50





- Ile jeszcze mamy czasu? - zapytałam Marlenę, gdy po godzinie Louis opuścił mój dom.

- Całe sześć godzin. A czemu pytasz?

- No bo może... By tak zrobić chłopakom jakąś słodkość? - zapytałam, patrząc na nią.

- To zrób. Ja nie jestem aż tak uzdolniona jak ty. Ale chętnie zjem.

- Nie ty jedna - zaśmiałam się i poszłam do kuchni.

Po przygotowaniu produktów zabrałam się się do pracy.

Po dwóch godzinach mieszania, dodawania i przelewania, ciasto było gotowe. Wsadziłam je do piekarnika na dwadzieścia minut.

- Już? - Marlena pojawiła się w kuchni, gdy zmywałam po sobie.

- Już. Piecze się.

- Czuję, że same pyszności! - powiedziała radośnie i usiadła przy stole.

- No może, może.

- Okej, idziemy?

- Tak.

Zabrałam foremkę z ciastem i wyszłyśmy z domu, zamykając go dobrze na klucz.

- Wiesz, czuje się jak na początku naszej znajomości z chłopakami.

- Ja też. Jesteśmy tu już pół roku! - powiedziałam.

- Wow, szybko zleciało. Wracasz na święta do Polski?

- Tak. Spędzę z mamą trochę czasu. A ty?

- Ja? Nie... Nie wiem.

- Okej, przepraszam, że zapytałam.

- Nie szkodzi.

- Jesteśmy.

Marlena zadzwoniła dzwonkiem. Po chwili drzwi się uchyliły i pokazał nam się w nich Liam.

- Cześć dziewczyny! - powiedział radośnie i wciągnął nas do środka.

- Cześć Li - odpowiedziałyśmy obie.

- Chodźcie - zaprowadził nas do salonu.

W sumie to na pierwszy rzut oka to salon to to nie przypominało. Meble i kanapy były poprzestawiane pod ściany tak, że na środku było miejsce zapewne do tańczenia. Muzyka już ostro grała a chłopaki latali po całym domu.

- Zrobiłam ciasto - spojrzałam na Liama, który jeszcze przy nas stał.

- Okej, w kuchni jest wszystko. Wiecie gdzie jest?

- Jasne!

- No to świetnie, bo muszę was zostawić. Lecę po Soph.

I tyle go widziałyśmy.

- Ja idę do mojego Loczka.

- Dasz radę po tych schodach?

- Tak. Nie martw się.

No i zostałam sama. Z westchnieniem udałam się do kuchni. Zanim znalazłam w niej jakiś ozdobny talerz, minęło sporo czasu. Zdążył już w kuchni pojawić się Niall, proszący o kawałek tej pyszności, jak to ujął. A że ja mam zbyt miękkie serce dla niego, no to ukroiłam mu kawałeczek. Uciekł uradowany.
Przekładałam ostatnie kawałki ciasta, gdy nagle, znikąd poczułam ciepłe dłonie na mojej talii. Louis. Odłożyłam nóż i odwróciłam się w stronę Lou. Obejmował mnie w talii z wielkim uśmiechem.

- Cześć kotku - powiedział i od razu mnie pocałował.

- Cześć - odpowiedziałam i oddałam całusa, pogłębiając go.

- Nie widzieliśmy się tylko sześć godzin a ja już tęskniłem - powiedział po dłużej chwili.

- Ja też.

Zaśmialiśmy się. Do kuchni wszedł Niall.

- Evciu, pyszne ciasto. Zjadłbym więcej, ale muszę jechać po Mad.

- Jedź! Tylko szybko wróć, bo ciasto niedługo się skończy - podpuściłam go.
- Już mnie nie ma.

I zniknął.

- Chodź, zniesiemy ciasto do salonu i dołączymy do reszty.

Tak też zrobiliśmy i po chwili siedzieliśmy na kanapie obok Hazzy i Marleny.

- Gdzie reszta? -zapytała.

- Pojechali po dziewczyny. Powinni być za jakieś kilka minut - odpowiedział Harry, sięgając za szklankę wypełnioną do połowy akloholem. - Zdrówko.

- Masz zamiar się upić? - zapytała sceptycznie Marlena.

- No jasne! Za zdrowie naszych gołąbeczków zawsze.

- Harry...

- Daj spokój Mar. Dziś nie pozostało mi nic innego, jak siedzieć tu i pić. No bo potańczyć, to my se za bardzo nie potańczymy - powiedział i spojrzał na jej nogę.

- Harry nooooo - przeciągnęła ostatnie słowo.

- Dobra, ostatni i jestem cały twój, okej? - patrzał na nią tak czule, że mogłabym patrzeć na nich godzinami.

Oni są strasznie słodcy. To, jak oboje zachowują się w stosunku do siebie i w swoim towarzystwie... No cieszę się, że chociaż teraz jej się życie choć trochę poukładało.

- Okej - cmoknęła go w policzek.

- Jesteśmy! - zawołał z holu Liam, a zaraz w salonie pojawili się kolejno Niall z Mad, Liam z Soph i Zayn z Perrie.

- No w końcu! - powiedziała Marlena. Dziewczyny przywitały się z nami i zaraz opadły do mojej dłoni.

- Ale śliczny! Cudny! Pasuje do ciebie - zachwycały się pierścionkiem jak tylko go zobaczyły.

- Dobra, dobra, bo mi ją udusicie! - Louis jak zbawienie pojawił się między dziewczynami. Wyciągnął mnie z tego tłumu i przyciągnął do siebie, tuląc.

- No Tommo, może coś powiesz? - muzyka z lekka ucichła a wszyscy razem ze mną wpatrywali się w Lou. Ja z miłością, oni z ciekawością.

- A cóż ja mogę powiedzieć? Jestem szczęśliwy, bo mam przy sobie mojego największego skarba, którego kocham nad życie, najwierniejszych kumpli, świetnych fanów... Co jeszcze mam powiedzieć?

- Że nas kochasz! - krzyknął Hazza, czym rozśmieszył cały salon.

- Tak, kocham was wszystkich, ale miłość do was nie równa się z miłością do Evy.

- Jakie to romantyczne - powiedziała Sophia, wtulona w Liama.

- Słodkie!

- Gorzko! Gorzko! - zaczął dopingować Zayn a zaraz dołączyła reszta.

Zaśmiałam się i po chwili moje usta złączyły się w delikatnym pocałunku z ustami Louisa. Zaraz chłopaki zaczęli gwizdać jak szaleni. W końcu odsunęliśmy się od siebie. Nastąpiły brawa. Czułam się jak na weselu.

- Zdrowie naszej pary! - krzyknął Zayn i wszyscy wypiliśmy toast.

- Dobra, może jakąś muzykę zapuścisz Zen, co? - powiedział Niall.

Chłopak włączył jakąś rytmiczną piosenkę i porwał Perrie do tańca. Louis odstawił nasze kieliszki na stolik i za chwilę kręciliśmy się w takt. Po kilku chwilach wszyscy świetnie się bawili do muzyki, tylko Harry z Marleną siedzieli smutni na kanapie. Dwoje największych zabawowiczów w Londynie się nie bawi! Niesamowite. W końcu usiedliśmy zmęczeni na kanapie obok nich.

- Marlenko, przepraszam cię - usłyszałam obok głos Hazzy.

- Za co?

- No za ten wypadek. Nawet potańczyć sobie nie możesz.

- Harry! Daj spokój. To nie jest ważne. Potańczyć to sobie na ich weselu potańczę. A teraz nie chce mi się tu siedzieć. Chodźmy do ciebie - podniosła się i i zaraz oboje zmierzali ku schodom. Patrzyłam jak znikają na samej górze.

- Harry bardzo żałuje - odezwał się Louis.
- Widzę i słyszę. Ale Marlena jakoś nie przyjmuje się tym, że przez jakieś dwa tygodnie jest przykuta do kanapy.

- No cóż... Hazz jest wpatrzony w Mar jak w obrazek, a ona w niego. I myślę, że jak będzie taka potrzeba, to pójdą za sobą w ogień - powiedział Zayn i usiadł obok nas.

- Masz rację - powiedział Louis.

- Czemu my ich obgadujemy? - zapytałam.

- Nie wiem.

- No to będziemy obgadywać was - powiedział Niall.

- Kiedy zamierzacie wziąć ślub? -zapytała Perrie.

- Yyy... No... Jeszcze nie myśleliśmy nad tym - powiedział Louis, patrząc na mnie.

- Nie było kiedy. Wy też zaraz po zaręczynach planowaliście datę ślubu? - zapytałam, wymownie patrząc na Zayna i Perrie.

- No nie...

- No to my też jeszcze nic nie wiemy.

- A poza tym, zaraz jest trasa... Jeszcze zdążymy - Louis objął mnie ramieniem. Tak, masz rację.

- No tak.

- Okej, już nie będziemy pytać.

- No to pijemy? - zapytał Niall i podniósł butelkę wódki.

- Lej.

Chłopak polał do kieliszków i po chwili wypiliśmy.

- Evciu, masz to pyszne ciasto jeszcze?

- A mam - odpowiedziałam mu i pokazałam na talerz na, którym było kilkanaście apetycznych kawałków ciasta.

- Dawaj - chłopak szybko wziął od razu kawałek i po chwili nie było po nim śladu.

*****
Deszcze trochę ponad dwadzieścia rozdziałów do końca...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top