#18

"Herbatyzm jest sztuką zatajania piękna, które należy znajdować samemu; jest sztuką sugerowania tego, czego nie ośmielamy się obnażyć. Jest szlachetną umiejętnością kpienia z samego siebie, spokojnie, lecz przenikliwie, a zatem samą kwintesencją humoru - uśmiechem filozofii." — Kakuzo Okakura — "Księga Herbaty "

— Hanji! Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale mam pytanko! — wtargnęłam do jej gabinetu nawet nie trudząc się pukaniem. 

Nie siedziała tak jak zwykle przy biurku, analizując swoje doświadczenia, lecz leżała na sofie do góry nogami. Jej głowa zwisała z siedziska, a stopy były zarzucone na oparcie. 

— O Nina! — powiedziała do siebie pod nosem, dopiero mnie zauważając. Ciekawe o czym tak rozmyślała w tej dziwnej pozycji.

— Dlaczego tak leżysz? — spytałam z ciekawości, unosząc jedną moją brew do góry.

— Uwierz albo nie, ale w tej pozycji więcej krwi spływa do mózgu, a tym samym jest się bardziej dotlenionym i... — zaczynała się rozkręcać, jednak ja przerwałam jej gestem uniesionej dłoni.

— Nie zagłębiajmy się w to bardziej...— poprosiłam, patrząc na nią przychylniejszym wzrokiem. 

Ta jakby zrozumiała i po prostu kiwnęła głową na znak niemej zgody. Podeszła do swojego biurka i zasiadła za nim mierząc mnie spojrzeniem spod swoich świecących przy słońcu szkieł.

— W takim razie jak mogę ci pomóc, przyjaciółko? — zapytała, akcentując specjalnie ostatnie słowo. Jak mniemam nasza ostatnia rozmowa nie zostanie przez nią aż tak szybko zapomniana. 

Jednak poczekajmy...Ludzie tak szybko przecież o nas zapominają...

— Masz może zestaw do robienia na drutach? — Moje pytanie musiało ją nieźle rozbawić, gdyż serdecznie i gardłowo się zaśmiała.

— A skąd ci taki pomysł przyszedł do głowy kochana? — zadała pytanie na pytanie. Denerwuje mnie takie coś... Zamiast powiedzieć coś prosto z mostu to ta się bawi w jakieś gierki społeczne...

— To nie masz? — spytałam w dalszym ciągu mierząc ją chłodnym wzrokiem i nie zmieniając mojej wcześniejszej pozycji bezuczuciowej suki.

— Oczywiście, że mam! Ja bym nie miała? — zaparła się wskazując palcem na siebie i teatralnie patrząc na mnie z niedowierzaniem.

— No dlatego tu jestem. To dasz? — tupnęłam nogą w geście zniecierpliwienia. Zoe chwile mnie poobserwowała jednak potem jakby nigdy nic wyjęła szpulkę i igły z jednej ze swoich szuflad biurka.

— Masz. — odprała, rzucając mi ją prosto w ręce.

— Dzięki. — rzuciłam, opuszczając jej gabinet.

Skoro mam teraz cały dzień wolny jak to ujął nasz karzełek to oznacza, że mogę robić wszystko. Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. Nie będę marnować przecież tak dobrej pogody na siedzenie w zamku. Skierowałam swoje kroki w kierunku placu. A może by tak udać się na tą polanę, którą widziałam w drodze do lasu? Wydaje się to być dobrym pomysłem. Mogłabym się tam zaszyć i po prostu w ciszy porobić na drutach. 

Spacer na miejsce również sprawiał mi przyjemność. W momencie gdy oddaliłam się od placu, a rozmowy spędzających tam właśnie czas zwiadowców ucichły, mogłam w pełni oddać się naturze. Kochałam takie momenty, gdzie wokół jedynym czym dało się usłyszeć była natura, odkąd wydostałam się z Podziemi takie chwile były czymś co pozwalało mi ukoić ból serca.

Było popołudnie, a to znaczy, że pojawiające się wokół mnie zwierzęta harowały pełną parą, by tylko zrobić jak najwięcej rzeczy przed zachodem słońca, gdzie będą musiały położyć się spać. Droga ta nie zajęła mi tak dużo czasu na ile zająć powinna i w mgnieniu oka znalazłam się przy małym oczku wodnym.

Pusta polana porośnięta przez zielone kępki trawy, pomiędzy którymi występowały różne rodzaje kwiatów polnych; maków, chabrów, mleczy oraz stokrotek. Na samym środku stała osamotniona wiśnia, która o tej porze roku jak to zwyczaju cudownie zakwitła. Jej ogromna korona była na tyle ciężka, że swoimi gałęziami schodziła do samej ziemi, dając człowiekowi możliwość ukrycia się za nimi. 

Tuż obok niej znajdowało się niewielkie skupisko wody — jeziorko, które powstało w naturalny sposób. Deszczowa pora była dość długa, a ziemia po długiej suszy, wyschnięta, więc nie mając sposobu jak wsiąknąć w glebę po prostu na niej pozostała. Okalały go pałki wodne, w których schronienie mogła znaleźć między innymi kacza rodzina. 

Podeszłam czym prędzej do wiśni i ukradkiem weszłam pod jej koronę, w taki sposób by nie zdenerwować zapylających kwiaty pszczół. Moje zdziwienie spotęgowało się w momencie, gdy dostrzegłam pod pniem, przytaszczoną znikąd, niewielką ławkę? Czyżby ktoś też po odkryciu tego wspaniałego miejsca chciał dłużej tu przesiadywać? A może była to ukryta lokacja tylko dla kochanków? Sądząc po wielkości ławki na której idealnie zmieściłyby się dwie osoby, jest  to dość prawdopodobna opcja.

Postanowiłam na niej usiąść i zabrać się za moją robotę  — nic samo się przecież nie zrobi. Żeby coś mieć, trzeba najpierw na to zapracować, nieprawdaż? Sploty wychodziły mi dość sprawnie, jakbym miała to we krwi. Jak dzisiaj pamiętam, gdy moja mama w pracy robiła tysiące różnych tym podobnych splotów, a ja pokornie obserwowałam pracę jej zgrabnych dłoni. Szyła zarówno naprawdę śliczne suknie dla arystokracji, jak i takie sweterki na zimę dla potrzebujących. Miała bardzo dobre serce jak na nasze czasy. Więc dlaczego mnie odtrąciła?

Nim się spostrzegłam zastała mnie noc. Zorientowałam się dopiero, gdy grupa świetlików pojawiła się przy pniu i zaczęła wszystko wkoło delikatnie oświetlać. Prawdopodobnie miały gdzieś w pobliżu swoje gniazdo. W tym miejscu zrobiło się o dziwo jeszcze bardziej klimatycznie. Dobrze wiem że powinnam wracać, żeby podczas ciszy nocnej nie szwędać się po korytarzach i nie oberwać przy tym reprymendą od tych wyższych stopniem, jednak to miejsce trzymało mnie przy sobie jak naprawdę bardzo, ale to bardzo wytrzymała lina.

A może by tak zostać na noc? Kocyk był już prawie skończony, a szpulę mogłam wykorzystać jako poduszkę, na tej ławce idealnie też się zmieszczę, a i noc jest dosyć ciepła. Decyzja wydawała mi się być taka łatwa. Postanowiłam zostać. Przymknęłam oczy i wsłuchałam się w leśną głuszę. Wszystkie zwierzęta położyły się już spać, pozostały tylko i wyłącznie te żerujące w nocy. Gdzieś w oddali usłyszałam pohukiwanie sowy, która prawdopodobnie szuka swojej ofiary, a na łące pod wpływem wiatru, cichutko szumiała trawa. 

—  Co ty tu robisz Kastner? —  usłyszałam chłodny do szpiku kości ton. 

Mogłam się spodziewać, że jak wszystko tak dobrze się układa to zaraz pojawi się ten pan idealny i wszystko spierdoli. Może jak nie otworzę oczu i będę po prostu udawać, że śpię to zostawi mnie w spokoju? Warto spróbować.

Nie słyszałam żeby się przemieszczał, ale w sumie nie słyszałam też jak się tutaj zbliżał. Był bezszelestny. Kto tak do cholery potrafi? Usłyszałam jego przeciągłe westchnięcie. Czyżby dał mi tu pospać i się poddał? 

Po chwili ciszy poczułam jednak mocny chwyt jego dłoni na moich kostkach. Uniósł delikatnie moje nogi do góry, po czym bezceremonialnie usiadł sobie na ławce, odkładając je na swoje kolana.  Bezczelnie ogrzewał się w ten sposób również moim kocykiem. Prostak i złodziej. Najchętniej to bym wstała i mu przywaliła jak wtedy na dziedzińcu, jednak w tym momencie pociągnęłoby to za sobą nieprzyjemne skutki.

Musiałam znosić te psychiczne katusze w jego obecności, całkowitej ciszy, wiedząc że jeżeli tylko poruszę się jakoś nienaturalnie, jak nie podczas snu to mocno za to oberwę. Nie cieszyła mnie ta sytuacja i momentalnie pożałowałam, że postanowiłam tu zostać. Gdybym w tamtej chwili zdecydowała inaczej, zapewne leżałabym teraz w swoim ładnym pokoiku z jakże cudownym widokiem z balkonu i mogłabym również przeżywać klimacik tego miejsca bardzo podobnie. Ale nie jak to ja, zawsze muszę coś zjebać. W Podziemiu wywijałam różne akcje, ale przysięgam, że nic tak bardzo powykręcanego mnie jeszcze nie spotkało.

—  Wiesz co Kastner, jesteś strasznie wkurwiająca. —  odezwał się nagle. 

Przygryzłam język. Byłam pewna, że w tamtym momencie mierzy mnie z góry wywyższonym, kobaltowym spojrzeniem. O co mu do kurwy chodzi?

—  Mam wrażenie, że zasypiasz w każdym miejscu, gdzie poczujesz się zmęczona. —  stwierdził. Jego głos był spokojny, płynny i głęboki —  całkiem inny niż ten opryskliwy oraz irytujący na co dzień. 

Co się stało temu facetowi? Ja serio pytam! Czyżby tak samo jak ja udawał kogoś kim nie jest, by nie zostać dodatkowo zranionym?

Czasami lepiej żyć samemu, niż z kimś kogo za chwilę możemy stracić... W końcu za kilka chwil on może stracić również i nas...

—  Ale muszę przyznać, że wyglądasz o wiele mniej jak gówno kiedy śpisz. —  prychnął pod nosem. 

Było to w pewnym stopniu wesołe,  takim prześmiewczym tonem powiedziane, że w większym stopniu mało dało się z tego gestu coś odczytać.

— Też jestem z Podziemi, sikso i mam pewne spojrzenie na to co mogłaś tam przejść. Na kradzieżach i zamieszkach się nie skończyło, nieprawdaż? Założę się, że ten do kogo należałaś za niesubordynację jeszcze cię okładał. Mam rację? —  spytał w pustkę. 

No przecież mu nie odpowiem. Po jaką cholerę on w ogóle porusza ten temat?! Co za snob! Jak chce sobie ulżyć to niech się idzie upije czy coś... Chociaż nie... Jakby tak nad tym dłużej pomyśleć to całkiem możliwym wydaje się to, że to on mógł przytachać tutaj tą ławkę, żeby właśnie w tym miejscu móc odpocząć, odizolować się. Czasami serio wydaję się być głupią siksą...

—  Przeszedłem coś podobnego co ty, więc wiem jak to jest... —  ciągnął dalej. 

Nastała chwila ciszy jakby się nad czymś mocno zastanawiał. Mogłam słyszeć tylko jego oddech i czuć dwie ręce, bezwładnie postawione na moich łydkach, które robiły w tamtym momencie za podparcie.

—  Tylko kurwa nie przychodź do mnie po jakieś rady... Nie pomogę... nie jestem w tym tak dobry jak Isabel... —  odparł robiąc w swojej wypowiedzi dłuższe przerwy. 

Znałam to uczucie, tą nostalgię, ten bolesny ucisk w sercu... Straszne wspomnienia właśnie w tym momencie zalewały jego umysł, a ja nic nie mogłam na to poradzić...

—  Zajęłaś moje miejsce, więc będę się tutaj z tobą męczył... Pieprzona Kastner... —  warknął zmęczonym tonem. 

Był wyjątkowo przybity, przyciszony. Brzmiał tak jakby dosłownie przed chwilą płakał. A może rzeczywiście płakał? Ja pierdolę, że też znowu muszę mieć ograniczone pole widzenia... Ile oddałabym w tym momencie żeby bez żadnych konsekwencji móc spojrzeć na jego twarz, w jego kobaltowe oczy i sprawdzić...

—  Chyba sobie tej nocy z tobą posiedzę i cię popilnuję, bo za cholerę nie chce mi się cię nieść taką kupę drogi, aż do twojej zasranej wieżyczki... —  oznajmił mi. No to super... Czyli jednak zostaję tutaj na noc, tylko że nie sama.

Nie pozostało mi nic innego jak nieudolna próba zaśnięcia w tej pozycji. Chociaż nie mogłam też zbytnio narzekać, w końcu wygodnie mi było i ciepło, a w dodatku ochrona w razie wypadku gdy tytani przedarliby się przez mury. Niedługo potem naprawdę poczułam się senna i z każdą chwilą powoli zasypiałam...

Czułam się tej nocy naprawdę wyjątkowo bezpiecznie, dokładnie jak wtedy, gdy mama utulała mnie do snu, po pojawieniu się nocnych potworów.

Etiam latrones suis legibus parent.

cdn.

*Etiam latrones suis legibus parent. — (łac. I zbóje mają swoje prawa.)


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top