zaraz ... Jak to...liczba mnoga?

— Jak to WAM? — dociekłam. 

Będę mieć problemy jeżeli przełożeni się dowiedzą, że grzebałam w zapasach. Nie ufają mi jeszcze na tyle żeby mnie do nich dopuścić, a nie chciałabym wrócić znowu do lochów. Już nigdy nie chce tam wracać...

— Gdy wydawali nam śniadanie to kazali paru osobom poczekać. Bałam się już, że zabrakło im jedzenia na stanie, a że my jesteśmy tu najmłodsi i najbardziej wytrzymali to bez takiej racji żywnościowej sobie poradzimy. Zdenerwowałam się wtedy i razem z Conny'm oraz Erenem poszliśmy spytać co i jak. Wtedy też podali nam talerze pełne jajecznicy i powiedzieli, że to prezent od ciebie. — powiedziała na jednym wdechu. 

Jej monolog był na tyle zagmatwany i niewyraźny, ze mało co z niego zrozumiałam. Całe sedno jednak wydawało się być jasne.

— Nie mówiliście o tym nikomu, prawda? — odparłam prychając pod nosem z ironią. Byłam w większej dupie niż myślałam.

— Gdzieżbyśmy śmieli! Takie jedzonko jest bezcenne. Wszyscy jednogłośnie stwierdziliśmy, że powinnaś zamiast tych kucharek siedzieć w kuchni. Ot, co! — krzyczała wręcz. 

Była naprawdę szczęśliwa; zarumieniona od pozytywnych emocji twarz i świecące się jak dziecku oczy sprawiały, że przez chwilę nie czułam się jakbym była w wojsku, a w odnoszącej sukcesy organizacji charytatywnej .

— To niech tak zatem pozostanie. — nakazałam jej. 

Kiwnęła na znak zgody głową i bez najmniejszego pożegnania pobiegła z powrotem w kierunku skąd przybyła, zapewne znowu na stołówkę.

Nawet małe uczynki i rzeczy mogą na dobre odmienić twój zjebany dzień...

Po przebiegnięciu ponad kilometra wokół zamku i ćwiczeniach ogólnorozwojowych postanowiłam wziąć szybki prysznic, by na kolejnym treningu nie śmierdzieć. Higiena osobista na pierwszym miejscu! Tym razem bez żadnych problemów oraz opóźnień dotarłam na zbiórkę.

Choć nie dawałam po sobie tego poznać to brak obecności tego karzełka cholernie mnie satysfakcjonował. Oznaczało to, że albo jeszcze smacznie sobie na tej ławeczce spał albo siedział samotnie na stołówce wcinając moją jajecznicę. W każdym z tych przypadków byłam jednak wygrana.

Dzisiejszego treningu więc zamiast Levi'a musiała podjąć się Hanji. Tak jak ostatnim razem skupił się on na elementach ludzkiego ciała, a nie na umiejętnościach bitewnych. Dodatkowo Zoe była strasznie miękka i zadawała jakieś marne ilości ćwiczeń. Nie starając się i nie śpiesząc i tak za każdym razem wykonywałam ćwiczenie jako pierwsza. Piętnaście pompek? Żaden problem, nawet ręce mnie nie zabolały. Dwadzieścia okrążeń wokół zamku? Błagam, nawet się nie zdyszałam.

Nie miałam pojęcia czy to ja się tak zahartowałam i jestem niezniszczalna, czy to wszyscy inni zwiadowcy mają tak słabą kondycję. Patrząc na to obiektywnie; przecież to oni powinni być lepsi ode mnie fizycznie, w końcu byli żołnierzami, a ja tylko jakąś marną osóbką z Podziemi.

Około południa nasza szalona pani naukowiec zakończyła trening uzasadniając to swoim brakiem chęci i odpoczynkiem po długim dniu wyczerpującej pracy. Inni może i mogli w to wierzyć, jednak ja słowo daję, że mogłabym rękę sobie uciąć, iż jej skromna osoba ucinała sobie drzemkę, póki Erwin jej nie obudził. Taki był już z niej typ człowieka.

Nie czując potrzeby spożywania obiadu postanowiłam po prostu udać się do swojego pokoju. Do czasu zimy musiałam w nim ogarnąć ogromną ilość rzeczy. Okej było czysto, ale było również niebezpiecznie ze względu na nieprzymocowane odpowiednio do dachu dachówki.

Chybotały się czasem od lekkiego powiewu wiatru, napawając mnie tym samym w środku nocy strachem. A co jeżeli któraś z nich spadłaby mi wtedy na głowę, tym samym mnie uśmiercając? Zaraz potem musiałabym sobie przynieść drewna. Zimą oraz jesienią istniało zbyt spore ryzyko, że będzie ono zamokłe, a co za tym idzie; będzie źle się palić w piecu i znacznie ciężej będzie się je transportować na sam szczyt wieżyczki.

Miałam dość dobrą pamięć przestrzenną więc gdyby zastanowić się tak dłużej to przy braku pochodni, w całkowitej ciemności — mogłam bez większych oporów odnaleźć drogę do mojego zakwaterowania. Dlatego też droga z dziedzińca zajmowała mi niewielki odsetek czasu.

Gdy nastanie ciemność, z której nie będziesz mogła znaleźć ucieczki, nie zapomnij proszę, żeby spojrzeć prosto w serce i znaleźć z tego gówna wyjście...

Powoli weszłam do swojego pokoju uświadamiając sobie jak mało czasu w zasadzie w nim tak naprawdę spędzam. Spałam tutaj tylko raz w ciągu tych kilku dni, a jedyne czego pożytecznego zdążyłam tu dokonać było zapewnienie odpowiedniego środowiska do pracy.

Zdziwiłam się, gdy na mojej starannie zaścielonej pościeli dostrzegłam poskładany równo wełniany koc, a obok niego pozostawioną luźno czerwoną szpulę. Oznaczało to, że czarnowłosy musiał już wstać i być tutaj dużo wcześniej przede mną. Zdenerwowało mnie to, że przez te zepsute drzwi naprawdę każdy może w każdej chwili wejść.

Naprawienie tego jednego utrudnienia należałoby postawić na pierwszym miejscu. Zdjęłam z siebie wierzchnią narzutę munduru, rzucając ją od niechcenia na łóżko i pozostałam w białej koszuli. Ten dzień był wyjątkowo upalny, a posiadanie na sobie dodatkowych materiałów wierzchnich z pewnością tego nie ułatwiało, szczególnie w wojsku gdzie obowiązkiem było stawiać się na zbiórce w pełnym umundurowaniu.

— Przydałoby się to skończyć...— szepnęłam do siebie, przypatrując się narzutce. Trochę centymetrów jeszcze jej brakowało do tego by była w stanie przysłonić całe moje łóżko.

Uwinęłam się z tym mniej niż w godzinkę. Rozłożyłam ją równo na łóżku tak by sama jej obecność poprawiała mi humor po przepracowanym dniu, tak bym za każdym razem jak ją tylko zobaczę miała ochotę się na niej położyć. Jej czerwony kolor miał nadawać niekowencjalności i awangardy temu nudnemu, szaremu pomieszczeniu.

Byłam ciekawa czy Hanji ma jeszcze jakieś inne kolory wełny, ponieważ tak jak już wcześniej miałam na myśli, chciałabym też stworzyć sobie niecodzienny sweterek zwiadowcy. Nie wyobrażam sobie zimą latać po zamku w takich T-shirt'ach jak dzisiaj to miało miejsce.

Szybko zbiegłam ze schodów nawet nie spoglądając pod nogi. Nie mam pojęcia jakim cudem udało mi się nie wywalić. Mogłabym przysiąc, że dzisiaj spotykają mnie jakieś dziwne zbiegi wydarzeń, które strzegą mnie od jakiejkolwiek krzywdy. Czyżby Bóg, którego przeklinałam tyle razy, jednak istniał?

— Hanji, jesteś ? — spytałam, wchodząc bez pukania do jej gabinetu. 

Zastałam w nim jednak tylko pustkę oraz kilka porozrzucanych na podłodze dokumentów, których w pośpiechu Zoe nie zdążyła pewnie ze sobą zabrać.

Nie lubię zostawiać wszystkich spraw na ostatnią chwilę. Chciałam to załatwić dzisiaj pomimo tego, że zima będzie dopiero za kilka ładnych miesięcy, a ja mogę jej nie dożyć, gdyż nawet nie do końca orientuję się kiedy jest kolejna wyprawa. Na razie nie miałam przeprowadzonego ani jednego treningu z korpusem na trójwymiarowym manewrze, więc moje szanse są raczej marne jak na ten moment.

Zaczęłam przeszukiwać zamek, którego sama do końca nie znałam, lecz utwierdzałam się w przekonaniu, że zawsze lepiej nauczyć się czegoś wcześniej niż być kimś zacofanym. Jakimś cudem udało mi się znaleźć bibliotekę, w której liczyłam spotkać czterooką. Jednak w pomieszczeniu nie było nikogo poza miłą kadetką z zamiłowaniem do książek.

Większość drzwi była zamknięta albo po prostu pomieszczenie kryjące się za nimi było zajęte przez grupy zwiadowców, którzy w dość przyjemny sposób spędzali wolny czas. Gdy doszłam do skrzydła dowództwa i zapukałam do gabinetu Smith'a miałam naprawdę jeszcze to małą nutkę nadziei, że ta szalona kobieta może być akurat tutaj.

Zdziwiłam się jednak dużo bardziej, gdy okazało się, że Erwina również nie ma u siebie. Musiało się dziać coś naprawdę ważnego skoro nawet tak zapracowana osoba jak blondyn musiał gdzieś.

Nagle gdzieś w oddali rozbrzmiał donośny ryk. Był dziki, wręcz zwierzęcy, powodujący rozchodzące się po całym ciele ciarki strachu. Nigdy nie słyszałam czegoś tak przerażającego jak i zarazem tak bardzo budzącego ciekawość. To co wydało z siebie ten dźwięk musiało być naprawdę ogromne.

Szybko ruszyłam w kierunku zagajnika, bo to właśnie stamtąd dobiegał. Byłam cholernie ciekawa co się tam wyprawia...

Dulcis est somnus operanti.

cdn.

*Dulcis est somnus operanti. — (łac. Słodki jest sen dla pracującego.) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top