XVI.Historie prawdziwe
{John Legend - Start a Fire}
Wpatruję się w umykający obraz za oknem wagonu, ale nie widzę nic – nawet nie dlatego, że pociąg porusza się bardzo szybko i zwyczajnie zanim zdążę skupić wzrok na czymś, co już niknie w oddali. Po prostu, jakby to powiedział jakiś romantyczny poeta: duch opuścił moje ciało, poszybował gdzieś daleko, bo nazywam się milijion – bo za miliony kocham i cierpię katusze. Żartuję oczywiście, wszakże Słowacki wielkim poetą był.
No właśnie ten romantyzm nie wychodzi mi na zdrowie. Flirtowanie z szefem też nie wychodzi mi na zdrowie. Ani tym bardziej mętlik w głowie nie wychodzi mi na zdrowie.
Nie mogę się powstrzymać przed odtwarzaniem w głowie tych sytuacji, każdego dotknięcia, każdego przytulenia, każdego spojrzenia. Pojedyncze gesty, które kiedyś bym zignorowała – od dodatek do złośliwości szefa – teraz analizuję pod każdym możliwym kątem. A nuż mam rację i on robi dokładnie to samo. Może serce też mu biło, kiedy obudził się rano przytulony do moich pleców? Może szukał każdej nadarzającej się okazji, żeby mnie dotknąć? A może tylko sobie to uroiłam?
Nie, zdecydowanie sobie nie uroiłam, że Karol podszedł ze mną na peron i pomógł z walizką w pociągu. Nie uroiłam też sobie, że wyszłam jeszcze na peron, żeby się z nim pożegnać i zdecydowanie nie uroiłam sobie, że zawisłam mu na szyi niczym nastolatki we wszystkich komediach romantycznych.
Między Bogiem a prawdą nie chciałam go puścić, a nawet gdybym z jakiegoś powodu, na przykład bardzo racjonalnego, który przywróciłby mnie do porządku, chciała to jednak zrobić – nie mogłabym, bo Karol objął mnie równie mocno, co ja niego. Musieliśmy się jednak od siebie odsunąć, a ja pluję sobie w brodę, że trwało to jednak tak krótko.
Przyznaję się – czuję niedosyt jego ciepła, zapachu, dotyku. Gdybym mogła czerpałabym z niego garściami, nie oddalała się, nie pozwoliła się oddalić. Ale nie mogę. Jest moim kierownikiem, a ja tylko pracownicą wielkiej korporacji. Nic dobrego by z tego nie wyniknęło, gdybym pozwoliła pokierować się emocjami. Gdyby którekolwiek z nas postanowiło to zrobić.
A widziałam, że chciał to zrobić, kiedy odsuwał się ode mnie, ale nie zabierał rąk z mojego pasa. Przez jedno wahnięcie serca, kiedy wpatrywaliśmy się w siebie w dziwnym, obcym uniesieniu, myślałam, że się nade mnie pochyli. Przez tę jedną chwilę myślałam, dałam się zwieść swojej naiwności i głupocie. Karol jest zbyt rozsądnym człowiekiem.
To nawet nie chodzi o fakt, że boję się sądowej konfrontacji z Adamem. Nie chodzi o moją samotność. Nie chodzi też o każdą inną rzecz, mały powód, czy zwyczajny pretekst. Karol daje mi poczucie bezpieczeństwa. Tylko tego potrzebuję, ale czy tylko tego...?
Wzdycham do siebie, sięgając po telefon leżący na stoliku.
Zanim weszłam do pociągu, Karol mruknął jeszcze, że będzie dzwonił i że trzyma za mnie kciuki.
Chcę do niego napisać, ale coś powstrzymuje mnie, kiedy wybieram jego numer, żeby wystukać wiadomość. Nie mogę pozwalać, żeby głupie impulsy mną kierowały. To wszystko nie ma sensu, powtarzam to sobie, ale moje głupie serce nie słucha. Mam ochotę płakać.
Pociąg zwalnia, a ja spoglądam zaskoczona za okno – jest zdecydowanie za wcześnie, byśmy byli w Krakowie. Zresztą miasto, do którego wjechaliśmy jest z pięć razy mniejsze od stolicy Małopolski. Wjeżdżamy na stację, a ja mogę zobaczyć nazwę miejscowości. Jestem pewna, że nie miało być żadnego postoju w Opocznie.
Ludzie dookoła mnie rozglądają się, zwłaszcza, że po podjechaniu na peron, zatrzymujemy się całkowicie. Widząc miny innych podróżnych, jestem w stu procentach pewna, że tego przystanku nie powinniśmy zaliczyć.
Przez szumienie ogrzewania przebija się głos konduktora w głośnikach, a ja podskakuję słysząc zachrypnięty głos pracownika linii kolejowej.
– Drodzy państwo, z przykrością informujemy o usterce technicznej. Obecny postój w Opocznie ma na celu próbę naprawienia jej, ale jeśli nie dojdzie to do skutku, zostanie przygotowane połączenie zastępcze. Prosimy o cierpliwość i przepraszamy za utrudnienia.
Oburzony pomruk przenosi się przez wagon, szczerze, dołączyłabym do niego, gdyby nie wibracja w telefonie, który trzymam. Spoglądam na ekran i natychmiast odbieram.
– Zabij mnie, zepsuł się – mówię natychmiast.
– Co? – dziwi się Karol. – Jakim cudem?
– Nie wiem, stoimy w jakimś Opocznie, próbują to naprawić, ale jak im się nie uda, to cholera wie, kiedy załatwią nam zamienny transport, mogę się przecież spóźnić, a...
– O matko, Karolina, uspokój się – przerywa mi. – Wiesz, ile będziecie tam stać?
– Nie mam pojęcia. – Wstaję i rozglądam się. W drzwiach po drugiej stronie wagonu widzę konduktora. Muszę pamiętać, że w cywilizowanym świecie atak na urzędnika będzie karalny. Tak.
Wdech, wydech, Karolina. Szkoda, że nie masz licencji na zabijanie, Karolina. Ale miałaś pomysł z tym Pendolino, Karolina. Żeby ci to bokiem nie wyszło, Karolina. Ale jesteś głupia, Karolina.
Mężczyzna chyba wyczuwa mój wzrok, bo podnosi oczy z kobiety, z którą rozmawia. Staram się nie rzucać gromów albo przekleństw, ale z każdą chwilą gotuję się coraz bardziej. Jeśli tu zaraz nie podejdzie, to pójdę tam i mu nawtykam.
A jednak, rusza w moim kierunku. Przez chwilę wygląda na to, że mnie po prostu minie, ale ja nie dam sobie w kasze dmuchać.
– Przepraszam, wie pan może ile mniej więcej może trwać ta naprawa? – zagaduję najłagodniej, jak potrafię w tym momencie.
– Półtora godziny i więcej – odpowiada, właściwie prawie mnie ofukuje, a ja wzdrygam się, słysząc jak wiele wspólnego z poprawną polszczyzną pan ma. Mniej więcej tyle, co ja z obliczaniem delty po maturze.
Kiwam głową i cofam się o krok. Pracownik kolei idzie dalej, dodatkowo przyjmuję postawę przysłowiowego wpierdolu, więc jestem ostatnią osobą, która ma odwagę do niego coś powiedzieć. Ups?
– Cholera, on chyba sobie żartował – słyszę głos Karola i z powrotem skupiam się na rozmowie telefonicznej. – Samochodem do Opoczna jest maks godzina dwadzieścia, nawet mniej jak się przyciś... – Nagle milknie, a ja marszczę brwi.
– Halo? Karol?
– Jestem. Czekaj tam. Nigdzie się nie wybieraj. – Słyszę jak coś upada po drugiej stronie. – Cholera. Chwila, muszę pozbierać papiery, bo je zwaliłem. – Siadam z powrotem, słuchając, jak Karol coś tam klnie pod nosem, ale po mniej niż minucie z powrotem jest przy telefonie. – Pojadę po ciebie i zawiozę cię do Krakowa.
Zamurowuje mnie. Przez chwilę milczę.
Czy on sobie żartuje? Naprawdę chce po mnie tu przyjechać po tym wszystkim, co dla mnie zrobił? Czy nie dość już otrzymywałam od niego pomocy? Czy to już nie podchodzi pod wykorzystywanie go? Przecież nie może mi pomagać w każdej najmniejszej głupocie. Muszę sobie jakoś sama radzić.
– Jesteś pewien? Przecież jesteś teraz w pracy, będziesz miał cały dzień z głowy.
– Tak, zaraz powiem Ryśce, że mam rodzinną sprawę i nie będzie mnie do końca dnia.
Nie wiem nawet, jak na to odpowiedzieć, w końcu nikt mu nie kazał. Ja go o to nie proszę. Zaskakuje mnie jego pomocność. Nie jestem pewna, czy to mi się nie śni. W końcu dlaczego w ogóle on to robi?
A może jednak ja sobie nie wmawiam tylko, że i on jest zainteresowany? Jeśli naprawdę jest, przecież to niedorzeczne! W końcu co mam ja, czego nie będzie miała każda inna dziewczyna, którą byłby w stanie okręcić sobie wokół palca w ciągu minuty? Wystarczy, że uśmiechnie się, mrugnie tym swoim błękitnym okiem, rzuci ironicznym żartem, a każda będzie jego. Ma w sobie ten urok osobisty, który pomimo jego beznadziejnego charakteru, działa na jego korzyść. Poza tym, aż taki okropny to on nie jest, jak chce. Potrafi być miły, opiekuńczy i wyrozumiały, kiedy wysmarkujesz mu się w rękaw, bo psychiczny były nachodzi cię pod pracą.
– Karolina, zaraz wychodzę. Nie martw się, dowiozę cię tam na czas – mówi łagodnie.
– Nie wiem, co powiedzieć.
– To milcz i czekaj.
***
Nie mogę uwierzyć. Naprawdę to robi. Prujemy właśnie autostradą w kierunku Krakowa. Mamy nawet zapas godziny do rozprawy, jest szansa, że będziemy jeszcze w stanie coś zjeść.
Karol postukuje w kierownicę palcami w rytm hitu Beynoce. Przyglądam się jego dłoniom zaciśniętym w pewnym uścisku, długim ramionom pod niebieską koszulą, która podkreśla kolor jego oczu, rozluźnionej twarzy. Zmienił okulary na przeciwsłoneczne i szczerze muszę to przyznać – wygląda w nich chyba jeszcze lepiej, jeśli to w ogóle możliwe.
– Mam coś na twarzy, że mi się tak przyglądasz?
Cóż, jego uroda to już „coś". Ale oczywiście nie mogę mu tego podać jako powodu wlepiania w niego gał, jak ciele w malowane wrota.
– Przepraszam – płoszę się i odwracam wzrok, przenosząc go na samochód, który właśnie wyprzedzamy. Kotar wzdycha, wracając na prawy pas i zabiera rękę z drążka skrzyni biegów. Jego dłoń ląduje na moich splecionych na podołku rękach.
– Niby za co? No chyba, że wyzywałaś mnie od debili, to w takim razie przyjmuję.
– Chyba już dawno doszliśmy do wniosku, że wyzywanie cię nie zmieni twojego ubogiego zasobu szarych komórek – odcinam się, wpatrując się w nasze ręce. Niepewnie otwieram dłonie, by jego wpadła między moje i czym prędzej zamykam uścisk. Oddaje go delikatnie.
Jego dłoń jest ciepła i szorstka, widzę kilka blizn na jej wierzchu, ma też przyjemny, ciepły kolor.
– A oto i stara Karolina, cała i zdrowa – śmieje się i patrzy na mnie przez chwilę. Wzruszam ramionami, uśmiechając się.
– Żeby wrócił stary Karol, musiałbyś mi powiedzieć, że nie uwierzysz w bajki napisane w moim CV – odpowiadam.
– Czyli jednak były tam jakieś bajki! – Uśmiecha się szeroko, a ja wyciągam rękę i strzelam go po uchu. – Bo się przez ciebie zabijemy! – śmieje się, a ja kręcę głową i zabieram dłoń, znowu otaczając jego w uścisku.
– Nie było tam żadnych bajek, dobrze to wiesz – prycham.
– Teraz już tak.
Czyli jednak sądził, że kłamałam w życiorysie? Czy naprawdę aż tak podejrzanie wyglądało moje zgłoszenie, skoro wziął mnie za jawnego kłamcę? Nie mogę uwierzyć, że ten sam człowiek, który teraz ściska mnie za rękę, mógł ledwo ponad miesiąc temu uznać, że napisałam jakieś bzdury wyssane z palca w podaniu o pracę. Jak wiele musiało się wydarzyć, by z gnojka, którego szczerze nienawidziłam, zmienił się w kogoś bliższego mi niż na przykład Michał?
– Wiesz, to było naprawdę dziwne. Trafiłaś się nam z polecenia, w trybie natychmiastowym chcesz zmienić pracę, twój poprzedni pracodawca po prostu wychwala cię pod niebiosa... Miał właściwie rację – stwierdza, kręcąc głową. – Żałuję, że mu nie uwierzyłem. – Wzdycha. – Ale sama rozumiesz, do tej firmy trafiają się różne typy. A jakiś dziwny Krakus, któremu bardzo zależy na przeprowadzce do Warszawy był ostatnim, czego mi było trzeba.
– Nie musisz się tłumaczyć. – Uśmiecham się, bo widzę po nim, że jest jeszcze coś, czego mi nie mówi, ale nie chcę naciskać. I tak cieszę się, że język mu się rozwiązał.
– Źle cię potraktowałem, przepraszam – mówi.
– Jesteśmy kwita, ratujesz mi ostatnio non stop dupę – zauważam. – Chyba bym bez ciebie zginęła w ciągu ostatnich dwóch dni. Albo Adam by mnie porwał i przetrzymywał w jakiejś piwnicy – dodaję pół-żartem, ale wzdyga mnie na myśl o dotyku jego brudnych łap na moim ciele.
Zamykam oczy, próbując odepchnąć od siebie te najboleśniejsze obrazy. Miłosnych uniesień, kiedy splątani w pościeli wyznawaliśmy sobie po stokroć miłość. Co z tego zostało? Strach, niechęć i rozprawa w sądzie, na którą teraz jadę.
– Miałem ochotę sprać go – przyznaje Karol, a ja otwieram oczy, spoglądając na niego zaskoczona. – Gdybym nie wziął cię za rękę, naprawdę bym go pobił.
– Wystarczy już przemocy w tym związku – wypalam bez namysłu, a mężczyzna odwraca do mnie głowę, wpatrując się we mnie zaszokowany.
– Czy ty żartujesz sobie ze mnie? – szepcze – Czy on cię pobił?
Wzdycham. Wiedziałam, że ten dzień będzie ciężki, wiedziałam, że będę musiała opowieść przed sądem wszystko od początku do końca, ale nie sądziłam, że i przed Karolem będę się spowiadać.
– Zerwałam z nim po tym, jak pod koniec listopada wróciliśmy z Wysp Kanaryjskich. Po tym, jak wreszcie przejrzałam na oczy i zobaczyłam, że gdy ja nie patrzyłam, zdobywał sobie inne. Przez te wszystkie lata. – Spuszczam wzrok na nasze splecione dłonie. Głaszczę kciukiem jego knykcie, by rozluźnił odrobinę mięśnie. – Najpierw wypisywał i wydzwaniał, sterczał pod domem. Potem zaczął nachodzić w pracy. Nie byłam w stanie wyjść z domu, by gdzieś się na mnie nie zaczaił. Był wszędzie. Próbował mnie przycisnąć, żebym do niego wróciła, żebyśmy to naprawili, obiecywał, płakał, groził, że się beze mnie zabije. Odmawiałam mu za każdym razem, w końcu zmieniłam numer telefonu, zastanawialiśmy się z tatą nad przeprowadzką do innej części miasta, gdzie miałby bliżej na uczelnię... No, ale któregoś dnia byłam strzępkiem nerwów, tata znowu trafił do szpitala, bo zasłabł w pracy... Jest cukrzykiem i po prostu czasem zapomina o lekach, a nie może już ich odstawić. – Zamykam oczy, by powstrzymać napływające do nich łzy. Karol mocniej zaciska dłoń, chcąc dodać mu otuchy. Słyszę, jak chce już coś wtrącić, zapewne powiedzieć, że nie muszę się spieszyć i opowiadać mu teraz wszystkiego, ale prawda jest taka, że jeśli teraz mu tego nie powiem, to już nigdy nie dokończę. – Adam stał pod drzwiami i wydzwaniał. Wkurwiałam się, wyszłam, żeby mu skłamać, że już go nie kocham, chciałam mu wykrzyczeć że nie chcę go w swoim życiu, żeby po prostu dał mi spokój, bo wszystko złe, to zawsze dzieje się przez niego.. Zaczęliśmy się kłócić, a on... a on ma problemy z agresją. Zrzucił mnie ze schodów. Wszystko widział mój sąsiad, który wyszedł na klatkę sprawdzić, co się dzieje. Wezwał karetkę i policję.
– Mógł cię zabić – zauważa cicho Karol. Dopiero teraz zauważam, że wyłączył radio, bo ledwie szeptałam.
– Mógł – potwierdzam i odchrząkam. – Ale tylko złamałam rękę i wytrząsnęłam tę resztkę mózgu, która mi została. – Spoglądam na niego, próbując sprawdzić, czy choć odrobinę go rozbawiłam, ale jest pochmurny. Widzę jak mocno zaciska lewą rękę na kierownicy. – Tak naprawdę prowadzą przeciwko niemu dwie sprawy. Tę o zakaz zbliżania się oraz o pobicie mnie. Tata zmusił mnie po tym całym cyrku do złożenia pozwu, razem z prawnikiem przekonali mnie, że lepiej, żebym się wprowadziła z Krakowa, żeby nie mógł mi już zrobić krzywdy. A jednak znalazł mnie w Warszawie. Z tobą. – Uśmiecham się do niego niepewnie. – Nie podziękowałam ci nawet za pomoc.
Zanim zdąży coś odpowiedzieć, wyciągam się i całuję go w policzek.
– Dziękuję – mówię i wracam na swoje miejsce.
Spogląda na mnie uśmiechnięty.
– Podoba mi się takie spłacanie długów.
Zaczynam się śmiać, kręcąc głową. Odgarniam sobie włosy za ucho, a Karol korzysta z okazji, że puściłam częściowo jego dłoń i redukuje bieg. Jednak odkłada swoją rękę z powrotem na mój podołek, żebym mogła spleść nasze palce.
– Mówiłam ci już, że nie pójdę z tobą do łóżka. Jesteś moim szefem – parskam. – Ale jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował ode mnie pomocy, możesz przyjść śmiało – dodaję łagodniej.
– A jeśli będę potrzebował z tobą pójść do łóżka?
– To se znajdź podobną do mnie praktykantkę! – Wybuchamy śmiechem.
– No weź, romans biurowy dodaje pikanterii miejscu pracy.
Uderzam się dłonią w czoło. Michał i jego teksty. Widzę tu ewidentnie, że opinie blondyna chyba są znane całemu działowi. No bo pewnie i tak za bardzo się nie ukrywał ze swoim romansem z Justyną. Nie jest typem, który owija w bawełnę, pochwalił przecież moje cycki podczas pierwszej rozmowy.
– Michaś nie jest najlepszym wzorem do naśladowania – zauważam. – A jak ci brakuje pikanterii w miejscu pracy to sobie zamów kebaba na ostro.
Uśmiechamy się do siebie, przez chwilę milczymy, a ja przesuwam się bliżej niego. Czuje się swobodnie. Nie przeszkadza mi, że właściwie ta rozmowa nie powinna się odbyć pomiędzy pracownicą a szefem. Zapominam o wszystkim, po prostu cieszę się z jego towarzystwa. Z jego sympatii. Z jego ciepłego śmiechu.
– A jeśli ja nie chcę praktykantki? – odzywa się po chwili. Musi zwolnić, bo zjeżdżamy w rozwidlenie, które prowadzi bezpośrednio do Krakowa.
Wzdycham, kiedy zabiera rękę, zostawiając ją na drążku.
– Jesteś moim szefem, Karol – wzdycham.
– Zawsze mogę cię zwolnić i po problemie.
– Nienawidzę cię – stwierdzam, a on prycha. Dobrze wiemy, że tak nie jest. Przestałam już czuć do niego niechęć. Nie chcę wiedzieć, co ją zastępuje teraz. Jeśli to nazwę, będę zgubiona.
– Ale kłamca z ciebie to beznadziejny. W sumie to dobrze, sąd od razu zobaczy, jak coś zaczniesz kręcić. – Patrzę na niego morderczo. Nie mam zamiaru kłamać przed sądem, raz, że grozi za to odpowiedzialność prawna, dwa, jestem po prostu osobą szczerą. Poza tym, tu chodzi o moje bezpieczeństwo.
Wzdycham, opierając łokieć o drzwi i przymykam oczy. Ten dzień jest już naprawdę długi, a trwać będzie jeszcze dłużej.
Dojadą do tego Krakowa i skończą się gadane rozdziały, obiecuję to wam, no bo nie może być tak dobrze, co nie? :D
xx, Zo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top