XXV. Słabość do idiotów
{Florence + The Machine - Hunger}
Mimowolnie macham nogą w takt piosenki, której słucham na słuchawkach. Litery maila wyświetlonego na ekranie znikają na chwilę, kiedy zamykam oczy, a wewnątrz mojej głowy Muse śpiewa jeden ze swoich największych hitów. Odchylam się na fotelu i pocieram twarz.
Ktoś łapie za oparcie, ciągnąc je do tyłu, a ja otwieram oczy, łapiąc się brzegu biurka. Michał wyszczerza się do mnie, wisząc nade mną. Puszcza fotel gwałtownie. Burczę pod nosem przekleństwa w jego kierunku, siadając normalnie. Wyjmuję z uszu słuchawki, odwracając się do niego zamaszyście.
– Pogrzało cię, Witwicki? – warczę, ale on krzyżuje ręce i uśmiecha się pod wąsem. Unosi brwi, szybko przenosząc wzrok na kogoś za mną i znowu wraca do mojej twarzy.
– Jesteś psychiczny – stwierdzam i podsuwam się najbliżej blatu jak mogę, by wydostać się z pola rażenia debilizmu tego kretyna.
Podnoszę wzrok i widzę naszego nowego kierownika, jak opierając się o drzwi, rozmawiając o czym z Rysią. Jest wzrostu Karola, ma mysie blond włosy i pociągłą, szczupłą twarz. Dwoje szarych, niemal bezbarwnych oczu przypominają mi myszołowa widzianego na wystawie w Parku Narodowym w dzieciństwie.
Chociaż nie rozmawiałam z nim jeszcze, coś w jego postawie mnie totalnie odpycha. To, jak się panoszy po naszym dziale, choć ledwo do nas dołączył. Jest w nim jakaś negatywna pewność siebie, jakby czerpał ją z porównywania się do innych. Im dłużej patrzę na to jego wycrossfitowanego ciało ubrane w zdecydowanie zbyt ciasny, czarny golf, czuję raczej oburzenie, że Kotarski porzucił nas i oddał temu dupkowi.
Jasne, jasne, powiecie – zupełnie to samo powiedziałaś o Karolu na samym początku. A może ten typek jest równie sympatyczny?
Nie jest. Znam się na ludziach i o ile, muszę to przyznać, w wypadku Karola była to tylko kwestia nadepnięcia mi na odcisk, o tyle w tym człowieku jest coś zwyczajnie paskudnego, coś oślizgłego, coś odrzucającego. Nosi ten fałszywy uśmiech, który wcale nie sięga oczu, wygląda na karierowicza, wcale nie w naszym firmowym znaczeniu – przypomina korposzczura z prawdziwego zdarzenia. Nic go nie powstrzyma przed sukcesem.
Chyba wyczuwa mój uporczywy wzrok przyciąga jego uwagę, bo przenosi oczy z Ryśki na salę i patrzy wprost na mnie. Na jego cienkie wargi wpływa łaskawy, chłodny uśmiech, a ja odpowiadam jeszcze bardziej skonsternowaną, niechętną miną niż jego własna.
Na szczęście ten idiota, Michał, ratuje mnie, wracając na swoje miejsce i mogę przestać patrzeć się in awkard silence na naszego nowego kierownika.
– Jak ci się podoba, król Artur? – pyta, a ja wzruszam ramionami.
Moje złe przeczucia to jedno. Skoro Karol postanowił mu oddać swoje stanowisko, najwyraźniej facet był odpowiedni na nie.
– Proszę cię, nie mam dobrych skojarzeń z przezwiskami w tej pracy – mówię i wracam do tego nieszczęsnego maila.
– Ty, ale on na serio nazywa Artur Król – wyjaśnia.
Podnoszę wzrok na niego zaskoczona. Na zebraniu działu, nasz nowy przełożony przedstawił się samym imieniem, twierdząc, że nie chce niepotrzebnego dystansu między nim a nami, ale te coachowe zagranie niczym ze szkolenia dla menadżerów wielkich korporacji było tak obrzydliwie oczywiste, że odbiło się szerokim echem wśród nas.
Oczywiście, że nie zainteresowałam się tym na tyle, by dowiedzieć się jak dokładnie nazywa się ten człowiek, który miał nami zarządzać od dzisiaj, ale cóż. Od czego jest Michaś.
– Jego nie masz zamiaru podrywać, prawda? – Wyszczerza się do mnie bezczelnie, ale mój mord w oczach nie działa tak jak zakładałam, bo uśmiech blondyna się poszerza.
– Nie, bo mój obecny chłopak jest cztery piętra wyżej i nie zamierzam zmieniać tego stanu – stwierdzam i naprawdę mam ochotę przeczytać tego maila wbrew pozorom.
– Wiesz, o czym plotkuje się w damskiej łazience? O tym słodkim zdjęciu, które wczoraj wrzuciłaś na Instagrama. – Zamurowuje mnie, ale nie fragment o zdjęciu. Byłam świadoma, że wyjście na światło dzienne naszej małej tajemnicy zrobi niezły szum w firmie. Potrzebuję pół minuty zanim odzyskuję mowę:
– Czekaj. Dlaczego ty wiesz, o czym plotkuje się w damskiej łazience? Masz jakiś problem tożsamościowy? Jesteś transwestytą?
– Zapytaj Olę, jeśli masz jeszcze jakieś wątpliwości co do mojej płci. – Naprawdę. Zaraz. Go. Uderzę. – Poza tym, mam od takich rzeczy Ryśkę, skoro ty nie jesteś użyteczna w życiu towarzyskim tego działu.
– Wcale nie masz tematów do rozmów nad kserokopiarką dzięki mojej osobie. – Unoszę dłoń, zanim z jego głupiej buzi wylecą kolejne słowa. – Dość. Zadzwoń lepiej do wykonawcy reklamy i dowiedz się, kiedy w końcu dostanę pełen montaż.
– Nie ma z tobą żadnej zabawy – marudzi, ale posłusznie bierze do ręki telefon, a ja wzdycham.
***
Nie patrzę przed siebie, skrollując stronę z dowozem jedzenia, próbując wybrać dla siebie i Karola kolację na dzisiejszy wieczór. Jestem tak zajęta wyborem między sushi a burgerami, że potrącam kogoś ramieniem na schodach prowadzących do metra.
Odwracam się, by przeprosić, ale słowa więdną mi w ustach, gdy rozpoznaję twarz mężczyzny dwa stopnie ode mną.
Czuję, jak serce przyspiesza mi momentalnie, a żołądek podchodzi do gardła. Przyciskam do piersi telefon, a każdy mój mięsień zaciska się w pogotowiu, aż zdecyduję się rzucić do ucieczki. Ale ja jak skamieniała wpatruję się w Adama i nie mogę zrozumieć, dlaczego moje poczucie bezpieczeństwa zbudowane przez środek zapobiegawczy prokuratora właśnie rozpada się w proch i pył.
– Karolina. – Wyciąga w moją stronę rękę, a ja odruchowo cofam się o krok.
Wciąż jednak nie potrafię odbiec i schronić w bezpiecznym tłumie. Znam już metro lepiej od niego. Wystarczyłoby wbiec teraz między ludzi wracających z pracy, skręcić w lewo i wybiec na powierzchnię dokładnie po tej samej stronie ulicy.
– Nie-nie zbliżaj się – jąkam, robiąc jeszcze jeden krok w tył.
Wpatruję się w niego, nie potrafię oderwać oczu, bo wciąż z trudem przychodzi mi uświadamianie sobie, że ten człowiek, którego kochałam całym sercem, może we mnie teraz wzbudzać jedynie strach.
– Proszę, porozmawiaj ze mną. – Schodzi o stopień niżej, ale ja cofam się znowu. Zabiera rękę, ściskając ją w pierś.
– Zgłoszę to. Zgłoszę to na policję – mówię najmocniej jak potrafię, ale słyszę, że ledwo wydobywają się ze mnie dźwięki. – Masz zakaz zbliżana się.
– Proszę cię. – Widzę, jak napinają się mięśnie jego szczęki. – Znowu wszystko zepsujesz.
– Ja niczego nie zepsułam. – Sięgam do telefonu i przesuwam palcem, by od razu połączyło mnie ze 112. – Twoja szansa na rozmowę ze mną dawno przepadła.
Unoszę aparat do ucha i gdy tylko słyszę głos operatorki, wypalam:
– Chciałabym zgłosić złamanie zakazu zbliżania się na stacji metra przy rondzie ON... – Nie zdążam dokończyć, bo silne uderzenie w twarz wytrąca mi telefon z ręki. Tracę stabilność i czuję, że spadam bezwładnie na schody, a jedyne o czym myślę, to czy złamanie karku bardzo boli.
Próbuję zatrzymać się, ale obcas botka nie trafia na schodek i jak w slow motion widzę wszystko. Nie potrafię zrobić nic innego, tylko oddać się bezwładnie sile grawitacji.
Czyjeś ramiona wyrywają mnie z tej spowolnionej pętli setki myśli na sekundę.
– What's your problem, asshole?! [Jakiś problem, debilu?]– Podnoszę głowę, a mój zbawiciel wykrzykuje w kierunku Adama jeszcze kilka angielskich zwrotów.
Wyrywam się natychmiast z objęć nieznanego mężczyzny, a on spogląda na mnie zaskoczony, kiedy widzi, jak żwawo uwalniam się od jego asekuracji.
– Hey! Where are you going?! [Hej! A ty gdzie?!] – Zaczyna biec po schodach za moim byłym, ale ten ma dużą przewagę i zanim tajemniczy facet przebiega chociaż połowę odległości, brunet znika na ulicy.
Obcokrajowiec poddaje się i wraca z powrotem do mnie. Na klęczkach próbuję zebrać resztki mojego telefonu, który w starciu z betonowymi schodami przegrał z kretesem. Czuję, jak zaczynam się trząść, a do oczu napływają mi łzy. Spomiędzy ust ledwo wymyka się oddech, krtań zaciska mi się i czuję, że atak paniki zaczyna się do mnie nawet nie zakradać. On wchodzi do mojego umysłu jak do siebie, zajmując go całego, pochłaniając bez wyjątków.
– Wszystko dobrze? – zwraca się do mnie mój zbawca, a ja jeszcze na granicy świadomości rejestruję, że ma francuski akcent, kiedy mówi po angielsku. – Mówisz po angielsku?
– Tak – wybąkuję, kiedy łapie mnie za ramiona i próbuje usadzić na schodach. Ściskam w dłoniach resztki rozbitego telefonu, nie potrafię powstrzymać łez, który wyciskają się z moich oczu bez pozwolenia.
– Uderzył cię w twarz. Jesteś pewna, że nic ci nie jest?
– Nie wiem – Próbuję wyartykułować coś z sensem między spazmatycznymi oddechami, które mnie opanowują. – Dzwoniłam na policję... bo ma zakaz... zbliżania się do mnie...
Wielkie, brązowe oczy faceta robią się jeszcze większe.
– Jeszcze raz zadzwonimy, musimy to zgłosić. On cię uderzył. Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
Kiwam głową, ale nie jestem w stanie odpowiedzieć na żadne więcej z jego pytań. Moją głowę opanowuję całkowita pustka, zaczynam krztusić się własnymi łzami i zanim zupełnie porzucam się w bezkresną panikę, przez myśl przechodzi mi jedno imię.
Karol.
***
Wiecie, co jest zabawnego w stołecznych posterunkach policji? Absolutnie nic. Wiecie, co jest fajnego w nadgorliwych sanitariuszach karetki, którzy przyjeżdżają obejrzeć twoją twarz? Też nic. Wiecie, co jest cudownego w złamaniu zakazu zbliżania się przez Adama? Akurat całkiem dużo. Na przykład zawiasy albo nawet pozbawienie wolności.
– Wygląda na to, że szczęka jest cała, tak samo zęby – stwierdza blondynka, zabierając dłonie w rękawiczkach od mojego policzka. – Ale w razie zawrotów głowy, nudności, bądź nadmiernej senności proszę niezwłocznie zgłosić się na najbliżej pogotowie ratownicze.
Kiwam głową, ale szczerzę wątpię w moje najbliższe spotkanie z lekarzem. Początkowe zamroczenie spowodowane było paniką, a nie siłą uderzenia. Chociaż to prawda. Adam mnie zdrowo walnął.
Wciąż nie mogę tego zrozumieć. Spoliczkował mnie. Uderzył otwartą dłonią prosto w twarz. Zwyczajnie użył na mnie przemocy. A co, gdyby zamiast dłoni była tam pięść. Nie byłoby już tak kolorowo.
Ściskam w dłoniach resztki telefonu, które oddali mi policjanci – poza tym, że zrobili zdjęcia i zapisali zniszczenie mienia, na nic im się więcej nie przyda. Mi też. Trzy tysiące złotych poszło, roztrzaskało się o schody metra. Cudownie po prostu.
Czekam aż ratownicy znikną za oszklonymi drzwiami oddzielającymi korytarz od głównego lobby, czy czegoś w tym stylu i podnoszę się z plastikowego krzesełka. Mam wrażenie, że doszło do stały zniekształceń moich pośladków od siedzenia.
Spoglądam w stronę drzwi, za którymi dwóch policjantów przesłuchuje mojego wybawcę. Na razie, wiem tylko tyle, że ma na imię Jean-Phillipe i musiał posłużyć się francuskim paszportem do wylegitymowania przed oficerami.
Niestety moja siła woli nie działa, a pomieszczenie nie otwiera się, bym mogła porozmawiać z tym człowiekiem i odpowiednio mu podziękować. W myślach już układam sobie dopieszczoną gramatycznie po francusku cudowną formułkę podziękowań. Niestety, od ostatniego razu kiedy potrzebowałam odmienić czasownik déplorer w czasie plus-que-parfait minęło sporo czasu i mój mózg ma zwyczajny problem z przywołaniem pewnych form gramatycznych. Przez co zamykam się w błędnym kole przekonania, że zaraz wystartuję z jakimś bykiem, próbując popisać się swoją pseudoznajomością francuskiego.
Kiedy tak krążę po korytarzu, otwierają się drzwi, przez które wybyli ratownicy. Podnoszę głowę i czuję, jak część stresu ulatuje ze mnie na widok Karola, który puszczony przodem przez policjantkę, rzuca się w moją stronę. Łapie mnie w silny uścisk swoich ramion, a ja mogę zanurzyć się w jego cieple, w jego zapachu, w nim i schować przed tym wszystkim.
Na ten krótki moment, kiedy chowa mnie przed całym światem, mam ochotę rozbeczeć się znowu, ale tym razem ze szczęścia. Czym ja sobie zasłużyłam na niego? Że jest na każde wezwanie, wyzwanie i kłopot, jaki sprawię?
Jego obecność sprawia, że cała ta sytuacja robi się coraz bardziej odległa i mniej niebezpieczna. Zsyła na mnie falę spokoju, a ja mogę oprzeć się o niego całym ciężarem, nie bojąc się, że upadnę. Prawą rękę Karol przenosi z mojego biodra na twarz i odgarnia z policzka włosy. Unoszę oczy i widzę, jak zza zaparowanych szkieł przygląda mi się, jakby badał, czy wszystko ze mną w porządku.
– Nic ci nie jest? – pyta cicho, a ja uśmiecham się, unosząc na palcach, by dotknąć jego czoła swoim.
– Już nie – mówię zgodnie z prawdą, a Karol przytula mnie jeszcze mocniej.
Nasz krótki, romantyczny moment zostaje przerwany, bo wreszcie oficerowie dają spokój mojemu nowemu znajomemu. Puszczamy się natychmiast, a ja uśmiecham się niepewnie w stronę Francuza.
Ten jednak zatrzymuje się, gdy jego wzrok przesuwa się z mojej twarzy na mojego chłopaka i unosi wysoki ciemne brwi.
– Carol? – pyta z mocnym francuskim akcentem, a ja chyba własnej szczęki będę szukać w kanałach.
– Jean-Phillipe? – odpowiada równie zdumiony Kotarski, a ja odsuwam się od niego i unoszę ręce, czekając aż ktoś mnie wtajemniczy w ten nieoczekiwany zjazd przyjaciół z Omegle, czy skądkolwiek ci dwaj się znają.
– Od kiedy to masz dziewczynę? – pyta po angielsku obcokrajowiec, podchodząc do nas.
– Od kiedy to jesteś w Polsce? – odpowiada mu Karol, a ja wciąż nie rozumiem skąd tych dwóch się zna i dlaczego do cholery moja wróżka chrzestna musi mi podsyłać samych znajomych moich znajomych.
– Pani prawnik zostanie powiadomiony o dalszych krokach podjętych w tym postępowaniu – zwraca się do mnie jeden z policjantów, a ja kiwam głową i ruszam za nim, bo najwyraźniej nie wolno nam tu dłużej przebywać.
Zostawiają nas w tym lobby, czy co to jest, a ja odwracam się do obu panów, oczekując wyjaśnień.
– Kochanie, to Jean Philippe de Saint-Lazare – przedstawia mi go Karol, a ja uśmiecham się.
– Dziękuję za ratunek, skręciłabym bez ciebie kark – mówię zgodnie z prawdą. Jean uśmiecha się sympatycznie i macha dłonią, jakby codziennie ratował damy w opałach na schodach warszawskiego metra.
– Miło, że się przydałem. Szkoda, że ten gnojek uciekł – przyznał.
– Ma talent do unikania odpowiedzialności – odpowiadam, a brzmi to nieco bardziej nostalgicznie niż się spodziewałam. – Nie przejmuj się. Sprawiedliwość dosięgnie każdego złego.
Karol bierze mnie za rękę i uśmiecha się lekko. Odwzajemniam uśmiech, chociaż czuję, że nerwy dzisiejszego dnia dużo mnie kosztują. Mam ochotę położyć się do łóżka i zakończyć ten bardzo, bardzo długi dzień.
– Powinnaś odpocząć – stwierdza Jean. – Ale mam nadzieję, że do zobaczenia w sobotę.
Kotar otwiera oczy szeroko i spogląda to na mnie to na znajomego, jakby właśnie doznał objawienia i uznał nas za ucieleśnienie jakiegoś bóstwa. Znaczy, dość często mi powtarza, że mnie uwielbia, ale bez przesady, aż taka boska to ja nie jestem.
– To jest w tę sobotę? – pyta zdumiony, a ja unoszę brwi, bo naprawdę robi się dziwnie. Nie mam zielonego pojęcia o czym on mówi, w dodatku nie mam pojęcia skąd zna tego człowieka, ani czy powinnam martwić się jego dziwnym stanem.
To tak jakby mnie zaatakował psychicznie były. Nie żebym nad sobą się użalała, ale coś zdecydowanie jest nie okej z moim obecnym chłopakiem.
– A z jakiego innego powodu bym przyjechał do waszej dziury?
– Okej, niech ktoś mnie wtajemniczy, jeśli łaska – wtrącam się, a Karol przenosi wzrok na mnie, jakby sobie przypomniał, że tam stoję.
No nie ma co. Wybrałam sobie.
– Wybacz. – Dosłownie widzę, jak za tymi niebieskimi gałami dochodzi do przekręcenia kół zębatych. Uśmiecha się przepraszająco, a ja nie mogę nie przyznać, że skurczybyk ma w sobie zbyt wiele uroku, by mu wypominać te zagmatwanie. – Jean-Phillipe jest przedstawicielem zarządu Europejskiego Stowarzyszenia Wolnej Telekomunikacji. Co roku w innym kraju odbywa się coś jakby szczyt. W tym roku padło na Polskę i na KOTAR, żeby było firmą goszczącą.
Nadal nie mam bladego pojęcia, o jakiej części Illuminati do mnie mówi, ale kiwam głową, udając, że wiem o co mu chodzi.
– Bankiet rozpoczynający jest w tę sobotę, a ja o tym zapomniałem – wyjaśnia dalej, bo chyba nie jestem aż tak przekonująca. – Właściwie to chciałem cię tam zabrać razem ze sobą.
– Zwykli pracownicy nie chodzą na imprezy dla zarządu – zauważam.
– Jesteś jego pracownicą? – Teraz to de Saint-Lazare wygląda na zdumionego. Uśmiecha się szeroko, jakbym właśnie sprawiła mu prezent na gwiazdkę osiem miesięcy wcześniej. Krzyżuje ramiona na piersi i kręci głową, patrząc na Kotarskiego, który wygląda na co najmniej zbitego z tropu tą nagłą radością. – A to podobno ja podrywam wszystko, co rusza się w mojej firmie. – Wyszczerza się do niego Francuz, a ja nie mogę nie parsknąć śmiechem.
– Wypraszam sobie – mówię, próbując opanować śmiech. Widząc minę Karola, widzę, że właśnie sobie nagrabiłam i spać będę u siebie. – To nie tak – wyjaśniam, biorąc partnera za rękę. – Był dupkiem, a jak widziałeś sam, mam jakiś dryg do dupków.
– O dziewczyno.
Matury napisane, ustne zdane, możemy świętować :d Wiecie, że zbliżamy się powoli do końca tego opowiadania? Szalone, a jednak.
Dajcie znać, co sądzicie o tym rozdziale ^^
All the Zo <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top