X. Złośliwość rzeczy korporacyjnej

{Harry Styles - Meet Me in the Hallway}

Wyświetlające się zdjęcie zostało zrobione moim telefonem, przedstawia mój pomysł i moje jego wykonanie. Właściwie nie jest specjalne – ot ściana z widokiem na Warszawę, a przed nim ja trzymająca biały karton zasłaniający twarz. Muszę się przyznać, że moja instagramowa pasja wzięła górę i zdjęcie było zrobione idealnie pod sołszalmidiową linijkę.

Przenoszę wzrok z prezentacji na kierownika.

Kotar przygląda mi się badawczo tymi niebieskimi ślepiami mordercy i nie mogę wyczytać z jego twarzy czegokolwiek. Przez chwilę toczę walkę sama ze sobą, by nie poddać spojrzenia. Po chwili, która dla mnie trwa wieczność, to Kotarski odwraca wzrok pierwszy.

Wygrałam!

Tak, wiem, dojrzałe.

Odchrząkuję i stawiam na blacie stołu identyczny karton w sali konferencyjnej i pcham go, a on przesuwa się w stronę Kotarskiego. Nie wywołuje to efektu wow, ponieważ pudło zatrzymuje się w połowie drogi i jedna z dziewczyn, która zajmowała się ze mną planowaniem etapowym realizacji projektu, Ula, jeśli się nie mylę, musi przesunąć je pod nos Karola.

Mój wzrok sprawia, że kierownik wstaje i otwiera je.

Pierwszy karton mieści się w dłoni Kotara, kiedy łapie za bordowe ścianki i podnosi do twarzy.

– StudentBOX – odzywam się. – Idealny dla uczniów, których życiową aspiracją jest zaistnienie w mediach społecznościowych oraz niewyściubianie nosa zza ekranu telefonu za pieniądze rodziców. – Spoglądam na Patrycję z działu „karierowiczów", która w gruncie rzeczy jest naszym łącznikiem.

– Pakiet nieograniczoych smsów i połączeń do czterech wybranych numerów również spoza sieci, minimum 10 GB Internetu, do tego beztransferowe użycie Facebooka, Instagrama, Twittera, Snapchata, Messengera, WhatsAppa i Youtube'a. Dodatkowo im większy wybrany pakiet Internetu tym większa zniżka na produkty Apple albo Samsunga.

Kotarski spogląda na dziewczynę i kiwa głową, a potem patrzy na mnie, odkładając na blat StudentBoxa i wyjmuje ze środka tym razem niebieskie pudełko.

– FamilyBOX – tłumaczę. – Dla rodzin, którym mieszkanie razem nie wystarcza.

– Nielimitowane połączenia wewnątrz pakietu, który może zawierać od dwóch do czterech numerów, 10 GB Internetu dla każdego z użytkowników, smsy bez ograniczeń, beztrasnferowy Facebook, Messenger, WhatsApp. Dodatkowo, jeśli wybiorą dwa modele telefonów powyżej pięćdziesięciu złotych, pozostałe w pakiecie są dostępne od złotówki – prezentuje Patrycja.

Kierownik kiwa głową, a FamilyBOX dołącza do poprzedniego pakietu.

– ExplorerBOX – przedstawiam kolejne, tym razem szare pudełko. – Vlogerzy, blogerzy, Youtuberzy, niech was piekło pochłonie.

– Nieograniczony dostęp do Internetu również za granicą, nielimitowane rozmowy, bestrasferowe korzystanie z Facebooka, Instragrama, Snapchata, Youtube'a, WhatsAppa i Vibera. Promocje na sprzęt fotograficzny, a im większa suma jakości obu aparatów w telefonie, tym większy rabat na telefon.

Mój szef trafia na ostatnie pudełko. Obsypane dokładnie brokatem. Oraz gwiazdkami i innymi ozdobami, które są błyszczące i przylepiają się do jego palców, kiedy bierze kartonik do ręki.

– WonderBOX, dowolne łączenie pakietów, ale z wyłączeniem dodatków w postaci rabatów i tak dalej – mówię to i spoglądam na Michała, który przełącza prezentację.

Pojawia się prosta sklejka pierwszego BOXa oraz twarz młodego chłopaka zajmującego się muzyką i doraźnie nauką. Pocieszne z niego dziecko. Dobry człowiek ogólnie. Pracował ze mną jak profesjonalista, nie zapominając, że wciąż jesteśmy ludźmi.

– Paweł Janiszewski, jego covery dotarły aż do Radiowej Trójki, wydaje niedługo płytę, a do tego ma pokaźne grono nastoletnich fanek, sądząc po stu dwudziestu tysiącach subskrybcji. Jako student lub uczeń idealne nadaje się na użytkownika pierwszego pakietu.

Kiedy kończę mówić, mój partner w zbrodni przełącza na następny slajd i przejmuje inicjatywę:

– Anna Sakowska lub ModernMami, przekroczyła pułap stu tysięcy subskrybcji, rodzinny pakiet jest dla niej idealny. Idealne życie, idealna mama, idealna reklama. Chcesz mieć udane życie rodzinne jak Youtuberzy, bądź w KOTAR. – Michał uśmiecha się do mnie szeroko, bo próbuję nie parsknąć śmiechem na te jawną kpinę.

– No i trzecia twarz, która przyciąga mnóstwo uwagi, bo mieszka w Azji i robi zajebiste rzeczy z fotografią. Kamil Gołębiewski wywiezie zajebistość sieci aż do Laosu i z powrotem. – Odwracam się w stronę ekranu. Wychodzę zza stołu i ruszam wzdłuż, żeby stanąć naprzeciwko Kotarskiego i zabrać mu pudła. – A jeśli ktoś z was chce poinformować nas o karierze w głębi internetu, to najwyższa pora, bo WonderBOXy będą promowane przez mniejsze kanały.

Spoglądam na ostatni obrazek z twarzami innych, mniej znanych osób, które połasiły się na współpracę z nami.

Spoglądam potem na Karola, który przejeżdża dłonią po włosach. Wciąż stoi i przygląda się naszym propozycjom. Czuję, jak kurczowo zaciśnięte dłonie pocą mi się. Staram się nie zacząć hiperwentylować.

– Strategia reklamowa? – pyta, a jego głos odbija echem się w mojej głowie.

Nie mogę powstrzymać uśmiechu i spoglądam na Michasia, który przystępuje do wyłuszczenia naszego planu. Daliśmy sobie minimalny czas przygotowawczy. Trzy miesiące, żeby stworzyć całą promocję i puścić ją w świat. Właściwie zakładaliśmy niemożliwe – że nikt z nas nie zachoruje, wszyscy będą trzymać się bardzo ścisłych deadline'ów, a świat będzie słał nam tylko róże na drodze ku chwale oraz medialnemu zaistnieniu KOTAR.

Im dłużej Witwicki mówi, tym szerszy jest mój uśmiech, bo pomimo tego, że twarz naszego kierownika nie zdradza niczego, widzę coś w jego oczach. Coś, co jest dziwne i sprawia, że czuje dumę z siebie.

Karol tylko przelotnie na mnie patrzy, starając się skupić wzrok na blondynie, który bardzo sprawnie przedstawia wszystko etapami. Ja nie robię tego tylko z jednego powodu – będę to robić w poniedziałek przed zarządem. Niech i on się napracuje.

Kotarski grzecznie czeka, aż skończy a potem sięga do leżącej przed nim podkładki i otwiera pióro wieczne.

– Dawać te papiery do podpisania.

Wymieniam uśmiech z Michałem i wołam Damiana. Praktykant leci ze stertą papierów do podpisania, a Kotarskiemu nie zostaje nic innego, jak westchnąć ciężko i zasiąść znowu.

Ludzie z naszego kreatywnego teamu i cała reszta gapiów przybyła na moją egzekucją powoli opuszcza salę konferencyjną, gratulując Michałowi, bo ja jestem zbyt zajęta pilnowaniem, żeby Kotar podpisał wszędzie gdzie trzeba. Biorąc pod uwagę, ile tego jest, sądzę, że moi pomocnicy zawitają w jego gabinecie jeszcze kilkanaście razy. Każda umowa, która za chwilę zostanie wysłana do działu księgowości, trzy tysiące pięćset wykresów i innych rozplanować budżetowych oraz każde pojedyncze gówno, jak zgoda na zarezerwowanie czasu antenowego w telewizji i internetach na reklamy.

Staram się nie myśleć, ile jeszcze pracy przed nami, tylko pilnuję każdego pojedynczego podpisu i parafki.

– Karolina, wisisz mi dziesięć złotych – mówi Witwicki, siadając ciężko, a ja zbywam go prychnięciem i oddaję plik umowy asystującemu mi chłopakowi.

– Założyliście się? – Kotar przerywa podpisywanie, a ja wywracam oczami.

– Michał – podkreślam. – Stwierdził, że jeśli od razu się zgodzisz mam mu dać dziesięć złotych.

– A ty nie zareagowałaś...

– Bo nie przywykłam reagować na totalną głupotę.

Karol chrząka i wraca do podpisywania, ale widzę jego źle ukrywany uśmiech i próbuję się powstrzymać przed jebnięciem go w łeb na odlew. Znaczy w sumie jest moim szefem, to by się dla mnie dobrze nie skończyło. Tak śmiem twierdzić.

– Kiedy zaczynacie działać? – pyta w trakcie stawiania kolejnych podpisów.

– Mają tydzień na podpisanie z nami omów. Mamy już ustalone terminy sesji zdjęciowych – odpowiada Michał. Po chwili wstaje i pomaga Weronice w zbieraniu naszego sprzętu.

Teraz dopiero się zacznie zabawa.

***

Nasz team kreatywny się powiększa o kolejnych pracowników działu, którym ze względu na rozmiar projektu przypisuję osobników z internetu do danej osoby. Przy okazji poznaję większość swoich współpracowników, ale moja zdolność zapamiętywania imion jest dość... ograniczona.

Ilość poleceń, jakie wydaję, robi się przytłaczająca i z ulgą przyjmuję propozycję Ryśki, która pojawia się w porze lunchu, by wybawić mnie z nadmiaru pracy. Co prawda chowamy się jedynie w pokoju socjalnym, ale ulga od gwaru, który nagle się pojawił, jest ogromna.

Jednym uchem słucham planów Rysi na wyjazd w góry z narzeczonym. Nie przeszkadza jej, że odpowiadam monosylabami, a jej głos jest przyjemniejszy od nagle rozochoconych piarowców, którzy obudzili się z letargu.

Podjadam swoją sałatkę, słuchając jej narzekań na problemy z przedszkolem i właśnie wtedy się rozbudzam. Chcę już zapytać o tego małego ciemnoskórego chłopczyka z jej zdjęć, ale do pokoju socjalnego wpada Damian.

– Tu jesteś – rzuca do mnie.

– Dajcie jej spokój, poradzicie sobie dziesięć minut, póki zje w spokoju – odpowiada za mnie rudowłosa sekretarka.

– Nie rozumiesz. – Praktykant wygląda jakby właśnie mu ktoś oświadczył, że jedna z naszych twarzy reklamowych została posądzona o pedofilię. Cholera. A jak w tym Laosie ten dureń coś zrobił? To dość prawdopodobne, że tajskie zwyczaje się tam przeniosły?

– Co się stało? – pytam.

– Księgowość odrzuciła nasz wniosek o zatwierdzenie budżetu.

Buzia mi się sama otwiera.

Czy to jakiś żart? Tworzyliśmy ten budżet przy pomocy kilku osób z działu księgowości, właściwie to oni zajmowali się dostosowaniem naszych potrzeb do formalności i papierów, które trzeba było wypełnić. Niemożliwe, żeby teraz odrzucono nasz wniosek o zatwierdzenie budżetu.

– Michał poszedł sprawdzić o co chodzi.

Wzdycham i spoglądam na swoją ledwo tkniętą sałatę. Odechciewa mi się jeść. Odsuwam od siebie pojemnik. To tyle z mojego lunchu.

– Spokojnie, Michaś to ogarnie. – Patrzę na Ryskę i kręcę głową. – To na pewno pomyłka.

– Mam inne podejrzenia – odpowiadam, biorę pokrywkę i zamykam posiłek. Nawet się nie łudzę, że zjem resztę do końca pracy. Poruszam szyją, żeby rozgrzać zbolałe mięśnie.

Rysia wzdycha, wracając do swojej kanapki. Widzę, że nie ma zamiaru ruszyć się z miejsca. W sumie ona nie musi lecieć ratować sytuację. Znowu.

Idę z Damianem do swojego stanowiska, ściskając w ręku lunch. Staram się nie panikować jeszcze i trzymać emocje na wodzy. A wszyscy dobrze wiemy, że to nie jest moja mocna strona.

Po dziesięciu minutach, kiedy Michał się nie pojawia, dobrze wiem, że właśnie próbuje walczyć z tą pieprzoną żmiją. Nie czekając na jego powrót, wstaję od stołu i spoglądam w stronę drzwi gabinetu. To było do przewidzenia, że jeszcze dzisiaj tam trafię.

– Zapierdolę ją żywcem – mówię spokojnym tonem. Wymijam zdumionego Damiana i dwóch innych zestresowanych praktykantów.

Ryśka nadal je lunch, więc bez pytania o pozwolenie wbijam do gabinetu kierownika. Zaskoczony Kotarski podnosi na mnie wzrok i otwiera buzię, żeby mnie powitać lub cokolwiek, ale nie ma nawet szansy mruknąć, bo natychmiast maszeruję do jego biurka.

– Powiedz mi – mówię, opierając się o jego biurko i pochylając nad nim. – Dlaczego w tej pieprzonej firmie jakaś sekretarka z księgowości blokuje mój projekt, który mi zleciłeś?

Zaskoczony Kotar wpatruje się we mnie. Przez chwilę lustruje moją twarz, a ja mogę dostrzec, że jego błękitne oczy mają ciemniejszą obwódkę, która ujawnia się, kiedy jego wzrok... przesuwa się niżej. Wzdrygam się, bo uświadamiam sobie, że mój dekolt da się dużo lepiej podziwiać.

Staram się odepchnąć wstyd i poczucie obrzydzenia do męskiego plemienia, które nie potrafi powstrzymać swoich samczych odruchów. Z drugiej strony, cycki akurat mam niezłe.

– Skup się i to załatw z łaski swojej – rzucam, odwracając się.

Kierując się w stronę drzwi, zajmuję się nieprzystosowanymi społecznie guzikami koszuli, które próbowały uwieźć kierownika. Palą mnie policzki, bo poziom beznadziejności, jaki właśnie przekroczyłam... Dawno wyszłam poza skalę, ale teraz to pierdolnęłam, serio.

Mam ochotę schować się pod biurko i stamtąd załatwiać wszystko, co mam do roboty. Najlepiej się zwolnić. Teraz, zaraz, żeby więcej Kotara na oczy nie widzieć.

Dobry Boże. Kiedy wreszcie zapracowałam sobie na pozytywny odbiór w oczach szefa, tak po prostu moje cycki postanowiły się mu pokazać.

W mojej głowie ta scena odtwarza się bez końca. Zaskoczony wzrok Karola wędrujący po mojej twarzy, a potem coraz niżej, przez co teraz mój mózg wybucha za każdym razem, gdy przypomnę sobie o tym totalny faux pas. Mam ochotę wyć i walić głową w szklaną ścianę. Jednocześnie coś na kształt zwykłej kobiecej próżności przybija sobie piątkę, bo zdecydowanie pojawiło się w jego oczach zainteresowanie.

Albo zażenowanie.

Chyba już nie chcę wiedzieć, co to było.

Wracam na swoje miejsce i chowam twarz w dłoniach. Nie chcę patrzeć na tych wszystkich ludzi, ale słyszę głos Weroniki gdzieś przed sobą:

– Ale cię wkurzył, wyglądasz jakbyś miała wybuchnąć.

Jeśli da się wybuchnąć ze wstydu, to i owszem.

Podnoszę na nią wzrok i zagryzam wargę, nie wiedząc jak jej na to odpowiedzieć. Jednocześnie łapię kątem oka, jak Kotar lawirując między stanowiskami zmierza do windy.

– Załatwi to – mówię cicho i dziewczyna marszczy brwi, więc chrząkam i się wyprostowuję, biorąc najbliższy papier do ręki.

– Kotar to załatwi – powtarzam z udawanym spokojem. – Bierzmy się do pracy.

Praktykantka kiwa głową i odwraca się, by dać się porwać w wir pracy, a ja spoglądam na zaśnieżoną Warszawę za oknem.

Przez chwilę obserwuję mroźne niebo bez ani jednej chmurki. Kolor wydaje się znajomy, bardzo znajomy i bardzo przytłaczający. Mam ochotę uderzyć się twarz za takie reakcje.

To nic takiego. Drobna wpadka. Jesteście profesjonalistami, zapomnicie o tym i będzie po prostu pracować, jakby nigdy nic się nie stało.

Prycham pod nosem. Ale ze mnie idiotka.

Chcę zająć się pracą, ale zamiast skupić na naglących sprawach projektu, mój cudowny umysł na nowo serwuje mi ten obraz czystej kompromitacji w moim wykonaniu. Nie mogę uwierzyć, że kiedy już zaczęło mi się układać, jak zwykle musiałam coś spierdolić.

Z drugiej strony lepiej teraz niż przed zarządem.

Moje przemyślenia o ucieknięciu do Peru, zmienieniu imienia na Jesus Antonio Francesco Maria de Perro i zajęcia się alpakami w miejscu, gdzie nikt mnie nie znajdzie, przerywa uradowany Michał. Jego rozanielona mina trochę mnie niepokoi. Wygląda, jakby się zjarał w kiblu albo co gorsza nażarł za dużo cukru.

– Cokolwiek zrobiłaś, wielbię cię za to – mówi, gdy tylko dociera do naszych stanowisk. – Kotar właśnie tam wparował i sprawił, że Justynie grozi dyscyplinarne zwolnienie za choćby spóźnienie się.

Mam error. Mój mózg się blokuje. System przestaje odpowiadać. Program mózgownicaKaroliny.exe nie odpowiada.

Na mojej twarzy można pewnie dostrzec trybki, które się kręcą pod kopułą, a ja nadal nie mogę znaleźć sensownego powodu, dlaczego Karol Kotarski właśnie omal nie wypierdolił z pracy laski, która nas sabotowała.

– Słucham? – dukam zaskoczona, a Witwicki po prostu wzrusza ramionami i uśmiecha się szeroko.

– Masz u niego naprawdę wielkie fory, Karolina – stwierdza i siada na swoim miejscu, kręcąc głową. – Zgłodniałem. Damian, zamawiamy sushi?



Rozdział wrzucam już dzisiaj, bo znowu sobie wyjeżdżam. Powiem wam jedno - jest taki nijaki, bo po trzech tygodniach przerwy od pisania ciężko mi było się wdrożyć, ale mam nadzieję, że to przeżyliście.

xx, Zo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top