XIV. Żar

{One Direction - You &I}

Poziom mojego zażenowania zazwyczaj jest wprost proporcjonalny do debilizmów, jakie odprawiam. Jednak dzisiejszy dzień bije na głowę moje wszystkie dotychczasowe wpadki towarzyskie i nie tylko. Właściwie nie ma się czego wstydzić – stoję tylko w korytarzu mieszkania Kotara na Muranowie.

Patrzę, jak odkłada klucze od samochodu oraz oddzielny pęk do mieszkania do glinianej miseczki stojącej na półce, która wisi obok dużego, ściennego lustra. Odwraca się w moją stronę, a mi robi się jeszcze bardziej głupio. Dlaczego właściwie właśnie stoję w przedpokoju swojego szefa? To naprawdę już jakiś absurd – ja go nawet nie lubię.

Ani odrobinkę.

– Wszystko w porządku? – pyta, widząc moją minę. Robi krok w moją stronę, a mi robi się z jakiegoś powodu gorąco, kiedy jego badawcze wzrok pada na moją twarz. Czerwoną i opuchniętą od płaczu, co zapewne upodabnia mnie do umazanego w tuszu do rzęs pomidora-byłej łyżwiarki, który czerwieni się jak podlotek, nie mogąc zdecydować się, czy się ruszyć, czy może rzucić kąśliwą uwagą albo po prostu dalej milczeć.

Wybieram trzecią opcję i po prostu zaczynam rozpinać płaszcz. Karol marszczy brwi, widzę to, że chce się już nade mną pochylić – pewnie sprawdzić, czy obłęd już widać w moich oczach, czy są zbyt opuchnięte, żeby cokolwiek dostrzec pomiędzy napęczniałymi powiekami – więc uciekam wzrokiem i po prostu zdejmuję z siebie płaszcz.

– Wybacz – mruczy i odbiera go ode mnie, czekając, aż wsadzę do rękawa czapkę, szalik i rękawiczki. – Do twarzy ci w odcieniach czerwieni – dodaje, a ja wywracam oczami.

Wiem, że wyglądam jak rozgnieciony pomidor, nie musi mi o tym przypominać. Przygłaskuję dłonią włosy, próbując ujarzmić pojedyncze pasma, które wysunęły się z kucyka i zelektryzowały przy spotkaniu z czapką. Patrzę, jak sam się rozpłaszcza i wiesza nasze ubrania do rozsuwanej szafy. Kiedy się cofa, dostrzegam, że pod ścianą stoi w połowie rozłożona suszarka na ubrania.

Mimowolnie się uśmiecham, widząc, że nawet wielki pan Kotarski jest na tyle ludzki, że musi prać swoje gacie.

– Zapraszam. – Odwraca się do mnie, otwierając drzwi około suszarki, a ja staram się nie rzucić jakimś sucharem na temat jego bokserek.

Pokój dzienny jest połączony z kuchnią i jadalnią. Dostrzegam turkusowe płytki nad białym blatem, chyba tylko stylizowanym na stary. W przeciwieństwie do drewnianego stołu i czterech zupełnie do siebie nie pasujących, ale jakoś komponujących się razem krzeseł. Poza aneksem kuchennym, ściany są obite tapetą: szaro-szmaragdowe piórka tworzą ładne tło dla wysokich, drewnianych półek wypełnionych książkami i płytami, w tym winylowymi. Kiedy wsuwam się dalej do pokoju, widzę jeszcze skrytą początkowo, najbardziej zajebistą i pinterestową kanapę, jakie moje uzależnione od Internetu oczy widziały. Oliwkowa zieleń idealnie wkomponowuje się do odcieni tego koloru, który widzę dookoła siebie, ale jest cieplejsza. Mebel w kształcie litery L stoi na plecionym, wzorzystym dywanie i wygląda tak przytulnie, że mam ochotę rzucić się na niego i zrobić sobie drzemkę. Przez dwa okna z szerokimi parapetami mogę dostrzec przejeżdżające ulicą samochody.

Jest tu przyjemnie, urządzone ze smakiem, ale również jakąś pochwałą dla przeszłości. Czuć tu też kobiecą rękę – na parapetach stoi kilka aloesów, paprotek i innych kwiatków, których nazw nie jestem w stanie wymienić. Obramowane zdjęcia wiszą nad kanapą, a ja uśmiecham się widząc na nich młodego Kotara – nie można było mu odmówić urody. Już jako nastolatek wyglądał jak wyjęty z okładki Harlequina.

– Rozgość się – mówi, widząc jak wodzę wzorkiem dookoła. – Póki ten psychopata się nie znudzi i nie odjedzie spod kamienicy, nie mogę cię zawieźć do ciebie.

– To może trwać całą noc – wzdycham, pocierając twarz.

– Dlatego proponuję, żebyś tu przenocowała, rano zawiozę cię do ciebie, spakujesz się i podwiozę cię na dworzec. Jedziesz pociągiem?

Kiwam głową. Co prawda rozprawa jest dopiero na czternastą, ale chcę być wcześniej w Krakowie i w miarę nie zmęczyć się podróżą, więc postanowiłam odrobinę przepłacić za Pendolino i dojechać do domu po dziesiątej.

– Z Centralnego – odpowiadam – Siódma pięćdziesiąt.

– Okej, powinniśmy dać radę. Chcesz wziąć prysznic? – pyta i jednocześnie wzdrygamy się, gdy dociera do nas niezamierzony chyba podtekst.

Uderza się otwartą dłonią w czoło i przeciąga ją po twarzy, by spojrzeć na mnie spomiędzy rozczapierzonych palców. Zaczyna się śmiać z moich wytrzeszczonych oczu i otwartej buzi, której nie mogę zamknąć.

– To źle zabrzmiało – stwierdza, a ja kiwam głową. A więc zażenowanie ma bardzo giętkie granice. – Czy to już mobbing? – rzuca, a ja parskam śmiechem, kręcąc głową.

– Uznajmy, że nie zaproponowałeś mi właśnie seksu – sugeruję, a on wywraca oczami. – I tak, z chęcią bym się wykąpała.

Sama, dodaję w myślach, a on przez chwilę drapie się po brodzie.

– Moja siostra zawsze zostawia mnóstwo swoich kosmetyków, korzystaj do woli. Jest od ciebie niższa, więc raczej jej ubrania nie będą na ciebie pasować, więc znajdę ci coś swojego.

– Poradzę sobie. – Uśmiecham się. – Mieszkasz z siostrą? – To by tłumaczyło miedziane lampki i puchate poduszki w kremowych odcieniach na kanapie. Oraz zadbane kwiatki.

– Raczej się nią opiekuję, kiedy tata jest zajęty. Kończy za dwa tygodnie osiemnaście lat – tłumaczy. – Nie lubi spać sama w domu, od kiedy przeprowadzili się do większego na obrzeżach miasta. – W sumie rozumiem ją, jeśli miałabym do wyboru spanie ze starszym bratem, a samotną noc w jakiejś wielkiej willi, na którą na pewno stać prezesa KOTAR, wolałabym to mieszkanie.

– O ja, to duża różnica wieku – zauważam, a on kiwa głową i kieruje się na korytarz, więc idę za nim. Otwiera jedne z dwóch drzwi na korytarzu i mogę zobaczyć kawałek jego sypialni. Duże łóżko ze skłębioną pościelą i ciemną, drewnianą podłogę. Nie czuję się na tyle pewnie, by włazić mu jeszcze tu, więc zatrzymuję się w progu, jedynie wyglądając, kiedy otwiera szafę z Ikei – wiem, bo mam taką samą u siebie w mieszkaniu – i szuka czegoś.

– Emmm... mogę cię o coś zapytać? – mówię, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić.

Karol wygląda zza otwartych drzwi, patrząc na mnie z udawanym zdziwieniem. Chyba chodzi mu o moją prośbę.

– Błagam cię, Karolina, wysmarkałaś mi się w ramię. Nie musisz się bawić w te pieprzone konwenanse.

– Kto mi ostatnio powiedział, że jest moim szefem? – odgryzam się i mimowolnie spuszczam wzdłuż ciała ramiona, które krzyżowałam na piersi, by poczuć się pewniej. – Czemu właściwie jesteś kierownikiem piaru skoro możesz na pewno zostać zastępcą swojego ojca i kierować spółką?

– Nie nadaję się na takie stołki – odpowiada po chwili ciszy, która wcale nie jest niezręczna. Najwyraźniej potrzebował chwili, żeby zastanowić się nad moim pytaniem. – Moja siostra to co innego. Ona uwielbia rządzić i dzielić. – Śmiem twierdzić, że to jednak rodzinne i tak bardzo się od siebie nie różnią. – Poza tym ma smykałkę do ryzykownych inwestycji. Parę razy doradzała już tacie i zawsze strzela w dziesiątkę. – Zamyka szafę, trzymając pod pachą jakieś ubrania dla mnie. – Poza tym, że ja po prostu w to nie wierzę, że da się kierować spółką z tak wysoka. – Podaje mi ubrania. Kładę przez przypadek dłoń na jego rękę, ale nie cofam jej, patrząc na niego. – Wolę być bliżej ludzi. – Uśmiecha się i wysuwa rękę spod mojej, by móc poprawić spadające okulary.

Pomimo całej tej otoczki wielkiego gbura, którym wciąż jest, uszczypliwości i cynizmu, ma w sobie więcej galanterii niż niejeden łyżwiarz po zejściu z lodowiska. A to przecież zwyczajny ruch, ma w sobie jednak delikatność i klasę. Widzę w nim coś więcej niż tylko sarkastycznego kierownika.

– Za dużo pozytywistycznej pracy u podstaw. Czytałeś może ostatnio „Lalkę"? – żartuję, a Karol parska śmiechem.

– Inteligentna z ciebie bestia, to muszę ci przyznać. – Cofam się, wracając na korytarz. Kotar zamyka za sobą drzwi do sypialni i otwiera przede mną te drugie.

Łazienka jest utrzymana w kolorach brudnych bieli i błękitów, a masywna wanna na mosiężnych nóżkach wygląda na antyk.

– Druga szuflada pod zlewem to rzeczy młodej, nie krępuj się. – Otwiera stojącą szafkę i wyjmuje dla mnie ręczniki. – Na wannie są szampony. Zaraz ci znajdę jakąś nową szczoteczkę do zębów. – Podchodzi do okna, przy okazji zaciągając rolety i przesuwa poustawiane jeden na drugim dwa rzędy nowych rolek papieru toaletowego. Co jak co, ale oryginalna ozdoba łazienkowa. Przynajmniej praktyczna. Instagramowe matki mogłyby się od niego uczyć.

Wyciąga zza nich opakowanie nowej szczoteczki i podaje mi ją.

– Zamówię coś do jedzenia – proponuje i wychodzi, zostawiając mnie za zamknięty drzwiami łazienki.

Przez chwilę zastanawiam się, do czego właściwie doszło w moim życiu, że przyciskam do piersi ubrania darowane przez swojego kierownika, stoją na środku jego łazienki i Bóg mi świadkiem, że był zdecydowanie za blisko mnie, by nie popuścić wodzy wyobraźni. I ja wiem, jak to wygląda, ale to wszystko te potrzeby estetyczne, które mi spełnia. Mimowolnie chciałabym wyciągnąć z tego jakieś jeszcze przyjemności, to po prostu kobiecy zmysł polowania. Kiedy na początku ludzkości, faceci latali z dzidami za mamutami, czy innym Sidem, płeć piękna zarzucała inne sidła. Robi to z powodzeniem do teraz.

Mam ochotę uderzyć głową o ścianę, żeby wybić sobie to wszystko z głowy. Nie. Bawienie się w miłostki i romanse nie wychodzi mi na dobre. Dowód tegoż twierdzenia koczuje w samochodzie pod klatką Karola. A Karol jest moim szefem. To już nawet przekroczenie nie tylko etyki pracy, ale na pewno higieny i jakiś podpunktów BHP.

Odkładam ubrania i szczoteczkę na umywalkę, żeby móc się swobodnie rozebrać. Kiedy zdejmuję z siebie bluzkę, drzwi otwierają się, a ja zamieram, tak samo jak Karol, który patrzy to na moją czerwieniącą się twarz, to na moje żebra, znowu na moją twarz i znowu na żebra.

– Było otwarte...? – próbuje się usprawiedliwić, a ja patrzę na niego wilkiem. – Ładny tatuaż?

– Wypad, bo cię oskarżę o molestowanie seksualne. Nie przyjmuję twojej oferty seksu – odpowiadam. – Mówię serio.

Wywraca oczami i uśmiecha się złośliwie.

– Chciałem po prostu powiedzieć, że jeśli potrzebujesz golarek, młoda schowała je najniżej razem z chemią. Dałem ci szorty i stwierdziłem, że wypadałoby cię poinformować...

– Czy ty mi sugerujesz, że...

– Jest zima. Zdecydowanie rządzi się swoimi zasadami.

– Kotar. Zaraz ci wpierdzielę, jak dalej będziesz stać w drzwiach, kiedy próbuję się rozebrać.

– Przejrzałaś mnie, wybacz. Zamknij się tym razem – dodaje, cofając się i zamykając drzwi.

Na pewno tak zrobię tym razem. Sprawdzam jeszcze nawet, czy aby na pewno dobrze się zamknęły i dopiero wtedy rozbieram się. Znajduję te cholerne golarki, o których był skłonny mnie poinformować. Dopiero wtedy wchodzę pod ciepły prysznic.

Na początku staram się skupić na wykonywanych czynnościach, ale im dłużej spływa po mnie gorąca woda, tym bardziej zmęczona się czuje. Mam ochotę usiąść w kucyki w wannie i zapłakać rzewnie, chociaż teoretycznie już jestem bezpieczna.

To właśnie teoretycznie doprowadza mnie na skraj załamania. Chciałam zacząć od nowa, zbudować swoje życie od postaw, z dala od złej przeszłości. Jaka głupia ja jestem, skoro myślałam, że tak się da. Nie mogę przecież odciąć się od tego, co mnie ukształtowało. Nie jestem w stanie zerwać z Krakowem kompletnie.

Przyglądam się szamponom stojącym na wannie i dostrzegam znajomy środek na łupież. Staram się powstrzymać cisnące się do oczu łzy, trzymając go w ręce i spoglądam w stronę zasłoniętego okna, które widzę za szybą kabiny. Gdzieś tam w swoim cholernym samochodzie, który był mu chyba bliższy niż ja przez cały nasz związek, siedzi Adam.

Moja pierwsza prawdziwa miłość. Mój pierwszy kochanek. Mój pierwszy ukochany.

Mam ochotę rzucić to wszystko i go rozszarpać. Pierwszy raz od kiedy ten cały sajgon się zaczął, nie jestem w stanie tylko biernie patrzeć i płakać, nie mam ochoty jedynie obserwować, jedynie pozwalać, by ktoś decydował za mnie, co będzie się dziać. Wreszcie mam ochotę sama zrobić coś za siebie. Podjąć kroki. Przy okazji wybić kilka zębów, za których wybielanie buli sporo hajsu.

Dociera do mnie jeden fakt – jestem zmęczona, zestresowana i głodna. Nawet jeśli bym naprawdę poszła teraz do niego i mu nawtykała za wszystkie czasy, mu wystarczy mnie delikatniej pchnąć, żebym się przewróciła. On jest realnym zagrożeniem, nie tylko dla mojej psychiki, ale i dla ciała. Nie mogę ryzykować. Nie, kiedy w mojej obronie stanął Karol.

Boże, bałam się, że Adam wpadnie zupełnie w szał i rzuci się na niego. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby Kotarskiemu coś by się stało z mojego powodu. To, że jest zboczeńcem i gburem, wcale nie znaczy, że źle mu życzę. Właściwie, gdyby teraz nagle zniknął z mojego życia, zrobiłoby mi się po prostu... przykro.

Oczywiście to wciąż mój szef i żywię do niego jedynie profesjonalne uczucia polegające na akceptacji faktu, że bezpośrednio mu podlegam, a to, że jednorazowo mi pomógł z chorym psychicznie byłym chłopakiem nie znaczy, że zaraz zacznę sobie nie wiadomo co wyobrażać. Drogi mózgu, więcej ci na takie swawole nie pozwolę.

A propos swawoli, chyba zaraz zleję mu całą ciepłą wodę, więc czym prędzej kończę się myć, żeby móc się wytrzeć i ubrać.

Powiedzenie, że koszulka jest na mnie za duża to grube niedpowiedzenie. Nie zrozumcie mnie źle, Karol nie jest przesadnie gruby, zdecydowanie umięśniony, ale też nie jak paker spod osiedlowej siłowni. Nie wiem skąd w jego szafie koszulka w rozmiarze męskiego XXL. Spodenki na szczęście są sznurowane i mogę je mocniej zacisnąć, a i też nie odsłaniają mi jakoś specjalnie za dużo. No chyba, że uniosę nogi za wysoko albo...

Dokąd, na żółtą ciżemkę, ja galopuję z tymi myślami?

Próbuję rozczesać splątane włosy palcami, żeby je troszeczkę ogarnąć. Mogę zobaczyć w lustrze przed sobą, jak poszarzała mi twarz i jak smutno, czy zwyczajnie źle, wyglądam. Mam ochotę schować się pod kołdrę i już nie wstawać.

Zmywam z twarzy dosłownie resztki makijażu, odhaczam obowiązkową czynność higieniczną zębów – która jest oczywiście daremna, bo zaraz będę jeść – i ze złożonymi swoimi ubraniami w kostkę, wymaszerowuję dumnie z łazienki.

Nie mam nawet szansy dostać się do dużego pokoju, bo zauważam, jak Karol w swojej sypialni, ściąga swoją pościel i kładzie nową.

– Co ty robisz? – pytam zdziwiona.

– No kładę ci świeżą pościel przecież.

– Ale czemu tutaj? Gdzie ty masz zamiar spać?

Zaprzestaje nakładania nawleczki na kołdrę i spogląda na mnie sfrustrowany. Najwyraźniej ma spory problem z tą czynnością, a ja mu ją jeszcze przerywam.

– Na kanapie.

– Nie będziesz przeze mnie spać na kanapie – mówię i gdybym miała wolne ręce, założyłabym je na piersi. – Śpij tutaj, ja nie jestem aż taka wysoka i się na niej zmieszczę.

– Jesteś moim gościem, nie będziesz się tłukła po kanapach – upiera się dalej, a ja wywracam oczami. Bo raz to się spało na dywanie po jakiejś imprezie studenckiej (nie imprezujcie ze studentami medycyny, skubańca mają zawrotne tempo chlania). – Poza tym, ona się rozkłada.

– Jeszcze lepiej, prześpię się na rozłożonej kanapie.

– Karolina – burczy, a ja posyłam mu czarujący uśmiech i odchodzę do salonu. Wracam zaraz, zgarniam poduszki, na które już zdążył nałożyć poszewki i przenoszę je do dużego pokoju. Za mną wchodzi Karol, który uporał się z kołdrą. Pod pachą trzyma drugi zestaw pościeli.

Mrużę oczy.

– Skoro nie chcesz ustąpić, proszę bardzo. Oboje będziemy tu spać. Mieszczę się tu z młodszą, więc na pewno jakoś sobie poradzimy.

Trzymajcie mnie, bo mu zaraz zrobię krzywdę. Jestem tak zszokowana, tym co właśnie powiedział, że tylko patrzę, jak przesuwa pod gramofon stolik kawowy i rozkłada kanapę. Rzeczywiście można na niej spokojnie spać w dwie osoby albo nawet więcej.

– Zamówiłem sushi, bo nie byłem pewny, czy możesz jeść pizzę i czy jesz w ogóle mięso – dodaje, sięgając po złożone prześcieradło, które najwyraźniej jest dopasowane do rozłożonej kanapy.

Co jak co, ale dorosły facet powinien umieć ścielić łóżko, co nie?

Wzdycham widząc, że zwykły kawał białego płótna sprawia mu problem i oddalam swoje fochy na chwilę, po prostu zabierając mu je z ręki.

– Idź się umyć, pościelę – mówię i zgrabnym ruchem zarzucam prześcieradło na całą powierzchnię materaca. Brunet przygląda się, jak włażę na kanapę, żeby powsadzać materiał w załamanie między oparciem, a siedziskiem, żeby się nie poruszało.

– Uwielbiasz się rządzić – stwierdza.

– Powiedział mój kierownik – burczę, a on prycha pod nosem i wychodzi z pokoju. Kiedy słyszę, jak zamyka za sobą drzwi łazienki, zaczynam układać poduszki w dwóch przeciwległych kątach kanapy. Będę tą mądrą i powstrzymam te całe spoufalanie się. Już dość narozrabialiśmy.

Sięgam do torebki po telefon, zanurzając się w Internet. Podczas nadprogramowego czasu pracy dzielnie zmobilizowałam się do nie korzystania z komórki. Teraz jednak potrzebuję swojej formy relaksu.

Odgarniam włosy za uszy, przeglądając InstaStories znajomych. Obserwując ich życie, nawet jeśli kadry są wyidealizowane i ukrywają problemy codzienności, mam wrażenie, że znowu coś mi umyka. Jakaś dziwna pustka zaczyna mnie dławić.

Odsuwam od siebie telefon, kuląc pod siebie nogi i wpatruję się z przerażeniem na niego.

Co się ze mną dzieje?

Podnoszę się gwałtownie, podchodzę do okna i wyglądam przez nie na ulicę. Na widok srebrnego mercedesa ze znajomymi tablicami, ściska mnie gardło. Jestem teoretycznie poza jego zasięgiem. Nie ma pojęcia, że właśnie na niego patrzę, z całego serca życząc mu, by w końcu zniknął. Raz na zawsze.

Odwracam z trudem wzrok, słysząc kroki na korytarzu. W drzwiach do pokoju staje Karol. Ma wilgotne włosy po prysznicu, widzę też, że nie tylko dla mnie był to pracowity dzień. Jego jasne oczy mrużą się, gdy próbuje na mnie patrzeć bez okularów z daleka. Zastanawia mnie, jak dużą wadę ma w takim razie. Chyba ogromną.

– Nie patrz tam – mówi, nakładając okulary, które trzyma w ręce i podchodzi do mnie.

Wzdycham, kiedy kładzie mi dłoń na ramieniu. Pocieram czoło, patrząc pod nogi. Stoi tak blisko, że może mnie spokojnie objąć. Jakaś część mnie krzyczy, żeby to zrobił. Żeby dał mi to poczucie bezpieczeństwa. Druga strona mojej jaśni jednak knebluje ją skutecznie i pozwala mi jedynie milczeć, kiedy Kotarski zsuwa rękę z mojego ramienia.

– Karolina – mówi łagodnie. – Nie zamęczaj się tym. Nie mogłaś nic z tym zrobić.

Podnoszę głowę, żeby spojrzeć mu w twarz. To przystojna twarz dojrzałego człowieka. Nie czuję do niego nienawiści, właściwie nie pamiętam już o głębokiej niechęci, która czasem się we mnie budzi. Chociaż, jak Boga kocham, czasem jest wkurwiający do żywego i naprawdę potrafi mi dopiec swoją złośliwością. A do tego wydaje mi się, że pozjadał wszystkie rozumy. Jednak jest opiekuńczy, jego skrzywione poczucie humoru do mnie trafia, a dodatkowo nie potrafi być obojętny. Chciałabym, by więcej takich ludzi dotychczas było w moim życiu.

Ludzi, do których mogłabym pójść po pomoc.

Zawieszam się na jego szyi, a zaskoczony Karol niepewnie oddaje uścisk. Otacza mnie mocno ramionami, przyciągając bliżej do swojej szerokiej klatki piersiowej.

– Dziękuję – mówię i zamykam oczy, przytulając policzek do jego piersi. – Dziękuję za wszystko.


Znowu spóźniony, ale mam usprawiedliwienie - dorwała mnie jakaś zmutowana grypa i nie wiem, czy koniec tego rozdziału w ogóle nadaje się do publikacji, bo pisany w gorączce, ale może zadowoli wasze potrzeby na zbliżenia Kotara i Karoliny :D

xx,Zo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top