#13

"Wiesz dlaczego niektórzy ludzie udają, że nic nie czują? Bo czują za dużo. I to ich przeraża." Charlotte Nieszyn Jasińska

— O co chodzi? — spytałam, szybciej mrugając. 

Przez nadmiar sprzecznych emocji, oczy zaszły mi łzami. Podparłam dłonie na biodrach starając się wyglądać na pewną swojego, jednak chyba nie wyszło mi to za dobrze , gdyż Zoe wybuchła śmiechem.

— Jesteś strasznie podobna do Levi'a, wiesz? — spytała retorycznie, wycierając swoje okulary, jakimś pierwszym lepszym materiałem. Zmierzyłam ją przenikliwie wzrokiem.

— Widzisz! Widzisz! Nawet odruchy masz takie same. — wskazała na mnie palcem, krzycząc.

— Bądź ciszej, proszę. Zwracasz na siebie niepotrzebną uwagę. — starałam się ją uspokoić. Nie mogłam dopuścić, żeby ktokolwiek zaczął snuć jakieś dziwne teorie.

— Oj spokojnie młoda! Nie ma się co stresować! — zarzuciła swoje ramię na moje, przyciskając mnie bliżej do siebie. 

Nie spodobało mi się to — była definitywnie za blisko. Próbowałam delikatnie się od niej odsunąć, jednak moje starania poszły na marne i musiałam po prostu zaakceptować obecny stan rzeczy. Westchnęłam męczeńsko i zaczęłam zmierzać tam gdzie nieudolnie próbowała mnie zaciągnąć.

Nie byłam na tyle odważna co ten kurdupel, żeby sprzeciwić się osobom wyżej postawionym stopniem. Chociaż jakby się tak zastanowić to to on może być wyższy stopniem od tej okularnicy. Kurde spędziłam z nim już tyle czasu, a nie wiem nawet na jakim stanowisku jest.

Skręciłyśmy w prawo i ruszyłyśmy w kierunku całkowicie przeciwnym, z którego szłam tutaj z czarnowłosym. Nie wiem, gdzie ta kobieta chce mnie zaciągnąć, ale zaczynam się tego coraz mocniej obawiać.

— Hanji, gdzie my idziemy? — spytałam, zerkając na nią przez moje włosy, które mimowolnie ciągle wypadały mi zza uszu i ograniczały pole widzenia. 

— Do mojego gabinetu oczywiście! — odparła jakby to było najbardziej oczywistą rzeczą na świecie. 

Mogłam się puknąć w czoło, gratulując sobie dedukcji — chyba zbyt bardzo się rozkojarzyłam.

Okazało się, że okularnica ma dokładnie identyczną wieżyczkę co ja, do swojej dyspozycji, z tą drobną różnicą, że była ona w o wiele lepszym stanie.  Sporej wielkości biurko stało przed wejściem na balkon, a obok szafy przy drzwiach zamiast łóżka jak w moim przypadku znajdowała się półka z jakimiś podejrzanymi substancjami i fiolkami. Byłam także w szoku jak wiele książek można było posiadać w pomieszczeniu — gdyby nie powiedziano mi, że to jej gabinet to z całą pewnością dostając się tu przypadkiem, mogłabym stwierdzić, że to biblioteka. Brunetka jak poparzona rzuciła się do swojego wolno stojącego krzesła i pokiwała energicznie dłonią, bym ja uczyniła to samo. 

— Po co mnie tu więc ściągnęłaś? — zapytałam po dosyć dziwnej jak na nią chwilę ciszy.

— Zauważyłam coś godnego uwagi...— odpowiedziała uśmiechając się do mnie w jakiś nienaturalny, jednoznaczny sposób.

— Co takiego? — ponaglałam ją. 

Serio miałam w tym momencie ważniejsze rzeczy na głowie, takie jak na przykład łatanie dziur w dachu i uszczelnianie ścian, bo inaczej zimą nie byłoby u mnie zbyt przyjemnie.

— No nie udawaj, że nie wiesz... — ciągnęła dalej swoją grę słów brunetka.

— Nie mam pojęcia. Wal śmiało. — prychnęłam, zaczynając mieć już tego wszystkiego dość.

— Obie dobrze wiemy, że Levi do tych uczuciowych facetów nie należy, jednak...— zaczęła lecz jej przerwałam, domyślając się co chce mi powiedzieć.

— Hanji STOP! Nawet nie mów, że mogłabym coś poczuć do tego gbura! To oburzające! — krzyknęłam, podnosząc się na krześle. 

Chwilę po tym jak zorientowałam się, że przez wybuch emocji zrobiłam coś takiego po prostu postanowiłam cicho usiąść i patrzeć z pogardą na kobietę. Zaskakująco szybko spoważniała.

— Wybacz moje insynuacje! — wstała, kłaniając się w geście przeprosin. Zrobiło mi się trochę głupio, że tak ją potraktowałam.

— Siadaj. Nic takiego się nie stało. — odparłam, nakazując jej dłonią, żeby sobie spoczęła na zajmowanym wcześniej miejscu. 

Chwilę siedziała i się nad czymś zawzięcie zastanawiała, do momentu, aż w jej okularach nie pojawił się ten charakterystyczny błysk.

— Wiem, że dalej możesz być na mnie zła, jednak chciałam pokazać się z jakiejś lepszej perspektywy w twoich oczach. Mimo wielu lat w tym korpusie, nie czuję się częścią niego. Mam wrażenie jakby każdy się mnie w jakiś sposób bał i trzymał na dystans, a ja jak każdy normalny człowiek też chcę mieć do kogo gębę otworzyć. Mam na myśli to, że bardzo pragnę zostać twoją przyjaciółką. — uśmiechnęła się do mnie ciepło. 

Zdziwiło mnie jej długie wyznanie, jak i zachowywanie powagi przez ten czas. Teraz to już w ogóle było mi jej żal. Musiała się tu czuć wykluczona ze społeczności.

— Nie jestem materiałem na dobrą przyjaciółkę, lecz czasem mogę dotrzymać ci towarzystwa. — odparłam, próbując w dalszym ciągu zachować obraz siebie jako opanowanej w oczach ludzi.

— Ha! Dziękuję! Jesteś wspaniała! Wiedziałam, że wybrałam właściwą osobę! — podbiegła do mnie mocno przytulając. 

Speszyłam się tym komplementem — o dziwo nie dostawałam ich zbyt wiele w życiu.

— A teraz jak prawdziwe przyjaciółki powinnyśmy się poznać i pozadawać sobie różne pytania. — odpowiedziała zaciągając mnie na swoją pryczę. Spięłam się. Dlaczego ona zawsze musiała być taka dociekliwa?

— Zaczynając od początku: jestem Hanji Zoe, zastępca generała Smitha, a także dowódca oddziału naukowo-medycznego. Jestem dość stara i tak jak już wspomniałam, przeżyłam wiele wypraw za mur. Moim hobby jest dociekanie prawdy o tym skąd wzięli się tytani. — uśmiechnęła się, patrząc mi prosto w oczy. Jakoś dziwnie w tamtym momencie zaczęłam jej ufać. Mówiła z fascynującym zacięciem o sobie. Ja tak nie potrafiłam...

— Nie jestem co do tego przekonana... — spuściłam wzrok, skupiając się na moich jakże ciekawych białych spodniach.

— No dawaj! Nie ma się czego wstydzić! — wspierała mnie i dodawała otuchy. 

W małym stopniu, ale skutecznie podziałało. Westchnęłam, zastanawiając się jak to wszystko ubrać w słowa — naprawdę ciężko było mi wyrażać siebie. 

— Nazywam się Nina Kastner. Mam 22 lata i praktycznie całe swoje życie spędziłam w Podziemiach, walcząc o przetrwanie. Kradłam, mordowałam i porywałam, do momentu kiedy udało mi się uwolnić. Wtedy złapali mnie żandarmi i tak wylądowałam tutaj, robiąc w tym momencie za zwiadowcę. — w momencie, gdy przestałam mówić, poczułam w sobie wewnętrzną pustkę. To było już tylko wspomnieniem, nie należało do teraźniejszości.

Wracanie do tego wszystkiego nie było dobrym pomysłem. Mój umysł od nowa zaczęły zasypywać sceny bólu, rozpaczy i śmierci. Moje ramiona mimowolnie zaczęły się trząść, a ja pogrążyłam się w szlochu. Miałam być silna, przyrzekałam to sobie, tymczasem płaczę jak małe dziecko po stracie cukierka. 

Nagle ogarnęło mnie dziwne ciepło, spokojne, miarowe, które uspokajało, koiło, próbując mnie ukołysać do snu. Ta szalona i z lekka dziwna kobieta przytuliła mnie tak czule, jak za czasów dzieciństwa moja własna matka. Niepewnie objęłam ją rękami, przyciągając jeszcze bliżej, chcąc przelać w nią część swojego bólu, podzielić się nim z nią — ulżyć sobie.

— Wszytko już w porządku Nina. — odparła lekko mnie kołysząc. 

Przez dłuższy czas panowała cisza, dzięki której byłam w stanie się uspokoić.

— Dziękuję. — odparłam, oddalając się od niej. 

Oczy mnie piekły, a głowa pulsowała od płaczu. Mimo tak krótkiego wylania z siebie wszystkiego co miało się na sercu, stałam się zaskakująco śpiąca, a pościel Zoe, na której siedziałam wydawała się wyjątkowo wygodna. Nie pytając właścicielki o zgodę, po prostu na nią opadłam i pogrążyłam się w błogim śnie.

— Co ja z tobą mam dziewczyno... — złapała się za głowę okularnica. 

Zabrała ją tu tylko na zwykłą koleżeńską pogawędkę, ale w życiu nie spodziewała się, iż właśnie tak to się potoczy. Że z pierwszej perspektywy opanowana, surowa i obojętna dziewczyna, jest w środku aż tak uczuciowa. Jeżeli jej teoria o podobieństwie Ackermana do niej była prawdziwa, to mogło to oznaczać tylko jedno — ten mężczyzna musiał być jeszcze bardziej nieszczęśliwy od brunetki.

— Oj Levi... — odparła szeptem, nie mogąc powstrzymać swoich odruchów.

Nie kłamała, chcąc się zaprzyjaźnić z nową kadetką. Potrzebowała kogoś takiego jak ona, kogoś opanowanego, kto byłby w stanie powstrzymać jej szaleńczą naturę. Początkowo obrała sobie za takowy cel Levi'a, jednak po dłuższym czasie próbowania nawiązania z nim jakiejkolwiek interakcji po prostu zrezygnowała. Był mocno niedostępny. Spojrzała na spokojnie śpiącą dziewczynę, chcąc ukrócić jej męki, nadać w jej życiu spokoju ducha. I może to brzmieć absurdalnie, biorąc pod uwagę fakt, że czekają ją jeszcze te krwiożercze wyprawy za mury, które posiadają naprawdę wysoki przyrost ludzkich trupów oraz depresji. Była jednak w stanie zapewnić jej bezpieczeństwo oraz wsparcie psychiczne, a to dużo więcej niż mogła dać tak bardzo skrzywdzonej przez los brunetce.

— Pora iść po Ackermana... Niech ją zaniesie do pokoju i położy spać, bo leżąc tutaj to żadna z nas się porządnie nie wyśpi. — wypowiedziała swoje myśli na głos, co od jakiegoś czasu zdarzało się aż nazbyt często.

Jak też powiedziała, tak też zrobiła. Natychmiastowo wybiegła z pokoju, pokonując truchtem korytarze siedziby w celu dotarcia do najczystszego miejsca w tym zamku. Bez pukania wpadła do jego pokoju, uśmiechając się najszczerzej jak tylko potrafiła. Musiała go zachęcić w jakiś sposób do pomocy — choć mężczyzna i tak nie miał zbytniego wyboru.

— Levi'ś sprawa jest! — krzyknęła, odrywając czarnowłosego od wypełniania dokumentów. Mężczyzna prychnął wymownie w geście gniewu, mierząc ją lodowatym spojrzeniem.

cdn.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top