XXII. Zwyczajnie udawaj obojętną
{Wojetk Mozalewski feat. Justyna Święs - Organizmy Piękne}
Blondynka, którą kojarzę tylko po niedawnej zmianie koloru włosów z miodowego na platynowy, staje przed całym działem, który wcisnął się do sali konferencyjnej. Trzyma w dłoniach ogromną, szklaną kulę po złotej rybce albo innym żyjątku, która wypełniona jest po brzegi karteczkami.
Wzdycham, kiedy tłumaczy, że w związku z końcem karnawału dla naszego działu organizuje się impreza integracyjna, a ponieważ to idealna okazja, żeby się dobrze bawić, to organizują konkurs talentów połączony z balem przebierańców. Losuje się partnera z działu, wybiera postacie z jakiegoś filmu, kreskówki albo coś takiego i prezentuje swój ukryty talent.
Nie lubię czegoś takiego. Mam nadzieję, że mój udział w tym konkursie talentów ograniczy się do stania pod ścianą albo grania drzewa. Mamy tydzień do przygotowania się do przyszłej soboty, a ja mam trochę za dużo roboty z nabierającą tempa kampanią.
– Nie przedłużając! – Dziewczyna przerywa rozgadującym się ludziom i podchodzi do Karola, który siedzi przy stole. – Karol, czyń honory.
Nasz kierownik odchrząkuje i wkłada rękę do akwarium, wygrzebując na sam wierzch jedną z karteczek, a otwiera ją dramatycznym ruchem. Przez chwilę osłupiały patrzy na kawałek papieru, jakby zobaczył tam nazwisko samego prezydenta Stanów Zjednoczonych, a potem odchrząkuje. Zapada cisza, a brunet pochrząkuje i jeszcze bardziej zajechanym głosem niż w sobotę, czyta nazwisko:
– Karolina Zięba.
Wszyscy się na raz odwracają się do mnie, a Michał bardzo taktownie wybucha głośnym śmiechem. Oczy mi się otwierają, gdy do mnie dociera, że właściwie nawet los gra mi na nosie, bo prawdopodobieństwo, że wyciągnie akurat moją kartkę było... zbyt małe, by to się stało.
A jednak.
– No bez jaj! – Macham rękami w stronę stojących po mojej prawej i lewej Ryśki i Witwickiego. – Ustawiliście to!
– Bóg tak chciał – odpowiada mi Rysia, a ja odwracam się do niej i morduję ją spojrzeniem. Tymczasem dziewczyna z kulą idzie dalej, przydzielając partnerów pozostałym pracownikom. Kończy na Michale, który wybiera najpierw Darka, tego dziwaka, który nienawidzi wibracji w telefonach, ale okazuje się, że Darek ma już partnera, więc Michał bierze ostatnią karteczkę. Trafia na Ryśkę. Komu dobrze.
Ludzie się rozchodzą, a nas zatrzymuje sekretarka, każąc wpaść do gabinetu kierownika, który ma dla nas do podpisania jakieś dokumenty. Oboje z blondynem jesteśmy zdziwieni, ale potulnie udajemy się do Karola.
Nasz przełożony, nawet nie zdążył usiąść za biurkiem, kiedy do niego przychodzimy, ale ma już przygotowane papiery... i dwie pieczątki.
– Dostaniecie nowe uprawnienia – skrzeczy, a ja jestem rozdarta pomiędzy wybuchnięciem śmiechem a zapakowaniem go do łóżka i nie wypuszczaniem do końca tygodnia spod kołdry. W ogóle to śmieszne, ale przez cały weekend wymienialiśmy się regularnie zarazkami, a to tylko on się rozchorował poważnie. Jakim cudem ja czuję się zdrowa jak ryba?
– Będziecie mogli podejmować samodzielnie decyzje wpływające w obrębie kampanii bez mojej zgody. Jesteście teraz niezależnymi co-managerami projektu, więc, gdyby mnie nie było nic was nie hamuje przed działaniami. – Podsuwa w naszym kierunku dwa pliki dokumentów. Pierwsza przystępuję do podpisywania przekazania uprawnień, a Michał podrywa się, wyciągając telefon.
– Przepraszam, to jeden z tych kretynów komediowych, muszę odebrać – mówi, patrząc na ekran i natychmiast wychodzi.
Wow, co to było? Patrzę przez kilka sekund na drzwi, za którymi zniknął nasz delikwent, ale najwyraźniej rozmowa będzie dłuższa. Wracam do składania podpisów w wyznaczonych miejscach.
Karol odchyla się na krześle i patrzy na mnie uśmiechając się pod nosem. Ja chociaż próbuję markować profesjonalizm i nie gapić się na niego jak ciele w malowane wrota. A dzisiaj wygląda wyjątkowo... pociągająco.
Nawet jeśli ma pobladłą twarz i pod szyją zawiązał sobie ciasno szalik, to po prostu...O Boże. Dobrze. Przyznajmy to raz na zawsze: walory estetyczne mojego, ekhem, chłopaka wciąż robią na mnie wrażenie. Zresztą, jesteśmy zupełnie świeży w tym wszystkim, więc mam prawo się zachwycać jego szczęką, na której widać cień ciemnego zarostu.
Ale ja po prostu tego otwarcie nie okazuję, że, cholera, serce mi wali, za każdym razem, gdy na niego spojrzę. A on wciąż wodzi za mną wzrokiem i się tak głupio uśmiecha, przez co robi mi się dziwnie: trochę się boję, że ktoś się zorientuje, ale to w gruncie rzeczy słodkie. No bo, nie wolno nam okazywać sobie właściwie uczuć, a to aż się chce... Żeby wszyscy wiedzieli, że oto ten mężczyzna jest mój, zaklepałam, polizałam, zarezerwowałam go sobie i proszę nie tykać, bo zagryzę.
– Wiesz, że ten szalik nie pomoże ci na zapalenie krtani? – mówię, oddając mu swoje kartki. Podaje mi nową pieczątkę z moim nazwiskiem.
– Ale to kamuflaż – odpowiada, kładąc plik do przegrody na biurku i uśmiecha się w sposób, który, słowo daję, robi na mnie zbyt duże wrażenie. Czy to tak powinno działać? Czy ja powinnam tak totalnie oszaleć na jego punkcie? Czy to, nie wiem, za szybko?
Unoszę brew, próbując opanować siebie i swoją chęć wycałowania go z całej siły.
– Wczoraj nie było widać, że tak się wczułaś. – Parska śmiechem, gdy otwierają mi się oczy.
Bo widzicie, prawda jest taka, że w trakcie imprezy Mariny, gdy pijane towarzystwo popadało i poszło spać, my poszliśmy do dawnego pokoju Karola, oglądałam jego zdjęcia z liceum, kolekcję Tolkiena, komiksów, kaset VHS z oryginalną Trylogią Lucasa. No i powiem tylko tyle, że nieźle zaczęliśmy się bawić i rzeczywiście, może troszeczkę się przyssałam do jego szyi, ale do niczego więcej nie doszło! Głównie dlatego, że zanim zdążyliśmy się pozbyć czegoś więcej niż jego koszulki i mojej sukienki, przybiegła po nas Marina, bo jedna z jej koleżanek zaczęła rzygać, a tylko my byliśmy na tyle trzeźwi, by to ogarnąć. A potem... potem już nie było nastroju i po prostu poszliśmy spać.
No i prawdą jest, że wczoraj, kiedy leczyliśmy Marinę z kaca pół dnia, przy okazji sprzątając dom, do czego nawet włączyła się sama solenizantka, nie było widać jeszcze, żebym zostawiła jakieś ślady na jego skórze.
Podnoszę na niego wzrok i uśmiecham się, kręcąc głową. Jakby to było coś złego. Pamiętam, że kiedyś było.
W liceum, kiedyś właśnie ten mój maturalny chłopak, gwiazda koszykówki, którego wspominała Laura, kiedy się spotkałyśmy, na jednej imprezie zaciągnął mnie w ustronne miejsce... I zostawił z malinkami, które nie dość, że nie dało się zasłonić, to jeszcze schodziły całymi tygodniami. Na zawał schodziłam, za każdym razem, gdy tata próbował dopytać, co to za nowa moda na golfy i szale. Czy szyja stała się be?
Zresztą, po sobotniej zabawie z Karolem, wcale nie wyszłam lepiej, tylko on wziął na cel trochę lepsze strategicznie miejsca.
– Ja przynajmniej mogę przykryć twoje ślady koszulą zapiętą do końca – odpowiadam, wskazując na swój dekolt pod warstwa materiału. – Jak dobrze, że nie noszę dużych dekoltów do pracy – dodaję bez złośliwości, oczywiście.
Brunet zaczyna się śmiać, a przez chrypę jego głos brzmi naprawdę, cholernie seksownie. Nie powiem, ta jego słaba odporność ma i swoje plusy. Spoglądam na niego z uśmiechem, którego nie umiem powstrzymać.
Między Bogiem a prawdą, nie mogę się doczekać kiedy skończymy pracę i nie będziemy musieli się powstrzymywać, bo Michał może zaraz wbić do gabinetu.
– Jak to możliwe, że się nie zaraziłaś.
Sama chciałabym to wiedzieć, kochany.
– Może po prostu jestem na ciebie odporna – rzucam bez namysłu, a Karol parska śmiechem. Rumienię się lekko, kiedy zdaję sobie sprawę, że dalsze od prawdy nie mogło to być. Pochyla się w moją stronę przez biurko, a ja wpatruję się w jego błyszczące oczy.
– Jak dobrze, że ja nie jestem odporny na ciebie.
Nie mogę się powstrzymać przed odruchem i po prostu przechylam się, całując go szybko. Odsuwamy się na swoje miejsca idealnie w momencie, kiedy drzwi się otwierają, a do środka wparowuje Michaś. Cholera, miał jednak rację. Temperatura w miejscu pracy skutecznie podniesiona.
– Karolina, chyba Damian cię potrzebuje – mówi, podchodząc do biurka, a ja wzdycham i podnoszę się z fotela.
– Zginiecie wszyscy beze mnie – stwierdzam głośno, idąc do wyjścia.
– Oszukuj się dalej – odpowiada mi Michał, a ja odwracam się, żeby zmrozić go spojrzeniem.
Nawet na mnie nie patrzy, zajęty podpisywaniem papierów. Za to Karol kręci głową z niedowierzaniem na naszą pyskówkę. Sięgając po klamkę, odwracam się i posyłam mu całusa, a potem wychodzę zanim Michał zdąży chociaż się zorientować, że ciężki flirt właśnie odczynia się nad jego głową.
***
Patrzę jak półnagi Karol zwija matę do yogi ze środka dużego pokoju w jego mieszkaniu i naprawdę żałuję, że trafiłam na sam koniec przedstawienia polegającego na wyginającym się w różnych ciekawych pozycjach Kotarskiego. Bo, uwierzcie na słowo, jest na co popatrzeć.
Odwracam się w kierunku piekarnika, żeby nie zauważył, że się bezczelnie gapię na jego tyłek wypięty w moim kierunku. Udaję, że zapiekanka bardzo mnie zajmuje, ale najwyraźniej moje aktorstwo jest na tyle żałosne, że mój kierownik postanawia mnie o tym uświadomić.
Całuje mnie w szyję, a ja odskakuję, kiedy przygryza skórę. Karol śmieje się nisko, kiedy patrzę na niego z wyrzutem, trzymając się w miejscu, gdzie próbował zostawić ślady po swoich błyszczących, białych zębiskach.
– Wiesz, jak ciężko zakryć takie ugryzienie makijażem? – mówię. – Sadzę, że wszyscy się domyślą, skąd je mam.
– Panikujesz – stwierdza i sięga po moje ręce, przyciągając mnie do siebie. Kładę mu je na karku, a on oplata moje biodra i zaczyna nas kołysać w takt tylko jemu znanej melodii. Wzdycham, przytulając się do jego rozgrzanego ciała, opierając policzek o odsłoniętą pierś partnera.
– Nie musisz się tak tym stresować – mruczy, zanurzając prawą rękę w moich włosach i opierając brodę na mojej głowie. – Nikogo to nie obchodzi.
– Nie chcę wyjść na karierowiczkę – wzdycham. – Ani też nie chcę, żeby ciebie potraktowano, że podrywasz każdą nową panienkę.
Karol odsuwa się na tyle, by widzieć moją twarz, a potem uśmiecha się, patrząc mi w oczy. Z tej odległości nie potrzebuje okularów, by widzieć mnie wyraźnie. Przyciąga nasze czoła do siebie.
– Ale ty nie jesteś każdą – odpowiada i otula mnie ramionami. Mogę się schować przed wszystkim: przed nerwami, ludzką oceną, odpowiedzialnością. Jestem tylko ja i on. Jestem w bezpiecznym schronieniu, do którego ścieżka była pokrętna i zagmatwana, ale jednak jestem tutaj. Mogę powiedzieć, że mój kierownik pomógł mi odnaleźć spokój po raz pierwszy od dłuższego czasu.
– Ale jeśli to cię uspokoi, to mogę ci powiedzieć, że za długo już nie będę twoim bezpośrednim przełożonym.
Marszczę brwi. Jak to? Odchodzi z firmy? Zostawia nas? Rzuca pracę? Ale dlaczego? Pokłócił się z ojcem? Ma dość bycia tylko i aż synem prezesa? Chce wyjechać w Bieszczady? Czemu chciałby mnie teraz zostawiać, kiedy wszystko idzie ku dobremu? Kiedy wreszcie wiemy na czym stoimy?
– Nie rób takiej miny, nie odchodzę z firmy. – Karol gładzi mój policzek. – Za miesiąc odbieram fakultet z zarządzania spółkami. Tata chce mnie wprowadzić do zarządu, bo niedługo przejdzie na emeryturę i chcę się upewnić, że firma zostanie w rodzinie.
– Mówiłeś, że się do tego nie nadajesz – przypominam.
– I to się nie zmieniło. Ja tam będę tylko czekać, aż Marina skończy studia i będzie mogła przejąć władzę. Ale to rozwiąże sprawę, że my... – Stuka mnie palcem w nos – nie będziemy już w bezpośredniej relacji szef-pracownica. Nie będziemy musieli niczego ukrywać.
Boże, z dziewczyny kierownika, o której póki co nikt nie wie, zostanę dziewczyną członka zarządu, która będzie obrabiana przez całą firmę. Nic mnie tak nie raduje, jak perspektywa bycia tematem numer jeden w KOTAR. Moje marzenie po prostu: robić prezentacje przed radą nadzorczą, a wśród nich śmieszkujący Karol, który wcale nie będzie mi pomagać.
– Ubierz się, jesteś na antybiotyku – mówię, klepiąc go po nagiej piersi.
– Za dużo się martwisz, słońce – stwierdza, a ja wywracam oczami.
Nie ma co, odkrywczy jest. Gdyby wiedział, jak wiele kwestii roztrząsam w głowie i że tylko jedna dziesiąta opuszcza moje usta, doszedłby do wniosku, że choruję na jakąś nerwicę albo kompulsywne rozdrabianie i robienie problemu z niczego. To na pewno ma jakąś nazwę w psychologii. Nie wiem jeszcze jaką, a jeśli nie ma, to mogę się poddać dobrowolnym badaniom, żebym zapisała się w historii świata, jako pierwsza jawnie zdiagnozowana. Syndrom Zięby. Tak: na zewnątrz udaje obojętną, w środku dochodzi do rozerwania na części pierwsze każdej najmniejszej sekundy mojego życia.
– A nawet jeśli ktoś się domyśli, nie ich sprawa, co robimy po pracy. – Całuje mnie i rusza w kierunku korytarza. Wyciąga jeszcze ramiona w górę, a ja mogę się bezczelnie przyglądać, jak na jego smukłych plecach pracują mięśnie i słowo daję, jest to cholernie kuszące.
Mimowolnie ruszam za nim do łazienki, ale zatrzymuję się w drzwiach, obserwując, jak zaciąga roletę na oknie i przygotowuje się do wzięcia prysznica.
– Z czego właściwie utrzymuje się spółka? – pytam. – Bo jako firma telekomunikacyjna praktycznie nie istnieje.
Spogląda na mnie zaskoczony.
– Naprawdę nie wiesz?
Nikt mi nie potrafił powiedzieć. Według Michała główną częścią zarobków KOTAR są czarnorynkowe transakcje, o których lepiej, żebyśmy nie wiedzieli, ale wątpię, by rodzina Karola mogła być zaplątana w coś nielegalnego.
– W czterdziestu procentach jesteśmy spółkach Skarbu Państwa, dlatego ośmiu z dwudziestu członków zarządu należy do aktualnego rządu. Po drugie, chronią nas tak zwane cła telekomunikacyjne. Jesteśmy właścicielami wszystkich linii i stacji przekaźnikowych w prawie całej Polsce. Nawet jeśli Play chce postawić swoją antenę, to musi to zrobić na naszym słupie jednym słowem. W dużych miastach wygląda to tak, że oni wszyscy tak naprawdę korzystają z naszych kanałów, za które płacą.
– Dlatego dział public relations to kpina. – Kiwam głową, bo nagle robi się to wszystko logiczne. – Po co tworzyć nawet iluzję, skoro konkurencja bez nas nie może istnieć na rynku.
– Teoretycznie mogłaby, ale nie opłaca się im stawiać miliarda własnych przekaźników, skoro mogą za połowę tej ceny wynająć nasze. Widzisz, rynek nie polega w tym wypadku tylko na wzajemnym wygryzaniu się. To jak symbioza. My sobie coś uszczkniemy, a i oni w czymś procentują. – Karol spogląda w kierunku prysznica. – Chcesz wziąć ze mną prysznic?
Parskam śmiechem.
– Ale się uparłeś na tewspólną kąpiel. A ja ci mówię, że nie zasłużyłeś jeszcze. – Odwracam się, zanimbrunet podchodzi do mnie i wracam do kuchni, wyłączyć piekarnik.
Witam, witam, w podlaskim zawitały ferie, a wraz z feriami prawdziwa zima, więc pozdrawiam was z zaśnieżonej i mroźnej Suwalszczyzny tym średnio ciekawym, zdecydowanie przesłodzonym rozdziałem, ale w każdej historii musi być parę takich przechodnich.
Dajcie znać, co sądzicie i czy podoba się wam historia jak dotąd. Bo jak pewnie mnie znacie, sielankowo przestanie być lada chwila XD Nie mogą mieć wiecznie dobrze, prawda?
xx, Zo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top