VII. Korposzczury

{Rodriguez - I Wonder}

W pierwszym momencie nie wiem, co się do diabła dzieje i czemu spod poduszki Ed Sheeran śpiewa mi coś o słodkiej, drobnej dziewczynie z Galway. Dźwięk cichnie, więc uznaję to za nic ważnego, a może tylko senne wyobrażenie. Odkładam głowę na poduszkę i już znowu oddaję się w słodkie ramiona snu, ale jakiś samobójca ponownie do mnie wydzwania.

Zirytowana do granic możliwości, wygrzebuję telefon spod pościeli i odbieram telefon.

– Halo? – burczę do słuchawki.

– Boże, żyjesz. – Marszczę brwi, bo nie rozpoznaję męskiego głosu. – Myślałem, że już będę musiał dzwonić do Kotarskiego, pytać o twój adres, żeby podać ci insulinę.

– Michał? – pytam, bo wreszcie mój mózg łączy fakty. – Skąd wziąłeś pomysł, że mam cukrzycę?

– A skąd mogłem wiedzieć, czy nie masz?

– Diabetycy zazwyczaj informują pracodawcę o chorobie po zatrudnieniu, żeby uniknąć nieprzyjemnych sytuacji – wzdycham. – Mój tata jest cukrzykiem – tłumaczę, zanim zdąży zapytać, skąd to wiem. Odchrząkuję i siadam na łóżku.

Przez niezasłonięte okno do sypialni przesącza się pomarańczowe światło oświetlenia wewnątrz osiedla. Widzę wirujące płatki śniegu na tle granatowej chmury i zastanawiam się, ile godzin spałam. Zrobiło się już ciemno, ale jest zima, więc nie jestem w stanie określić, czy naprawdę długo, czy naprawdę mało.

– Po co w ogóle mnie budziłeś? Może w końcu bym się wyspała? – burczę, gramoląc się z łóżka. Po drodze zabieram kosz z praniem i wychodząc z pokoju, idę do łazienki.

– Zostałem zmuszony – odpowiada poważnym tonem, a ja prycham pod nosem. Na tyle to ja go znam. – Olka powiedziała, że jak nie zadzwonię do ciebie, to się obrazi.

– Jejku – mruczę tylko, bo telefon prawie wymyka mi się spomiędzy policzka i barku, kiedy próbuję nacisnąć klamkę.

Nie znam jeszcze dziewczyny Michała, mam o niej mgliste pojęcie jako mistycznej postaci, która sprowadziła Witwickiego ze złej drogi alkoholu, imprez co tydzień i romansów biurowych z działem księgowości. W ciągu roku zrobiła z niego porządnego obywatela, który gotuje, wynosi śmieci bez proszenia i nawet nie spóźnia się do pracy. Jednak to miłe, skoro wymusza na swoim chłopaku, żeby sprawdził, czy ze mną wszystko dobrze.

– Zaprasza na kolację – dodaje Michaś, kiedy mi udaje się otworzyć łazienkę i wjechać do środka. Po ciemaku odstawiam na środek kosz z brudami i wracam na korytarz.

– Nie chcę wam przeszkadzać – odpowiadam po chwili, ale blondyn po drugiej stronie prycha. – No co?

– Ty tak zawsze? Zapraszamy cię na kolację, z pewnością będziesz przeszkadzać – rzuca z sarkazmem, a ja nie mam siły się stawiać. Poza tym... naprawdę lubię Michała. Jest pocieszny, radosny, miły i przede wszystkim nasza dwójka stanowi dowód, że jakiś tam zalążek przyjaźni damsko-męskiej da się stworzyć, o ile założy się zdrowe relacje. Miło mi jest kogoś, kto mnie lubi od tak. Bo praca ze mną na pełnych obrotach nie sprawia, że ma mnie dość.

A jeśli robi to z litości? Bo wie, że jestem samotna w Warszawie i nikogo tu nie mam, a wieczory spędzam z serialami i ciepłą czekoladą? Jeśli tylko mi współczuje i z czystego miłosierdzia chce mi pomóc znaleźć jakiś znajomych? Co jeśli to tylko taka łaska, żeby nie było, że z nikim nie rozmawiam?

– Halo? Karolina? – przywołuje mnie, a ja potrząsam głową. – Przyjadę do po ciebie i potem odwiozę.

Rzucam spojrzenie na rozpierdol w dużym pokoju. Przydałoby się porządnie sprzątnąć.

– Mhm – odpowiadam. Chyba nie mam wyboru. Właściwie nie daje mi go nawet. Poza tym nie chcę wyjść na socjopatkę zupełną.

– Ile potrzebujesz czasu? – pyta.

Wzdycham. Z jednej strony wychodzenie do ludzi i budowanie relacji z innymi osobnikami to podstawowa potrzeba człowieka, który ma zdrowo rozwinięte zmysły społeczne. Z drugiej strony najchętniej wróciłabym do łóżka i nie wstawała aż do rana. Jednak jestem dorosłą osobą i wiem, że na dłuższą metę nie pociągnę bez jakichkolwiek bliższych znajomych na miejscu. Nawet jeśli mają to być współpracownicy.

– Dasz mi godzinkę? Ogarnę mieszkanie tylko – proszę i mnie samą zaskakuje, że dzielę się z nim tak niezgrabnym szczegółem jak bałagan w domu, który muszę posprzątać.

Dochodzi do mnie dziwna rzecz. Podczas trzech lat bycia w związku nie minął mi nigdy okres „udawania idealnej", który z tego co kojarzę po innych związkach znikał wraz z pierwszym tonem zakochania. Mi zostało coś takiego przez cały czas. Maskowanie wad, niedzielenie się problemami, kombinowanie, by robić wszystko perfekcyjnie.

– Jasne, my tu sobie upichcimy coś, nie ma co się śpieszyć – odpowiada Michał. – Wyślij mi smsem adres, jak skończysz.

– Okej, to do zobaczenia. – Siadam na kanapie i czekam, aż się pożegna i rozłączy.

Gapię się w telewizor przed sobą i uderza mnie jedna rzecz – im więcej dystansu zyskuję z każdym dniem, który oddala mnie od tej farsy, jaką prowadziliśmy przez trzy lata, tym więcej widzę, że nasz upadek był przepowiedziany już na samym początku.

To nie była romantyczna historia, gdzie zły, bogaty chłopiec zmienia się na lepsze dla niezbyt towarzyskiej, wiecznie z głową w chmurach, byłej łyżwiarki figurowej z niesamowitym syndromem zbyt wczesnego odstawienia przez matkę. To była historia, gdzie ja dawałam się manipulować i uzależniać od człowieka, któremu nie zależało na mnie właściwie. Czym właściwie byłam? Trofeum? A może portem, do którego zawsze zawijał, gdy chciał odpocząć? Czy tylko zabawką? Ozdobą? Smacznym kąskiem, którym bawił się, gdy mu się nudziło?

Ofiarą własnej naiwności.

Nie chcę już o tym myśleć, biorę się po prostu do sprzątania. Całą swoją złość ładuję w odkurzanie i wymywanie białych płytek. Swoją drogą, właściciel mieszkania to jakiś posrany jest, że wybrał tak cudowny kolor do największego pokoju mieszkania, gdzie zbiera się najwięcej kurzu. Kolejny idiota, którego decyzje są jakby mu mózg odjęło.

Irytuje mnie to jeszcze bardziej, ale kiedy całe mieszkanie jest błyszczące ponad godzinę później jestem w stanie wysłać Michałowi smsa, że może przyjechać.

Zmieniam wygniecioną po spaniu i sprzątaniu koszulę w zwykły biały T-shirt z dekoltem w serek. Poprawiam makijaż, żeby nie wyglądać tak tragicznie po wytarciu go w poduszki. Zanim pojawia się Witwicki, bierze mnie jeszcze jedna rozkmina.

Jak widzą mnie współpracownicy? Od trzech tygodni zamiast na luzie poznać atmosferę firmy latam jak kot z pęcherzem, posyłam wszystkich do roboty, nikogo prawie nie znam, drę się jak opętana, a do tego mam czelność prowadzić niemą wojnę z kierownikiem, o której jestem pewna, że wszyscy wiedzą. Korpo ma swoje zasady. Pewnie po tym jak wyszłam z nim wcześniej z pracy, jesteśmy tematem numer jeden plotek w całym budynku. Jeszcze tego mi do szczęścia brakowało – żebym została podejrzana o jakiś romans z tym kretynem.

Wspomnienie Kotara sprawia, że mam ochotę zapłakać z żałości. Dałam się wkręcić w ratowanie wizerunku tej pieprzonej firmy, a znając tego dupka, wszystko, co ja zrobię i zarobię przypisze sobie. Już ja dobrze wiem, jak takie gołąbeczki działają. Wciąż jednak nie rozumiem, co robi na pozycji marnego kierownika działu PR. Przecież może zarządzać firmą, jako jedyny spadkobierca, prawda?

Mój telefon dzwoni w najmniej odpowiednim momencie i naprawdę Bóg dzisiejszego dnia musi być w parszywym humorze, skoro zsyła na mnie właśnie mojego szefa. Mam ochotę wyjebać komórkę w kosmos, a przy okazji tego kretyna. Perfect timing.

Biorę głęboki wdech zanim odbieram, bo bliska jestem apopleksji.

– Halo? – warczę, chociaż próbowałam się opanować.

– Jezu, kobieto, nic ci przecież nie zrobiłem – odpowiada na przywitanie.

– Polemizowałabym – prycham. – Skoro już oboje ustaliliśmy, że żyję, czy mogę wrócić do swojego prywatnego życia?

Kotarski milknie, a mi robi się głupio. Nawet jeśli to skretyniały debil, nie mogę się zachowywać jak ostatnia suka. Nie będę się zniżać do poziomu rzucania kurwami na jego widok, nawet jeśli mam na to bardzo dużą ochotę.

– Przepraszam – dodaję po chwili. – Świat mnie irytuje.

– Chyba jestem na czołówce listy najbardziej irytujących rzeczy, co? – Oniemieję. Wow, czyżby król dupków miał w sobie odrobinę samokrytyki? – Ale pewnie takie dziewczyny jak ty bez spisania list wszystkiego nie potrafią żyć.

A nie, to wciąż jest Kotarski.

Przed wdaniem się w niepotrzebną pyskówkę ratuje mnie zdrowy rozsądek oraz sms od Michała. Odsuwam telefon od ucha i widzę, że wysłał mi wiadomość, że czeka pod Żabką.

– Żegnam pana kierownika mile – odpowiadam. – Do zobaczenia jutro. – Zanim zdąży cokolwiek powiedzieć, rozłączam się i idę do malutkiego korytarza. Narzucam na siebie cieplejszy płaszcz, naciągam wełnianą czapkę na głowę i okręcam szczelnie szalikiem. W skórzanych rękawiczkach wychodzę z mieszkania i wyglądam, jakbym szykowała się na podbój Podhala albo dalekiej Suwalszczyzny, niż przejście się na parking pod blokiem.

Michał jeździ BMW, a ja prawie płaczę ze śmiechu, kiedy widzę jak się puszy za kierownicą tego autka. Jest uroczy. Naprawdę.

– Wyglądasz, jakbyś chciała wyjechać na wycieczkę krajoznawczą na Syberię – komentuje mój wygląd, a ja wywracam oczami, bo prawda jest taka, że gdyby nie zimowe buty nie przebrnęłabym przez zaspę śniegu, z którym jeszcze nie poradzili sobie dozorcy wewnątrz osiedla.

– Zima znowu zaskoczyła drogowców – mruczy mój kolega i wrzuca tylny bieg, żeby wykręcić.

Pomimo gęstych opadów wygląda na to, że ruch jednak odbywa się w miarę płynnie. Jak na Warszawę oczywiście.

– Jak podróże z Kotarskim? – pyta, kiedy włączamy się do ruchu.

– Oboje żyjemy, to już jakiś sukces – odpowiadam i wyciągam telefon z torebki. Wyświetla mi się wiadomość od koleżanki z liceum na fejsie i chcę ją sprawdzić zanim zapomnę.

– Nie zagryzłaś go?

– Bardzo się starałam, zresztą miałam taką migrenę, że jedyne, co byłam w stanie robić to umieranie. – Spoglądam na niego, a on odpowiada krótkim, badawczym spojrzeniem. Zablokowuję telefon, nawet nie wchodząc na Messengera.

– Co zmalował?

Aż tak po mnie widać, że zalazł mi za skórę? Może Michał poznał mnie wystarczająco dobrze, żeby widzieć, że coś jest nie tak. Cokolwiek to jest – wzdycham i kręcę głową. Wciąż nie dociera do mnie, że w poniedziałek mam stanąć przed zarządem tej chorej firmy i powiedzieć im „Hej! Syn naszego szefa się na mnie uwziął i kazał zbudować markę od zupełnego zera, super, nie?"

– Mam w poniedziałek przedstawić zarządowi nasz plan – mówię cicho, a milczenie jakie zapada jest bardzo wymowne. Nawet blondynem wstrząsają te słowa.

– Na kiego chuja, za przeproszeniem?

Wzruszam ramionami. Skąd mogę to wiedzieć co za chore gierki rozplanowuje sobie w tym zakutym łbie Kotar? Nie chcę chyba nawet mieć do nich dostępu, bo jeszcze się okaże, że czerpie satysfakcje z gnębienia mnie. A chwila, nawet na pewno ją czerpie, bo to chory pojeb.

– To wszystko nawet nie leży w moich kompetencjach – odpowiadam.

Michał parska śmiechem.

– Pracujesz w korpo już miesiąc i nadal wierzysz, że jest coś takiego jak „moje kompetencje"? – Patrzy na mnie z pobłażaniem. – Wszystko leży w twoich kompetencjach, jeśli trzeba musisz umieć grać na saksofonie, tresować kangury i szprechać w kilku innych dziwnych językach.

– Korposzczur niczym tynkarz, murarz, akrobata – zauważam, a Michał kiwa głową.

– Dokładnie tak wygląda nasze życie, póki nie dostaniesz awansu albo nie ukradnie cię inna firma, gdzie zaczniesz zarabiać kokosy jako supervisior, czy tam inny menadżer.

Słowa Michała wprowadzają mnie w odmęty wspomnień pracy w małej, prywatnej firmy wizerunkowej, w której było mi dobrze, miło i przyjemnie. Miałam ciepłą posadkę, dobrą pensję i całkiem niezłe warunki. Niczego mi nie brakowało, ze wszystkimi byłam w przyjacielskich stosunkach, a i praca była dużo bardziej przyjemniejsza niż w KOTAR. Nie mówię, że tu jest źle, ale... nie ma tej rodzinnej atmosfery, jaką miałam w Krakowie.

– Karola?

– Powiedz tak na mnie jeszcze raz, a będziesz zbierać zęby z deski rozdzielczej – ostrzegam, a on błyska do mnie swoim uzębieniem bieluśkim niczym w reklamie Colgate. Odpowiadam równie szerokim uśmiechem. Nie byłabym w stanie zrobić mu jakiejkolwiek krzywdy. Jest zbyt pocieszny.

– Tęsknisz za Krakowem?

– A ty tęsknisz za domem?

– Jestem z Warszawy.

– Jasne, łomżyński słoiku – prycham.

– Czy ty sprawdziłaś mojego Facebooka? Co to za brak zaufania! – Łapie się w okolicy serca, jakbym zadała mu śmiertelną ranę.

– Pierwsza informacja, jaka się wyświetla na twoim profilu to, że skończyłeś I Liceum Ogólnokształcące w Łomży – parskam śmiechem. – I zauważyłam to tylko przy okazji akceptowania zaproszenia.

– Jasne. Po prostu ci się podobam – stwierdza, a ja patrzę na niego, jakby potrzebował pomocy psychiatry. Kręcę głową, bo nie wierzę, że właśnie coś tak niedorzecznego mogło paść z jego ust.

– Wybacz, ale wole brunetów – odpowiadam. – Co by powiedziała Ola na takie stwierdzenie? – dodaję zadziornie, a Michał śmieje się.

– Ja nadal jestem jej wierny, przecież niczego ci nie zaproponowałem. – Mruga do mnie, a ja nie mogę się powstrzymać przed gromkim śmiechem. Witwicki jest lekarstwem na wszystko. Łącznie ze smutkiem.

– Poza tym, Kotarski też jest brunetem.

Zapowietrzam się, bo nie wierzę, że naprawdę to powiedział. Moja mina musi wyrażać więcej niż tysiąc słów, bo wyraźnie rozbawiony Michał śmieje się w najlepsze. Ja nawet nie biorę pod uwagę, że... Kotar... że on... w jakimkolwiek innym wymiarze... nawet gdyby nie był skończonym idiotą i największym dupkiem... i jego walory estetyczne nie mają tu nic do rzeczy... a ja i tak bym się nie zdecydowała na nic!

– Dzwonię po egzorcystę – oświadczam grobowym tonem, a kiedy kolega z pracy wybucha śmiechem, dołączam do niego, chociaż czuję się nadal trochę spłoszona. Nigdy bym nie pomyślała, że ktoś może faktycznie stwierdzić, że nasz szef jest idealnie wymierzony w moje gusta. Ja sama tego nawet nie zrobiłam do tej pory, a wszystko jest bardzo logiczne. Samo to, że jest tak podobny do... Adama świadczy o celności spostrzeżenia Michała.

To jednak nic nie zmienia. Sama krótka rozmowa telefoniczna, którą musiałam odbyć przed przyjazdem BMW, jest dowodem, że kretyn pozostanie kretynem, a ja nie będę się zniżać do jego żenującego poziomu. Szanujmy się, naprawdę.




No to taki przejściowy rozdział, nie wiem, jak będzie z następnym, bo wyjeżdżam pod Szczecin na festiwal teatralny (jeśli ktoś w terminie 26-29 będzie w okolicy Maszewa bądź Szczecina, zapraszam z całego serca :D, zaprzyjaźniony Teatr Krzyk jest organizatorem). Postaram się może w niedziele dodać, a co do okresu wakacyjnego wciąż się zastanawiam nad wattpadowym urlopem. Ale to już w przyszłym tygodniu się rozstrzygnie. 

Na razie, zajmijmy się waszymi opiniami na temat tego rozdziału :D

xx,Zo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top