54

*** Oczami Louisa ***

Roy wytargał Evę z domu, zanim cokolwiek do mnie dotarło.

- Co... Co to było?! - patrzyłem na Paula, nie wierząc w to co robi.

- Ratuję ci życie chłopcze. Ona cię ograniczała. Gdzie podział się ten zwariowany chłopak, którego prawie codzinnie musiałem holować pijanego do domu?

- Ona mnie zmieniła na lepsze. Chcę się w końcu ustatkować przy...

- Przy boku Diany, masz rację. Dlatego musiałem pozbyć się przeszkody. Michael, zaprowadź Louisa do specjalnego pokoju. Zaraz do niego przyjdę.

Po chwili poczułem silne dłonie ochroniarza na moich barkach i zaraz zostałem prowadzony w wzdłuż korytarza, na sam jego koniec. Otworzył drzwi i wepchnął mnie do środka, po czym przekręcił klucz w zamku.
Co do cholery?!

- Michael, otwieraj te drzwi do cholery! - krzyczałem, lecz nikt nie odpowiedział.

Rozejrzałem się za jakimś oknem. Okno było. Tyle tylko, że zakratowane. Izolatka?!
Rozejrzałem się dokładniej. Gabinet. To jego gabinet!
Dopadłem do biurka, popchnięty przez jakąś siłę, w nadziei, że coś znajdę. Na blacie stał zamknięty laptop i mnóstwo papierków związanych z trasą i płytami. Okej. Teraz szafki. O dziwo nie zamknięte na klucz. Otworzyłem jedną z nich. Pod wpływem ruchu, na panele wypadło kilkanaście zdjęć. W szufladzie jest tego pełno! Wyciągnąłem je wszystkie i przejrzałem oględnie. Byłem na nich ja, czasem pojawiała się Eva. Wszystkie one były robione z ukrycia. Skąd on ma te zdjęcia? Kazał nas śledzić? Schowałem je szybko do kieszeni kurtki. Nic więcej nie znalazłem.
Usłyszałem przekręcanie klucza w zamku, więc szybko podniosłem się i poszedłem do drzwi, gdy stanął w nich Michael.

- Przepraszam, że musiałem pana zamknąć panie Tomlinson. Miałem taki

rozkaz. Mogę już pana wypuścić.
Z niedowierzaniem wyszedłem z pokoju. Miał taki rozkaz? Kto mu kazał? Paul? Co on se, w kulki ze mną leci?!

- Co ty odpierdalasz Paul? - wszedłem do salonu i od razu zapytałem go.

- O co ci chodzi?- zapytał jak gdyby nigdy nic.

- Jak to o co? Wyrzucasz moją dziewczynę z domu za nic, mnie siłą przetrzymujesz w swoim gabinecie! Ja się pytam, co ty odpierdalasz?!

- Po pierwsze, twoja dziewczyna siedzi o tu - wskazał na Dianę siedzącą na fotelu, jak zwykle zapłakaną. - Po drugie, tamta dziewczyna nie ma z tobą nic wspólnego! Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że ona była tylko na zastępstwo?!

- Mogłeś również powiedzieć, żebym się nie zakochiwał, jeśli to tak bardzo ci teraz przeszkadza! - krzyknąłem i tak po prostu wyszedłem z tego domu wariatów.

- Louis, Louis! Zaczekaj!

Odwróciłem się i zobaczyłem Dianę biegnącą w moją stronę.

- Czego chcesz?! - dziewczyna się skuliła, ale odpowiedziała.

- J... Jedziesz do domu?

- Jadę, bo co?!

- M... Mogę z tobą?

- Rób co chcesz, ja muszę jeszcze coś załatwić- westchnąłem i skierowałem się do auta nie czekając na nią. No popsuła mi plany, ale... Co teraz mi po tym?
Ruszyłem z piskiem opon jak tylko wsiadła.

- Możesz wolniej?

- Nie.

Zatrzymałem się przed domem Evy. Zostałem tam samochód Zayna. Nic nie mówiąc do Diany, wysiadłem i skierowałem się na jej posesję, w nadziei, że jest w domu. Zobaczyłem Zayna siedzącego na schodach przed domem. Niedobrze...

- Zayn?

- Louis...

- Zayn, gdzie jest Eva?- zapytałem, bojąc się odpowiedzi.

- Ona... Ona właśnie siedzi w samolocie do Polski. Od dwudziestu minut... - powiedział to tak wyraźnie, że nawet głuchy by usłyszał.

- Ale... Co?!

Nie docierają do mnie wypowiedziane przez niego słowa. Nic do mnie nie dociera.

- Czemu jej nie zatrzymałeś?!

- Nie mogłem. Dostała telefon od Paula, że dostanie bilet i ma lecieć... Stwierdziła, że i tak by pojechała.

Usiadłem obok niego i schowałem twarz w dłoniach.
Boże, dlaczego musisz być tak okrutny?! Dlaczego nie mogę być szczęśliwy? Dlaczego?

- Louis, musimy jechać - do głowy wtargnął słodki głos Diany. - Louis chodź, reporterzy są.

Spojrzałem na nią. Była ewidentnie przejęta. Tylko nie wiem czym.

**** Trzy dni później ****

Minęły trzy dni. Nie odważyłem się zadzwonić do Evy. Mam wrażenie, że obwiniałaby mnie, że nic nie zrobiłem. Ma rację.

- Cześć syneczku! - przywitała mnie od progu radośnie mama.

- Hej - odpowiedziałem niemrawo i wszedłem do domu.

- Co się stało kochanie?

- Paul.

- Cześć wielki bracie - w moje ramiona wpadła Lottie, a po niej kolejno reszta sióstr.

- No hej wam.

Wszedłem do kuchni, mając nadzieję zastania tam mojego najmłodszego rodzeństwa. Przy stole siedział Daniel.

- Cześć Dan.
- Cześć Louis - przywitał mnie radośnie, ale jego mina zrzedła, gdy zobaczył moją. - Co się stało?

- Nic - oprócz tego, że moje serce powoli umiera, a ja nie mogę nic zrobić. - Gdzie Doris i Ernest?

- U moich rodziców.

- Okej. Idę do siebie.

W progu minąłem się z mamą. Patrzyła na mnie przejęta, nie wiedząc co mi jest. Nawet gdyby wiedziała to co zrobi?
Wszedłem do siebie i zamknąłem drzwi, po czym rzuciłem się na łóżko.
Zadzwonić? Co mi zależy, najwyżej nie odbierze.
Wybrałem numer i przyłożyłem telefon do ucha.

- Halo? - gdy usłyszałem jej głos od tylu dni...miód dla mojego serca.

- Cześć Eva - powiedziałem słabo. Naprawdę się boję, że będzie na mnie zła za to, że nic nie zrobiłem.

- Hej Lou.

- Czemu nie zadzwoniłaś? - zapytałem.

- Paul mi zabronił. A poza tym powiedział, że ty dla mnie nie istniejesz. I ja dla ciebie też. Mam zniknąć z twojego życia.

- Nie możesz zniknąć. Jesteś częścią mnie i nie pozwolę, żeby mi ciebie zabrał, rozumiesz?

- Louis... Ja chyba dłużej nie dam rady. Zawsze jest coś co, nie pozwala być nam razem. Jak nie Diana, to Paul, albo plotki. To mnie w końcu zniszczy.

-Evciu, daj mi trochę czasu, kilka dni, a myślę, że wszystko w tym czasie się wyjaśni.

- Co ty mówisz?

- Myślę, że to wszystko jest po to by nas rozdzielić. I dowiem się kto za tym stoi.

Powiedziałem tylko to, bo przecież nie powiem jej, kogo podejrzewam, skoro nie mam jeszcze pewności.

- To znaczy?

- Jeszcze nie chcę nic mówić, bo nie jestem pewny, ale mam do ciebie jedną prośbę.

- Jaką?

- Nie zostawiaj mnie samego z tym wszystkim.

- Louis...

- Wrócisz do Londynu?

- Tak. Mam tam pracę przecież. I was.

- Kocham cię.

- Ja ciebie też Louis - odpowiedziała mi i mogę przysiąc, że się uśmiecha w tym momencie.

- Damy radę.

- Wiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top