XXVI. Baby

{Męskie Granie Orkiestra 2018 - Początek}

– Jesteś pewna? – Karol spogląda w kierunku dużego pokoju z tak jawnym niepokojem o moje życie i bezpieczeństwo mojego mieszkania, że czuję się niemal urażona.

– Tak. Poza tym, mam prawo do babskiego wieczoru – mówię spokojnie.

– Ja się tym nie martwię. Martwię się ilością wina, które przywlekła Ryśka.

– Ja to wszystko słyszę! – Krzyczy jeden z moich gości przez ścianę, a ja wywracam oczami, bo wcale nie pomaga. Karol naprawdę wygląda jakby miał zamiar zostać i nas przypilnować, a tylko tego mi brakowało. Faceta na babskim wieczorze.

A dobrze wszyscy wiecie, że przy pewnej ilości wina i dobrego jedzenia, język sam się rozwiązuje przy pytaniach na tematy miłosne. I nie dlatego ściągnęłam do swojego mieszkania Rysię i Olę, żeby musieć się powstrzymywać przed plotkowaniem o naszych chłopakach.

– Widzimy się jutro.

– Jeśli nie będziesz zbyt wczorajsza. – Spogląda jeszcze raz w kierunku wejścia do dziennego pokoju, a ja posyłam w jego kierunku najbardziej wściekłe spojrzenie, na jakie mnie stać.

– To ja z naszej dwójki mam lepszą głowę, jakbyś zapomniał . – Mrużę oczy i wskazuje mu dłonią drzwi wyjściowe. – Żegnam.

Unosi ręce w poddańczym geście, symbolizującym oddanie mi pola. Sięga do klamki, ale w ostatniej chwili łapie moją twarz w dłonie i całuje. Wyrywa mi się zaskoczone westchnienie, gdy przesuwa ręce na szyję.

Łapię go za przód swetra i wspinam się na palce.

– Wypad – mruczę, odsuwając się od niego na dosłownie milimetry.

– Mhmmm? – Karol otwiera oczy, spoglądając na mnie zaskoczony. Całuję go znowu, ale tym razem nie daję mu się za mocno wczuć.

– Wypad. Zeżarłeś mi szminkę za sto osiemdziesiąt złoty, ośle. – Wyszczerza się do mnie.

– Och, no dobrze, skoro mnie nie chcesz i wolisz pizzę, wino i przyjaciółki od mężczyzny swojego życia... – Robiąc totalny dramat z jednego wieczoru bez niego, udając, że serce mu się kraje przy każdym kolejnym słowie, wychodzi na klatkę, a ja idę za nim, kręcąc głową. Opieram się o próg drzwi i krzyżuję ręce na piersi.

– Gdzie mój pierścionek, skoro jesteś mężczyzną mojego życia? – rzucam zaczepnie, a Karol uśmiecha się w sposób, który nie zwiastuje niczego dobrego.

O matko, żebym mu właśnie nie podpowiedziała jakiegoś głupiego pomysłu. Nie to miałam na myśli. To był tylko żart. Ja nawet nie potrafię się przed sobą samą przyznać, że go kocham.

No dobra. Może i potrafię, ale nie jestem na tyle odważna, by mu powiedzieć. Bo co, jeśli on mnie nie kocha? Albo jeszcze nie jest na to gotowy, by mówić sobie takie rzeczy? Nie będę go przecież do niczego zmuszać, chociaż ja dawno temu postawiłam wszystko na jedną kartę.

– Pogadamy o tym za dwa lata – cytuje mnie, a ja wywracam oczami. Idzie w kierunku schodów, a ja parskam.

– I tak wiem, że wsiądziesz w windę na następnym piętrze – demaskuję jego plan, a on odwraca się na pięcie i posyła mi całusa.

– Uwielbiam cię, Linko – mówi już całkiem na serio, a ja nie mogę uśmiechnąć się na te głupiutkie przezwisko, które mi nadał.

– Ja siebie też. – Puszczam mu perskie oko. – Do zobaczenia jutro.

– Wybierz bardziej odporną na mnie szminkę – radzi mi na odchodnym i nie czekając na moją odpowiedź, znika na schodach.

Wzdycham i wracam do mieszkania, gdzie czekają na mnie dziewczyny. Rysia jest w trakcie rozlewania czerwonego wina do trzech kieliszków.

– Mówiłam, że ta szminka nie przetrwa z Kotarem – komentuje stan mojego makijażu Ola, sięgając po talerz ze swoim kawałkiem pizzy. Podchodzę do zlewu, żeby zerwać listek ręcznika papierowego i naprawić to, co nabroił Karol.

Ryśka wywraca oczami, podając mi alkohol. Uśmiecham się pod nosem, przyciskając papier do ust.

Co to za tajemnica, że jesteśmy dość... żywiołowi w okazywaniu sobie uczuć, kiedy nikt nie patrzy. Każdy związek kiedyś przechodzi cukierkową fazę. Albo fazy, zależy od ludzi. Zazwyczaj ten okres przesłodzonej miłości rodem z romansu telewizyjnego wraca w okolicy ślubu i miesiąca miodowego. A nam jeszcze daleko do tej drugiej fazy, więc dlaczego mielibyśmy się wstrzymywać teraz?

– Dobra, dobra. Trzeba najpierw wybrać jej jakiś ciuchy na jutro – zarządza Rysia, wyrywając mnie z rozmarzenia. – Zanim zupełnie odpłynie, śliniąc się do wyobrażeń o seksie z Kotarem.

Patrzę na nią z wyrzutem, bo jeszcze nie jestem pijana i mojego życia łóżkowego nie mam ochoty omawiać. Co nie znaczy, że ten temat czasem jeszcze nie wypłynie. Wszyscy wiecie, jak to bywa, kiedy zbiorą się baby nad butelką wina i zaczną paplać o swoich facetach oraz każdym innym doświadczeniu z relacji damsko-męskich.

Wzdycham i obracam się na pięcie, żeby zaprowadzić dziewczyny do swojej garderoby, gdzie przez dobre czterdzieści pięć minut omawiają każdy możliwy ciuch, jaki tam znajdą. Finalnie jednak robimy to tak, że każda oddzielnie wybiera kilka kompletów i wracamy do salonu.

Ola włącza płytę Kings of Leon, a ja muszę przeskakiwać z outfitu w outfit, kręcić się na obcasach, podczas gdy te dwie dają upust swojej złośliwości. Oczywiście na żarty wytykamy sobie nawzajem pewne wady w wyglądzie, żadna z nas nie bierze na poważnie tych słów. Znaczy ja się staram.

– Pokaż jeszcze raz tę czerwoną bluzkę, którą wybrałaś – prosi Ola, a ja sięgam po przewieszony przez krzesło kawałek jedwabiu kosztujący krocie przy zakupie. Ściągam z siebie sukienkę, która została jednogłośnie odrzucona i w samych majtkach, czekam, aż Ryśka poradzi sobie z perłowym guzikiem na plecach.

Rozkloszowane rękawy koralowej bluzki ładnie się układają, chociaż sam krój jest dość prosty, z dekoltem w łódkę i marszczeniami na ramionach. Kolor bardzo ładnie prezentuje się w połączeniu z moją jasną cerą. Widzę to wszystko w lustrze, które przytachałam tu z sypialni.

Sekretarka naszego działu przygląda się mojemu odbiciu przez chwilę w skupieniu, co trochę przeraża, jak mam być szczera. Po jakiejś niezręcznej minucie, bez słowa znika w mojej garderobie, a Ola kwituje to wzruszeniem ramion.

– Spróbuj te czarne spodnie do tego. Te z wysokim stanem.

Sięgam po wskazany ciuch, ale Ryśka wbiega do pokoju, jakby gonił ją sam Usain Bolt. Komuś chyba za dużo tego wina.

– Zostaw! – krzyczy na mnie i rzuca we mnie jakąś wygrzebaną nie wiadomo skąd spódnicą. Łapię ubranie i spoglądam zaskoczona, że w ogóle coś takiego jest w mojej szafie.

– Gdzie to było? – pytam. – Nawet nie wiedziałam, że mam coś takiego.

– Widzisz? Dlatego potrzebujesz mnie. – Wskazuje na siebie palcem i uśmiecha się szeroko. Jest taka urocza, naprawdę. – A teraz nakładaj to. Raz, raz. Musisz się przekonać o moim geniuszu. Zaraz zobaczysz, czemu nie wolno mi nie ufać w sprawach modowych.

Wzdycham i wciągam na siebie mocno opinającą, ołówkową spódnicę. Wygląda, jakby była w komplecie z bluzką, którą już mam na sobie. Wskakuję jeszcze w czarne, zamszowe czółenka i spoglądam niepewnie na Rysię w lustrze.

– Ale masz dupę – komentuje głośno Olka. – Drogi Boże, niemal zazdroszczę Karolowi. Chyba muszę przekonać Michała, żeby zaczął robić pośladki.

Zaczynam się śmiać i okręcam się dookoła, by przyjrzeć się sobie pod różnymi kątami. Awisza ma rację. Ta nieznana mi spódnica podkreśla tak bardzo moje siedzenie, że wygląda... jak nie moje. W dodatku ten odcień czerwieni genialnie podkreśla moja bladość, ale nie sprawia, że wyglądam jak chodzący trup. Podbija za to rumieńce od wina.

Sięgam do kucyka i sprawnie rozwiązuje włosy, które osypują mi się na ramiona oraz plecy, a koleżanka za mną kiwa z aprobatą głową.

– Zasłużyłam na wino – stwierdza i opada na kanapę obok Oli. Czarnowłosa piękność uśmiecha się do mnie szeroko.

– Wyglądasz cudownie – mówi do mnie. – Zdejmij to z siebie, żebyś nie pobrudziła. Pomogę ci pozgarniać to wszystko.

Tak naprawdę zrzucamy pozostałe ubrania na jedną kupę pod lustrem i włączamy na Netflixie jakiś film, żeby leciał w tle do naszych pogaduszek. Siadam na podłodze, zaprzyjaźniając się bliżej z miską czipsów, podczas gdy dziewczyny obgadują Michała.

– To dobry dzieciak – stwierdzam wreszcie, wycierając tłuste palce w serwetkę. – Chociaż czasem, Bóg mi świadkiem, mam ochotę uderzyć jego głową o podłogę.

Ola wybucha śmiechem i kiwa mi głową, jakbym właśnie wyjęła jej te słowa z ust.

– To teraz wyobraź sobie, jak to jest z nim mieszkać – odpowiada. – Z jednej strony jest cudowny i kochany, ale czasem... Ugh. Mam ochotę zrobić mu krzywdę, kiedy przesadza z wygłupami. To prawda, że faceci dojrzewają do dwunastego roku życia, a potem tylko rosną. Michał jest tego idealną ilustracją.

Parskam śmiechem i sięgam po swój telefon, widząc powiadomienie na ekranie.

– Wiesz, że ich ze sobą poznałam? – mówi do mnie Rysia, a ja podnoszę głowę. – I czasami nie wiem, czy tego nie żałuję.

– Hej! Nie jesteśmy aż tacy źli! – broni siebie i swojego chłopaka Olka, a ja kręcę głową. – Chociaż to dużo mniej romantyczne, niż tacy Karolina i Karol. – Wyszczerza się do mnie, a ja parskam śmiechem. – Dalej trwacie w zakochańczych trzech miesiącach tęczy i słodyczy?

– Aż do porzygu. To już prawie dwa miesiące . – Wyjaśniam.

– Czekaj, aż dwa? Kiedy to się wszystko zaczęło?

No nie wiem. W jego gabinecie, kiedy postanowił mi dowalić już pierwszego dnia w nowej pracy?

– Pamiętasz, jak wyjechałam do Krakowa na weekend po Walentynkach? – pytam, a ona kiwa głową. – Dzień wcześniej zostałam do późna w pracy, żeby ogarnąć wszystko przed wyjazdem. Karol też został i wspólnie wyszliśmy. Jak się okazało, na moje szczęście, bo pod budynkiem czekał mój psychopatyczny były, chcąc mi najwyraźniej wybić z głowy stawianie się na rozprawę. Chwała Bogu, że Karol tam ze mną był. Chciał mnie odwieźć do domu, ale Adam jechał za nami, więc stwierdził, że pojedziemy do niego, żeby nie wiedział, gdzie mieszkam. Tyle, że on się nie poddał do trzeciej w nocy, czy coś.

– Zostałaś u niego na noc? – pyta z niedowierzaniem Ola.

– Co w tym niezwykłego? Znaczy, tak. Zostałam na noc u swojego szefa, który bał się o moje bezpieczeństwo. Rano zawiózł mnie na pociąg. Tyle, że pendolino zepsuło się po drodze. – Mimowolnie wywracam oczami na wspomnienie tego cudu polskiego techniki. – I Karol stwierdził, że nie mogę ryzykować, że spóźnię się na rozprawę, więc przyjechał po mnie i zawiózł do Krakowa.

– Twoje życie to telenowela. A ja myślałam, że wychowując siostrzeńca, nadaję się na bohaterkę dramatu psychologicznego – prycha Rysia i kręci głową. – Był z tobą na rozprawie?

– Tak. – Zastanawiam się, czy powiedzieć im o tym pocałunku pod łazienką, ale boję się o życie i zdrowie Rysi, której zarumieniona twarz robi się z każdą chwilą coraz bardziej czerwona z przejęcia.

– Ale skąd wiedziałaś, że już wtedy coś z tego wyjdzie? Zaprosił cię potem na randkę? Obiecał ci coś? – dopytuje się sekretarka, a ja krzywię się. – Mów!

– Dobrze, dobrze. Spokojnie. Oddychaj. – Olka kładzie jej dłoń na ramieniu. – To i tak najdłuższa wypowiedź Liny, jaką dane mi było usłyszeć.

Unoszę rękę w pytającym geście. Skąd nagle jej się wzięło, żeby mówić do mnie tym dziwacznym zdrobnieniem? Usłyszała Karola, kiedy się żegnaliśmy? Michałowi zakazałam zwracania się tak do mnie, kiedy raz spróbował, pod groźbą nie odezwania się do niego do końca życia, a ten spragniony sensacji kretyn musiał przełknąć swoje swoją chęć denerwowania mnie. Więcej nigdy tak mnie nie nazwał.

Znaczy, wiecie, to nie o to chodzi, że mam jakiś ogromny problem, gdy ktoś mnie tak nazwie. Tylko do tej pory, jedynie Karol używał tego zdrobnienia, wydawało się ono po prostu tylko nasze. Nasza mała tajemnica, coś świętego, ale znanego tylko nam. Stąd moje „delikatne" oburzenie na Witwickiego, kiedy próbował go użyć. Oczywiście, Oli w życiu nie wyparuję z taką odzywką, ale czuję się dziwnie, gdy tak mnie nazywa.

– W sądzie na widok Adama dostałam rodzaju ataku paniki, Karol poszedł za mną. Znaczy... Boże...

– Oho – komentuje Rysia – Pocałowaliście się w sądzie?

– To nie był pocałunek. Przez przypadek dotknęliśmy się ustami na jedną setną sekundy, tylko dlatego, że chciał się oprzeć o moje czoło, a ja odwróciłam głowę w złym momencie. Tyle, że potem poszliśmy na obiad i rozmawialiśmy szczerze. – Bardzo szczerze nawet. Do tej pory czasem, kiedy patrzę na Karola, przypominają mi się jego łzy, które ukradkiem ocierał. – I odwiózł mnie do domu i umówiliśmy się na randkę. I potem poszliśmy na tę randkę. No i. Potem na imprezie nakrył nas Michał, wszystko dalej wiecie. – Uśmiecham się niepewnie, a Ola kręci głową z niedowierzaniem.

– Mogę sprzedać to znajomemu pracującemu w telewizji? Zarobiliby kokosy na takim serialu – żartuje, a ja parskam śmiechem.

Ma rację, to niezła historyjka. Gdybym sama w niej nie uczestniczyła, pewnie bym w nią nie uwierzyła. Ba. Sama dalej nie wierzę, że zaczęło mi się w życiu wreszcie układać. Pomijając może incydent w metrze, zaczynam panować nad swoim losem albo przynajmniej udaję, że nad nim panuję.

W tym akurat zawsze byłam dobra.

C'est la vie* – odpowiadam.

* C'est la vie – (fr.) Samo życie. Dosłownie: Takie jest życie.


Jak obiecałam, pojawił się rozdział, niestety nie w sobotę, bo byłam w pracy, ale mam nadzieję utrzymać te regularność aż do końca, który nieuchronnie się zbliża. Powiedzcie mi, co wam się najbardziej podobało do tej pory? A co wam się nie podobało? ;d Możecie się nie bać, nie będę gryźć jak mnie skrytykujecie. To mi też się przyda.

All the Zo <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top