XIX. W opiece go mieć

{Grzegorz Turnau - Znów Wędrujemy}

– Nie ma go – mówię, odkładając teczkę papierów przygotowanych do podpisania przez kierownika. – Do środy ma zwolnienie lekarskie.

– Może jest chory z miłości do ciebie – sugeruje z diabelskim uśmieszkiem Michał, a ja wywracam oczami, zanim siadam na krześle.

– Wiedziałam, że tak będzie, jeśli powiem ci cokolwiek – prycham, podsuwając się do biurka. Kładę dłoń na dokumentów, które chciałam, żeby Karol mi podpisał. – Jak to możliwe, że nie mamy zastępcy kierownika? – pytam.

– Do tej pory nasz wspaniały kierownik pojawiał się każdego dnia w pracy poza urlopem, przed którym zawsze załatwiał wszystkie powinności. – Wzrusza ramionami, głaszcząc wąsy. – Mogę zgłosić twoją kandydaturę.

Prycham ostentacyjnie, wywracając przy tym oczami. Jeszcze tego w życiu mi brakowało, więcej obowiązków. Wystarczy już, że buduję wizerunek tej firmy od kompletnego zera albo raczej od jakiejś depresji, która jest jeszcze gorsza od zera, bo wynik ma na minusie! Lepiej, żeby ktoś chociaż docenił moje starania, jestem pewna, że w piątek fryzjer ze zwykłej uprzejmości nie powiedział mi o kilku siwych włosach, których się na pewno dorobiłam dzięki tej firmie.

Mój telefon wydaje z siebie dźwięk powiadomienia, a ja odruchowo spoglądam na tego gostka pod oknem, który posyła mi mordercze spojrzenie. Kolego, jest z tobą z pewnością coś nie w porządku. Jakbym to ja udawała tylko, że pracuję.

Sięgam po komórkę i aż wstyd się do tego przyznać – ale serce naprawdę staje mi na chwilę, gdy widzę nazwisko w powiadomieniu. Właśnie, sam siebie zapisał nazwiskiem w moim telefonie. To było jeszcze zanim... zanim sami wiecie.

– Karolina... – zaczyna Michał, przewracając jakieś pokreślone kartki. Zgaduję, że to jakieś harmonogramy, które spieprzył podczas mojej nieobecności. – Chcę tylko żebyś... – Przenoszę na niego wzrok z telefonu. Widzi moją minę i wzdycha. – Słuchaj, ja naprawdę wam kibicuję... Ale... Wiesz, jaką opinię ma Karol.

– Tak, spotkałam się z Natalką z recepcji w metrze. Opowiedziała mi to i owo – dodaję z niesmakiem.

– Większość z tych historii to kłamstwa i głupoty. I plotki oparte na tym, że raz czy dwa milej potraktował jakąś praktykantkę. Chociaż to prawda, że potrafi zmieniać kobiety jak rękawiczki. –Wzdycha i wyciąga w moją stronę jedną z kartek. – Po prostu... Biorąc pod uwagę twoje doświadczenia...

– Czy ty się o mnie martwisz, Michaś? – pytam, z udawanym przejęciem łapiąc się za serce. – Jeszcze uwierzę, że masz serce.

– Ludzkie i bijące w przeciwieństwie do ciebie, oślizgła ropucho. – Parskam śmiechem na ten diss na poziomie podstawówki. – Wiesz, do czego zmierzam.

– Do tego, że powiedziałeś wszystko Oli, a Ola powiedziała Natalce, kiedy przypadkiem spotkaliście się w Tesco? – Uśmiecham się szeroko. – Spokojnie, ty i ona, i cała reszta, która już wie, że nie zamierzam drzeć dłużej z nim kotów, możecie przestać bać się o moje biedne serce... Poza tym – dodaję – chcę z nim pozostać w przyjacielskich relacjach. Nie umiem za bardzo bawić się w związki.

Blondyn wyrzuca głowę do tyłu, jęcząc jak zarzynany jeleń.

– O Boże ty Mój. Daj spokój, Karolina. Wszyscy widzą, że to coś więcej niż friendzone – prycha. – Wszyscy, którzy byli świadkiem tego, jak odwracasz wzrok, a on się w ciebie wpatruje jak w ósmy cud świata... Przede mną tego nie ukryjesz – dodaje, mrugając jednym okiem – że jednak ci się podoba.

Zapowietrzam się.

Mam ochotę mu przywalić, wyrzucić wszystkie te papiery w powietrze i wywrzeszczeć stek obelg. A potem przyznać mu rację i kazać się zawieźć do mieszkania Kotara. Oczywiście nie zrobię tego, bo to byłby już zupełny koniec dla mojej reputacji. Jeśli jeszcze jakąś mam.

Nowa pracownica, najpierw nienawidzi się z szefem, teraz prawdopodobnie ukrywa z nim związek. Boże, jeśli coś takiego dotrze do tej cholery w księgowości, jestem pewna, że niedługo każdy w tym budynku będzie znał moje nazwisko. W końcu, romans z synem prezesa to nie lada gratka.

Pieprzyć to, może jednak wyrzucę te papiery w powietrze i zaśpiewam, jak bardzo nie wiem co robić i nienawidzę swojego życia?

– Dość – mówię. – Co zrobiłeś źle?

– Musimy poprzesuwać terminy nagrań, bo castingi się przeciągają. W dwóch miejscach firmie odmówiono jednak lokalu – odpowiada, a ja staram się skupić na jego słowach.

Mimowolnie jednak myślę o telefonie, który leży przy mojej ręce, a w którym wciąż jest i nie zniknie wiadomość od Karola, żebym przyjechała z tymi papierami do niego. Ryśka do niego zadzwoniła, a on teraz chce, żebym wyrwała się wcześniej z pracy i wpadła.

Cały dzień wydaje się jakimś koszmarem. Staram się nie myśleć o Karolu, o tym, że długo odpisuje mi na wiadomości, bo ma gorączkę i cały czas przysypia; o tym, że wszyscy zapewne mnie obsmarowują; o tym, że mam się z nim zobaczyć.

Kiedy się odwracam, mam wrażenie, że tematem rozmów między pracownikami jest nic innego, jak moja znajomość z Kotarskim. To sprawia, że czuję się jak ostatnia ladacznica, chociaż nie zrobiłam nic złego. Poza przypadkowym pocałunkiem w usta pod drzwiami łazienki w sądzie. I poza chodzeniem za rękę po krakowskim Rynku. Oraz poza umówieniem się na randkę w piątek. Czy może jednak poza spaniem razem, wymienianiem smsów, przytulaniem, myśleniem o nim, jego zapachu, głosie i cieple szorstkich dłoni.

O piętnastej, kiedy szybciej się zwijam, jestem w stanie wykrzykiwać chwalebne pieśni pod adresem Niebios, że mogę opuścić korporację przed czasem. Udaje mi się nawet szybko złapać odpowiedni tramwaj i dojechać w niecałe trzydzieści minut.

Dłoń w rękawiczce, którą zaciskam na teczce z papierami poci mi się, kiedy przyglądam się poszarzałej Warszawie przez szybę. I tu dociera powoli wiosna, śnieg już prawie stopniał, brudne pojedyncze hałdy zalegają gdzieś przy drodze, ale niedługo znikną na dobre, jeśli kolejne dwa dni będą tak deszczowe jak dzisiejszy. Lekka mżawka na przemian pada z rzęsistym deszczem, mam wrażenie, że moje podenerwowanie nijak pasuje do tej smutnej melancholijnej pogody.

Nie wiem, czy chcę wysiąść z tramwaju i skierować się do kamienicy Karola. A jeśli go zobaczę i okaże się, że to wszystko, całe to bicie serca, wyobrażenia, które urosły w ciągu weekendu w domu, a co najważniejsze porady Michała, nie mają większego sensu? Jeśli sobie to uroiłam i gdy przekroczę próg jego mieszkania, on będzie taki jak wcześniej? Chłodny, cyniczny i cięty na mnie?

Wpadam do Tesco po drodze, żeby przedłużyć moją nader emocjonująca podróż. Tak, wiem, mam prawie dwadzieścia cztery lata i pozwalam, żeby jakieś głupoty doprowadzały mnie na skraj załamania nerwowego. Ale wiecie, wydaje mi się, że to jakaś forma samoobrony. Wciąż pamiętam ten ból serca i pustkę, kiedy okazuje się, że osoba, na którą miałaś nadzieję liczyć do końca życia, okazuje się być... niewarta twojego zaufania. Dlatego próbuję sama sobie zaprzeczać, stawiać granice i stwarzać inne scenariusze, które obróciłyby moje nadzieje w proch i pył... Bo wiem, że te nadzieje łatwo rozbuchać, a potem może z nich zostać tylko popiół, gdy dostanę wiadro zimnej wody na głowę.

Kupuję ćwiartki kurczęce, jakieś jarzyny, ser, bekon i makaron, w przypadku, gdyby i tego nie miał. Cholera wie, co on je i czy w ogóle coś je. Właściwie – nie wiem nic o jego życiu, to chyba kolejny powód, żeby zacząć się zastanawiać, czy pakuję się we właściwą rzecz.

Oczywiście, że dostaję tym jak obuchem dopiero w chwili, kiedy staję pod jego drzwiami i czekam aż mi otworzy. Jestem bliska rzucenia tego wszystkiego i ucieknięcia w cholerę, ale mieszkanie otwiera się.

Karol uśmiecha się do mnie sennie, potargany, nieogolony w za długiej, spranej koszulce z tarczą Kapitana Ameryki i wiszących na nim dresach. Ma nawet grube skarpety w renifery!

Nagle, odpływają ode mnie wszystkie wątpliwości, kiedy spogląda na mnie zza okularów tymi swoimi niebieskimi gałami. Ach, Boże, chyba dałeś mu je, żeby mnie na pokuszenie wystawić. I udało ci się.

Zawieszam mu się na szyi, ale od razu czuję, że jest nienaturalnie gorący. W sensie, ma gorączkę, w sensie atrakcyjny też jest, ale...

– Hej, właśnie chciałem ci powiedzieć, żebyś się nie przytulała, głuptasie, bo się zarazisz. – Gładzi mnie po głowie jedną ręką, drugą obejmując. Jego nienaturalnie ciepłe usta muskają mój policzek.

Przymykam oczy, przyciągając go jeszcze bliżej siebie i zmuszając, żeby się pochylił mocniej.

– Stęskniłam się po prostu – udaje mi się wymamrotać, a Karol wzdycha i unosi mnie, a ja wydaję z siebie zduszony okrzyk. Wciąga mnie do mieszkania, zatrzaskując drzwi.

Wyślizguję się z jego uścisku, przez przypadek upuszczając torbę z zakupami.

– A to co? – pyta, pochylając się, by zebrać jedną z kilku pomarańczy, które wypadły z torby.

– Pomyślałam, że rosół dobrze ci zrobi na grypę – odpowiadam, zakładając pasmo włosów za ucho.

– Przecież rosół gotuje się kilka godzin – zauważa, podnosząc głowę, by na mnie spojrzeć. Kiedy tak wznosi oczy, mogę dostrzec, że wygląda na trochę przytłumionego, jakby nie całkiem rejestrował co się dzieje. Biedactwo.

Właściwie to dopiero teraz mu się przyglądam i widzę, jaki jest blady i ma podkrążone oczy, dodatkowo, ma gęsią skórkę na rękach, pewnie zaraz przejdą go dreszcze, jeśli dalej będzie stał taki nieubrany.

– Mi się nigdy nie spieszy. – Uśmiecham się niepewnie, odkładając swoją torebkę na ziemię koło drzwi do łazienki.

W jego przymglonych gorączką oczach dostrzegam znajomy błysk.

Brunet uśmiecha się lekko, wstając z klęczek z torbą w ręku.

– Poza tym, jak tylko podpiszesz mi te papiery, mam zamiar zapakować się pod kołdrę i nie wypuszczać pod groźbą odejścia z firmy – dodaję, biorąc go za rękę i ciągnąć w kierunku dużego pokoju. – A wszyscy dobrze wiemy, że beze mnie tam umrzecie.

– No tak, co ja bym bez ciebie zrobił – mruczy, kiedy doczłapujemy do stołu i kładę na nim teczkę z dokumentami.

– Ty zajmij się tym, a ja zajmę się tym. – Zabieram mu z ręki zakupy, które odstawiam na blat kuchenny koło zlewu.

Wracam do korytarza, żeby się rozebrać, wyciągam też z torebki telefon. Wiadomo, jeszcze dostanę powiadomienie co wtedy.

Karol przewraca kartki, raz za razem stawiając parafki naziemnie z czytelnymi podpisami, a ja wyjmuję największy garnek jaki znajduję i zalewam umyte ćwiartki kurczaka wodą. Uwaga, w męskim mieszkaniu udało mi się znaleźć liść laurowy, ziele angielskie i niezmielony pieprz. Dobrze, że kupiłam marchewkę i pietruszkę oraz por z selerem, bo tego w tym domu nie uświadczysz.

Słyszę, że Karol przestał przewracać kartki, czuję też jego wzrok na plecach, ale dzielnie staram się nie uciąć sobie paluchów przy krojeniu nad garnkiem warzyw.

– Pasuje ci ten kolor – odzywa się, a ja wsypuję do środka sól i przykrywam.

– Hmmm? – mruczę tylko, sprzątając pozostawione na blacie obierki.

– Chociaż wydaje się, że masz bardziej smutne oczy – stwierdza. – Postarza cię, jak mam być szczery.

– Chyba majaczysz – parskam śmiechem, odwracając się do niego bokiem. – Poza tym, może wreszcie zacznę wyglądać na swój wiek.

Karol kręci głową i wraca do stawiania podpisów.

– Jadłeś coś w ogóle?

– Coś tam wcisnąłem, żeby nie brać leków na pusty żołądek – odpowiada, a ja wzdycham, wstawiając czajnik. Spoglądam na niego, kiedy kończy z papierami, zamykając teczkę. – Sprawdź, proszę, czy niczego nie pominąłem. Bo będziesz musiała tu przyjść jeszcze jutro.

Uśmiecham się lekko.

– To nie byłby problem.

Karol spogląda na mnie i jakby nie wierzył w moje słowa do końca, uśmiecha się szeroko. Jest w tym uśmiechu coś nieprzytomnego, jestem ciekawa, czy w ogóle będzie pamiętał ze szczegółami moją wizytę.

– Do łóżka, ale już. – Łapię się pod boki, żeby dodać sobie animuszu. – Masz dreszcze – dodaję już mniej stanowczo. W momencie, kiedy to mówię, bruneta przechodzi wspomniany dreszcz.

– To po prostu ty – odpowiada, ale unosi ręce w obronnym geście i wstaje z krzesła. – Będę grzeczny.

Uśmiecham się, kiedy odchodzi w kierunku korytarza.

– I nałóż jakąś bluzę albo najlepiej sweter! – mówię jeszcze, a on macha mi ręką na odchodne i znika w swojej sypialni.

Kręcę głową i zabieram się za gotowanie makaronu, żeby zrobić pastę carbonara. Nie zajmie to długo, a upewnię się, że coś na pewno zje, zanim rosół będzie gotowy. Samo danie nie jest skomplikowane, a Karol jest z typu wszystkożernych mężczyzn więc, problem z wybrzydzaniem mam z głowy.

Nakładam na dwa talerze w miarę równe porcje makaronu połączonego z bekonem, jajkiem i serem. Zajęło mi to jakieś dwadzieścia minut. Szkoda, że na studiach nie pracowałam jako kelnerka, wiedziałabym teraz jak wziąć jeszcze ze sobą kubek herbaty dla tamtego biedaka.

Kiedy wchodzę do sypialni, Karol zarzuca kołdrę na łóżko, a ja patrzę na niego z wyrzutem.

– Miałeś się położyć – mówię.

– Ale wolałem, żebyś nie oglądała moich brudnych skarpet. – Wskazuje głową na zakryty wiklinowy kosz obok biurka.

– Karol. – Odstawiam talerze koło laptopa i podchodzę do niego. – Kładź się, w tej chwili. – Pcham go na w pierś, żeby padł na łóżko, ale on w ostatniej chwili łapie mnie za ręce, ciągnąc za sobą. Przeturlujemy się, on uśmiecha się szeroko, okulary zsuwają mu się na sam czubek nosa, kiedy mnie przyciska do materaca.

Dech mi zapiera. Prawie stykamy się nosami, kiedy jest tak blisko. Powoli wypuszcza moje nadgarstki z uścisku, a ja ujmuję jego twarz oburącz i... w ostatniej chwili zarzucam mu nogę na biodro, przerzucając go na plecy.

– Leż – szepczę, puszczając jego twarz, ale nie mogę powstrzymać się przed zetknięciem naszych czół. Dłoń Karola zsuwa się z moich pleców na odsłonięte przez sukienkę udo w czarnej, wzorzystej rajstopie. – Przyniosę twoją herbatę – mówię jeszcze niżej i mnie samą zaskakuje, jak głęboki zrobił mi się głos.

Rozluźniam mimowolnie zaciśnięte uda i zsuwam się z Karola, który podnosi się na łokciach, wpatrując się we mnie, jak wychodzę.

Czuję, że coś dziwnego dzieje się ze mną. To sprawia, że serce wali mi jak młotem i pocą mi się dłonie, a w całym ciele czuję dziwne gorąco, które aż krzyczy, żebym wróciła do pokoju i dokończyła, co właśnie zaczęliśmy. Potrzebuję chwili, by ochłonąć. Nie wierzę, że znowu budzi się we mnie coś więcej niż potrzeba miłości, że to zupełna inna strona przywiązania do drugiej osoby. Nie sądziłam, że będę jeszcze w stanie komuś na tyle zaufać, by wewnątrz mnie obudziło się pożądanie.

Wracam do sypialni, a Karol czeka już na łóżku z oboma talerzami, chociaż kazałam mu leżeć. Cholera jedna, zero posłuszeństwa.

I kto to mówi, prawda?

Podaję mu kubek i usadawiam się na łóżko obok niego. Siadam na piętach, zabierając od niego swoją porcję, ale zanim brunet ma chociaż szansę spróbować jedzenia, przykładam mu dłoń do czoła.

– Hm, kiedy ostatni raz mierzyłeś temperaturę? – pytam, a on wywraca oczami.

– Tuż przed twoim przyjściem dosłownie. Trzydzieści siedem i siedem.

– Cud, że jeszcze nie prosisz mnie, żebym organizowała pogrzeb – żartuję, a on daje mi kuksańca w bok i sięga wreszcie po jedzenie. Przez chwilę jemy w milczeniu, rzucając sobie ukradkowe spojrzenia, jak para zauroczonych nastolatków, którzy właściwie nie wiedzą co i jak, ani w jakiej kolejności.

– Okej, chyba jednak byłem głodny – przyznaje, odstawiając talerz na parapet. – Świetnie gotujesz.

– Nie podlizuj się, to ci nie pomoże – prycham, zabierając jego talerz z parapetu i zanosząc nasze oba do kuchni. Przy okazji sprawdzam zupę, czy wszystko z nią w porządku, ale powoli dochodzi na wolnym ogniu i w całym mieszkaniu już czuć zapachem domowego rosołu.

Przenoszę całe mnóstwo leków z kuchni do sypialni, przy okazji podając Karolowi termometr i odczekuję chwilę, aż zmierzy temperaturę. O dziwo, odnosząc się do tego co powiedział, chyba mu spadła, ale równie dobrze mogła to być chwilowa poprawa.

Karol przyciąga mnie do siebie, nie czekając aż odłożę termometr, po prostu mnie też zakrywa kołdrą i opiera usta o moją głowę.

– Długo masz zamiar tak leżeć? – Nie żebym narzekała. Klatkę piersiową ma szeroką, całkiem wygodną, nie przeszkadza mi ta bliskość. Czuję się bezpiecznie.

– Netflix? – pyta, podnoszą rękę w kierunku telewizora na komodzie.

Too early to chill – odpowiadam, a Karol zaczyna się śmiać. Sięga do parapetu po pilot i chwilę później włącza serial z Jasonem Momoą na platformie. Leżymy przez chwilę, zupełnie się nie odzywając, dopóki mój telefon nie wibruje w kieszeni sukienki.

Jako prawdziwie uzależniona, wyciągam go natychmiast, sprawdzając powiadomienie na Instagramie. Uwaga, naprawdę wrzuciłam swoje selfie w przymierzalni. Dawno już tego nie robiłam, to było trochę jak zastrzyk narkotyku po długim głodzie. Chyba serio mam problem.

– Hm, pamiętasz te sukienkę, którą kupiłam w Krakowie? – pytam, a Karol odmrukuje coś półsennie. – W sumie to przez nią wzięłam ze sobą łyżwy do Warszawy.

Dłoń mojego szefa zaciska się na telefonie, gasząc go. Przyciąga mnie do siebie mocniej.

– To już wiem, gdzie idziemy w piątek.


I co sądzicie? :D Nie za słodko? Mam nadzieję, że nikt cukrzycy nie dostał, a jak dostał to niech się pochwali - pamiętajcie, że czytam wszystkie komentarze, nie zawsze na nie odpowiadam, ale jestem jak Wielki Brat i widzę wszystko!

xx, Zo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top