Rozdział 49

  Zapraszam na nową książkę, którą znajdziecie na moim profilu o nazwie " Co sądzisz o wampirach? "  Mam nadzieję, że się wam spodoba! :)

*** Oczami Evy ***

Louis w ogóle nie chciał wypuścić mnie z objęć. Ale w końcu udało nam się wstać. Po dłuuuuuugim pożegnaniu w korytarzu, poszedł do chłopaków.
Ja natomiast ogarnęłam mój pokój, bo wyglądał jak... No jak by przeszedł po nim tajfun. Gdy pokój, w końcu wyglądał jak mój pokój, zeszłam na dół by posprzątać salon po kolacji.
Byłam w trakcie wycierana stołu, kiedy do domu weszła Marlena.

- Cześć Evciu - powiedziała. Byłam zbyt pochłonięta wycieraniem, by na nią spojrzeć od razu, ale gdy tylko to zrobiłam, zamarłam.
Marlena stała w salonie, nie tyle co o własnych siłach, jak o kulach!

- Marlena, co ci się stało?! - dopadłam do niej i pomogłam usiąść na najbliższym fotelu.

- Nie jest tak źle, jak wygląda - uśmiechnęła się słabo.

- To wygląda strasznie! Masz mi w tej chwili powiedzieć co ci się stało.

- Dobrze mamo - zaśmiała się, ale zaraz spoważniała i zaczęła: - Jak wiesz, byłam wczoraj z Harry'm. No i zaprosił mnie do kina, potem zjedliśmy jakaś kolację no i potem...

- No mów!

- Zaproponował lodowisko. Jako, że ja lubię wszystko co związane jest z zimą, to poszliśmy. Hazz tak się rozkręcił, że w pewnym momencie po prostu wypadłam mu z rąk. No i oboje polecieliśmy na twardy lód. Zwijaliśmy się z bólu, dopóki nie zabrała nas karetka do szpitala.

- Do szpitala? Czemu nie zadzwoniłaś?

- Nie chciałam wam przeszkadzać, opowiadaj.

- Najpierw ty skończ swoją przygodę życia.

- No i... Lekarz powiedział mi, że mam skręconą kostkę a Harry naciągniętą rekę w dwóch miejscach - spojrzała na mnie niepewnie i podwinęła nogawkę spodni. Kostka razem ze stopą jest zabadanżowana i usztywniona.

- Boże... Nie mogliście jakoś uważać? - no ręce opadają. Ta dziewczyna czasem mnie rozbraja. Oni naprawdę ze Styles'em do siebie pasują!

- No co ja mam ci powiedzieć?  Chcieliśmy się pobawić trochę.

- A czy wy jesteście dziećmi? -westchnełam.

- Ojejciu. Nawet nie boli.

- Ale mogłaś się połamać. On też.

- O rany. Dobra, grunt, że żyjemy. Daj spokój.

Z westchnieniem podniosłam się i zabrałam ze stołu tacę z talerzami i szklankami. Ruszyłam do kuchni. Słyszałam jak Mar, po chwili jęków i stęków ruszyła za mną. Usadowiła się przy stole.

- Zrobisz mi herbaty?

- Jasne.

Nastawiłam wodę i poczekałam, aż się zagotuje. Zalałam dwa kubki i postawiłam je na stole.

- No to teraz ty - powiedziała i popatrzyła wyczekujaco na mnie.

Powiedzieć jej? Nie zauważyła jeszcze pierścionka, więc? Może za karę nic jej nie powiem?

- Nic ci nie powiem, za karę - powiedziałam.

- Ej no. Nie rób mi tego! Ja muszę wiedzieć! - jej mina była bezcenna.

No i dałam się jej przekonać. I tak bym jej powiedziała.
Pierwsze co, to pokazałam jej dłoń na, której widniał śliczny pierścionek zaręczynowy od Lou.

- Aaaaaa! - zaczęła piszczeć z radości i złapała dłoń, by lepiej obejrzeć go. -Rany Boskie! Tomlinson ci się oświadczył! Chodź tu, to cię uściskam!

Tak zrobiłam i chwilę później Marlena ściskała mnie, tak mocno, że nawet Horan chyba tak nie potrafi...

- Dobra, bo mnie udusisz! - powiedziałam.

- No przepraszam, to ze szczęścia - odsunęła się ode mnie z wielkim uśmiechem.

Usiadłam spowrotem na swoim miejscu.

- Gadaj, jak to zrobił?

Opowiedziałam jej wszystko, ale z tych emocji, to pewnie coś ominęłam...

- Wow... Ja też tak chcę!

- To powiedz to Styles'owi! A poza tym, podobno nie lubisz romantycznych rzeczy - powiedziałam.

- A tam. Cofam to. To co zrobił Lou jest mega romantyczne! Kiedy ślub?

- Ej, ej, ej. Nie zapędzaj się tak! Wczoraj mi się oświadczył, myślisz, że rozmawialiśmy o tym?

- Ah, no tak! Pewnie były ciekawsze rzeczy do roboty, co? - uśmiechnęła się chytrze.

- Weź idź - schowałam twarz w dłoniach. Boże, jak ona mnie zna.

- Było było! Zrobiliście to?

- Marlena!

- No co? Powiedz mi, powiedz, bo uschnę jak nie będę wiedzieć!

- Tak! - powiedziałam w końcu. Nie dałaby mi żyć inaczej. - Zadowolona jesteś?

- Bardzo! Powiesz mi jak...

- Nie! Temat skończony. Dziękuję!

Szybko wstałam od stołu i poleciałam do salonu po resztę rzeczy.
Ona jest niemożliwa! Ze mnie wszystko wyciągnie a sama nic nie powie. Chociaż... Nie ma co, bo ona czeka z tym do ślubu... No Harry będzie musiał wstrzymać. Albo szybko się z nią żenić. Boże, o czym ja myślę?!

- Oj no przepraszam - Marlena dotarła jakoś do mnie i objęła.

- Ty powinnaś teraz odpoczywać, a nie chodzić za mną - powiedziałam lekko zła, już nawet nie tymi jej tekstami, ale głupotą, bo zamiast leżeć to chodzi.

- Oj no dobra.

I tak po prostu walnęła się na kanapę, włączając tv. Okej...

- No. Ale obiad zrobisz sobie sama - powiedziałam i wróciłam do kuchni.

- Ej! Nie! Poczekaj, ja ci pomogę! - ta noga ją chyba tak nie boli, bo za chwilę pojawiła się przy mnie.

- Co mam robić?

- Obierz ziemniaki.

Po obiedzie obie walnęłyśmy się na kanapie oglądając jakiś durny serial niemiecki. Bez angielskiego tłumacza czy czegokolwiek. Zostało nam tylko oglądanie, ale w końcu Marlena się zdenerwowała i przełączyła na coś innego.

- Boże, nic nie ma w tej telewizji. Obłęd - westchnęła dziewczyna.

- No.

Nagle zadzwonił dzwonek.

- Kto to? - zapytałam.

- Harry.

- Harry? Przecież widział cię trzy godziny temu.

- No to Louis. Wejdź! - krzyknęła głośno Marlena. Drzwi się otworzyły.

Usłyszałam kilka kroków, a potem przed nami pojawił się Louis. Ale ma wyczucie.

- Hej Marlena. Hej misiu - przytulił mnie. Usiadł obok Mar i wziął mnie na kolana.

- Co to za okazja, że odwiedziłeś nasze skromne progi w dzień? - zapytała Marlena.

- Wieczorem robimy imprezę - oznajmił z uśmiechem, patrząc na mnie.

- Z okazji...?

- Na pewno już wiesz. Oświadczyłem się Evci - radość biła od niego na kilometr.

Przyciągnął mnie do siebie i nasze usta złączyły się w pocałunku.

- Dobra, dobra! Straczy już! Zrozumiałam - Marlena odciągnęła mnie od Lou i zaczęliśmy się śmiać. -Gratulacje. O której zabawa?

- No ty chyba raczej z tą nogą nie pójdziesz- powiedziałam.

- Chyba raczej pójdę - powiedziała moim głosem.

- Co z jej nogą? -zainteresował się Louis.

- Skręcona po zobawach z Harry'm.

- No to fakt. Jego ręka też nie jest w najlepszym stanie, ale uparł się, że nikt nie zamknie go w pokoju.

- No to Marlenko, szykuj się, idziemy do chłopaków - ogłosiłam.

- A reporterzy?- zapytała.

- Paul się nimi zajmie, nikt was nie zauważy.

- Oby - powiedziałam i wtuliłam się w jego szyję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top