XX. Potrójny Lutz

{Bastille - Flaws}

Czwartek i piątek spędzam na planie filmowym reklamówek do telewizji. Pilnuję, żeby wszystko szło sprawnie oraz żeby się nie okazało, że zatrudniony przez nas reżyser jest idiotą. Wtedy zamiast świetnej reklamy dostaniemy kolejnego gniota, którego ludzie przełączą w przerwie między filmem. Dopiero późnym popołudniem wracam do domu i jedyne co mam ochotę zrobić, to schować się pod koc i nie wychodzić z niego do poniedziałku.

Już prawie przysypiam, gdy mój telefon zaczyna wibrować w kieszeni. Wzdycham, wygrzebując się spod koca i spoglądam na ekran spod zmarszczonych brwi. Jeśli to Michał próbuje się do mnie dodzwonić, to słowo daję, rzucę telefonem o ścianę.

Podnoszę się do siadu, widząc nazwisko kierownika na wyświetlaczu.

O w mordę, dzisiaj jest piątek.

– Halo? – Odbieram natychmiast i przykładam telefon do ucha.

Widzieliśmy się ostatnio w środę, kiedy wpadłam sprawdzić, jak się czuje. Wczoraj wrócił do pracy, ale ja byłam w terenie, więc nie mieliśmy jak się zobaczyć. Prawie zapomniałam przez ilość stresu o dzisiejszym spotkaniu.

– Obudziłem cię? – pyta.

– Nie, jeszcze nie zdążyłam zamknąć nawet oczu – kłamię, a Karol parska śmiechem.

– Słyszę, że kłamiesz, głuptasku – mówi, a ja wywracam oczami. – Pamiętasz, na co się dzisiaj umawialiśmy?

Nie, wcale nie była to jedyna rzecz, o której myślałam od kiedy rozstaliśmy się w Krakowie. Tym bardziej, że w poniedziałek zdradził mi tylko, że będzie to zawierać lodowisko. No bo po to mam wziąć łyżwy, tak?

– Będę za godzinę, co ty na to? – Drgam. Tak szybko?! Jak ja mam się ogarnąć do tego czasu? To za mało, nie jestem psychicznie przygotowana na moją pierwszą randkę... od tak dawna, że nie pamiętam! To wcale nie w porządku, taki atak z zaskoczenia jest bardzo nie fair!

Czuję, że z nerwów żołądek podchodzi mi do gardła. Boże, muszę poprawić makijaż, przecież połowę tuszu pewnie już sobie roztarłam po twarzy! I w co ja się, do diabła, ubiorę? I czy nie możemy po prostu posiedzieć w moim mieszkaniu, zjeść coś razem, poprzytulać się? Do tej pory nam to wystarczało, a ja nie musiałam się aż tak przejmować wyjściem i przygotowaniem. Zaczynam żałować, że zgodziłam się na te randkę. Oby była tego warta.

– W co mam się ubrać? – pytam niewinnie, zgarniając z siebie koc i idąc w kierunku łazienki.

– Sama mi powiedz, podobno dużo czasu spędzałaś na lodzie – odpowiada, a ja wzdycham.

Wiedziałam, że Karol bardzo lubi grzebać w mojej przeszłość, chyba robiąc z tego formę terapii, czy coś, ale zabranie mnie na lodowisko po tylu latach przerwy to jak operacja na otwartym sercu. Jak nic, poleje się dziś krew. Dosłownie, skończy się na siniakach. Jestem zupełnie nierozciągnięta, muszę chyba znaleźć swoje żelki na kostki, bo na pewno narobię sobie otarć.

Dobrze, że wzięłam ze sobą całe osprzętowanie, cholera. Jednak stara miłość nie rdzewieje.

– No dobra – rzucam. – Jeździłeś kiedyś w ogóle?

Karol wypuszcza głośno powietrze i niemal widzę, jak uśmiecha się zakłopotany. Robi mi się cieplej na sercu, gdy myślę, że właściwie to wyjście jest pretekstem do uściskania go i przyciśnięcia do siebie.

– Miałem nadzieję, że nie zadasz mi tego pytania – przyznaje. – Będę za godzinę, kruszynko.

Zapowietrzam się, kiedy tak słodko mnie nazywa. Rozłącza się zanim mówię głośno głupotę, która przychodzi mi na myśl i nie zostaje mi nic innego, jak pędzić do szafy, żeby coś na siebie wcisnąć, co jednocześnie będzie seksowne, ale nie narzucające się i dodatkowo odpowiednie do jazdy na łyżwach.

Dobrze wiem, że kiedy wejdę na lód nie powstrzymam się i zacznę próbować skoków, obrotów i kroków. Smutno spoglądam w kierunku kiecki, którą kupiłam w Krakowie za namową Laury. Nie jest łyżwiarską sukienką, tylko ją imituje. A ja pod spodem muszę mieć body, a jedyne jakie mam ze sobą to te z długim rękawem, które nie zgra się. Jak dobrze, że wzięłam ze sobą łyżwiarskie, cieliste rajstopy z pokrowcami na but.

Decyduję na pudroworóżową sukienkę, która opływa górną część ciała dokładnie, ale od talii ładnie się rozkłada na boki, sprawiając, że nie krępuje ruchów. W połączeniu z szarymi butami na koturnie i delikatnym, różowym makijażu, wyglądam całkiem nieźle. Jakbym specjalnie się nie starała, zwłaszcza, że włosy tylko częściowo mam podpięte, reszta opada na plecy i ramiona luźno w łagodnych falach.

Oby Karolowi się spodobało.

Pakuję łyżwy do torby, przy okazji pięć razy zaglądam do łazienki, sprawdzając, czy moja twarz nadal jest w stanie pozwalającym mi wyjść z domu bez wstydu. Co ja mówię i tak zawsze się za coś wstydzę.

Właściwie co to za głupi pomysł – iść na randkę z własnym szefem. Przecież to nie może skończyć się dobrze. Zaczynając od tego, że na pewno mu się nie podobam tak naprawdę, on się tylko ze mnie zgrywa i wszystko robi to dla zabawy. No bo jaki inny cel miałby w chadzaniu za rękę ze mną? To nawet nie trzyma się kupy, ta wielka zmiana, pomoc, przyjaźń. Żadne przytulanie, czy wspólne oglądanie Netflixa albo ratowanie przed Adamem... Nie, to nie ma sensu zupełnego, musi być jakieś drugie dno.

Po drugie nawet jeśli z jakiegoś powodu naprawdę mu się podobam, jakiekolwiek emocjonalne przywiązanie się do mnie grozi zawałem, psychozą i ogólną krzywdą psychiczną. Przecież ja nie jestem stabilna w żadnym wymiarze, nigdy sama nie wiem, co o sobie myśleć i czy za pięć minut nie będę śmiać się zaraz po napadzie płaczu, który wynika z mojego roztrząsania wszystkiego. A robię to dokładnie teraz i jestem pewna, że nikt zdrowy na umyśle nie powinien w ogóle się do mnie zbliżać. A Karol już doświadczył mojego zmiennego charakteru tyle razy, że z własnej nieprzymuszonej woli na pewno by się w to wszystko nie pakował. Ergo - dla bezpieczeństwa i stabilności psychicznych wszystkich nas, nie będziemy się w to dłużej bawić.

Kiedy z fotela podrywa mnie dźwięk domofonu, zaczynają pocić mi się dłonie. Nie podnoszę słuchawki, tylko wpuszczam go od razu do środka. Staję naprzeciwko drzwi, zbierając w sobie siłę, żeby mu powiedzieć, że nie mam zamiaru nigdzie iść i wystawić się na pośmiewisko, bo on postanowił mnie sobie upolować.

Ale kiedy drzwi się otwierają i Karol niepewnie podnosi wzrok z nad bukietu ciemnoczerwonych róż, wszystko co sobie myślałam przez ostatnie pół godziny idzie się jebać, za przeproszeniem. Wpatruję się w jego błyszczące, niebieskie oczy, zupełnie zapominając, że wątpiłam w jego intencje. Nie wierzę, że mogłam chociaż przepuść przez myśl coś tak niedorzecznego.

Bo spójrzcie na niego: Spod rozchlastanego płaszcza, jakby biegł na to ostatnie piętro, wystaje błękitna koszula, cholerna błękitna koszula, która tak podkreśla jego oczy, że mam ochotę rzucić się na niego tu i teraz, kazać wycałować na śmierć, której jestem bliska, bo zapominam o ważnej czynności jaką jest oddychanie.

Wpatrzeni tak w siebie na zupełnym bezdechu, zaczerpujemy wdechu w tym samym momencie. Mężczyzna parska śmiechem, wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi. Podchodzi do mnie niepewnie, a ja spuszczam wzrok, czując jak policzki palą mnie albo ze wstydu, albo z zażenowania, albo przez połączenie zdenerwowania i jego urody, która po prostu mnie powala na kolana.

– To dla ciebie – mówi, podając mi kwiaty, a ja odwracam głowę w stronę jego dłoni, która wciska mi bukiet. Czuję na policzku jego usta, mam wrażenie, że są jeszcze cieplejsze od mojej twarzy. Opiera czoło o moją skroń, a ja przymykam oczy, zaciągając się jego zapachem. Przyciągam go za szyję bliżej. Jego wolna ręka zaciska się na mojej talii, a ja zaciskam usta, by powstrzymać się przed rzuceniem się na niego.

– Hej – mruczy, a ja zsuwam dłoń z jego karku na ramię i odsuwam się odrobinę, spoglądając mu w oczy. Nie mogę się powstrzymać przed uśmiechem.

– Chyba nie trafiłeś, co? – Nie mogę się powstrzymać przed tą uwagą, ale Karol odcina się natychmiast:

– Zawsze mogę poprawić. – Mocniej zaciska palce na moim boku, a ja wyrywam się z jego uścisku ze śmiechem.

– Lepiej wstawię je do wody – odpowiadam, odchodząc w stronę kuchni. – Są piękne, dziękuję.

Karol staje w drzwiach pokoju, obserwując mnie, kiedy odkładam kwiaty na stół, szukając w szafkach wazonu.

– Nie tak jak ty. – Odwracam się do niego, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. – Ale to beznadziejnie zabrzmiało . – Krzywi się na moją reakcję, a ja nalewam wody do wysokiego naczynia. – Ale to prawda.

– Jasne, jasne, było nie googlować ładnych komplementów w windzie. – Mrugam do niego, a on parska śmiechem. – Przyniesiesz mój płaszcz korytarza? – pytam, a Karol kiwa głową i idzie po ubranie dla mnie.

Biorę głęboki oddech. Dobra, Karolina. Spróbuj tego nie zepsuć.

***

– Musicie chwilę poczekać, aż dzieciaki zejdą z lodu, potem lodowisko jest całe wasze – mówi wysoki chłopak, uśmiechając się do Karola.

– Dzięki, Darek.

– Nie ma za co, pozdrów Marinę i wujka. – Odchodzi z dłońmi w kieszeniach w stronę szatni, a ja zaglądam przez oszklone drzwi na trybuny.

Młodociana drużyna hokeistów właśnie wylewa się do zejścia do szatni, przy którym czekają już dumne mamusie i tatusiowie. Cofam się odruchowo, dostrzegając Natalkę z recepcji, jak łapie za rękę jasnowłosego chłopczyka.

Odwracam się do Karola, który właśnie głośno wydmuchuje nos i uśmiecha się do mnie przepraszająco.

– Wybacz, mało w tym gracji. – Krzywi się, chowając ją w dłoni. – Jak ci się podoba? – Wskazuje na drzwi za mną, a ja momentalnie przypominam sobie słowa chłopaka, który nas tu przyprowadził.

– Wynająłeś całe lodowisko tylko dla naszej dwójki? – pytam z niedowierzaniem i odwracam głowę, by jeszcze raz spojrzeć na lód. Na szczęście Natalka zniknęła. Już ja wiem, od kogo bym zaraz dostała telefon.

– Pomyślałem, że wolałabyś... prywatność. – Gładzi kark i odchrząka, sięgając do drzwi, by je przede mną otworzyć. Mocniej ściskam rączki torby z łyżwami, gdy czuję na twarzy powiew zimnego powietrza z wnętrza sali.

Schodzimy na sam dół do band, gdzie siadamy na siedzeniach i ściągamy buty. Zrzucam ze stóp botki, naciągam na kostki żelki i wciągam buty. Moje palce automatycznie naciągają sznurówki, czuję dziwny rodzaj podenerwowania, wcale nie spowodowany obecnością Karola, który ma dużo mniej doświadczenia w wiązaniu łyżwiarskich butów.

Zrzucam wełniany kardigan, dobrze wiedząc, że chłód nie będzie mi długo doskwierał, jak tylko zacznę jeździć i spoglądam na jego słabo zawiązane łyżwy do hokeja. Wzdycham, zsuwając się z ławki i powstrzymuję go przed dalszymi próbami.

Brunet przygląda mi się z góry, jak szybko i łatwo zawiązuje mu sznurówki na tyle mocno, żeby nie wykręcił sobie kostki, ale by nie ograniczały mu ruchu. Chociaż podejrzewam, że Kotar nie ma jakiś specjalnie ukrywanych przede mną umiejętności łyżwiarza figurowego. Chociaż kto wie, czasem jest dla mnie jedną wielką zagadką.

– Od razu lepiej, będę spokojna o twoje kostki – stwierdzam, podnosząc się i podaję mu dłonie, żeby pomóc mu wstać, bo jego łyżwy nie mają ochraniaczy. Łapie mnie mocno, próbując utrzymać równowagę na płozach. Uśmiecham się szeroko i przepuszczam go pierwszego, żeby wyszedł na lód. Mocno przytrzymuje się bandy, kiedy ja zdejmuję ochraniacze i wyjeżdżam na lodowisko.

Coś zaskakującego się dzieje z moim ciałem, mimowolnie łapię równowagę, trochę przenosząc środek ciężkości ze względu na zmiany w ciężarze. Jednak czuję, jak mięśnie napinają się pod wpływem znajomych warunków. Podjeżdżam do Karola i łapię go za rękę.

– Aż tak bardzo widać, że potrzebuję pomocy? – pyta, a ja uśmiecham się lekko. Nie przyznam mu się przecież, że zwyczajnie chciałam wziąć go za rękę i cieszyć się jego dotykiem.

Próbuję mu wytłumaczyć, jak powinien złapać bezpieczną pozycję, żeby móc zacząć się poruszać i po kilku chwiejnych próbach, Karol rzeczywiście rusza do przodu. Uśmiecham się szeroko, odsuwając się trochę dalej, gdyby jednak stracił równowagę i pociągnął mnie za sobą. Jego kacza jazda jest dość zabawna, ale dzielnie powstrzymuję się przed komentarzem.

Nie spieprz tego, laska, nie spieprz. Jest tak fajnie i przyjemnie. Jeszcze tylko twoich komentarzy brakuje.

– O proszę i już ci idzie – mówię, a on krzywi się. – Staram się być miła.

– Widzę tę kpinę w twoich oczach – stwierdza, mocniej zaciskając dłoń na mojej. – Jeśli chcesz sama pojeździć to się nie krępuj.

– Może kiedy indziej. – Uśmiecham się lekko, bo wcale tu nie chodzi o wstyd, ale o niego. Zwyczajnie przyszliśmy tu razem, kiedy indziej wykorzystam okazję do sprawdzenia, jak niewiele jeszcze umiem. Chociaż ten odruch w reakcji po wejściu na lód trochę mnie cieszy, może jednak coś tam pamiętam. Odsuwam jednak myśl o popisach łyżwiarskich na później.

– Poza tym, nie zegnę się już do niektórych figur – dodaję. – Za stara jestem na taką zabawę.

– Ale skoczyć jakiegoś tego Lutza możesz.

Spowalniam nas, patrząc na niego zaskoczona. Znał nazwę jednego z najtrudniejszych skoków w łyżwiarstwie. Jego uśmiech jest niepewny, przez chwilę wpatrujemy się w siebie w zupełnej ciszy, a ja mam ochotę przybliżć twarz jeszcze bliżej, żeby go dosięgnąć. Nie mogę się powstrzymać przed przesunięciem wzrokiem z jego niebieskich oczu na półprzymknięte usta.

Boże, tak długo marzę już, żeby to nie był zwykły przypadek, żeby Karol naprawdę chciał i żeby to nie był mój zwykły wymysł. Jednak kiedy pochyla się nade mną, wciąż nie mogę w to uwierzyć. Ile tak właściwie minęło czasu, od kiedy przeprowadziłam się do Warszawy i zalazł mi za skórę samym byciem sobą? Teraz ten sam facet, który doprowadzał mnie do szewskiej pasji, sprawia, że serce wali mi jak młotem i zapominam, jak się poprawnie oddycha.

Zamykam oczy, czekając, aż się wreszcie pochyli nade mną wystarczająco, by móc dosięgnąć moich ust. Czuję ciepło jego twarzy na swoich rozgrzanych policzkach, a on... przechyla się zbyt mocno, by utrzymać równowagę i zwala się na mnie.

Spadam na tyłek i wykładam się pod jego ciężarem na lodowisku. Spanikowany Kotar podrywa się natychmiast, chyba bojąc się, że mnie przygniecie i zaczyna gorączkowo przepraszać.

Ta sytuacja jest tak absurdalna, że nie robię nic innego tylko wybucham śmiechem. To już zupełny dramat! Próbowaliśmy się pocałować i nawet tego nie potrafimy zrobić dobrze. Ale tym razem, nie było to z mojej winy przynajmniej! Naprawdę tym razem ja i moja nieśmiałość oraz upośledzenie w stosunkach międzyludzkich nie zawiniły, ale to niezdarność właśnie Karola, który zupełnie nie odnajduje się na lodzie.

Podnoszę się do siadu i wyciągam w rozbawieniu ręce w stronę bruneta, który rozkraczony na lodzie przygląda mi się, jakbym oszalała. W najprostszym odruchu, zupełnie się nie kontrolując, mówię:

– Ty mnie po prostu pocałuj.

I sama przecząc sobie swoim słowom, ujmuje jego rozgrzaną twarz w zimne dłonie i przyciągam do siebie. Jest tak zszokowany, że w pierwszym momencie nie reaguje, a mi przez głowę przebiega myśl, że pozwoliłam sobie na za dużo. Jednak ułamki sekundy trwa zawahanie. Jego ramiona przyciągają mnie jeszcze bliżej, a ja przejeżdżam po jego włosach ręką.

Serce bije mi jak oszalałe, kiedy odsuwam się od niego tylko na tyle, by spojrzeć mu w oczy. Jego błyszczą, wpatrując się we mnie zza zaparowanych od naszych oddechów okularów. Chichoczę jak podlotek, przyciskając czoło do jego. Zamieramy w tym uścisku na moment, a ja nie potrzebuję niczego innego, cały świat na chwilę się dla mnie zatrzymuje. Jesteśmy my, jest znajomy chłód lodowiska i dziwny spokój, który mnie ogarnia, kiedy przytulam twarz do szyi Karola.

– Dostaniesz wilka, jak będziemy tak siedzieć – mówię wreszcie, odrywając się od niego i w miarę zgrabnie podnosząc na nogi. Pochylam się nad nim, by pomóc mi wstać, ale on siedzi tak podparty i przygląda mi się z zabójczym uśmiechem.

Kiedy tak na niego patrzę, nie mogę uwierzyć, że ktoś tak atrakcyjny upodobał sobie mnie! I to w dodatku po tych wszystkich nieprzyjemnościach. A jednak, oto jest. W pewien sposób mój. Prawie na wyłączność, o którą mam zamiar powalczyć.

Jego ciepłe palce dotykają moich policzków, kiedy wyciąga się, by jeszcze raz złożyć na moich ustach pocałunek. Ale tym razem jest dużo delikatniejszy, przeciągnięty i wypełniony słodyczą, której nie jestem w stanie opisać. Nie jest gwałtowny i niespodziewany jak poprzedni, nie daje upustu tym wszystkim uczuciom, które w sobie dusiliśmy. Jest wykwintny, czuły i rezerwuje dla mnie doznanie, którego dawno nie czułam, być może nawet nigdy.

Po moim ciele rozlewa się przyjemne ciepło, kiedy odsuwa się i samodzielnie wstaje, żebyśmy się znowu nie powykładali jak foki. Nie mogę przestać się uśmiechać, kiedy tak na mnie patrzy. Jakby to działo się naprawdę.

– Aż chce się powiedzieć „nareszcie" – rzuca, a ja parskam śmiechem i kręcę głową. Spoglądam na niego spod rzęs, właściwie nie wiem, co teraz zrobić. Rzucić mu się na szyję, uciec, czy po prostu patrzeć się na niego w niedowierzaniu i pałać panieńskim rumieńcem niczym Mickiewiczowska dzięcielina?

Karol bierze mnie za rękę, a ja przesuwam się do niego i pozwalam mu zagarnąć mnie do siebie. Wyciągam głowę w górę, by zwyczajnie go cmoknąć. Uśmiecha się do mnie, składając równie delikatny pocałunek na moim czole.

Ma rację. Aż chce się powiedzieć „nareszcie". Nareszcie czuję się szczęśliwa.



Wracam z banicji, kochani. Co prawda, moja psychika wciąć potrzebuje chwilę odetchnienia, ale nie mogę was przecież zawieźć, prawda? Co prawda, nie udało mi się w czasie wystartować ze " Świeć, Gwiazdeczko", ale moje dywagacje na temat świątecznego nastroju możecie odszukać w najnowszym numerze whatsupwatt, który jest dostępny u dziewczyn na profilu. 

Gdyby ktoś chciał update'ów, czemu nie ma rozdziałów i dlaczego nie uczestniczę tak żywo w internetowym życiu wattpada, możecie wpadać na mojego Twittera, gdzie zdarza mi się usprawiedliwiać: znajdziecie mnie pod nazwą @ZoFa_TE, można tam zawsze do mnie napisać, jest nawet duża szansa, że ogarnę się i odpiszę <3

Nie przedłużając,

xx,Zo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top