XVIII. Prozaiczna
{Rodrigo Amarante - Tuyo}
Przyglądam się swojej twarzy, kiedy fryzjer kolejny raz przekłada pasmo włosów z moich pleców na biust. W ciemniejszym kolorze wyglądają zdrowo, co prawda podkreśla on moją bladość, ale wypada dużo bardziej naturalnie z moimi ciemnymi brwiami, niż bury odrost wyprany z koloru. Jest bardzo bliski naturalnemu, bardzo ciemnemu brązowi, który miałam do chwili felernego farbowania na blond.
– Pasuje do pani zielonych oczu – stwierdza, a ja niepewnie uśmiecham się.
Nie byłam przekonana do tego farbowania, właściwie przyszłam tu tylko po to, żeby przyciąć końcówki, ostatecznie pozbywając się resztek blondu. Nie spodziewałam się też, że zajmie mi to ponad dwie godziny.
Jednak efekt mnie zadowala, o dziwo. Nie wygląda to źle – a to przecież jakiś cud z moją twarzą. Przyglądając się sobie, jestem nawet ciekawa, co powie na to Karol.
Zamykam oczy, mając ochotę uderzyć się w twarz. Nie, nie, nie. Ja wcale tego nie pomyślałam. Wcale nie zaczęłam sprowadzać wszystko do kwestii jego. Wcale a wcale.
– Na pewno mu się spodoba – odzywa się fryzjer, odpinając fartuszek z mojej szyi, a ja spoglądam na niego zaskoczona. Czy moje sercowe rozterki mam wypisane na twarzy z wielkiej litery? Jestem w sumie bliska zapytania tego człowieka o to, ale lepiej się nie kompromitować.
Płacę bajońską sumę za cały zabieg i wychodzę z salonu, idąc wprost do samochodu. Sądziłam, że będę miała czas na zakupy, tymczasem mój pobyt w przybytku fryzjerskim zbytnio się przedłużył i to będzie cud, jeśli dojadę do centrum, gdzie umówiłam się z Laurą w Galerii Krakowskiej.
Stary opel taty jakimś cudem odpala i jestem w stanie włączyć się do ruchu. Akurat kiedy staję w niekończącym się korku, mój telefon zaczyna dzwonić.
– Nie wysłałaś mi bardzo złego mema od dwudziestu czterech godzin, zacząłem się martwić – oświadcza mi na powitanie Michał.
– Ciebie też miło słyszeć – burczę. – Stęskniłeś się za mną?
– Ogromnie, zwłaszcza za twoim wykonywaniem przydzielonych ci obowiązków – odpowiada. – Muszę teraz pracować za dwóch.
– Witam w moim świecie – prycham.
– Nie przesadzaj, dobrze wiesz, że to współpraca ze mną i wszystkimi dookoła ułatwia ci wykonanie projektu, nie jest tak, że jesteś odpowiedzialna za wszystko. – Michał ma rację, co nie zmienia faktu, że jako cholerna perfekcjonistka najlepiej miałabym kontrolę nad całym procesem, który rozrósł się do takich rozmiarów, że nawet jakby mnie sklonowano i połączono wszystkie kopie mojej osoby jedną świadomością, nic bym nie ogarnęła. Swoją drogą, jedna Karolina i jej problemy to wystarczająco, więcej świat nie wytrzyma, czasoprzestrzeń się załamię nad takim pokładem głupoty.
– W ogóle Kotarski chyba bez ciebie nie może tu wytrzymać, bo ledwo wczoraj przyszedł, a już go nie było. – Niemal parskam śmiechem, ale cudem się powstrzymuję, wciskając się w jedną z bocznych uliczek, żeby ominąć korek.
– Może mu coś wypadło – mruczę do słuchawki. Tak, wypadło mu głupie, zepsute pendolino, którym jechałam.
– Ja po prostu sądzę, że wył z rozpaczy za twoją nieobecnością – odpowiada Witwicki, a ja wzdycham.
Nie mam już cierpliwości udawać, że ma rację i że zupełnie nic się wczoraj nie zdarzyło. Nie chcę niczego ukrywać przed Michałem, tym bardziej, że on zawsze jest ze mną szczery. To by było po prostu nie w porządku. Z drugiej strony, jeśli mu się teraz przyznam, moje życie stanie się nieustanną falą żartów o tym oraz próbą zeswatania nas. My już sobie sami dobrze radzimy.
– Nie, wiesz, bo właściwie... to zepsuł się mój pociąg wczoraj i Karol mnie dowiózł do Krakowa, żebym nie spóźniła się na rozprawę – wypalam na jednym wydechu.
Cokolwiek Michał pił po drugiej stronie, a podejrzewam, że yerbę, z pewnością właśnie wylądowała wszędzie dookoła poza jego buzią.
– I czemu ja o tym nie wiem?! – oburza się sztucznie, a ja słyszę, że się uśmiecha.
– Nie ekscytuj się tak. Powiedzmy, że zakopaliśmy topór wojenny. – I postanowiliśmy pójść na randkę. W sumie jeszcze się nie zdecydowałam, czy aby na pewno do niej dopuścić.
Całą noc spędziłam na gorącym rozmyślaniu, w co ja właściwie się wpakowałam. Nie wolno przecież, do diabła, romansować z własnym szefem. Nie i już, to zdecydowanie przekracza etykę pracy, jak mamy się traktować z należytym szacunkiem, skoro... A właściwie o czym ja mówię.
Tyramy się od samego początku, pałając zdecydowanie mało pozytywnymi uczuciami do siebie, ba! Sam początek mojej kariery w KOTAR to był jawny mobbing, tylko ładnie nazywany przez moich współpracowników jako formę sprawdzenia mnie.
Chwila, czy to znaczy, że jestem ofiarą syndromu sztokholmskiego, skoro sympatyzuję ze swoim byłym oprawcą?
– Karolcia, wiesz, jak to mówią. Od nienawiści do miłości tylko jeden krok.
– Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a powieszę cię za gacie nad wejściem do działu – burczę. – Poza tym, ja nie biorę z nim ślubu, po prostu nie mam już tak ogromnej ochoty go zabić.
Za to mam ochotę zabić siebie, czuję się jak w potrzasku między swoim głupim sercem a jeszcze głupszym poczuciem moralności. Gdybym nie była tak niedorozwinięta, może przestałabym podchodzić do tej sprawy jak pies do jeża. Niestety jestem tylko sobą i nie obejdzie się bez histerii oraz moralnego kaca, czy roztrząsania każdego najmniejszego szczegółu.
– Mogę ci to kiedyś powtórzyć, jak już weźmiecie ślub?
Wypuszczam bardzo głośno powietrze, licząc w myślach do dziesięciu, żeby opanować zalewającą mnie krew, nie wjechać komuś w zderzak i nie sypnąć piękną krakowską wiązanką.
– Ty byś się zajął Olą, ona zdecydowanie zasługuje na tej pierścionek – odcinam się. – Na mnie przyjdzie jeszcze czas.
– O pierścionek Oli nie musisz się mart...– Mój telefon zaczyna wibrować, a ja odrywam na chwilę rękę od ucha. Przychodzi drugie połączenie.
– Cholera, muszę kończyć, zadzwonię później! – Rozłączam się i natychmiast odzwaniam do Laury. – Podjeżdżam! To miasto to jakiś żart!
– W Warszawie na pewno nie jest lepiej – odpowiada mi koleżanka, a ja wzdycham. Chyba zaczynam tęsknić za metrem.
– Zaraz będę!
***
Laura przygląda się swojemu wysportowanemu, smukłemu ciału w obcisłej sukience w kolorze ecru. Jestem fanką jej w tym kolorze. Złote loki okalają jej głowę w charakterystycznym afro, które miała jeszcze w liceum, a niebieskie jak chabry oczy idealnie komponują się z jasnym odcieniem różu. Wygląda ślicznie, ale jednocześnie tak seksownie i dojrzale.
– Wyglądasz kosmicznie – stwierdzam.
– Myślisz? – Odgarnia kilka loków z czoła, a mój wzrok kolejny raz dzisiaj pada na delikatną biżuterię z różową cyrkonią, którą nosi na palcu.
– Możesz mi wierzyć – odpowiadam.
– Wezmę, ale ty musisz spróbować tej granatowej! – nakazuje mi, a ja wywracam oczami. Jedna rzecz się nie zmieniła, z Laury wciąż jest niezłe ziółko.
No bo hej, kto organizuje sobie ślub w ciągu dwóch miesięcy?
Wywracam oczami, ale wchodzę do przymierzalni obok i wybieram spośród trzymanego naręcza ciuchów granatową, sukienkę z aksamitu o charakterystycznym kroju, który przypomina trochę łyżwiarskie stroje. Biust jest mocno wycięty, a ramiona odsłonięte. Na plecach ciągnie się jedynie pasek, który zapina się na zaślepkę na materiale wokół szyi.
– Kurde, ale to po tobie widać – stwierdza. – Jesteś stworzona do takich strojów.
– Myślisz? – Staję na palcach, żeby uzyskać efekt niewidzialnych obcasów. Wiadomo, że wszystko lepiej wygląda na człowieku, kiedy nosi się szpilki. Unosi się to i owo w końcu.
– Ten pasek na szyi podkreśla jaka jesteś chudziutka – odpowiada. – Chociaż chyba nie aż tak jak wcześniej.
Spoglądam na swój biust, bo dobrze wiem, że to o nim mowa. Kiedyś chłopacy z grupki, do której należał mój studniówkowy partner rzucili w żartach na próbie poloneza kilka żarcików o wklęsłych dziewczynach. Ciekawe, co by teraz powiedzieli.
– Szkoda, że Michalski i banda nie mogą tego zobaczyć, co ja widzę – stwierdza blondynka, a ja uśmiecham się do niej lekko. – Musisz koniecznie mieć partnera na ślubie, bo mój przyszły szwagier to istny Casanova i nie da ci spokoju.
Ktoś się znajdzie. Nawet chyba wiem, kto to może być.
– Powiedz, dlaczego właściwie tak szybko to organizujecie? – Obracam się na palcach, by przyjrzeć się, jak wysoko unosi się materiał.
Serce bije mi trochę za szybko, jak na zwykłą sukienkę. Ładnie by rozkładała się przy piruetach na lodzie, byłaby też wygodna do skoków.
– Wyjeżdżam za trzy miesiące do polskiej ambasady w Waszyngtonie – wyjaśnia. – Daniel nie mógłby ze mną pojechać, bo tylko małżonkom przysługuje druga wiza, kiedy jedno z nich przeprowadza się jako dyplomata. Na razie to tylko cywilny ślub. W grudniu weźmiemy kościelny, zrobimy wesele dla wszystkich wujków, pociotków i piątej wody po kisielu, którą znamy tylko z rodzinnych opowieści.
– Czyli nie szykować się na wielką imprezę na razie?
– Nie, nawet mojej siostry nie będzie, bo ma w tym samym czasie tournée po Azji i nie ma jak tego zorganizować, żeby dotrzeć na czas. Dlatego ciebie poprosiłam, żebyś została świadkiem. – Uśmiecha się lekko.
Spoglądam na siebie w lustrze jeszcze raz. Dla tej sukienki mogłabym wrócić na lód. Naprawdę.
– Przymierzę jeszcze te jeansy – stwierdza Laura, a kiedy wychodzi, zaczynam szukać wśród swoich rzeczy telefonu.
Owszem, mam zamiar zrobić sobie selfie. Bo kto mi zabroni? Czuję się ładnie, właściwie nawet bardzo. I tak na moim Instagramie bardzo rzadko lądują zdjęcia mojej twarzy. Właściwie, jak na uzależnioną od Internetu, mało wrzucam swojego wizerunku do sieci. Może gdybym była pięć lat młodsza to kto wie?
Niemal podskakuje, kiedy dostaję smsa od Karola. Prycham, na widok niewinnej treści. A co kobieta w dzień wolny od pracy mogłaby robić? Nie, gotować nie jest dobrą odpowiedzią.
Coś mnie kusi, by wysłać mu swoje zdjęcie, sprawdzić jak zareaguje, tylko, że jeśli to zrobię, znaczy jedno – to naprawdę nie jest przyjacielska relacja, o nie. To znaczy zdefiniowanie tego jako niewinnego flirtu. A wszyscy dobrze wiemy, dokąd one prowadzą, prawda?
Wybieram jedno z dwudziestu, które zrobiłam i wysyłam mu. Udaje mi się przebrać tylko w spodnie, kiedy dostaję wiadomość.
Prycham. Całkowity przejaw mizoginizmu i wiary w stereotypy, których wcale nie potwierdzam w wolny dzień idąc na zakupy. Podobają mu się moje nowe włosy, to ciekawe. Zawsze sądziłam, że faceci nie widzą nawet drastycznych zmian w wyglądzie. I chwali sukienkę.
Nakładam sweter i wychodzę z przebieralni, trzymając w jednej ręce sukienkę, a w drugiej resztę ubrań, których finalnie nie przymierzyłam. Laura wychodzi ze swojej, kierując się w stronę wyjścia.
Uśmiecha się do mnie, widząc, jak namiętnie wystukuję wiadomość do Karola, a ja natychmiast chowam telefon do kieszeni. Zaczyna się ze mnie śmiać, a ja czuję, że płoną mi rumieńce.
– Widzę, że pewnie rzeczy się nie zmieniają – stwierdza. – Zawsze ukrywałaś kto ci się podoba.
– Miałam pecha do facetów w liceum. – Wzruszam ramionami. Prawda jest taka, że zła passa trwała znacznie dłużej, ale nie chcę jej tego mówić. Pewnie by się zmartwiła.
– W klasie maturalnej chodziłaś z gwiazdą koszykówki. Była z was świetna para sportowców.
– Mnie nikt nie znał. – Odkładam nieprzymierzone ubrania na ladę i wychodzimy z przymierzalni do głównej części sklepu. – Dawid to było co innego, każdy wiedział kim jest i jak bardzo był utalentowany, a ja byłam jego... maturalną dziewczyną.
– Pasowaliście do siebie. – Czy rzeczywiście tak było? Trudno mi stwierdzić. Byliśmy dziećmi wtedy. Czy można w ogóle znać siebie, skoro wciąż się dorasta? Dajmy spokój, ja sama siebie do tej pory zaskakują, a zazwyczaj jestem brana za dojrzałą kobietę.
Podchodzimy do kas, a ja czekam, aż Laura najpierw zapłaci za swoje zakupy. Wyciągam telefon i uśmiecham się do ekranu jak idiotka. Nie odpisywałam dwie minuty, tymczasem Kotar zdążył zalać mnie spamem roku. Całkiem szybko pisze. Albo mu się nudzi w pracy.
Właśnie, czy on czasem nie twierdził, że nie może zostać ze mną w Krakowie, bo ma tyle pracy, a teraz esemesuje ze mną?
Dzielę się z nim tym spostrzeżeniem.
– Więc, jak ma na imię? – pyta Laura, kiedy ja podchodzę do lady, żeby zapłacić za sukienkę.
– Hm, co? – Przestaję grzebać w torebce i wyciągam na blat portfel. Uśmiecha się do mnie szeroko.
– Nie co, a kto – poprawia mnie, a ja dosłownie palę buraka, czuję jak twarz zaczyna mnie piec. Boże, ile ja mam lat, żeby tak reagować o pytania o... mojego szefa, z którym zdecydowanie dawno porzuciłam friendzone, czy może bardziej colleaguezone.
Przykładam czym prędzej kartę do czytnika i zabieram swoje paragony oraz zakupy, żeby jak najszybciej stamtąd wyjść, tym bardziej, że kasjerka uśmiechnęła się do mnie z czymś pomiędzy zażenowaniem a nie troską.
– Karol – odpowiadam, kiedy wychodzimy ze sklepu. – Ma na imię Karol – wzdycham. – I jest moim kierownikiem.
Laura się zatrzymuje i wpatruje się we mnie z rozdziawioną buzią. Również staję, odwracając się do niej. Kiedy mnie tak świruje swoimi niebieskimi oczami, czuję, że rumienię się jeszcze bardziej.
– To nie tak, że mamy romans – zaczynam się tłumaczyć. – Po prostu... i to tak jakoś wyszło... a nawet go nie lubiłam... i zwyczajnie...
Spuszczam wzrok, mnąc w dłoniach torebkę z sukienką. Nie potrafię wykrztusić słowa więcej, zbiera mi się na płacz, chociaż jaki jest właściwie tego powód. Czy ja zawsze muszę się pakować w jakieś zjebane relacje z innymi ludźmi? Czy nie mogę sobie po prostu żyć szczęśliwie? Czy o tak wiele proszę?
Laura mnie przytula, a ja ledwo powstrzymuję łzy, które cisną mi się do oczu. Tak wiele się dzieje, a ja wciąż się gubię sama ze sobą.
Nie bijcie, zapomniałam wczoraj wrzucić gotowy rozdział :')
Dziękuję za aktywność pod poprzednim rozdziałem pomimo przerwy, pamiętajcie, że nawet jak nie odpisuję na wszystko, to wszystko czytam!
xx, Zo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top