XIII. Nadgodziny koszmarów
{Miley Cyrus - See You Again}
Pocieram oczy, które zaczynają mnie boleć od godzin spędzonych przed komputerem. Nasza korpo-nora opróżniła się dzisiaj wyjątkowo szybko i ten sposób jestem jedyną osobą, która walentynkowy wieczór nie spędza ani ze swoją sympatią, ani z grupą znajomych, ani z kubełkiem czekoladowych lodów przed Netflixem. Siedzę przed ekranem w pracy i próbuję zrobić jak najwięcej rzeczy na zaś, by następne cztery dni z czystym sercem spędzić z tatą w Krakowie.
Staram się nie myśleć o rozprawie. Nie myśleć, że zobaczę Adama pierwszy raz od kiedy... Kiedy przez umysł przemyka mi obraz jego twarzy, mam ochotę rozpłakać się jak mała dziewczynka. Ściska mnie w gardle, a żołądek wywraca fikołki, bo wciąż słyszę jego głos, którego tak bardzo próbowałam się pozbyć.
Gdzieś trzaskają drzwi, a ja podrywam głowę natychmiast. Jestem zdziwiona, widząc w drzwiach gabinetu swojego kierownika.
Kotar ma zawiązany pod szyją szalik, a w ręce trzyma swój płaszcz. Przez chwilę patrzę się, jak maca się po kieszeniach, szukając czegoś. Po prostu się na niego gapię. Nie robię tego nawet dyskretnie, bo kiedy podnosi głowę, posyłam mu cyniczny uśmiech.
Wywraca oczami, a ja spoglądam na zegarek w roku ekranu. Dochodzi osiemnasta. Chyba już dość tych nadgodzin. Zamykam wszystkie programy i wyłączam komputer.
– Nie wiedziałem, że z ciebie taka pilna pracownica – odzywa się Kotarski, podchodząc do mojego biurka, kiedy zbieram swoje rzeczy do torebki, przy okazji sięgając po szalik i czapkę. W sobotę wybrałam się do galerii handlowej i nie szczędząc pierwszej wypłaty z KOTAR, wyposażyłam się w wełniany pancerz przeciwzimowy.
– Skoro zostawiam was na dwa dni, muszę się upewnić, że armagedon, który tędy przejdzie pod moją nieobecność da się jakoś ogarnąć w poniedziałek – odpowiadam, wciągając na głowę czapkę z pomponem.
Karolowi lśnią oczy z rozbawienia, dobrze widzę, że z chęcią by skomentował, ale odwracam się, dokładnie opatulając się bordowym szalikiem. Przyglądam się Pałacowi Kultury błyszczącemu wśród budynków ze szkła i stali.
– Sądzę, że damy sobie radę – mówi brunet i sięga po mój płaszcz wiszący na oparciu fotela. Pomaga mi go nałożyć, a potem dopiero sam się ubiera.
Zapinam się, przyglądając jak dokładnie wkłada kraciasty szal za pazuchę, dopinając guziki. Podnoszę wzrok wyżej, na jego twarz i dostrzegam badawcze spojrzenie ponad okularami. Jego niebieskie oczy są fascynujące z tak bliskiej odległości.
Spuszczam wzrok i sięgam po torebkę. Przerzucam sobie ją przez ramię, jednocześnie wyciągając z kieszeni dwupalczaste rękawiczki. Karol robi krok do tyłu, dając mi miejsce, bym mogła wyjść z boksu. Kieruję się do wind, czując za sobą obecność kierownika.
– Nie boisz się sama wracać po nocy sama? – pyta, kiedy otwierają się drzwi i puszcza mnie przodem. Unoszę brew.
– To jakaś groźba? – odpowiadam, a on uśmiecha się, mrużąc oczy. Wywracam oczami, sięgając po telefon do kieszeni.
– No wiesz, jak cię porwą i zgwałcą to kto dokończy projekt?
Palant. Mogłam się spodziewać czegoś takiego po Kotarskim. Niestety niektórzy pozostają sobą. A ja mądra dałam się omamić chwilowej uprzejmości.
Chcę już sarknąć albo wywrócić oczami, a może go kopnąć, ale zanim choćby wypuszczam powietrze, którego nabrałam, żeby mu nawrzucać, jego palec dźga mój policzek. Dosłownie. Tyka mnie palcem w twarz, uśmiechając się przy tym jak mały ancymonek. Patrzę na niego jakby go zupełnie powaliło – no bo do jasnej ciasnej, ile on ma lat, żeby mnie po policzkach palcami dźgać.
– Nie zapowietrzaj się tak. – Wzdryga mnie, kiedy specjalnie obniża głos, żeby mnie jeszcze bardziej rozdrażnić. – Przecież żartowałem.
– Ha, ha – odpowiadam sarkastycznie, uciekając wzrokiem, bo na krótką chwilę, zrobiłam krok bliżej niego, mimowolnie wyciągając twarz za jego oddalającą się dłonią.
Mam wrażenie, że powietrze nagle robi się gęstsze, a w windzie temperatura skacze o jakieś dwadzieścia stopni w górę, w dodatku czuje na sobie błękitne oczy Karola i to mi nijak nie pomaga przezwyciężyć uczucie zażenowania i wstydu.
Są one chyba jedynym, co pozostało mi po zdrowym rozsądku. Prawdopodobnie on lata temu już zabarykadował się w odmętach mojego umysłu, zamknął się na cztery spusty i płacze w kącie nad moją głupotą. Zupełnie nie umiem uczyć się na błędach, co nie raz i nie dwa przysporzyło mi mnóstwa kłopotów. No i ewidentnie nie potrafię opanować swoich kobiecych ciągot do wysokich, ciemnowłosych mężczyzn.
Ale (bo przecież jakieś „ale" być musi i wcale mi tu nie chodzi o angielskie piwo) to tylko ciągoty natury estetycznej. Po prostu cieszę oko ładnymi widokami, podobno to taka psychologiczna sztuczka, by zrelaksować umysł. Tylko czemu mój zamiast się relaksować i korzystać z grantów przebywania wśród przystojnych mężczyzn odpierdziela dziki szajs, odwalając coś.
Drzwi otwierają się, a ja mam ochotę krzyknąć z radości, bo zrobiło się naprawdę niezręcznie. Maszeruję do wyjścia, zakładając po drodze rękawiczki. Drzwi automatyczne otwierają się przede mnie, ale Karol ma dłuższe nogi i bez problemu mnie dogania.
Chce coś powiedzieć, ale mnie zamurowuje. Dostrzegam pod latarnią znajomą twarz i dosłownie serce mi staje na chwilę. Nie wiem, czy bardziej jestem zdumiona, czy przerażona, usta mi się otwierają i wypuszczam obłoczek pary. Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy, a dłonie mimowolnie zaciskają się w pięści.
– Karolina! – Zachrypnięty głos mnie elektryzuje się, nabieram głęboko powietrza w płuca, kiedy rusza w moim kierunku, gotowa krzyknąć w każdej chwili.
Cofam się o krok i wpadam na Karola.
– Co się dzieje? – pyta, kiedy odwracam się do niego i widzi moje przerażenie.
– Pomóż mi – błagam, czując stające mi w oczach łzy. Nie chcę odwracać wzroku od niego, bo wiem kogo zobaczę, gdy to zrobię. Łapię się kurczowo poły jego płaszcza, a on patrzy na mnie zaskoczony.
Jestem spanikowana, zrobię wszystko, by się schronić przed Adamem.
– Coś ty zrobiła! – krzyczy na mnie, a ja czuję, jak Kotar napina się. – To jeszcze można odkręcić, jeśli przestaniesz odpierdalać i przeprosisz wszystkich!
Brunet wyciąga rękę i odgradza mnie swoim ramieniem od kroczącego w naszym kierunku Adama. Popycha mnie za siebie, a ja czuję się odrobinę bezpieczniej zza jego ramienia, przypatrując się swojemu największemu koszmarowi, jak ponownie wkracza do mojego życia.
Zimowa kurtka jest rozpięta, a śliski szal zawiązany w węzeł pod szyją. Czarne oczy, gdyby mogły, paliłby grunt pod moimi nogami. Czuję, jak zaczyna mnie dławić płacz, który wstrzymuję. Histeria mnie dusi, ale dzielnie próbuję ją powstrzymać.
Karol łapie mnie za rękę, a ja mam wrażenie, że tylko ten mocny uścisk dłoni trzyma mnie w ryzach rzeczywistości.
Adam podchodzi tak blisko, że dokładnie widzę jego idealnie wygoloną twarz i złamany nos. Czarne włosy ma dokładnie przylizane do czaszki. Kiedyś wydawało mi się to fajne, teraz upodabnia go do jakiegoś jaszczura albo innego gada. Ma zaczerwienione od zimna uszy i policzki, chociaż śmiem twierdzić, że to drugie z powodu gniewu.
– Ty! Odsuń się od niej – mówi do Kotarskiego, który napina plecy, ale nie odpowiada na zaczepkę. – Powiedziałem: odsuń się od mojej dziewczyny, skurwielu.
– Nie – szepczę, a głowa bruneta przesuwa się niemal nieznacznie w moją stronę. Odchrząkam, spychając wielką gulę i odważam się odezwać – Nie jesteśmy już razem, A-Adam – jąkam się, ale ciepła dłoń Karola zaciska się na mojej, by dodać mi otuchy.
– Nie opowiadaj bzdur, Karolina. – Nienawidzę tego, jak brzmi moje imię w jego ustach, plugawi je, każda głoska w mojej głowie jest rozrywana na miliony kawałków, szarpana i niszczona do cna. Tak jak niszczył mnie.
– Skoro ona tak twierdzi, nie masz tu czego szukać – wtrąca się Kotar.
– Nikt cię nie pytał o zdanie! – warczy mój były, robiąc kilka kroków w naszą stronę, a ja automatycznie chcę się oddalić i gdyby nie uścisk kierownika, już bym wiała gdzie pieprz rośnie. Znam ten wyraz twarzy, boję się go do granic możliwości, wspomnienia wciskają mi przed oczy, niemal przysłaniając widok przed sobą.
– Karolina – zaznacza moje imię mój szef – wyraziła się dość jasno. Zostaw ją w spokoju. – Odwraca się do mnie. – Chodź, nie będziemy sterczeć na mrozie.
Pozwalam mu się opiekuńczo objąć się i odprowadzić w kierunku parkingu. Adam krzyczy za nami, słyszę jego głos, wwierca się w mój mózg, nawet kiedy dźwięki ulicy go zagłuszają i staje się jedynie wariatem wrzeszczącym na ulicy.
Czuję, że nie jestem w stanie dłużej utrzymywać cisnących się do oczu łez. Mijamy rząd sklepów i skręcamy w następną ulicę, zupełnie oddalając się od przystanku metra, do którego przecież muszę wsiąść, żeby wrócić do domu. Idę, niemal przez niego ciągnięta, zupełnie odpływając. Nie rejestruję niczego poza faktem, że moja ucieczka skończyła się fiaskiem.
Kotar otwiera przede mną drzwi do samochodu, a ja wsiadam i chowam twarz w dłoniach. Nie mogę powstrzymać się od histerycznego płaczu, który zupełnie przejmuje nade mną kontrolę. Jestem tak przerażona i zdruzgotana zburzeniem mojego poczucia bezpieczeństwa, że nie wiem, co ze sobą zrobić.
Karol zamyka za mną drzwi i wsiada za kierownicę. Czuję, że się waha, podczas włączania funkcji samochodu. A ja nawet nie jestem w stanie spojrzeć mu w twarz i podziękować za pomoc. Kto wie, co by się stało gdyby nie on. Uratował mnie przed moim największym koszmarem, który postanowił się ziścić.
– Karolina – odzywa się wreszcie, ale ja nie reaguje. Łapczywie łykam powietrze między spazmami płaczu. Dopiero gdy kierownik znowu obejmuje mnie ramieniem, jestem w stanie oderwać dłonie od twarzy. Odwracam się do niego, zawieszając na szyi niczym małe dziecko.
Kotar gładzi moje plecy, próbując mnie uspokoić, ale ja wpadam z histerii w histerię. Tracę zupełnie kontrolę, aż nie jestem w stanie zapanować nad sobą, nie podejrzewałam nawet, że posiadam takie zasoby łez. Wciąż jednak są ograniczone i po prostu zaczyna mi ich brakować. Krztuszę się więc tylko powietrzem, pozwalając, by mój przełożony bujał mnie i głaskał.
Nie wiem, ile czasu mija, ale najwyraźniej wystarczająco, by Karol podjął męską decyzję za nas oboje i zakończył ten pełen dramatyzmu uścisk. Ocieram twarz z łez wymieszanych z kosmetykami, podczas gdy on wyjeżdża z bocznej uliczki i włącza się do ruchu.
– Dlatego przeprowadziłaś się do Warszawy. – To bardziej stwierdzenie niż pytanie, ale dla potwierdzenia kiwam głową.
Teraz nie przeszkadza mi, że wleczemy się w korku, próbując przebić przez centrum. Szum ogrzewania i ciche dźwięki jazzowego utworu koją moje zszargane nerwy, jednak kiedy tylko zamykam oczy znowu go widzę. Znowu powraca do mnie jego obraz.
Miałam być tu bezpieczna.
– Chciałam się przed nim uchronić, zanim sąd nie wydałby zakazu zbliżania się – szepczę. – Nie wiem, jak mnie znalazł tutaj.
Dłoń bruneta zsuwa się z drążka skrzyni biegów i znowu łapie mnie za rękę. Spogląda na mnie zmartwiony, a ja wzdycham, delikatnie odwzajemniając uścisk. Próbuję się uśmiechnąć przez łzy.
– Co ten skurwiel śmiał ci zrobić? – pyta, kiedy musi zabrać rękę, by zmienić bieg. Przejeżdżamy przez skrzyżowanie. Dołączamy do ruchu na Marszałkowskiej, a ja widzę jak nerwowo spogląda w lusterka.
– Coś nie tak? – pytam.
– Jakim samochodem jeździ? – odpowiada pytaniem.
– Srebrny mercedes.
– Na krakowskich numerach? – Kiwam głową i odwracam się w fotelu, ale nie mogę zobaczyć rejestracji samochodu za nami. Karol klnie pod nosem.
– Nie zawiozę cię do domu, bo będzie wiedział, gdzie mieszkasz – stwierdza i spogląda na mnie. – Pojedziemy do mnie, okej?
A oto i on - Adam, postrach mórz, oceanów i Karoliny. W tym tygodniu tylko mały poślizg, da się go wybaczyć przy takiej dawce emocji? ;D
xx,Zo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top