I. Dobre złego początki

{Ella Eyre - Deeper (Acoustic)}

Przeglądam swojego Instagrama, delikatnie kiwając się w rytm nowego hitu Shakiry, który leci w słuchawkach. Warszawiacy oczekujący na metro ze stacji Młociny ignorują mnie, przyzwyczajeni zapewne do większych ekscesów. Ja usilnie robię to samo, dalej skrolluję, przyglądając się dość poważnie wyidealizowanym obrazkom z mojego życia.

Poprzedniego życia na dobrą sprawę.

Ta myśl przychodzi na widok zdjęcia z wesela Anki i Roberta. Czemu go nie usunęłam już dawno temu? Zasadniczo pozbyłam się wszelkich wizualnych śladów naszego związku na moich profilach, kiedy tata i mecenas Kryjski dyskutowali o taktyce podczas procesu. Skoro już zdecydowałam – czy raczej zmusił mnie do tego opiekuńczy rodzic – żeby posłać swojego byłego do wszystkich diabłów, a może i przy okazji pierdla, wypadałoby usunąć go z najważniejszego źródła informacji o życiu przeciętnej dwudziestoczteroletniej mieszkanki Krakowa.

Już Warszawy – poprawiam się w myślach i próbuję wydmuchać powietrze przez zatkany nos, ale coś idzie nie tak. Garbię się jeszcze bardziej i przyciskam zdjęcie. Trzy kropki przy obrazku później, znika z mojego profilu na dobre.

Kwadraty fotografii przesuwają się. Zamiast naszych wyszczerzonych do aparatu twarzy - #godblessfilters, bo mój makijaż spłynął w lipcowym słońcu już w kościele – pojawia się obraz moich obutych w trampki stóp stojących na strzałce namalowanej na asfalcie jako poziomy znak. Hiszpania tuż po weselu Osińskich.

Chyba boli mnie to jeszcze bardziej, bo dobrze się bawiłam w Barcelonie. Ale bawiłam się tam z Adamem. No właśnie.

Przed usunięciem i tego zdjęcia powstrzymuje mnie pociąg metra. Wchodzę do środka drobnymi kroczkami, próbuję nie podeptać nikogo w tłumie pasażerów. Nie patrząc współtowarzyszom krótkiej podróży w oczy, znowu zagłębiam się w wirtualną otchłań Instagrama.

Kolejne zdjęcia są trochę bezpłciowe – ot fotografia moich włosów za czasów, kiedy były długie i brązowe. Woda w wannie po wrzuceniu bathbomby. Moje biurko w pokoju w Krakowie. Wygląda jak wyjęte z katalogu Ikei.

Najwyższa linia zdjęć ściska mnie za gardło. A może to głos Ryana Goslinga śpiewającego w piosence z „La La Landu"? Tatry wczesną jesienią. Znowu z Adamem. Namówił mnie wtedy na pofarbowanie włosów na blond. Co prawda doszło tylko do ombre, ale ten wyjazd w góry był początkiem naszego końca.

Widok następnej fotografii boli mnie jeszcze bardziej. Została zrobiona w mieszkaniu Adama na Kazimierzu, przy jego kolekcji starych winyli. Moje włosy są już tu takie zniszczone, chociaż minął miesiąc od wyprawy na Kasprowy. To dlatego na następnej są już dużo skrócone i związane w kucyk.

Ostatnie widniejące na profilu zdjęcie też zostało zrobione w Hiszpanii, ale tym razem na Wyspach Kanaryjskich na początku grudnia. I chociaż jest szczęśliwe, następne dni aż do Bożego Narodzenia były koszmarem.

Ledwo je pamiętam.

Pomiędzy tymi zdjęciami i przed tym ostatnim powinno być jeszcze kilka innych. Ale wszystkie zawierały bezpośrednio wizerunek tego idioty, więc zniknęły.

Blokuję ekran i chowam telefon do kieszeni zimowego płaszcza.

Przyznaję się – jestem uzależniona od Instagrama w stopniu zagrażającym mojej i tak nie najlepiej dychającej psychice. Ale od ponad miesiąca nie dodałam żadnego zdjęcia. To jak cios w plecy dla mojego kultu being up to date. A co za tym idzie niezawodzeniu moich followersów, w końcu trochę się ich nazbierało.

Zamykam oczy i kiwam głową w rytm nowej piosenki Eda Sheerana. Zastanawiam się, czy może będę mogła dzisiaj wrzucić w końcu jakieś zdjęcie. Może mój dział w nowej pracy ma ładny widok z okien, a ja dostanę boks przy szybie?

Czemu ja się oszukuję? Znając moje psie szczęście, trafię do jakiejś kanciapy bez okien między nieustannie trajkoczącą do telefonu i mizdrzącą się przed szefem Karynę a Andrzejem pogromcą piaru, który nie wiadomo jakim cudem trafił do działu potrzebujących młodych, innowacyjnych ludzi znających co najmniej dwa języki obce, kiedy on nadal nie opanował języka ojczystego.

Potrząsam głową i pocieram czoło pięścią.

Za bardzo przyzwyczaiłam się do wygody, kiedy pracuje się w prywatnej, małej firmie. Teraz trafię do korpoświata z prawdziwego zdarzenia. Zamiast znać imię wszystkich sześciu pracowników, będę znać numery boksów, do których mam się udać, żeby znaleźć ludzi równie zagubionych w korporacji co ja.

Ale te niedogodności mogę przeżyć. Przynajmniej będę bezpieczna i z dala od Adama.

Wzdycham i wyjmuje telefon. Przez chwilę zastanawiam się, co dokładnie chciałam zrobić, aż wreszcie dociera do mnie, że to pewien odruch, którego do tej pory się nie pozbyłam.

Przez prawie trzy lata mogłam do niego napisać w każdej chwili. Kiedy się nudziłam, martwiłam o tatę, czy denerwowałam przed egzaminami podczas sesji. Niby miałam koleżanki, do których mogłam się zwrócić, ale żadną z nich nie nazwałabym prawdziwą przyjaciółką. Dlatego zostałam teraz sama właściwie. No bo przecież nie napiszę do własnego ojca, żeby się pożalić, że pan obok stojący w metrze zjadł na śniadanie czosnkową bułę.

Wyskakuję z M1 na Świętokrzyskiej i przesiadam się do M2. Przystanek później wdycham nosem spaliny na rondzie ONZ, kiedy wynurzam się tuż pod szklanym budynkiem mojego nowego miejsca pracy. Wyciągam słuchawki i chowam je w torebce, a potem wzdycham.

Żegnaj wolności, witaj korporacjo.

Wchodzę razem z grupą innych osób i udaję się w kierunku wind. Czuję gulę w gardle, bo dookoła ludzie wyglądają, jakby ich życie skończyło się wraz z podpisaniem umowy o pracę w tym miejscu. Zapewne i ja skończę jako korposzczur z mózgiem w pełnym rozkładzie.

Siedziba sieci telefonicznej KOTAR przy alei Jana Pawła II zajmuje połowę wieżowca ze szkła i stali. W windzie dowiaduję się z oznakowania na panelu przycisków, że recepcja znajduję się na czternastym piętrze.

Mam nadzieję, że jest tu dobry system komunikacji między resortami. Inaczej jeżdżenie windą w tę i z powrotem będzie moją największą rozrywką, po tym, jak wypiorą mi mózg i przeprogramują na idealnego pracownika wielkiej firmy.

Kiedy wysiadam na odpowiednim piętrze, udaje mi się nawet bez problemu dostać do recepcji. Czekam, aż pulchna recepcjonistka odbierze od kuriera paczkę i kiedy mężczyzna odchodzi, uśmiecham się do niej nieśmiało.

– Dzień dobry, ja jestem nowa z działu PR... – zaczynam, a dziewczyna patrzy na mnie przez chwilę, jakby procesy myślowe pod tą blond czupryną zajmowały naprawdę długo. Wreszcie uśmiecha się szeroko i przyklaskuje.

– Krystyna?

– Karolina – poprawiam ją. – Karolina Zięba.

– HR wczoraj mi zostawili dla ciebie plakietkę i kody. – Recepcjonistka wyciąga w moją stronę plastikową teczkę i uśmiecha się szeroko, a ja widzę jej małe, perliste zęby. Czarne oczy świdrują mnie. Niepewnie odwzajemniam uśmiech, sądziłam raczej, że w korpo pracują same wredne suki, które za nic nie pomogą odnaleźć ci się w sytuacji.

– Dziękuję... – Patrzę na firmową plakietkę na jej piersi. – Natalio.

– Natalka wystarczy – odpowiada. – Dobrego pierwszego dnia.

– Dzięki. – Zanim jednak odchodzę, pochylam się w jej stronę. – To, na którym piętrze jest mój dział?

Natalka zaczyna się śmiać i jest to tak urocze, że nawet nie robi mi się głupio, że już w pierwszych chwilach robię z siebie debila.

– Dwa wyżej, pierwszy korytarz na prawo. Jak tylko znajdziesz swoje biurko i zalogujesz się, musisz iść do kierownika działu – instruuje mnie, a potem znowu się uśmiecha. – Powodzenia, trafił ci się syn Kotara.

Unoszę wysoko brwi. Rozmowę kwalifikacyjną miałam z panem z zasobów ludzkich, więc nawet nie miałam okazji poznać swojego przełożonego, ale teraz to jestem zdumiona. Czy synalkowie wielkich szefów nie powinni być zastępcami, czy coś? Dlaczego jest tylko kierownikiem public relations? Coś mi tu nie gra, więc marszczę brwi. No i wypowiedź Natalii wyraźnie wskazuje, że gościu nie należy do miłych.

– Dasz radę, Karol nie jest taki zły. Lubi inteligentne dziewczyny. Przypadniesz mu do gustu i nie będzie cię gnębił. – Jej pocieszenia dają odwrotny efekt. Seksizm, czy co? Gdzie ja do diabła trafiłam?

Trzysta kilometrów od Adama. Bezpieczna i poza jego zasięgiem.

Zdobywam się na uśmiech i odchodzę w stronę windy. Udaje mi się dostać te dwa piętra wyżej i nawet znajduję swój dział. Nie jest tak wielki, jak sądziłam, że będzie, ale ilość ludzi i tak jest przytłaczająco ogromna. Zrobiłam się wygodnicka. W swojej teczce poza plakietką znajduję numer boksu i o mało nie płaczę, gdy go widzę. Jest tuż przy oknie i mam idealny kawałek nieba dla siebie.

Rozkładam swoje rzeczy, udaje mi się zalogować do sieci, a nawet ignoruję ciekawskie spojrzenia. Wreszcie wstaję od stanowiska i idę w kierunku drzwi po drugiej stronie pomieszczenia. To tam, jak sądzę, znajdę swojego nowego szefa. Przed wejściem jednak witam się z sekretarką.

Dziewczyna ma po męsku obcięte, tak czerwone włosy, że wóz strażacki wypadłby przy nich blado. Zielone oczy skrzą się na mój widok czystą ciekawością, a pomalowane niewiarygodnie ciemnym kolorem jak na porę dnia, usta wyginają w dziwny sposób – interpretuję tę minę jako zainteresowanie się moją osobą. Niepotrzebne zresztą.

– Karolina Zięba, tak? – zagaduje, zanim mam okazję otworzyć buzię i się przywitać.

Kiwam głową.

– Maria Batczyńska. Mów mi Ryśka. Żadna Marysia, Marusia, Maryśka. Jestem Ryśka.

– Okej – bąkam, bo nie wiem, jak przyjąć tę otwartość.

– A ty co? Języka w gębie zapomniałaś? Stresujesz się nami? Daj spokój, dziewczyno, tutaj wszyscy są jak jedna, wkurwiająca do żywego rodzina. – Odchyla się na fotelu i serwuje mi szelmowski uśmiech. – Natalka kazała ci tu przyjść, jak tylko się zalogujesz do sieci, co?

– Tak? – Ryśka trochę mnie przytłacza. I zdecydowanie gada za dużo. Chyba wolę Natalię z recepcji.

– O bracie, ale dogadać się z tobą to nie idzie. No ale nie mamy innego wyjścia, nauczyć się musimy, skoro masz tutaj zostać na jakiś czas. Jeśli chodzi o szefa, to zaraz powinien się pojawić, jest dokładnie 7:58, więc zaraz zrobi swoje wejście smoka.

Przemilczam tę uwagę i przyglądam się złotym ozdobnym elementom na jej uporządkowanym, estetycznie zgodnym z instagramowi trendami, biurku. Wręcz kalkuluje, ile z jej twarzą i zwyczajem jednego hashtaga, dziewczyna zbiera lajków. O ja, to już chyba choroba psychiczna.

– A oto i nadciąga Kotar Junior.

Podnoszę głowę i odwracam się w stronę przejścia między boksami. W pierwszej chwili czuję, jak odpływa mi cała krew z twarzy. Idzie w moją stronę Adam. Jestem tego pewna. Skamieniała ze strachu obserwuję, jak podchodzi do szklanego biurka Ryśki.

Dopiero kiedy się zrównujemy, czuję, jak strach opuszcza moje ciało. To nie Adam, ale mój szef z daleka bardzo go przypomina. Co prawda potargane, nieco pokręcone czarne włosy pokrywają jego głowę, ale oczy nie są bezdennie czarne, tylko czyste jak zimowe niebo. Do tego kryją się za raybanami. No i nigdy nie widziałam byłego w błękitnej koszuli i piaskowych spodniach od garnituru. Czarny płaszcz jest rozpięty i kraciasty szalik ze wzorem (a zapewne i metką) Burberry zwisa pod szyją. Mój nowy szef w jednej ręce dzierży kubek termiczny, a w drugiej swojego iPhone'a.

Przez chwilę wpatrujemy się w siebie w dziwnej ciszy. Magnetyzm jego spojrzenia mnie przyciąga, w dodatku wokół roznosi się zapach Georgio Armani Aqua di Gio, którą po prostu uwielbiam, ale nigdy nie udało mi się zmusić żadnego mężczyzny w moim otoczeniu do używania tej perfumy.

Zaczynam mrugać zawzięcie, gdy syn Kotarskiego pochyla się nad sekretarką i stawia jakiś podpis na podsuniętym przez dziewczynę papierze.

– Kto to?

– Nowa pracownica. Małomówna, świetnie się dogadacie. – Na ten przytyk burczy coś pod nosem, ale się uśmiecha półgębkiem i mogę podziwiać jego szczękę tkniętą kilkudniowym, ciemnym zarostem.

Wyprostowuje się, a ja muszę unieść wzrok. Dodam jeszcze, że nie należę do niskich osób i jestem na obcasie.

– Karol Kotarski. – Wyciąga w moją stronę rękę, a ja ją ściskam delikatnie.

– Karolina Zięba.

Uśmiecha się do mnie nieco z wyższością, a ja analizuję każdy błysk w tych oczach. Coś mi wciąż jednak nie pasuje. Kiedy jednak cofamy ręce, mężczyzna wskazuje mi drzwi do gabinetu z szarego szkła. Nadal nie wiem, skąd to przeczucie.

– Zapraszam do środka.  




Czas rozpocząć przygodę z Karoliną i spółką :v Kto jest gotów?

xx, Zo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top