V. Mam na imię Karol
{Princess Chelsea - The Cigarette Duet}
Jak przez trzy dobre tygodnie udało mi się omijać szefa z daleka? Szczerze, to nie mam pojęcia. Ręce mam tak pełne roboty, że nie zajmuję się myśleniem, czy Kotar wyjechał na Malediwy, czy kwitnie w swoim gabinecie. Ale jedno przyznaję bez bicia – wjechał mi na ambicję, do tego stopnia, że Michał przydzielił mi do asystowania nie jednego, a dwóch praktykantów. Właściwie praktykantów i praktykantkę. Kiedy dwa dni po poznaniu jego przeuroczej byłej dziewczyny zobaczył, że wpadłam w szał pracy twórczej, westchnął i wrócił po dwudziestu minutach z Weroniką i Damianem.
Są naprawdę w porządku – Weronika zajmuje się lataniem po piętrach, a Damian porządkuje wszystko w sensowy i logiczny, żebym się nie pogubiła sama ze sobą. Dostarcza mi też kofeiny i potrzebnych informacji, które przekazuje Wera. Cudowni są, bo nie dość, że wypełniają swoje obowiązki, to jeszcze są lubiani przez innych praktykantów, którzy od czasu do czasu też dostają ode mnie zlecenie, kiedy tamtej dwójce tyłki się palą od roboty. Wyciskamy z Michałem siódme poty, który pertraktuje jednocześnie z działem karierowiczów, odbiera telefon od grafika, przepuszcza jego debile pomysły, żeby te lepsze trafiły do mnie. Tymczasem ja wydzwaniam, wypisuje maile i dybam online na nie tylko wskazanych przeze mnie dwóch Youtuberów, ale całą resztę – mniejsze gwiazdy również mają widownię, a widownia to klienci, których możemy zdobyć.
Właśnie dlatego właśnie krzyczę przez telefon na starą znajomą ze studiów, która okazuje się być piarowcem jakiegoś siedemnastolatka od letsplay'ów. To tylko dobra wiadomość, bo będę miała mniej roboty z załatwianiem, co nam potrzeba. Koleżanka odpowiada mi również okrzykiem radości i zaczynam z prędkością karabinu maszynowego przedstawiać nam naszą ofertę. Nie mam szansy dokończyć, bo koleżanka mi przerywa mówi, że zgodzi się na wszystko i każe mi tylko dosłać maila. Macham ręką na Weronikę. Brunetka zna ten gest już zbyt dobrze. Moje podekscytowanie w niektórych momentach zdecydowanie nie powinno sięgać tak wysokiego poziomu, ale dziewczyna już się chyba przyzwyczaiła. Natychmiast bierze mojego laptopa i wysyła maila.
Wodzę wzrokiem po pomieszczeniu biurowym, tłumacząc coś naprędce koleżance, kiedy drzwi do gabinetu kierownika otwierają się. Wychyla się zza nich Kotar, a mnie zatyka na chwilę, bo z daleka naprawdę przypomina Adama.
Zaczyna mnie to denerwować – kiedy przestanę tak reagować na wysokich brunetów? Nie mogę bać się każdego napotkanego czarnowłosego mężczyzny w moim życiu. Zwłaszcza jeśli kiedyś uda mi się odwiedzić upragnioną Turcję i zażyć tamtejszego słońca. Mogłabym przy okazji załatwić sobie terapię szokową, bo to Turkom przyznać trzeba – bardzo są przystojni.
Mówi coś do Rysi, a ona podnosi się i wskazuje na mnie dłonią. Przestaję słuchać trajkotania znajomej od piw i kolokwium. Mam wrażenie, że ta dłoń to jak skazanie na śmierć. Kiedy mój wzrok krzyżuje się z Kotarskim, mam ochotę zapaść się pod ziemię. Wcale mi się nie podoba jego mina, kiedy przywołuje mnie ręką.
– Słuchaj, muszę kończyć, ale będziemy cały czas w kontakcie. Buźka! – żegnam się i zanim zdąży odpowiedzieć, kończę połączenie.
Wzdycham i patrzę na moich asystentów pochłoniętych pracą, a potem przenoszę wzrok na puste miejsce Michała, który specjalnie wymusił na moim poprzednim sąsiedzie zmianę stanowiska pracy, żebyśmy mogli być blisko bez latania po pokoju. Jest gdzieś zapewne i załatwia coś osobiście. Pewnie z działem ofert, znaczy się karierowiczów. Muszę później zapytać, skąd, do diabła, wzięli tę nazwę.
Mówiąc o Mefistofelesie, właśnie mnie wezwał do gabinetu. Wcale mi się to nie uśmiecha, iść tam i słuchać jego pieprzonych tyrad nie wiadomo, na jaki temat. Mam tego czuba po dziurki w nosie. Jeszcze może będzie się wtrącał w moje wykonywanie przekazanego mi zadania.
– Zaraz wracam – mówię do Weroniki, a ona mruczy coś na znak, że zarejestrowała moje zejście z posterunku. Damian podnosi wzrok znad komputera. Wszyscy siedzimy przy moim biurku, bo wolę mieć ich blisko. Jest tyle roboty, że odsyłanie ich do pokoju praktykantów jest bezsensowne. Asystentka Michała właśnie stawia kubek z kawą na jego biurku i pyta o coś chłopaka. Nie dociera do mnie ich konwersacja, bo muszę zebrać w sobie wszystkie siły, że dotrzeć do jaskini lwa.
Pytam Ryśkę wzrokiem, kiedy mijam jej biurko, ale czerwonowłosa koleżanka nic nie wie i wyraża to wzruszeniem chudymi ramionami. Wzdycham i pukam krótko – dobre wychowanie to przecież podstawa. Kiedy wchodzę do środka, Kotarski nie podnosi nawet wzroku znad komputera.
Wzdrygam się najpierw, bo powietrze w gabinecie jest jak nasączone jego perfumami. Nie wiem, czy to ze stresu, czy od tego zapachu kręci mi się w głowie, ale stoję przy drzwiach jak skamieniała. Dłoń drży mi na klamce, bo nie mogę się ruszyć.
Mężczyzna podnosi głowę i patrzy na mnie wyczekująco. Unosi brwi, przyglądając się mojej twarzy. A ja nie mogę się ruszyć.
– Oziębła? – mówi bardzo cicho, a mnie przechodzi dreszcz, gdy słyszę jego niski głos.
– Zięba, słyszysz mnie? – Słyszę, kretynie, ale ciało odmawia mi posłuszeństwa. Mam wrażenie, że zaraz się przewrócę. Gdybym spróbowała postawić krok, ziemia z pewnością usunęłaby się spod moich stóp.
Słyszę odsuwające się krzesło i udaje mi się przekonać moje nogi do drobnego ruchu, wsuwam się do wnętrza gabinetu. Opieram się o ścianę i pcham drzwi, żeby się zamknęły. Zanim jednak zjeżdżam po niej, wokół mnie owijają się silne ręce, które też wytwarzają ten przytłaczający zapach.
– Karolina. – Łapie mnie pod ramię i praktycznie się na niego przewalam. Kotarski sapie zaskoczony, ale udaje mu się mnie utrzymać. – Nie wyglądasz na taką ciężką.
Innym razem odgryzłabym się, że to same mięśnie, ale mam wrażenie, że zaraz umrę. Serce mi kołacze, głowa lata na wszystkie strony, jak na sprężynie, a przed oczami mam mroczki. Nie rejestruję tego, co wyrabia mój szef, ale trafiam na kanapę, która stoi obok szafy.
Unosi mi nogi w górę i odkłada je na oparcie. Znika na chwilę, ale zaraz wraca. Słyszę wyraźniejszy szum wentylacji i na twarzy mogę poczuć chłodny powiew, który odgania przeraźliwe ciepło z mojego ciała.
Znowu czuję ręce mężczyzny na kostkach, kiedy podnosi moje wyprostowane nogi wyżej i trzyma je tak jakiś czas.
Robi mi się lepiej. Mroczki powoli znikają, chociaż krew nadal szumi w mi uszach, a głowa pulsuje gdzieś z tyłu. Ta okropna niemoc, która nie pozwoliła mi się ruszać, opuszcza mnie stopniowo. Wciąż czuję się chujowo, ale wrażenie latającej głowy znika.
– Może mnie pan puścić – mówię szeptem, bo na więcej mnie nie stać. Podnoszę z trudem powieki i dostrzegam poważną minę kierownika, który ani myśli odłożyć moje nogi. A naprawdę zaczynają mi drętwieć.
Siłujemy się na spojrzenia. Albo raczej on patrzy na mnie z politowaniem, ja próbuję zgrywać hardą, gdy tak naprawdę najchętniej to bym się porzygała, gdyby w moim żołądku było coś jeszcze poza kawą.
– Jesteś strasznie blada – oświadcza i odczekuje jeszcze minutę, żeby odłożyć moje nogi trochę niżej. Wyciąga z szafy zgrzewkę wody mineralnej w kompaktowych butelkach i wybiera jedną. Ja chcę się podnieść do siadu, ale to naprawdę trudne zadanie.
Wiecie, co jest najgorsze? Że nie mam innego wyjścia, jak przyjąć otwartą przez tego buca wodę, podczas kiedy jego ręka znajduje się na moich plecach, w razie gdyby coś. Nie czuję się komfortowo, teraz kiedy wraca mi całkowita sprawność umysłu, kiedy jest tak blisko.
Napój rzeczywiście mnie orzeźwia. Czuję się trochę lepiej i siadam na kanapie już całkiem samodzielnie, a Kotarski pomaga mi spuścić nogi na ziemię. Siedzę tak milcząc, bo zapewne szef ma mnie teraz za jakąś kretynkę, a on kuca obok mnie obserwując mnie bacznie.
– Niech już się tak pan nie gapi – mówię wreszcie, ale głos nadal mnie zawodzi, więc odchrząkam i niepewnie patrzę na niego.
Okulary zsunęły mu się na sam czubek nosa i niebieskie oczy spokojnie mi się przyglądają. Pojawia się w nich znany mi już błysk, a usta rozciągają w lekkim uśmiechu. Nie jest on jednak ani cyniczny, ani przekorny, czy wręcz szelmowski – nie, kierownik okazuje mi ludzką twarz i uśmiecha się do mnie przyjacielsko.
– Mam na imię Karol – odpowiada.
– I? – Nie mam pojęcia, do czego ten człowiek zmierza.
– I nikt poza praktykantami nie mówi mi per pan – dokańcza, a ja prycham. Choć jest to miłe, że niejako trochę stara się zmniejszyć gradację między nami.
Wciąż jest bucem.
Nie odpowiadam na to, ale uśmiecham się lekko. Właściwie to unoszę jeden kącik ust, ale Kotarowi chyba to wystarczy.
– Jadłaś śniadanie? – pyta, wstając. Kręcę głową.
– Brunch? – Znowu zaprzeczam.
– Lunch? – Kiedy miałam go zjeść, skoro robota pali mi się w rękach. Patrzę na niego, marszcząc brwi. Czy to aby potrzebne, żeby znał moje nawyki żywieniowe?
– Jeszcze nie miałam czasu.
– I od rana funkcjonujesz na pustym żołądku zalanym kawą? – dopytuje, a ja wzdycham. Zaspałam dzisiaj rano i ledwo zdążyłam na metro, bo w nocy męczyły mnie koszmary. Znowu.
Kotarski – bynajmniej nie mam zamiaru zwracać się do niego po imieniu – wzdycha tylko i zdejmując okulary jedną ręką, pociera mostek nosa. Kiedy znowu przenika mnie to szarlatańskie spojrzenie błękitnych oczu, mam wrażenie, że chce mnie przewiercić na wylot, by dostać się do mojego mózgu i dowiedzieć się, co tam się właściwie dzieje. W sumie, sama chciałabym wiedzieć.
– Ile ty masz lat, co? – pytanie zbija mnie z pantałyku, ale zanim chociaż zdążam odpowiedzieć, wyprzedza mnie. – Wiem, że w maju kończysz dwadzieścia cztery. – Zakłada okulary i znowu kuca przede mną.
Bóg mi świadkiem, wcale nie chciałam się zagapić na jego twarz, ale nie mogę mu odmówić oczywistych walorów estetycznych. Gdyby nie to, że jestem przymulona, trochę zdezorientowana i bliska porzygania się na niego, pewnie zrobiłoby mi się głupio, bo lampimy się na siebie zdecydowanie za długo.
– Taka duża dziewczyna, a nie wie, że śniadanie to najważniejszy posiłek dnia? – peroruje, a ja wywracam oczami, zaciskając dłonie na butelce. Plastik wydaje nieprzyjemny dźwięk, a ja krzywię się, bo głowa zaczyna mi mocniej pulsować.
– To bardziej wina tego zapachu – usprawiedliwiam się, a Kotar wygląda na szczerze poruszonego. Wygląda jakby miał niemal poczucie winy. No właśnie. Niemal, bo dupki nie umieją.
– Pobiła mi się butelka w torbie. A była jeszcze w opakowaniu. To chyba moja wina. Wybacz.
Zastanawiam się, jak to przełknąć, że wielkopański zadek Kotara zniżył się do mojego poziomu i udało mu się uciszyć swoje ego, żeby poprosić mnie o wybaczenie. Jeszcze do tego nie użył sarkazmu. Chyba to jakiś cud. Boże Narodzenie już było. Zwierzęta, z tego co wiem, ludzkim głosem odzywają się w Wigilijną Noc. Czy bucowaci kierownicy mają na to własne święto?
Milczenie przeciąga się, a brunet wzdycha pokazowo i znowu wstaje. Kiedy kieruje się do drzwi, patrzę na jego plecy w kraciastej koszuli.
– Nie zemdlejesz, jak zostawię cię na chwilę? – pyta, a ja wzruszam ramionami. Wzdycha znowu, jakby dogadanie się ze mną było porównywalnie ciężkie, co rozmowy dyplomatyczne między Palestyną a Izraelem o strefę Gazy.
Zostawia otwarte drzwi przez co robi się delikatny przeciąg. Słyszę huczące wiatraki. Przyjemny powiew spływa akurat na moje włosy, rozwiewając je. Chłodzi skórę i otrzeźwia. Jestem chyba już w stanie przeżyć bez pomocy Kotarskiego.
Zamykam oczy i unoszę twarz do góry, żeby zimne powietrze dotarło też do mojej palącej twarzy. Jestem czerwona? Pewnie zaraz zacznę się rumienić, bo uświadamiam sobie, jak nieprawdopodobnie dziwna i nieciekawa sytuacja właśnie miała miejsce. Jak moja przestrzeń osobista wyraźnie została przekroczona przez osobnika Karola Kotarskiego.
Dreszcz mnie przechodzi, kiedy przypominam sobie jego rękę na plecach. Takie spoufalanie się nie jest wcale dobre, zwłaszcza, że to sam szatan, nie szef. Uwziął na mnie od początku, więc dlaczego teraz miałby się odmienić i zacząć być miłym?
Słyszę, jak wchodzi do gabinetu i otwieram oczy, patrząc na płytki na suficie.
– Jezu, Karolina, wyglądasz strasznie. – Mam jedno pytanie. Czy Michał ma jakiekolwiek wyczucie? Czegokolwiek?
Patrzę na niego wilkiem, a po drodze mój wzrok pada również na Kotara, przez co chyba rozbawiam szefa. Zapewne wyglądam jak naburmuszona nastolatka. Adam zawsze mi tak mówił.
– Zasłabła, bo nie wie, że posiłki trzeba jadać regularnie – tłumaczy całą sytuację nasz protegowany. Blondyn spogląda to na niego to na mnie zaskoczony.
– Na mózg ci padło, czy co? – zwraca się wreszcie do mnie.
Wywracam oczami i podnoszę się, ale nogi mnie zdradzają. W porę wspieram się na podłokietniku kanapy. Niestety obaj panowie już do mnie lecą, jakbym tu im padała trupem.
– Wszystko jest dobrze – zapewniam. Ich wzrok mówi , że nie wierzą mi. Zaciskam usta. Niech was szlag. Dżentelmeni się znaleźli od siedmiu boleści.
– Bynajmniej – odpowiada Kotar. – Masz wolne do końca dnia.
Wow, cóż za hojność, może nawet przejaw chrześcijańskiego miłosierdzia, ale ja nie dam się nabrać na ten fortel samarytańskiej cnoty. Mrużę oczy, chcąc rozszyfrować, co ta poczwara tam sobie kalkuluje za tymi szkłami.
– Nie skorzystam. Dostałam takie zadanie, że muszę zostać w pracy – odpyskowuję, a Michał parska śmiechem.
– Poradzimy sobie pół dnia bez ciebie – zapewnia mnie.
– Odwieziesz ją i dopilnujesz, żeby zjadła coś? – zwraca się do Witwickiego przełożony.
– Ktoś z naszej dwójki musi zostać, wciąż budujemy plan. Mogę zadzwonić do Olki, ale nie jestem pewien, czy da radę wyrwać się ze szkoły... – Chce sięgnąć po telefon do kieszeni, ale włączam się:
– Wow, nie, stop. Żadnego ściągania twojej przyszłej. Poradzę sobie sama. Poza tym, że nigdzie nie jadę – dodaję dobitniej, krzyżując ręce na piersi.
Panowie raczą wymienić ze sobą porozumiewawcze spojrzenia.
– Pójdź po jej rzeczy, odwiozę ją – oświadcza Kotarski, a ja oniemieję.
Chcę zacząć głośno protestować, nie będzie mnie nigdzie odwoził, bo ja nigdzie nie jadę! Niech sobie nie wyobraża, że może nie wiadomo co. A tylko spróbuję, to taką drakę zrobię, że się nie pozbiera. I nawet nie będę musiała sięgać po krakowskie sposoby przekazywania swojej opinii na różne tematy.
– Powiedz chociaż słowo, a wlepię ci naganę – mówi do mnie ostro, a ja mam ochotę rzucić się na niego z pięściami.
Srogo go pojebało.
No i wrócił Kotarski :D Kto się stęsknił? :D Kto chce zobaczyć wspólną podróż samochodem? :D
xx, Zo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top