72

   
Ważna notka na dole!!

    Kilka dni po porodzie, lekarz uznał, że wszystko jest dobrze i wypisał nas ze szpitala. Louis nie mógł posiąść się z radości, że będziemy w końcu we trójkę w domu. Ja też. Marzyłam, by Alice była z nami.

- Wszystko już masz? - zapytał brunet, który stał przy szafce, na której stało nosidełko, a w nim Alice gotowa do opuszczenia tego ponurego miejsca.
- Tak - dosunęłam dużą torbę treningową, w której jeszcze nie tak dawno Louis przyniósł dla nas kilka rzeczy. - Okej, możemy iść.

    Mój narzeczony oczywiście nie pozwolił mi nieść nosidełka, gdyż jak to stwierdził, nie mogę się przemęczać, ale idę o głowę, że chciał pokazać, jaki to jest dumny, że ma córkę i w ogóle...

    Przed szpitalem nie obyło się bez ciekawskich reporterów, ale udało nam się przejść tak, że żaden z nich nie zrobił zdjęcia małej. Na szczęście dotarliśmy do domu bez problemu. Mała leżała w swoim pokoiku, a ja brałam odświeżający prysznic. Woda w szpitalu, jest... Zdecydowanie inna... Tak.
    Wyszłam z łazienki w ręczniku na ciele i we włosach. Stanęłam przed szafą. Wyciągnęłam z niej bieliznę, czarne legginsy, które leżały gdzieś na dnie szafy i do tego biały sweterek w dwa poziome, szare pasy i jakimś napisem po środku.
    Stojąc ubrana tak przed lustrem, czułam się dziwnie chuda. No nie byłam tak szczupła, jak przed ciążą, ale przyzwyczaiłam się do mojego dużego brzucha i to pewnie dlatego.
    Schodząc na dół, zajrzałam jeszcze do małej, czy nie jest głodna, albo czy nie trzeba zmienić pieluszki. Słodko spała, więc dałam jej spokój, wiedząc, że za niedługo może się obudzić. Weszłam do kuchni. Zastałam w niej Lou, który robił coś na blacie, stojąc tyłem do mnie.

- Już jestem - oświadczyłam i usiadłam na jednym z krzeseł.
- Okej. Proszę skarbie - odwrócił się w moją stronę i postawił przede mną szklankę z sokiem pomarańczowym i tostami z dżemem.
- Oh, dziękuję, że chcesz mnie utuczyć - zażartowałam, upijając łyk soku.
- W tym szpitalu marnie karmią - zaśmiał się. Usiadł na przeciwko mnie, cmokając mnie w lewą dłoń.
- Nie mogę się nie zgodzić.

    Po chwili usłyszeliśmy, jak drzwi się otwierają i w progu kuchni staje moja mama. Gdy mnie widzi, rzuca torbę na ziemię i podchodzi, przytulając mnie. Oddałam uścisk, choć widzieliśmy się wczoraj.

- Mamo, zaraz mnie udusisz - powiedziałam. Naprawdę mocno mnie ściskała.
- Przepraszam, ale tęskniłam za tobą. Jak Alice?
- Śpi. Rozbierz się i siadaj z nami - powiedziałam z uśmiechem. Kobieta zaraz zrobiła, jak prosiłam.
- Więc, ustaliłyśmy z twoją mamą Louisie, już menu, wystrój sali i te wszystkie dodatki musicie załatwić sami - powiedziała mama, gdy chłopak zapytał ją, o to, co dziś załatwiły z Joannah. Nie do wiary, jak one się polubiły! Nadal nie mogę wyjść z szoku. Myślałam, że między nimi będzie jakaś wojna, ale dogadały się.

- Dobrze, zajmiemy się w wolnej chwili. I trzeba załatwić kilka reczy - zgodził się Louis.
- Trzeba jak najwcześniej zamówić tort - wtrąciłam się. Louis spojrzał na mnie nie rozumiejąc dlaczego. - Im wcześniej, tym lepiej. Nie pójdziesz i nie powiesz, żeby zrobili ci tort dla kilkunastu osób, dwa dni przed ceremonią - uświadomiłam go. - Na pewno nie tylko my będziemy chcieli wziąć ślub tego dnia.
- Okej, okej. Załatwisz to? - westchnął, patrząc na mnie błagalnie.
- Jasne! - już nawet miałam wizję, jak on ma wyglądać...

- Stacy? - zapytałam zdziwiona, widząc koleżankę z byłej pracy w moich progach.

- No witaj.
    Nic nie powiedziałam, tylko wciągnąłam ją do środka i przytuliłam. Boże, nie widziałam jej tyle czasu!

- Wchodź, zapraszam! - zaprowadziłam ją do salonu, zaproponowałam coś do picia.
- No, gdzie masz to swoje maleństwo? - zapytała radośnie, pokazując, że ma dla niej prezent. Alice ma już tydzień, a każdy ją rozpieszcza...
- Na górze. Chodź. Jest z nią moja mama.

- A twój książę? - zapytała śmiejąc się cicho. Trzepnęłam ją lekko w ramię, ale odpowiedziałam.
- Ma dziś jakiś wywiad czy coś... Będzie za jakąś godzinę.
    Weszłyśmy do pokoju, w którym moja córka ma swoje miejsce.
- Mamo, przyszła Stacy, koleżanka z kawiarni - powiedziałam, wchodząc z nią do pokoju.
- O, cieszę się. Cześć.
- Dzień dobry - powiedziała.
    Podeszłam do mojego aniołka i wzięłam ją na ręce, siadając na fotelu. Mała nie spała. Przebierała radośnie nóżkami i rączkami. Ucałowałam ją w czułko.

- Jest śliczna - usłyszałam dziewczynę. Po chwili klęknęła przede mną i chwyciła za małe paluszki, które Alice scisnęła w piąstkę.

- Pójdę zrobić coś do jedzenia - mama wyszła, a blondyna zajęła jej miejsce na fotelu, obok mnie.
- Jak tam w pracy? Jeszcze stoi ta kawiarnia? - zapytałam.
- Eh, szkoda gadać - dziewczyna machnęła ręką. Wzięłam jakąś zabawkę pokazując ją dziecku.
- Dlaczego?

- Daj spokój. Rocky doprowadził tą kawiarnię do ruiny. Zaczął zamawiać jakąś chujową kawę, której z czasem nikt nie chciał pić. A o jakimś ciastku czy cokolwiek by zjeść, też nie ma mowy. Po prostu ktoś nasłał na niego sanepid i zamknęli to. Od tygodnia jestem bez pracy, ale w sumie dobrze, że to tak się skończyło. Nie wiadomo, co by jeszcze wymyślił - westchnęła, bawiąc się grzechotką.
- Nie myślałam, że to się tak skończy...

- Nikt tego nie wiedział. Szkoda. Ta kawiarnia to było całe życie Nicole, a on to zniszczył.
- No tak, ale skąd mogła wiedzieć? - zapytała retorycznie.
- No nie mogła. Gdyby on coś takiego zrobił z firmą, to chyba bym go rozszarpała...
- Ma się rozumieć.

    Kilkanaście minut po wyjściu Stacy, do domu wrócił Louis. Widać było jego zmęczenie, gdy padł plackiem na kanapę i prawie od razu na niej zasnął.
- Idź, odpocznij sobie - powiedziałam, obejmując obiema rękami jego szyję. On tylko przyciągnął mnie bliżej siebie w talii na swoje kolana i mruknął:

- Jeszcze nie jest ze mną tak źle.
- Tak? Przecież ty tu zasypiasz!
- Przesadzasz. Chcesz zobaczyć w jakiej jestem dziś formie? - mrugnął do mnie jednoznacznie. Oh, ten mój kochany zboczony Lou...
- Czy ja wiem... Zaśniesz jeszcze i co? - powiedziałam sceptycznie, czym chciałam go troszkę zdenerwować.

    Chyba mi się udało, bo szybko złączył nasze usta w namiętnym pocałunku, przenosząc dłonie na moją twarz. Po kilku chwilach jego dłonie zjechały na biodra, a potem zwinnie znalazły się pod sweterkiem, pieszcząc skórę.
- Louis, mama jest na górze - zdążyłam szybko powiedzieć, zanim jego usta ponownie naparły na moje.
- No i?
- Yyy... Dzieci, ja wychodzę do McKenzie. Chyba zostanę na noc... - usłyszałam głos mamy. Odsunęłam od siebie chłopaka.
- Uhm, idź - przytaknęłam, ale nawet na nią nie spojrzałam.

     Jej wzrok na pewno mówiłby jedno " zabezpieczcie się ". Po chwili wyszła, zamykając za sobą drzwi. Westchnęłam cicho.

- Właśnie to - powiedziałam.

- Już poszła. I nie wróci na noc. A więc, na czym to stanęło? Ah, już wiem - przybliżył się i ponownie zajął moimi ustami, a ręce ściągały sweterek i zabierały się za spodnie.

    Zapowiada się ciekawa noc...

*****
Wiem, że nudny i nic ciekawego się nie dzieje, ale tak już  będzie do końca... Bo wiecie, Eva i Louis prawie wyszli na prostą więc... No.

Chcecie rozdziały codziennie do końca, czy co dwa dni????

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top