#19

"I wreszcie, chociaż może zanadto się w to wgłębiam, nie można mieć frontu bez tyłu, a góry bez dołu, tak więc wcale nie jestem przekonany, że światło może istnieć bez mroku, czystość bez brudu, a dobro bez zła." Harlan Coben "Bez Pożegnania"

Ciepłe słońce przebijające się przez konary starego drzewa padały na moją twarz, pobudzając mnie do życia. Ptaki i leśne zwierzęta rozpoczęły od nowa swój rytm dobowy, a te które buszowały w nocy udały się na zasłużony spoczynek. Tak to jest, że gdy jedni idą spać to drudzy muszą zająć ich miejsce i pracować.

Powoli otworzyłam oczy narażając się tym samym na nieprzyjemną sytuację. Dobrze wiedziałam co się wczoraj wydarzyło i nie chciałam ponieść konsekwencji zdenerwowania karzełka. Sprzątanie było moim zdaniem potrzebne i pożyteczne, jednak zdecydowanie bardziej wolę jak robią to za mnie inni — o ile robią to dobrze.

Byłam mocno zdziwiona gdy zobaczyłam, że w dalszym ciągu siedzi w tej samej pozycji na ławce. Głowę miał spuszczoną, czarne włosy zasłaniały mu pół twarzy, a klatka piersiowa unosiła się spokojnie w swoim indywidualnym rytmie — spał jak niemowlę.

Nie wiem jakim cudem umiał zasnąć na siedząco, jednak musiała być to całkiem przydatna umiejętność jak widać. W tym stanie nie wydawał się być straszny, mogłabym rzec że gdybym go nie znała za dnia to pewnie w tej chwili nie wahałabym się podejść do niego i spytać chociażby o drogę.

Nie umiałam jeszcze stwierdzić godziny po pozycji słońca na niebie jednak sama z siebie wiem, że wstaję zwykle bladym świtem. Powoli podniosłam się do siadu i jak najdelikatniej tylko mogłam, chwyciłam ręce mężczyzny. Musiałam to wykombinować na tyle sprawnie i szybko, żeby się tylko nie obudził. Kończyny górne były bezwładne, lekkie — co tylko potwierdzało jego twardy sen.

Szybko zsunęłam nogi z jego kolan i spuściłam je na trawę. Sparaliżował mnie pomruk mężczyzny, w tamtej chwili myślałam, że już po mnie. Zamarłam w bezruchu, siedząc przez kilka minut w tej samej, niezmiennej pozycji. Nawet nie zauważyłam kiedy automatycznie wstrzymałam oddech. Na moje szczęście nie obudził się tylko przekręcił głowę na bok, dając mi całkiem dobry widok na jego prawy profil.

Powoli i spokojnie odłożyłam z powrotem jego dłonie na kolana po czym zaczęłam składać wełniany koc, który zeszłej nocy prawie udało mi się skończyć. W momencie gdy ściągnęłam go całkowicie z czarnowłosego, ten przekręcił się niebezpiecznie i runął na ławkę.

Zagryzłam policzek od środka na tyle mocno, że zaczął on krwawić, a ja poczułam metaliczny smak w ustach. Przysięgam, że w tamtym momencie miałam już krzyknąć i brać nogi za pas. Nieznana mi siła jednak mnie powstrzymała, kolejne miłe zrządzenie losu...

Levi skulił się na ławce, przeciągając jak najbliżej tułowia swoje nogi, wyglądał wtedy jak małe, bezbronne, dziecko desperacko potrzebujące matki. Zrobiło mi się go żal. Na co dzień jest zdystansowany, arogancki oraz opryskliwy, a co jeżeli w nocy czuje się naprawdę bardzo samotnym? Ja mimo mojej pewnej siebie postawy, czuję się naprawdę w trudnych sytuacjach rozbita od środka. Czy on może mieć tak samo?

Spojrzałam na zgniło-zielony koc w moich rękach, po czym przeniosłam wzrok na czarnowłosego. W tej chwili on potrzebował go bardziej niż ja — najwyżej mi go kiedyś odda. Ja przecież zawsze mogę sobie uszyć nowy, a to przecież nie trwa tak długo. Rozpocznę dzień chociaż od jednego dobrego uczynku. Raz kozie śmierć.

Zbliżyłam się ponownie do ławki i zarzuciłam zielony materiał na śpiącego zwiadowcę. Może chociaż ten skromny kocyk ogrzeje jego lodowate serce...

Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku bazy w celu zdobycia jakiegoś pożywienia na śniadanie. W końcu jeżeli sam o siebie nie zadbasz to nikt o ciebie nie zadba.

Droga zajęła mi mniej czasu nim ostatnim razem, gdyż tym razem nie podziwiałam zbytnio cudowności tego miejsca — miałam misję do wykonania.

Pewnym i szybkim krokiem wkroczyłam na stołówkę. Okazało się, że mój pośpiech był niepotrzebny, gdyż była ona pusta. Podejrzewałam, że nawet kucharki nie zeszły na dół by przygotować posiłek. Nie chciałam być wybredna i postanowiłam sama się obsłużyć.

Przeszłam przez boczne drzwiczki, mając nadzieję, że znajdę tam kuchnię z lodówką z zapasami, które będę mogła wykorzystać. Zdziwiłam się gdy naprawdę za pierwszym razem znalazłam miejsce, w którym chciałam się znaleźć. Ten dzień serio zaczyna się zbyt dobrze, mam wrażenie że niedługo coś się powinno spierdolić... I to takie przeszywające wrażenie...

— Jajka, mleko, mąka...— wyliczałam pod nosem, próbując znaleźć jakiś pomysł na pożywne śniadanie. Dawno nie gotowałam, a przypomnienie sobie jakiegokolwiek przepisu szło mi strasznie opornie.

— A może by tak zrobić po prostu jajecznicę? — spytałam samą siebie, przyglądając się wnikliwiej jajkom . Pomysł wydawał mi się dość łatwy i szybki więc postawiłam na niego.

Po paru minutach śniadanie było już gotowe, a ja zajadałam się ściętym na patelni jajkiem jakbym nigdy nic lepszego nie jadła. Tego dnia jajecznica udała mi się wyjątkowo dobra...

Siedziałam w składziku kucharek naprzeciwko ogromnego grafiku żywieniowego na dany tydzień. Dzisiaj rano na śniadanie mieli wydawać czarną herbatę, chleb żytni i masło do tego. Uśmiechnęłam się do siebie — chociaż ja zjem dobre śniadanie.

Szybko skończyłam jeść, podziękowałam sobie za posiłek i odniosłam talerz do zlewozmywaka. Jak ktoś tu przyjedzie to trafi na niezłą niespodziankę.

Biedna Sasha, współczuję jej dzisiejszego śniadania. Aż z ciekawości podeszłam do tablicy sprawdziłam co mamy na śniadanie jutro rano. Zaraz, zaraz, przecież zaznaczone jest to samo, i pojutrze też to samo... Nie pieprzcie mi tutaj, że w wojsku na śniadanie zjada się tylko marny chleb posmarowany masłem!

Mam dzisiaj łaskawy dzień dla zwierząt naprawdę, gdyż postanowiłam tym paru osobom jakie zdążyłam poznać w korpusie zafundować pożywną porcję żarełka. Hmmm pomyślmy ile by tu tej jajecznicy przygotować...

— Hanji, Mikasa, Armin, Erwin, Eren, Sasha, Connie, Jean, Levi... — wymieniłam na palcach. 

Łącznie 9 osób dla których muszę coś upichcić. Co prawda istnieje ryzyko, że dowódca i karzełek bez oporów wyrzucą moje jedzenie, jednak mnie na stołówce już wtedy od dawna nie będzie.

Po jakimś czasie na każdym z 9 talerzy nałożona była już jajecznica, a ja z zapałem zapisywałam imiona osób, które miały ją otrzymać. Jak z moich przypuszczeń wynikało to za jakieś kilka minut powinny pojawić się tutaj kucharki. Musiałam się pośpieszyć by wyjść stąd niezauważalnie.

Udało mi się zdążyć na czas i ulotnić się szybko ze stołówki. Nie spotkałam nikogo po drodze, więc bez stresu mogłam się udać na zaplanowany przez siebie indywidualny trening. Muszę się tylko szybko przebrać w jakiś dres i zrobić parę okrążeni wokół zamku. Przydałyby się też te ćwiczenia wzmacniające nogi. Bez nich długo nie pociągnę, gdy każą mi używać wyskoków.

Przy wejściu na wieżyczkę spotkałam Erena, który wspinał się po schodach na górę. Czyżby nocował w piwnicach? Co on tam do cholery w ogóle robił? Chyba nie był jakimś strasznym psychopatą, którego osobowość ujawnia się dopiero w nocy... Wtedy czułabym się jakoś dziwnie, wiedząc, że dzielą mnie od niego tylko kamienne schody.

— Cześć Nina! — przywitał się, machając mi dłonią przed twarzą. Widocznie na chwilę się zamyśliłam całkowicie ignorując jego próby nawiązania ze mną kontaktu.

— Hej Eren. — odpowiedziałam mu na odczepne. 

Tak, tak musiałam unormować głos i przybrać na twarz maskę. Byłam zmęczona krótkim biegiem od stołówki tutaj i nie mogłam teraz dać po sobie poznać. Nie mogłam przed podejrzaną osobą ujawnić moich słabości. Nie mogłam ich ujawnić nikomu! Nawet samej sobie!

— Gdzie idziesz? Przecież zaraz wydają śniadanie. Nie jesteś głodna? — spytał zerkając na mnie uważnie zielonymi tęczówkami. 

Szczerze mówiąc widziałam taki odcień tęczówek po raz pierwszy życiu. Magicznym było posiadać tak niezwykły ich kolor.

— Już zjadłam. A teraz przepraszam cię, ale śpieszę się na trening. — poinformowałam go, by nawet nie czekając na odpowiedź po prostu wbiec na górę.

— Do zobaczenia potem! — usłyszałam jego głos za plecami. 

Uśmiechnęłam się pod nosem do siebie. Czyli jednak ktoś tam na mnie będzie czekał i przejmie się moim losem, gdybym pewnego razu już nie przyszła. Jak miło...

E fructu arbor cognoscitur.

cdn.

*E fructu arbor cognoscitur. — (łac. Po owocu poznaje się drzewo.)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top