IV. Przejaw czystego geniuszu
{Selena Gomez - Bad Liar}
Znajdujemy się w jakiejś sali konferencyjnej. Szklany stół bez smug jest otoczony obrotowym krzesłami dla dwunastu osób. Jedna ściana jest całkowicie przeszklona i widzę Pałac Kultury. Z sufitu wystaje rzutnik, za plecami fotela u szczytu stołu na ścianie wisi ekran. Wszystko jest jasne, sterylne i czyste. Nic nie rozprasza. Pomijając oczywiście nowobogacko-stolicowy krajobraz za oknem.
– No więc? – Ja i Michał zajmujemy miejsca blisko drzwi.
Zanim jednak wyłuszczę mu swój najgenialniejszy z genialnych planów – biorę głęboki oddech i nachodzi mnie chwila wątpliwości w swój geniusz. Jednak uśmiech blondyna, trochę przekorny, trochę szelmowski, nieco chłopięcy, uspokaja mnie i mam pewien poziom zaufania do tego człowieka. Nawet jeśli się zbłaźnię totalnie, mam cichą nadzieję, że plotki nie rozejdą się po departamencie lotem błyskawicy i to zostanie między nami.
– Jak wiesz, wcześniej pracowałam w tej małej firmie wizerunkowej – zaczynam, a Witwicki kiwa głową. – Zajmowaliśmy się YouTuberami, blogerami, niezależnymi pisarzami i tak dalej. Kiedy odeszłam, szef właściwie nie zabronił mi wykorzystywania tych znajomości. Właściwie to dla jego firmy byłoby dobrym układem, gdyby taka duża spółka jak KOTAR użyłaby do reklamy jego klientów, bo to kolejny hajs, który przepuszczają przez swoje konto. Więc dzisiaj rano w metro, jak zobaczyłam, że jakaś nastolatka przeglądała profil jednego z moich byłych podopiecznych, pomyślałam, że to byłby wręcz idealny pomysł, żeby wykorzystać młode, znajome twarze i odnowić wizerunek firmy jako nowoczesnej oraz świadomej zmian społecznych pokolenia, które dopiero dojdzie do władzy. – Kiedy kończę, uśmiecham się niepewnie, a mój kolega przygląda mi się z marsową miną. Niepokoi mnie to, więc otwieram buzię, żeby znowu zacząć gadać, ale ubiega mnie. unosząc rękę.
– Poczekaj. Myślę. – Powraca uśmiech starego szelmy i poprawia kosmyk idealnie wysmarowanych żelem włosów, który śmiał wypaść z jego modnej fryzury. Gładzi swoją hiszpankę, przez co zaczynam się denerwować jeszcze bardziej, ale grzecznie czekam. Nie mogąc już dłużej wytrzymać, sięgam po kawę przyniesioną mi przez Patrycję.
– No dobra – odzywa się wreszcie Michał, kiedy mam zamiar głośno siorbnąć kawę, żeby zaznaczyć swoją obecność (w razie, gdyby mu się zapomniało). Unoszę brwi, czekając, aż uraczy mnie odpowiedzią.
– Co za youtubera chcesz w to wciągnąć i czy jesteś pewna, że chcesz to w ogóle zrobić? Jak to ma w ogóle wyglądać? Masz tylko to, czy coś jeszcze? Wiesz, do czego dążymy? Określiłaś sobie cel? Z kim jeszcze chcesz współpracować? Myślałaś o SWOT-cie? Jesteś świadoma, że potrzebujemy plany b, c, d, e i tak aż do z, w razie, gdyby coś? – atakuje mnie pytaniami, a ja mrugam zaskoczona. Chłodny, męski realizm miał mnie chyba zwalić z nóg, ale uśmiecham się cynicznie nad kubkiem, który wczoraj zakupiłam w porze lunchu na stacji metra w jednym z tych małych sklepików, żeby nie musieć pić z plastikowych. Biorę łyk napoju bogów i odstawiam naczynie z naklejoną podobizną Iron Mana na stół.
– Myślałam o Pawle Janiszewskim. Taki blondynek. Zdaje maturę w maju, w październiku wydaje płytę, a jego alternatywne covery wszystkiego, co znane na YouTubie, przyciągnęły Radiową Trójkę, więc to nie byle żart. W lutym kończy umowę reprezentacyjną z Play, więc można go wziąć niemal z marszu. Poza nim jest jeszcze ten podróżnik, który mieszka w Laosie – Kamil, jego też można. – Biorę głęboki wdech, bo kolejna część jest długa. – Ed Sheeran wydaje teraz płytę. Wiesz może, co zrobił, zanim ogłosił, że wraca po roku niedotykania mediów społecznościowych?
– Wstawił chyba niebieski kwadrat na Twittera.
– Dokładnie. Zrobił sobie zajebistą grę wstępną. – Michał uśmiecha się, słysząc, jak przechodzę na żargon piaru. – Albo Carrefour i ta reklama z Napoleonem, co przez trzydzieści dni wcześniej, Napoleon uczył się polskiego i tak dalej. Ze strony PR zrobili coś zajebistego, przedgra do samej kampanii boska, tylko potem wykonanie samej kampanii dużo słabsze. Przez co w oczach klienta dużo stracili. A jeśli chodzi o naszą spółkę, KOTAR nie istnieje praktycznie w opinii społecznej. Nikt praktycznie nie wie, że istniejemy. Dlatego mamy czyste pole do działania. Zaczynamy od podstaw. Tworzymy markę na nowo. Nadążasz?
– Chyba tak. – Biorę bardzo niekulturalnego głośnego siorba kawy i jadę dalej, nawijając jak nakręcana zabawka:
– Wykorzystajmy to, że youtuberzy są rozpoznawani...
– Zupełnie jak Sheeran – wtrąca się chłopak, a ja kiwam głową.
– Zupełnie jak Sheeran. – Uśmiecham się, bo chyba załapał, o czym gadam. – Jednocześnie stwórzmy coś tajemniczego, coś lepszego do Napoleona uczącego się mówić po polsku. Potrzebujemy zajebistych ofert, świetnej grafiki i mnóstwa reklam. Ludziom ma wejść to w głowę jak Lisowska i „Niskie ceny", ale ładna twarz Pawła, mądra gadka Kamila i jeszcze jakaś trzecia osoba – najlepiej kobieta sukcesu z idealnym życiem – dadzą im pozytywne skojarzenia. Niech KOTAR będzie dla nich synonimem dobrej promocji, nienachalnej, raczej subtelnej, podanej im na talerz spod stołu, niemal podprogowo.
– Breivik powinien cię zatrudnić. Z kimś takim w PR cała Europa by mu uwierzyła, że był niewinny i to wszystko to było jedno wielkie nieporozumienie.
Wypijam prawie połowę kawy za jednym zamachem, bo od gadania gardło mam suche jak Sahara w środku lata. Michał jednak się uśmiecha. Mój plan mu się chyba podoba.
– A plan b, c, d, e? – pyta po chwili, kiedy sam wreszcie próbuje swojej południowoamerykańskiej herbatki.
– Youtuberów jest od metra – odpowiadam zgodnie z prawdą.
– Nic nam nie zostało, tylko składać dream team kreatywności i organizacji. A i poprosić Kotarskiego o pozwolenie.
Markotnieję, bo wiem, co zaraz powie.
– Ty będziesz musiała to zrobić – dodaje.
– Wiem – wzdycham i poprawiam kosmyk, który zsunął mi się na oczy. Zakładam go za ucho i przez chwilę tracę całą energię, jaką zyskałam dzięki prezentacji mojego pomysłu przed Michałem. Mężczyzna szybko to dostrzega i łapie mnie za nadgarstek, posyłając troskliwy uśmiech.
– Hej, spokojnie, nie zostawię cię z tym samą – uspokaja mnie, a ja przyglądam się jego bardzo jasnej skórze, jak kontrastuje z moją, chociaż nie jestem najbardziej śniada. Podnoszę wzrok na jego twarz. Jest bardzo przystojny.
Podoba mi się wyraz jego przeciemnych oczu, które wcale nie wyrażają chęci poderwania mnie. Podoba mi się to, że jest koleżeński i przyjazny. Podoba mi się to, że wciąż potrafię zbudować w miarę zdrową relację z płcią przystojną. Jeśli wysyłanie sobie memów z głową państwa jeszcze znajduje się w granicach zdrowia psychicznego.
– Przede wszystkim ustalmy wszystko od punktu merytorycznego, wszystko załatwimy, przygotujmy pisma, umowy, szablony, prospekty. Żeby nie mógł powiedzieć „nie", skoro wszystko jest gotowe, tylko puścić maszynę w ruch. Ustawimy ludzi na stanowiskach, skonsultujemy się z działem karierowiczów, którzy wymyślają oferty dla klientów, załatwimy każdą formalność wewnątrz firmy poza tą jedną. I kiedy wszystko będzie gotowe – idziemy do Kotara we dwoje i podstawiamy mu pod nos tylko zgodę do podpisania. A potem wszystko już w naszych rękach.
– Dziękuję – mówię cicho, bo czuję, że naprawdę się w tym nie zgubimy. A nawet jeśli wszystko szlag trafi, będziemy przynajmniej wspólnie śmieszkować przez łzy. Dobrze mieć kogoś po swojej stronie.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiada. – No i chwała nam przypadnie. Będziemy chyba pierwszymi pracownikami tego działu, którzy naprawdę coś zrobią dla tej firmy.
– Jakim cudem ona istnieje? – prycham i odsuwam się od Michała, a on rozumie, że to moja granica spoufalania się z kolegami w pracy.
– Zapytaj starego Kotarskiego. – Wzrusza ramionami. – Pewnie piorą pieniądze, inaczej jak to wszystko miałoby wyjść na plusie? – Otwiera ramiona, jakby chciał ogarnąć cały budynek. – Na przykład nasz dział to fikcja. Ludzie przychodzą tu, całymi dniami siedzą na fejsie albo udają, że pracują, dostają dwa z kawałkiem za nic i po trzech latach „doświadczenia" – Robi cudzysłowie palcami.– Spieprzają do Vichy, Apple, TVP czy gdzie tam chcesz. – Wzdycha. – Nie wiem, może to, że mamy jakieś akcje na giełdzie jeszcze nas utrzymuje. Nie mam pojęcia. Ale robimy dobrą rzecz, Karolina. Ruszymy ten dział do roboty. Może też poruszymy ich korporacyjne sumienia do wykonywania swoich obowiązków zamiast zakupów online.
Uśmiecham się do niego.
– Ty zajmij się znalezieniem nam odpowiednich ludzi, ja wyznaczę zadania, cele i ogólny plan. Od poniedziałku zaczniemy opracowywać szczegóły – decyduję.
– Tak jest. O, kapitanie, mój kapitanie! – Salutuje mi, a ja się śmieję i oboje wstajemy. – Wybacz, że nie wejdę na stół, ale załamałby się pode mną. – Kręcę głową z niedowierzaniem. A jednak ktoś jeszcze poza mną ogląda klasyki kina!
– Powiedz mi też, z kim z tych od ofert mam pogadać i wyjaśnić mu sytuację. Potrzebujemy kompetentnych ludzi – dodaję, biorąc swoją niedokończoną kawę.
– Tu akurat ci nie pomogę, to hermetyczny świat pełen homogenizowanych Januszów biznesu. – Michał otwiera przede mną oszklone drzwi. – Nie znam ich nawet za bardzo, ale Natalka... ta na recepcji... – Kiwam głową, bo dobrze wiem, o kogo chodzi. – Ona zawsze wyczai, z kim warto rozmawiać. Ma nosa do ludzi, którzy z kolei bez względu na stanowisko, ją uwielbiają. Stary Kotarski raz w miesiącu przysyła jej kwiaty, tylko dlatego, że zawsze czeka na niego z gotową prasą i zaparzoną herbatą. I jak pije coś w siedzibie to tylko z rąk Natalki, bo inaczej mu nie smakuje. – Kręci głową jakby z politowaniem dla szefa naszego szefa i swojego syna w jednym.
– Więc trzeba do niej zejść i wypytać, kogo by poleci... – Urywa natychmiast, przenosząc wzrok gdzieś za mnie. Uśmiecha się nieco sztucznie, a mnie przechodzą ciarki. – Cześć, Justyna.
– Michał.
Odwracam się bardzo powoli, a przed moim zdumionym obliczem ukazuje się sama królowa lodu. Długonoga, prawie równa z Michałem blondynka o tak cudownie wyklepanej tapecie, że niemal wierzę, że jest taka ładna naturalnie. Nie zdarzają się tacy ludzie. Nawet Carrie Fisher potrzebowała odrobiny makijażu. Jej ciasna, koszula z taktycznie odpiętymi górnymi guzikami eksponuje jej bardzo niecodziennego rozmiaru... oczy. Biorąc pod uwagę, jak chuda jest w talii, którą podkreśla czarną ołówkową spódnicą, idealnie uwydatniającą jej siedzenie, którego nie powstydziłby się siostry Kardashian-Jenner, jest to niemal niemożliwe, by była dziełem tylko i wyłącznie natury. Albo kupuje staniki w Victoria's Secret.
– Co przywiało cię tutaj z księgowości? Śmierć poczucia humoru, czy podwawelski smog? – odpowiada z przekornym uśmiechem mój towarzysz, a ja uderzam go pięścią w ramię.
– Odwal ty się od Smoka Wawelskiego, dobra? Nikt poza nim nie uratował Gąbki z Krainy Deszczowców.
– A co z tym kucharzem, co wygląda jak Makłowicz?
– Bartłomiejem? Robił program kulinarny najwyraźniej. – Wzruszam ramionami.
Justyna wydaje prychnięcie dezaprobaty dla tematu naszej rozmowy, a ja odwracam się do niej, czekając, aż piszczącym głosem oświadczy nam cel swojej podróży do naszego działu.
– Jeśli już skończyliście swoje dziecinne zabawy, pani Aniela przysłała mnie po tę nową – oświadcza nosowym głosem, jakby miała zatkany nos.
– „Tę nową"? – powtarza za nią Michał i wskazuje na moją szeroko uśmiechniętą buzię. Cokolwiek z tą laską jest nie tak, dobrze się bawię, roastując ją wraz z Witwickim. Chociaż przeczuwam, że po prostu był tutaj obecny biurowy romans, z którego nic nie wyszło.
– Ta nowa to ja. Karolina Zięba. – Wyciągam do niej rękę, dobrze wiedząc, że nie da się ukryć szyderstwa w moim uśmiechu. Naturalnie obstawiam stronę Michała, a nie jakiejś nadętej księżniczki z księgowości.
Obrzuca moją dłoń lekceważącym spojrzeniem i uśmiecha się perfidnie, jakbym właśnie podetknęła jej dowód, że jestem na coś bardzo wstydliwego chora.
– Pani Aniela cię wzywa. Nie podałaś czegoś tam w papierach – ogłasza i obraca się na obcasie (zbyt wysokich nawet jak pracę w biurze) szpilek i maszeruje w stronę wind.
– Masz moje pozwolenie, żeby zjechać ją od góry do dołu. Tępa z niej dzida. Powodzenia. – Michał zabiera mi z dłoni kubek z w połowie wypitą kawą i pcha w stronę odchodzącej blondynki. – Pozdrowię od ciebie Olę, Justynko! – krzyczy za nią, a ja mam ochotę go zamordować.
Jeśli wcisnął mnie właśnie w jakiś konflikt zawierających zazdrosną furiatkę, z którą kiedyś chodził i jego obecną partnerkę życiową w jakiś sposób znajomą Justynie, zamorduję go. I nie obchodzą mnie nasze genialne plany, które mają wyprowadzić KOTAR na szczyty popularności. Gołymi rękoma uduszę.
Idąc jak na skazanie, jednak dołączam przy windzie do tej cudownej nowej koleżanki, która obrzuca mnie spojrzeniem rasowej suki. Prycha, jakby z satysfakcją, że jestem niższa i mniej obdarzona kobiecymi walorami, ale ignoruję to. Niech sobie myśli co tam sobie chce. Ja mam tylko dotrzeć do jej przełożonej.
Atmosfera w windzie nie jest zbyt przyjemna, ale stawiam sobie za cel zignorować Justynę. Zwyczajnie wyciągam telefon z kieszeni i zaczynam przeglądać Instagrama. Chociaż od porannego sprawdzenia niezbyt wiele zdążyło się zmienić, usilnie przeszukuję profile moich znajomych.
– Szukanie faceta na Instagramie to już naprawdę desperacja – komentuje blondyna, a ja mi odpowiedź wymyka zbyt szybko, żebym mogła ugryźć się w język:
– Ty naprawdę jesteś taka tępa, czy tylko udajesz?
Naprawdę nie chciałam tego mówić na głos, ale samo tak jakoś wyszło. Królowa śniegu fuka ostentacyjnie i wychodzi na odpowiednim piętrze, a ja nie mam innego wyjścia, tylko doczłapać się za nią do gabinetu kierowniczki.
Pani Aniela okazuje się przemiłą osobą – oczywiście jak na menadżera w korporacji. Przymyka oko na niedopatrzenia w wypełnianiu papierów, które miały miejsce ze względu na tempo, w jakim zostałam przyłączona do pocztu pracowników. Chodziło o numer konta w banku.
Co więcej, okazuje się, że wielka Justyna nie jest wcale jej zastępcą ani pracownikiem miesiąca – nie, Justynka bowiem jest sekretarką. W dodatku ususzyła kaktusa, który stoi na krawędzi biurka, błagając kogoś, żeby go dobił. Jestem pełna podziwu, że obrońcy zwierząt i roślin, których nie brak w korporacjach, jeszcze jej nie ukrzyżowali. Może daje im łapówkę w postaci grantów. Ale co sekretarka z księgowości może zrobić? Przymknąć oko na spóźnienie w dziale, który jest dwa razy większy od mojego?
Potem dostaję maile z zażaleniami klientów – co już jest w pewien sposób pocieszające, skoro jakiś mamy. I tak do lunchu, na który zostaję wyrwana przez Michała, który zdążył już obdzwonić kilka osób wewnątrz firmy.
Wygląda na to, że nie zostało nic innego, jak wziąć się do roboty.
Wróciłam i oto rozdział! Ja bym zapamiętała Justynę :P Koniecznie napiszcie, co sądzicie <3
xx, Zo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top