76

Ocknęłam się jakiś czas potem. Pierwsze co poczułam, to zapach zgnilizny i pleśni. Głowa bolała mnie tak mocnom jakbym miała migrenę, co u mnie rzadko się zdarza. Zdecydowałam się otworzyć oczy. Było ciemno, niewiele widziałam, tylko jakieś zarysy przedmiotów. Siedziałam na krześle, ręce w nadgarstkach zostały związane mocno sznurkiem, który wbijał się w skórę. Usłyszałam jakiś szmer, przez co cicho pisnęłam.

- Eva? - usłyszałam czyjś szept.

- Louis? - no bo kto inny mógł tu ze mną być?

- Tak.

- Gdzie my jesteśmy? To chyba nie jest jakaś głupia zabawa weselna, którą wymyślił Niall, prawda? - zapytałam drżącym głosem, choć wiem, że nie.

- Nie. Po wypiciu szampana straciliśmy oboje przytomność. Ktoś to zaplanował i dosypał do kieliszków coś by nas porwać - jego słowa spotęgowały strach, który był we mnie.

- Co?! Ale jak? Przecież było tylu ochorniarzy! Sam mówiłeś, że nic nie zakłóci naszego spokoju... - ostatnie zdanie wypowiedziałam żałośnie. Jęknęłam i opuściłam głowę w dół.

- Tak, ale on widocznie miał dobrze zaplanowane. Nie martw się, znajdą nas - próbował mnie pocieszyć, ale marnie mu to wyszło.

- Louis, a co z naszą córeczką?- wystraszyłam się. Jeśli coś jej zrobił, to własnoręcznie go zabiję.

- Ostatni raz widziałem ją z moją mamą, jak wsiadali z Danielem do jego samochodu, jestem pewny, że nic jej nie jest.

Nagle usłyszeliśmy, jak ktoś przekręca zamek w drzwiach. Po chwili po pomieszczeniu rozchodzi się błysk światła i poraża mnie ono. Gdy odzyskuję ostrość widzenia, nie mogę uwierzyć w to, co widzę. A raczej kogo.

- Witaj kochanie, dawno się nie widzieliśmy - wróciło każde wspomnienie i uderzyło ze zdwojoną siłą. Wszystko.

- To ty?! Czego chcesz?! - zapytałam krzycząc. Byłam przerażona jego obecnością i tym, że może ponownie mnie skrzywdzić. Albo Louisa.

- Jak to czego? Ciebie już miałem, to przyda mi się kasa twojego faceta na nowy start - podszedł do mnie na tyle blisko, że czułam jego oddech. Czułam obrzydzenie do jego osoby.

- Eva, o czym wy rozmawiacie? - usłyszałam zdezorientowanie w pytaniu Louisa. No tak, przeszłam na polski i chłopak nic nie rozumie.

- O właśnie. To twój mąż, prawda? - przeszedł obok, mnie śmiejąc się głośno i stając tyłem.

Czyli Lou jest za mną. Odwróciłam głowę w bok, jak tylko mogłam i zobaczyłam kawałek jego ręki w czarnej marynarce.

- Zostaw go! - krzyknęłam, bo byłam pewna, że mój były chłopak byłby zdolny go skrzywdzić.

- Oj nie martw się tak skarbie - przyszedł ponownie do mnie, śmiejąc się. Ponownie nachylił się ku mnie, dotykając dłonią policzka. Odwróciłam głowę w bok. - Nie mam zamiaru nic wam zrobić. No chyba, że zasłużycie.

- Eva, co on mówi?

- Wypuść nas, dostaniesz pieniądze.

- O nie nie nie. Posiedzicie tu sobie troszkę. Przykro, że z waszego wesela nici. No cóż, może kiedyś to naprawicie?

Z tymi słowami wyszedł, zostawiając zapalone światło. Popatrzyłam po sobie. Nadal byłam w sukni ślubnej, brudnej już na końcach materiału. Fryzura nadal nie była naruszona, co świadczyło o tym, że nic nie odstawało.

- Eva, kim on jest? Czego chciał nasz kierowca? - usłyszałam pytanie Lou.

- Kierwca? On był naszym kierowcą?! To Mateusz.

- Ten skurwiel?!

- Tak... - chyba zaczynam być bliska płaczu. Nie, Eva. Ogarnij się, nie ma czegoś takiego, jak słabość w tym momencie.

- Niech ja tylko się stąd uwolnię. Zabiję go - oznajmił, szarpiąc za sznurek, do którego byłam przywiązana ja.

- Louis, to nic nie da. Daj spokój - westchnęłam tylko.

- Co nic nie da?! Musi zapłacić za to, co zrobił - powiedział oburzony.

- Nie odwiążesz tego sznurka. Jest dobrze zawiązany. On się na tym zna.

- Oj kochanie. Ty mnie chyba nie znasz. Jak byłem w wieku Daisy i Pheobe, każdy supeł był mój - mówiąc to, zaczął szarpać dłońmi na prawo i lewo, aż udało mu się chwycić za końce. Jakimś cudem chwilę potem masowałam nadgarstki, próbując odgonić ból w nich.

- Jak się stąd wydostaniemy? - zapytałam, podchodząc do drzwi. Szarpnęłam za klamkę. Zamknięte.

- Krata w oknie. Kurwa - usłyszałam, jak wzdycha tylko i uderza dłonią w ścianę. Podeszłam szybko do niego, na ile pozwalała mi suknia i szpilki, po czym objęłam go lekko.

- Spokojnie. Dobrze, że jesteśmy w tym razem chociaż - westchnęłam, kładąc głowę na jego torsie.

- Racja. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby mi ciebie zabrał.

- Ja też - objął mnie mocno w talii i pocałował we włosy. - To miał być masz piękny ślub - westchnął, nadal mnie obejmując.

- Jeszcze...

- Tak, jeszcze to będzie najlepszy dzień w twoim życiu, kochanie - obiecał.

- Wierzę ci - odpowiedziałam, wiedząc, że Louis zrobi wszystko, by tak się stało.

- Ciekawe, ile tu jesteśmy - zauważył. Przekręciłam głowę, by spojrzeć w okno i powiedzieć:

- Pewnie będzie koło siódmej - ciemność, która zapadła mogła być już od godziny lub dwóch.

- Trzy godziny...

- Nadrobimy to - wtrąciłam się, wiedząc, że powie coś takiego.

- Tak. Zimno ci - oświdczył, gdy poczuł, jak ciarki przechodzą przez moje plecy i ręce. Od razu zdjął swoją marynarkę i okrył mnie nią.

- Dziękuję.

*** Oczami Harry'ego ***

- Coś długo ich nie ma - odezwała się moja narzeczona.

Spojrzałem na zegarek z przyzwyczajenia. Wskazywał godzinę siódmą czterdzieści wieczorem. Nie wiem, gdzie oni przepadli. Przecież ta głupia sesja nie trwałaby tyle czasu! Profesjonalny fotograf zrobiłby to w godzinę. Zabawa weselna trwa w najlepsze, myzyka gra, alkohol leje się litrami. Super, ja nic nie wypiłem. Będę dziś najtrzeźwiejszą osobą na tej sali, dopóki oni nie wrócą.

- Nawet nie mają telefonów.

- Halo? - gdy zadzwonił telefon Marleny, szybko odebrała, marszcząc brwi, widząc numer na ekranie telefonu.

- Kto to? - zapytałem, łapiąc ją za dłoń.

Nie odpowiedziała mi, tylko wstała szybko z krzesełka i odeszła w najdalszy kąt sali, zapewne, by lepiej usłyszeć swojego rozmówcę. Nie poszedłem za nią, dałem moment by w spokoju z tym kimś porozmawiała, ale obserwowałem jej postać. Przez chwilę słuchała, a potem zaczęła mocno gestylulować i wyraźnie krzyczeć, lecz nic nie słyszałem.
W końcu skończyła rozmowę i wróciła do mnie. Nie podobało mi się to, że idąc, ledwo trzymała się na nogach. Wstałem i pomogłem jej usiąść. Zaczęła się trząść, nic nie mówiła, tylko tępo patrzyła w zastawiony jedzeniem stół.

- No powiedz że coś wreszcie. Co się stało? - nie wytrzymałem ciszy z jej strony.

- Oni...

- Jacy oni? O kim mówisz? Masz, napij się - zmartwiony wyraźnym przerażeniem dziewczyny, wręczyłem jej szklankę wody, stojącej przy moim talerzyku.

- E... Eva i Louis zostali porwani - powiedziała.

*****
999 słów: )

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top