55
*** Oczami Evy ***
Dni szybko mijały. Mimo, że byłam trochę przybita tym, co czeka mnie po powrocie do Londynu. Louis obiecał, że wszystko wyjaśni, ale nie wiem co miał na myśli.
W końcu nadszedł dzień powrotu.
W ogóle nie byłam gotowa, by wrócić. Bałam się jak diabli. Nawet mimo tego, że mam wsparcie w Marlence, chłopakach i Lou.
- No, trzymaj się. I dzwoń zawsze, gdy będziesz miała jakiś problem, pamiętaj! -mama jak zwykle gotowa jest mi pomóc.
- Dobrze mamuś.
- I pozdrów Marlenkę jeszcze, tego twojego Louisa i tych jego kolegów - dopowiedziała jeszcze.
- Dobrze, na pewno ich pozdrowię.
- No to chyba tyle. Możesz lecieć! -powiedziała, zanim ogłoszono komunikat o moim locie. - I pamiętaj. Prawdziwa miłość zawsze wygra.
I z tymi słowami skierowałam się do samolotu.
Bezpiecznie doleciałam do Londynu. Na parkingu czekała na mnie Marlena. Podleciałam do niej i mocno się przytuliłyśmy.
- Cześć - przywitałyśmy się.
- Chodźmy - powiedziała i za chwilę ruszyłyśmy do samochodu Harry'ego.
- Cześć Hazz - chłopak przytulił mnie mocno po swojemu, a mnie. Od razu zrobiło mi się trochę lepiej. - Cieszę się, że jestem tu z wami.
- A my, że ty z nami. I nie wyjeżdżaj już więcej, bo nie wytrzymamy tego - powiedział po chwili.
- Ja bez was też.
- Dobra, chodźmy bo reporterzy są.
Wsiedliśmy. Ja siedziałam z tyłu i oglądałam widoki.
- Jak... Jak z Lou?
- Radzi sobie jak może, ale widać, że słabo mu idzie. Nie ma motywacji.
- Sugerujesz, że to ja jestem tą motywacją? - zapytałam. Nigdy nie patrzyłam na to pod tym kątem...
- Tak. Nie widzisz tego? Jak jest z tobą, to nawet mogłaby trzecia wojna wybuchnąć, powstanie, a on by się tym nie przejął, bo ty byłabyś z nim. A gdy ciebie nie ma, tylko myśli. Siedzimy z chłopakami u niego na zmianę, bo boimy się, żeby czegoś głupiego nie wymyślił.
- Louis taki nie jest - zaprzeczyłam chłopakowi.
- Wiem.
- Patrz na drogę Harry - wtrąca się Marlena.
- Okej. Może zajdziesz do nas? Chłopaki nie mogą się ciebie doczekać - Harry posłał mi ten swój uśmiech, który zwala z nóg.
- Jasne. Dawno ich nie widziałam.
No będzie trochę czasu. Jak ja mogłam ich olać? Boże, zaraz dam sobie w twarz.
Pojechaliśmy na podjazd domu One Direction. Wysiedliśmy i wzięłam swoją walizkę, którą zaraz zabrał mi Harry. Okej.
Weszliśmy do domu. Gwar rozmów unosił się po pomieszczeniu, z czego dało się słyszeć donośny śmiech Nialla. Odwiesiłam kurtkę.
- Dzieciaki, zobaczcie kogo przywiozłem! - krzyknął Harry a ja się uśmiechnęłam. Dzieciaki? Czyli weszli na wyższy poziom?
- Evcia nasza kochana! - usłyszałam tylko a potem poczułam przygniecenie przez trzy wielkie męskie ciała.
- Cześć... Chłopaki... - wydusiłam i pozwoliłam im się wysciskać.
- Jak się masz? - zapytał pierwszy Liam.
- Dobrze. Musiałam wszystko przemyśleć. Macie pozdrowienia od mojej mamy.
- Dziękujemy. Mam nadzieję, że nas tu nie zostawisz? - zgadnął Niall.
- Nie. Nie mogłabym.
- To dobrze.
- Ekhem - ktoś chrząknął. Spojrzałam w stronę kuchni i zobaczyłam Louisa.
- No to ten... My was zostawimy - powiedział Hazz u wszyscy zniknęli nam z oczu, choć jestem pewna, że podsłuchują za ścianą.
- Cześć - powiedział i powoli do mnie podszedł. Tak bardzo się ucieszyłam, że nic mu nie jest. Harry mnie trochę przestraszył.
- Cześć - odpowiedziałam i od razu się przytuliłam do niego. Tak bardzo brakowało mi jego dotyku, jego ciała. Jego osoby.
- Tak bardzo tęskniłem - powiedział w moje włosy.
- Ja też Lou - spojrzałam w jego oczy, odsuwając się troszkę. On też na mnie patrzył, jakby napawając się moją osobą. - Najgorsze dwa tygodnie w życiu.
- Tak.
- Nie rób tak więcej choćby nie wiem co, dobrze? - zapytał.
- Dobrze.
Nagle przyciągnął mnie do siebie i pocałował delikatnie, tak jak za pierwszym razem. Delikatnie, czule i słodko.
Znikąd zaczęły się gwizdy i oklaski. A nie mówiłam?
Choć mieliśmy widownię, Louis nie przestał mnie całować.
- Dobra, chodźmy stąd, bo będą się do wieczora lizać - usłyszałam jeszcze tekst Marlenki i wszyscy się rozeszli do swoich pokoi.
Gdy przestaliśmy się "lizać", Lou oparł czoło o moje i uśmiechnął się do mnie promiennie.
Nagle, błogą cisze przerwał dzwonek telefonu Lou.
- Halo? - westchnął. Chyba nawet wiem, kto dzwoni. - Dobrze. Dobrze. Będę za kilka minut... Tak, napewno.
Westchnął ponownie, chowająć komórkę do kieszeni.
- Nawet nie mamy chwili dla siebie - złapał w dłonie moją twarz i zostawił mi soczystego buziaka, po czym powiedział:
- Muszę jechać do Diany. Ale jak tylko się urwę, przyjdę tu. Zostań na noc, co? - jego spojrzenie było tak bardzo błagalne, że nie mogłam mu w żaden sposób odmówić.
- Okej.
- A! I idź do mojego pokoju, nie waż się brać gościnnego! - zastrzegł zanim wyszedł.
Gdy zamknął za sobą drzwi, westchnęłam i usiadłam na walizce. Jeszcze dobrze się nie nacieszyłam Lou, a już mi go zabrała. Boże, czy to jest jakiś wyścig? Która będzie go miała dłużej? To aż śmieszne.
- Eva, chodź do pokoju - Marlena stała przede mną z wyciągniętą dłonią.
- Okej.
Weszłyśmy, tak jak Louis mnie prosił, do jego pokoju. Gdybym tak nie zrobiła, zapewne przeniósłby mnie siłą do siebie. Chociaż to by było fajne...
- Opowiadaj, jak się ma pani Marzenka? - zapytała Marlena o moją mamę.
- Dobrze. Kazała ci to dać jako prezent świąteczny. I mam coś jeszcze... - zaczęłam grzebać w walizce. Wyciągnęłam jedną torebkę. - To od mamy. A to... Od twoich rodziców - ostrożnie podałam jej pakunek.
- Nie chcę tego - czym prędzej odsunęła od siebie pudełko.
- Ale Marlena, oni zrozumieli swój błąd. Wiedzą, że nie da się już tego naprawić, ale twoja mama powiedziała, że zrobi wszystko, byś w jakimkolwiek stopniu jej wybaczyła.
- Niech się zajmie dzieckiem, nie mną.
- Marlena, weź - włożyłam w jej ręce pudełko.
- Widziałaś się z nią? - zapytała po chwili ciszy.
- Tak. Sama do mnie zadzwoniła, nie wiem, skąd miała mój numer. Poprosiła o spotkanie, dzień przed wyjazdem. Zgodziłam się. Powiedziałam jej trochę jak ci się tu żyje i w ogóle. Ona za tobą tęskni - objęłam ją ramieniem.
- Ja za nią też, ale nie jestem gotowa, by z nią rozmawiać. Nie jestem w stanie. Za bardzo skrzywdziła.
- Dobrze. Ja tylko mówię jak jest. Moja mamuśka cię pozdrawia i kazała mocno wysciskać - tak też ją uścisnęłam.
- Dzięki - uśmiechnęła się do mnie. -Mogę rozpakować u siebie?
- Jasne! Są twoje.
Wyciągnęłam z małej kieszonki malutkie pudełeczko i wręczyłam jej.
- Otwórz.
Dziewczyna wyjęła z środka srebrną bransoletkę.
- Jej, jaka piękna! - zachwyciła się.
Założyła ją. Przyłożyłam swoją bransoletkę i utworzył się napis " Best Friends Forever"
- Jesteś kochana! - uściskała mnie. - Ale ja nie mam nic dla ciebie...
- Nie szkodzi. Po prostu bądź przy mnie.
- Okej.
Zeszłyśmy na dół, Marlena zrobiła kolację. Chłopcy też się pojawili. Ich miny były... Dziwne.
- Co z wami? - zapytałam.
- Z nami? Nic nic - odpowiedzieli jeden przez drugiego.
- Uhm, nie znam was od wczoraj. Gadać mi tu! - stanęłam przed nimi i czekałam na wyjaśnienia.
- No bo, my się cieszymy, że jesteś z nami! -Horan jak zwykle się na mnie rzucił z przytuleniem.
- Tak, wiem, a oprócz tego?
- Nic, Marlenka, dawaj kolację - usiedli przy stole. Mnie nie pozostało nic innego jak zrobić to samo.
*** Oczami Diany ***
- Tak, już nic nie potrzebuję. Możesz jechać do chłopaków - powiedziałam, dostrzegłam, jak odetchnął. Naprawdę aż tak mnie nienawidzi?
- Jeszcze skoczę po coś do siebie i wychodzę - powiedział i zniknął za drzwiami mojego pokoju.
Ja... Wiem, że zniszczyłam mu życie... Ale to wszystko przez mojego szefa. To on tak bardzo go nienawidzi. Nie wiem co ten chłopak mu zawinił...
- Halo? - zapytałam i poprawiłam się na łóżku.
- Jutro o 16 w barze Standard . Musimy coś omówić.
- Dobrze, jutro o szesnastej.
Mężczyzna się rozłączył, a ja westchnęłam. Powoli nie daję sobie z tym rady. Powiem mu to jutro. Nie wiem, jak długo jeszcze ma to wszystko trwać.
*** Oczami Louisa ***
Już wychodziłem ze swojego pokoju, gdy przystanąłem przed pokojem Diany, bo usłyszałem rozmowę. A dokładnie tylko kawałek.
- Dobrze, jutro o szesnastej.
Co o szesnastej? Gdzie, z kim, jak?
Muszę za nią jutro iść. Może dowiem się w końcu, kto tak bardzo chce mnie zniszczyć.
Niewiele już myśląc na ten temat, wyszedłem z domu i ruszyłem autem do domu w, którym mieszkają chłopaki.
- Jestem! - wszedłem do domu. Wszyscy siedzieli przy choince i oglądali tv.
- Louis - Eva podeszła do mnie i złączyła nasze usta w pocałunku.
- Jezu, czy choć raz możecie na powitanie się nie całować? - zajęczał Harry.
- Nie. Jeśli to tak ci przeszkadza, to nie patrz - powiedziała Eva, na co Hazz wystawił jej język.
- Zabieram cię na górę - powiedziałem jej do ucha.
- Po co?
- Mam coś dla ciebie.
- Co takiego? - zapytała zainteresowana.
- Zobaczysz - pociągnąłem ją za rękę do mojego pokoju.
- Proszę - wręczyłem jej małe pudełeczko.
- Co to? - zapytała i otworzyła wieczko. -Oh...- powiedziała tylko, gdy zobaczyła, co jest w środku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top