59
- Co?! - zapytałam. Te trzy słowa chyba nie chcą jakoś do mnie dotrzeć.
- Tak! - Marlena rzuciła się mna mnie jak na mięso i zaczęła przytulać i piszczeć. A ja siedziałam oniemiała, wpatrzona w jeden punkt.
- Ale... Louis... Trasa...
- Louis będzie wniebowzięty! - powiedziała uradowana.
- Co to za jakieś wrzaski? - do kuchni weszła Diana. Spojrzałam na jej brzuch. Jest już w czwartym miesiącu.
- Dawaj sok Diana. Musimy to oblać!
- Sokiem? Ale co?
- Nasza Evcia jest w ciąży! - po raz kolejny mocno mnie przytuliła. A do mnie w końcu to dotarło.
Spojrzałam na Dianę. Uśmiechała się. Podeszła zaraz do mnie i również mnie uściskała.
- Gratuluję!
- Dzięki... Ale jak ja to powiem Louisowi?
- Nie martw się tym teraz! Ciesz się razem z nami!
- Cieszę się, ale... On wraca za trzy tygodnie!
- Wiem.
- Jak ja mu to powiem? - załamałam ręce.
- Jak to jak? Normalnie - Marlena najchętniej wszystko robi prosto z mostu.
Usiadła na najbliższym krześle obok mnie.
- Ale teraz mają trasę... Jak pojadą po przerwie, to nie będzie ich prawie do końca roku! A w najgorszym wypadku, Louis nie będzie chciał pojechać! -zerwałam się z krzesełka.
- Spokojnie, jakoś się go zmusi.
Żeby to tylko było takie łatwe, jak ona mówi...
**** Trzy dni później ****
- Jest pani w dziesiątym tygodniu ciąży - potwierdziła wynik testu lekarka, odstawiając sprzęt z uśmiechem.
- Dziękuję.
Porozmawiałyśmy trochę o prawidłowym odżywianiu i ogólnie, po czym wyszłyśmy od niej z Marleną.
- Jej, będę ciocią! - pisnęła uradowana.
- Ja też się cieszę, że nią będziesz Marlenko. Nie mówiłaś nic Harry'emu? - zapytałam, kiedy wsiadałyśmy do taksówki.
- Nie. Chociaż bardzo mnie do tego ciągnie, rozumiem, że mam mu nie mówić?
- Nie. Wypapla Louisowi, a ja chcę sama mu to powiedzieć.
- Okej. Może pójdziemy na jakieś małe zakupy? - zapytała.
- Jasne.
Tak oto dwie godziny później wracamy do domu obładowane jak chyba jeszcze nigdy.
- Myślisz, że jej się spodoba? - zapytała cicho Mar.
- Oczywiście!
- Już jesteście? - zapytała Diana, schodząc do nas.
- Tak. I mamy coś dla ciebie! - Marlena podała jej torebeczkę ze skutkiem naszej zakupowej eskapady.
- Co to? - zapytała i zajrzała do środka. Wyciągnęła z niej słodkie, niebieskie śpioszki w kształcie króliczka. Jak je zobaczyłam, nie mogłam ich jej nie kupić. - O rany... Są śliczne! - rozłożyła je na stole i przyjrzała się im dokładnie. - Dziękuję! Są piękne! - przytuliła mnie i Mar. - A wy co sobie kupiłyście?
No i zaczęło się przeglądanie, wzdychanie i w ogóle radocha na całego. Nie pozwoliłam wybierać Marlenie, bo ona wszystko by brała jak leciało. No ja w sumie też, ale trochę rozsądniej...
Ale jakoś nie mogłam się zbytnio przy niej opanować. To wszystko takie fantazyjne i śliczne...
Siedziałam na łóżku w pokoju i zostawiałam się co dalej.
Na pewno muszę zrezygnować z pracy. Na pewno muszę powiedzieć wszystko Louisowi, zaczynając od Rocky'ego a kończąc na ciąży.
Mam nadzieję, przyjmie opanowany wszystko co mu powiem...
*** Następnego dnia ***
- Idź do niego, bo znowu go nie będzie - Marica wepchnęła mnie do jego biura.
- Cześć Rocky - przywitałam się z nim z uprzejmości.
- No witam cię.
Usiadłam na jednym z krzeseł, teraz w jego biurze.
- Stało się coś, że do mnie przyszłaś? - zapytał opanowany, z uśmiechem, przez który myślał, że mnie nim kupi.
- Rezygnuję z pracy. Zwalniam się - powiedziałam również opanowana.
Jego mina stężała, ale zapytał:
- Jaki jest powód?
- Jestem w ciąży. Nie mam zamiaru się przemęczać a tym bardziej psuć sobie nerwów - powiedziałam mu prawdę.
Niech wie, że jest na przegranej pozycji. Pewnie jeszcze przed chwilą zastanawiał się, jak mnie uwieść...
Przez dłuższą chwilę nic nie powiedział. Siedział zamyślony, jakby go tu wcale nie było.
- Możesz coś mi w końcu odpowiedzieć? - zapytałam. Ta cisza trwała już za długo.
- No dobrze. Skoro tak sobie życzysz. Jak długo zaszczycisz mnie jeszcze swoją obecnością?
- Do końca marca. Myślę, że tak będzie najlepiej.
- Dobrze. Pod koniec miesiąca rozwiążemy umowę - podsumował Rocky z westchnieniem.
Przejmując bar, przejął nas i wszystko z nami związane, więc...
Po kilku minutach wyszłam stamtąd. Rocky conajmniej nie był z mojej decyzcji zadowolony.
No i dobrze.
Ja byłam wręcz przeszczęśliwa!
- I jak to przyjął?
- Tak jak się spodziewałam. Nie był zadowolony - uśmiechnęłam się do Maricy.
- Nic nowego. Ostatnio nic mu się nie podoba - westchnęła.
Dziewczyna ma rację. Ostatnio nic mu nie pasuje. Kawa za mocna, za zimna, ostatnio kazał Irene zrobić drugą kawę, bo jego zdaniem przesadziła z cukrem, albo coś źle zrobione, źle poukładane.
Jak przyjedzie koło 8 żeby zabrać zamówienia, to nie ma go do 14. A wiadomo, że rozwozi je godzinę. Mimo, że mamy przez to luz, to jest uciążliwe, bo nie da się nic załatwić z nim. Masakra.
- Tak. Może ma jakieś ciężkie dni? - zaśmiałyśmy się i wróciłyśmy do pracy.
Wieczorem ktoś zadzwonił dzwonkiem. Nie spodziewałam się nikogo, ale poszłam otworzyć.
- Zayn! - od razu zostałam objęta jego ramionami. Chłopak zaśmiał się i zaraz mnie puścił. - Wchodź.
Wszedł do środka i zdjął kurtkę, wieszając ją na wieszaku.
- Cześć Evciu. Są dziewczyny? - zapytał.
- Nie. Poszły na zakupy.
- To dobrze, bo chciałbym pogadać z tobą.
- O czym?
- O tym wszystkim - usiedliśmy przy stole w kuchni.
- Dobrze. Napijesz się czegoś?
- Nie, nie.
- Okej.
- Jak się trzyma Diana?
Trochę zdziwiło mnie jego pytanie, bo ostatnio wyzwał ją od puszczalskich, więc...
- Nie jestem taki - powiedział, wiedząc chyba co mam na myśli. - Po prostu byłem zły.
- Zaakceptowała to, że jest w ciąży. Cieszy się z tego.
- Twoje terapie zadziałały.
- Tak.
- To dobrze.
- Powiedz mi Zayn - poprosiłam.
- Pokłóciłem się z Perrie i zerwała ze mną.
- Co? O co poszło?
- Wiesz o tych zdjęciach? Z tamtą dziewczyną?
- No tak.
- Właśnie o to. Perrie uważa, że przespałem się z nią potem. Nie dała mi dojść do słowa. Żadne argumenty do niej nie trafiały. Zajęła pierścionek zaręczynowy i rzuciła mi nim w twarz, mówiąc, że nie ma zamiaru zastanawiać się w trasie, czy jej nie zdradzam i powiedziała, że to koniec.
- Przykro mi Zen. Byliście świetną parą - przytuliłam go.
- Wiem. Nawet jej nie zdradziłem. Może nie wyglądam, ale jestem wierny jednej kobiecie - powiedział i przetarł oczy.
- Trzymasz się jakoś? - zapytałam.
- Jakoś...
- Poradzisz sobie. Wiem to. Jesteś zmęczony. Może zostaniesz z nami na noc?
- Okej, ale jutro mam samolot do chłopaków - zastrzegł.
- Okej, przecież cię puścimy!
- Jesteśmy! - usłyszałam głos Diany i jakieś szmery.
- Malik! - Marlena przytuliła chłopaka.
- No cześć.
Spojrzałam na Dianę. Była smutna. Wcale jej się nie dziwię. Ostatnim razem... Nie było przyjemnie.
- Diana?
- Cześć Zayn - powiedziała tylko i chciała iść na górę, ale Zayn się odezwał:
- Poczekaj!
- Chodź Mar, niech sobie porozmawiają.
Wyciągnęłam ją za rękę z kuchni do jej pokoju.
- Ale... Ja chciałam ich posłuchać!
- Nie! Zayn musi ją przeprosić.
*** Oczami Diany ***
- Poczekaj! - zatrzymałam się na schodku prowadzącym na piętro.
Nie chciałam z nim rozmawiać.
Odwróciłam się w jego stronę.
Dziewczyny nagle się ulotniły. Fajnie.
- Słucham cię - odpowiedziałam.
- Wcześniej jakoś nie było okazji... Chciałbym cię przeprosić za to, co wtedy powiedziałem... Byłem zły.
- Rozumiem. Okej, wybaczam - powiedziałam tak tylko, żeby dał mi spokój.
- Więc, może w ramach przeprosin, dałabyś się namówić na jakiś spacer?
Jego propozycja szczerze mnie zaskoczyła. To zabrzmiało jak randka, ale on ma narzeczoną, więc musiałam źle to zrozumieć. Jak to ja.
- Okej. Kiedy?
- Jutro po obiedzie przed moim odjazdem?
- Dobrze.
- Dzięki. Śliczniejsze wyglądasz. Wiesz, czy to będzie chłopiec czy dziewczynka?
- Chłopiec.
- To świetnie. Będziemy z nim w piłkę kopać - zaśmiałam się a on ze mną.
- Zobaczymy jak to będzie dalej. Ale na razie... Muszę już iść do siebie. Jestem bardzo zmęczona.
- Okej, nie ma sprawy - przytulił mnie na pożegnanie, co mnie zaskoczyło, kolejny raz, ale nie dałam tego po sobie poznać. - Dobranoc.
- Dobranoc.
Ruszyłam schodami. Dotarłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Westchnęłam.
To miłe, że przeprosił.
Na tym skończyłam moje rozmyślanie, bo zapewne wyciągnęłabym za daleko idące wnioski i nie wiem, co by z tego wyszło.
Postanowiłam wziąć prysznic i iść spać.
*** Oczami Marleny ***
- Nie uważasz, że byliby fajną parą? -zapytała Eva.
- Zayn i Diana? Pff. Coś ty. Przecież on ma Perrie.
- Już nie. Zerwała z nim.
- Co?!
- No tak. Zayn mi wszystko powiedział. Nie wierzyła mu, że nie zdradził jej z tamtą laską i zerwała zaręczyny.
- No to faktycznie. Ale oni i tak nie będą razem. Zayn jej nie toleruje.
- No tak, ale kto powiedział, że przeciwności się nie przyciągają?
- No nikt, ale...
- Wszystko się może zdarzyć Marlenko. Wszystko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top