58

*** Oczami Harry'ego ***

Minął miesiąc. Za dwa dni zaczynamy trasę. Nie wiem, jak dam sobie radę z tym, że ten patałach kręci się jeszcze koło mnie. A szukanie nowego menagera tak, żeby nikt się nie dowiedział, nie jest takie proste. Jest cholernie trudne.

- Harry, nie przynieś mi wstydu - powiedziała surowo Marlena, choć widziałem uśmiech na jej ustach, a ja poczułem się jak na kazaniu u mamy.

- Ja? Wstydu? Tobie? Kochanie, ty będziesz ze mnie dumna! - wyściskałem ją mocno i wycałowałem.

- No ja myślę - odpowiedziała.

- Chodź, idziemy do Tommo i jego lubej i jedziemy na lotnisko - powiedziałem, po czym wrzuciłem walizki do wielkiego bagażnika mojego kierowcy.

Przeszliśmy kawałek i znaleźliśmy na na posesji Evy. Tak, Louis stwierdził, że nie chce być tak daleko od niej i przeniósł się do jej domu a Diana... Diana mieszka tymczasowo u mnie. Ma tam jakiś pokój na końcu korytarza na drugim piętrze. Szczerze, to jak Louis nam o tym powiedział, to nawet mnie serce ścisnęło.  No nie lubiłem jej od początku, ale każdy może zmienić zdanie, prawda?

- Hej Evciu, jak tam, mój kochanek gotowy? - zapytałem, gdy tylko ją zobaczyłem w drzwiach.

Była mocno nie wyspana i ledwo trzymała się na nogach, przez co podtrzymywała się o drzwi. Włosy potargane, jakby dopiero co wstała. No Louis chyba pokazał na co go stać ostatniej nocy...

- Styles, ty i te twoje niewybredne żarty... Wchodźcie.

Dziewczyna wpuściła nas do środka i zaprosiła do kuchni.

- Napijecie się czegoś? O ile się nie mylę, została jeszcze trochę ponad godzina do samolotu, nie?

- Tak. Może kawy.

- Dla mnie też.

Wstawia wodę i oparła o blat.
- Marlena, zalej wrzątek, ja muszę się ogarnąć, okej?

Nim jeszcze skończyła, już nie było jej w pomieszczeniu.

- Okej...

- Ktoś tu się nie wyspał - powiedziała i zalała szklanki w kawą wodą, która się zagotowała.

- Tak.

Po kilku minutach zeszli do nas oboje. No Louis też nie wyglądał na wyspanego. Conajmiej zarwał całą noc.

- Co wy tak jak trupy wyglądacie? - zapytałem.

- Daj spokój. Miałam normalnie całą noc płukanie żołądka. Przez co Louis nie zmrużył oka.

- Jak to? Byłaś w szpitalu? - zapytała zaniepokojona Marlena.

- Nie. Po prostu musiałam się zatruć czymś z wczorajszej imprezy. Chyba ta sałatka śledziowa mi zaszkodziła.

- Wiesz, całkiem możliwe, bo ja też jakoś rano nie zbyt wyraźnie się czułam.

- Faktycznie.

- Jak tam z Dianą? - zapytała Eva.

- Chyba dobrze. Rano zeszła na śniadanie, zjadła coś i poszła do siebie, mówiąc, że źle się czuje. No, wczoraj też się szybko zwinęła.

-Harry, nie miej jej tego za złe. To wszystko ją boli, każde wspomnienie. To normalne, że chce być sama - powiedziała do mnie brunetka siedząca na kolanach Louisa.

- Właśnie - dopowiedziała Mar.

- Ale my się nią zajmiemy. Będziemy przynajmniej miały z kim pogadać jak was nie będzie - dodała Eva.

- W takim razie my możemy jechać! - powiedziałem, gdy spojrzałem na zagarek na moim nadgarstku. Wstałem i wsunąłem swoje krzesełko. - Chodź Louis.

W korytarzu Eva z Louisem żegnali się dość długo.

- Dobra gołąbeczki. Starczy tej miłości, idziemy.

*** Oczami Evy ***

Louis puścił mnie niechętnie ze swoich objęć.

- Dzwoń do mnie jakby cokolwiek ci się działo. I idź do lekarza jak ci mówiłem - spojrzał na mnie.

- Dobrze Lou. I tak ty będziesz dzwonił do mnie ze sto razy. Leć już - zaśmiałam się i pozwoliłam by razem z Harry'm opuścili moją posesję.

- No i zostałyśmy same - powiedziała Marlena.

- Będzie mi dziwnie.

- No.

- Tyle czasu z nimi i tak nagle zrobi się cicho...

- Racja.

- Mar, idź przyprowadź Dianę, niech weźmie kilka rzeczy, ty też. Będziemy sobie we trzy mieszkać. Nie chcę, żeby coś sobie niedaj Boże zrobiła.

- Już lecę.

*** Oczami Marleny ***

Weszłam do domu i od razu skierowałam się do pokoju Diany. Weszłam do środka, nie było jej.

- Diana? - zapytałam głośno, zanim nacisnęłam klamkę drzwi do łazienki. Odpowiedzi nie dostałam. Zajrzałam do łazienki, nie myśląc, że może w niej być.
Ale była.

- Diana! - podleciałam do niej. Siedziała na kafelkach z żylektą w dłoni a z drugiej ręki lała się strumieniami krew. Była przytomna. - Odbiło ci?! - jak najszybciej przyłożyłam do ran ręcznik, starając się to jakoś zatamować. - Po co ci to było? - zapytałam bandażując nadgarstek.

- Nie chcę już żyć. Nie daję już sobie z tym rady. Chcę umrzeć - nie patrzyła na mnie.

- Dobrze. Jeszcze o tym porozmawiamy. Jeśli zestawię cię tu na pięć minut samą, nic sobie nie zrobisz? - zapytałam.

- Nie.

Zostawiłam ją tam samą z ciężkim sercem i jak najszybciej spakowałam kilkanaście ciuchów, nawet nie wiem co dokładnie, bo wkładałam jak leciało. Do pokoju Diany nawet nie wchodziłam, dam jej swoje ciuchy, mamy podobne rozmiary.

- Jestem - zeszłam do niej. Na szczęście nic sobie nie zrobiła, tak jak obiecała.

- Jak widzisz, żyję - powiedziała niemrawo.

- I bardzo dobrze. A teraz idziemy.

- Gdzie?

- Do Evy. No chodź.

Wyszłyśmy. Dom zamknęłam na cztery spusty i po kilku minutach spaceru dotarłam z Dianą do domu przyjaciółki.

- Możesz jej nie mówić?

- Co?
- Nie mów Evie, że chciałam ze sobą skończyć - złapała mnie za rękę i mocno ścisnęła.

- Nie. Nie mogę tak tego zostawić. Uwierz mi.

- Ale...

- Nie. Wchodzimy.

Wepchnęłam ją delikatnie do domu. Eva była w kuchni i zapewne robiła obiad, bo na kuchni stały dwa garnki, z których ulatywała mocna para.

- Jesteśmy! - powiedziałam i rzuciłam torbę pod ścianę.

- To świetnie! Niedługo będzie obiad - powiedziała radośnie, ale widząc Dianę i jej zmarnowaną postać, uśmiech zniknął z jej twarzy szybciej niż się pojawił. - Diana, zjesz coś? - zapytała ją.

- Nie. Nie jestem głodna - odpowiedziała i przeleciała wzrokiem całą kuchnię, byle nie patrzeć na nią.

- Okej. Ale obiad i tak w ciebie wmuszę. Musisz mieć dużo siły i jeść za dwóch!

- Mogę iść się położyć? - zapytała.

- Jasne, zaprowadzę cię - weszłyśmy obie na piętro. - To tutaj - pokazałam jej pokój zaraz przy moim.

- Wzięłaś jakieś ciuchy dla mnie? - zapytała cicho.

- Nie. Dam ci swoje, o to nie musisz się martwić.

- Okej.

Dziewczyna weszła do pokoju, a ja za nią. Zostawiłam jej torbę przy łóżku a sama się wycofałam.

- Musimy pogadać Evuniu moja - powiedziałam do brunetki.

- O czym? - zapytała, krojąc coś na deseczce.

- O Dianie. Jest z nią bardzo, ale to bardzo źle - powiedziałam.

Eva aż usiadła przy stole i spojrzała na mnie nie pewnie.

- To znaczy?

- Znalazłam ją dzisiaj w łazience. Podcięła sobie żyły. Na szczęście zdążyłam ją uratować.

- Ale... Czemu?

- Powiedziała, że nie chce tak żyć. Że ma dość i nie da sobie rady.

- Muszę z nią pogadać. Musi wiedzieć, że nie tylko ona przeszła coś takiego.

- Powiesz jej?

- Tak. Może choć trochę jej ulży. I potrzebna będzie jakaś terapia, albo ona sama się podniesie z tego dna.

- Myślisz? - zapytałam.

- Tak. To silna dziewczyna, tylko po drodze się gdzieś zagubiła. Trzeba pokazać jej kierunek.

- Okej.

*** Oczami Evy ***

Po obiedzie we trzy usiadłyśmy i obejrzałyśmy trochę tv.

- Wiecie co, ja chyba pójdę się zdrzemnąć. Jakoś tak mi się spać zachciało - Marlena postanowiła mnie zostawić. Czyli czas pogadać.

- Ja chyba też... - dziewczyna zaczęła się podnosić, ale ją zatrzymałam.

- Poczekaj, możemy porozmawiać?

- O czym?

- O tobie. Wiem, co chciałaś zrobić - powiedziałam. Dziewczyna spojrzała na mnie zbolałym wzrokiem.

- Ty tego nigdy nie zrozumiesz. Ty masz chociaż dla kogo żyć. Masz Louisa, przyjaciół. Ja nie mam nikogo. Nikogo nie obchodzę.

- Masz nas. Jesteśmy by ci pomóc - powiedziałam.

- Ale wy nie zrozumiecie przez co teraz przechodzę. Czuję się jak nic nie warta szmata. Czułaś się tak kiedyś? - zapytała, wbijając we mnie swój zbolały wzrok.

- Tak. Tak Diana. Ja też zostałam zgwałcona - choć ciężko przeszło mi to przez gardło, postanowiłam jej o tym powiedzieć.

- Co?

- Tak. Zrobił to Mateusz, mój były chłopak. Byłam w nim ślepo zakochana i nie widziałam poza nim świata...

- Ja... Nie wiedziałam...

- Nikt nie wie oprócz Louisa i Marleny. Też miałam myśli samobójcze. Ale dzięki Marlenie udało mi się to pokonać.

- Ale nie byłaś w ciąży! A świadomość, że nosisz w sobie dziecko gwałtu nie jest wcale pokrzepiająca.

- Dziecko jest największym darem od samego Boga Diana! Jeśli on zesłał na ciebie tak wielką łaskę, powinnaś być szczęśliwa, że podarował ci władzę nad nowym życiem!

- Nie dam rady. Gdy tylko spojrzę na niego, będzie to wszystko wracało...

- Diana, to zostanie z tobą do końca życia. I tylko ty możesz sprawić, że albo będziesz strać się zapomnieć lub zmniejszyć ból. Dasz radę. Wychowasz to maleństwo - złapałam ją pocieszająco za dłoń.

- Będziesz w tym ze mną? - zapytała po chwili, patrząc na mnie uważnie.

- Tak - odpowiedziałam i przytuliłam ją do siebie. - Pomogę ci.

- Dziękuję.

**** Kilka dni później ****

Rozmawiam właśnie przez telefon z Lou.

- Hej kotku - przywitałam się radośnie jak zawsze.

- Hej misiu - jego głos był dziwny.

- Co się stało?

- Zayn wrócił do Londynu i dziwnie tu bez niego.

- Jak to wrócił? Co się stało?

Przez to całe zamieszanie z Dianą, nie mam zielonego pojęcia co się dzieje na świecie. Całkiem już z twittera zniknęłam.

- Pokłócił się z Perrie. Podobno ją zdradził z jakąś Andreą... Nie wiem dokładnie jak to tam było...

- Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni.

- Oby.

- Co robisz?

- A nic, leżę sobie i słucham twojego głosu - odpowiedział, na pewno się uśmiechając. Sama też się uśmiechnęłam.

- Jak koncert? - zapytałam.

- Jak zwykle niesamowicie! Wezmę się następnym razem ze sobą. Nie da się tego słowami opisać! - zaśmiał się.

- Okej, trzymam cię za słowo!

- Boję się, że to wszystko się rozpadnie - spoważniał.

- Co dokładnie?

- Wszystko. Zespół, nasza przyjaźń... A bez tego nie będziemy już tym samym One Direction.

- Louis. Wy nie potraficie bez siebie zbyt długo wytrzymać, ja to wiem i ty to wiesz. Nawet jak się pokłócicie to i tak zaraz się pogodzicie, mam rację? -zapytałam.

- Tak, masz rację.

- Jeszcze tylko kilka dni i znowu będziemy razem - powiedział radośnie.

- Już nie mogę się doczekać!

- Ja też. Dobrze, leć już spać, bo u ciebie jest już późno. Zadzwonię jutro i powiem ci kiedy dokładnie wracamy, okej?

- No dobrze.

- Kolorowych skarbie - powiedział, wysyłając mi całuski.

- Również kolorowych.

Rozłączyłam się i westchnęłam.
Jutro kolejny dzień pracy. I Rocky.

To aż zastanawiające, że Louis jeszcze o niczym nie wie. Nie wiem jak to się stało, że mu nie powiedziałam... A przez telefon to tak dziwnie... Jak tylko wróci, to od razu mu powiem.
Wstałam z łóżka i zeszłam do kuchni, bo naszła mnie ochota na kiszonego ogórka. Nie było w tym nic dziwnego, bo je uwielbiam i od zawsze je jem. Mam ich duży zapas, bo Diana pożera je tonami!
A wracając do mnie. Chyba będę musiała iść w końcu do tego lekarza. Dwa razy straciłam przytomność. Jestem czasem taka słaba, że w ogóle z łóżka nie wstaję. Marlena nie może sobie ze mną poradzić i ciągle zmusza mnie do wizyty u lekarza. I w końcu tak zrobię. Boję się, że to jakaś choroba albo wirus... Czasem sama nie wiem co zrobić...

*** Następnego dnia ***

- Masz - do kuchni wpadła zdyszana Marlena z jakimś pudełeczkiem w dłoni.

- Co mam?

- Masz i zrób - przed oczami pojawił się test. Ciążowy. Serio?

- Co to jest? - zapytałam i chwyciłam za opakowanie.

- Nie widzisz? Test ciążowy.

- Myślisz, że jestem w ciąży?

- Ja to wiem. A teraz na górę do łazienki - wypchnęła mnie z pomieszczenia na schody. - No sio!

To było tak niedorzeczne, jak to, że Rocky jest moim szefem, ale okej, poszłam zrobić. Po wykonaniu tej czynności zeszłam na dół, razem z plastikowym patyczkiem.

- Zrobiłaś?

- Taaa.

- No to teraz czekamy chwilę.

Gdy ta chwila minęła, Marlena spojrzała na wynik. Ja nie patrzyłam. Naszły mnie wątpliwości, czy aby na pewno nie jestem w ciąży, ale nie miałam tej pewności i zaczął zjadać mnie strach przed prawdą.

- Marlena powiedz mi w końcu - powiedziałam głucho, bo miałam zasłoniętą twarz dłońmi.

- Sama zobacz.

Zabrałam dłonie a przed oczami pojawiły się na pasku dwie czerwone kreseczki.

- Jesteś w ciąży.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top